Poprzednie częściCrexos (1)

Crexos - wstęp (1)

Odpoczywający w cieniu traktora Varga usiłował nie patrzeć w stronę miejsca, gdzie niedawno zabił swojego psa. Sam widok wywoływał w nim ból po utracie przyjaciela, ale, przekonywał sam siebie, tak trzeba było zrobić. Ciapek, bo tak miał na imię kundel wilczura z bloodhoundem, dosłownie kilka dni wcześniej, mniej więcej w tym samym miejscu i czasie ni stąd ni zowąd zaczął sapać, ujadać, kręcić się w kółko i toczyć pianę z pyska. Nie chciał zasnąć ani tam, ani w traktorze, ani w szałasie, wył, gryzł, szarpał postronek i piszczał, więc Varga wziął flaszkę, porozmawiał z nim po męsku, pocałował go na pożegnanie i skrócił jego cierpienia. Pies przyjął śmierć z jego rąk, całkowicie pogodzony z losem, nie patrząc nawet na Vargę swoimi wielkimi, smutnymi oczami.

Nawet nie pisnął, myślał Varga, starannie omijając wzrokiem miejsce, gdzie kapnęła krew z otwartej psiej tętnicy. Będzie trzeba pojechać do Cergielic i wziąć od Harwana nowego szczeniaka. Ale to jutro, zdecydował, patrząc na wysokość słońca. Radio zaszumiało, wydając dziwny, nieznajomy pisk, więc Varga wspiął się do kabiny i bez namysłu wyłączył głośnik. Nie tylko psa będzie trzeba wziąć nowego, pomyślał. Gdy zeskoczył z tylnej gąsienicy odwrócił się, lustrując wzrokiem podłużną osłonę baku, zwisającą luźno od miesięcy, od kiedy zawadził o wystający kamień. Jeszcze nie tak dawno temu zdarzało mu się wciskać pod nią razem z Ciapkiem i grzać się w nocy, a teraz… nie ma Ciapka, nie ma osłony, nie ma grzania. Kopnął odrapany kształt raz, potem drugi, trzeci i kolejny, aż wyrobione zatrzaski puściły, osłona odpadła, plastik zasprężynował, odbił się i poleciał wprost do rowu melioracyjnego, obok którego zawsze parkował traktor na postój. Zawsze chłodzili się tu z Ciapkiem…

– Ech, kurwa – rzekł, wspominając wszystkie miłe chwile u boku kudłatego przyjaciela. Co za niefart, że musiał zaczynać wszystko od początku.

 

Zza traktora rozległ się przeraźliwy trzask, niby łamanego ogromnego drzewa. Zerwał się na równe nogi; wszak najbliższe drzewa znajdowały się kilkadziesiąt metrów dalej w zupełnie przeciwnym kierunku!

– Co się dzieje? – spytał cicho, wyglądając zza wysokiego koła napędowego gąsienicy ciągnika.

Niecałe dziesięć metrów dalej, w szczerym polu majaczył kształt, wyglądający jak połyskujący na srebrzysto dwumetrowy plasterek cytryny postawiony na sztorc, zwrócony mniej więcej ku wschodowi. Ze srebrzystej tafli, wydawałoby się: z powietrza, wyszedł, zmaterializował się kształt, a po nim jeszcze jeden.

Varga przykucnął za pojazdem, przerażony widokiem nowo przybyłych. Każdy z nich, dzierżący długą, cienką włócznię, miał rdzawoczerwone i pomarszczone, poznaczone bliznami ciało owinięte szmatami i płatami blachy wyglądającej na prymitywną zbroję, pas z czymś na kształt miecza i przewieszoną przez plecy kwadrato-podobną, powyginaną na rogach tarczę. Spod rond równie brudnopomarańczowych, skórzastych hełmów, spozierały we wszystkich kierunkach umieszczone na krótkich czułkach oczy, jak u krewetki.

– Co do chuja? – spytał cicho, obserwując jak dwa przybysze wbili drzewce w ziemię, sprawdzili swoje miecze, wyciągając je z pochew, jęli poprawiać powyginane płyty na ramionach, skórzane kamizele i wyglądające na zakurzone, również rdzawoczerwone… nogi. Varga poświęcił ich nogom dużo mniej uwagi, gdyż jego wzrok przyciągnęły ich twarze, wyglądające raczej na owadzie lub należące do podmorskiej fauny, z wszystkimi dziwnymi odnóżami, czułkami, mackami, naroślami i innymi ohydztwami, na które zwykły rolnik nie zna nazwy.

Watpiący dotąd w istoty boskie Varga zaczął przypominać sobie słowa dawnych modlitw, opowieści, bajań starych bab, mamrotać bełkotliwe półsłówki, o których pamiętanie by siebie nie podejrzewał.

– Najświeższa panienko, najświętsza, żmiiuj, zmiłuj się nad twoim, ee, sługą, w sensie, nigdy nie wierzyłem, ale… w obliczu… –

umilkł, gdy tylko zdał sobie sprawę, że nie tylko gada od rzeczy, ale i że nie panuje nad nerwami i jego zęby dzwonią o siebie.

Jeden z przybyszy odwrócił się ku traktorowi i wydał z siebie gwiżdżąco-rzężący dźwięk, na który drugi zareagował od razu, zwracając się w tę samą stronę. Obaj zrobili niepewny krok naprzód, pochylając ku niemu ostrza włóczni.

Spanikowany Varga kątem oka dostrzegł kopniętą wcześniej osłonę i zanurkował ku niej na łeb na szyję, mając nadzieję, że rów w połączeniu z powycieranym, odrapanym plastikiem zniechęcą przybyszy do podejmowania jakichkolwiek działań. Zamknął oczy, zacisnął zęby i czekał. Usłyszał zbliżające się kroki i pochrząkiwanie i mlaskanie przybyszy, jeden z nich nawet trącił plastikową pokrywę drzewcem włóczni, ale po dłuższej chwili obaj odeszli poza zasięg jego słuchu, pozostawiając po sobie jedynie ciszę i niepokój. Varga nie wiedział jak długo leżał i zaciskał powieki z całej siły, usiłując powstrzymać drżenie całego ciała. Gdy odważył się otworzyć oczy, zmierzchało. Gdy udało mu się zebrać w sobie żeby wyjść z kryjówki, było już ciemno.

Traktor stał tak samo, jak go zostawił, a dookoła nie było nikogo. Zniknęła też srebrzysta tafla kilka metrów dalej, z której wyszli tamci. Tknięty impulsem wszedł na dach pojazdu i spojrzał w stronę Tergiec, komuny rolnej, którą od dwunastu lat przewodził Nietoperz, jego były teść. Przezwisko nadali mu złośliwcy, sarkający na opętanego manią gaszenia świateł przewodniczącego, nieustannie wyłączającego wszystkie światła, nawet te pozycyjne, ostrzegawcze i alarmowe. Ku swojej zgrozie Varga dostrzegł całą masę światła, jakiego tam nigdy wcześniej nie widział. Przy chorobliwej wręcz oszczędności, z jaką Nietoperz pozwalał używać w komunie ogniw świetlnych, możnaby przypuszczać, że odbywa się próba generalna przed festynem na koniec stulecia. Albo...

Varga wskoczył do traktora, wrzucił bieg i nie zważając na nic, popędził w stronę domu. Z jego radia, odbierającego jedynie ich lokalną stację lub wewnętrzne komunikaty, na wszystkich kanałach były tylko szumy i trzaski. Pisk zniknął, tak samo jak znikł głos starego Chomka, nadającego te swoje durne przyśpiewki codziennie po zmroku na kanale czwartym.

– Cholerny szajs – warknął Varga, rzucając ze złością nadajnik po kolejnej nieudanej próbie wywołania kogokolwiek.

 

Miłujący pokój i spokój Tergiecczanie nie mieli szczęścia tamtego popołudnia. Przybysze ze srebrzystego okręgu bez słowa, nie wydając najmniejszego dźwięku weszli między zabudowania i wymordowali wszystkich, których udało im się spotkać. Tych, którzy zdążyli zabarykadować się w Domu Nietoperza, podpalili razem z budynkiem. Varga nie wiedział, czy zdążyli nadać jakikolwiek komunikat SOS, zanim zawaliła się wieża radiowa. Miał nadzieję, że tak.

 

Varga objeżdżał na pełnej prędkości traktorem płonące resztki zabudowań, patrząc jak cały jego świat obraca się w ruinę. Niknęły w oczach stodoły, szopy, garaże i domy, w których wspólnie mieszkały i pracowały jeszcze przed chwilą prawie dwie setki ludzi. Nie śmiał wyjść z pojazdu, przekonany, że dwaj przybysze w każdej chwili mogą wyskoczyć na niego, nieuzbrojonego, przyszpilić do ziemi ostrzami włóczni i zakłuć na śmierć, jak zakłuli pozostałych. W traktorze zaś czuł się bezpiecznie do tego stopnia, że pozwalał sobie na słowne obelgi, krzycząc je przez okno i do radia, grożąc krewetkookim śmiercią gwałtowną, powolną, gorącą, suchą i mokrą, oraz wszelkim kalectwem, jakie podpowiadała mu wyobraźnia.

Jeździł więc wkoło, szukając tajemniczych sylwetek przybyszów na tle ognia, by móc wyładować na nich rosnącą w nim rozpacz i nienawiść. Zakładał, że istoty niosące tyle nienawiści, śmierci i zniszczenia, z pewnością będą stać gdzieś nieopodal i napawać się widokiem, krążyć wśród zabudowań i dobijać tych, którzy jeszcze oddychali.

 

Dopiero o świcie, brudny, zmęczony, zmordowany i zapłakany Varga spostrzegł na drodze, niemal na szczycie wschodniego wzgórza kilka ruchomych punkcików. Niewiele myśląc, ruszył na najwyższym biegu, w tamtą stronę, powtarzając sobie na głos, ile razy zamorduje, rozjedzie, rozszarpie i spali dwójkę krewetkookich, hełmogłowych włóczników.

W połowie drogi na wzniesienie odezwało się jego radio, na którym dopiero co przestał się wyżywać.

– Ty, w traktorze, zatrzymaj pojazd!

– Spierdalaj! – rzucił Varga, ignorując przycisk nadawczy i krzycząc obelgi w przestrzeń. – Spierdalaj! Zajebię ich, zajebię!

– Powtarzam jeszcze raz! Ty, w czerwonym traktorze, zatrzymaj pojazd, albo otworzymy ogień!

Varga spojrzał pierwszy raz przed siebie, dużo powyżej. Droga na szczyt była na tyle trudna nawet dla traktora na półgąsienicy, że skupiał się najwyżej na kilku najbliższych metrach, by móc zareagować i nie zniszczyć kół czy innych elementów napędowych. Na szczycie wzniesienia stał łazik, obok niego kilku ludzi, jeden z nich miał na plecach sporą, wojskową radiostację. Obok niego stał inny, wyższy, z szyją owiniętą jasną tkaniną.

Rolnik zwolnił, bijąc się z myślami czy sięgnąć po radio. Ciekawość zwyciężyła.

– Macie ich? – spytał.

– Kogo? – odpowiedział głos w radiu.

– Krewetkookich – rzucił Varga, zdając sobie sprawę jak idiotycznie to brzmi. – Dwóch knypów z włóczniami, którzy wymordowali cały Tergieć. Dwóch pomarańczowych dziwaków, którzy wyszli z… z pionowego stawu, i zniszczyli wszystko! Wszystko! Nic nie zostało!

– Jak masz na imię? – spytał głos z radia, machając do Vargi, żeby widział z kim rozmawia.

– Varga – przedstawił się, oblizując suche wargi, smakując sól własnego potu i brud, w którym przeleżał cały dzień, ukrywając się przed tamtymi. – A ty jak się nazywasz?

– Varga, jestem kapitan Gudro Philips z oddziałów szybkiego reagowania awaryjnego z Ósmego Wzgórza, nieco na wschód stąd. Możesz wysiąść z traktora? Musisz nam opowiedzieć, co się stało. Wysiądź z traktora, Varga, pomóż nam zrozumieć, co się stało.

 

Varga zawahał się. Wiedział, że na Ósmym Wzgórzu była jednostka, że mają czołgi i wszystko. Czemu nie zareagowali od razu?

– Boję się – powiedział pierwszy raz, gdy opuściła go adrenalina. – Boję się – powtórzył, odwracając się ku zgliszczom komuny Tergiec, która była jego domem przez ostatnie dwanaście lat.

– Słabo mi… – zdołał wydusić, osuwając się na kolana.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania