istyl /57/ - Na bocznicy przy torach - Dekaos Dondi

w temacie: "Piękni dwudziestoletni palcie ryż każdego dnia"🏃‍♀️ 🏃‍♂️

 

O wszystkim, co chciałbym powiedzieć, już zapewne w dużej mierze pomyślałaś. Spieszę tylko dodać, że twoja troska o to, że znowu palnę jakieś głupstwo, jak to miałem w zwyczaju czynić, nie ma teraz żadnego sensu. Tu po prostu nie wypada tego robić. Nawet gdybym chciał. Przecież miałaś świadomość, że jestem drzwiami, które za bardzo walnęły się o futrynę.

 

Weszłaś w ciemny tunel bez działającej latarki i byłaś zdziwiona, że nic nie widać. Mogłaś co prawda świecić przykładem, ale taka opcja, nie przyszła ci akurat na myśl. Przecież wiedziałaś wszystko lepiej. Zaczęłaś nagle wierzyć, że cokolwiek nie ma prawa się gdziekolwiek staczać. Aż nagle ujrzałaś, setki, tysiące. Z każdego coś się staczało. Prosto na ogrodzenie wyobraźni.

 

Byłem bardziej cwany. Siedziałem wysoko, trzymając się niewidzialnych śladów, szybowania ptaków. Zaciekle i wytrwale, ściskałem dłonie na wietrze. Nagle ujrzałaś wielki błysk. Oznajmił twoją głupotę. Doznałaś olśnienia, które cię przytłoczyło. Zwaliło z nóg, ale wstałaś. Po chwili upadłaś i znowu uzyskałaś pion. Miałaś więcej sił.

 

Ja leżałem jak ten ciul i w duchu dziękowałem, że wpadłem do kupy gnoju, na bocznicę, bez powrotu na pierwotny tor. To mnie jednak uratowało. Ta miękkość zbawienna, pełna symbolicznego zapachu, nie zawsze całkiem świadomych, niekonstruktywnych poczynań, które mogły ranić. Miałem wreszcie czas na myślenie. Nie tylko na bycie.

 

Wtedy doznałem wizji płonącego wilka. Wyjadał ognistym pyskiem spopieloną biel, z ostatniej ocalałej, zielonej miseczki. Nadal nie wiem, co ten obraz miał oznaczać, chociaż nadal czuję w ustach, pierwotny smak ryżu. W końcu jakoś się wygramoliłem, lecz tylko po to, by włączyć dłuższą przerwę życiorysie. Gdy nie wiedziałem gdzie jestem, to byłem już tutaj.

 

A jeszcze tak niedawno pielęgnowałem w sobie przekonanie, że jestem sto razy mądrzejszy od ciebie. Pięknym dwudziestoletnim. Zachłysnąłem się tymi rozumami. Szare komórki stanęły w gardle, dlatego tak bardzo zdurniałem, gdyż było ich mniej w mózgu, a więcej w przełyku, lub nawet gdzie indziej jeszcze, czym niekiedy myślałem. Nie spadałem długo. Tylko tyle, żeby zlecieć.

 

Właściwie, jak się pewnie domyślasz, nieźle tutaj. Idzie wytrzymać. Chociaż przyznaję, że ogień samotności i świadomość, że tak wiele można było inaczej, w znaczącym stopniu zwęgla nadzieję na popiół. Mimo że, nie wieje przenikliwy, przeciwny wiatr, nie odczuwam fizycznego bólu, to twojego uśmiechu też nie ma. Jestem wolny od podłych ludzi, lecz od dobrych też.

 

A kwiaty które ci miałem wręczyć, już dawno zwiędły. Nawet nie zdążyliśmy je wspólnie powąchać, gdy jeszcze miały w sobie zapach i tak wiele możliwości, nieodgadnionej łąki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania