Poprzednie częściKu wolności - Sny

Ku wolności - Obietnica

„Jeden jest uważane za szczęśliwą liczbę, symbolizującą mądrość, narodziny i perfekcję. Jest wszak tylko jeden Bóg godny czczenia; jedna księga zawierająca jego kazania; jedno Słowo, z którego krwi stworzono ziemię, po której stąpamy.

Niektórzy uważają także trójkę za wywyższoną cyfrę. Część z nich składa pokłony Sędziemu, Mędrcowi i Królowi, a część zwraca uwagę na fakt, iż Oko nierzadko powtarzało lekcje po trzykroć, chcąc ułatwić wiernym naukę”.

Zbiór przesądów świata — Nieznanego autorstwa

 

Siódmy dzień tysiąc sto dwudziestej trzeciej wiosny; pobliże granicy Cafteru i Piaskowych Kohort

 

Skryte za rzadkimi, długimi chmurami czerwone słońce z wolna kończyło wędrówkę po nieboskłonie, szykując się do spoczęcia pod ziemią. Wraz z nim, opadały duchota i gorąc, a życie na stepie raz jeszcze wylało się na pozornie bezkresne połacie ziemi. Jeszcze niedawno w powietrzu niosły się dziękczynne pieśni o rytmie i rymie równie chaotycznym, co ruch skrzydeł cykady. Piach drżał pod stopami tańczących w kręgu dzikusów, a zapach pieczonego mięsiwa pobudzał kiszki. Święto trwałoby pewnie w najlepsze, teraz jednak okolica spowita była krwawą mgłą i nienawiścią.

Monstrualny ork o bursztynowej, pełnej drobnych włosów, znamion i szorstkości skórze górował nad resztą walczących. Matowa kolczuga spleciona z drobnych, stalowych ogniw oraz kuty z żelaza buzdygan szeroki niczym bycze rogi i dłuższy o połowę chroniły go przed złem. Za to splugawiony upłynnionym życiem buzdygan odsyłał raz za razem kolejne dusze do kojących objęć Tkaczki.

Dostrzegł przelotny błysk po prawej, niesiony drobną ręką. Zareagował, jednak poczuł ukłucie nad prawą piersią. Lepiący karmazyn rozlał się, a zgrzytanie metalu o metal podrażniło uszy. Ktoś chyba coś krzyknął, jednak zginęło to w szumie. Krew zawrzała. Serce. Młot. Bije. Zamach oręża zgasił źródło światła. Chyba wygrywali. Dzikusy uciekały, gdzie pieprz rośnie. Bez szyku. Szyk. Wyszedł... z niego. Krok w do tyłu. Albo padały na ziemię, jęcząc o litość. Dzikusy.

Przed nim tańczyła drobna dziewka, może z pięć stóp. Naprzemiennie nacierała włócznią i uciekała. Też stara, jednak nie aż tak, jak on. Dobrze pracowała stopami, mimo starań nie mógł jej dosięgnąć. Znowu coś wykrzyczała. Coś o zabijaniu. Typowe. Chyba już wygrali. Szum zagłuszał okrzyki radości. Mgła utrudniała dostrzeżenie szczegółów.

Byli ostatnim widowiskiem. Wróżbą wyniku następnej batalii. Posunął się do przodu, ufając kolczudze. Zabolało, ale przeżył. Stal wytrzymała. Kantem tarczy uderzył w gardło. Pudło. Prawie. Trafił ramię, jednak utrzymała się na nogach. Zniknęła we mgle.

Wymieniali tak razy już jakiś czas, nie mogąc zdobyć znaczącej przewagi. Począł się męczyć, ona nie. Była rześka. Niczym poranna rosa. Z drugiej strony, zaczął odzyskiwać rozsądek i zmysły.

Tak, faktycznie. Jego kompanii związali już jeńców i ustawieni w półkole, obserwowali ten pokaz, wykrzykując słowa zachęty. Zaczął ruszać się bardziej precyzyjnie, planować. W końcu narzucił tempo walki, miał już wygrać. Uśmiechnął się i sprawnym ruchem wytrącił elfkę z równowagi. Wtedy jednak niektóre jej słowa zaczęły przedzierać się przez szum.

 

— Zabiłeś go… Mój mąż… Mój Taris… Zapłacisz…

 

Przerażenie i terror opanowały jego serce, a żal spowolnił ruchy. Przez ułamek chwili dostrzegł wspomnienie plądrowanego domu. Własnego domu. Człowieka w zbroi stojącego nad martwym wojownikiem… To jednak szybko zgasło, gdy jego ramię przeszyło bolesne rozdarcie. Kobieta go zraniła, wyprowadził niezręczną kontrę. Kolczuga puściła. Przytomność w ostatniej chwili ugięła się przed bólem, zawodząc ciało i umysł orka.

 

*************************************************************************************

 

Obudził się zdyszany i zlany lodowatym potem, już bez pancerza. Targany drżeniem zerwał się nerwowo do siadu, zrzucając z siebie zielony koc.  Przeczesał grubymi palcami siwiejące włosy, rozglądając się za kobietą, z którą przegrał walkę. Nie odnalazł jej, chociaż może to i dobrze, skoro leżał w szpitalu polowym. Wliczając jego, znajdowało się tu pięciu rannych, z czego jedynie jeden w poważniejszym stanie. Biedakowi ucięto dłoń. Gordryk niejeden raz widział takie rany. Mający niespełna szesnaście lat chłopiec powinien przeżyć, lecz marzenia o wojskowej karierze pozostaną niespełnione. Nie odważył się spojrzeć mu w oczy. Chłopak przynajmniej nie zauważał chyba tego, że każdy na niego patrzy. Zamiast tego siedział, kiwając się w tę i wewte, wpatrzony bez słowa w kikut.

Ork podskoczył nieco, gdy młody medyk o bujnej, czarnej czuprynie i piegowatej twarzy podszedł go po cichu. Był średniego wzrostu, jednak gdy porównało się go do siedmiu stóp Gordryka, zdawał się kruszynką.

 

— Jak masz na imię? — spytał, klękając przed pacjentem i spoglądając w górę.

— Gordryk… — odpowiedział, przełykając ślinę. Język i gardło miał tak suche, jakby dopiero co zjadł wiadro piachu. — Długo tak spałem?

— Nie, nie, nie, nie, nie… — wyrzucił z siebie w ułamku sekundy. — Nie było aż tak źle. Za niedługo będzie świt. — Uśmiechnął się nie do końca szczerze. — Jaką masz rangę?

— Jestem dziesiętnikiem. —  Odpowiedzi udzielono gładko i bez wysiłku. —  Szóstym w tej chorągwi. Przecież dobrze o tym wiesz, Brian.

— Świetnie, świetnie. Tamta cię ledwo drasnęła, będziesz zdrów, nim się obejrzysz, zobaczysz.

— To dobrze…  To dobrze.  — Machinalnie skinął głową. — Ta kobieta. Co z nią? — Spojrzał na nagą klatkę piersiową. Faktycznie, krwi nie było znowu aż tak dużo. Bywał w dużo większych tarapatach.

— Hmm? Pojmaliśmy ją. Siedzi teraz w namiocie z jeńcami. — Doktor przeczyścił gardło. —  Ale jak chcesz się wyżyć, to pamiętaj, że Eryk tego nie lubi.

 

Gordryk skinął jedynie głową, mówiąc szybkie podziękowanie. Kotłujące się w głowie myśli nie dawały mu spokoju. Obiecał sobie coś tamtego dnia, a teraz? Poczuł, jakby zimna, koścista dłoń zacisnęła się na jego wnętrznościach. Przesiedział tak jeszcze kilka minut, po czym usiłował wstać, jednak gdy tylko uzdrowiciel to zauważył, szybko do niego wrócił i spróbował go powstrzymać.

 

— A, a, a! Gdzie się spieszysz? — Ułożył mu dłoń na ramieniu.

— Idę na spacer, nie panikuj. I tak będziemy musieli się zwijać za niedługo, jeśli nie chcemy, aby więcej dzikusów nas opadło.

 

Jego rozmówca — wyraźnie niezadowolony — wypuścił powietrze z ust. Dźwignął się lekko z klęczek, nerwowo stąpając w miejscu przez jakiś czas.

 

— Jak ktoś się ciebie zapyta, to wyszedłeś stąd siłą — powiedział cicho, przewracając oczyma. — Rozumiem tych młodzików, ale ty mógłbyś się czasem zachowywać rozsądnie.

 

Stwierdzenie pozostało bez odpowiedzi. Gordryk nałożył na siebie pospiesznie jasną koszulę i wyszedł na zewnątrz. Wymienił kilka krótkich rozmów z innymi, zapewniając ich o dobrym samopoczuciu oraz sprawdził, czy jego podwładni zachowali należytą dyscyplinę. Musiał jedynie przypomnieć jednemu z nich o tym, jak poprawnie wyczyścić sztylet. Niestety, dowiedział się też, że troje z nich sczezło…

Przydzielił ocalałym nieco wódki, dla podniesienia morale. Później udał się do namiotu dla jeńców. Nie wątpił, że popełnia błąd, ale jednak musiał przynajmniej spróbować. Pomodlił się w głębi ducha do Wojny…

Strażnicy skinęli tylko na powitanie, wpuszczając go bez większych problemów. W środku znajdowała się jeszcze trójka ludzi, trzymająca dłonie na rękojeści ostrzy. Zebrana w kupie w rogu namiotu musiała znosić nienawistne spojrzenia związanych elfów. Skonfiskowana broń znajdowała się pewnie w innym namiocie gdzieś na drugim końcu obozu, także pod strażą. Choć jedynym źródłem światła była tu niewielka lampa oliwna, zdołał wypatrzeć szukaną kobietę. Gdy już znalazł się obok niej, usiadł, krzyżując nogi.

 

— Mam na imię… — Zniesmaczony, starł ślinę z brody. Rzucone przez niego przekleństwo sprawiło tylko, że wojowniczka uśmiechnęła się jadowicie. — Gordryk — wycedził przez zęby, starając się odpędzić zbierającą się na granicy wzroku mgłę.

— Zabiję cię. — Spiorunowała go wzrokiem, starając się na niego rzucić. Chyba nie pierwszy raz, przywiązano do kilku kawałów granitu, przez co nie zdołała go dosięgnąć.

 

Żołnierze z rogu szybko się tym zainteresowali, jednak dziesiętnik uspokoił ich gestem dłoni, zapewniając przy okazji, że da sobie radę.

 

— Nie dajemy jedzenia agresywnym jeńcom — powiedział tak, aby usłyszał go każdy w namiocie, po czym kontynuował już normalnym głosem. — Wyprowadzali was już za obóz na mycie?

 

Nie uświadczył odpowiedzi, nawet kiedy powtórzył pytanie. Obrócił się więc na chwilę, chcąc zapytać się o to stróża. Znowu na niego napluto, za co tym razem odwdzięczył się szybkim uderzeniem otwartą dłonią w policzek.

 

— Hej! Setnik zabro… — W mgnieniu oka, jeden z nich znalazł się obok nich, spoglądając stanowczo na orka. Mimo iż był niżej rangą niż Gordryk, odważył się wypowiedzieć te słowa jako groźbę.

— Dajże spokój, napadła mnie przecież. — Nie obdarzył go nawet spojrzeniem. Serce biło mu jak dzwon, chociaż tętno miał spokojne. — Brali już kąpiel?

— Eryk nas zabije, jeśli coś się im stanie. Zanim… — wyraźnie podkreślił ostatnie słowo. — …będziemy mogli się wytłumaczyć.

— Święci się znaleźli — mruknęła elfka, szarpiąc się przez chwilę z linami.

— I nie, jeszcze się nie kąpali. Będziemy musieli wziąć kogoś do pomocy, bo… — Pozwolił kolejnemu zrywowi więźniarki posłużyć za uzasadnienie.

— Dobrze, pomogę więc. A teraz daj nam chwilę samemu — powiedział po chwili zastanowienia.

Człowiek usłuchał, jednak Gordryk czuł jego spojrzenie na plecach.

— Jeśli chcesz uciec… — zaczął niemalże szeptem.

— Chcę zemsty — przerwała mu, chociaż została zignorowana.

— …pomogę ci. Będzie nas tylko kilku przy kąpieli. I, jeśli będziesz się zachowywać, rozwiążą ci może nogi. Wtedy powalimy jakiegoś strażnika i damy nogę.

— Nie wierzę ci — powiedziała, rozglądając się dookoła.

— Musisz mi uwierzyć. Też mam dość tego życia, ale brakowało mi kompetentnego kompana, aby zbiec. — Starał się brzmieć przekonująco, walcząc z uczuciem paranoi. Czy ta trójka go słyszy? Na pewno nie… Ale może… Nachylił się nad nią, chcąc dodać jakieś uzasadnienie, został jednak prawie uderzony.

— Nie umiesz kłamać — skomentowała niezadowolona.

— Wiem, ale nie zdradzę cię. — Ukazał niezadowolenie poprzez zmarszczenie brwi i paskudne przekleństwo. —  Chociaż, jeśli wolisz być jeńcem… — Począł teatralnie wolno dźwigać się na równe nogi.

— Dam ci dzień, coby zgubić ogon. Potem sam uciekniesz, jeśli życie ci miłe — rzuciła, wściekła na samą siebie.

 

Dziesiętnik uśmiechnął się z lekka. Skinął jedynie głową.

 

— No widzisz, można się zachowywać. — Dodał głośno. — Jak masz na imię?

— Verse.

Następne częściKu wolności - Schwytany wąż

Średnia ocena: 2.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bajkopisarz 26.03.2021
    „chronionym przez kolczugę i kutą z żelaza tarczę, zaś dzierżył w prawicy buzdygan”
    „Dostrzegł przelotny błysk po prawej, niesiony drobną ręką.”
    To celowo przestawiasz szyk?
    Sporo jeszcze drobnych niedoróbek, a to literówka, a to zgubiony podmiot a to szyk nie gra.

    Dość ciekawy fragment. Jesteśmy w środku wydarzeń, a oszczędnie serwujesz objaśnienia, czemu się dzieje to co się dzieje i co wydarzyło się wcześniej. Buduje to klimat tajemniczości, pewien niepokój i zaciekawienie, po co to wszystko właściwie i kto gra w jaką grę. To jest dobra podbudowa do rozwinięcia w szybką akcję, jak i w wolną, podbitą dylematami moralnymi, filozofowaniem i psychologią. Ciekawe, w która strone pójdziesz.
  • Bukietkwiatow 27.03.2021
    Także tak, pierwszy z przytoczonych przez Ciebie błędów to psikus strony, na której piszę. Co jakiś czas robi autozapis tekstu i jeśli jest przywrócona do aktywności po długiej przerwie (np. jeśli prowadzę sesję na Discordzie) to wczytuje właśnie ten autozapis. Po długości tekstu oceniłam, że system zadziałał należycie i cóż... Przywrócił mój progres. Ale nie. Sama pamiętam, jak sobie powiedziałam "Ale durny błąd, nie pisz o pierwszej w nocy". Cóż. Ups! Dobrze jest iść spać i przeczytać pracę z rana przed wstawieniem.

    Drugi przytoczony przykład to już specjalny zabieg. W połączeniu w krótkimi zdaniami i brakiem szczegółów pokroju strony walczących ma odwzorować chaos pola walki i to, jak będące w szale orki widzą ten świat. (Chociaż to może nie do końca, jestem winna temu, że nie umiałam sensownie wpleść tego, że Gordryk jest wtedy relatywnie spokojny). Mam nadzieję, że mi się udało i jakiś zamęt był, jednak dało się z grubsza odczuć, o co chodzi?

    Raczej celuję w szybką akcję. Jeśli mogę rzucić spoiler, w następnym rozdziale wszyscy bohaterowie w końcu się spotkają i będą musieli połączyć siły. Cel gry mają wspólny, ale motywacje inne. I tak, trochę filozofii i niezgody będzie, na psychologię boję się jednak porywać.
  • Rafał Łoboda 29.03.2021
    Bukietkwiatow
    Cześć. Krótkie zdania tego typu nie są najlepsze w opisywaniu walki. Kropka zatrzymuje, spowalnia czytanie, na dodatek używasz jak nawet po pojedynczych wyrazach. Bitwa to nie miejsce na szczegółowe opisy, ale nie przeginaj też w drugą stronę.
    "Krew zawrzała. Serce. Młot. Bije. Zamach oręża zgasił źródło światła. Chyba wygrywali. Dzikusy uciekały, gdzie pieprz rośnie. Bez szyku. Szyk. Wyszedł... z niego. Krok w do tyłu. Albo padały na ziemię, jęcząc o litość. Dzikusy."
    To nie opisuje walki. To zlepek słów. Jeśli nie wiem, co się dzieje, to sobie tego nie wyobrażam i słowa zostają tylko słowami.

    "Przed nim tańczyła drobna dziewka, może z pięć stóp. Naprzemiennie nacierała włócznią i uciekała. Też stara, jednak nie aż tak, jak on."

    Dziewka nie pasuje do osoby, o której później mówisz, że była stara.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania