Poprzednie częściCrexos (1)

Crexos - c.d. (3)

Rodney Ching pochylał się przy biurku, przeklikując przez kolejne strony wniosków z raportów składanych przez kolejne posterunki Frontu.

– Kapitanie Philips, z naszych obserwacji wynika, że najczęściej poniżej Frontu pojawiają się Pomarszczeni, zwani też Krewetkookimi, oraz Knechty, czyli te kurduple w rogatych kapalinach i z tasakami. Powyżej zaś… nie ma reguł. Chaotyczne zbieraniny, klecone byle jak oddziały, tych pięciu, tamtych ośmiu. Raz tylko więcej niż dwudziestu. I nigdy częściej niż co kilka godzin. Za to poniżej…

 

Philips na moment pozwolił sobie na zamyślenie. Pochylał się nad rozłożonymi na stole zdjęciami, przesyłanymi przez tysiące świadków zajść na specjalnie w tym celu założony serwer. Większość, zrobiona w biegu, nieostra, zupełnie nieciekawa trafiała od razu do cyfrowego kosza, zaś te nadające się do czegoś, z których można było cokolwiek wywnioskować, opatrzano komentarzem z datą i miejscem zrobienia i szły prosto do druku. W kwaterze głównej Frontu Południe – jak określono linię, na której po roku od pierwszych Przejść Philips zalecił rozstawianie uzbrojonych posterunków – drukarki chodziły non-stop, zaś zastępy analityków z całego świata przylatywały z całego świata, żeby tylko wnieść wkład w obronę ludzkości przed najeźdźcą.

Philips skupił się na tym, co od roku było wiadomo na pewno. Nie było tego wiele, ale było to zdecydowanie Coś. Było nad czym pracować.

Oficjalnie ustalono, że jak dotąd Przejścia otwierały się najgęściej w jednym miejscu, jeśli można tak powiedzieć o pasie między górami w Idaho a równinami zachodniej Oklahomy. Pustoszały całe okolice, których mieszkańcy albo opuszczali swoje domostwa w popłochu, albo ginęli w starciach z potworami przybyłymi ze srebrzystych przejść. Sporą część krwawego żniwa zbierało wojsko i gwardia narodowa, strzelający jeszcze bardziej w kogo popadnie niż poprzednio. Nie było się czemu dziwić, kiedy departament stanu opublikował półroczne statystyki zgonów i w niektórych regionach mundurowi i milicja wystrzelali więcej "podejrzanych" obywateli niż dały radę zabić wszystkie potwory. Oczywiście, kiedy przychodziło do zabijania atakujących potworów lub bronienia osłoniętych wiosek i miasteczek, uzbrojeni po zęby samozwańczy obrońcy byli akurat na zlocie miłośników traktorów lub u babci na wsi i o niczym nie mieli zielonego pojęcia. Kapitan Gudro Phillips przez pierwsze miesiące dostawał sprzeczne rozkazy od różnych dowódców, gubernatorów i senatorów, grożono mu sądem i egzekucją, lecz koniec końców cały świat śledził, jak Mózgowcy Philipsa radzą sobie z problemem. Kiedy zaś Przejścia zaczęły się też pojawiać w okolicach większych ośrodków miejskich, postawiono na bezwzględną fortyfikacje miast, mobilizację kogo się da i skończyło się na tym, że Philips został ze swoim Frontem sam i właściwie mógł robić, co mu się żywnie podoba. W granicach prawa, powiedzmy.

I robił. Szukał prawidłowości w chaosie przejść, wspomagany przez najtęższe mózgi, jakie tylko chciały pomóc. Sam nie czuł się w tych sprawach ułomkiem, ale jako dowódca OSRA zdawał się na wyszkolenie i taktykę już w trakcie działań, niż na ich analizowaniu i planowaniu. Ale starał się.

 

Po dłuższej chwili wrócił z zamyślenia na ziemię, ogniskując wzrok na zdjęciu tych, których nazywali Knechtami.

Upodobanie do średniowiecza mają jak jasna cholera. Wygląda, jakby wzorowali się na jakimś muzeum, będzie trzeba przesłać te dane komuś mądrzejszemu… może uda się dojść do jakichś wniosków. Zdał sobie sprawę, że nie dotarło do niego nic z analizy, którą przedstawiał mu przed chwilą Ching.

– Rodney, przyszła mi taka myśl do głowy…

Opowiedział skośnookiemu mózgowcowi wszystko, co przyszło mu na myśl, tamten zaś zawzięcie notował, stukając w klawiaturę.

Philips wiedział, że tamten wrzuca jego pomysły słowo w słowo, opatrzone hasztagiem #rozwazaniakapitanaphilipsa, i uśmiechnął się na myśl o tym, jaki oddźwięk miało to w zastraszonym społeczeństwie. Momentalnie przychodziły dziesiątki odpowiedzi od podobnych Rodneyowi superinteligentnych i obytych z komputerem, historią i właściwie wszystkim ludzi, gotowych na każde jego skinienie rzucić się w wir poszukiwań, lektur i wizyt w muzeach i bibliotekach. Narażają życie, szukając odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania, zaś my… narażamy inaczej.

Zadzwonił jeden z telefonów przy pasku Philipsa. Nacisnął przycisk głośnika i zakręcił się w miejscu, niepewien czy może przeszkadzać mózgowcom w telekonferencji. Ostatecznie jednak uznał, że siedzą w tym wszystkim razem i wzruszył ramionami. Dzwonił Lorens, ochotnik z Południowej Afryki, przybyły na Front w tydzień po tym, kiedy Philips objął dowodzenie na życzenie gubernatorstwa, skupionego na fortyfikacji miast i aglomeracji. Małe miejscowości musiały zdać się na Philipsa i jego ochotników. Zwłaszcza na ochotników.

– No co jest, Lorens?

– Musi pan to zobaczyć, kapitanie! – rzekł głośno, nieco przeciągając nosówki. – Wysyłam właśnie na serwer. Pilne! Muszę wracać na posterunek, nadchodzą znowu! – Ton jego głosu zdradzał ekstremalny stres i Philips nie dziwił się mu ani trochę. Cóż może począć dwuosobowy posterunek z drewnianą wieżyczką i w najlepszym razie z ciężarówką z kontenerem mieszkalnym? Strzelać i mieć nadzieję. Dobrze, że amunicji nie brakuje, boże błogosław Amerykę…

Philips usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości, otworzył maila na tablecie. Lorens nagrywał telefonem, obraz trząsł się, wiał wiatr i nie było do końca słychać, co mówił komentujący na bieżąco Lorens. Filmik trwał trzy minuty, podczas których Afrykaner nagrywał, jak Jess Morrison, szczerbata ochotniczka z Nowego Jorku strzela seriami do wychodzących z Przejścia kilkunastu Krewetkookich, zaś w połowie filmiku za jej plecami pada, właściwie rozlatuje się na kawałki w srebrzysto-czarnym mazie wielki Krabopająk. Lorens upuścił telefon i podniósł go, tylko na moment rejestrując drugiego wielkiego stawonoga zakradającego się za nim, w którego w ostatniej chwili wpakował ledwo wymieniony na pełny magazynek swojego karabinka.

– Rod, wzmocnij mi ten obraz, sprawdź czy było włączone to całe hade czy nie i na razie nie pchaj tego w obieg. – Podał Chingowi tablet, by i on obejrzał nagranie.

Przez chwilę stał za nim, oglądając razem z nim filmik raz jeszcze.

– To! Spauzuj to, wyodrębnij całą sekwencję, zresztą wiesz co robić i na pewno sto razy lepiej wiesz, jak to się nazywa.

Ching, do niedawna główny informatyk w miejscowym zespole szkół, uśmiechnął się na myśl o kapitanie i jego pokoleniu, ludzi obcujących na co dzień z technologią, ale nie mających o niej zielonego pojęcia. Kliknął kilka razy myszą, skoordynowanymi ruchami wspomagając program dodatkowym urządzeniem wskazującym, rozpostarł fragment filmiku na całym ekranie i pozwolił paskowi postępu wlec się swoim tempem. Można było zrobić to prędzej, ale kapitan zastrzegł na samym początku, żeby nie puszczać tego w obieg, więc uszanował jego decyzję. Zostało im kilka minut, więc zagadał kapitana, wpatrzonego w piksele na ekranie.

– Jak pan myśli, kapitanie? Co to było?

Philips nie śmiał mieć nadziei, że może rozpad Krabopająka może mieć coś wspólnego z atmosferą lub pogodą.

– Nie wiem, ninja? – usiłował zażartować, jednak Rodney pokiwał tylko głową z powagą, akceptując to jako potencjalnie możliwą odpowiedź.

Kiedy pasek osiągnął sto procent i zatrzymał się, Ching z namaszczeniem nacisnął przycisk "Play".

– Puść w zwolnionym – rzucił niepotrzebnie Philips, podciągając rękawy.

Ujęcie, w którym Lorens zwraca aparat za plecy Mandy, zarejestrowało trzeci kształt, zdecydowanie człekokształtny, biegnący, sunący od północy ku plecom Jess, jakby w ostatnich ułamkach sekundy zmieniając tor i machając srebrzystymi nożami? Szablami? zaraz za jej plecami, niemalże muskając jej włosy związane w niedbały koński ogon. Krabopająk w jednym ruchu stracił oba szczypce chwytne i człekokształtny nożownik nie tracąc czasu rozchlastał głowę wielkiego stawonoga, precyzyjnym cięciem porażając cały układ zmysłów: oczy, żuwaczki i mózg stwora, rozchlapując w srebrnym błysku fontannę ciemnej krwi i znikając za plecami Lorensa. Kiedy ów podniósł telefon i strzelał do Krabopająka za swoimi plecami, skorupiak ewidentnie również nie miał już przynajmniej jednych szczypiec i tego, co możnaby nazwać gębą. Lorens wpakował w niego cały magazynek, zupełnie nie wiedząc, co się wydarzyło w przeciągu tych kilku sekund, które minęły odkąd czarno-srebrny kształt rozczłonkował dwa mordercze stawonogi i znikł.

– O ja pierdolę – powiedział Ching, na drugim ekranie pracując już nad szczególnie obiecującą klatką. – O ja pierdolę – powtórzył.

Philips oglądał kilkusekundową sekwencję raz po raz, skupiając się co rusz na innym szczególe. Co chwilę pauzował, przyglądając się z zainteresowaniem temu, co udało mu się odcyfrować, przekrzywiając głowę, odchodząc lub przybliżając się do ekranu.

– Kapitanie, proszę spojrzeć na to – rzekł. Jednym kliknięciem ustawił na ekranie wyostrzone zbliżenie kształtu, nagranego przez Lorensa przed kilkoma zaledwie minutami.

Była to bez wątpienia sylwetka ludzka, ubrana w czarno-bury, prosty strój kogoś, kto nie chce się nigdzie wyróżniać. W obu rękach trzymała sierpowate ostrza, nieco podobne do sierpów czy może jataganów, ocenił Philips. Za to ta twarz…

– Co to kurwa jest? – spytał na głos Rodney, znawca potworów Frontu Philipsa. – I dlaczego to coś zajebało swoich?

Philips patrzył jak zahipnotyzowany na profil szczupłej sylwetki, zastygłej w pozie oburęcznych cięć, trafiających już-już w stawy atakującego ludzi potwora. Twarz, ukryta na wieki w pikselozie, miała blady odcień, szpiczaste ucho i czarne cienie w miejscu oczu. Pojedynczy piksel na powiększeniu wskazywał jednak odbicie światła wewnątrz tej czerni oczodołu, niwecząc teorie o szkieletorze, którą Philips rozwijał przez ostatnie cztery sekundy.

– Kto – poprawił.

– Co? – spytał Ching, nie rozumiejąc.

Philips wskazał palcem sylwetkę na ekranie.

– "Kto" to kurwa jest, Rod. Nie "co". To bez wątpienia jest, kurwa, ktoś, komu Lorens i Jess zawdzięczają wszystkie swoje następne oddechy na tej zapomnianej przez boga planecie.

I ja bym bardzo, kurwa, chciał tego kogoś poznać.

Następne częściCrexos (4)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania