Poprzednie częściDadosesani

Dadosesani. Saga słowiańsko - wikińska. Rozdział III, cz. II

W nadodrzańskiej puszczy, borach i leśnych ostępach, panowała cisza, którą już niedługo mieli zakłócić dzielni wojowie z plemienia Dziadoszan. W konarach drzew dało się słyszeć jakby szept, czas polowania nadchodzi, zbliża się dzień, w którym las będzie musiał zapłacić daninę dla kneziów znad Odry. Na zielonych wzgórzach rozpoczynały się wielkie łowy. Dało się już słyszeć hałas nagonki, ryki dzikiego zwierza, płoszonych dzików i jeleni. Traktem raźnie wędrowali borowi, łucznicy i pędziła wareska drużyna od jarla Racibora. Róg myśliwski wzywał na wielkie polowanie, jego głos grzmiał w gęstwinie i dotarł na śródleśna polanę, otuloną dymem wielu ognisk. Dziadoszyce szykowali włócznie, nacierano cięciwy cisowych łuków, ostrzono topory, jednym słowem szykowano się na wielkie łowy w prastarej puszczy i borach, których nie brakowało na zielonych wzgórzach.

Podle wielkiego dębu, na pękach skór niedźwiedzich siedział i grzał się przy ogniu Racibor, Domarad, stary Sobierad i kasztelan na Głogowie. Popijano grzane wino, ciężkie miody i piwo jęczmienne. Dym otulał polanę i stare dzieje zaczęły ukazywać się w ogniu.

 

"Podrostkiem będąc, pamiętam pierwsze swe wielkie łowy, na które zabrali mnie ociec i kneź Chociemir. Chłód poranka paraliżował członki, serce mroziło spotkanie z dzikim zwierzem, ręce miałem zgrabiałe, a umysł mąciły leśne duchy. Bałem się spotkania z dzikim turem i groźnym niedźwiedziem. Pamiętam jak z ojcem staliśmy wedle zwalonego dębu, ociec dał włócznie i kazał mężnie czekać na spotkanie z królem odrzańskiej puszczy. W dąbrowie cicho grała nagonka, gdy nagle na polanę wbiegł ciemno szary tur, pochylił łeb, majtną ogonem i patrzył...

-Teraz synu, rozległ się donośny głos.

Rzuciłem. Dziki ryk zwiastował, że celnie. Tur stał i krwawymi oczyma patrzył, jak chwyciłem topór i wolnym krokiem zbliżałem się do swej ofiary. Nad uchem świsnęła mi ojcowska włócznia, posoka lała się po zielonej łące, a król puszczy stał, targnął łbem i ruszył. Zimny pot wstąpił na całe me ciało, zacisnąłem dłonie na rękojeści bojowego topora i z dzikim okrzykiem ruszyłem na zwierza. Gdyby nie ojcowskie wsparcie, mój młodzieńczy zapał przypłaciłbym życiem. Walka była krwawa, ciężka włócznia ciśnięta przez nadbiegających łowczych zakończyła zmagania. Ociec, otarł sperlone czoło, poklepał mnie po ramieniu, a kneź Chociemir wręczył swój topór, jako nagrodę za męstwo i ubicie dzikiego zwierza. Stojąc nad ogromnym cielskiem usłyszałem przeraźliwy ryk, to nie był ryk puszczy, to był Lew! Pierwsze polowanie zakończyło się niegroźną raną i zdobytym uznaniem wśród wojów. Wtedy to kneź wypowiedział słowa, których wtedy nie rozumiałem.

 

-Sobieradzie, pamiętaj o dzikości puszczy, zapamiętaj ten ryk dzikiego zwierza. To wszystko przeminie i pojawi się Lew.

 

Słowa tkwiły w mej głowie, ale ich znaczenie odkryłem dopiero wtedy, gdy nad Odrą pojawił się groźny Mieszko, niedźwiedź północy, gdy wraz z kneziem opuszczaliśmy gród nad Odrą."

 

Sobierad upił łyk wina, zamyślił się, zacisnął dłonie na bojowy toporze i podszedł do Racibora.

-Jest twój, przekazuję ci oręż ojca, stary już jestem, już czas. W twe ręce oddaję oręż Dziadoszyców. Broń swego ludu przed wrogami.

Jarl skłonił się i przyjął podarek od Sobierada, a Lew zaryczał. Kasztelan na Głogowie podszedł, wzniósł kielich wypełniony szlachetnym trunkiem z dodatkiem wonnego jałowca i zakrzyknął: Zdrowie i sława kneziowi.

Zgromadzeni jak echo odpowiedzieli: Sława, sława, sława.

Na środek polany wyszedł Racibor, upił łyk z pucharu, uronił napitek na polanę i po puszczy rozszedł się głos jarla: Dzięki, sława bogom, za szczęśliwe łowy!

 

Krwawe słońce chyliło się ku zachodowi, kładąc się złotym blaskiem na dębach, bukach, starych brzozach i powyginanych wierzbach. Zabrzmiał donośny głos rogu myśliwskiego oznaczający zakończenie polowania w dziedzinie Dziadoszyców. Na polanę wnoszono owoc trudu myśliwych, dzielnych wojów i borowych, zieleń trawy nabierała czerwonych i brunatnych barw. Łowiecka zdobycz ozdabiała śródleśną polanę, wedle starego dębu, łowcy przynosili martwe cielska turów, niedźwiedzi, jeleni i saren. Mniej wprawni łowcy i chłystkowie pokładali w szeregu: zające, kuropatwy i rozmaite ptactwo leśne. Rozpalono ognie i rozpoczęto sprawianie zwierzyny, popijano piwo, opowiadano o walce z dzikim zwierzem. Borowi przynieśli z puszczy dziwne wieści, jakoby widzieli w ciemnych ostępach lwa, ale lew był biały. Rozprawiano o tym dziwnym zjawisku. Dziękowano bogom za pomyślność polowania. Nad puszczą Dziadoszyców unosił się dym, puszcza składała daninę kneziom, którzy przez wieki władali świętą puszczą pomiędzy Odrą a Bobrem.

Wesołość wkradała się w serca uczestników wielkich łowów, gwarno robiło się przy kotłach z mięsiwem i grzanym winem. Nagle z lasu wyłoniła się postać, był to jeden z strażników, który prowadził nieznajomego i tyli słowy rzekł:

-Jarlu, przybył posłaniec z Gniezdna.

-Ktoś ty i jakie przynosisz wieści?

-Jam Siemowit, drużynnik z oddziału stacjonującego na Ostrowie Lednickim.

-Cóż tam w Polańskiej dziedzinie? Jakie wieści od knezia przynosisz?

-Jarlu i ty kasztelanie. Pan na Poznaniu, Gniezdnie, Lednicy i Gieczu śle pozdrowienia i przesyła smutną nowinę.

-Cóż to za złe wieści z kraju Polan?

-Biskup Wojciech nie żyje.

-Co Adalbertus? Jakim sposobem przeniósł się do Pana?

-Prusowie go ubili!

-Jak to się stało? Dlaczego? Szmer zapytania przebiegł śródleśna polanę.

-Wojciech z eskortą ruszył na misję do dzikich Prusów, w Gedanii chrzcił i nauczał, wedle grodu Truso wkroczył do kraju Prusów, tam zbrojnych odprawił nazad do Gniezdna. Głosił wierę w Jezu Krysta.

-Jak zginął, znasz?

-Tak Panie. W świętym gaju, ubito go kłodami, gdy ofiarę świętą sprawował.

-Cóż teraz będzie? Bolesław z wojskiem ruszy do Prus, mścić śmierć przyjaciela?

-Nie, Pan nasz wykupił ciało Wojciecha za cenę złota i do katedry w Gniezdnie nakazał złożyć.

-Adalbert zabity, zmartwił się Racibor, taki pobożny człeczyna, słowem chciał nawracać, zabrakło tam miecza Polańskiego. Odpowiedzą jeszcze Prusowie za ten czyn haniebny.

-Bał się on śmierci, dodał kasztelan, gdy gościł w Głogowie, opowiadał memu kanonikowi o dziwnych snach, o śmierci w odległej krainie. Podobno Lew przepowiedział mu śmierć i chwałę, złoto i zagładę, oraz spoczynek w kamiennym grobie, tam gdzie dawniej kącina starych bogów stała…

 

Puszcza zaszumiała złowrogo, szara postać przemykała się wśród drzew, to Dziad i Lew wspominali postać Adalberta.

 

Nastał rok tysięczny od narodzenia Jezu Krysta. Z nastaniem wiosny wiele działo się na zielonych wzgórzach. Po jarych godach rozpoczął się czas wielkich porządków i przygotowania na wydarzenie, które zapisze się w annałach historii Polańskiego państwa. W grodach i osadach organizowano sprzątanie, nad rzekami pojawiły się praczki, szykowano kwatery, dokonywano przeglądów drużyn grodowych. Trakty zapełniły się gońcami i posłańcami. Kupcy ściągali z najodleglejszych zakątków, wioząc różnorakie towary. Wszyscy oczekiwali na wieści z Gniezdna.

„Kneź Bolesław wyruszył z orszakiem, jest w Poznaniu, stoi na granicy Polańskiej dziedziny, doszedł do Odry. Jest, już jest orszak kniaziowski na brodzie odrzańskim!”.

 

Na brodzie wedle Głodowa zaroiło się od wojska, wozów i różnej maści ludzi – kupcy, wojowie, przewodnicy, księża i świta Polańska. Wszyscy kierowali się na spotkanie wielkiego gości, każdy chciał uczestniczyć w wydarzeniu, którego nigdy nie było w Polańskiej krainie. Z prastarej puszczy wyłonił się oddział zbrojnych na czele z Bolesławem. Pan na Gniezdnie spoglądając na wody odrzańskie, wspomniał zmagania wojenne z macochą i wojskami niemieckimi. Wróciły zdarzenia z kraju Dziadoszyców, co był areną zmagań o niepodzielność schedy po Mieszku, zwanym przez potomnych pierwszym. Barwny orszak wkraczał w krainę Dziadoszyców.

Przez bramę wiodącą do grodu nad Odrą wjeżdżał Bolesław, syn groźnego jarla Bjorna, zwanego Misaca. Czarny jak noc koń zarżał, skierował łeb w stronę zielonych wzgórz. Tłumy widząc knezia wznosiły wiwaty: Sława, Sława kneziowi, witamy! Na majdanie przystrojony odświętnie kasztelan, skłonił się nisko, oddał pokłon, ofiarował swój miecz i zaprosił w skromne progi głogowskiego grodu.

W dużej dębowej sali, za okrągłym stołem siedzieli: kneź Polański, kasztelan na Głogowie i jarl nad Waregami i Dziadoszycami, Racibor.

-Jakie wieści i nowiny panie przynosisz na zielone wzgórza?

-Cesarz idzie ku nam, wkroczył na Łużyce i poprzez kraj Milczan, traktem ku Ilvie zmierza.

-Gród zaopatrzony, wszystko gotowe na twój i cesarza przyjazd.

-Dobrze, rad jestem. Przejdzie Ilva do historii i zmaże hańbę Jaromira.

-Kneziu, ludzie nasi z Cesarstwa donoszą, że zdrajca Jaromir, był widziany na Połabiu.

-On, nie groźny, on tu nie wróci, chyba, że po swoją śmierć.

-Jarlu, twe drakkary powitają cesarskie oblicze przy głogowskim brodzie, na żaglach wymalować barwy Ottona.

-Twój rozkaz panie. Domarad sprawi łodzie ku uciesze Cesarza

-Dobrze, ty Raciborze będziesz nam towarzyszył do Ilvy, a ty kasztelanie obsadzisz trakty i gościńce.

-Twa wola kneziu

-No cóż, dość gadania, napijmy się za pomyślność wizyty Cesarza, zobaczymy co bogi przyniosą.

-Zdrowie knezia!

Spełniano toasty, wniesiono różnorakie mięsiwa, jadło i napitki. Na stole przed kneziem pojawiły się przysmaki podniebienia Bolesławowo. Strojne w kwietne wianki dziewczęta z plemienia Dziadoszan podały ogon bobrowy w sosie chrzanowym i łapy niedźwiedzie na miodzie. Podano placki i kołacze. Biesiada trwała do późnych godzin nocnych. Miesiąc był wysoko, a w grodzie nadal było gwarno i hucznie. Straże czuwały na wałach, bramy zawarto, palono ognie strażnicze.

Traktem przeleciała gromada konnych gońców kneziowskich. „Cesarz przeszedł kraj Milczan”. Ruch zapanował w grodzie, trąbiono wsiadanego. Do Ilvy na spotkanie z cesarzem Ottonem!

 

Kamienna kaplica, w której panował półmrok rozświetlany nikłym plaskiem kilku świec i kaganka łojowego. Małe i wąskie okna nie dopuszczały promieni słonecznych, grube mury sprawiały, że w wnętrzu panował chłód, który przenikał do kości. Kamienne ciosy, były przyozdobione obrazem. Mityczna scena narodzenia Jezu Krysta, grota w dalekiej Palestynie, biblijne postacie, a na wzgórzu pod lasem Lew. Na kamiennym ołtarzy niemrawo palił się kaganek, który blado oświetlał srebrny krucyfiks, dar Ottona I dla kaplicy w grodowej. W kaplicy panował cisza. Na ciemnej i wilgotnej posadzce leżała postać. To Otton, zwany przez kronikarzy trzecim lud rudym. Rozmodlona postać, polecała Bogu osobę mnich, biskupa Adalbertusa, który poniósł męczeńską śmierć z ręki dzikich Prusów. Otton widział oczyma duszy skromną postać przekraczającą granice świętego gaju, jak żywy stanął mu przed oczami Wojciech wznoszący modły. Najbardziej przerażająca była scena śmierci, biskup klęczący, proszący Boga o wstawiennictwo i ciężkie kłody, kije i baty spadające na bezbronne ciało męczennika. Cesarza przeszedł dreszcz, wyrwał się z zadumy i modlitwy. Rzekł sam do siebie: Wojciechu, przyjacielu mój miły, tobie się udało, Papież ogłosił cię świętym. A ja, jaki będzie mój los?

-Wasza Cesarska mość już czas.

-Boże błogosław Bolesławowi, już czas.

Otton podniósł się z zimnej podłogi, rozmasował kolana, roztarł zgrabiałe dłonie i zwrócił się do swego otoczenia:

-Panowie i biskupi, już czas aby Polańska kraina miała swego pasterza. Brat zabitego Wojciecha, Radzim Gaudenty podniesiony zostanie do godności arcybiskupa. W Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu powołane zostaną biskupstwa, aby władza Jezu Krysta panowała tu po wieki. Już czas włożyć na skronie Bolesława koronę królewską. Już czas.

 

Złowrogi szmer rozszedł się po kaplicy, na twarzach cesarskich dostojników pojawiło się zdziwienie. Łagodny wzrok cesarski wskazał na srebrny krucyfiks a zabrani jak na rozkaz dodali:

Tak Cesarzu, już czas!

 

Dawna strażnica nad rozlewiskami Bobru i Szprotawki, gród warowny broniący dostępu do ziemi Dziadoszyców, na wieki został upamiętniony w historii, jako miejsce spotkania Cesarza Ottona III i księcia Bolesława, którego później kronikarze nazywać będą Chrobrym lub Wielkim. Kronikarze zapisali, że poprzez Łużyce i kraj Milczan, Cesarz dotarł do ziemi plemienia Dziadoszan i w grodzie Ilva spotkał się z Bolesławem, pierworodnym sławnego niedźwiedzia Północy Mieszka. O tym, co tak naprawdę wydarzyło się w byłym grodzie Jaromira kroniki milczą. A było to tak...

 

Orszak cesarski sprawnie przekroczył bród na Bobrze i wkraczał do grodu Ilva. Bolesław wyszedł na spotkanie. Odświętnie przybrany z złotym łańcuchem na piersi, niosąc miecz w dłoni. Książe przykląkł i oddał pokłon Cesarzowi. Otton zszedł z konia i oddał Bolesławowi braterski pocałunek. Wpadli sobie w objęcia, ściskali się nie dbając o dyplomatyczną etykietę. Razem Cesarz i Książe wkraczali do grodu, nad którym powiewały sztandary i proporce w barwach cesarskich i Polańskich. Domostwa i wały przystrojono zielonymi gałązkami, płonęły ognie i grała muzyka. Biskupi niemieccy z orszaku Cesarza, szemrali widząc Dziadoszańskie symbole i skoczną muzykę powitalną. Pogański to jeszcze kraj, dało się słyszeć wśród niemieckiego rycerstwa.

 

Wielka powitalna uczta odbyła się na majdanie grodowym. Stoły uginały się od jadła i napitków. Otton jadł skromnie, pił tylko źródlaną wodę, stroniąc od wina i miodów z kasztelańskich piwnic.

-Bolesławie, rzekł Cesarz Rzymski, trochę wstrzemięźliwości, na cóż to bogactwo i przepych. Toć jestem tylko pielgrzymem do grobu świętobliwego Wojciecha.

-Ottonie, przyjacielu mój drogi, trzeba się weselić i radować, jak tak znaczna persona odwiedza Polańską dziedzinę. Zaszczyt to dla nas wielki gościć Cesarskie oblicze.

-Dziękuję za dobre słowo. W imię Jezu Krysta, może trochę radości i uciechy nam nie zaszkodzi.

-Sława Cesarzowi! Sława Bolesławowi! Sława Dziadoszycom!

Toasty wnoszono ochoczo, wino szumiało już w głowach. Wszędy było słychać gwar, śmiechy i głośne rozmowy. Mowa słowiańska mieszała się z germańską, grała muzyka, tańczono, a w oddali słychać było ryk Lwa. Bolesław chciał godnie przywitać gości z niemieckich krain. Nakazał walki z dzikim niedźwiedziem, szycie z łuków do celu, nakazał pokaz broni, walkę na ciężkie stalowe topory. Dobrze już podochoceni wojowie Polańscy i Dziadoszańscy zachwycali się pięknymi tancerkami, które sprowadzono z nad Gopła i świętej góry Ślęży. W blasku ognisk młode kobiece postacie wyglądały zjawiskowo, przyciągając uwagę zgromadzonych gości. Pijatyka i tańce wzbudzały u niektórych biskupów i grafów niemieckich zgorszenie i zakrywali oni oczy, nie chcąc patrzeć na cudne niewieście kształty. Pierwszy podniósł się biskup Wilibert i rzek:

-Cesarzu nie godzi się patrzeć na takie zgorszenie, czas już na wieczorne modły.

-Tak, tak nie dla mnie uciechy tego świata.

-Cesarzu, po trudach podróży, czas udać się na spoczynek.

-Bolesławie, dzięki za ucztę, ale pielgrzymem będąc, udam się na modlitwę i odpoczynek.

 

Kneź towarzyszył Ottonowi do jego kwatery, które urządzono w dworze kasztelańskim. Przed wejściem postawiono straże, groźni Waregowie mieli pilnować spokoju, aby nikt nie zakłócał snu tak znaczącego gościa w krainie Dziadoszyców.

-Raciborze, głową odpowiadasz za bezpieczeństwo Cesarza w grodzie tego zdrajcy Jaromira.

-Panie, straże postawię i sam będę czuwał nad bezpieczeństwem naszych gości.

-No spraw się dobrze obrońco Dziadoszyców i mego majestatu, ja wracam na ucztę, zostało jeszcze trochę dzbanów wina do wypicia i dziewcząt do obtańcowania.

Racibor uśmiechnął się, wydał rozkazy i udał się do sąsiedniej izby, która była jego kwaterą na czas pobytu w grodzie. Z majdanu dochodziły odgłosy zabawy. Trwały tańce, hulanki, pijatyki. W blasku ogni tańczyły piękne dziewice z plemienia Dziadoszan i Polan. Jarl zamyślił się, wspomniał kobietę z długim płowym warkoczem. Nie, jeszcze nie czas, rzekł sam do siebie.

 

W izbie panował półmrok, gdy Cesarz zakończył wieczorne modły. Uczynił znak krzyża i podszedł do przygotowanego przez pokojowców legowiska. Było to skromne łoże, bez atłasów i jedwabnych nakryć. Lniane płótno i skromny siennik służyły Cesarzowi za posłanie. Był pielgrzymem. Służba cesarska, zapaliła nocną świecę, uprzątnęła odzienie. Młody Henryk, syn grafa z kraju Bawarów, nalał Cesarzowi źródlanej wody do drewnianego pucharu, skłonił się nisko i wyszedł. Cesarz został sam w komnacie, w grodzie Ilva. Otton usiadł na skraju posłania i popadł w zadumę, popatrzył na wiszący na ścianie krucyfiks, pod którym palił się kaganek, z którego unosił się zapach wonnego ziela. Upił łyk wody, była zimna i lodowaty strumień pociekł mu po brodzie. Otarł usta lnianą chustą. Podszedł do okna. Na majdanie trwała zabawa, płonęły ogniska, było wesoło i gwarno. Bogato gości nas Bolesław, ale mi bliższa skromność Wojciechowa, która nie pozwala na ziemskie uciechy. Czas na sen. W komnacie zapanowała cisza, mroki nocy rozświetlała nocna świeca i migoczące światło kaganka. Dym i zapach wonnych ziół otulał Cesarza Imperium Rzymskiego. Umysł spowiły mary senne. Otton widział postać dziada o trupiej twarzy, który wpatruje się Jezu Krysta a za nimi stał Lew. Przeraźliwy ryk przebudził Cesarza, który zerwał się z łoża. Oblany zimnym, perlistym potem rzucił się na kamienną posadzkę. Modlił się. Nagle usłyszał dziwny, niepokojący szmer, jakby wiatr zaplątany w ciężki płaszcz. Szum zbliżał się, ale nie wyłonił się z wonnego dymu. Pachniało jałowcem i lawendą. Otton leżąc na zimnej podłodze, rzekł sam do siebie. Ktoś ty, odejdź nocne widziadło, przepadnij maro senna! Twarz wgniatała się w kamienną podłogę, ludzka postać pojawiła się w komnacie. Przestraszone oblicze, przemogło lęk i uniosło głowę, kierując twarz w stronę cienia, który nabierał realnych kształtów.

-Ktoś ty? Czego tu chcesz?

Cisza, żadnej odpowiedzi.

-Zgiń przepadnij pogańskie widziadło. Idź precz!

Cisza, zgarbiona postać wyłoniła się z mroku, dymu i cienia. Zbliżała się do siedzącego Cesarza, który zaczął się głośno modlić w łacińskiej mowie. In nomine patris….zerwał się, uczynił znak krzyża i podbiegł pod wiszący na ścianie chrest. Ułapił się nóg Zbawiciela Jezu Krysta…spiritus sancti. Amen.

Cisza. Zgarbiona postać. Ostrze błysnęło niezauważalnie. Ciepła struga krwi plamiła lnianą koszulę. Otton modlił się głośno, trzymając się kurczowo krucyfiksu. W świetle jaśniejącego miesiąca ostrze błysnęło po raz drugi, Cesarz osunął się na podłogę, próbował wstać, zimne łzy spływały po policzkach, kapały na kamienną posadzkę mieszając się z gorącą krwią Ottonów, władców chrześcijańskiej Europy. Cisza. Nocne widziadło w ludzkiej postaci szykowało się do zadania ostatniego ciosu, który miał zakończyć panowanie dynastii Ottonów w Niemczech.

-Nie! Ryk Lwa!

Drzwi broniące dostępu do cesarskiej komnaty wyleciały z hukiem, błysnął złocisty kształt – Ulfberht świszcząc złowrogo w powietrzu ugodziła napastnika. Bywaj! Bywaj tu! Rozległo się na grodzie. Oświetlono izbę, do której z przerażeniem wbiegały kolejne postacie. Ich oczom ukazał się przerażający widok. Na podłodze kasztelańskiej komnaty leżał Cesarz w kałuży czerwonej posoki. Do izby wszedł Bolesław, silnym kopnięciem odrzucił martwe ciało napastnika, które odsłoniło swoje oblicze. Była to twarz Jaromira. Kneź uniósł ciało Ottona.

-Żyje, dziękować Bogu żyje.

-Wołać medyka.

-Medyka dla Cesarza!

Trup Jaromira martwymi oczyma spoglądał na zgromadzonych, w dłoni dzierżył sztylet z emblematem Ody.

-Zabrać Cesarza do moich komnat, opatrzyć rany.

-Raciborze jak do tego doszło? Krzyczał Bolesław. Jak mogłeś do tego doprowadzić? Gorze Ci synu Chociemira!

-Panie, okaż łaskę. Jaromir miał wspólników w grodzie , znali sekretne wejście do komnaty, straże były przed drzwiami. Panie cień zdrajcy powrócił.

-Głowa twa spadnie, jak Cesarz wyzionie ducha. W szmaty rozerwę i kołem łamać cię będą jak Otton zejdzie do krainy Krysta.

-Twa wola Panie, ale proszę o łaskę dla strażników, oni niewinni.

Precz z moich oczu, zbierz swoich ludzi i wracaj na zielone wzgórza. Czekaj mego sądu w grodzie Dziadosza. Tam dosięgnie cię moja sprawiedliwość.

 

Bolesław wyszedł na majdan, spojrzał w kierunku bramy grodowej, która zapełniła się konnymi Racibora. Waregowie opuszczali Ilvę, tarcze złowrogo trzeszczały, a miecze gotowe były spłynąć krwią, ale żaden głos sprzeciwu nie wydobył się z wareskiego serca. Do końca z Jarlem, ale była pokusa, po wikińsku odpłacić kneziowi. Lew zaryczał, a dźwięcząc w głowie i sercu Racibora, Jarl zrozumiał, że nie Wiking a Dziadoszyc.

Kneź Polański stał i patrzył.

-Cień zdrajcy Jaromira nad grodem. Nakazuję ogniem wypalić to żmijowe gniazdo. Spalić Ilvę do gołej ziemi! Niech ludzie nie mieszkają w grodzie zdrajcy, niech Ilva będzie przeklęta. Niech wszyscy zapomną, gdzie znajdowała się strażnica ziemi Dziadoszyców. Ilvo przeklinam cię!

Czerwone kury oświetliły noc, mieszkańcy grodu zapłacili życiem za czyny Jaromira. Tak to karał zdrajców groźny Bolesław, syn niedźwiedzia północy.

 

Otton modlił się przy grobie Wojciecha, którego papież ogłosił świętym. Dziękował za ocalenie. Katedra w Gniezdnie wypełniona była po brzegi, tłumy modliły się o zdrowie Cesarza, dziękując za ocalenie i przeklinając Jaromira. Trwały śpiewy i odprawiano litanie. Myśli wszystkich uczestników gnieźnieńskich uroczystości płynęły do grobu męczennika, tylko w głowie Ottona III dało się słyszeć ryk Lwa, a złowieszczy był to dźwięk, który głosił: nie czas na koronę dla Bolesława!

_________________

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Polecam poczytanko.
    Zapraszam do lektury sagi słowiańsko - wikińskiej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania