Poprzednie częściKroniki Fehnyi #1

Kroniki Fehnyi #15

— Poproszę jeszcze jeden, ostatni raz: zmieńcie zdanie.

— Nie ma mowy.

— Innej odpowiedzi się nie spodziewałem, chodźmy więc.

Gdy słońce zaszło, byli już daleko za miastem. Wieżowce majaczące za ich pleca­mi spowiły czerń i chmury. Miliony lamp i reflektorów wytwarzały jednak tyle świa­tła, że przyjaciele czuli się, jakby stale byli pod czyjąś obserwacją. Gwiazdy wyda­wały się nikłe i ledwo migotały na tle nieba. Ponad wszystko przebijał się tylko księ­życ w pełni, rzucający na ziemię białe odblaski odbitych promieni słonecznych.

Odgłosy metropolii nikły powoli w oddali, opanowywały ich za to dźwięki natury. Drzewa pobliskiego lasu szumiały głośno, poruszane letnim ciepłym wiatrem, trawa szeleściła pod ich stopami.

Kiedy dookoła było już tak ciemno, że przyjaciele ledwo widzieli swoje własne ręce, Shettero zapalił latarkę i zarządził postój. Wszyscy, zgodnie z jego instrukcją, wzięli z domu – poza plecakami wypełnionymi wodą, kocami i ubraniami – namioty, czasami znalezione zresztą z niemałym trudem, które teraz Shettero i Xavy nie­zwłocznie zaczęli rozbijać. Pozostała trójka wybrała się na mały rekonesans. W ostat­nim tygodniu padało mało, trawa była więc na tyle sucha, że dało się nią palić w ognisku. Shettero wprawnie, z pomocą zapalniczki, rozpalił niewielki stosik, dający dodatkowe światło i ciepło. Noc sama w sobie zimna nie była, ognisko było zatem elementem raczej tradycyjnym i tworzącym klimat.

— Macie coś do jedzenia? — Xavy wyłożył się wygodnie na ziemi obok Rosy, spluwając daleko za siebie, w czerń nocy.

— Suchary — odparł z kamienną twarzą Shettero. Z satysfakcją obserwował nara­stające przerażenie w oczach przyjaciół. Osobiście zapewnił ich poprzedniego dnia, że zajmie się sprawą wyżywienia.

— Nawet tak nie żartuj.

Chłopak w odpowiedzi z uśmiechem wyjął z ogromnego wojskowego plecaka stos jabłek, parówek i herbatników. Oczy przyjaciół natychmiast rozbłysły

— To rozumiem. — Xavy natychmiast wziął się za pierwsze z brzegu jabłko.

Pieczenie parówek szło opornie, zapewne z powodu liczby syntetyków jakie za­wierały. Parówki przetrwały mimo wszystko i, choć nieco zwęglone na końcach, smakowały jak nigdy.

Shettero dla bezpieczeństwa zarządził, by przynajmniej jedna osoba trzymała war­tę, choć w duchu wątpił, by w tej chwili cokolwiek im groziło. Jednakże ich opusz­czenie Stolicy nie mogło pozostać niezauważone. Jeśli najemnicy ich śledzili, zapew­ne liczyli na to, że trafią po śladach do Dysku. Nie mógł wykluczyć takiej możliwo­ści, ale nie miał lepszego wyjścia niż zwyczajnie trzymać kciuki, że odnalezienie Dysku pójdzie przyjaciołom dość szybko.

Wziął wartę pierwszy, stwierdziwszy, że tamtych dwóch też musi zatrzymać się na noc, dlatego jeśli ktoś miał ich napadać, to teraz. Położył dłoń na niewielkim, docze­pianym do spodni pasku, za który wetknięte były jego noże. Przezorny zawsze ubez­pieczony, jak mawiali tutejsi ludzie.

Przyjaciele rozeszli się do swoich namiotów krótko po północy. Xavy obiecał ochoczo wstać o drugiej zmienić Shettero, choć sam Shettero wątpił, by Xavy wstał z własnej woli. Z równą ochotą obiecał więc, że obudzi go, w razie gdyby ten zaspał, pozostawiając przyjaciela z wyrazem niepewności na twarzy.

Pierwsza godzina minęła spokojnie, podobnie jak i druga.

W każdym razie dla przyjaciół, Shettero bowiem stoczył w tym krótkim czasie nie­jedną straszną walkę. Ze swoim sumieniem, poczuciem obowiązku i z piskiem, który nie opuszczał go ani na chwilę, bezlitośnie wypominając wszystkie luki jego wspa­niałego planu. Shettero musiał wreszcie odłączyć pisk awaryjnie, w przeciwnym ra­zie niechybnie postradałby zmysły.

Dokoła zapadła wtedy nieprzenikniona cisza. Chłopak czuł zwolnione bicie swoje­go serca, gdy lekko zmrużonymi oczami wpatrywał się w ciemność. Słyszał każdy oddech; spokojny, głęboki, dawał wrażenie, że śpi. Nie spał jednak, gotowy na ewen­tualne niebezpieczeństwo.

Równo o drugiej wstał wolno z ziemi, by nie czynić niepotrzebnego hałasu i obu­dził Xavyego. Ten z lekkim ociąganiem, narzekając dłuższą chwilę na bezsens trzy­mania warty w szczerym polu w całkowitej już ciemności, ognisko bowiem zgasło dawno, otworzył oczy i wylazł z namiotu. Shettero był pewny, że zaśnie za pięć mi­nut, lecz nie miał ani siły, ani ochoty, na całonocne czuwanie.

Przypuszczenia Shettero sprawdziły się niezwłocznie i Xavy usnął, położywszy się na ziemi tuż przy wypalonym kręgu znaczącym ognisko. Sam uchodźca nie zmrużył tej nocy oka, jednak nie ze względów bezpieczeństwa. Jego wyczulony słuch był w stanie wychwycić zagrożenie w porę, nawet gdyby spał kamiennym snem. Wychwy­tywał też szelest trawy, gdy Xavy przekręcał się, usiłując znaleźć wygodną pozycję.

Wychwytywał też, a może Shettero tylko się to wydawało, płytki, choć spokojny oddech dobiegający z namiotu obok. Chłopak wiedział, do kogo należał. Mimowol­nie dostosował się do niego, mimo że tempo było niewygodne i dopiero wtedy w spo­koju przymknął oczy.

Ale nie zasnął.

 

= = = = =

 

Skaner nie pomylił się jak do tej pory ani razu, bezbłędnie wskazując lokalizację dwóch fragmentów. Przy każdym Shettero zatrzymywał się na dłużej, udawał, że cze­goś szuka, po czym kazał przyjaciołom odejść kawałek. Zaraz potem wracał prędko i oznajmiał, że ma co chciał, że mogą iść dalej.

Pozostała czwórka dziwiła się i pytała, ale Shettero pozostał nieustępliwy. Postano­wił, że nie będzie dłużej ich okłamywał, a odpowiedzi na ich pytania wymagałyby tego z pewnością.

Dwa fragmenty były niemalże identyczne jak pierwszy – różniły się jedynie paro­ma przyciskami. Wzory pasowały, pasował skład chemiczny, Shettero był pewien, że są tym czego szuka, nie podróbkami podłożonymi na przykład przez najemników w celach zasadzki. Wydawało się, że po prowizorycznej naprawie dadzą się złączyć i zadziałają, uchodźca nie znalazł na nich śladów poważniejszych uszkodzeń.

Cóż, jeśli coś jednak będzie zepsute, najwyżej moja połowa wyląduje gdzieś w czarnej dziurze na drugim krańcu wszechświata, pomyślał, po czym starannie owinął obie części materiałem ochronnym i schował je w najgłębsze miejsce plecaka. Został ostatni fragment. Dom był blisko.

Jako, że obie części znajdowały się głęboko w lesie, a gęsto rosnące drzewa dziw­nym sposobem zakłócały lekko sygnał skanera, poszukiwania zajęły im nieco ponad tydzień. Małe ikonki co chwila pojawiały się, znikały i Shettero w końcu musiał po­prosić o pomoc w obliczeniu najbardziej prawdopodobnego miejsca pokazanego przez skaner.

Skaner nie pomylił się więc z małą pomocą.

Przyjaciele spali przez cały ten czas pod namiotami, paląc ognisko, rozmawiając, spacerując po lesie i zwyczajnie ciesząc się swoja obecnością. Niezwykle przypadło im do gustu takie spędzanie wolnych, letnich chwil. Zielony las, świeże powietrze i gwiazdy, które wyrwały się wreszcie spod łuny ogromnego miasta i świeciły teraz ja­sno, ukazując się w całej swej okazałości. Księżyc zdawał się być ich przewodni­kiem, kroczącym po nocnym niebie, srebrną poświatą nakazującą gwiazdom powsta­nie bądź też zejście ze sceny, gdy Słońce dyktowało nowy dzień. Leśna fauna kryjąca się przed straszliwymi istotami, które nagle wbrew ich woli wkroczyły do ich domu i panoszyły się, jak tylko chciały, liczyła na to, że nie padnie dziś łupem wyprawy wo­jennej i nie zostanie spożyta na kolację.

Żadne zwierzę nie zostało jednak spożyte, piątce przyjaciół nie chciało się bawić w polowanie. Jedli jabłka, herbatniki i podejrzane danie gotowane na ogniu w dużym garnku, które Shettero określał niezrozumiałym dla nich słowem. Raphael, gdy spró­bował go po raz pierwszy, skrzywił się natychmiast, przeżuł i nazwał je „pieczoną szyszką z liśćmi”. Danie zgodnie zostało tak właśnie ochrzczone i od tej pory przyja­ciele z niesmakiem, ale i radością na twarzach spożywali je co noc, święcie przekona­ni co do składu potrawy.

Shettero widział, że dla jego przyjaciół, wyprawa była jak wymarzona przygoda. Z dala od wiecznie ruchliwego miasta doświadczali odmiany tak drastycznej, że czuli się jakby trafili w nowe miejsce. Nieraz śledził ich, podczas gdy biegali po lesie, a że był uważnym obserwatorem, nic nie uchodziło jego uwadze.

Widział jak Rosa i Xavy, będący ewidentnie coraz bliżej siebie, pod pozorem zbie­rania chrustu znikali wśród drzew. Uśmiechał się do siebie, odbiegając od tego faktu myślami i tylko od czasu do czasu jego wyczulony słuch wychwytywał śmiech dziewczyny. Pewnego razu Shettero nieco zbyt gorliwie się weń wsłuchał i natknął się nagle na Xavyego, który, zgięty w pół, z niemałym zapałem zbierał chrust. Sły­sząc kroki przyjaciela mrugnął do niego i wyszczerzył zęby, zapewne zgadując o czym ten myśli. Xavy nie omieszkał wypomnieć mu publicznie przy ognisku, że za­równo niekulturalnie jest śledzić ludzi, gdy zajmują się swoimi sprawami, jak i że miał bardzo głupi wyraz twarzy. Shettero na obie uwagi zareagował nieco zbyt grom­kim śmiechem, maskując zmieszanie i uciekając spojrzeniem. Obiecał sobie w duchu, że już nigdy nie będzie nikogo śledził, o ile odgórny rozkaz nie będzie tego wymagał.

Widział też, jak Raphael znalazł sobie nowe zainteresowanie. Pozbawiony metalo­wych przekładni konstruktor odnalazł się prędko w starożytnej tradycji i ze znalezio­nych w lesie roślin, części drzew oraz śmieci budował przedziwne konstrukcje. Shet­tero nie mógł wyjść z podziwu nad pomysłowością chłopaka, zachodząc w głowę, skąd brał pomysły na tak absurdalne… Shettero sam nie był pewien jak nazwać te pseudo-urządzenia. Dla własnego bezpieczeństwa trzymał się od nich z daleka, obie­cując sobie w duchu, że w domu przetestuje montaż broni z roślinek rosnących w ogrodzie.

Z daleka nie trzymała się za to Lotte, która być może z braku zajęcia, ze zwykłej ciekawości lub tez z zupełnie innych powodów, nie odstępowała na krok Raphaela, gdy chłopak, przy pomocy prostego noża wprawnymi rękami zgrabnie ociosywał do pożądanych kształtów gałęzie. Chodziła za nim, pytała go o przeróżne sprawy, doty­czące jego przeszłości, przyszłości i ogólnych przemyśleń na temat życia. Usta nie zamykały się jej wcale, co przy wcześniejszej małomówności stanowiło ogromny kontrast. Początkowo cieszył się tą zmianą, tłumacząc sobie, że jego wyprawa pomo­gła Lotte otworzyć się. Szybko jednak radość zmieniła się w zawód, ponieważ dziew­czyna, wymawiając się raz po raz zmęczeniem i komarami, powracała do dawnych nawyków, praktycznie uniemożliwiając mu rozmowę z nią.

Postanowił wzruszyć na to ramionami, jak zwykł czynić z rzeczami, na które wpływu nie miał, a o których myślenie przysparzało jedynie bólu głowy. Wzruszenie ramionami w tym przypadku jednak nie poskutkowało natychmiast i Shettero z gory­czą przestał obserwować przyjaciół. Sam nie wiedział, dlaczego tak irytował go wi­dok Lotte i Raphaela, spędzających szczęśliwie czasu. Od samego początku nie miał wątpliwości, że uczucia jakie żywił do dziewczyny ograniczają się jedynie do przy­jaźni. Przypominała mu ona po części bliskich, a tym samym i dom, dodając Shettero otuchy i sprawiając, że czuł się przy niej szczęśliwy. Nawet wtedy, gdy oddalona o kilka metrów patrzyła na Raphaela jak na obrazek. Jednak w tych chwilach, oprócz szczęścia do Shettero falami napływały inne uczucia i emocji, o które do tej pory chłopak się nie podejrzewał, a które zżerały go od środka niczym robactwo.

Shettero żywił awersję do robaków, zwłaszcza tych pustoszących jego organizm i zdrowie psychiczne.

Niech robią, co chcą, pomyślał. Znajdę ten ostatni fragment i wylatuję stąd w cho­lerę.

Od tej pory myślał zdecydowanie więcej o tym co czekało go już niebawem, nie wypadało bowiem wracać do domu bez gotowego planu. Nie sposób jednak było tworzyć planu, nie znając nawet sytuacji wyjściowej, Shettero pozostał więc w punk­cie wyobrażania sobie wszystkich możliwych scenariuszy, mogących mieć miejsce. Realnego przygotowania co prawda to nie dawało, lecz póki sprawiało mu to satys­fakcję i wywoływało miłe wspomnienia, pozwalał myślom dryfować w kierunku domu.

Zdał sobie sprawę, że pomimo iż odnalazł tutaj spokój, dach nad głową, przyjaciół i jakoś się ustabilizował, to jego misja była tylko tymczasowa. Pierwszą jego myślą tu było to, że musi jak najszybciej wracać. Przeciągał wszystko niepotrzebnie, gdyby chciał, mógłby skalibrować skaner dużo szybciej i własnoręcznie, nie mówiąc o tym, że miał do dyspozycji sporo mocy obliczeniowej. Ale nie chciał. Nie chciał opusz­czać miejsca, które dawało mu poczucie bezpieczeństwa, tak nieobecnego w jego domu od… Shettero nie pamiętał, by w domu kiedykolwiek czuł się bezpiecznie.

Tak, to trwało już zdecydowanie za długo. Jego przyjaciele, znajomi, przybrana ro­dzina, zwykli ludzie cierpieli z powodu panującego chaosu, który on zobowiązał się zniszczyć, uporządkować. Obiecał im to, a teraz zostawił ich na niemalże pól roku, nie dając znaku życia. Zwlekał i jego dom mógł przypłacić to zwlekanie swoim ist­nieniem.

Dość tego, czas się skończył.

— Czas na co się skończył? — Shettero ostatnia myśl musiał wypowiedzieć na głos, bowiem Raphael stojący nad nim patrzył pytającym wzrokiem w kierunku chło­paka.

— Hm… przysnęło mi się chyba — wstał, udał, że się przeciąga, a potem, że usi­łuje sobie przypomnieć o co chodziło, poszukując gorączkowo odpowiedzi. — Skoń­czył się czas na… na ociąganie się.

— Bzdura — wtrąciła Lotte. — Na ociąganie się zawsze jest czas.

Oczywiście, że przyleźli razem, pomyślał Shettero z niesmakiem, którego sam się w swoich myślach nie spodziewał. Niesmak ten nie spodobał mu się, więc mówiąc na głos, zreflektował się przed sobą, przybierając przyjacielski, beztroski ton:

— Masz rację, Lotte, tylko potem brakuje czasu na rzeczy, które trzeba zrobić. A nam wypada znaleźć ostatni fragment, zanim najemnicy dorwą się nam do skóry.

— Dobrze mówi — rzucił Xavy wychodzący z lasu. Zza wymiętej koszulki wysta­wało mu pełno liści, jakby ktoś zerwał ją z niego i rzucił w korony drzew. — Zróbmy to, co mamy zrobić, minęła już połowa czasu, jaki mieliśmy tu spędzić, a ja wolał­bym się nie spóźnić; siostra czeka.

— Chodźmy zatem. — Shettero zabrał się niezwłocznie za zwijanie swojego na­miotu, podobnie uczynili pozostali.

Chłopak nie mógł powstrzymać się od rzucenia okiem na Lotte. Dziewczyna od­wrócona była do niego plecami, tak że nie mógł dojrzeć wyrazu jej twarzy, ale z po­stawy biło coś na kształt zawodu. Może przynajmniej w duchu liczyła, że Shettero mimo wszystko zostanie z nimi na dłużej?

Shettero skrzywił się. Nie miało to żadnego znaczenia, bo tak czy inaczej nie mógł tu zostać. Wolał więc nie roztrząsać myśli Lotte, oszczędzając bólu i jej, i sobie.

Następne częściKroniki Fehnyi #16

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania