Poprzednie częściKroniki Fehnyi #1

Kroniki Fehnyi #3

Nieprzyjemny trzask oznajmił Raphaelowi, że mechanizm ma oczywistą wadę. Zdjął więc pokrywę i przyjrzał się dokładnie wnętrzu urządzenia, które powstawało właśnie na stole w jego pokoju. Praktycznie rzecz biorąc nie był to jego pokój a piw­nica, z zaledwie dwoma niewielkimi oknami, stołem robotniczym i fotelem, jednak Raphael spędzał w niej tyle czasu, że przywykł do myślenia o niej jak o swoim sta­łym mieszkaniu. Nierzadko zdarzało mu się zasnąć przy jakiejś metalowej konstruk­cji, której tworzenie pochłonęło go do reszty.

Sam fotel też był wynalazkiem Raphaela. Do niegdyś najzwyklejszego w świecie siedziska młody konstruktor dodał tyle dźwigni, przekładni i przycisków, że teraz fo­tel przypominał bardziej jakąś samobieżną machinę wojenną niż wyposażenie domo­we. Działał jednak wyśmienicie, rozkładał się bez zarzutu na w zasadzie wszystkie strony, zaś dorobione kółka zostały podłączone do sterownika umieszczonego na oparciu. Natomiast na wypadek gdyby Raphaelowi zdarzyło się zasnąć w niepożądanych go­dzinach, na drugim oparciu wbudowany był także mały zegarek, z niezwykle przy­datną funkcją budzika.

Uszkodzona zębatka wyskoczyła z mechanizmu i z cichym brzękiem upadła na ziemię. Raphael nie zadał sobie trudu podniesienia jej, zrobi to na koniec dnia, wtedy zawsze zbierał wszystkie śmieci. Teraz taka czynność jedynie wybiłaby go z rytmu pracy, a ten był dla Raphaela świętością. Nienawidził, gdy coś szło nie po jego myśli, dlatego starał się zawsze planować wszystko na trzy kroki wprzód, choć często wpa­dał przez to w swego rodzaju błędne koło. Jeśli bowiem chciał się zabezpieczyć przed wszystkimi możliwościami to plan musiał sięgać coraz to dalej i dalej, a po­wszechnie wiadomo, że im bardziej rozbudowany plan tym więcej rzeczy może pójść nie tak.

Wymieniona zębatka sprawowała się idealnie i wyglądało na to, że urządzenie działa bez zarzutu. Raphael uśmiechnął się zadowolony i wyciągnął na swoim fotelu.

— No dobrze, a co to właściwie jest? — Jego matka zawsze wybierała najmniej odpowiedni moment na zadanie niespodziewanego pytania zza pleców. Raphael na dźwięk jej głosu podskoczył z zaskoczenia na swoim fotelu, który nie wytrzymał ta­kiego przeciążenia i mimo zainstalowanych stabilizatorów runął na ziemię. Jego stwórca natomiast wylądował plecami na zimnej, twardej podłodze przy akompania­mencie śmiechu.

— Mówiłem ci tyle razy, że masz pukać zanim wejdziesz — jęknął Raphael roz­masowując plecy i stawiając fotel do pionu. Okrągłe okulary spadły mu z nosa na podłogę, więc podniósł je i przetarł skrawkiem koszulki.

— Pukałam pięć minut, ale nie reagowałeś. Uznałam, że wejdę sprawdzić czy jesz­cze żyjesz.

Raphael nie odpowiedział od razu, przyjrzał się jedynie swojemu nowemu wyna­lazkowi, szukając odpowiednich słów do jego opisania.

— To samonaprowadzający bumerang — wyjaśnił po chwili, wywołując kolejną falę śmiechu. — No co!? Nigdy cię nie denerwowało, że rzucasz bumerangiem i wca­le nie wraca do ciebie, tak jak wszędzie to opisują? A ten wróci zawsze, tak został za­programowany. A właściwie zostanie, muszę mu tylko wgrać...

— Och, Rapha… ty i te twoje wynalazki. — Jego matka odwróciła się i wyszła z piwnicy wciąż się śmiejąc, jakby to co powiedział Raphael było jakimś wybornym żartem.

— Ty i te twoje wynalazki… — przedrzeźniał ją jeszcze chwilę próbując przeko­nać samego siebie, że powinien się obrazić lub przynajmniej takiego udawać.

Nie umiał. To była jedna z cech Raphaela związana zapewne z brakiem ojca; nie był w stanie zdenerwować się czy choćby obrazić na swoją matkę dłużej niż pięć mi­nut, była dla niego zwyczajnie zbyt ważna.

Raphael od urodzenia mieszkał w Stolicy. A przynajmniej tak stanowiły wszystkie dokumenty i historia opowiadana niezmiennie przez jego matkę, choć sam Raphael zawsze węszył w tym jakiś spisek. Popularne przysłowie głosiło bowiem, że „w Sto­licy nikt się nie urodził. Albo byłeś tu zanim Stolica powstała, albo jesteś uchodźcą”. Tych drugich było ostatnimi czasy zdecydowanie więcej.

O ojcu rozmawiali rzadko, Raphael wiedział jedynie, że ten zostawił ich gdy Ra­pha był całkiem mały. Od tej pory jego matka musiała dzielić swoje życie między pracę, dom i wychowywanie dziecka i mimo wszystkich trudności, poradziła z tym sobie wyśmienicie. Raphael otrzymywał od niej więcej miłości i wsparcia niż jakie­kolwiek dziecko, a teraz gdy dorósł, to on pomagał matce, przeważnie w domu i w mniejszych sprawach. Można było śmiało stwierdzić, że radzą sobie we dwójkę lepiej niż niejedna pełna rodzina.

Niekiedy Raphaela bolał brak ojca, bo były sprawy, których jego matka jako ko­bieta zwyczajnie nie mogła zrozumieć. Wyobrażał sobie jak to by było żyć całą rodzi­ną i żałował, że to akurat jego ojciec okazał się takim człowiekiem.

Poradzić sobie z tym pomagała mu jego wrodzona ciekawość i chęć naprawy wszystkiego co miał w rękach. Jeśli Raphael czegoś nie rozumiał, poznawał tę rzecz dogłębnie, a potem, o ile tego wymagała, ulepszał ją na swój własny sposób. Stąd za­pewne wzięło się też jego zamiłowanie do konstruowania przeróżnych mechani­zmów. Leżąca w rogu piwnicy sterta metalu świadczyła o tym, że Raphaelowi rzadko kończyły się pomysły na coraz to nowe wynalazki. Niektóre były całkowicie bezuży­teczne, inne miały niezliczone funkcje i można je było spokojnie nazwać wybitnymi dziełami techniki, wszystkie jednak co do jednego sprawiały Raphaelowi przeogrom­ną radość. Nie było dla niego na świecie przyjemniejszego uczucia niż to, gdy włą­czał po raz pierwszy samodzielnie stworzoną maszynę, a ona robiła dokładnie to, czego od niej oczekiwał.

Na pewnym etapie Raphaelowi znudziły się puste metalowe puszki oparte jedynie na zębatkach i dźwigniach. Zapragnął coś jeszcze zmienić, stąd wziął się pomysł eks­perymentowania z komputerami. Wgrywanie do robotów działających kodów wyda­wało się perspektywą tak piękną, że Raphael od razu zabrał się za naukę i prawdę mówiąc, był już w tym całkiem niezły. Póki co jego kody ograniczały się do porusza­nia się robotów w przód, w tył i czasem na boki, ale sam fakt, że działały, napawał Raphaela bezgraniczną dumą.

Okropne wycie wyrwało Raphaela z rozmyślań i brutalnie postawiło na ziemi. Głośny dźwięk tak wyraźnie kontrastujący z dotychczasową ciszą w otoczeniu Ra­phaela był niesamowicie nie na miejscu.

Raphael podszedł do małego, brudnego okna znajdującego się przy suficie piwni­cy, wspiął się na palce i wyjrzał przez nie. Widoczność była ograniczona, jednak uda­ło mu się dostrzec czarne auto i grupkę trzech lub czterech osób stojących przy drzwiach domu naprzeciwko mieszkania Raphaela. Chłopak zaciekawiony czy może w jego sąsiedztwie właśnie nie dochodzi do rabunku domu zlustrował uważnie wzro­kiem okolicę. Na podjeździe do domu stało czarne auto, co rozwiało wszelkie wątpli­wości Raphy co do zaistniałej sytuacji.

— Rządowcy — prychnął Raphael. Takimi autami poruszali się tylko ludzie z naj­wyższych kręgów społeczeństwa, a Raphael już dawno zauważył, że mimo iż rządzili niemal połową świata mieli osobliwy problem z rzeczami codziennego użytku. Tak musiało być i tym razem. Chcieli wejść do nowo zakupionego domu, ale oczywiście nie potrafili rozbroić alarmu własnym kluczem.

Raphael pokręcił głową i wyszedł z piwnicy, by z okna salonu lepiej przyjrzeć się nowym sąsiadom.

— O, Raphael. Witamy z powrotem w rzeczywistości — skomentowała jego poja­wienie się matka. Raphael skwitował to jedynie lekkim uśmiechem i nieporuszony wyjrzał przez szybę, tym razem zdecydowanie czystszą.

Dwójka dorosłych, dwójka dzieci… oho, rodzina rządowców, tacy nigdy nie mieli łatwo. Raphael nie raz słyszał opowieści o tym, że radnych nawet tygodniami może nie być w domu. Nie było większego pecha niż mieć dwójkę takich rodziców.

Rodzinie w końcu udało się otworzyć drzwi i weszli ze wszystkimi walizkami do nowego mieszkania. Raphael nawet z takiej odległości i zza szyby poczuł aurę luksu­su bijącą od wnętrza. Rządowcy w zamian za nieczęste wizyty w domu otrzymywali naprawdę ogromne pieniądze.

Tuż przed wejściem chłopak w krótkich czarnych włosach i prostej bluzie, zapew­ne syn radnych, odwrócił się i rozejrzał wokół siebie. Gdy jego wzrok padł na okno, przy którym stał Raphael ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę. Raphael dostrzegł błysk przenikliwości w niebieskich oczach nieznajomego i widział jak ten uśmiecha się do niego lekko. Rapha skinął mu w odpowiedzi głową, zanim chłopak przekro­czył próg swojego domu.

— Kogo tam podglądałeś? — padło zza pleców Raphaela.

— Nowi sąsiedzi, nic ciekawego. — Chłopak wzruszył ramionami i odszedł w kie­runku swojej pracowni.

Zdecydowanie skłamał, wypowiadając drugą część zdania. Nadarzyła się bowiem właśnie okazja poznania niezwykle ciekawych osób. A wiadomo było nie od dziś, że dobrze jest mieć znajomych wśród rządowców.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zsrrknight ponad rok temu
    "Działał jednak wyśmienicie, rozkładał się bez zarzutu na w zasadzie wszystkie strony drobione kółka zostały podłączone do sterownika umieszczonego na oparciu." - to zdanie jest bardzo popsute i przez to na tyle niezrozumiałe, że jego poprawę pozostawiam tobie, autorze
    "Dwójka dorosłych, dwójka dzieci…" - a ja mylnie myślałem, że pan bohater z drugiego rozdziału jest dorosły... Albo jest dorosły, a wygląda jak dziecko?

    Już chciałem narzekać, że trzy rozdziały i trzech bohaterów, więc czuję się trochę jakbym przeczytał trzy prologi, ale tu, pod koniec, ścieżki dwóch bohaterów się przecinają, więc nie jest źle. Mam tylko nadzieję, że w kolejnym rozdziale nie będzie kolejnego bohatera, bo tyle to już nie wytrzymię, a co za dużo, to niezdrowo xd

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania