Poprzednie częściCoś z serii: Nocna twórczość: 1

Coś z serii: Nocna twórczość: 3

3

 

Nakaz dostali o dziesiątej. Fantom i Blakbirds pojechali do głównej fili firmy Taupe znajdującej się na Porcelanowej. Albinos, Snow i reszta siedzieli w pokoju odpraw gdzie zastanawiali się co dalej.

–Znaleziona broń niema oznaczeń ani numerów seryjnych –oznajmił Spiker. –Pozbyli się ich skutecznie laserem. Wiemy natomiast ze działko jest amerykańskiej produkcji. Produkowała ją firma Warn Machin ale wycofała ten produkt z sprzedaży kiedy wojsko zaczęło się skarżyć na wadliwość. Najczęściej skarżyli się na to że się zacina ale i też ponoć były wypadki kiedy wybuchały. Skontaktowałem się z rzecznikiem firmy i powiedziano mi że nie mają pojęcia jak ich produkt mógł wpaść w rance terrorystów. Ponoć wszystkie zostały zniszczone kiedy wycofali je z produkcji. Osobiście mu wierze.

Albert skończył dopijać herbatę w papierowym kubku. Wcześniej zaliczył trzy godziny snu i czuł się znacznie lepiej. Do tego się umył, przebrał i zjadł pyszne śniadanie w stołówce.

–Wiadomo jakim cudem tu dotarła? –zapytał Snow.

Bracia pokręcili głowami.

–Nie mamy zielonego pojęcia –przyznał bezradnie Talon. –Nigdzie w bazach danych urzędu celnego niema wzmianki o tym by ktoś przewoził broń. A nie przynajmniej w ilościach które mogły zwrócić uwagę.

–Czyli co? –Wolfa wyraźnie już to irytowało. – Same się pojawiły w naszym kraju i to w rankach terrorystów?

–Ja mam inną hipotezę –oznajmił wjeżdżający do pokoju Albert.

Wszyscy się odwrócili w jego stronę. Albert należał do oddziału technicznego i był kaleką. Poruszał się na wózku inwalidzkim z motorkiem własnego projektu. Był mutantem pierwszego stopnia i jego dar został sklasyfikowany w kategorii brylantu. Jego darem była możliwość czytanie w ludzkiej i nieludzkiej aurze oraz umiejętność naginania wolnej woli każdego kto spojrzy mu w oczy. Dlatego zawsze nosił przyciemniane okulary lustrzane dzięki którym nikt nie mógł mu spojrzeć w oczy.

–Cześć Albert –przywitali go.

–Mówiłeś coś ze masz jakąś tezę? –dociekał Albinos bardzo ciekawy co też znów wymyślił. Był on jednym z najlepszych uczonych w Pandorze a do tego był mężem Ross. Był też jednym z najbardziej rąbniętych ludzi w Pandorze.

Albert wzruszył skromnie ramionami.

–Raczej przypuszczenia ale i tak to lepsze niż nic –przyznał Albert. –Odkąd usłyszałem o tej całej broni jaką znaleziono zacząłem zachodzić głową jak ją tu dostarczyli. Przez całą noc chyba ślęczałem nad raportami urzędu celnego aż trafiłem na coś co wzbudziło moją czujność.

–Jeśli łaska to do rzeczy –ponaglił go Snow.

Albert posłał mu pogodny uśmiech.

–Proszę bardzo. Chodzi pewien statek który od miesiąca kursuje z portu w Rosji do Ostoi. Okręt na nasz nazywa się Dziecię Stali. W raportach urzędu celnego pisze że to statek Rosyjskiej firmy handlowej importującej z Ostoi do Rosji szkło.

–Szkło? –zdziwił się Wolf.

–Ano –potwierdził Albert. –Szkło. Jak już mówiłem kursuje już tak od miesiąca. Przez cały dzień wozy prywatnej firmy transportowej Black Hornet kursują między nim a magazynami firmy Good Glas. Wieczorem statek odpływa.

–Bardzo ciekawe ale co to ma do naszej broni? –nie mógł zrozumieć Spiker.

–Chodzi oto że żadne Good Glas nie istnieje –zaczął tłumaczyć niemal ojcowskim tonem. –Tak samo jak Black Hornet i ta Rosyjska firma handlowa. Ale po kolei. Zwróciłem na to uwagę bo natrafiłem na informacje że dwa dni temu zginął w przykrym wypadku celnik który przez cały czas zajmował się tym statkiem. William Dark był celnikiem od dziesięciu lat i niedawno się rozwiódł. Zdradzał od pięciu lat swoją żonę a ona w końcu go przyłapała uwierzycie? Sąd orzekł rozwód z jego winny i został niemal puszczony z torbami. Żona zachowała dom, samochód, meble, dzieci i tak dalej. Aż mi się go żal zrobiło. Ale to co zwróciło moją uwagę to, to że zginą w wypadku samochodowym tej samej nocy dwa dni temu kiedy Dziecię Stali opuszczało nasz port. Pchany nagłym impulsem zacząłem sprawdzać jego skrzynkę Email oraz jego konto bankowe i natrafiłem na wiele ciekawych rzeczy.

–Co konkretnie? –dopytywał Albinos uważnie słuchając każdego jego słowa.

–Nasz celnik tonie w długach ale od ostatniego miesiąca na jego konto wpłynęła całkiem pokaźna kwota. Sto miliony pierścieni. Bardzo mnie zaskoczyło że człowiek zarabiający dwa tysiące pierścieni miesięcznie, mający dwa kredyty na sto tysięcy i do tego zalegający żonie alimentów za pół roku uzbierał na koncie taką pokaźną sumę.

–Sprytne –Spiker dostał nagłego olśnienia. – Przylatuje dwóch albo trzech ludzi mających wszystko przygotować. Znajdują zadłużonego po czubek głowy celnika który na gwałt potrzebuje pieniędzy i składają mu bardzo kuszącą propozycje. Proponują mu pieniądze w zamian za wpisanie do dokumentów że statek niema ładunku a tak naprawdę jest wypełniony bronią. Wozy go rozładowują i zawożą do domu na który zrobiliśmy nalot skąd zostaje specjalnym tunelem przeniesiony na pustkowie gdzie czeka ciężarówka i zawozi gdzieś.

–Na koniec pozbywają się celnika by pozbyć się świadków –dopowiedział Talon.

–Ale po co tyle roboty? –nie mógł czegoś zrozumieć Wolf. –Nie mogli od razu zawieść broni tam gdzie miała trafić a nie bawić się w podchody?

–Środki ostrożności –wyjaśnił Snow. – Lepiej dmuchać na zimne niż się sparzyć. Wpakowano w to duże kasy i lepiej zachować dodatkowe środki ostrożności niż wpaść przez błahostkę. –Zmarszczył brwi w skupieniu. –Zastanawiają mnie natomiast dwie rzeczy. Po co to wszystko i czy ich w ogóle na to stać. Wpakowano w to dużo kasy i nie jestem pewien czy Mieczy Boży ma takie środki by to wszystko zorganizować.

–Też mnie to zastanawia –przyznał Albert. –Samo wynajęcie statku jest drogie a do tego pewna załoga, broń i wszystko. To niemało kosztuje.

–Jeszcze wynajęcie profesjonalistów –dodał milczący do tej pory Albinos. Wszyscy spojrzeli zaciekawieni na niego. –Miecz Boży to tylko organizacja zrzeszająca rasistowskich popaprańców. To tylko chorzy na umyśle ludzie wierzący w wyższość białej rasy ludzkiej nad resztą. To nie są ludzie którzy mogli zorganizować taką operacje. Musieli nająć zawodowców.

–Też tak myślę –przyznał mu racje Albert. –I tu dochodzimy do kwestii skąd oni wzięli pieniądze na to wszystko.

–Morze mają sponsora –zasugerował Spiker. –Jakiegoś bardzo bogatego rasistę który postanowił ich sfinansować.

–Wiecie co –zagrzmiał Wolf najwyraźniej znudzony tymi dywagacjami. – Ja mam to wszystko w dupie! Jedyne co chce wiedzieć to na chuja im ta broń.

Umilkli.

No właśnie, zastanawiał się Albinos. Po co tyle broni ekstremalnym rasistom w Ostoi. Planują jakiś zamach? A morze chcą wszcząć zamieszki i zacząć strzelać do cywilów? To była straszna myśl ale musiał brać ją pod uwagę. Wielokrotnie podczas misji na kontynencie Afrykańskim spotykał się z taką taktyka wśród terrorystów. Ponoć walczą o wolność swojego narodu a strzelają do nieuzbrojonych cywili i wysadzają szpitale w których jest pełno chorych. Z terrorystami nic nie wiadomo. Są zmiennym czynnikiem chaosu i śmierci. Sami nie boją się umrzeć i nie mają oporu przed zabraniem z sobą jak największej liczby niewinnych. Bał się ich w głębi serca. Przerażało go to że ktoś morze nie bać się śmierci.

On się bał.

–Mam i tu pewne przypuszczenia –oznajmił spokojnie Albert. Podjechał do blatu stołu holograficznego i zaczął coś klikać na klawiaturze. Po niecałej minucie pojawił się fragment miasta a raczej drogi. Droga prowadziła od lotniska imienia Vetinariego aż do Białego Pałacu będącego siedzibą władz Ostoi. Był to budynek z dwiema strzelistymi wieżyczkami po bokach, kopułą i kolumnami. Był pod pewnymi względami podobny do Białego Domu. –Czy wiecie że jutro nasz wspaniały kraj odwiedzają premier Chin i Japonii? Nie? Wiadomości nie oglądacie!? Na jakim w świecie żyjecie? Przyjeżdżają do nas z okazji uczczenia okrągłej rocznicy podpisania paktu Azjatyckiego który został podpisany przez nasze trzy państwa dzień po zatwierdzeniu przez nie naszej autonomii. Przyjeżdżają razem z rodzinami. Odział wojskowy Pandory ma zabezpieczyć całą drogę z lotniska do pałacu.

–Podejrzewasz ze będą chcieli zmienić uroczystość w krwawą jatkę? –zapytał Snow nie mogąc w to uwierzyć. –Przecież to szaleństwo! Sam mówiłeś że ludzie z oddziału wojskowego będą zabezpieczać uroczystość a oni są jak maszyny do zabijania.

–Są szaleńcami –mruknął Talon przyglądając się hologramowi.

 

 

Czuł podekscytowanie. Mimo że zachowywał godny spokój przy swoich ludziach to w głębi nie mógł się już doczekać. Jutro mieli zrobić coś o czym świat będzie mówił przez całe lata. Jutro on i niemal tysiąc jego ludzi ostrożnie sprowadzanych do tego gniazda żmij zada bolesny cios tym demonom. Będą jak armia aniołów która zeszła do piekła by walczyć z plugastwem. Nie będą mieli litości dla tych plugawych istot i zdradzieckich ludzi co ze złem obcują.

Antoni Milla siedział w biurze który zajmował i skrupulatnie czyścił rozłożony na stole karabin AK-47. Pieścił go jak własne dziecko, jak archanioł czyści swój gorejący miecz przed bitwą ze złem. Jeszcze trochę, myślał kiedy przecierał szmatka części karabinu. Zapłacą mu za wszystko.

Nagle zadzwonił jego telefon w kieszeni. Odłożył nieśpiesznie chusteczkę i wytarł dłonie o spodnie. Wyjął telefon i pogodny uśmiech wykwitł mu na twarzy. Dzwonił ten dzięki któremu tu jest razem z swoimi ludźmi, uzbrojeni po zęby i czekający na jutrzejszy dzień ich chwały. Nacisną zielony przycisk i przystawił telefon do ucha.

–Tak proszę pana –powiedział do telefonu. –Tak wszystko dobrze i dziękuje za pańska troskę. Ta mała wpadka niema znaczenia, zapewniam. Żal mi tych ludzi ale nasze święte dzieło wymaga ofiar. Tak jak radzili mi pańscy ludzie nic im nie mówiono o naszych planach. Te plugawe istoty nic z nich nie wyciągną co mogło zagrozić naszej sprawie. Broń? Jeżeli oto chodzi to mamy jej dość dużo nawet bez części tamtej partii. Dobrze dziękuje. –Jego rozmówca się rozłączył a on schował telefon z powrotem do kieszeni.

Wrócił do czyszczenia karabinu wspominając dzień w którym skontaktował się z nim pan X. Było to w Londynie gdzie zajmował się oczyszczaniem ulic z plugastwa. Porywali plugastwa z ulic, domów i skąd tylko mogli. Potem ich zabijali w bardzo okropny sposób. Wilkołaki obdzierali z skóry a potem spalali, Elfy ćwiartowali a potem spalali, wampiry kąpali w bali z benzyną i podpalali. Wszystkie plugawe istota spalali w oczyszczającym ogniu oddających ich temu który je stworzył. Szatanowi.

Pewnego dnia zadzwonił do niego pan X. Milla to zaskoczyło i w pierwszej chwili chciał się wynieść z Londynu ale to co miał do powiedzenia tajemnicy pan X bardzo go zaciekawiło. To on podsunął mu pomysł i obiecał sfinansować całą operacje jeżeli on da ludzi. Przez dwa dni się wahał ale w końcu zadzwonił na podany numer i się zgodził. Nie pożałował. Dostał czterech ludzi którzy byli profesjonalistami w przemycie. Pomogli mu przetransportować do tego miejsca aż tysiąc członków Miecza Bożego z całego świata.

I teraz był tu gdzie był i szykował się do wielkiej bitwy sił dobra z złem.

Pukanie do drzwi wyrwało go z rozmyślań. W drzwiach stał Bhorn jeden z przysłanych przez pana X ludzi.

–Przyszedłem by omówić nasz plan działania jeszcze raz –oznajmił lodowato spokojnym głosem. –Musimy dopracować wszystkie.

Antoni wskazał mu krzesło. Jutro dobro odniesie wspaniałe zwycięstwo, myślał kiedy omawiali szczegółowo każdą minutę planu.

 

 

Dobra –odezwał się Albinos. – Snow weź Spikera i Talon' a i jedzcie do portu. Przejrzyjcie cała dokumentacje dotyczącą tego statku. Przepytajcie też ludzi i dowiedzcie się czy przypadkiem ktoś czegoś podejrzanego nie zauważył kiedy ten statek był w porcie.

–A ja?! –zapytał wilkołak kiedy tamci opuścili pokój i zostali tylko on, Albert i Albinos.

–Ty przesłuchasz więźniów jeszcze raz. Wyciągnij z nich co tylko wiedzą. I nierób już tego numeru z Piperem.

–Spoko –uspokajał go Wolf. –Tym razem wezmę prawdziwy.

–Nawet sobie nie żartuj! –zawoła zanim kiedy zamykały drzwi. Odpowiedział mu tylko tubalny śmiech agenta.

Albinos wstał i zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Myślał intensywnie nad przypuszczeniami Alberta. Nie! To nie morze być prawda, myślał ale nie był część jego mówiła mu ze to możliwe.

–Dlaczego mieli by się podjąć tak karkołomnego zadania? –zadał to pytanie Albertowi który zaczął grać na telefonie.

Albert wyłączył telefon i wsadził do kieszeni marynarki.

–Bo mają nie po kolei w głowach? –zasugerował nie całkiem na serio. –Czytałem akta tego Milla i to niezły numer. Jest zawziętym rasistą i do tego jest socjopatą. Zajrzyj w jego akta a się przekonasz. Lubuje się w torturach i spalaniu ofiar. Wiesz jaki jest jego ulubiona metoda uśmiercania? Nazywa ją Czyściec. Rozbiera delikwenta, związuje mu metaliczną lina nogi i nadgarstki i wsadza do żaroodpornej trumny. Zamyka wieko i wsadza do pieca kreatorskiego. Wyobraź sobie jak trumna się nagrzewa. W środku jest coraz goręcej a blacha robi się coraz bardziej gorąca. To straszna śmierć w męczarniach.

Albinos mógł sobie to wyobrazić. Czuł niemal jak blacha i metalowa lina nagrzewa się do czerwoności i parzy boleśnie jego nagą skórę. Oczami wyobraźni jak się szamocze ale niema ucieczki. Krzyczy czując jak jego skóra topnieje a metalowe sznurki stapiają się z jego ciałem. Aż na jego czole wystąpiły krople potu.

–To socjopata –kontynuował Albert. –A jego organizacja składa się niemal z takich samych jak on z całego świata. Teraz najwidoczniej dostał sponsora i zachciało mu się czegoś wielkiego. A musisz przyznać że to byłoby wielkie.

Albinos spojrzał na hologram.

– Musimy poinformować odział wojskowy –oznajmił Albinos.

Wolf nie był wbrew pozorom porywczy. Był wilkołakiem i potrafił być groźny ale potrafił nad sobą panować. Dlatego teraz siedział w sali przesłuchań i patrzył na przerażonego Irlandczyka. Znali już ich prawdziwe dane ale Wolf i tak zwracał się do nich i myślał o nich ich narodowościami. Szczególnie jeśli chodzi o Irlandczyka. Jego nazywał Walfrat co w naturalnym języku wilkołaków oznacza ni mniej ni więcej idiota. Nie mógł się zmusić do myślenia inaczej o gościu którego skuł w samych slipkach.

–Hmm… –mruknął Wolf przyglądając się uważnie Irlandczykowi. W swoich nozdrzach czuł wyraźny zapach potu. Zapach strachu. –Jeszcze raz panie Irlandczyk pytam. Czy przez całe dwa miesiące panu i pańskim towarzyszom ani razu nie powiedziano do czego będzie użyta ta broń?

Irlandczyk złapał się z rozpaczą za głowę.

–Powtarzam jeszcze raz że nic nie wiem –głos Irlandczyka przepełniony był rezygnacji i rozpaczy. –Nic nam nie mówili. Powiedzieli że to po to by w razie złapania nie mogli powiedzieć nic co mogło by przeszkodzić w planach. –chlipnął żałośnie. –Nie miałem zastrzeżeń. Obiecali mi zemstę i to mi wystarczyło.

Wolf zmarszczył brwi. „Zemstę”? Przyjrzał się uważnie Irlandczykowi. Nie potrafił jak Albinos ujrzeć jego uczuć. Był wilkołakiem. Widział lepiej, słyszał lepiej i czuł lepiej. Ale dar Albinosa nie był mu potrzebny do stwierdzenia ze facet jest istnym kłębkiem nerwów. Jego wzrok tylko potęgował to wrażenie.

–O jaką „zemstę” ci chodzi? –zapytał ostrożnie.

Kiedy Irlandczyk spojrzał mu w końcu w oczy wilkołakowi aż dech zaparło w piersi. Takie oczy musi mieć człowiek na stosie, pomyślał. Albo przynajmniej ktoś kto cierpi i nie potrafi sobie z tym poradzić. Wolf nie był pozbawiony litości nawet dla rasisty mógł znaleźć odrobinę współczucia.

Szczególnie jeśli ma oczy takie jak on.

–Za moją rodzinne –głos mu drżał kiedy mówił a po jego policzkach zaczynały spływać łzy. –Za to co zrobiono mojej żonie i córce. Za krwawy piętnasty czerwca.

Wolf zaklął szpetnie pod nosem. Krwawy piętnasty czerwca był plamą na honorze każdego szanującego się Wilkołaka. Piętnastego czerwca prawie już pięć lat temu wataha wilkołaków w północnej Irlandii porwała autokar z trzydziestką uczniów podstawówki, ich opiekunami i kierowcą. Mieli spędzić piękny słoneczny dzień na łonie przyrody, zrobić piknik, piec kiełbaski w ogniu i śpiewać wesołe melodie. Colin Brody razem z swoją watahą składającą się z dwudziestki wilkołaków porwali ich a potem zjedli zostawiając niemal same szkielety. Cholerni popaprańcy jeszcze to nagrali i porozsyłali do rodzin ofiar by i oni mogli zobaczyć jak wielkie bestie rozrywają krzyczące i szamocące się ośmiolatki.

Wolf widział tą kasetę i się porzygał płacząc jak małe dziecko którym kiedyś był. Tak jak wszystkie wilkołaki w Pandorze tak i on domagał się śmierci tych potworów. Nie byli już Valmar ale Mavarai, bestie nie należące już do watahy. Niestety nie brał udziału w ich pojmaniu. Pandora wysłała cztery odziały agentów terenowych do Irlandii zgodnie z zobowiązaniem podpisanym przy powstawaniu państwa mówiącym ze odpowiadają za wszystkie istoty nieludzkie i ich zbrodnie popełniane na terenie całego świata.

Wilkołak na wspomnienie tamtych wydarzeń zacisnął mocno pięści. Właśnie przez takich jak on w oczach wielu ludzi są potworami gustującym w ludzkim mięśnie. Tak jak mówił Spiker: głupota i bestialstwo nie są choroba dotykającą tylko ludzi. Spojrzał na człowieka i zrozumiał. Kiedy dusza płacze tylko zemsta pozostaje. Ale i zemsta nie przynosi ulgi.

–Rozumiem pana – zaczął ostrożnie. Mówił prawdę ale był świadom że musi to brzmieć jak potwarz w uszach tego człowieka. Wilkołaki odebrały mu to co kocha, pozwolili mu patrzeć jak zjadają jego rodzinę a teraz wilkołak mówi mu że go rozumie. Było to jak nieśmieszny żart losu z którego nie da się śmiać inaczej niż przez łzy. –Wiem że ma pan powodu do nienawiści mojej rasy ale proszę się zastanowić co powiedziała by pańska rodzina…

–Nic by nie powiedziała! –wrzasnął nagle wstając z krzesła. Łańcuchy zabrzęczały. Twarz Irlandczyka wykrzywiał grymas szalonego gniewu wymieszany w gorzkiej mieszance z rozpaczą. – Oni już nic nie mogą powiedzieć! Oni nie żyją zamordowani przez takich jak ty! Zjedzeni bestialsko i pozostawieni. –Jego twarz wykrzywił nagle straszny grymas rozpaczy a łzy spływały mu po policzkach. –Zostały mi tylko obgryzione kości i płyta z filmem na którym widać jak moja córka jest rozrywany przez dwa paskudne wilki a moja żona jest najpierw przez nie gwałcona a potem zjadana. –Opadł na krzesła wyczerpany tak nagle jak z niego wstał. Zaczął coś szeptać przez nagły atak szlochu. Wolf miał genialny słuch i słyszał ten szept maskowany przez szloch. Były to dwa słowa których wilkołak nie miał śmiałości powtórzyć.

Wyszedł z Sali przesłuchań. Strażnikowi obok drzwi powiedział że idzie do kantyny i niech poczeka z pięć minut i zaprowadzi więźnia z powrotem do celi. Zjechał windą dwa pietra na dół cały czas słysząc te dwa słowa które powtarzał Irlandczyk. Te dwa słowa wyryły mu się w pamięci i wiedział ze będzie je nawet słyszał kiedy będzie leżał na łożu śmierci.

Kantyna zajmowała całe trzecie piętro. Było tam kilku agentów zajętych swoimi sprawami i niezwracającymi większej uwagi na Wolfa. Miał ochotę się urznąć ale poczucie obowiązku mu zabraniało. Był w pracy i musiał być trzeźwy. Siadł przy jednym z podłużnych stołów w kącie i zamówił miskę bigosu z pełnoziarnistym chlebem i butelkę wody.

Chciał choć na chwile nie słyszeć tych dwóch słów.

 

Fantom zaczynał się denerwować nie na żarty. Razem z Blakbirdem już od godziny przeszukują listę klientów firmy Taupe i dalej nie trafili na nic co mogło zwrócić ich uwagę. Większość klientów tej firmy do durze firmy wydobywcze którzy kupują ich sprzęt do swojej kopalni. Mnóstwo nic niemówiących mu nazw i cyfr kwot o których mogą co najwyżej pomarzyć. Nie to by mógł narzekać. Pandora płaci bardzo dobrze ale i tak o takich kwotach będą mógł tylko pomarzyć.

Blakbirds w końcu schował dumę do kieszeni i zadzwonił do oddziału technicznego by przysłali im jakiegoś jajogłowego. Dwadzieścia minut później przyjechał Monte Christo.

–Czego mam szukać? –zapytał podłączając swój przenośny laptop do serwerów firmy.

–Skup się na modelach z serii dziesiątej –Fantom podał mu nazwę serii z jakiej pochodził znaleziony w domu sprzęt. Numery seryjne zostały skutecznie usunięte laserem. –Skup się na tych zakupionych w okresie miej więcej trzy miesiące temu. Interesuje nas wszystko co morze wydać się nieprawidłowe.

Jajogłowy skinął głową i zaczął stukać w klawiaturę w laptopie jakby go coś natchnęło. Fantom i Blakbirds obserwowali go z pewnej odległości czekając cierpliwie. Minęło niecałe dziesięć minut a Christo znalazł co najmniej z dziesięć nieprawidłowości. Przyjrzeli się im.

–Pokaż mi ten zakup z 10,04. 2035 –polecił technikowi Blakbirds. Usłuchał i Fantom zrozumiał co zaciekawiło kolegę. –Nie wiem jak tobie ale mi to śmierdzi na kilometr –zwrócił się do Fantom' a wskazując palcem na ekran. –Jeżeli to niema związku z naszą sprawo to walne się na łyso.

Fantom uśmiechnął się do kolegi.

Mam nadzieje ze to cos ważnego? –zapytał swym tubalnym głosem Lee. Lee był wilkołakiem i dowódcą oddziału wojskowego Pandory. Wojskowi Pandory w porównaniu do agentów terenowych i mózgowców nie musieli nosić garnituru. Nosili czarne koszulki z białym napisem Pandora na plecach, czarne bojówki i glany. Czarna koszulka Lee opinała jego muskularne ciało i Albinos miał wrażenie ze zaraz ona pęknie.

Albinos zadzwonił do Ross i przekazał jej przypuszczenia o potencjalnym ataku terrorystów w czasie wizyty premiera Chin i Japonii. Była na początku sceptyczna ale załatwiła im spotkanie z Lee w jego gabinecie.

–Chodzi o jutrzejszą uroczystość –Albinos czuł się niepewnie w gabinecie szefa obcego oddziału który był szerszy w barach od Wolfa. –Mamy przypuszczenia ze morze być ona obiektem ataku terrorystycznego organizacji Miecz Boży.

Jedna brew Lee poszybowała do góry a jego ciemne oczy zdradzały nagłą ciekawość.

–Mamy przypuszczać ze uzbrojona banda popaprańców ma jutro w planach urządzenie rzezi niewiniątek –Albert siedział na swoim wózku obok Albinosa. –Sam wiesz dobrze jak to jest z popaprańcami. Jednemu lub drugiemu coś strzeli do głowy i już są gotowi zabijać w imię jakiś dyrdymałów.

Lee się uśmiechnął dając do zrozumienia że wie.

–Ale czy macie jakieś dowody potwierdzające waszą hipotezę?

–Masę broni niewiadomego pochodzenia, intuicje i informacje że jeden z wrogów numer jeden znajduje się w Ostoi –odparł Albert zanim Albinos zdążył odpowiedzieć. –Znasz pewnie Antoniego Milla.

Lee nagle się najeżył a z jego ust wydobył się nieludzki charkot.

–Od lat życzę mu okrutnej śmierci!

– A on nam –odparł spokojnie Albert.

–Możliwe jest że jutrzejsza uroczystość stanie się celem ataku jego ugrupowania –Albinos skierował rozmowę z powrotem na właściwe tory. –Mamy podstawy przypuszczać ze będzie to duża grupa dobrze uzbrojonych ludzi.

–Ich niedoczekanie –oznajmił z mocą wilkołak.

–Serio? –zapytał z powątpiewaniem Albert. –Myślisz że uda się wam powyłapywać grupę uzbrojonych w broń ludzi w tysiącach innych stłoczonych na placu? W tłum łatwo się wtopić. A wy nie dacie rady zrewidować każdego na placu.

–To co mamy zrobić? –rozłożył bezradnie rance. –Nie mam uprawnień do zamknięcia placu i odwołaniu uroczystości. Do tego potrzebuje już zezwolenia premiera a nie sądzę by podpisał odpowiedni rozkaz.

–My też nie wiemy –oznajmił z dobijającą szczerością Albert. –Ale warto by wysłać odpowiedni raport do premiera z prośbą o zamknięciu placu i odwołaniu uroczystości. Przynajmniej nikt nie powie że nie próbowaliśmy.

–Oj Albert, Albert –westchnął Lee kręcąc z zmęczeniem głową. –I co mi z tego? I tak ja i moi ludzie odpowiadamy za bezpieczny przebieg uroczystości. Mogę wysłać do ochrony nawet cztery tysiące ludzi oraz ciężki sprzęt ale i tak jak zauważyłeś w tłum łatwo się wtopić. A do tego jak któryś nagle zacznie strzelać na prawo i lewo to będzie masakra. Tłum wpadnie w panikę i zacznie się piekło.

Albinos chciał już coś powiedzieć ale zadzwonił nagle telefon. Wyjął komórkę z kieszeni marynarki i przystawił do ucha.

–Słucham?

–To ja Fantom. Mamy coś! –wykrzyczał to z takim podekscytowaniem jak brzydka nastolatka którą w końcu zaproszono na szkolny bal

Albinos uśmiechnął czując napływ pozytywizmu.

–Poczekaj chwile tylko ustawie na tryb głośno mówiący jest zemną Albert i Pan Lee. Dobra dawaj –polecił kładąc telefon na biurku Lee.

–Chodzi o zakup z dziesiątego kwietnia tego roku. Prywatna Niemiecka firma Omega zajmująca się oprogramowaniem zakupiła zastaw z tej samej serii jaki znaleźliśmy w tamtym domu.

–I co z tego? –Zapytał Lee.

–To z tego że przesyłka nigdy nie dotarła do celu. Wóz którym woził sprzęt do Fenix został napadnięty na pustej drodze kilka kilometrów od jakichkolwiek zabudowań. Kierowca zaliczył dwie kulki w potylice a sprzęt zniknął. Nie zostawili jakichkolwiek śladów. Ta sprawa przypadła Abigail i jej drużynie. Dzwoniłem do niej i poprosiłem o udostępnienie akt sprawy. Sprawdziłem też tą firmę i jest i czysta. Została założona w 20015 i od tamtej pory tworzy oprogramowanie do robotów domowych i komputerów. Chcą założyć u nas swoja filie ale pod ziemią. Stawiają na ekstrawagancje.

Wszyscy w Sali pokiwali głowami. To tłumaczy sprzęt, pomyślał Albinos ale coś mu w tej układance nie pasowało. Nie wiedział jeszcze co ale miał zamiar to odkryć.

–Czy coś jeszcze udało się wam ustalić?

–Nie szefie.

Westchnął.

–Wracajcie –polecił im.

–Tak jest! Rozłączył się.

Albinos schował telefon do kieszeni.

–To wszystko jest strasznie dziwne –odezwał się po chwili Albert zakładając rance na piersi.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • A to by czekanie mniej się dłużyło :) Jak zawsze proszę o wasze opinie i sugestie
  • Nutria 02.08.2014
    Fajne.
  • Jeżeli się podoba moja twórczość proszę odwiedzić https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=8&ved=0CFUQFjAH&url=http%3A%2F%2Fwww.opowiadania.pl%2F&ei=vsbcU4-bC8bb7Abds4D4CQ&usg=AFQjCNGz7V70cAU3hKFj_UK9OPaIWOgqVg gdzie publikuje inne chistorię pod nazwą Nowy.
  • Myślałem że umieszczę linka ale trudno :) proszę odwiedzić opowiadam.pl

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania