Poprzednie częściCienka Linia - Rozdział 1

Cienka Linia - Rozdział 8

Ciemna jaskinia zdawała się nie mieć końca, a snop latarki wciąż nie trafiał na żadną przeszkodę przed nami. Jak zwykle serce, mimo dość wolnego bicia, potrafiło uderzać tak mocno w klatkę piersiową. Pułapka? Rytuał? Różne pytania jawiły się w głowie, a dźwięk kapiącej wody doprowadzał do szału. Nic dziwnego, że używali tego do starożytnych tortur.

Minęła godzina, minuty? Sam nie wiedziałem, czas albo nie istniał, albo biegł zupełnie niezrozumiałym torem. Następnej części strzegli ludzie, ubrani typowo, tanie kurtki ze sztucznego materiału oraz ciemne dżinsy.

— Jest Vlad? — Zakonnik podszedł do najbliższego i w spokoju zapalił papierosa.

— Szef właśnie kończy... — Spojrzał ze zmieszaniem na drugiego, lecz on tylko wzruszył ramionami, jakby mówiąc: "Radź sobie sam". — Swój relaks... Tak kończy się relaksować. — Po twarzy widziałem wyraz ulgi, jakby znalazł odpowiednie słowa.

— Ach tak? — Zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia. Pewnym krokiem wszedł dalej. Na kamiennych, naturalnych skałach wisiały obrazy. Tak wielkiej różnorodności nie powstydziłoby się nie jedno prawdziwe muzeum. Piękne postacie zakute w ramy, sceny z bitew, dziwne szlaczki, pejzaże, krajobrazy, a nawet figury geometryczne, a w czterech stronach stały marmurowe, antyczne posągi.

— Goście! Jestem w dobrym humorze, więc powiem jak miło. — Ukryte drzwi ujawniły szczupłego jegomościa, czarny szlafrok z trudem dodawał odrobiny wagi do postury tyczki. Twarz ogolona, włosy zaczesane w czub, za nim dojrzałem kobietę zakładającą opatrunek na szyję, jedyny materiał na jej ciele. Instynktownie chwyciłem za podebrany od ojca Henryka medalik.

Mogłem być zacofany co do wielu dzisiejszych rozrywek, lecz nie znaczy to, że nie czytałem książek, czy też nie oglądałem filmów. Dziwnie ogłupiali strażnicy z zaczerwionymi oczyma, jaskinia zapieczętowana krwią i dziwak o aparycji typowego przestarzałego arystokraty. Albo trafiłem na ekscentrycznego sprzedawcę narkotyków, któremu ludzie podbierają towar, albo przed sobą miałem przedstawiciela wielu filmów grozy.

— Skończyłeś? — Zakonnik z niesmakiem odwrócił głowę w stronę jednego z posągów.

— Ja zawsze zaczynam, nigdy nie kończę. — Jedną rękę schował za plecami, a drugą wyciągnął na przywitanie. — Tyle lat pracujemy za sobą, a wciąż nie potrafisz się do mnie przyzwyczaić.

— Vlad do ciebie od dawna nic nie mam, ale twoje upodobania... Nie ważne. — Pokręcił głową i machnął ręką. — Potrzebuje ekwipunek dla młodego...

— Masz towarzysza? — W ułamku sekund znalazł się przede mną, z twarzą niebezpiecznie zbliżoną do mojej, ze złotymi ślepiami przewiercającymi dusze. — Wygląda obiecująco, lecz nie czuje od niego krwi, a przynajmniej nie w wyczuwalnej ilości. Na pewno da sobie radę? — Wyprostował plecy i podszedł do dotąd ukrytych w mroku licznych skrzyń.

— Zobaczymy — odburknął.

— Optymistyczny jak zawsze. — Jednym palcem otworzył drewniane wieko. — Niech zobaczę... Wschodnie automaty nie dla was, zachodnie karabiny fajne, ale też nieporęczne. A co sądzisz o tym? — Wyjął pistolet z długim magazynkiem. — Dwa tryby ognia, dobre wyważenie, albo... — W drugiej dłoni błyszczała dużo większa broń, w porównaniu do poprzedniej przypominała armatę. — Solidna siła ognia, osiem naboi, trochę ciężki.

— Ani z niego gangster, ani szef kartelu. — Zdusił niedopałek w porcelanowej popielniczce.

— Za grosz stylu. — Pogrzebał chwilę i rzucił do mnie pistolet, wyglądał przeciętnie, nie za ciężki, nie za lekki. Ot broń, jak broń. — Standard, uwielbiany przez żołdaków, nic specjalnego, ale piętnaście naboi z domieszką srebra i z wydrążonym krzyżem, zwiększą szansę na przeżycie.

Chwyciłem oręż i wycelowałem w marmur. Kiedy ostatnio trzymałem coś takiego? Zimowe wieczory z wyjącymi za oknami watahami, ojciec strzelający z karabinu, matka donosząca amunicji i święcąca wielką latarką. To samo mięso, obrzydłe po kilku miesiącach, nic nie mogło się zmarnować. Wyjąłem magazynek, był pełny, załadowałem, odbezpieczyłem i strzeliłem. Pocisk minął kamienną głowę. Czas robił swoje. Wycelowałem i pociągnąłem kilka razy za spust. Dwie ostatnie próby trafiły w tors, robiąc w nim dziury.

— Nowy wymiar sztuki... — Vlad z ciekawością spoglądał na rezultaty. — Sprzedam jakiemuś durniowi historyjkę o wojnie, trochę dodam krwi i cena wzrośnie.

— Masz to, co zamawiałem? — Zakonnik zamykał torbę, zupełnie nie zwracając na nic uwagi.

— A czy nie bez powodu zostałem bożym zaopatrzeniowcem? — Uśmiechnął się i skinął na pomocników. Ci wrócili chwile później, niosąc dwa duże worki. —Sól oczyszczona przez magów z Dalekiego Wschodu, przez kolejne miesiące przebywała w największych świętych miejscach tego świata, wierz mi, próbowałem jej efektów. — Pokazał na powoli gojącą się ranę na ręce. Zastanawiałem się, czy to po prostu masochista, czy szaleniec na innym punkcie. Zagrożenie dla nas, czy tylko dla siebie?

— Czy nie mówiłem o fiolce? — Spojrzał krytycznie. Trochę go rozumiałem, dźwigać to na każdą misję, przypominało dziwną komedię z workiem i zabójcą.

— Dla takiej ilości? Jestem Vlad, czło... przepraszam, istota zdolna dostać wszystko dla Kościoła... Dla jasnej strony... — Zamilknął na chwile. — Byle dali mi żyć tak jak zawsze. Na karku już mam tyle, że znudziło mi się uciekanie, zabijanie, czy też uwodzenie pięknych niewiast... A nie czekaj... To ostatnie wykreślić, to akurat rozrywka na miliony lat. Jak to się dzieje, że kobiety się tak zmieniają z epoki na epokę? Absolutnie brak nudy, czy też przesycenia.

— Nie było pytania — Henryk nie zamierzał kontynuować tej konwersacji, pewnie wolał opuścić jaskinie, jak najszybciej. Otworzył torbę ponownie i niczym odkurzaczem wciągnął ten spory bagaż z resztą potrzebnych rzeczy. — Był ktoś jeszcze od nas?

— Od was już trochę minęło, ale za to widziałem twoją koleżanka Sasza... — Na dźwięk tego imienia Henryk zadrżał. Czyżby kolejna kochanka, a może tylko niespełniona miłość, a może coś zupełnie innego, bardziej mrocznego? Ten świat tylko z wierzchu wydawał się słodki i piękny.

— A niech czort połknie tę babę... — rzucił tylko, zbierając się do wyjścia. Tak jak myślałem, tonaż wyposażenie zupełnie nie zrobił na nim wrażenia. Cholera, a nie przepraszam, na wszystkie świętości chciałbym mieć taką torbę. — Co tam babę, czort z całym tym Wschodem.

Chciałem zapytać o tę nienawiść wobec tamtego regionu, lecz tak jak z ważnymi pytaniami o niego samego bywa, nie potrafiłem ich zadać. Mogłem dowiedzieć się wszystkiego o pracy egzorcysty, o demonach, frakcjach, lecz swoją postać otoczył szczelnym murem. Nie rozumiałem tej awersji do sąsiadów, awersja słowo tak nadużywane przez jednego z moich nauczycieli w seminarium, że w końcu i mi wpadło do głowy. Wszyscy z moich rodzinnych stron stosowali taktykę "ani" wobec obcokrajowców. Ani ziębi, ani parzy. Żyliśmy własnym życiem, a może to po prostu wpływ wsi? W końcu zdania miastowych nie znałem.

Tak czy siak, mieliśmy informacje, lecz nie uczucia. Dawne historie stały się tylko echem przeszłości, opowiadane przez kilku, nielicznych jeszcze żyjących. W ich opowieściach pobrzmiewał raczej smutek, niż gniew, o nienawiści trudno nawet wspomnieć. Próbowaliśmy się dowiedzieć o szczegółach, lecz wtedy te oczy pełne życie gasły, pogrążając się w odmętach wspomnień na wiele, wiele godzin. Kogo więc mieliśmy nienawidzić za te wszystkie krzywdy naszych przodków? Bezimiennych oprawców, którzy równie dobrze mogli być obcymi, albo też krajanami? Zbyt wiele mieliśmy pracy przy zwierzętach, polu i innych podobnych, by dociekać aż tak bardzo.

Gdy dostałem w swoje ręce książki, filmy dowiedziałem się wielu rzeczy, lecz nie czułem wielkich emocji, tak jak najeżdżano nas z zewnątrz, tak tyle razy mordowaliśmy się nawzajem. Co więc mogło się zmienić w moim postrzeganiu? Gdy jednak spoglądałem na ojca Henryka, wiedziałem, że w jego historii jest, czy raczej było coś bardziej bolesnego, coś, co traktuje osobiście, mimo odległych lat. Sam niestety niewiele wiedziałem o jego ojczyźnie. W rozrywce dominowały giganci z Zachodu i zza wody, a te nieliczne traktujące o niej dość chaotycznie przedstawiały jego krajan, tak pozornie podobnych do moich, że nie miałem po co zgłębiać tej wiedzy.

Ruszyliśmy w stronę wyjścia, zostawiając za sobą dziwnego jegomościa. Nie wyszliśmy na mróz, lecz gdy ciemność opadła na tyle, by móc cokolwiek zobaczyć, zauważyłem kompas. Kolejna misja, tylko gdzie? Oby jakieś tropiki. Twarz zakonnika po dotknięciu barierek złagodniała, nabrała dotąd niewidzianych przeze mnie emocji. Przysiągłbym na wszelkie świętości, że widziałem smutek przeplatany z radością oraz tęsknotą. Tylko za czym? Za dawnymi czasami? Za kobietą? Wyobraźnia podsuwała rozwiązanie, lecz umysł nie zamierzał jej przyjmować do wiadomości.

Delikatnie przesunął dłoń po metalu, szepcząc coś niezrozumiale, przymknął oczy i westchnął cicho. Później jakby otrząsnął myśli i rzucił odpowiednie słowa, a portal przed nami otworzył swoje drzwi. Patrząc na swojego towarzysza, wiedziałem jedno, wykreowany obraz ludzi z centrum diametralnie odbiegał od prostego. Niby przypominał lubiącego wypić i zjeść jegomościa z szablą u boku, niestroniącego od bitki, jednakże tkwiła w nim jakaś melancholia, siła tak odbiegająca od pozornego obrazu.

— Idziesz, czy będziesz się gapił, jakbyś się we mnie zakochał? — rzucił, wypijając łyka z menażki. Święcona woda to na pewno nie była. — Wierz mi, widziałem takich popaprańców i niezbyt dobrze na tym wychodzili.

— Czyżby czasy inkwizycji się przypominały, ojcze? — Nie mogłem się powstrzymać.

— Te... ale aż taki stary to ja nie jestem... — odburknął, chowając przedmiot do torby. — Zresztą nikogo nie zamierzam palić ani tym bardziej zabijać, choćby lubił... to, co lubił. Ani to moja praca, ani przyjemność. Niech se żyją, byle daleko ode mnie.

— Musiałeś, ojcze Henryku lubić Anię.... skoro tak często używasz jej imienia. — Ustawiłem się obok niego, czekając na rozkazy.

— Popatrz, jak się wycwanił. — Dłonią uderzył mnie w tył głowy. — Zobaczymy, jakiś mądry, gdy trzeba będzie załatwić demona.

Masując obolałą czaszkę, ruszyłem za nietuzinkowym zakonnikiem, ręką sprawdziłem, czy broń znajduje się w kaburze. Chłód stali upewnił mnie o tym. Obym nie musiał jej za szybko używać.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania