Poprzednie częściDaję ci siebie #1

Daję ci siebie #16

Pierwszy dzień mojego Koszmaru z Gipsem okazał się być całkiem przyjemny – była sobota, więc nie musiałam chodzić nigdzie dalej niż do łazienki czy kuchni, zresztą Toby był tak kochany, że zrobił śniadanie i przyniósł mi je do łóżka na tacy. Przez chwilę poczułam się niczym ukochana żona, ale zaraz poczułam ciężar gipsu i przypomniało mi się, że jestem tylko niezdarną koleżanką.

Zjadłam śniadanie, leżąc w łóżku i opierając się wygodnie o poduszki. Później ubrałam się w koszulkę i stary, luźny dres, którego prawej nogawki nie szkoda było mi rozciągać i w podskokach „poszłam” do łazienki. Wiedziałam, że muszę wyglądać idiotycznie – Toby aż się pokładał ze śmiechu, widząc, jak skaczę niczym nowo narodzona gazela, choć starał się to ukryć – nie czułam się jednak jeszcze gotowa na użycie kul, które leżały oparte o fotel. Po wszystkim, w podobnych podskokach wróciłam do łóżka i zastanowiłam się, jak, do cholery, mam poruszać się w ten sposób po uczelni. Przecież nie będę skakała na oczach setki ludzi. Poza tym, lewa stopa zaczęła mnie już nieźle boleć od ciągłego trzymania ciężaru mojego ciała. Musiałam w końcu zaprzyjaźnić się z kulami, bo czułam, że z moim szczęściem wkrótce i lewą stopę wsadzą mi w gips.

Nikomu nie powiedziałam o złamaniu – Emmie nie chciałam przeszkadzać, a przy rozmowach z mamą wolałam unikać stresujących wiadomości. Z tego samego powodu wciąż jej nie powiedziałam, że nie mieszkam już z Emmą – na pewno znajdę czas, by jej to wkrótce zakomunikować. A przecież się nie pali – skoro przez miesiąc Toby nie zdążył mnie zamordować we śnie, jak przewidywała Emma, chyba nic już mi nie groziło. Teraz i tak zadręczał się, że to przez niego musiałam się teraz męczyć z gipsem.

Gorąco temu zaprzeczałam:

- Po prostu jestem niezdarą – mówiłam, ale on mnie nie słuchał i kręcił głową.

- To ja cię namawiałem na te wycieczki, bo nie chciało mi się siedzieć w domu. To tak, jakbym sam ci złamał tą nogę.

- Za to teraz jesteś moją niańką. Będziesz mi usługiwał do końca świata. – Leżąc na kanapie, udałam, że zakładam sobie nogę na nogę, niczym jakaś ważna pani, jednak gips przeważył nad moim ciałem i prawie pociągnął mnie w dół.

W niedzielę postanowiłam spróbować pochodzić z kulami – w końcu musiałam nieco potrenować przed pójściem na zajęcia. Toby’emu udało się kupić mi specjalny but na gips, dzięki któremu mogłam nieco opierać się na prawej stopie, choć i tak nadal bałam się to robić, by przypadkiem nie pogorszyć złamania. Chodziłam po mieszkaniu wte i we wte – z początku ramiona mi drżały, nie mogłam się przyzwyczaić do przenoszenia ciężaru na jakieś dwa kołki, ale w końcu zaczęło mi to iść całkiem nieźle. Poćwiczyłam też wchodzenie i schodzenie po schodach. Nieźle wymęczyłam mięśnie, ale pod koniec czułam się już pewniej. Musiałam tylko poprosić kogoś, by był tak miły i niósł za mnie torbę z książkami. Niestety, gdy spróbowałam kuśtykać właśnie z taką torbą, przeważyła mnie, tak jak wcześniej gips, i gdyby Toby mnie nie złapał w ostatniej chwili, zwijałabym się na podłodze.

Trochę się denerwowałam poniedziałkiem, a Toby próbował mnie uspokajać:

- Dasz sobie radę. Są windy na twoim wydziale?

Nigdy nie zwracałam na nie uwagi, dopiero teraz sobie uświadomiłam, że są.

- No widzisz. Nie będziesz musiała chodzić po schodach. Wsiądziesz do windy i, co najważniejsze, będziesz miała pierwszeństwo przed tymi leniuchami, którym się po prostu nie chce chodzić. A jak będą podskakiwać, to możesz ich walnąć kulą.

Dzięki jego żartom nieco się rozluźniłam. Wieczorem oglądaliśmy jakiś film, kiedy nagle zadzwoniła komórka Toby’ego. Gdy zerknął na ekran, zbladł gwałtownie.

- Przepraszam na chwilę – mruknął, po czym wypadł z pokoju, jakby go gonił sam diabeł. Nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. Nie było go chyba dziesięć minut, a gdy wrócił, jego twarz miała niezdrowy kolor.

- Muszę wyjechać – oznajmił grobowym tonem.

- Co? Czemu? Gdzie? Na długo? – Wylał się ze mnie potok pytań i momentalnie spanikowałam. Jego wyjazd oznaczał, że zostanę całkiem sama – nie dość, że nie będzie miał mi kto pomóc, to w dodatku nie będę miała do kogo się odezwać. Momentalnie posmutniałam.

- Ważna sprawa… muszę, po prostu muszę. – Miał desperację w oczach. – Przepraszam… wiem, że miałem ci pomagać…

- Nie przejmuj się – powiedziałam. – Jak mus, to mus. Zrozumiem. Ale co się stało?

- Nie chcę o tym gadać… - Potrząsnął głową. – Nie wiem, ile mnie nie będzie. Może tydzień…

- A studia? Praca?

- Jakoś to załatwię.

- Kiedy wyjeżdżasz? – spytałam, starając się zamaskować smutek w moim głosie.

Zawahał się chwilę.

- Zaraz. Tylko się spakuję.

Pomknął do pokoju, a ja zostałam sama. Nagle było mi bardzo smutno. Byłam z dala od rodziny, Alex i Emma byli na miesiącu miodowym, z Sebastianem nie rozmawiałam, Laura… cóż, teraz nawet z Laurą nie było rozmowy. Wyglądało na to, że przez najbliższy tydzień będę skazana na gadanie z samą sobą. Naprawdę nie byłam szczęśliwa z tego powodu.

Atmosfera wyraźnie się zagęściła. Po kilkunastu minutach Toby wyszedł z pokoju, rzucił w moją stronę jeszcze jedne przeprosiny i obietnicę, że porozmawiamy, jak wróci. Na koniec usłyszałam jeszcze tylko „trzymaj się”, a potem trzasnęły drzwi. Spojrzałam ze smutkiem na dwa kubki, pozostawione na stoliku. Nawet nie miałam siły odnieść ich do kuchni – jeszcze bym je stłukła. Zastanowiłam się, dlaczego Toby musiał tak nagle wyjechać. Czyżby jakaś ważna, rodzinna sprawa? Było mi przykro, że mnie tak zostawił, ale przecież jeśli jego wyjazd był koniecznością, nie miałam zamiaru się nad sobą użalać.

Wkrótce zaczęłam robić się zmęczona, więc poczłapałam do łazienki się umyć. Branie prysznica też było teraz katorgą – w mieszkaniu nie było wanny, przez której krawędź mogłabym „przewiesić” nogę w gipsie tak, by jej nie zamoczyć. Branie prysznica było dużo trudniejsze – musiałam zostawić szparę w szklanych drzwiach, przez którą trzymałam nogę na zewnątrz, a w środku kabiny stałam na jednej nodze, starając się nie przewrócić i umyć możliwie jak najszybciej. To wszystko wyglądało tak komicznie, że czasem miałam ochotę parsknąć śmiechem. Ciekawe, jak to jeden głupi gips może tak uprzykrzyć życie.

Położyłam się do łóżka i zasnęłam niemal od razu. Śniły mi się jakieś głupoty – Toby, który zamieniał się w Sebastiana, później Sebastian, który z powrotem przemieniał się w Toby’ego i tak w kółko. Obudziłam się niewyspana i obolała, z dziwnie sztywnym karkiem. Na początku jeszcze nie wiedziałam, co było nie tak. Dopiero, gdy chwiejnie wstałam, poczłapałam do kuchni i chciałam sięgnąć ręką do górnej szafki, by wyjąć paczkę owsianki, dotarło to do mnie w pełni.

Natychmiast zasyczałam i opuściłam rękę. Ból był niesamowity. Dawno nie miałam tak ogromnych zakwasów – być może dlatego, że raczej rzadko ćwiczyłam – ale ten ból był inny. Jeszcze nigdy tak nie nadwyrężyłam mięśni ramion – ale wczoraj, chodząc cały dzień z kulami, wchodząc z nimi po schodach, opierając cały ciężar ciała na rękach, nieźle im dałam popalić. Dziś mięśnie piekły mnie żywym ogniem i nawet uniesienie ręki było dla mnie katorgą. Bolały mnie też barki i plecy. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Momentalnie wpadłam w panikę. Jak miałam się poruszać po uczelni – nawet o kulach – jeśli nawet minimalne napięcie mięśni powodowało ogromny ból?

Dopiero teraz też zauważyłam, w jak kiepskiej sytuacji Toby mnie zostawił – ledwo chodziłam, a teraz moje ręce też były do niczego. Sprawdziłam lodówkę – było w niej jedzenia może na jeden dzień. Jak miałam zrobić zakupy i dotargać je do mieszkania, które znajdowało się na trzecim piętrze? Mogłam żyć o samych kanapkach kupionych w sklepie co ranek, ale chciałam jeść też normalne obiady i kolacje. Jak niby teraz miałam to zrobić? Chodzić codziennie po restauracjach i wydawać dużo więcej pieniędzy niż gdybym kupiła coś do domu i zrobiła sobie posiłek na kilka dni? Zaczynałam lekko panikować. Wyglądało na to, że umrę śmiercią głodową.

Postanowiłam zastanowić się nad tym później. Czas uciekał, a ja postanowiłam, że choćby się waliło i paliło, jakoś dotrę na zajęcia. Darowałam sobie śniadanie, za to spróbowałam się ubrać. Nie miałam za wielkiego wyboru – na dół oczywiście poszedł dres. Dorzuciłam do tego jakąś sportową bluzkę, krzywiąc się niezmiernie i wyginając, by założyć ją i wywołać możliwie jak najmniejszy ból. W końcu spakowałam potrzebne rzeczy do torby i przewiesiłam ją sobie za szyją – tylko tak mogłam ją utrzymać i nie stracić równowagi. Chwyciłam kule i wyczłapałam się z mieszkania. Krzywiłam się przy każdym ruchu. Opieranie się na kulach sprawiało mi taki ból, że poważnie zaczęłam rozważać, czy nie zostawić ich w mieszkaniu. To one spowodowały moje zakwasy i cały ten ból i aktualnie chyba były najmniej użyteczną rzeczą.

Nie chciało mi się jednak wracać do mieszkania i robić dodatkowych kroków. Spróbowałam zejść po schodach. Były bardzo wąskie i przy każdym ruchu drżało mi serce w obawie, że się przewrócę. Nie chciałam nawet myśleć o wchodzeniu na górę – to zapowiadało się na jeszcze trudniejsze zadanie.

Już prawie pokonałam pierwsze dziesięć schodków, gdy nagle mocno zabolało mnie ramię. Syknęłam głośno, a potem kilka rzeczy wydarzyło się prawie jednocześnie – kula się zachybotała, a moja stopa nagle poślizgnęła się na stopniu. Straciłam równowagę. Gruchnęłam na ziemię, plecami uderzając mocno o stopnie schodów. Poczułam taki ból, jakbym co najmniej złamała kręgosłup. Kule potoczyły się w dół, torba przemieściła się, przygniatając mi brzuch, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że zemdleję z bólu, który nagle mnie ogarnął. Czułam się, jakby schody przecięły mi kark na pół. Złamana noga nagle osunęła się na dalszy plan – ona już przecież nie bolała. Nawet zakwasów już nie czułam. Ten ból w kręgosłupie przyćmił wszystko.

Leżałam tak parę minut, mając nadzieję, że ktoś z sąsiadów usłyszał huk i wyjdzie zobaczyć, co się stało. Czekałam, ale nikt nie nadchodził. Widocznie sąsiedzi albo byli głusi albo nieobecni. Próbowałam się podźwignąć na nogi, ale nie mogłam. Nie miałam siły złapać się poręczy, a każda próba uniesienia karku do góry kończyła się ogromnym bólem. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie wiedziałam, co mam robić, jak się wydostać z tej parszywej sytuacji. Toby wyjechał, Emmy i Aleksa nie było. Nie miałam kogo poprosić o pomoc, a byłam pewna, że sama nie dam rady wstać.

Nagle Sebastian był jedyną osobą, po którą mogłam zadzwonić, która była blisko i mogła mi pomóc.

Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, czy powinnam do niego dzwonić, a może nie – leżałam w tak opłakanej pozycji, że poprosiłabym o pomoc nawet bezdomnego. Promieniujący ból w kręgosłupie nie pozwalał mi jasno myśleć. Ręką wymacałam telefon, który miałam w kieszeni i lekko go uniosłam, by widzieć ekran. Zamrugałam, by łzy ustąpiły i żeby świat przestał być zamazany. Szybko odszukałam numer Sebastiana i przyłożyłam komórkę do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty… zaczęłam się bać, że nie odbierze, gdy nagle usłyszałam jego głos:

- Tak, słucham? – Mówił oficjalnie, jakby rozmawiał z jakimś urzędnikiem, ale wyczułam, że jest zaskoczony.

- Sebastian… - jęknęłam, nie zawracając sobie głowy powitaniem. – Potrzebuję pomocy. Proszę… przyjedziesz?

- Co się stało? – Nagle jego głos stał się przerażony. Nic dziwnego – było słychać, że płakałam, w dodatku ból zniekształcał mój głos. Oddech miałam płytki. – Nic ci nie jest?

- Upadłam… i nie mogę sama wstać… mam złamaną nogę… - Usiłowałam mu wszystko wyjaśnić naraz.

- Już jadę. – Usłyszałam w słuchawce i zalała mnie fala ulgi. Już miałam się rozłączać, gdy nagle zawołałam:

- Poczekaj! Nie mieszkam już z Emmą.

- Co? – Coś zaszurało w tle. – A z kim? Gdzie mieszkasz?

Podałam mu adres, nie odpowiadając na resztę pytań. Nie chciałam mu mówić o Toby’m. Potrzebowałam tylko, żeby pomógł mi wstać, bo czułam, że dłużej tak nie wytrzymam.

Mogłam już pożegnać ambitne plany dotarcia na zajęcia, choćby się waliło i paliło. Nie przewidziałam tylko upadku.

Przymknęłam oczy i czekałam. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu usłyszałam, jak ktoś szybko wbiega po schodach. Gwałtownie otworzyłam oczy. Chwilę później zobaczyłam Sebastiana, który miał przerażoną minę. Widać było po nim, że chciał zadać dużo pytań, ale w milczeniu podszedł do mnie, odrzucił na bok kule, stanął nade mną i najpierw zdjął torbę z mojej szyi. Położył ją obok. Po chwili schylił się, delikatnie włożył ręce pod moje plecy, obejmując mnie i zaczął podnosić. Zagryzłam wargę, żeby nie krzyknąć.

- Dziękuję – powiedziałam, gdy już znalazłam się w pozycji pionowej. Sebastian dalej mnie trzymał. Miał rozbiegany wzrok. – A teraz muszę iść na zajęcia… - mruknęłam, choć dobrze wiedziałam, że w tym stanie nie zrobię nawet kroku.

- Chyba zwariowałaś. – Sebastian przytrzymał mnie jeszcze mocniej. – Pokaż plecy – rzucił nagle ostrym tonem. Nie czekając na moją odpowiedź, stanął za mną, dalej trzymając mnie w pasie i lekko podciągnął do góry moją koszulkę. Nie miałam pojęcia, co tam zobaczył, ale wciągnął gwałtownie powietrze.

- Natychmiast jedziemy do szpitala – zarządził, puszczając materiał. Podniósł z ziemi moją torbę i kule.

- Jak bardzo źle to wygląda? – spytałam słabym głosem.

- Powiedzmy, że twoje plecy zdobią teraz podobne siniaki, które widywałaś u mnie na rękach – rzucił, podchodząc do mnie i pomagając mi iść. Zrobiłam dwa małe kroczki, ale i tak były katorgą. – Ale trzeba zrobić ci rentgen, żeby się upewnić, czy nie zrobiłaś sobie nic poważniejszego niż tylko potłuczenie.

- Dopiero co miałam rentgen… - rzuciłam markotnie. – W końcu umrę na chorobę popromienną.

Ciężko mi się szło, a kule i torba tylko zawadzały. Sebastian szybko rzucił na nie okiem i wyraźnie ocenił sytuację, bo powiedział:

- Daj mi klucze od mieszkania. Zaniosę twoje rzeczy i wrócę po ciebie. Zostań tu – polecił, zabierając kluczyki z mojej ręki. – Oprzyj się o ścianę.

- Och, nie, nie zostanę tu, już odbiegam galopem w stronę słońca – mruknęłam, ale mnie nie usłyszał. Szybko pokonał dziesięć schodków w górę, doszedł do wskazanych przeze mnie drzwi, wprawnie je otworzył i na chwilę zniknął. Po chwili z powrotem zamknął drzwi i wrócił do mnie. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że chwyci mnie delikatnie i weźmie na ręce.

- Ani słowa – uprzedził mnie, widząc, że już otwieram usta, by coś powiedzieć. – Widzę, jak ciężko ci się chodzi. Zaniosę cię.

To była stanowczo niezręczna sytuacja, więc skupiłam się na równomiernym oddychaniu i starałam się patrzeć wszędzie, byle nie na Sebastiana. Nagle usłyszałam jego pytanie:

- Z kim teraz mieszkasz?

Zignorowałam je, czując, że gdybym powiedziała mu prawdę, pewnie by mnie zrzucił na sam dół. Na szczęście byliśmy już na dole i kierowaliśmy się w stronę… lawety.

No tak. Zupełnie wypadło mi z głowy, że prawdopodobnie wyrwałam go z pracy. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie strój roboczy. Przymknęłam oczy. Idiotka.

- Przepraszam – wymamrotałam. – Ty przecież pracujesz, a ja…

- Cicho – uciszył mnie, otwierając drzwi od strony pasażera i pomagając mi wejść. – I tak chwilowo nie miałem nic do roboty. A nawet gdybym miał, i tak bym przyjechał.

Dziwne ciepło zalało mi serce, ale nic nie powiedziałam. Sebastian zamknął drzwi i poszedł, żeby wejść od strony kierowcy. Oparłam się o fotel na tyle, na ile pozwalało mi obolałe ciało i zerknęłam na lusterko. Nie było na nim przyklejonego zdjęcia z Laurą. Westchnęłam cicho. Prawie rok temu siedziałam tutaj, nie znając ani Sebastiana, ani Laury, nie mając na głowie żadnych zmartwień – oprócz tego jedynego, by jakoś dotrzeć do domu. A teraz? Wszystko było tak strasznie poplątane.

Sebastian zawiózł mnie do szpitala. Oczywiście, nie obyło się bez czekania w kolejce, ale parę ludzi przepuściło mnie przed sobą, widząc moją skrzywioną bólem sylwetkę i nogę w gipsie. Poszłam na rentgen, ale na szczęście wkrótce okazało się, że nie zrobiłam sobie nic poważniejszego. Dostałam leki, jakąś maść na ból pleców oraz tygodniowe zwolnienie z zajęć – przynajmniej do czasu, gdy ból nie minie – i wkrótce można było mnie odwieźć do domu. Czułam, że Sebastian przeprowadzi ze mną długą rozmowę, w końcu uspokojony, że nic mi nie jest. Niestety się nie myliłam.

- Jak w ogóle złamałaś nogę? – zerknął na mnie, uruchamiając silnik.

- Hm… byłam na wycieczce – odpowiedziałam powoli, pomijając fakt, z kim na niej byłam. – Musiałam przejść przez wodę przez pień drzewa, ale się poślizgnęłam. Wpadłam do jeziora, a stopa wykrzywiła mi się przy upadku. A dziś upadłam, ponieważ mam w ramionach ogromne zakwasy od używania kul – skrzywiłam się mocno. – I w ogóle, chodzenie nie jest teraz moją mocną stroną.

Sebastiana widocznie zadowoliła taka ilość informacji, bo zadał kolejne pytanie:

- Z kim teraz mieszkasz, skoro nie z Emmą? I dlaczego się w ogóle wyprowadziłaś?

- Potrzebowałam zmiany – odparłam krótko. – Sebastian, nie drąż tematu. Gdybym chciała ci powiedzieć, to bym powiedziała, prawda? – palnęłam szybko i miałam ochotę ugryźć się w język. Dlaczego nie chciałam mu powiedzieć? Bo by pomyślał, że już o nim zapomniałam, że go odrzuciłam dla innego, a przecież tak wcale nie było? Ale co to była za różnica, skoro i tak nie byliśmy razem?

Zrobiło mi się głupio, że tak na niego warknęłam – gdyby nie on, nadal leżałabym na schodach, a zaczynałam być niemiła. Sebastian zamilkł i nie odezwał się już aż do powrotu do mieszkania. Cierpliwie pomógł mi wejść do mieszkania i otworzył drzwi. Poczłapałam do środka, opadając ciężko na kanapę. Sebastian chrząknął i spytał:

- Mogę skorzystać z toalety?

- Pewnie. – Wskazałam mu drzwi, za którymi zniknął. Czekałam, bębniąc palcami o kanapę. Nie byłam pewna, co teraz. Pójdzie sobie i więcej się nie zobaczymy? Zostanie, by dalej ze mną porozmawiać, czy zrezygnuje? Gdy po chwili wyszedł z łazienki, miałam zamiar go o to zapytać – choć sama nie wiedziałam jak – ale zobaczyłam, że ma zaciśnięte szczęki i mord w oczach.

- Mieszkasz… - Oddychał ciężko. – Z jakimś… facetem?

Przez chwilę nie wiedziałam, skąd mógł to wiedzieć, po czym uświadomiłam sobie, że nie dość, że w łazience zapewne zobaczył męskie kosmetyki i przybory toaletowe, to na sznurkach wisiało pranie, gdzie były między innymi bokserki Toby’ego i jakieś jego koszulki. Momentalnie się zarumieniłam, a Sebastian wyglądał, jakby chciał coś uderzyć.

- Tak – powiedziałam odważnie. – Ale to tylko przyjaciel.

- Masz zwyczaj mieszkać z przyjaciółmi? – warknął.

- Nie krzycz na mnie – poprosiłam. – Nie wiesz, co mnie do tego skłoniło. Nie odzywałeś się do mnie po weselu przez kilka tygodni! – I ja podniosłam głos. – Pocałowałeś mnie, a potem co? Cisza! Myślałeś, że będę na ciebie czekać całe wieki? – Zaczęłam się podnosić, ponieważ pozycja siedząca niezbyt mi pasowała w sytuacji, gdy na siebie krzyczeliśmy, ale Sebastian podszedł do mnie i delikatnie popchnął z powrotem na kanapę.

- Siedź! – warknął, odwracając ode mnie wzrok. – No cóż, widzę, że nie marnowałaś czasu. Dobrze wiedzieć. A gdzie jest ten twój wielki przyjaciel, królewicz na białym koniu? Gdzie był, kiedy ty leżałaś na schodach? – Wwiercił we mnie wzrok.

- Wyjechał – mruknęłam. Odechciało mi się krzyczeć, nie miałam siły się z nim kłócić. – Odpuść. Proszę.

Dopiero, gdy wyszedł, polały się ze mnie łzy. Znowu poczułam jego bliskość i znowu ją straciłam. Dalej go pragnęłam, ale ciągle się bałam, że skończę ze złamanym sercem, że on dalej będzie myślał o Laurze i że nigdy nie będzie tak naprawdę mój.

Byłam naprawdę, naprawdę cholernie niezdecydowana.

Przypomniało mi się, że wciąż nie mam jedzenia w lodówce. Na teraz musiała mi starczyć resztka pierogów z serem, kawałek kurczaka, a do tego już odrobinę popsuty jogurt. Ten widok skutecznie odebrał mi apetyt. Czyżbym jednak musiała iść o własnych siłach po zakupy? Czułam się jak stara babcia. Nagle pożałowałam, że Sebastian się rozzłościł i wyszedł. Tak naprawdę chętnie bym z nim porozmawiała – nie o naszych sprawach, ale ogólnie. Co u niego. Jak idzie praca. Cokolwiek… no i może przyniósłby mi coś do jedzenia.

Zjadłam w końcu tego kurczaka oraz kilka pierogów i popiłam herbatą, ale nie można było tego nazwać pełnowartościowym posiłkiem. Zrobił się wieczór. Leżałam w łóżku i oglądałam film, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce mi skoczyło. Czyżby… Sebastian? Dokuśtykałam się do drzwi, a gdy je otworzyłam, moje przypuszczenia się potwierdziły.

- Myślałam, że wyszedłeś… - powiedziałam niepewnie. – I że nie wrócisz.

Sebastian miał minę, jakby chciał jednocześnie na mnie nakrzyczeć i przytulić.

- Wróciłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Julsia 20.10.2017
    Czekam do jutra <3
  • candy 21.10.2017
    <3
  • Paradise 20.10.2017
    Nie wiem od czego zacząć xD może od tego, że KOCHAM TEN ROZDZIAŁ <3 super, że Toby wyjechał, bo jakby tego nie zrobił to Van nie zostałaby sama :D szkoda mi jej trochę, bo sie potłukła, ale to doprowadziło do Sebastiana! Bohater, książę na białym koniu <3 nie no myślałam, że w takim razie zabierze ją do siebie, żeby się nią opiekować :D ale końcówka meeeega <3 chcę już kolejny rozdział, bo nie wytrzymam! 5
  • candy 21.10.2017
    Ciekawe, czy tak pokochasz następny :D nie no, do siebie jej nie zabrał, to by było chyba za bardzo skomplikowane - przenosić wszystkie rzeczy i w ogóle. Ale jeszcze się nią poopiekuje i tak ;) wytrzymaj! <3
  • Kobra 20.10.2017
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Zostawiam 5 :-)
  • candy 21.10.2017
    Dziękuję bardzo :D
  • Elorence 21.10.2017
    Sebcio to mnie zaskoczył :D Ta zazdrość nie pozwoliła mu odejść, dlatego wrócił - bo jak to tak, Vanessa może mieszkać z INNYM facetem :D
  • candy 21.10.2017
    no BEZCZELNA :D
  • Billie 20.12.2017
    Troszkę mi się wydało mało prawdopodobne, że nikt na klatkę nie wyszedł kiedy upadła... Przez tyle czasu. Druga sprawa, Van się boi, że Sebastian złamie jej serce, ale czy już teraz ono nie jest złamane ? Juz gorzej być nie może... :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania