Poprzednie częściKroniki Fehnyi #1

Kroniki Fehnyi #2

Setki milionów ton betonu strzelające w kierunku chmur i ciągnące się aż po sam horyzont nie robiły na Xavym takiego wrażenia jak kiedyś. Niegdyś fascynowało go w jaki sposób są one budowane i jak funkcjonują tak potężne konstrukcje, jednak od wizyty w Ruinach kojarzyły mu się niezmiennie z brudem, zniszczeniem i śmiercią. Na samą myśl, że teraz to będzie jego dom, coś głęboko w środku jego umysłu bunto­wało się i chciało krzyczeć o pomoc. Szkoda tylko, że zamieszkanie w tym miejscu nie było jego decyzją.

Auto, którym jechał Xavy wolno zbliżyło się do pojedynczego szlabanu sygnalizu­jącego początek wpływów Stolicy. Obok szlabanu znajdowała się prosta biała budka z brudnym zakratowanym oknem. Mieli szczęście, że była to jedna z setek dróg pro­wadzących do miasta, w dodatku stosunkowo mało uczęszczana. Xavy słyszał bo­wiem, że korki przy wjazdach potrafią rozciągać się na chore długości, rzędu kilku­nastu kilometrów.

Sama procedura przekroczenia granicy w normalnych warunkach trwałaby nie­możliwie długo, jednak Xavy i jego rodzina nie znajdowali się w normalnych warun­kach. Rodzice, siedzący na przednich siedzeniach ich czarnego, rządowego auta byli na zdecydowanie bardziej uprzywilejowanej pozycji względem innych ludzi, chcących wjechać do Stolicy. Podczas gdy zwykły, szary obywatel musiał okazywać sterty dokumentów, dla radnych Unii i ich rodzin przewidziane były jedynie dokładne skany siatkówek. Ot, ktoś podchodził z małym urządzeniem, przykładał każdemu do twarzy i od razu było wiadomo, że ta osoba jest jedną z najbardziej liczących się na kontynencie. Bardzo wygodne.

Drzwi budki otworzyły się i wyszedł z niej prosto ubrany strażnik. Granatowy mundur z wielkim białym napisem „STRAŻ GRANICZNA” wyglądał jakby przeżył niejedną zagładę ludzkości. Nieco lepiej trzymała się biała czapeczka stanowiąca ra­czej dopełnienie ubioru niż faktyczną ochronę przed słońcem, nie zakrywała bowiem nawet połowy głowy wartownika.

Xavy z niesmakiem spojrzał na niedbałość i ociąganie się strażnika. Broni nie miał nawet za pasem, zapewne zostawił ją w budce, wierząc, że to kolejni prości ludzie chcą się przenieść do wielkiej metropolii, by zacząć nowe życie. Jego nierówny, wol­ny krok także świadczył o nadmiernym rozluźnieniu a nieobecny wzrok zdradzał, że strażnik był myślami daleko stąd, zapewne w domu.

W rękach trzymał zaś urządzenie przypominające pistolet. Jego stan też nie za­chwycał, gdzieniegdzie widać było rdzę a sam napis marki umieszczony na kolbie starł się do takiego stopnia, że nie dało się go rozczytać.

— I to ma chronić największe miasto świata przed uchodźcami? — prychnął Xavy i obrzucił strażnika jeszcze jednym nieprzychylnym spojrzeniem, gdy ten podchodził do auta.

— Cicho — mruknęła jego siostra Clarisa, zajmująca siedzenie obok. Mimo że bała się od dziecka wszelkich służb, to nawet na niej strażnik zrobił dość żałosne wrażenie. Nie chciała jednak głośno tego przyznawać. — Wiesz przecież, że to mało znaczące przejście.

— To chyba nie usprawiedliwia czegoś… takiego. — Xavy zamierzał powiedzieć coś jeszcze, jednak jego wywód przerwało nagłe otwarcie szyby samochodu.

Xavy widział jak strażnik wyciąga w jego stronę swoje urządzenie, więc zgodnie z procedurą, którą znał od dziecka przyłożył do „lufy” lewe oko i odczekał pięć se­kund. Po chwili wartownik kiwnął głową i spojrzał na mały wyświetlacz dołączony do skanera. Wszystko było zgodne, Xavy został przepuszczony.

Podobna procedura miała jeszcze miejsce w przypadku jego siostry, zaraz potem szlaban otworzył się i auto ruszyło. Betonowe gmachy zbliżały się z coraz większą prędkością.

 

= = = = =

 

Xavy myślami był daleko od pustej autostrady i zbliżających się wieżowców. Krą­żył raczej wokół ich starego domu, daleko na zachodzie, który został bezpowrotnie stracony, wraz z przeniesieniem siedziby rządu. To był jeden z minusów posiadania tak wysoko postawionych rodziców. Dopóki zasiadali w radzie Unii nie mieli żadne­go wyboru w kwestii miejsca zamieszkania. Całe ich dotychczasowe życie opierało się na zasadzie „gdzie Unia – tam i my”.

Drugim minusem, który niezwykle bolał Xavyego zwłaszcza w czasach, gdy do­piero uczył się życia, był praktycznie brak rodziców. Ta smutna rzeczywistość ude­rzała małego Xavyego za każdym razem, kiedy widział dzieci bawiące się z rodzica­mi na placach zabaw. Z zazdrością patrzył na rodziny wspólnie spacerujące po par­kach i na radość jego znajomych, odbieranych popołudniami z przedszkola przez matki i ojców. Jemu pozostawała opiekunka Devi. Lubił ją, ale nie mogła zastąpić mu rodziny, chociaż robiła w tej kwestii co mogła. Czasem Xavy miał wrażenie, że tylko ona jedna na świecie go kochała. A przynajmniej się starała.

Sytuacja poprawiła się nieco, gdy urodziła się siostra Xavyego, Clarisa. Miał wte­dy pięć lat i kolejne dwa były najlepszym okresem w jego życiu. Ich matka wybłaga­ła u swojego szefa prawie dwadzieścia dwa miesiące wolnego, co było nie lada wy­czynem jeśli pracowało się dla rządu. Ojciec za to pracował podwójnie, ale na week­endy zawsze wracał do domu. Wtedy wszyscy jechali gdzieś lub siedzieli po prostu na kanapie w salonie, ciesząc się wspólnym czasem.

Podobno wszystko co dobre kiedyś się kończy. A kiedy Clarisa podrosła, stara ru­tyna wróciła i Xavy znów mógł jedynie marzyć o posiadaniu takiej kochającej rodzi­ny, jaką widział u innych. Nigdy się to już nie zmieniło.

Zmieniło się natomiast podejście Xavyego do tego stanu rzeczy. W końcu miał już szesnaście lat i orientując się, że oczekiwanie na miłość rodziców jest daremne, Xavy stał się zdecydowanie bardziej samodzielny. Nie raz zostawał sam w domu z siostrą i radził sobie wtedy wyśmienicie. Nie obchodziły go przy tym żadne pochwały wpadających na noc rodziców, którzy dziękowali mu za wszystko co dla nich robił. Xavy zawsze wszystko robił dla siebie, żeby nie cierpieć i żeby mieć jak najłatwiej w życiu. Taki już był.

 

Z tych rozmyślań wyrwał go dopiero cichy stukot. Nieobecne dotąd, ciemnoniebie­skie oczy spojrzały znów bystro i przytomnie na świat, by stwierdzić, że auto zaje­chało pod przeciętnych rozmiarów jednorodzinny dom. Z zewnątrz sprawiał wrażenie niezwykle przytulnego, ze swoimi białymi ścianami i czarnym, skośnym dachem.

— Mogło być lepiej — mruknęła nieswoim głosem Clarisa. Nienawidziła przepro­wadzek i Xavy dobrze ją rozumiał. Musiała zostawić wszystkich przyjaciół i otocze­nie, które znała. A potem rzucano ją w nowe miejsce i nie mogła nawet liczyć na wsparcie rodziców, których niemalże nigdy nie było w domu. Miała przynajmniej starszego brata, którego kochała nad życie. I on ją kochał, bo była jedyną osobą na tym świecie na której mu zależało. Dla takich osób Xavy był w stanie zrobić wszyst­ko.

— Mogło być też gorzej — zauważył filozoficznie Xavy i oboje wyskoczyli na ka­mienny parking przed domem.

Wyjąwszy z bagażnika walizkę Xavy skierował się brukowaną ścieżką w stronę drzwi ich nowego domu. Rodzice właśnie mocowali się z elektronicznym zamkiem, machając rękami i wykrzykując coś do siebie. Zamek musiał uznać to za ewidentną próbę włamania, gdyż naraz rozległ się ogłuszający alarm. Xavy pokręcił głową i ru­szył im na pomoc, wiedząc, że jeśli zostawi ich z tym samych, to nigdy do domu nie wejdą.

Alarm ucichł i jego rodzice wraz z siostrą weszli do mieszkania. Xavy rozejrzał się jeszcze po otoczeniu, zatrzymując wzrok nieco dłużej na jednym oknie i poszedł w ich ślady, rozmyślając o najbliższych dniach. Lepiej, żeby w niedalekiej przyszłości dobrze poznał okolicę. I najlepiej kogoś miejscowego, z kim mógłby nawiązać kon­takt. W końcu skoro od dziś tu mieszkał, trzeba się czegoś o tej całej Stolicy dowie­dzieć.

Samemu.

Jak zawsze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zsrrknight ponad rok temu
    "obrzucił strażnika jeszcze jednym nieprzychylnym spojrzeniem gdy ten podchodził do auta." - przecinek przed "gdy"
    "bolał Xavyego" - Xavy'ego

    drugi rozdział i drugi bohater. Tym razem trochę o ludziach i świecie, który, jak widać, jest światem "niezbyt przyjemnej, ale w miarę prawdopodobnej przyszłości". Xavy (Xavi?) to trochę dziwne imię, ale może przyszłość cechują właśnie takie imiona, skoro już teraz rodzice potrafią dawać dzieciom imiona np. postaci z gier.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania