sąsiedzi mojej matki... Czet milczący i Lusia z mokasynem w dłoni
codziennie wędrują
jej dłoń niczym perła ukryta w jego dłoni
przygarbiony oddechem rozwiewa gołębią grzywkę
ona wciąż wyprostowana i waleczna
pokruszone szare kosmki głaszcze wiatr
idą powoli
to co ich poraniło już po romansie to
pożar do przypadkowych ciał do twarzy
szalone spojrzenie i choleryczność w gestach
zbliżała się do ognia i odbijała ataki pożądania
tłamsiła je pod gromnym niebem
a to co pozostawało oddawała jemu
idą powoli
dzisiaj walczy z tym co czas dokonał z jego umysłem
nie poddaje się by utrzymać świty celebruje każdą nutę wiosny
i błądzi i zmusza bliże i dale do pogodzenia się z jesienią
naprawia jego zepsuty umysł układa chaos w którym
kubek jest jabłkiem a lustro szklanką
idą powoli
spacer wciąż trwa ona przystaje on się potyka gubi buta ona podnosi
otwarte usta szepczą niezrozumiałe słowa
uśmiech daleki z otępieniem w oczach szuka jej obecności
po ławce wspomnień drewniane opuszki rysują serca
idą powoli...
Komentarze (10)
„przygarbiony oddechem rozwiewa gołębią grzywkę”
„po ławce wspomnień drewniane opuszki rysują serca”
— to cudowne zwroty.
☆☆☆☆☆
Miłego wieczoru
idą powoli
dzisiaj walczy z tym co czas dokonał z jego umysłem"
I to nazywa się MIŁOŚĆ. Piękne i mądre słowa.
Potrafisz obserwować i przekazać.
5!!!
Pozdrawiam serdecznie
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania