Kroniki Fehnyi #5
Dobrał szary kaptur do koloru oczu, choć sam do końca nie wiedział, dlaczego to zrobił. Szary wcale mu się ostatnimi czasy nie podobał. Szare bloki, szare ulice, szare niebo. A najgorsi byli ci wszyscy szarzy ludzie, którzy zdawali się być idealnie zaprogramowanymi maszynami, idącymi od jednego miejsca do drugiego. Bez pytań, bez wątpliwości i bez krzty własnej woli czy rozumu. Nie podobało mu się to i czuł się tu niezmiennie obco, choć minęło już przecież tyle czasu.
Od czasu do czasu robił wypady w kierunku, z którego tu przybył w poszukiwaniu fragmentów, ale skaner wciąż milczał. Grzebanie gołymi rękami w ziemi także nie przynosiło skutków, dlatego zaczął powoli tracić nadzieję na odnalezienie części i powrót do domu.
Od kiedy tu przybył minęło prawie pół ziemskiego roku. Czasu zdecydowanie dość by zarówno wygrać wojnę jak i ją przegrać, ale nie mógł się dowiedzieć, który z tych scenariuszy miał obecnie miejsce. Zamieszkał w starej, opuszczonej kamienicy, do której zaglądali tylko podobni jemu zbłąkani wędrowcy. Wyrzucał ich od razu – w końcu to był jego dom i nie zamierzał się nim dzielić z przypadkowymi osobami – rzadko kto się stawiał. Zwykli, szukający zwady miejscowi menele nie mieli z nim szans, był szybszy, sprytniejszy i w nieporównywalnie lepszej formie, zazwyczaj więc to oni uciekali ile sił w nogach. Nie gonił ich, pozwalał by wieść o ich porażce niosła się po okolicy, aż w końcu każdy wiedział, że ten zaułek był jego i nikt nie miał prawa wchodzić tu bez zgody.
Z niewielką pomocą nauczył się stosunkowo szybko języka i gdyby nie nieco osobliwy wygląd, niepasujący zdecydowanie do żadnego rodzaju miejscowych, można by go było uznać za prostego mieszkańca Stolicy.
Zorientował się też w sytuacji politycznej, by w razie czego wiedzieć, po której jest stronie i do kogo strzelać. Taka potrzeba, póki co, nie miała prawa zaistnieć, bo Stolica zdawała się być uosobieniem utopii. Wielkie betonowe miasto wybudowane od zera kilkanaście lat temu, by świecić przykładem dla innych, zacofanych rejonów tego świata. Unia Europy z mocarstwami Dalekiego Wschodu zaowocowała potężnymi zastrzykami pieniędzy, z których chętnie korzystali rządzący, budując swoją nową siedzibę. Póki co, wszyscy byli szczęśliwi i żyli w dostatku, choć nie raz widział już taką sytuację. Wojna domowa dla niego była kwestią kilkudziesięciu lat, utopie zawsze kończyły w ten sposób, czego przykładem był zresztą jego dom.
Plusem milionowej metropolii była całkowita anonimowość. Nikt nigdy nie pytał, skąd się tu wziął, po co tu jest, czego chce. Ludzie zakładali, że był po prostu kolejnym uchodźcą z biednych krain, jakich w Stolicy nie brakowało, a on pilnował, by tak pozostało. Gdyby dowiedzieli się kim jest naprawdę…
Westchnął, obserwując przez brudne szyby kamienicy padający deszcz. Tak samo szary jak jego oczy i ubiór, i chyba wszystko w tym przeklętym świecie. Musiał się stąd wyrwać. Zebrać się w sobie, przygotować porządny plan wybiegający daleko w przyszłość, odnaleźć połówki i wrócić do domu.
A w domu odnaleźć wolność, lecz to było zadanie na inny czas. Musiał skupić się na tym co było teraz.
Pukanie, a bardziej walenie w stare drewniane, rozpadające się już drzwi przebiło się nawet przez bicie deszczu o szyby i chodnik. Wstał, czujny jak zwykle, choć w duchu wiedział, że to kolejne przybłędy szukają suchego miejsca, a nie słyszały jeszcze legendy o Szarym, jak go nazywali miejscowi.
Miał już skierować się w stronę drzwi, ale tknęło go niezwykle silne przeczucie, że coś jest nie tak. Cofnął się do prowizorycznej kuchni, podniósł leżący pod metalowym krzesełkiem czarny plecak i zgarnął do niego ze stołu jednym ruchem wszystkie potrzebne rzeczy, które się tam znajdowały. Na koniec, po chwili wahania, wziął z blatu kuchennego także broń i porwawszy z wieszaka płaszcz przeciwdeszczowy, wsłuchał się w odgłosy otoczenia. Ktoś z zewnątrz wciąż dobijał się do mieszkania i wyraźnie tracił cierpliwość, uderzenia stawały się bowiem coraz mocniejsze. Zawiasy zaczęły podejrzanie trzeszczeć i zrozumiał, że ma jedynie kilka sekund na reakcję, zanim ten ktoś na zewnątrz wyważy je i siłą wedrze się do mieszkania.
Rozsądnie byłoby zobaczyć kto to i w razie czego zapewne bez większego wysiłku go pokonać i przegonić, ale intuicja nie pozwalała mu się ruszyć w stronę drzwi. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i ruszył do okna. Chwycił za znajdującą się w opłakanym stanie klamkę, szarpnął za nią, praktycznie wyrywając ramę z zawiasów i wskoczył na parapet.
Ziemia znajdowała się jakieś trzy metry niżej. W duchu dziękując sobie, że zamieszkał jednak na pierwszym piętrze, odbił się od parapetu i poleciał prosto w siekący deszcz.
W tym samym momencie drzwi z hukiem wyleciały z przeznaczonego im miejsca i usłyszał stukot butów na deskach podłogowych w jego mieszkaniu. Było ich dwóch.
Najemnicy. Znaleźli go. Wiedział, że mimo wszystko nie powinien był dopuścić, by historie pobitych żuli rozchodziły się po okolicy. To sprowadziło mu na głowę tych dwóch.
Jakimś cudem przeżyli. Mieli, podobnie jak on, jeden cel. Co gorsza, różnica była taka, że ich celem był on.
Puścił się biegiem zalaną ulicą, mając nadzieję, że będzie mógł jeszcze do tego mieszkania wrócić, szukając już jednak w myślach nowego miejsca. Zdecydowanie musiał się pospieszyć, jeśli chciał przeżyć.
= = = = =
Lotte została zmuszona pójść po zakupy sama, ponieważ jej babcia absolutnie nie była w nastroju do ruszania się z miejsca. Nie protestowała, wiedząc, że nie ma to sensu. Kiedy babcia kazała jej coś zrobić, robiła to, choćby przez wzgląd na jej chorobę.
Szła więc i teraz, z nieba lała się na nią natomiast ściana wody. Takiej ulewy Lotte dawno w Stolicy nie widziała, chociaż słyszała o wielkich letnich deszczach, które raz na kilka lat odwiedzały tę okolicę. Syreny alarmowe wyły wtedy niekiedy całymi godzinami, a wały przeciwpowodziowe w centrum miasta, gdzie znajdowała się główna rzeka, ledwo wytrzymywały pod naporem takiej masy.
Szarość spowijała całe miasto. Przez gęste chmury przebijały się nieliczne promienie słońca, nadając betonowym gmachom jeszcze bardziej złowrogiego wizerunku. Niekiedy górne piętra wieżowców kryły się całkiem przed wzrokiem ludzi na ziemi i wydawało się, że na całe miasto opadła jakaś szara, ciężka mgła. Deszcz siekł bezustannie, po ulicach płynęły zaś istne rzeki. Auta ślizgały się na mokrym podłożu z minimalną dozwoloną prędkością, by uniknąć całkowitej utraty kontroli jazdy.
Lotte nie lubiła deszczu. Gdy szła skryta w czerwonym przeciwdeszczowym płaszczu, który sprawiał tylko pozory ochrony, bowiem dziewczyna i tak była już cała mokra, przeklinała w myślach każdą kroplę spadającą na nią i ziemię wokół niej. Sam płaszcz zdawał się zupełnie nie pasować do wypranej z kolorów przez deszcz okolicy. Lotte odcinała się w nim na tle chodnika i budynków, była niczym latarnia postawiona dokładnie na środku oceanu, widoczna z odległości kilkunastu kilometrów.
W latarnię morską z pewnością ciężko jest wpłynąć statkiem, nawet jej nie widząc. To w zasadzie niewykonalne.
A mimo to w Lotte ktoś wbiegł.
Dziewczyna wraz z nieznajomym, który przed chwilą nie zauważył jedynego kolorowego punktu w okolicy, upadli na ziemię. Wylądowali dokładnie w środku jednej z miliona kałuż, jakie utworzyły się w ciągu minionych godzin, wywołując sporych rozmiarów rozbryzg i stłumione przez huk ulewy przekleństwa po obu stronach.
Lotte lekko oszołomiona zorientowała się, że sprawca wypadku leży dokładnie na niej, uniemożliwiając jej wstanie, w twarz leciał jej natomiast nieprzerwany strumień wody. Była jeszcze bardziej mokra niż wcześniej i było jej zdecydowanie zimniej. W myślach przeklęła nieznajomego i głośno, starając się przekrzyczeć deszcz, powiedziała:
— Przepraszam, mógłby pan ze mnie zejść? — Lotte starała się zabrzmieć neutralnie i miło, co prawdopodobnie było lekką przesadą, zważywszy, że ten ktoś właśnie zafundował jej kąpiel na chodniku. Samo odezwanie się jednak do nieznajomego sprawiało jej dyskomfort, nie miała więc ani czasu, ani ochoty na zastanawianie się dodatkowo nad tonem.
W odpowiedzi postać mruknęła coś, co mogło być zarówno przeprosinami, jak i czymś w stylu „odwal się”, i podniosła się. Lotte spojrzała na nieznajomego oceniając go szybko. Jak na tę pogodę, ubrania właściwie nie posiadał, dziewczyna nie miała pojęcia, jak ktoś mógł wyjść w taki deszcz w zwykłej bluzie i z plecakiem. Szary kolor ubrania był zapewne przyczyną, dla której Lotte nie mogła dostrzec zagrożenia, wtapiał się bowiem niemal idealnie w otaczające ich budynki i ulice.
Właścicielem bluzy był chłopak mniej więcej w jej wieku o równie szarych co okolica oczach i jasnych blond włosach, które teraz były oczywiście całkowicie mokre, więc Lotte nie była w stanie określić ich sposobu naturalnego ułożenia.
Bystry wzrok chłopaka przeszywał Lotte takim samym badawczym spojrzeniem. Tak dokładnym i zimnym, że dziewczyna poczuła dreszcze na plecach.
— Uhm… sorry. — Chłopak wydobył z siebie przeprosiny i nie czekając na odpowiedź oddalił się biegiem, jak gdyby ktoś go gonił.
Zniknął Lotte z oczu jakieś pięć metrów dalej z powodu absolutnego braku widoczności, w myślach jednak śledziła jeszcze chwilę jego wyobrażoną trasę.
Musiał wyjść w takim ubraniu, pomyślała. Jeśli pada już od dobrych kilku godzin, deszcz nie mógł go zwyczajnie zastać na ulicy. I wyglądał, jakby się spieszył. Zanim odbiegł obejrzał się ze dwa razy za siebie. Ktoś go gonił? Jeśli tak, to kto? I czemu?
Lotte pogrążona w tych myślach dotarła w końcu do sklepu, gdzie nieznajomy wyparował jej z głowy, gdy brała do koszyka kolejne produkty. To było przypadkowe spotkanie, jakich nie brakowało w milionowym mieście, więc Lotte szybko o nim zapomniała, pewna, że nigdy więcej owego chłopaka na swojej drodze nie spotka.
Komentarze (1)
to pan kosmita też wygląda jak nastolatek, a nie dorosły? A może ja coś źle interpretuję i wszyscy są tu dorośli, tylko nazywa się ich "chłopakami", "dziećmi" itd... Ekhm, przepraszam, to takie tam moje lekkie czepialstwo. Tak czy owak ten rozdział jest jednym z lepszych, bo w końcu coś się dzieje i w końcu bohaterowie (przynajmniej dwójka) chociaż na chwilę na siebie wpadają. Nadal nie jestem fanem narracji rozbitej na aż tyle perspektyw, ale to w zasadzie moja preferencja, więc nie bierz tego za kardynalny błąd - w gruncie rzeczy taki styl może działać, jeśli jest odpowiednio przemyślany, wykonany i prowadzi do czegoś, co uzasadnia użycie takiego stylu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania