kilka sarkazmów więcej - tryptyk
pod prześmiewczym klangorem
moja najlepsza koszula schła jak latawiec w ogonie klucza
kolegów którzy obejmowali koleżanki po Małym Księciu
prowizorki na haczyk zaszczepkę pierwszej zdobycznej krwi
niejedna miała oczy po matce do zrywania na pierwsze śniadanie
bez odpalonego grzałką do wody papierosa otwarte na miłość
do gołych ścian i nowe zasłony na zaokienną niesprawdzalność
przez głodnych miłości wyszturchanych poza jej najlepszy czas
jakby była z bidula i wybiegając przed albumy szukała swojego ujęcia
dla wytarzanych po mrówkowcach z bólu
nieprzeturlanych w biegunowość foteli
Sorry Pocahontas
zachowałaś retuszowaną tylko stemplem liceum twarz
czubajki pod bluzką
i niewidoczne nogi wysokie jak ściany Kolorado
ogrzewane łupkowym ogniem z kominka
Indianie wciąż zbierają chrust w naszej enklawie
dawno temu zabrakło odnawialnego żalu
drutowanie nosa
pozbawiony oparcia echa wiatr zatacza się
dopala być może ostatniego papierosa ze mną
z klamrą po zimnych ogniach
w pokorze daru prawie bezbolesnego odchodzenia
boję się tylko o bliskich którym przywleczono
inne niż dotąd pory roku
bez dawnej miary na zdarte łokcie i kolana
oddawanie ciepła w domu z dostawionymi krzesłami
w przystającej żałobie ostatnim zaspokojeniu
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania