Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kubas Adventure 4 i Efekt Masy

Opowiadanie dostępne również na blogu powieści:

https://kubasadventure.blogspot.com/

 

lub dla ułatwienia pod linkiem:

https://drive.google.com/file/d/1U29ZQZTA_RRS9KaLypiKwSKYu2o75DnI/view

 

===============================================================

Kubas Aventura

===============================================================

Cześć.

 

To ja, narrator. Ten sam, którego znacie z poprzednich części Kubasa. Mam dla was zagadkę.

 

Jak myślicie, czy dostałem zapłatę za opowiadanie poprzednich części? Jeżeli znacie odpowiedź na to pytanie to domyślam się, że faktycznie czytaliście poprzednie tomy.

 

Nie wiem, dlaczego autor uparł się by stworzyć te historyjki, których i tak nikt nie czyta, ale jego czas, jego problem. Szkoda, że marnuje też mój no i wasz, jeżeli faktycznie to czytacie. Autor poprosił mnie bym przekazał czytelnikom, iż nie bierze odpowiedzialności za szkody moralne i psychiczne wynikające z czytania tej opowieści.

 

Ale cóż powinniśmy chyba zacząć.

 

Jeżeli myśleliście, że wcześniej było dziwnie to zapraszam do lektury czwartej części Kubas Adventure.

 

***

 

Kubas – główny bohater naszego opowiadania z okrągłą głową oraz okrągłymi okularami, które są tak duże, że wychodzą poza jego ryj podrapał się po swojej bliźnie w kształcie błyskawicy, która znajdowała się na jego czole a dokładniej nad prawą brwią. Okularnik siedział sobie akurat u siebie w pokoju i grał w grę na konsoli, którą kupili jego przyszywani rodzice. Kubas ubrany był w swoją charakterystyczną szarą bluzę z kapturem, która na środku miała biały okrąg z narysowaną literką „A". Jak każdy szanujący się bohater shounenów, chodził całe życie w jednym stroju nie bacząc na to, że śmierdzą jak stara skarpeta zmiksowana ze szczyptą skunksa. Zazwyczaj wolny czas spędzał ze swoim przyjacielem Włodkiem, z którym dzielił pokój jednak teraz był zupełnie sam. Jego przyjaciel bowiem pomagał akurat ich staremu w jego pracy, ale chuj wie co dokładnie robili.

 

Jednak ktoś postanowił odwiedzić Kubasa a była to Wróżka Wali Gruszka (skrót: WWG). Była to mała, lewitująca kobieta w błękitnej sukience oraz spiczastej czapeczce o tym samym kolorze. Posiadała różdżkę zakończoną złotą gwiazdką.

 

„Cześć Kubas." Przywitała się uprzejmie.

 

„Kurwa." Odpowiedział wkurzony Kubas, ponieważ przez odwrócenie uwagi, przegrał grę w Simsy. „Co tam?" Wyjebał pada przez okno po czym odwrócił się do wróżki.

 

„Wpadłam sprawdzić, jak się czujesz."

 

„Naprawdę? Wiesz, że to bardzo miłe. Dzięki." Zadowolił się, że ktoś o nim pomyślał.

 

„No puknij się w głowę, wiadomo przecież, że lordowie mnie przysłali."

 

„Aha." Wróżka pracowała dla trzech wielkich lordów, którzy byli przełożonymi Kubasa. To właśnie oni chcą zrobić z niego obrońcę dobra. Mimo, że spotkanie z nimi zmieniło życie Kubasa na bardziej ekscytujące to nasz bohater wiedział, że lordowie go nie lubią i zawsze robią sobie z niego jaja. „A co się dzieje?"

 

„O tym opowiedzą ci już oni." Wróżka i Kubas w jednej chwili przeteleportowali się do głównej sali lordów w ich pałacu, który znajdował się w górach Rolling Stones. Zwykły śmiertelnik nie miał możliwości dostania się w to miejsce jednak umiejętność przenoszenia wróżek nadawał się do tego idealnie.

 

Przed Kubasem stali trzej lordowie, którzy byli dużo więksi od niego (tak z 4-5 razy). Chodzili w jednakowych granatowych płaszczach a różnili się głównie fryzurą i jej kolorem. Znajdowali się za szeroką, marmurową mównicą.

 

„No siema." Zaczął Kubas.

 

„Aż dziwne, że jesteś sam. Zazwyczaj kręcą się wokół ciebie te żałosne istoty, które zwiesz kolegami." Zwrócił uwagę na brak ziomków Kubasa pierwszy z lordów, blondyn – lord Tom'Ash, który dzierżył jako jedyny kostur.

 

„Odkąd potwory rozwaliły szkołę podstawową to rzadziej mam okazje spotykać się ze swoimi ziomkami a Włodek akurat jest wykorzystywany przez naszych starych." Wyjaśnił Kubas, mimo, że lordowie mieli w dupie jego odpowiedź.

 

„Nieważne. Słuchaj Kubas uważnie, bo masz nowe zadanie." Teraz odezwał się lord Ski-O – brunet z kucykiem (w sensie włosami związanymi w kucyk a nie z kucykiem takim koniem dla ubogich).

 

„Super!" Ekscytacja Kubasa była szczera. Od dawna nie miał nic do roboty.

 

„W Madrycie, stolicy Hiszpanii nie dzieje się zbyt dobrze. Pewien łowca potworów zwany Van Hellsing wystawiał uwięzione potwory na sprzedaż, żeby mieć pieniądze na chleb. Pech chciał, że potworasy jakoś wydostały się, zajebały łowcę po czym rozlazły się po całym mieście i atakują niewinnych ludzi. Wyślemy Cię tam, żebyś jakoś pomógł i podszlifował swoje umiejętności." Zadanie wyjaśnił trzeci z lordów o włosach czarnych jak wygaszony telewizor – lord P.Ter.

 

„Będzie napierdalanka! Na to właśnie czekałem!" Napalił się okularnik, podwijając rękawy. „Dawaj WWG. Jestem gotowy."

 

„Świetnie." Powiedziała wróżka po czym przeniosła bohatera na miejsce akcji.

 

***

 

Madryt

 

Piękne miasto, szkoda tylko, że wypełnione potworami i dziwnymi monstrami. Wszędzie chaos, darcie japy i odgłosy strzałów. No ale Kubas nie przybył tutaj na wakacje tylko do pracy. Po tym jak pojawił się w jednej z ciasnych uliczek miasta, od razu dostrzegł przeciwników. Były to małe, zielone potworki z wielkimi czerwonymi oczami. W ich pyskach były ostre kły i ciągle się śliniły.

 

„Co to za brzydasy?" Zastanowił się Kubas, mimo że sam ładny nie był. Zielone potworki były dość szybkie i zwinne. Atakowały jakąś wycieczkę najprawdopodobniej z Japonii, bo zamiast uciekać to cykali fotki. „Hej tutaj!" Krzyknął okularnik by zwabić potwory do siebie i udało mu się to.

 

Swój do swego ciągnie.

 

Na Kubasa biegły dokładnie 3 zielone monstra, nie większe od niego. Gdy pierwszy z nich, rzucił się na niego Kubas naładował swoją moc, która otoczyła jego głowę. Z całej siły zderzył się główką z przeciwnikiem, rozwalając go w drobny mak.

 

„Hammer Head!" Krzyknął chwilę przed zderzeniem.

 

Moc Kubasa pochodziła z runy Sourei, czyli z runy szału. Blizna na czole świeciła za każdym razem, gdy jej używał. Była to moc, której ilość zwiększała się czym bardziej Kubas był zdenerwowany. Jednak nawet używanie jej na szybko bardzo wzmacniało Kubasa, tak jak to było właśnie w tym przypadku.

 

Zostało dwóch przeciwników, którzy otoczyli bohatera. Jeden zaatakował z przodu a drugi z tyłu. Kubas zdążył zareagować i uniknąć dzięki czemu potwory zderzyły się ze sobą. To było jednak za mało by je wykończyć. Kubas ponownie więc naładował Worywoku wokół głowy.

 

Co?

 

Worywoku?

 

Tak nazywamy energię/moc, którą wytwarza moc runa.

 

Gdy był już gotowy, zaatakował drugi cel.

 

„Hammer Head!" Krzyknął po czym rozwalił z główki kolejnego potwora. Został już tylko jeden. Mimo, że ostatni zaatakował Kubasa i trochę go podrapał, również skończył jak swoi dwaj towarzysze, czyli martwy. Kubas otarł pot z czoła po czym zebrał oklaski od Japońców, którzy dalej jarali się wszystkim i cykali wszędzie zdjęcia.

 

„Na-na-na-należą Ci się te brawa." Odezwał się pewien młodzieniec, który akurat przechodził niedaleko. Pomimo, że w całym mieście panował chaos, on wyglądał na spokojnego. Był rudawy, piegowaty i chyba niepełnosprawny, bo jąkał się jak pojebany.

 

„Ktoś ty?" Zapytał Kubas, któremu jąkała przypominał trochę Rumuna – służącego lordów.

 

„Nazywam się iut-iut-iut Skafander." Przedstawił się nowy typ.

 

„Fiut?" Usłyszał Kubas.

 

„Niut Skafander. Mi-mi-mi-miło mi. Jestem tutaj by odnaleźć te magiczne stworzenia i je zła-zła-zła-złapać."

 

„Znasz się na nich?" Zainteresował się Kubas.

 

„Tak. Jestem specjalistą od potworów i gdy do-do-do-dowiedziałem się, że Van Hellsing sprzedaje je nielegalnie, chciałem im pomóc i ot-ot-ot-otworzyłem wszystkie klatki." Przyznał się rudy.

 

„Ty dałnie! To przez ciebie teraz atakują ludzi!"

 

„No wiem. Jakoś nie-nie-nie-nie pomyślałem, że tak się stanie." Podrapał się po głowie Skafander.

 

„To gówno się znasz." Skomentował zdenerwowany Kubas.

 

„Znam! Na przykład te z-z-z-z którymi walczyłeś to są Chupaka-ka-ka-kabry."

 

„Chupakakakakabry? Pojebane."

 

„Pomóż mi je-je-je-je powstrzymać." Poprosił Niut.

 

„Spoko, po to tutaj jestem. Gdzie były te klatki?"

 

„Za-za-za-za mną!" Pobiegł Niut w stronę dużego placu po środku miasta a Kubas razem z nim. Kilkanaście kroków dalej stali już przy parunastu klatkach. Większość z nich była już otwarta.

 

„Potwory rozbiegły się po mieście. Nic tutaj niema." Zauważył Kubas.

 

Jednak mylił się.

 

Z jednego z dachów zeskoczył duży potwór, który od razu pożarł nowego kolegę Kubasa po czym beknął.

 

„O kurwa." Rzekł Kubas po czym podnosząc gardę, przyjrzał się dokładnie potworowi, bo sam był ślepy jak kret. Wyglądał jak wielki, brzydki smok. „Czy wszystkie potwory w Hiszpani są takie brzydkie?"

 

„Hej ty! Pomóż mi!" Powiedział jakiś brzydki dzieciak, który uwięziony był w jednej z klatek tuż obok.

 

„Chyba odpowiedź brzmi: tak." Powiedział Kubas gdy zobaczył dzieciaka w klatce po czym uniknął ataku ogonem smoka. Dzięki temu schował się za klatkami i miał sposobność przyjrzeć się uwięzionej osobie.

 

Był to młody, opalony, brzydki chłopak, możliwe, że w wieku Kubasa z jedną brwią, krótkimi czarnymi włosami, krzywymi zębami wystającymi z ryja oraz bardzo długimi paznokciami. Ubrany był w niebieską bluzę w paski i krótkie białe spodenki, które odsłaniały jego owłosione kulasy.

 

„A ty co za potwór, który umie mówić?" Zapytał Kubas.

 

„Kurwa nie jestem potworem! Ten idiota Van Hellsing złapał mnie przez przypadek!" Krzyczał uwięziony dzieciak.

 

„Cóż, jak tak na ciebie patrzę to dość łatwo się pomylić." W tej chwili smok przyjebał ryjem w klatki, które przewaliły się na Kubasa i go zgniotły. „Ała! Co za pojebany smok!" Zaczął się wyczołgiwać spod balastu.

 

„Bo ten smok ma downa. Dlatego taki głupi. Innego łowca nie potrafił złapać."

 

„Z downem czy nie, nie wiem jak mam pokonać takie bydle." Podniósł się Kubas.

 

„Uwolnij mnie to ci pomogę. Może nie wyglądam, ale jestem całkiem niezły w te klocki."

 

„Klocki to możesz sobie stawiać w kiblu." Stwierdził Kubas, ale kiedy niepełnosprawny umysłowo smok zaczął ziać ogniem, gdzie popadnie, jednak postanowił skorzystać z pomocy tajemniczego chłopaka i uwolnił go z klatki.

 

„Dzięki. Jak się nazywasz?" Podał mu rękę uwolniony chłopak, ale Kubas nie podał mu swojej, bo bał się, że jego paznokcie potną mu żyły.

 

„Kubas jestem. Obrońca bezbronnych i słabych. Ucieleśnienie dobra. Wysłannik niebios i symbol pokoju."

 

„Może i jesteś ucieleśnieniem, ale chyba nowotworu ryja." Odpysknął tipsiarz.

 

„A ty to kto?"

 

„Jestem Jose Arcadio Morales Avangardes de Juesus Montoyra, ale koledzy mówią na mnie Gers." Skłamał, ponieważ nie miał kolegów.

 

„Uważaj!" Kubas odepchnął Hiszpana by ocalić go przed atakiem smoka. „Obiecałeś, że mi pomożesz go pokonać to napierdalaj."

 

„Patrz i ucz się!" Paznokcie Gers jeszcze bardziej wydłużyły się po czym ten odbił się od klatek i zaatakował potwora w twarz. Ten jednak zdążył przywalić mu ogonem zanim dosięgnął celu. „Ała."

 

„No patrzę i oczom nie wierzę." Skomentował Kubas po czym sam dostał z ogona i wylądował na ziemi. „Też Ała." Po chwili podnieśli się obolali. „Dobra posłuchaj mnie Hiszpan, musimy współpracować to go zajebiemy i nikt nie powie, że przegraliśmy ze smokiem, który ma downa."

 

„Niech ci będzie. Masz plan?"

 

„Jeżeli tylko się schyli, to załatwię go z główki." Kubas naładował Worywoku wokół głowy a Gers ponownie zaatakował smoka. Tym razem jednak wycelował w brzuch i gdy tylko wbił smokowi w bebechy swoje długie tipsy, ten automatycznie opuścił głowę by spojrzeć co za komar go dziabnął. Wtedy Kubas wyskoczył i przyjebał mu w łeb swoim łbem.

 

Smok padł z rozwaloną czaszką.

 

„Niezły jesteś." Stwierdził Gers, którego paznokcie zaczęły się skracać. Gdy Kubas miał już stroić ważniaka, nagle zewsząd zaczęły pojawiać się zielone chupakabry oraz inne, brzydkie i trudne do zidentyfikowania potwory. „Shit! Czemu nagle wszystkie się tutaj zebrały!"

 

„Nie wiem, ale mamy przesrane!" Zmartwił się Kubas, ale tylko przez chwilę.

 

***

 

Okazało się bowiem, że organizacja, która zajmuje się pokonywaniem i zwalczaniem zła na ziemi zwana Turks i tym razem przybyła z odsieczą. Żołnierze ubrani w żółte mundury, na których trzymały się po jednym srebrnym naramienniku otoczyły bestie i zaczęły wykańczać je za pomocą pistoletów, karabinów i granatów.

 

Wszędzie rozległy się strzały jednak sama masakra potworów trwała może kilka minut.

 

Kubas, Gers oraz inni mieszkańcy Madrytu byli ocaleni.

 

„Kto to? Policja?" Zdziwił się Gers.

 

„To Turksi. Tacy obrońcy dobra, ale nie tak zajebiści jak ja." Wyjaśnił Kubas, gdy jeden z Turksów pojawił się dosłownie za nim.

 

„Ach tak. Ciekawe." Odezwał się żołnierz. Kubas odwrócił się i zobaczył, że ma do czynienia z członkiem Turksów, którego zresztą już poznał. Był to porucznik Max, okularnik z włosami postawionymi na żel i kozią bródką, który wyglądał jakby wiecznie był na haju. „Czy mi się wydaje, czy znowu zostałeś przez nas uratowany?"

 

„Nie moja wina, że się tak opierdalacie i ciągle jestem wszędzie przed wami." Zauważył Kubas.

 

„No właśnie a skoro już jesteśmy w tym temacie to jakim cudem pojawiasz się tam, gdzie dzieje się coś złego?" Dopytywał porucznik.

 

„Moja sprawa." Uśmiechnął się Kubas, bo pomyślał, że robi na kimś wrażenie.

 

„Cóż. Niech ci będzie. Przyznaje, że coś tam potrafisz. Widziałem waszą walkę z tym smokiem."

 

„To nie mogłeś nam pomóc?" Zapytał Gers.

 

„Nie bo akurat rozmawiałem przez telefon z bankiem, bo jakąś ofertę mi przedstawiali." Tłumaczył się Max. „Słuchaj Kubas, tak sobie myślę. Skoro masz moc runa tak jak pułkownik James i uważasz się za obrońcę dobra to może dołączysz do naszej organizacji? Rekrutujemy każdego, kto może się przydać w walce ze złem."

 

„Meh. I co miałbym być sługusem tego elegancika pułkownika?" Kubas zazdrościł pułkownikowi Jamesowi, który miał moc poskramiania i tworzenia ognia. To właśnie była moc jego runy. „Wybacz Pan, ale sam sobie jestem szefem." Powiedział zapominając o lordach.

 

„Czyli ty serio jesteś jakimś bohaterem? Nie pomyślałbym." Nabijał się z Kubasa Gers.

 

„Tak i wierz lub nie, ale jesteśmy w powieści pod tytułem Kubas Adventure." Pochwalił się okularnik.

 

„Zawsze chciałem być bohaterem jakiejś książki. Albo na przykład gry lub filmu." Stwierdził Hiszpan. „Postanowiłem! Też zostanę bohaterem i doczekam się opowiadania!"

 

„Powodzenia." Kubas olał pierdolenie Gersa i gdy chciał wrócić do rozmowy z porucznikiem, pojawiła się Wróżka Wali Gruszka. Gers i Max podskoczyli z zaskoczenia. „Zadanie wykonane." Dumnie orzekł Kubas.

 

„No właśnie widzę. Lordowie stwierdzili, że po tej walce ze smokiem wbiłeś poziom i jesteś gotowy na kolejne zadanie. Tym razem główne a nie poboczne jak to."

 

„To który już mam według nich level?"

 

„No pierwszy."

 

„Dobra, mów co to za sprawa."

 

„Chodzi o przepowiednie, która rzuca cień na całą ludzkość. Jeżeli się spełni to wszyscy ludzie na ziemi zostaną zgładzeni a sama planeta zniszczona." Wyjaśniła poważnie WWG. Nawet Gers i porucznik Max się zainteresowali.

 

„Co to za przepowiednia?" Kubas również spoważniał.

 

„Tego zdradzić Ci nie mogę, bo nie wiem. Nawet lordowie nie wiedzą co w niej jest." Przyznała się wróżka.

 

„To skąd w ogóle taka przepowiednia? I od kogo?" Powoli tracił cierpliwość okularnik.

 

„O tym masz przekonać się sam. Mam cię zabrać do pewnego młodzieńca, któremu objawiła się ta wizja. Znajduje się on w Sanktuarium w Grecji. Jesteś gotowy?" Kubas machnął głową twierdząco, ale zanim zniknął, wtrącił się jeszcze dość zaniepokojony porucznik.

 

„Chwila, chwila! Ona mówi prawdę? Zagrożenie dla całej ludzkości? To pewne?" Max trochę nie dowierzał dziwnej latającej kobietce oraz tym bardziej okularnikowi z blizną Harrego, ale prawda jest taka, że Kubas często był w miejscu zagrożenia przed Turksami.

 

„Nie wiem, okaże się." Wzruszył ramionami Kubas. Porucznik chwilę stał i zastanawiał się nad sytuacją. Nie widziało mu się, że losy świata spoczną na rękach jakiegoś dzieciaka z zero IQ.

 

„Dobrze w takim razie przekonajmy się." Po czym dodał do wróżki. „Przenieś mnie razem z Kubasem."

 

„Co!? Ale po co!?" Zaczął narzekać Kubas. „Nie potrzebuje niańki!"

 

„Jeżeli to faktycznie jakieś duże zagrożenie, musimy o tym wiedzieć. Nie dyskutuj tylko pogódź się z prawdą." Kubas coś jeszcze psioczył, ale porucznik zatkał uszy i przestał słuchać. Wróżce raczej nie robiło różnicy kto idzie a kto nie więc bez pytania przeniosła ich do Grecji.

 

===============================================================

Przepowiednia

===============================================================

Kubas i Max pojawili się na jakichś wzgórzach, gdzie wszędzie walały się jakieś ruiny. Słońce grzało niemiłosiernie.

 

„Gdybym wiedział, że będzie tak gorąco to bym się nie pchał." Stwierdził Max rozpinając kołnierzyk munduru.

 

„Ja też." Zgodził się z porucznikiem Gers.

 

„A ty kurwa co tutaj robisz!?" Zdziwił się Kubas.

 

„Złapałem się ciebie w ostatnim momencie. Od teraz też chce być bohaterem wiec idę z wami to chyba jasne." Stwierdził Hiszpan.

 

„Róbta co chceta tylko mnie nie spowalniajcie." Powiedział, bo jego standardowa ekipa raczej zazwyczaj mu przeszkadzała niż pomagała. „Tylko gdzie te sanktuarium?" Nawet sam Kubas zdziwił się, że zapamiętał taką skomplikowaną nazwę.

 

„Tam wysoko na górze." Wskazał palcem żołnierz.

 

„Skąd wiesz, że to tam?" Zapytał Gers.

 

„Bo kurwa nie ma tutaj innych budowli." Bohaterowie uznali, że nie ma co się kłócić i zaczęli wspinać się po wzgórzach. Kosztowało ich to trochę czasu i wysiłku. Byli gdzieś w połowie drogi, gdzie znajdował się placyk z popsutą fontanną. Mogli tutaj złapać oddech.

 

„Szkoda, że nie ma wody." Oparł się o fontannę Gers.

 

„A co już ci się chce pić?" Zapytał Kubas.

 

„Nie po prostu nie pamiętam, kiedy się ostatnio myłem." Po tym zwierzeniu Max odsunął się od Gersa po czym dostrzegł kilka cieni, które kierowały się w ich stronę. Okazało się, że to jacyś mnisi w brązowych szatach z zasłoniętymi twarzami przez kaptury. Odezwał się jeden z nich.

 

„Jesteście na terenie strzeżonym. Wynocha!" Po tych słowach mnisi wyciągnęli zza pazuchy policyjne pałki.

 

„My w sprawie przepowiedni." Starał się wyjaśnić Kubas, ale mnisi nie dali wiary. „Typowe. Trzeba się przez nich przebić." Kubas podekscytowany zacisnął pięści.

 

„Chętnie!" Gers wydłużył paznokcie.

 

„Jak mus to mus. Dawno nie walczyłem." Max wyjął ze spodni długopisy. Kubas i Gers popatrzyli na niego jak na debila. Ten drugi zapytał.

 

„A nie masz pistoletów jak reszta Turksów?"

 

„Nie. Jestem mistrzem walki długopisami." Pochwalił się.

 

„A ja myślałem, że Rumun ma głupią broń." Po tych słowach Kubasa mnisi zaatakowali naszych bohaterów. Było więc 3 na 3. Każdy miał swojego oponenta.

 

„No to dawaj!" Pierwszy z nich zaatakował Kubasa swoją pałką (bez skojarzeń) prosto w głowę. Jednak Kubas nawet nie jęknął. Zdążył już zgromadzić Worywoku w głowie co zaabsorbowało uderzenie. „Nie wiedziałem, że to też tak działa." Zdziwił się trochę bohater, ale pozytywnie. Postanowił, że nie zmarnuje energii i przyjebał z główki w mnicha kładąc go na łopatki.

 

Walka Gersa trwała równie szybko bowiem ten zablokował atak pałki swoimi tipsami. Wygląda na to, że były wytrzymalsze niż myśleliśmy. Po skutecznej obronie, przyszedł czas na atak. Tutaj również pazury zagrały główną rolę. Mnich skończył na ziemi z porozcinanym ciałem.

 

Porucznik Max też pokazał nam, że nie zdobył rangi w Turksach po znajomości. Gdy tylko uniknął ciosu pałką, wbił jeden z długopisów w dłoń mnicha. Zaowocowało to upuszczeniem broni i jękiem bólu. Drugi z długopisów, porucznik wbił w gardło przeciwnika robiąc mu w ten sposób tracheotomie. W tym stanie mnich nie był już zdolny do walki.

 

Po tym krótkim zwarciu, bohaterowie zaczęli chwalić swoje umiejętności nawzajem co po chwili zamieniło się w kłótnie o to kto z nich jest najsilniejszy. Kłótnie przerwało pojawienie się kolejnej tajemniczej postaci. On również był w kapturze i szacie a na plecach trzymał duży, metalowy krzyż.

 

Jeżeli zastanawialiście się, gdzie jest krzyż to już wiecie.

 

„Kolejny?" Zauważył (co było dziwne) Kubas. „Ja pierdolę czy wszyscy tajemniczy przeciwnicy muszą nosić kaptury? Ja też zaraz zacznę." Kubas założył swój kaptur. Przynajmniej zakrył swój brzydki ryj chociaż nie okulary, bo były za duże. „On jest mój! Pokaże wam, że nie na darmo jestem głównym bohaterem tej powieści!" Rzucił się na niego z naładowanym łbem.

 

„Potrafisz napierdalać z główki jak Zidane i tyle! Ja jestem lepszy!" Zawołał Gers również zrywając się z miejsca i atakując mnicha.

 

„Gówniaki z czym do ludzi! Te długopisy kosztowały 20 zł KAŻDY! Nie macie z nimi szans!" Wczuł się Max i też zaatakował przeciwnika swoim długopisem.

 

Jednak ich przeciwnik zasłonił się metalowym krzyżem, zatrzymując wszystkie trzy ataki jednocześnie. Gersowi połamało pazury, Maxowi długopis a Kubasowi rozjebało czoło, że aż kaptur spadł mu ze łba. Mnich wziął z niego przykład, bo sam zrzucił swój płaszcz z kapturem, odkrywając swoją postać.

 

Był to dorosły facet, który miał problem z łysiną, ponieważ włosy co prawda do ramion to miał, ale tylko po bokach i z tyłu. Na czubku głowy była łysa pała. Ubrany był w sutannę niczym ksiądz. Można by go nawet nazwać ładnym, gdyby nie jego brzydki, duży nochal.

 

„Wisisz mi dwie dychy koleś." Max płakał po zniszczonym długopisie.

 

„Nie macie szans z wiernym i pokornym sługą Colonela." Odezwał się poważny ksiądz.

 

„Ktoś ty?" Zapytał, któryś z bohaterów.

 

„Jam jest ojciec Cliff. Najsilniejszy pomocnik młodego papieża." Elegancko się przedstawił.

 

„Nie wiem kim jest młody papież, ale zapłacisz za to, że połamałeś moje tipsy!" Gers trochę się wkurwił. „W przeciwieństwie do tych słabeuszy, ja mam jeszcze asa w rękawie." Powiedział po czym zaczął wydawać dziwne dźwięki jakby miał się porzygać. Następnie w jednej chwili przemienił się w coś co wyglądało jak wilkołak. „Wraghhh!!!"

 

„Co on kurwa wilkołak!?" Zdziwił się porucznik Max.

 

„Chyba Gersołak! To, dlatego Van Hellsing złapał go do klatki!" Powiedział Kubas, gdy masował rozwalone czoło.

 

„I dlatego śmierdział jak mokry kundel." Dodał ojciec Cliff.

 

„Już po tobie! Auuuu!" Zawył do księżyca chociaż było tylko słońce po czym rzucił się ponownie na księdza, tym razem dużo szybciej. Zaczaił się na niego, ale nie zaatakował frontalnie tylko w plecy. Cliff w ostatniej chwili obrócił się i osłonił krzyżem. Tym razem pazury były większe i mocniejsze więc nie złamały się, tylko zostawiły ślad na krzyżu.

 

„Jak śmiesz kalać mój krzyż." Teraz wkurzył się ojciec Cliff i przyjebał mu w pysk krzyżem a raczej zrobiłby to, gdyby Gersołak nie uniknął.

 

„Dosyć!"

 

Usłyszeli chłopięcy głos dochodzący z sanktuarium. Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli go góry. Ojciec Cliff uklęknął by oddać hołd postaci, która pojawiła się przed nimi. Był to młody chłopak, niedużo starszy od Kubasa, który miał bardzo kręcone czarne loki, które uciekały spod mitry, którą nosił na głowie (takiej czapeczce papieża). Zarówno mitra jak i jego szata (która była o rozmiar lub dwa za duża) uszyte były złotymi nićmi. W ręku dzierżył kostur w kształcie krzyża.

 

„A to kto?" Kubasa już zaczęło wkurzać, że pomimo iż to 18 strona powieści to już jest wysyp nowych postaci.

 

To się kurwa zdziwi dalej.

 

„Trochę szacunku gówniarzu." Zwrócił mu uwagę Cliff. „To właśnie młody papież Cracvs I." (czytaj: Krakus Pierwszy)

 

***

 

Po pojawieniu się właściciela sanktuarium wszystko się trochę uspokoiło. Gers powrócił do ludzkiej postaci po czym wszyscy zostali zaproszeni do świątyni, gdzie więcej mnichów ugościło ich przy stole z żarciem. Chyba zapomnieli, że bohaterowie rozjebali im kolegów.

 

Uczta się rozpoczęła. Ja również trochę się nawpierdalałem. Jednak ani młodego papieża ani ojca Cliffa nie było na razie przy stole.

 

„Hej o co chodzi z twoją przemianą? Jesteś wilkołakiem czy coś?" Zapytał Kubas Gersa, gdy wpierdalał jakieś orzeszki.

 

„I czy byłeś szczepiony?" Max za to popijał wino (chyba mszalne).

 

„Żeby to zrozumieć, trzeba poznać moją historię." Gers wpierdalał surowe mięso i nie był to tatar. „Narratorze, będziesz tak miły?"

 

Będę, bo nie mam wyboru.

 

Ojciec Gersa – Joseph Antes Alicantes dostał od swojego ojca dziwny, plastikowy pierścień, który miał w sobie moc samego złego boga Ronalda McDonalda. W ich rodzinie przekazywany był on z pokolenia na pokolenie by nie dostał się w niepowołane ręce. Zapieczętowany był w kubełku KFC dzięki czemu jego moc nie groziła nikomu. Wierni McDonalda dowiedzieli się o pierścieniu i rozpętali w Hiszpanii piekło, zamieniając ten kraj w pole walki. Gdy Gers się rodził, do jego pokoju ktoś wrzucił granat, który rozjebał prawie wszystkich tam obecnych. Ojciec Gersa przeżył i chciał ocalić syna, dlatego zapieczętował w nim moc z pierścienia co uratowało mu życie. Gdy Gers trochę podrósł, zaczęły się z nim dziać dziwne rzeczy. Przez to, że jego DNA zostało wyruchane przez dziwną energię, od czasu do czasu, pod wpływem emocji przechodzi randomowe transformacje.

 

„No właśnie. Ojciec wyjebał mnie z domu, bo mi odpierdalało więc zamieszkałem w lesie. Pewnego dnia przemieniłem się w Gersołaka i wtedy znalazł mnie mój mistrz o pseudonimie Lunatyk. On był wilkołakiem i nauczył mnie jak kontrolować przemianę w Gersołaka. Dlatego to jedyna przemiana jaką potrafię samoistnie przybierać."

 

„Dobra myślałem, że to ja mam zjebaną przeszłość." Ocenił nowego kolegę Kubas.

 

„I co złapał cię Van Hellsing, gdy popierdalałeś jako Gersołak?" Zapytał porucznik.

 

„Tak. Długo wychowywał mnie Lunatyk, ale okazało się, że był w klubie zoofilii i chciał razem z kolegami mnie wyruchać. Więc zagryzłem skurwiela i spierdoliłem. Wtedy mnie złapał ten łowca."

 

„Amen." Powiedział młody papież Cracvs, który razem z ojcem Cliffem podeszli do stołu. „Wybaczcie, że musieliście na mnie czekać, ale wczoraj najebałem się winem mszalnym i dzisiaj trochę rzygam." Przyznał się młody po czym zasiadł do stołu. „Pewnie macie wiele pytań."

 

„Co z przepowiednią?" Zaczął pytać jako pierwszy Max. „Co to za miejsce i kim ty jesteś?"

 

„Jestem świeżym sługą, którego wybiera się od czasu do czasu by przewodził ludzkości w sprawach wiary naszego Boga Colonela." Wyjaśnił Cracvs sięgając po kurczaczki w panierce.

 

„Czyli też służysz lordom?" Zapytał Kubas.

 

„Cóż, można powiedzieć, że jestem na ich wezwania, ale moja służba różni się od twojej czy ich wafli. Co jakiś czas na ziemi pojawia się oświecone dziecko, które posiada małą cząstkę mocy Colonela. To właśnie ja. Wierzę też, że to właśnie dlatego doznałem wizji, o którą pytacie."

 

„A więc to ty przepowiedziałeś jakieś wielkie zagrożenie?" Zainteresował się Max. „I co to za lordowie, o których mowa?"

 

„Potem ci powiem." Uciszył Kubas, zaciekawionego porucznika po czym rzekł do papieża. „Co to za przepowiednia?" Po tym pytaniu papież wstał i spoważniał.

 

„Szybciej będzie jak również jej doświadczycie." Rzekł.

 

***

 

Przenieśmy się do miejsca, które owiane jest tajemnicą. Mimo, że mogę się tam pojawić, nie wiem, gdzie to jest. Całe pomieszczenie jest ciemne. Oświetlają je pochodnie. Na środku tej sali stoi kamienny tron, na którym siedzi pewna postać oczywiście złowieszcza jak całe to miejsce. W powietrzu czuć zło i smażonego kurczaka.

 

Na tronie siedzi złowieszcza postać, główne źródło zła na ziemi. Wiemy, że jest to kobieta a dokładniej Diablica Martwica – arcy wróg Kubasa. Dalej jednak nie znamy jej wyglądu ani tym bardziej zamiarów (znaczy oprócz tego by zajebać głównego bohatera tej powieści).

 

„Lordowie wzięli wolne? Świetnie. To idealna pora by zajebać Kubasa. Czas wysłać więcej cieniasów." Rzekła zła baba.

 

Po tej mrocznej chwili, wracamy do sanktuarium.

 

***

 

Papież w jakiś magiczny sposób połączył świadomość wszystkich tu obecnych. W umyśle Gersa było widać, jak męczą go pchły, u ojca Cliffa pojawiała się pełna taca po jego kazaniu, u Maxa gołe baby a u Kubasa udana operacja zmiany płci. Na szczęście reszta olała ten widok co dla okularnik było ulgą, ponieważ nie chciał zdradzać swojej tajemnicy a dokładniej, że jest dziewczynką. Jego głównym celem jest stanie się prawdziwym chłopcem i między innymi dlatego został obrońcą dobra. Gdy wszyscy zapadli w trans, zaczęły pojawiać się wizję a dokładnie jeden obraz, czegoś dużego co lata w kosmosie. Zobaczyli olbrzymiego, latającego, metalowego, złowieszczego...

 

...kutasa.

 

Zbliżał się on do ziemi, a gdy był już wystarczająco blisko z jego czubka zaczęły wystrzeliwać dziwne obiekty, które wyglądały jak pojazdy kosmiczne w kształcie plemników. Zlatywały one na ziemie i to jeszcze nie koniec dziwnych wydarzeń. Z tych plemników zaczęły wychodzić jakieś istoty, które wyglądały po prostu jak dupy.

 

Tak, dupy z kończynami, w których trzymały broń za pomocą których zabijali i porywali ludzi z ziemi. Na samym końcu jednak wydarzyło się najgorsze. Gdy dziwne tyłko-podobne ufoludki wróciły do metalowego kutasa, ten obrócił się w stronę ziemi i nadział ją, całkowicie ją niszcząc.

 

Ziemia została obrócona w pył.

 

Bohaterowie ocknęli się trochę zszokowani i zdziwieni.

 

„Ostatni raz biorę Apap noc." Stwierdził Max masując skronie.

 

„Co do chuja? I to dosłownie? Matka wie, że ćpiesz?" Otrząsnął się Gers. Kubas również mało rozumiał z tego co zobaczył, bo ogólnie mało rozumiał. Zapytał jednak.

 

„Co to wszystko ma znaczyć?"

 

„To jest wizja jaką miałem. Jeżeli mieszkańcy tej planety nic nie zrobią, zostanie ona zniszczona przez giga kutasa z kosmosu." Na spokojnie wyjaśnił papież.

 

„A jesteś pewien, że to ci się nie śniło? Albo że jest szansa by ta wizja się nie spełniła?" Doszukiwał się rozwiązań Hiszpan.

 

„Ostatnio, kiedy czcigodny młody papież miał wizję, zobaczył pewne cyfry. Jeden z naszch mnichów zagrał z ich pomocą w totka i został milionerem po czym uciekł chuj wie, gdzie. Niewierny." Opowiedział ojciec Cliff. „Ale od tamtej pory wiemy, że wszelkie jego wizje się sprawdzają." Kubas zerwał się z krzesła, wytrzepał z okruszków i krzyknął.

 

„Wróżko Wali Gruszko!" Na jego wezwanie pojawiła się WWG.

 

„Nie musisz krzyczeć naprawdę. Słyszałam o czym rozmawiacie." Powiedziała lewitująca kobitka.

 

„Skoro słyszałaś, to trzeba szybko powtórzyć to lordom. Ziemia w niebezpieczeństwie. Niech szykują jakieś armie czy coś." Kubas chciał podzielić się z kimś brzemieniem odpowiedzialności na ziemie, bo zmartwiło go, że ta, może wyjebać w powietrze.

 

„Nic z tego Kubas. Trzej wielcy lordowie nie pracują w weekendy. Jesteś zdany na siebie." Wyjaśniła wróżka. „Potraktuj to jako kolejną misję ratowania świata."

 

„No to weź chociaż ściągnij Rumuna."

 

„Tego też zrobić nie mogę."

 

„Kurwa czemu? Przecież wiem, że nie daliby mu wolnego."

 

„To prawda. Po prostu dostał zadanie odmalowania pałacowego dachu. Dla lordów to misja większej wagi niż twoja."

 

„Świetnie. Czyli zostałem z tym całkiem sam." Obraził się na świat Kubas. „Nawet nie wiem od czego miałbym zacząć swoją misję."

 

„Słuchajcie. Ja kiedyś gdzieś widziałem te biegające dupy." Stwierdził Gers, który od jakiegoś czasu o czymś rozmyślał.

 

„Gdzie?" Zapytali wszyscy.

 

„W reklamie takiego leku na hemoroidy. Jak to się nazywało." Dalej rozmyślał Hiszpan i po chwili przypomniał sobie. „Już wiem! Posterisan! Pamiętam, że mój start używał i jarał się tą reklamą."

 

„Wątpię, czy to ma coś wspólnego z tą sprawą." Odrzekł Cliff.

 

„Nie no kurwa mówię wam. Były prawie identyczne tylko w reklamie nie mordowały i nie biegały z pistoletami." Stawiał na swoim Gers. „Powinniśmy odwiedzić miejsce, gdzie robi się ten lek, może oni nam coś o nich opowiedzą." Napalił się tipsiarz, który jako jedyny wpadł na jakiś plan.

 

„Chyba nie zaszkodzi spróbować." Stwierdził Kubas chociaż nie był do końca przekonany. Spojrzał na porucznika Maxa i ten również coś kręcił nosem. „To może Turksi nam pomogą czy coś?" Rzekł znienacka okularnik.

 

„Jeżeli chcesz żebym postawił na baczność całą organizację tylko dlatego, że mnie odurzyliście i widziałem olbrzymiego, latającego kutasa z kosmosu to się puknij w głowę. Od razu by mnie wyjebali z pracy." Żołnierz nie dawał wiary całej tej akcji z przepowiednią. „Dopóki nie będę miał jakiegoś dowodu, nie mogę złożyć oficjalnego raportu."

 

„To już wiem, dlaczego zawsze kurwa na miejscu ostatni jesteście." Podsumował go nasz główny bohater.

 

„Ehh." Podrapał się po brodzie Max. „Nie wierzę w całą te szopkę, ale nie będę mógł spokojnie spać, jeśli się nie upewnię, że wszystko jest ok. Pójdę z wami do tych od hemoroidów. Zaraz sprawdzę w Internecie, gdzie mają siedzibę."

 

„A więc wiemy, gdzie mamy pierwszy przystanek. Komu w drogę temu czas!" Pomimo misji wielkiej wagi, Kubas jak zawsze odczuwał ekscytacje nowym zadaniem. Każde kolejne przybliża go do spełnienia marzeń oraz do stawania się silniejszym.

 

„Zaczekaj Kubas. Wysłuchaj jeszcze moich słów, zanim odejdziesz. Lordowie chcieli, żebyś stawił się u mnie nie tylko ze względu na przepowiednie." Zatrzymał Kubasa młody papież Cracvs. Kubas miał już zapytać o co mu chodzi, ale ich rozmowę przerwały dziwne dźwięki z zewnątrz.

 

„Kto tam napierdala jak akurat coś ważnego mówię?" Wkurzył się papież po czym całe towarzystwo wybiegło przed sanktuarium.

 

***

 

Gdy tylko wyszli, Kubas od razu złapał się za bolącą bliznę. Niebo, które przed chwilą było niebieskie, przyjęło teraz mroczny kolor czerwieni. Wszędzie zrobiło się złowieszczo.

 

„No kurwa bez kitu." Powiedział sam do siebie Kubas, bo wiedział co się dzieje. Na sanktuarium napadły oddziały cieniasów – mrocznych potworów stworzonych z czarnej energii, które miały ostre pazury i po jednym, dużym fioletowym oku. Otoczyły one teren wokół świątyni. „To twoja sprawka Diablico Kurwico!" Wydarł się w niebogłosy.

 

„Hahaha. Tym razem lordowie ci nie pomogą. Żegnaj Kubas!" Wszyscy usłyszeli w głowach mroczny, damski głos. Nie było mowy o pomyłce. Ponownie za atakiem cieniasów stała Diablica Martwica – główna antagonistka, która za najważniejszy cel postawiła sobie zabić Kubasa.

 

Chuj wie, dlaczego.

 

„Mnisi! Brońcie młodego papieża!" Krzyknął ojciec Cliff, który wziął do rąk swój metalowy krzyż i osłonił swojego zwierzchnika. Z sanktuarium zaś wybiegła reszta mnichów z pałami policyjnymi, którzy zaczęli napierdalać się z cieniasami. Przypominało to trochę pacyfikację ustawek po meczach. Oczywiście Kubas, Gers oraz porucznik Max nie zamierzali się tylko przyglądać więc również ruszyli do walki. Przeciwnik miał co prawda przewagę liczebną, ale nasi bohaterowie mieli doświadczenie, bo walczyli już z cieniasami. A dokładniej mówiąc Kubas i Max, bo np. taki Gers widzi je pierwszy raz na oczy. Pewnie dlatego to właśnie on najgorzej sobie radził podczas walki co strasznie go zaczęło denerwować szczególnie, że jego ziomki nie miały z nimi większych problemów. Zdenerwowanie jeszcze bardziej sprawiało, że Gers nie mógł się skupić przez co dał się otoczyć cieniasom.

 

„Wypierdalać do lasu fagasy!" Krzyczał Gers, który aż gotował się ze złości. I to właśnie przez to, zaczął się przemieniać w jedną ze swoich randomowych form. Zamiast wyrastać futro jak to było w przypadku zmiany w Gersołaka, jego włosy przemieniły się w makaron i zaczęły się wydłużać tak bardzo, że bardziej przypominały macki niż włosy.

 

Ta forma nazywa się Makaroniarz.

 

Dzięki niej Gers atakował makaronem wielu przeciwników naraz, dziesiątkując oddziały wroga. Niestety nie rozpoznawał, kto jest jego sojusznikiem a kto wrogiem, więc atakował kogo popadnie. W dodatku niszczył kolumny, na którym trzymało się sanktuarium.

 

„Ten debil zaraz rozwali całą świątynię!" Zawołał zrozpaczony Cracvs.

 

Kubas ledwo odskoczył, gdy zaatakowała go lubella.

 

„Kurwa Gers pojebie!" Krzyknął, ale zrozumiał, że w tej przemianie Hiszpan nie jest sobą. Postanowił więc go ogłuszyć. Zerwał się i ruszył w stronę Makaroniarza. Ten drugi miał jednak przewagę, bo potrafił atakować na dystans. Kubasowi udało się kilka razy uniknąć makaronów, ale gdy był blisko celu, miał mniej czasu na reakcję i wystawił się na uderzenie. „Shit!" Okularnik przygotował się na oberwanie, ale coś go osłoniło. Okazało się, że ojciec Cliff rzucił swoim krzyżem i ten wbił się przed Kubasa, blokując atak makaronem. W tej sytuacji Kubasowi pozostało już tylko zdzielić Makaroniarza po ryju i tak też się stało. Gdy Gers padł, powrócił do swojej normalnej, brzydkiej postaci. Porucznik Max oraz reszta mnichów poradziła sobie z resztą cieniasów i sytuacja się uspokoiła a otoczenie wróciło do stanu z przed ataku. Szkoda tylko, że sanktuarium było w opłakanym stanie przez odjeby Gersa.

 

„Co się dzieje?" Podniósł się Gers z obolałym policzkiem, w który dostał z piąchy.

 

„Rozwaliłeś mi chatę!" Krzyczał niezadowolony papież. Żeby trochę uspokoić nastrój, Kubas zwrócił się do Cracvsa.

 

„Hej coś mówiłeś przed atakiem, że jeszcze masz do mnie sprawę." Papież spojrzał zły na Kubasa po czym rzekł.

 

„Ehh. Zgadza się. Ma to związek właśnie między innymi z tymi atakami Diablicy Martwicy."

 

„To znaczy?"

 

„To znaczy, że zapieczętuje twoje Worywoku w taki sposób, żeby przestało być wyczuwalne przez kogokolwiek. Dzięki temu Diablica nie będzie mogła wysyłać swoich oddziałów gdziekolwiek się pojawisz." Podwinął rękawy Cracvs.

 

„Ale to nie osłabi moich mocy?" Zmartwił się Kubas.

 

„Nie. To tylko mała sztuczka, które nie wpływa na runę i jej moce. Po prostu nie będziesz jebał Worywoku i tyle. Zresztą lordowie też poddani byli takiemu procesowi przez poprzednich papieży."

 

„To dlatego nie wyczuwam ich Worywoku." Skapnął się Kubas.

 

„Dokładnie tak. A teraz nie ruszaj się." Papież przyłożył rękę do blizny Kubasa, wypowiedział jakieś czary mary czy tam ewangelię (jeden chuj) po czym wszystko było ready.

 

„Już?" Zdziwił się Kubas, że nic nie poczuł.

 

„Tak. Od tej pory nie powinno się dać ciebie namierzyć no chyba, że masz komórkę z włączonym GPS." Na szczęście Kubas nie miał telefonu jak i mózgu.

 

„To co? Ruszamy?" Zapytał zniecierpliwiony Max, który chciał odbębnić te wizytę i iść do domu, bo już dawno było po jego godzinach pracy. „Dowiedziałem się, gdzie jest ta firma, wystarczy, że twoja koleżanka nas tam teleportuje."

 

„Nie jestem jego koleżanką." Oburzyła się WWG po tym jak się pojawiła. „Ale niech wam będzie." Gdy tylko poznała docelowy adres, trójka bohaterów zniknęła.

 

„Widzisz Cliff? Przybyli tylko na chwilę i rozjebali mi chatę." Poskarżył się młody papież a ojciec Cliff nie mógł nawet zaprzeczyć.

 

===============================================================

Dawno, dawno temu

===============================================================

Kubas, Gers i Max odwiedzili dość spory budynek, w którym pracowali ludzie, odpowiedzialni za produkcję leku Posterisan. Niestety, gdy tylko powiedzieli, że chcą rozmawiać z kimś kto tutaj zarządza, szybko spotkali się z odmową. Dopiero kiedy Max pokazał swoją legitymację Turksów (jakby charakterystyczny strój nie wystarczył) i zażądał rozmowy z szefem, poproszono ich by usiedli w poczekalni i czekali na wezwanie.

 

Mijały godziny a naszych bohaterów strzelał już chuj od tego czekania. Szczególnie Kubasa, który z natury był dość niecierpliwy. W międzyczasie na małym telewizorku leciała reklama leku, o której mówił wcześniej Gers i reszta musiała przyznać mu racje. Dupy z reklamy i dupy z wizji wyglądały niemal identycznie. Potem Max przeglądał pisemka z nowymi fryzurami dla facetów a Gers gazetę z gadżetami dla zwierząt. Miał nadzieje, że może znajdzie tutaj coś na pchły.

 

„Pierdolę, nie wysiedzę dłużej." Podniósł się poddenerwowany Kubas.

 

„Jak cię kłuje w dupie to zapytaj ich o darmowe próbki." Zażartował Gers, który już wcześniej takie schował do kieszeni.

 

„Idę stąd. Może jest jakieś inne wejście." Kubas wylazł z budynku i zaczął się szwendać wokół niego. Niedługo trwało zanim znalazł tylne wejście, niestety obstawione przez ochroniarzy. Gdy już myślał, że się podda i wróci do środka, zauważył dość dziwny obrazek, nietypowy dla środka miasta. Zauważył jak jakiś koleś, który wygląda jak pasterz prowadzi przez jezdnię owce, które blokują samochody, tworząc olbrzymi korek. Kierują się w stronę tylnego wejścia do budynku, w którym znajdowali się Max i Gers. Nasz bohater, więc zapytał pasterza o chuj chodzi z tymi owcami i czemu prowadzi je do budynku dystrybutora leku.

 

„To owce z mojego pastwiska za miastem. Płacą mi za dostarczanie ich tutaj by testować na nich leki." Zdradził szczerze pasterz. Kubas pomyślał, że może się podać za pasterza i dostać się do budynku. W tym celu musiał tylko zajebać tego prawdziwego. Zaczął się więc z nim nawalać.

 

Całą te sytuację zobaczyli porucznik Max i Gers. Gdy ten drugi ujrzał, że pasterz bije Kubasa po głowie, zareagował bez zastanowienia i rzucił się by mu pomóc, po drodze przemieniając się w Gersołaka. Gdy do nich dobiegł, pasterz gryzł już glebę. Niestety na widok wilka, wszystkie owce rozbiegły się po mieście.

 

„Kurwa zjebałeś mój plan!" Wydarł japę na Gersa, który na powrót stał się człowiekiem. Nie zamierzał przeprosić, bo nawet nie wiedział o co chodzi. Nagle jednak usłyszeli jakiś inny głos, który również był wkurwiony.

 

„Twój plan!? To był mój plan, który obmyślałem od kilku miesięcy!" Okazało się, że przy dwójce bohaterów została jedna owca i to był jej głos.

 

„Owca gada?" Zdziwił się Gers. Jednak to chyba nie była zwykła owca, ponieważ wstała na dwie nogi. W tym czasie porucznik Max, podszedł bliżej również zdziwiony gadającym zwierzem.

 

„Tak kurwa gadam. Przez to co odjebaliście, wasza ziemia jest zagrożona." Owca dalej była zdenerwowana.

 

„Żartujesz! To właśnie my staramy się uratować ziemie przed atakiem dupoludzi!" Teraz to Kubas darł japę.

 

„Czekaj co? Skąd wiecie o dupoludziach?" Gniew owcy zamienił się w zainteresowanie.

 

„A ty skąd wiesz?" Odbił piłeczkę Max. Owca popatrzyła poważnie na wszystkich po czym po chwili ciszy oznajmiła.

 

„Dobra tak do niczego nie dojdziemy." Podrapała się po wełnie. „Jeżeli naprawdę jesteście tutaj z tego samego powodu co ja, będziecie musieli mi pomóc." Kończąc zdanie, owca wyciągnęła jakiś pilot i kliknęła przycisk, który się na nim znajdował. Po chwili nad bohaterami pojawił się mały, statek kosmiczny, wyglądający jak mała wersja wahadłowca. „Wsiadajcie." Powiedziała owca wchodząc na pokład.

 

„Wow." Bohaterowie byli pod wrażeniem stateczku i chętnie weszli za owcą do środka.

 

***

 

Wahadłowiec wystartował i wzbił się do góry. Podczas krótkiego lotu, owca nie odpowiadała na żadne pytania. Zresztą bohaterowie dość szybko zaniemówili, gdy zobaczyli przez okno dużo, dużo, dużo większy statek czekający na orbicie naszej planety. Na jego boku napisane było Grenlandia.

 

„Ale spaceship!" Podziwiał statek Gers.

 

„Zapraszam na pokład." Gdy mały statek przycumował do większego, można było przejść na ten drugi. Bohaterowie szli chwile przez korytarze futurystycznego statku aż w końcu doszli do czegoś w rodzaju mostku dowodzenia. Tutaj owca zaczęła ubierać się w kombinezon co było dosyć dziwne. Po kilku minutach stała przed nimi ubrana. „Miło mi was powitać na moim statku Grenlandii. Ja jestem Komandor Sheep Ard i przybywam na ziemię z ważną misją."

 

„Przybywasz na ziemię? To skąd ty jesteś?" Zapytał Kubas.

 

„Z bardzo odległej planety, na której żyją zwierzęta z ludzkimi cechami, takimi jak ja. Ale do rzeczy. Co wiecie o Suwerenie i rasie Zwieraczy?" Kubas, Gers i Max popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami.

 

„Chyba nic." Odezwał się, któryś z nich.

 

„No chodzi mi o te biegające dupy. No wiecie jak w tej reklamie." Poprawił się Sheep.

 

„A no to wiemy, że podobno maja porwać ludzi i zabrać ich do wielkiego latającego kutasa, który potem ma zgwałcić planetę ziemie i ją rozjebać na kawałki." Wyjaśnił przepowiednie okularnik. Każdy kto by to usłyszał, od razu by chciał sobie pójść od takiego downa, ale nie owca. Ona jedynie usiadła na swoim fotelu kapitana statku.

 

„A więc moje obliczenia są prawdziwe. Ziemia stanie się kolejną ofiarą Suwerena." Komandor wyglądał na zmartwionego i takiego, którego opuściła nadzieja.

 

„Teraz ty nam wytłumacz o co w tym wszystkim chodzi." Domagał się Max, który coraz bardziej zaczynał wierzyć w całą te akcje z latającym kutasem.

 

„A więc posłuchajcie dokładnie, bo historia nie jest krótka. Ten wielki, metalowy, latający kutas, o którym wspomnieliście to jakby żywy statek kosmiczny, który lata po kosmosie i niszczy planety."

 

„Ale czemu to robi i dlaczego statek jest kutasem?" Zastanawiał się Gers.

 

„Suweren był kiedyś częścią olbrzymiego robota kosmicznego zwanego Galaktusem tzn. jego penisem. Jednak robot został zniszczony setki lat temu i rozleciał się na kawałki a tak się niefortunnie zdarzyło, że cały główny procesor Galaktusa zamontowany był nie w głowie tylko w jego kutasie."

 

Typowe dla facetów.

 

„Galaktus zwany był pożeraczem planet a teraz jego kutas zwany Suwerenem robi to samo. Jego następnym celem jest ziemia."

 

„A o co chodzi z tymi dupami i co mają wspólnego z lekiem na duporżnięcie?" Chciał dowiedzieć się Kubas.

 

„Te dupy to kosmiczna rasa Zwieraczy. Niegdyś czciły Galaktusa a teraz czczą jego kutasa. Podróżują razem z nim i porywają mieszkańców planet by zmienić ich w baterie, którymi żywi się kutas. Dopóki się nie pojawiliście, myślałem, że atak Suwerena na ziemię to tylko moje przeczucie, ponieważ zobaczyłem niechcący te reklamę na międzygalaktycznym kanale telewizyjnym. Ale chciałem to sprawdzić, dlatego zaczaiłem się by wkraść się do dystrybutora tego Posterisanu, ale zjebaliście mój plan."

 

„To mam w takim razie ostatnie pytanie." Max dalej starał się zachować obiektywizm w ocenie sytuacji. „Dlaczego ty się tym zajmujesz i dlaczego chcesz uratować ziemie?"

 

„To proste. Jeżeli Suweren zaatakuje ziemie, to na jego kursie najbliższą planeta będzie moja. Przez obronę tego świata, chce chronić swój dom. Dlatego wyruszyłem na te misje."

 

„Rozumiem." Rzekł Max, który miał teraz dużo myśli w głowie. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Sheep Ard kontynuował swoje biadoczenie.

 

„Tylko, że nie wiem jak mam ochronić waszą planetę. Myślałem, że jest na wyższym poziomie technologicznym. Okazało się, że nie mogę nawet zatankować tutaj kosmicznego paliwa i ugrzęzłem na orbicie. Gdyby nie to, że podpiąłem się do satelity telewizji Trwam to już dawno bym się spierdolił na ziemie albo do morza. Nie ma dla was nadziei."

 

„Panie owca, masz pan doczynienia z najpotężniejszym obrońcą ziemi. Ja sobie poradzę. To po prostu kutas, tylko większy." Kubas starał się podnieść morale.

 

„Jakoś nie wyglądasz mi na bohatera." Zauważyła owca. „I w ogóle jesteś brzydki." Dodał.

 

„Pozory mylą." Bronił się Kubas. „W każdym razie możesz na nas liczyć." Owca nie wiedział, czy się cieszyć czy płakać.

 

„Ja również pomogę. Jeśli Kubas zdechnie podczas fabuły, może ja zastąpię go na miejscu głównego bohatera." Gers również się napalił.

 

„Jeżeli to wszystko prawda, to muszę zgłosić to dowództwu i to natychmiast." Odrzekł Max, który zebrał myśli. „Róbcie co chcecie tylko uważajcie na siebie a ja postaram się zebrać oddziały i poważnie podejść do tematu ratowania świata."

 

Gdy porucznik Max pożegnał się z resztą, Sheep Ard pozwolił mu odlecieć swoim małym statkiem transportowym. Następnie powrócił do tematu Suwerena.

 

„Cieszę się, że macie tyle energii, ale jak do licha mamy pokonać z waszą żałosną bronią najazd kosmitów?"

 

„To proste. Zbierzemy tylu koksów, ile się da i razem staniemy do walki." Zaproponował Kubas, bo wiedział, że sam nie pokona całej armii najeźdźców.

 

„A macie tutaj tylu bohaterów?" Zapytał z nadzieją owca.

 

„Hmm w sumie oprócz Turksów to nikt nie przychodzi mi do głowy."

 

„Mi też." Kubas i Gers okazali się mało pomocni.

 

„Ehh... w takim razie czas odpalić wrota wymiarów." Rzekł Sheep Ard po czym zaczął napierdalać w jakaś klawiaturę czy panel kontrolny, jeden chuj. Wtedy w innej sali, do której szybko przeszli, pojawił się portal. „Ten portal potrafi przenosić do innych wymiarów."

 

„Innych wymiarów?" Zapytali jednocześnie niedorozwoje.

 

„Tak. Teraz znajdujemy się w wymiarze Ziemi, ale istnieje mnóstwo różnych światów. Możecie użyć portalu by zgarnąć potężnych koksów do pomocy." Wyjaśniła owca.

 

„Super!" Powiedział Kubas po czym od razu wskoczył do portalu.

 

„Nie!" Za późno krzyknął Sheep po czym zamknął portal.

 

„Co się stało?" Zapytał Gers, który o mało co sam nie wpadł w portal.

 

„To były ustawienia na przenoszenie się w czasie a nie do innego wymiaru. Kubasa wywaliło kilkaset lat do tyłu!"

 

„Nani!?" Zmartwił się Gers.

 

***

 

Kubas wylądował w dość dziwnym miejscu. Wszędzie roiło się od rycerzy. Brud, smród i ubóstwo. Szybko zorientował się, że to jakiś bardzo duży obóz jakiejś armii. Niebo było prawie czarne. Jedyne światło dochodziło z ognisk i dużych pochodni rozłożonych w całym obozie. Ciągle ktoś go szturchał go z bara albo przepychał. Wszyscy byli w pośpiechu.

 

„Gdzie ja kurwa jestem?" Złapał się za głowę Kubas. „I jak kurwa wrócę na statek?" Teraz dopiero ogarnął, że nie zapytał owcy jak to działa. Po małej załamce, zaczął zwiedzać obóz. Wszyscy się na niego gapili, bo miał dziwny ryj a nie jak myślał, że wyróżniał się ubiorem. W końcu znalazł jakiś duży namiot, z którego pachniało jedzeniem więc wlazł tam, bo trochę zgłodniał. W środku przy stole siedziały trzy postacie. Pierwsza z nich miała długie włosy związane w warkocz i brodę które były w kolorze pomarańczowym. Miał szare szaty, wyglądał trochę na maga. Drugi z nich był dość mroczny, o długich włosach opadających na twarz, miał też dużą bliznę na oku. Wyglądał jak jakiś typ spod ciemnej gwiazdy.

 

Jednak to ostatni z nich zrobił na Kubasie największe wrażenie, głównie przez to, że był właśnie największy. Był umięśniony w wielkiej, beżowej zbroi. Na plecach miał olbrzymi miecz dwuręczny w fioletowym kolorze. Jeżeli chodzi o jego ryj to Kubas dawno nie widział takiego brzydala. A to blizna, a to krzywy ryj, rozwalony ząb albo wielki nochal czy zmarszczki. Na głowie miał żółte włosy spięte w krótki kucyk.

 

„Siema. Powiecie mi, gdzie ja kurwa jestem?" Wbił Kubas do towarzystwa jak gdyby nigdy nic.

 

„Jak to, gdzie? W wielkim obozie naszej armii." Odezwał się rudy mag.

 

„A z kim walczymy?" Kubas usiadł przy stole razem z nieznajomymi.

 

„No właśnie z kim?" Zapytał wielkolud w zbroi. Mag złapał się za czoło typowym facepalmem.

 

„Z armią samego Ronalda McDonalda, ile razy mam ci powtarzać."

 

„Co? Jak to? A nasza armia to jaka?" Nie dawał wiary Kubas.

 

„Armia Colonela Sandersa." Dopowiedział mroczny. „Za chwilę stoczy się jedna z decydujących bitew w wojnie między dwoma bogami."

 

„Ale zaraz! Przecież ta wojna była w chuj dawno temu!" Kubas aż się zerwał z miejsca. „Ta owca mnie oszukała! To nie inny wymiar! Ja cofnąłem się w czasie!" Przeraził się okularnik. „Chcecie powiedzieć, że nie wynaleziono jeszcze podgrzewanych nakładek na deskę klozetową!?"

 

„Nawet kibla jeszcze nie wynaleziono." Wyjaśnił rudy. „A ty skąd się wziąłeś?"

 

„Jestem z przyszłości, ale nie wiem, jak wrócić do swojego czasu! Macie jakieś czary mary, żeby mnie odesłać z powrotem?"

 

„To dziedzina czarnej magii. Ja się w tym nie specjalizuje." Stwierdził mag. „Masz pecha, że nie ma z już z nami Josego."

 

„Jose? Masz na myśli Gersa?" Tak bowiem naprawdę brzmiało imię Hiszpana więc Kubas szybko się zainteresował.

 

„Nie, to taki frajerzyna czarnoksiężnik. Przyjebał się do naszej paczki, wyglądał jakby szukał przyjaciół." Zaczął wspominać mag.

 

„To czemu już go niema z wami?"

 

„Przebiłem mu brzuch mieczem, bo mnie wkurwiał skurywysyn." Odrzekł małomówny, mroczny gość z blizną.

 

„Ale jest jeszcze jeden czarnoksiężnik." Przypomniał sobie mag.

 

„Gdzie?"

 

„No właściwie to on przewodzi armii Ronalda McDonalda. Jeśli pomożesz nam rozwalić te armie to może będziesz mieć okazje go zapytać zanim go zajebiemy." Kubas ogarnął, że rudy gada z sensem.

 

„Niech będzie. Jestem Kubas, obrońca dobra, a wy?"

 

„Ja jestem Rosomak – mag." Przywitał się rudy.

 

„Ja jestem Arkham – złodziej." Burknął pod nosem, smutas.

 

„A ja Gustav – wojownik a raczej rozpierdalacz" Odezwał się duży.

 

„Nie wiem czy o nas słyszałeś, ale jesteśmy dość znani w tych rejonach." Pochwalił się Rosomak.

 

„No to nie słyszałem." Stwierdził od razu Kubas. „To, kiedy idziemy się napierdalać?"

 

„O już go lubię!" Gustav pacnął okularnika w plecy prawie rozwalając mu kręgosłup. Bohaterowie jeszcze chwilę pogadali ze sobą (głównie śmiali się z ryja Kubasa) po czym armia zebrała się i wyruszyła do walki.

 

***

 

Dwie wielkie armie stanęły naprzeciwko siebie. Ci, którzy byli wierni bogu Colonelowi oraz ci, którzy poświęcili się służbie McDonaldowi. Już niedługo miało dojść do jednej z największych bitew w historii ludzkości. Kubas i jego nowi koledzy stali w pierwszym rzędzie, gotowi do rozpierduchy. Gdy tylko dano sygnał do ataku, Kubas dostał kamieniem w głowę.

 

***

 

„Co się dzieje?" Kubas podniósł się z ziemi z siniakiem na czole.

 

„Jak się spało?" Zapytał Rosomak.

 

„Spało? A co z bitwą?"

 

„No przespałeś całą. Teraz jedynie musimy dorwać tego całego czarnoksiężnika. Kryje się za wzgórzami. Idziesz z nami?"

 

„Kurwa no idę. Muszę go wypytać jak stąd spierdolić." Kubas trochę się zawiódł, że nie wziął udziału w legendarnej bitwie, ale uznał, że i tak będzie wszystkim mówił, że brał. On, Rosomak, Arkham i Gustav okrążyli czarnoksiężnika.

 

„Chowa się w krzakach." Zauważył Kubas pokazując go palcem.

 

„Nigdzie się nie chowam." Wyszedł zza krzaków czarnoksiężnik opancerzony w czarną zbroję i hełm. „Srałem tylko."

 

„Koleś jak mogę przenieść się do przyszłości?" Od razu do sedna przeszedł Kubas.

 

„A skąd kurwa mam wiedzieć?"

 

„Ja pierdole. Zajebmy go." Wkurzył się Kubas po czym zaczął ładować Worywoku w głowie.

 

„Takie polecenie to rozumiem." Uśmiechnął się brzydal Gustav. Cała czwórka rzuciła się na złola, ale ten wyjął coś co wyglądało jak wielka frytka, machną nią i odrzucił bohaterów mocno do tyłu.

 

„Co jest?" Zapytał Arkham, który jak reszta podniósł się na nogi. „Co to za moc?"

 

„I co to za frytka?" Zastanowił się Kubas.

 

„To jest Frytkomiecz. Najpotężniejsza broń stworzona przez samego Ronalda McDonalda. Tak samo to!" Czarnoksiężnik wyjął plastikowy pierścień zabawkę. „Ten pierścień jest przesiąknięty mocą naszego boga!" Po swojej paplaninie wystawił błyskotkę przed siebie i zaczął strzelać falami energii. Nasi bohaterowie musieli natrudzić się by ich unikać.

 

„A masz!" Rosomak zaczął wyczarowywać błyskawice i strzelać nimi w przeciwnika, ale ten odbił je za pomocą miecza frytki. „Kurwa, gdyby nie ten miecz. Trzeba się go pozbyć. Gustav! Idź!"

 

„Gdzie mam iść?" Zapytał wojownik.

 

„No idź go zajeb!"

 

„No to mów po ludzkiemu." Gustav wyciągnął swój wielki fioletowy miecz dwuręczny. „A oto mój miecz, Legendary Sword – jeden z trzech starożytnych mieczy!" Tym razem Gustav zaatakował sam za pomocą broni. Zły mag jednak sparował uderzenie frytką. „Co!?" Mimo, że Gustav nie był zbyt łebski, to w głowie mu się nie mieściło, że zwykła frytka mogła zablokować jego potężne uderzenie.

 

„Jak to możliwe!?" Rosomak również byś zdziwiony.

 

„Hahaha!" Czarnoksiężnik roześmiał się po czym za pomocą pierścienia odrzucił Gustava do tyłu. „Frytkomiecz jak wszystkie frytki McDonalda są tak naładowane chemią, że nigdy się nie popsują!"

 

„Jebany." Podniósł się Gustav. Gdy ich przeciwnik zajęty był walką, złodziej Arkham zakradł się za jego plecy po czym odbiegł na bezpieczną odległość.

 

„A ty kurwa co?" Zdziwił się czarnoksiężnik.

 

„Mam twój portfel." Złodziej zrobił to co potrafił najlepiej.

 

„O ty mała kurwo! Oddawaj!" W tym momencie ich oponent mocno się wkurwił po czym za pomocą pierścienia wytworzył olbrzymią falę mocy, która odepchnęła wszystkich.

 

„Agghhh!" Krzyknęli wszyscy no może oprócz Gustava, bo jego pewnie nawet nie zabolało.

 

„Ty gnoju!" Rosomak wystawił ręce przed siebie po czym wystrzelił z nich potężny podmuch wiatru.

 

„Nic z tego!" Ponownie do gry wszedł pierścień, który wystrzelił falą mocy. Dwie energie zderzyły się co spowodowało trochę chaosu. W tym momencie Kubas wykorzystał sytuacje i zaatakował przeciwnika z główki.

 

„Hammer Head!" Przyjebał mu w hełm, że aż mu zleciał z ryja. Dopiero teraz bohaterowie mogli zobaczyć twarz człowieka, z którym walczyli. Kubasowi przypominał trochę Gersa.

 

„To ty!?" Zawołali wszyscy naraz (oprócz Kubasa)

 

„Tak. To ja." Odpowiedział czarnoksiężnik.

 

„Kto to?" Zaciekawił się Kubas.

 

„Pamiętasz, jak wspominaliśmy o tym chujowym czarnoksiężniku, któremu Arkham rozpłatał brzuch? To on! Czarnoksiężnik Jose!"

 

„Kurwa idę o zakład, że jesteś jakimś dalekim przodkiem Gersa." Powiedział pod nosem okularnik.

 

„Ty! Ja go skądś znam!" Wykrzyczał Gustav, mimo że podróżował z nim przez ostatnie pół roku.

 

„Już kurwa nie żyjesz." Powiedział Arkham, któremu Jose od zawsze działał na nerwy.

 

„Wytłumacz się Jose!" Poprosił zdziwiony Rosomak.

 

„Nie ma co z wami gadać. To mnie Ronald McDonald wybrał, żebym prowadził jego armię!"

 

„Dlaczego zrobiłeś coś takiego. Przecież wiesz, że to Colonel jest tym dobrym bogiem."

 

„Prawda jest taka, że szukałem przyjaciół. Założyciele sekty McDonalda znaleźli mnie umierającego z dziurą w brzuchu i uleczyli mnie." Powiedział smutny Jose.

 

„Mogłem dobić skurwysyna." Żałował teraz Arkham.

 

„Nie planowałem być zły! Ale ci ludzie kupili mi Happy Meala a w nim znalazłem ten pierścień! To on każe mi robić wszystkie te rzeczy! Poza tym chciałem się na was zemścić!" Opowiedział ze łzami w oczach przodek Gersa. „Teraz już jest za późno, żeby mnie uratować! Tylko zwolennicy Ronalda mnie lubią!"

 

„Wątpię." Burknął Arkham.

 

„Zresztą nikt nie chce cię ratować." Zauważył Rosomak.

 

„Tylko zajebać!" Krzyknął Gustav, którego nudzą długie wymiany zdań w tej powieści.

 

„Nie tym razem!" Ponownie użył pierścienia i wszystkich uderzył.

 

„Kurde." Kubas złapał się za rany. „Nie ma jak się do niego zbliżyć przez tę frytkę i pierścionek."

 

„Mam plan!" Zawołał nagle Rosomak. „Kubas! Arkham! Gustav! Zaciągnijmy go jakoś na północ stąd!"

 

„Ciekawe jak." Od razu zdemotywował się okularnik.

 

„Niech ci będzie." Powiedział Arkham po czym wyjął wcześniej zwinięty od Josego portfel. „Hej debilu! Znalazłem u ciebie w portfelu twój login i hasło do konta bankowego!"

 

„Kurwa oddawaj!" Jose zaczął gonić Arkhama a ten zaczął spierdalać na północ. Reszta pobiegła za nimi.

 

Biegliśmy tak kilka minut (aż się zmachałem) ale w końcu złodziej musiał się zatrzymać, bo skończył mu się grunt. Dobiegli bowiem do morza.

 

„Nie masz, dokąd uciec!" Uśmiechnął się czarnoksiężnik podnosząc do góry Frytkomiecz, ale nagle zaczął kichać.

 

APSIK!

 

APSIK!

 

APSIK!

 

Zaczął kichać jak pojebany.

 

„Co jest?" Zdziwił się Kubas.

 

„Ten down jest uczulony na bryzę morską!" Wytłumaczył Rosomak. Gdy Jose musiał wyjąć chusteczki by wytrzeć nos Gustav i Kubas zajebali mu niemal jednocześnie, rozwalając zbroję i mordę.

 

„Aaaaaa" Padł na ziemie czarnoksiężnik i leżał w plamie krwi zwinięty niczym martwy Yamcha z Dragon Balla po „walce" z Saibamanem.

 

„To koniec." Stwierdził Rosomak po czym wyjął kubełek po kurczaczkach z KFC i wrzucił tam pierścień, pieczętując jego moc. „Armia Ronalda McDonalda pokonana."

 

„Kogo?" Zastanawiał się Gustav (który jak się już domyślacie czytelnicy), miał chyba rzodkiewkę zamiast mózgu.

 

„To super, ale jak wrócę do domu?" Kubas przypomniał sobie o swoim problemie.

 

Nagle całą czwórkę oślepiło złote światło.

 

***

 

Blask oślepiał Kubasa, Arkhama, Gustava oraz Rosomaka. Nikt z nich nie wiedział co się dzieje. Wszystko wyjaśniło się, kiedy usłyszeli łagodny, niski głos, który przypominał ten jakim mówi Morgan Freeman.

 

„Jam jest Bóg Colonel Sanders. Bardzo przyczyniliście się do walki ze złem. W nagrodę każdy z was otrzyma to, czego pragnie." Bohaterowie popatrzyli na siebie i na chwilę zaniemówili. Pierwszy przed szereg wyrwał się Rosomak.

 

„Ja chcę mieć różdżkę, dzięki której zostanę najpotężniejszym magiem. Fajnie jakby była jakaś czaderska i nietypowa, np. czarna, żeby dobrze służyła. Tak, chce Czarną Różdżkę!" Następny odezwał się Gustav.

 

„Ja chcę być niezniszczalny. Daj mi coś, nie wiem np. Kamień Nieśmiertelności." Arkham również miał pomysł.

 

„Ja chcę coś co pomoże mi kraść i po cichu zabijać. Załatw mi Pelerynę Niewidkę, która daje niewidzialność i ukrywa wszelką energię."

 

„Załatwione." Odpowiedział bóg. „A ty mały? Czego pragniesz? Pamiętaj, mogę naprawić ci ryj, żeby był normalny."

 

„Ja chcę wrócić do swojego czasu!" Poprosił Kubas.

 

„Dobrze. A więc pożegnaj się z kolegami, bo twoje życzenie zaraz zostanie spełnione." Blask zaczął się nasilać.

 

„No to spadam." Pożegnał się okularnik.

 

„Dzięki za pomoc Kubas. Szkoda, że nie możemy ci się odwdzięczyć." Pomachał mu Rosomak.

 

„Właściwie to możecie, bo szukam ludzi do walki. Musze pokonać najazd kosmitów." Zaproponował Kubas.

 

„Wiesz co, stary, szkoda, ale akurat teraz wiesz, jestem zajęty." Poszedł sobie Rosomak a Arkham już dawno spierdolił za pomocą nowej peleryny.

 

„A będzie sieka?" Zapytał Gustav, który został z Kubasem jako jedyny.

 

„Będzie."

 

„To idę!"

 

I tak otoczyło ich światło samego boga. Gdy postacie pokonywały barierę czasu, Kubas właśnie ogarnął, że mógł poprosić boga o cokolwiek nawet o wymarzoną zmianę płci. Było jednak już za późno.

 

Kubas wraz z Gustavem pojawili się na kosmicznym statku Grenlandia, gdzie czekał na nich Komandor Sheep Ard oraz Gers.

 

===============================================================

ExoGeni

===============================================================

„Co jest?" Zdziwił się komandor owca, gdy zobaczył Kubasa i nowego kolegę. „To ty żyjesz?"

 

„Kurwa!" Gers wkurzył się, że jednak nie będzie głównym bohaterem.

 

„Mi też was miło widzieć. To jest Gustav, nasz nowy członek naszej drużyny." Przedstawił wielkoluda Kubas.

 

„Cześć jestem Jose, ale możesz mówić mi G..." Zanim Gers skończył, Gustav rozjebał mu mordę. „Ała! Co jest kurwa!?"

 

„Spokojnie Gustav!" Kubas ogarnął się o co chodzi. „To nie ten Jose!"

 

„A to sorry." Przeprosił wojownik. Okularnik wyjaśnił im, że w przeszłości walczyli z innym Jose, który chyba był jego dalekim krewnym bo nawet używał pierścienia z mocą, którą zapieczętowali dużo później u Gersa.

 

„Aż się nawet zastanawiałem czy nie będzie jakiegoś paradoksu czasowego i nie znikniesz Gers."

 

„Co kurwa!?" Hiszpan wydarł się przerażony masując obity ryj.

 

„Nie ważne" Przerwał dyskusje Sheep Ard. „Miło mi cię poznać Gustavie."

 

„Ta owca gada." Zauważył Gustav.

 

„Jesteś pewien, że się nam przyda?" Owca zwątpiła w inteligencję nowego kolegi.

 

„Tak. Może ma mało IQ, ale siły więcej niż my wszyscy razem wzięci. Jest niezłym koksem a poza tym posiada kamień, który sprawia, że jest nieśmiertelny. Z nim mamy zwycięstwo w kieszeni." Pochwalił wojownika okularnik.

 

„A co do tego, to Arkham powiedział, żebym mu pokazał ten kamyk, bo chciał go przez chwilę potrzymać i już mi go nie oddał, bo potem zniknął." Wyjaśnił Gustav.

 

„Coś się działo ciekawego czy tylko ja nadstawiałem karku?" Zapytał się Kubas natychmiastowo zmieniając temat, żeby nie dopytywali o co chodzi.

 

„To się zdziwisz, bo nie siedzieliśmy bezczynnie. Znaczy ja, bo Gers jakieś maniany odpierdalał." Wkopał tipsiarza komandor.

 

„Co zrobił, bo aż jestem ciekaw."

 

„Kiedy ja w końcu wkradłem się do dystrybutorów Posterisanu, Gers wystawił ogłoszenie na olx, że zbieramy ludzi do grupy zwanej AvenGERS"

 

„Chujowa nazwa, ale pasuje, bo masz chujowy ryj" Skomentował Gustav.

 

„I co pewnie nikt nie odpisał." Nabijał się z niego Kubas chociaż sam nie potrafił z Internetu korzystać.

 

„Odpisał jakiś Joker, który kiedyś pracował chyba jako klaun. Nie miał pracy ani CV, ogólnie żadnych mocy, więc uznaliśmy, że zrobimy z niego naszego pilota, ale ten zaczął napierdalać z armat i dział losowo w ziemie więc oddaliśmy go do wariatkowa." Opowiedział Sheep.

 

„Dobra, nie moja wina, że to był jakiś zjeb." Tłumaczył się Gers.

 

„Nie ważne." Teraz to Kubas przerwał. „Komandorze, dowiedziałeś się czegoś?"

 

„Tak. Okazało się, że Posterisan to tylko jeden z leków którego tworzeniem zajmuje się pewna korporacja medyczna zwana ExoGeni. Podobno do reklamy Posterisanu przysłano Zwieraczy właśnie z tej firmy. Dowiedziałem się, gdzie jest ich główna siedziba i właśnie miałem zamiar się tam wybrać."

 

„No to na co czekamy?" Kubas był gotowy na kolejną wyprawę.

 

***

 

Bohaterowie stali przed siatką pod napięciem, która oddzielała ich od dwóch wielkich budynków. Główna siedziba korporacji ExoGeni stała na jakimś zadupiu, ale wyglądała na nowoczesną i dobrze działającą. Wokół były lasy oraz dość charakterystyczna zielona góra. Podobno niegdyś stał tutaj jakiś szpital. Tym bardziej dziwne było to, że nie było tutaj żadnych pracowników, jedynie ochroniarz przy bramkach.

 

„Nie ma kogo zajebać." Posmutniał Gustav.

 

„Możesz ochroniarza." Wskazał na niego Gers swoim paluchem.

 

„A ty nie masz obcinacza do paznokci?" Zapytał Sheep Ard tipsiarza.

 

„Ryj. A tak w ogóle jak wjedziemy? Ostatnie co powinniśmy zrobić to wszcząć alarm." Zmienił temat Gers. Kubas odpowiedział na jego pytanie.

 

„Komandorze zdejmuj kombinezon a ty Gers zamieniaj się w Gersołaka i stań na czterech łapach." Tak też zrobili po czym razem podeszli do ochroniarza.

 

„Kim jesteście?" Zapytał.

 

„Prowadzę te zwierzęta do testów nowego leku. A ten duży to mój ochroniarz." Wytłumaczył Kubas.

 

„Ale nie mam was na liście." Zaprotestował ochroniarz.

 

„Zaraz będziesz kurwa na mojej liście." Oznajmił Gustav po czym od razu ochroniarz wpuścił naszych bohaterów. Poszli od razu gdzieś, gdzie po kryjomu Sheep założył swój strój a Gers stał się znowu człowiekiem. Trochę dalej zobaczyli rozpiskę całego terenu.

 

„ExoGeni składa się z dwóch budynków." Czytał owca. „Biurowca i laboratorium. Rozdzielimy się i sprawdzimy oba. Pamiętajcie, że musimy znaleźć kogoś kto tu rządzi i wypytać co ich korporacja ma wspólnego z rasą Zwieraczy."

 

Bohaterowie rozdzieli się. Komandor Sheep Ard i Kubas pobiegli do biurowca a Gers i Gustav do laboratorium.

 

***

 

Gers i Gustav wbiegli do budynku, który był tuż obok. To tutaj pracownicy ExoGeni spędzali czas na eksperymentach i tworzeniu leków. Tym bardziej dziwne było, że nikogo tutaj nie znaleźli.

 

„Może mają dzisiaj wolne czy coś. Jaki dzisiaj dzień?" Zastanawiał się Gers.

 

„Dzień sieki." Odpowiedział mu Gustav.

 

Gers przeglądał leki, bo pomyślał, że wpadnie mu w oko coś co jest dostępne tylko na receptę. Dzięki temu nie będzie musiał stać od 6 rano pod przychodnią, gdy znowu zachoruje na robaki.

 

Jebane NFZ.

 

Po chwili zaczęła do nich mówić lodówka.

 

„Kim jesteście i co tutaj robicie?"

 

„Lodówka też gada? Zaraz kurwa sarna albo czajnik zacznie napierdalać polszczyzną." Gustav nie rozumiał współczesnego świata.

 

„To nie lodówka debilu." Gers podszedł do niej i otworzył drzwiczki. Okazało się, że jakiś NPC ukrył się w środku. „Kim jesteś i czemu siedzisz w lodówce?"

 

„Nawet nie wiecie jak dobrze was widzieć." Ucieszył się człowiek z lodówki. „Gdy usłyszałem, że ktoś tutaj wszedł to myślałem, że to te dupy po mnie wróciły i nie mam na myśli ładnych lasek."

 

„Mów co tutaj się stało i podaj parówki, skoro już siedzisz w lodówce." Poprosił Gers, bo troszkę zgłodniał.

 

„Jestem pracownikiem korporacji ExoGeni. Parę tygodni temu chodzące dupy przejęły naszą firmę i porwali wszystkich pracowników. Ja ukryłem się w lodówce. Przeżyłem tylko dlatego, że mam zapas bigosu."

 

„Czyli to brązowe w słoiku to nie była czekolada?" Zapytał głodny Gers. „Nieważne! Gdzie pojmano twoich kolegów?"

 

„Wydaje mi się, że do piwnic. Możecie się tam dostać za pomocą windy."

 

„Za pomocą czego? To jakiś artefakt?" Zastanawiał się Gustav.

 

„Dobra, dzięki za info. Pomóc ci się stąd wydostać?"

 

„Nie. Tutaj mi dobrze." Koleś ponownie zamknął się w lodówce a Gers i Gustav pobiegli do windy.

 

***

 

Kubas i Sheep udali się do wysokiego biurowca. Tutaj również nie było nikogo kto by ich przywitał a tym bardziej wskazał im drogę. Nie było tutaj ani seksownej sekretarki ani grubego sprzątacza z wąsami. Bohaterowie jednogłośnie stwierdzili, że jeżeli jest tutaj jakiś podejrzany typ, będzie on na samej górze w gabinecie dyrektora (na wzór tego, że źli bossowie zawsze są w najwyższej wieży w zamku). Nie czekając więc, udali się do windy i zapierdalali wzwyż.

 

W końcu dostali się na ostatnie piętro. Wyszli na krótki korytarz po czym wbili do jedynego pokoju na tym poziomie. Wiedzieli, że to gabinet dyrektora, bo na drzwiach było kilka przekreślonych tabliczek z nazwiskami. Kubas wyczytał (ledwo, ale zawsze) nazwiska takie jak Tretter, Sambor, Burski, Latoszek, jak się domyślali, poprzednich szefów.

 

Gabinet składał się z przezroczystych ścian przez co było widać resztę fabryk korporacji oraz lasy i zieloną górę w oddali. Jednak Kubasa i Sheepa bardziej interesowała postać, która znajdowała się przy jednym z okien, wpatrzona w horyzont.

 

„To ty!? Co ty tutaj robisz!?" Wyrwało się komandorowi owcy, który był bardzo zdziwiony, gdy zobaczył, kto tutaj na nich czekał. Ta postać też miała kombinezon, prawie taki sam jak Sheep Ard. Jednak nie była owcą.

 

Była sarną.

 

„Witaj Sheep Ard." Odezwała się sarna.

 

„Znasz tego jelenia?" Zapytał Kubas.

 

„Tak. Nazywa się Saren. Pochodzimy z tej samej planety. Był moim przyjacielem i służyliśmy na jednym statku, ale opuścił nas, gdy przegraliśmy casting do strażników galaktyki. Wybrali jakiegoś jebanego szopa." Wyjaśnił owca. „Co ty robisz na ziemi!?"

 

„Czekam na Suwerena." Odpowiedział spokojnie Saren.

 

„Czyli też chcesz go pokonać? I zniszczyć Zwieraczy?" Wykazał się nadzieją nasz okularnik.

 

„Zniszczyć?" Uśmiechnęła się sarna w kombinezonie. „To ja ich tutaj sprowadziłem."

 

„Co!?" Krzyknęli Kubas i owca niemal jednocześnie.

 

„To ja sprowadziłem tutaj rasę Zwieraczy oraz przejąłem ExoGeni."

 

„Ale czemu pomagasz Suwerenowi!? Przecież jeśli zniszczy Ziemię, zaatakuje naszą planetę! Ty draniu!" Wydarł japę komandor Sheep Ard.

 

„Mylisz się. Znalazłem Suwerena już dawno temu i dobiłem z nim targu. Jeżeli pomogę mu w zdobyciu wystarczającej ilości ludzkich baterii tutaj, ominie naszą planetę." Przedstawił sprawę jasno.

 

„Głupcze! Kto układa się z latającym kutasem!?"

 

„Mów co chcesz Sheep Ard. Dobrze wiesz, że nie da się go pokonać a to jedyna szansa dla naszej planety. Dzięki technologii ExoGeni hibernujemy ludzi i robimy z nich baterie."

 

„Żeś kurwa przebił Duracell." Skomentował Kubas.

 

„Saren! Zaprzestań tego co robisz! Razem pokonamy Suwerena!" Próbował przekonać przyjaciela komandor.

 

„Razem? Z takimi pojebami?" Tutaj wskazał na Kubasa. „Kpisz czy o drogę pytasz? Zresztą, już jest za późno. Wybacz przyjacielu, ale nie pozwolę by wszystko co osiągnąłem poszło na marne." Rzekł poważnie Saren po czym krzyknął. „Do mnie!"

 

Chwilę potem ktoś wyszedł z windy (takiej tylko dla pracowników) i wszedł do gabinetu. Był on cały czerwony. Miał zielone slipki oraz pelerynę oraz coś jakby opaskę z dziurkami na oczy. Miał też czerwone naramienniki a zamiast ust, prostokątną płytkę. Wyglądał jak połączenie robota oraz super bohatera, którego wymyśliło dziecko w wieku kilku lat.

 

„Wzywałeś mnie." Usłyszeli sztywny głos, ni to ludzki ni robota.

 

„Pozbądź się ich." Wskazał na Kubasa i owcę po czym Saren powrócił do podziwiania widoku za oknem.

 

„Tak jest." Dziwna postać stanęła między bohaterami oraz Sarenem. „Wybaczcie, ale muszę was zniszczyć, dla dobra ExoGeni."

 

„Ktoś ty?" Zapytał Kubas.

 

„Kiedyś byłem człowiekiem, na którym przeprowadzali testy nowych leków. Tak się złożyło, że po pewnym eksperymencie zyskałem ciekawą moc. Co prawda prawie zginąłem, ale pracownicy odratowali mnie tworząc ze mnie coś w rodzaju androida. Zaproponowali mi pracę jako strażnik tego miejsca i od tamtej pory wypełniam rozkazy dyrektora ExoGeni. Teraz jest nim ta sarna." Opowiedział historię życia.

 

„Chodziło mi tylko o imię."

 

„Zwą mnie Red Blocker." Ale Kubas miał gdzieś jego imię. Chciał jedynie odwrócić jego uwagę, gdy zaczął biec do Sarny w celu przyfasolenia mu w ryj. Gdy już był bardzo blisko, naładował Worywoku i zamachnął się by uderzyć go z bańki.

 

Uderzył, ale w coś bardzo twardego co wyglądało jak czerwona ściana. Pojawiła się między nimi nagle. Kubas zamiast rozwalenia przeciwnika, rozwalił sobie głowę po czym upadł na ziemię.

 

„Kubas!" Zawołał Sheep a czerwona ściana zmieniła wygląd w Red Blockera. A więc to jego sprawka, potrafi zamieniać się w czerwone kloce, widocznie bardzo twarde, bo po uderzeniu Kubasa nie pozostał nawet ślad.

 

„Przykro mi, ale jesteś następny panie owca." Obwieścił mu android powoli zbliżając się do niego.

 

„Wybacz, ale jednak nie!" Sheep wyciągnął coś w rodzaju blastera po czym oddał strzał w czerwonego przeciwnika. Ten ponownie zamienił się w czerwoną ścianę i odbił pocisk w owcę, robiąc mu dziurę w kombinezonie i brzuchu. „Co! Mój kombinezon z pewnością wytrzymałby bezpośredni strzał z blastera!" Padł na jedno kolano, łapiąc się za ranę.

 

„Wszystko co zostaje odbite od Red Blockera, ma dwa razy większa moc." Wyjaśnił Saren nie patrząc nawet na walkę. Widocznie nie chciał oglądać końca swojego starego przyjaciela.

 

„To, dlatego Kubas rozpierniczył sobie ryj." Owca upadł na podłogę. Nasi bohaterowie leżeli ranni a czerwony android zbliżał się do nich powoli.

 

„Wykończ ich." Rozkazał Saren.

 

***

 

Gers i Gustav zjechali do podziemi laboratorium. Mijając kilka krętych korytarzy, doszli w końcu do olbrzymiego hangaru. Cały ten hangar (nie tylko podłoga, ale również i ściany oraz sufit) wypełniony był tubami w których znajdowali się ludzie.

 

Po strojach można było domyśleć się, że to w większości pracownicy ExoGeni.

 

„Wyglądają jak ludzkie baterie." Stwierdził Gers, nie wiedząc, że ma stuprocentową słuszność.

 

„Co to bateria?" Zapytał jak zawsze tępy Gustav.

 

W jednej chwili do hangaru wpadły oddziały Zwieraczy z karabinami maszynowymi i zaczęły (nawet bez ostrzegawczego pierdnięcia) strzelać w bohaterów. Ci szybko schowali się za jedną z bateryjkowych trumien.

 

„Co to za dupy?" Zapytał Gustav.

 

„To właśnie Zwieracze!" Wytłumaczył Gers, który trzymał się za głowę jakby miało go to obronić przed headshotem.

 

„Czyli ci źli?"

 

„TAK!"

 

„To chciałem usłyszeć." Gustav podniósł się oraz wyjął swój miecz (Legendary Sword), który był na tyle duży i szeroki, że działał jak osłona przed pociskami. „Tego miecza tak łatwo nie da się rozwalić." Powiedział po czym rzucił nim niczym boomerangiem, rozrywając kilkunastu tyłkomanów. Miecz wrócił, ale Gustav go nie złapał przez co poleciał w dal.

 

„Czemu go nie złapałeś! Jesteśmy bezbronni!" Wkurzył się Gers.

 

„Był cały obsrany. Zobacz. Zamiast krwi mają gówno." Podłoga wokół martwych Zwieraczy była cała obsrana. Nie muszę dodawać, że zaczęło jebać jak nigdy. Reszta dupków przeraziła się tym co zaszło (przynajmniej tak się nam wydaje patrząc na ich pośladki) po czym ponownie zaczęły wpierdalać amunicje w naszych bohaterów. Gers zaciągnął Gustava ponownie za baterie.

 

„Co teraz? Nie mamy jak do nich podejść oraz żadnej broni."

 

„Oj smuty pierdolisz tipsiarzu." Gustav podniósł tubę, za którą się chronili.

 

„Co ty robisz!" Gers w panice schował się za Gustavem, bo byli wystawieni na strzał, ale wielkolud rzucił baterią w przeciwników, zgniatając resztę wrogów. „Aha. Nie jesteś jednak taki głupi jak myślałem."

 

„Co masz na myśli?"

 

„No to, że wykorzystałeś te trumnę z człowiekiem by zabić dupków."

 

„Co? Po prostu osoba w środku krzywo się spojrzała na mnie to ją wyjebałem w chuj." Gers zastanawiał się jak śpiąca osoba mogła się krzywo spojrzeć, ale nie zamierzał kłócić się z facetem, który jednym palcem mógł skręcić mu kark.

 

PIF PAF

 

Niestety okazało się, że jeden z dupków przeżył i postrzelił Gersa.

 

„Ahhh!" Gers złapał się za ranę po czym zaczął upadać, ale Gustav złapał go. „Dostałem, ale dzięki za..." Zanim Gers dokończył, wojownik rzucił nim z całej siły w dupka, który strzelał dzięki czemu dobił go a ranny Gers rozwalił się o podłogę. Biedak leżał teraz w kałuży krwi, wymieszanej z odchodami. Wszystko to sprawiło, że jego zjebane DNA zaczęło mutować i przybrało kolejną przemianę.

 

Z rannego brzydala przemienił się w czystego i schludnego Hiszpana, który ubrany był w medyczne wdzianko. Gustav nie wiedział co się dzieje (w sensie bardziej niż zwykle)

 

„Jestem Sanitariusz Gers. Mogę ci jakoś pomóc?"

 

„W spuszczeniu sobie wpierdolu." Gustav nie cytował filmu tylko proponował na poważnie.

 

„Wybacz, ale walka jest mi obca. Za to specjalizuje się w pomaganiu innym." Sanitariusz popatrzył na ludzi w tubach. „Żeby słowa przemieniły się w czyny, zacznę pomagać i wybudzać tych ludzi."

 

„Jak ich dźgnę w brzuch to od razu wstaną." Zaproponował Gustav.

 

„Nie. Ja się tym zajmę." I tak Gers zaczął pomagać pracownikom ExoGeni i po kolei ich wybudzać.

 

***

 

Wróćmy jednak na najwyższe piętro biurowca, gdzie Kubas i owca dostali wpierdol od androida Red Blockera a tak naprawdę od samych siebie. Gdy ten podszedł do nich i chciał zadać ostateczny cios (zamienił pięść w kawałek czerwonego klocka) coś zablokowało jego atak.

 

Był to metalowy krzyż. W gabinecie pojawiła się kolejna postać, która klęczała przy Kubasie. Był to nie kto inny tylko ojciec Cliff – poplecznik samego młodego papieża, którego bohaterowie spotkali już wcześniej. Saren i Red Blocker zastanawiali się, dlaczego kurwa pojawił się tutaj nagle ksiądz.

 

„Ojciec Cliff?" Kubas podniósł się a ból na głowie był coraz mniejszy. Okazało się, że Cliff potrafił leczyć i rana Kubasa powoli znikała. „Co ty tutaj robisz?"

 

„Twoja wróżka poprosiła nas o pomoc, bo widziała, że jesteś zjebany i sobie nie radzisz. Młody papież Cracvs zlecił mi dołączenie do waszej misji i wspieranie was." Odpowiedział surowo duchowny, gdy Kubas był już zdrów. Następnie podszedł leczyć owce w kombinezonie. „I po chuj ubrałeś owce w skafander? Nie masz przyjaciół?"

 

„Jestem komandor Sheep Ard!" Powiedziała ranna owca, gdy Cliff zaczął ją uzdrawiać.

 

„Na co czekasz! Wykończ ich!" Powiedział przejęty Saren do Red Blockera, ale Kubas stanął mu na drodze.

 

„Dawaj, druga runda!" Kubas leżąc z rozjebanym łbem usłyszał wcześniej na czym polega moc androida. Nie to, że dzięki temu wiedział, jak pokonać Blockera.

 

Do pokoju wbiły kolejne postacie. Były to Gustav i Gers.

 

„Yoł!" Zawołał Gers, który rozglądał się po gabinecie. „Co się dzieje? I co tutaj robi ojciec Cliff?"

 

„Kurwa grzyby zbiera." Rzekł Kubas.

 

„Jeszcze was więcej?" Zdziwił się Red Blocker.

 

„Nie wiem co tutaj odwalacie, kim jest ten czerwony oraz jebana sarna, ale ja przynajmniej uratowałem pracowników ExoGeni." Pochwalił się Gers.

 

„Jak to uratowałeś?" Zapytał Cliff, który też znał się na ratowaniu.

 

„W mojej innej formie."

 

„To jak wróciłeś do normalnej?"

 

„Gustav przebił mnie mieczem niechcący, gdy czyścił swój miecz z gówna."

 

„Czekaj. Co ty powiedziałeś o pracownikach?" Dopytywał Red Blocker.

 

„To, że Zwieracze ich porwali i zahibernowali w trumnach robiąc z nich baterie, którymi pożywi się wielki, latający, metalowy pindol." Wyjaśnił Gers. Po tych słowach android odwrócił się do swojego szefa, czyli Sarena.

 

„Mówiłeś, że wysłałeś wszystkich na zaległe urlopy!" Zezłościł się Red Blocker.

 

„Skłamałem." Powiedziała sarna w kombinezonie po czym wyjęła karabin, taki sam jaki mieli Zwieracze. „A teraz pożegnajcie się z życiem."

 

„Ty chuju!" Przeklęli go wszyscy w pokoju.

 

„Spokojnie. Nic nam nie zrobi." Stwierdził Sheep, który dzięki leczeniu Cliffa, był już całkiem zdrów.

 

„Czemu?" Zapytał Gustav.

 

„To broń Zwieraczy! A on nie ma palców tylko racice! Nie ma, jak pociągnąć za spust!" Wyjaśniła owca i Saren wyjebał karabin.

 

„Kurwa wiedziałem, że o czymś zapomniałem." Wyjął jakiś pilot i zaczął w niego klikać. „Tym razem wygraliście, ale to jeszcze nie koniec!" Po tych słowach bohaterowie zobaczyli przez przezroczyste szyby, że z nieba leci w ich stronę coś dużego i białego. Okazało się, że był to statek kosmiczny w kształcie plemnika.

 

„Rozjebie nas!" Krzyknął Kubas po czym wszyscy rzucili się do ucieczki. Było jednak już za późno. Statek wpierdolił się w piętro, gdzie stali bohaterowie.

 

JEB

 

Wszystko zaczęło się trząść i poleciało wiele gruzu, ale statek nie zranił bohaterów. Okazało się, że Red Blocker zamienił się w dużą czerwoną ścianę i zablokował uderzenie, ratując innym życie.

 

Wtedy Saren wskoczył do kokpitu plemnika po czym wyjebał w kosmos.

 

===============================================================

Bitwa na morzu wiatrów

===============================================================

Gdy bohaterowie wygrzebali się z gruzów biurowca, zdecydowali się powrócić na Grenlandię (statek). Pracownicy ExoGeni zostali uratowani a oddział Zwieraczy, którzy brali udział w reklamie Posterisanu zlikwidowany. Gdy wszyscy chwilkę odpoczęli i zebrali się na mostku dowodzenia, przyszedł czas na podsumowanie dotychczasowych akcji oraz przestawienie reszcie ojca Cliffa oraz Red Blockera, który, gdy usłyszał o niecnych planach Zwieraczy i Suwerena, postanowił dołączyć do drużyny Kubasa.

 

„To jest ojciec Cliff." Pokazał na wyłysiałego na czubku głowy, księdza, który trzymał wielki metalowy krzyż na ramieniu.

 

„Czyj ojciec?" Zapytał zaciekawiony Gustav.

 

„Niczyj. To ksiądz, dlatego tak się mówi." Wytłumaczył Gers.

 

„A kto to ksiądz?" Nie dawał za wygraną wojownik.

 

„No taki od bogów." Podjął rękawice Hiszpan.

 

„No to mów, że kapłan." Gustav wytłumaczył to po swojemu.

 

„Jestem tutaj, żeby pomóc wam uratować świat z rozkazu młodego papieża." Zobowiązał się ksiądz.

 

„A ja jestem Red Blocker. Wybaczcie, że spuściłem wam wpierdol, tam w biurowcu."

 

„Nie przejmuj się." Poklepał go po ramieniu Kubas. „Potem uratowałeś nam życie."

 

„Pomogę wam ze wszystkim do czego przyłożył rękę ten gnida Saren. Nie wybaczę mu, że tak wykorzystał ExoGeni." Wściekł się android.

 

„No właśnie. Co do Sarena." Odezwał się komandor Sheep Ard. „Posłuchajcie. Skoro przyzwał tutaj statek-plemnik Suwerena, to znak, że ten jest już niedaleko. Niedługo zacznie się inwazja Zwieraczy na pełną skalę. Poświęcę czas, który nam został by odnaleźć Sarena i przekonać go by zszedł ze złej drogi."

 

„A co my mamy robić?" Zapytał Kubas.

 

„Możecie znaleźć jeszcze kogoś do pomocy, gdy mnie nie będzie."

 

„Ale przecież zamierzasz zabrać statek transportowy prawda?" Zauważył słusznie Gers.

 

„To użyjcie portalu. Tym razem wyłączyłem tryb cofania w czasie. Teraz przenosi do innego wymiaru." Wytłumaczył po czym opuścił drużynę.

 

„To co? Ciśniemy?" Zaproponował Kubas, któremu mało było przygód.

 

„Nie wystarczy ci po ostatniej podróży w czasie?" Podrapał się po pośladku Gers.

 

„Oj nie pierdol. Koniec, końców dzięki temu mamy Gustava." Kubas rozejrzał się po pomieszczeniu. „Gustav?"

 

Wielkoluda nigdzie nie było.

 

„Gdzie on polazł w takim momencie?" Wkurzył się Kubas. Wszyscy wzruszyli ramionami. „Dobra jebać go, będzie pilnować statku. Gers, ustaw wszystko na random i odpalaj portal."

 

„Niech ci będzie. Znając nasze szczęście, wyjebie nas w jakieś pojebane miejsce."

 

„Wyjebie to ci w japę jak dalej będziesz zapeszał." Pogroził Gersowi Cliff.

 

Kubas, Gers, ojciec Cliff oraz Red Blocker wskoczyli do portalu, gdy tylko ten się aktywował.

 

***

 

Bohaterowie pojawili się na wielkim bochenku chleba. Wszędzie wokół, gdzie okiem sięgnąć było morze i to nie takie zwykłe morze.

 

Było to morze zrobione z masła.

 

Całe żółte.

 

„Kurwa, Gers wykrakałeś!" Kubas strzelił mu w japę.

 

„Spierdalaj."

 

„Co teraz? Jesteśmy uwięzieni na małej wyspie z chleba." Przypomniał Red Blocker o nieciekawej sytuacji.

 

„Dajcie mi pomyśleć." Powiedział Kubas, ale my wiemy, że kłamał, bo myślenie nie było jego mocną stroną.

 

„To ty myśl a ja lecę ogarnąć okolicę." Powiedział Cliff po czym wskoczył na swój krzyż i poleciał na nim do nieba

 

„Kurwa to on umie latać?" Zdziwili się bohaterowie.

 

„Wiara dodaje skrzydeł." Dodał ksiądz odlatując w dal.

 

***

 

Gdy trójka na wyspie testowała czy chleb, na którym stoją jest jadalny, ojciec Cliff patrolował teren z góry. Ale gdy tak sobie latał niczym ptak, coś pierdolnęło go w metalowy krzyż, że aż wybuchło

 

BOOM

 

„Boże!" Krzyknął Cliff spadając jednak nie do masła a na pokład jakiegoś dużego statku. „Ała mój krzyż!"

 

Miał na myśli swój krzyż w plecach a nie ten metalowy, który spadł obok niego.

 

„Ahoj. Wybacz, ale to ja cię jebnąłem z armaty." Przyznał się pirat w czerwonym wdzianku, czarnymi włosami i wąsami oraz zadbaną kozią bródką.

 

„Orz ty niewierny!" Wkurwił się Cliff.

 

„Zaraz, zaraz. Nie celowałem w ciebie. Myślałem, że jesteś ptakiem." Tłumaczył się pirat.

 

„Czyli jednak celowałeś we mnie! Poza tym każde życie jest darem od Boga!" Wstał na nogi i podniósł swój krzyż. „Czemu napierdalasz w ptaki z armaty?"

 

„Nie jadłem nic od tygodnia nie licząc własnej dłoni." Pokazał swój kikut.

 

„Niech ci będzie. Znaj łaskę Pana. Patrz na to!" Cliff podniósł ręce. „Kasza Manna!" I z nieba spadła kasza Manna na cały statek.

 

„Czy to jest kasza manna?" Zdziwił się pirat.

 

„Tak."

 

„I jak ja mam to niby kurwa zjeść? Mogę jedynie nosem wessać."

 

„Twoja sprawa co z tym zrobisz. Zresztą, za to, że cię nakarmiłem, będziesz musiał mi pomóc."

 

„Że niby jak mnie nakarmiłeś?" Czyścił swój kapelusz kapitana z kaszy mannej. „Czego chcesz?"

 

„Musimy wziąć na pokład paru leszczy. Płyń na północ."

 

I tak Gers, Red Blocker oraz główny bohater tej powieści, czyli Kubas, wbili na pokład okrętu.

 

***

 

„Co to za biała kasza? I kim jest ten pirat?" Zapytał podejrzliwy Kubas.

 

„Jak to? To wy mnie nie znacie?" Zasmucił się pirat.

 

„Czekaj, czekaj. Widziałem go na etykiecie rumu jak staremu kiedyś alkohol kupowałem w monopolowym." Przypatrzył się dobre Gers.

 

„Zgadza się. Jestem Kapitan Morgan Cole, ale wszyscy nazywają mnie tutaj Kapitan Cola. Jeżeli macie zamiar się przedstawiać to zróbcie to szybko, bo wierzcie lub nie, aktualnie jestem na misji." Powiedział Cola bawiąc się wąsem.

 

„A co właściwie robisz?" Zapytał Red Blocker.

 

„Ścigam pirata, który rozpuszcza herezję po całym morzu wiatrów."

 

„Morze wiatrów? To tak nazywa się ten wymiar?" Zapytał Kubas.

 

„Tak."

 

„A co ten heretyk odwala?" Napalił się Cliff, który specjalizował się w rozpierdalaniu heretyków.

 

„Wmawia wszystkim, że pepsi jest lepsze od coca-coli. W dodatku, żeby się ze mnie naśmiewać, nazwał się Pepsi Piratem." Straszną prawdę wyjawił kapitan. Bohaterowie spojrzeli po sobie po czym niemal jednocześnie uznali, że trzeba znaleźć i zajebać tego pojeba.

 

„Pomożemy ci." Stwierdzili jednomyślnie.

 

„Świetnie. Tak się składa, że potrzebuje załogi, bo jak widzicie jestem na okręcie całkiem sam."

 

„A tak właściwie czemu jesteś sam?"

 

„Pepsi Pirat porwał moją załogę a co gorsza wykradł recepturę na coca-colę i dlatego promuje podróbki. Muszę go znaleźć i odzyskać ludzi oraz recepturę. To sprawa życia i śmierci." Złapał się za czoło zmartwiony kapitan.

 

„Spokojnie." Poklepał go po plecach okularnik. „Jesteśmy z tobą Kapitanie Cola. Gdzie znaleźć tego pirata?"

 

„Naprawdę nie jesteście stąd." Rozchmurzył się kapitan. „Każdy wie, że takie szuje jak on zbierają się w Buttertudze!" Wykrzyczał z weną.

 

„Buttertuga?"

 

„Tak, to miasto piratów, szczególnie takich spod ciemnej gwiazdy. On tam przebywa i przetrzymuje moich ludzi."

 

„Ruszajmy więc!" Wskazał na horyzont Kubas, ale nie wiedział, że w złą stronę.

 

Debil.

 

***

 

Okazało się, że podróż morska trwała dłużej niż myśleli. Głównie dlatego, że bohaterowie chujowo zastępowali załogę i nie potrafili za bardzo manewrować statkiem.

 

„Daleko jeszcze?" Kubas szybko się znudził i stracił zapał. „Mamy też swoje zmartwienia jakby co."

 

„Dzisiaj dopłyniemy, jeśli utrzymamy kurs. Nie martw się Harry."

 

„Jestem Kubas."

 

„Jak tam żarcie?" Zapytał kapitan Gersa, który został oddelegowany do łowienia ryb, ponieważ przez swoje długie paznokcie rozcinał wszystkie liny oraz żagle.

 

„Chujowo się łowi old rodem." Odpowiedział

 

„Nieważna wędka jest, żyłka ważna jest." Stwierdził ojciec Cliff, któremu kazali sprzątać kaszę z pokładu, ale nikt go nie usłyszał.

 

„Ląd...to znaczy chleb na horyzoncie!" Krzyknął Red Blocker, który siedział w bocianim gnieździe.

 

I faktycznie w tle było widać dużą wyspę, która wyglądała jak wielka bułka. Na niej stały budynki stworzone z czerstwego chleba.

 

„Kurwa wszystko tutaj jest z chleba i masła?" Załamał się Kubas. „Ty, skoro tyle tu chleba to czemu pierdolisz, że nie masz co jeść?" Kapitan spojrzał na Kubasa jak na debila.

 

„A ty kurwa w swoim świecie wpierdalasz ziemie?" Odpowiedział pytaniem na pytanie. Kubas pomachał głową na nie, ale prawda jest taka, że często gryzł ziemie, gdy dostawał wpierdol.

 

Okręt dobił do miasta a bohaterowie zeszli z pokładu. Wszędzie znajdowali się brzydcy piraci, którzy jebali.

 

„Nie macie tutaj mydła?" Zapytał Cliff.

 

„Mamy takie w kostkach, ale tak naprawdę to margaryna." Wyjaśnił kapitan.

 

„Gdzie znajdziemy Pepsi Pirata?" Zastanawiał się Kubas, który tęsknił za swoimi kolegami i Włodkiem, którzy przypomnieli mu się, gdy tylko poczuł smród.

 

„Pewnie w karczmie." Wskazał swoim kikutem na pewien budynek i tam też weszli.

 

Bar, jak bar. Tak samo jak na zewnątrz, tutaj też śmierdziało i też byli brudni piraci. Zobaczyli jednak, że przy stoliku, samotnie siedzi młody pirat, który na głowie ma niebieską bandanę z logiem Pepsi. I to właśnie on krzyknął do barmana.

 

„Nalej mi tych szczyn co to winem zwiesz."

 

„Nalać to ci mogę na mordę." Zasugerował kapitan, gdy razem z obstawą złożoną z naszych bohaterów, podszedł do Pepsi Pirata. Ten od razu zerwał się z miejsca na nogi i przerażonym głosem zapytał.

 

„Kapitan Cola? Co ty tutaj robisz?"

 

„Jak to co? Przybyłem ci skopać dupę! Gdzie moja załoga!? Są bezpieczni!?" Zaczął wydzierać się kapitan i wziął pirata za chabety, przyciskając do ściany.

 

„Twoja załoga? Aaa... jak srałem to uciekli."

 

„Co!? Dobra jebać tych leszczy, gdzie jest receptura coca-coli!?"

 

„No trochę głupia sprawa, bo mi ją ukradli." Uśmiechnął się pirat, ale był to śmiech przez łzy.

 

„O ty chuju, mów kto!?"

 

„Kapitan Jacek Jastrząb." Gdy Pepsi Pirat wymówił jego imię, Kapitan Cola puścił go i trochę się zmartwił.

 

„Co? Kiedy?"

 

„No jak srałem."

 

„Ale kiedy debilu!?"

 

„Wczoraj. Chciałem go dogonić moim statkiem, ale ukradła mi go twoja załoga." Pepsi Pirat okazał się przegrywem jeszcze większym niż Kubas.

 

„Przynajmniej na coś się przydali." Stwierdził Gers. „A gdzie popłynął ten cały Jacek?"

 

„Na wchód. Mówi się, że popłynęli na Archipelag Margaryński."

 

„A co ze skrzynią?" Uspokoił się trochę Cola.

 

„Spoko, chyba dalej jest nietknięta." Wyjaśnił pirat.

 

„Jaka skrzynia?" Zapytała reszta.

 

„Receptura przetrzymywana jest w skrzyni umarlaka. To specjalna skrzynia, której nie można tak po prostu otworzyć." Wyjaśnił kapitan.

 

„A co? Ma klątwę?" Zgadywał Cliff, który znał się też na klątwach.

 

„Nie, ma kod."

 

„Aha."

 

„W takim razie wyruszajmy za nimi Kapitanie Cola." Zasugerował Kubas, który chciał komuś obić ryj.

 

„Płynę z wami!" Zaoferował się Pepsi Pirat.

 

„Zapomnij." Odezwali się jednocześnie Kubas i Gers.

 

„Posłuchajcie gnoje. Kapitan Jacek Jastrząb dowodzi okrętem zwanym Czarną Pizdą. Najsilniejsze piraty tam służą. Będziecie potrzebować każdej pary rąk, szczególnie w sterowaniu statkiem."

 

„Chuj ma trochę racji." Powiedział Cola, który przypomniał sobie jak wyglądało pływanie statkiem z nowymi kolegami bez umiejętności nawigacji i żeglugi. „Możesz z nami iść, ale mam na ciebie oko."

 

***

 

Bohaterowie zapakowali się z powrotem na okręt Kapitana Coli i wypłynęli w maślane morze.

 

„Dogonimy ich w ogóle, skoro mają jakiś odpicowany statek?" zapytał Red Blocker kapitana.

 

„Cóż, to prawda, że Czarna Pizda to najlepszy ze statków, który najlepiej służy, bo jest czarny i słucha poleceń swojego pana, ale mój okręt też nie jest byle jaki. Może nie wiedzieliście jego nazwy, gdy staliśmy w porcie, ale nazywa się Latająca Cholera."

 

„Widziałem, ale myślałem, że to jakiś dzieciak pierdolnął graffiti."

 

„Rozumiem, że Latająca, bo statek jest szybki, ale dlaczego Cholera?" Zastanawiał się ojciec Cliff a Kapitan Cola raczył udzielić mu odpowiedź.

 

„Bo pierwsza załoga wymarła na cholerę od żarcia ryb wyłowionych z masła."

 

„Co!?" Przecież my też je łowiliśmy!" Przeraził się Gers.

 

„No tak, ale nie mówiłem, żeby je jeść prawda? Chyba ich nie jedliście?"

 

Gers bał się przyznać, że opierdolił kilka i to ze smakiem.

 

Statek płynął szybko i gładko a wiatr targał bohaterom włosy (oprócz Red Blockerowi, który nie miał włosów) Musieli przyznać, że z pomocą Pepsi Pirata, dużo łatwiej było sterować okrętem.

 

„Czemu właściwie nam pomagasz?" Zapytał Kubas, pirata.

 

„Kapitan Jacek od zawsze mnie wkurwiał. Skoro mam szansę się odpłacić to z niej skorzystam."

 

„Jak coś odjebiesz to ci dojebie, tylko ostrzegam." Kubas pogroził mu palcem.

 

Kilka godzin później, dostrzegli czarny okręt w oddali.

 

„Widzę Czarną Pizdę!" Krzyknął Gers.

 

„Weźmiemy ich z zaskoczenia! Ładować armaty i strzelać bez rozkazu!" Kapitan wczuł się w swoją rolę.

 

„Przez to, że drzecie japę, oni też nas zauważyli i z tego co widzę również szykują salwę." Przedstawił sprawę Red Blocker.

 

„Na co wy kurwa czekacie! Ognia!" Pospieszał Kapitan Cola.

 

„Armaty nie działają!" Krzyknął Kubas. „Są zaklejone czymś białym. To kasza manna!" Ojciec Cliff udawał, że nie wie o co chodzi.

 

„O kurwa." Stracił nadzieję kapitan, gdy zobaczył, jak przeciwnicy odpalają swoje działa.

 

PIF PAF PUF

 

Kule zaczęły dziurawić okręt, jednak nie trafiły żadnego z bohaterów.

 

„Wszyscy cali!?" Zawołał Kubas, który leżał na pokładzie zasłaniając łeb. Każdy krzyknął, że tak.

 

„Nie ma rady! Przygotować się do abordażu!" Kapitan wstał i za pomocą liny przedostał się na pokład czarnego statku. Reszta powtórzyła jego wyczyn i wszyscy teraz byli na okręcie wroga.

 

***

 

Zanim jednak zobaczymy, jak rozegra się bitwa na morzu wiatrów, zajrzymy na chwilę z powrotem na kosmiczny statek Grenlandię, gdzie Gustav nie miał co robić i miał focha.

 

„Kurwa na chwilę polazłem do sracza i już sobie poszli w pizdu. Chuje." Nagle cały statek zaczął drzeć japę i świecić na czerwono.

 

ALARM ALARM ALARM

 

„Zamknij japę. W ogóle co znaczy to słowo?" Starał się rozkminić zagadkę Gustav. Nagle na wielkim ekranie pojawia się morda Komandora Sheep Arda.

 

„To ta gadająca owca." Powiedział do siebie wojownik.

 

„Co się dzieje!? Dostałem informację o alarmie!" przejęła się owca.

 

„Nie wiem."

 

„Wyjrzyj przez okno baranie!"

 

„Powiedziała owca." Gustav zaczął otwierać właz.

 

„Kurwa przez okno, nie otwieraj włazu!"

 

„Dobra, już dobra, zamknij japę." Wygląda przez okno w kosmos. „Widzę ze dwa statki plemniki takie jak ten co rozjebały ten wieżowiec, w którym byliśmy w poprzednim rozdziale."

 

„O cholera! Zwieracze atakują Grenlandię! Saren pewnie maczał w tym palce. Przełączam się na zdalne sterowanie." Jak powiedział komandor, tak zrobił. „Ustawiam tarcze ochronne."

 

Plemniki zaczęły napierdalać z laserów, powoli przebijając się przez ochronę statku.

 

„Ale światełka." Podziwiał Gustav.

 

„Kurde. To bez sensu! Nie mamy żadnej broni, bo ten debil Joker wszystko zmarnował. Nie obronie mojego statku. Gustavie! Musisz uciekać! Użyj kapsuły ewakuacyjnej!" Rozpaczała owca.

 

„A co z Kubasem i resztą?"

 

„Nic na to nie poradzimy. Nie wiem, gdzie ich wywaliło, ale może znajdą szczęście na zawsze w tamtym świecie. Może będzie im lepiej niż tutaj, szczególnie Kubasowi, którego nikt nie lubi."

 

„Masz drugi kombinezon?" Zapytał Gustav.

 

Przenosimy się teraz na statek jednego z plemników, którym steruje kilku Zwieraczy. Dupy zaczęły coś do siebie gadać a raczej pierdzieć.

 

„Pruk Pruk Pruk" [tłum. Admirale jest sprawa.]

 

„Pruk Pierd?" [tłum. O co chodzi szeregowy?]

 

„Pierd Pruk Pruk Pierd" [tłum. Ze statku wroga wyleciał jakiś człowiek w kombinezonie i zmierza w naszą stronę.]

 

„Pierd Pierd? Pruk!" [tłum. To jakiś żart? Zestrzelcie go!]

 

„Pruk Pruk Pruk!" [tłum. Odbija nasze lasery swoim mieczem!]

 

Gustav podlatuje do statku i przecina go mieczem na pół.

 

„Pruk." [tłum. Kurwa]

 

Jeden statek został zniszczony. Drugi ewidentnie chciał spierdolić, ale Gustav złapał go za tylną część (ogonek) po czym jebnął nim w atmosferę ziemi by spłoną razem z załogą. Gdy pozbył się zagrożenia, powrócił na statek.

 

„Prościzna."

 

„Ty żyjesz!?" Zdziwiła się owca na ekranie. „Nie zabrałeś hełmu, więc myślałem, że już po tobie."

 

„Wstrzymałem oddech." Stwierdził wojownik.

 

„Jebany."

 

„Jak mnie nazwałeś!?"

 

***

 

Powróćmy jednak do wymiaru zwanego morzem wiatrów a dokładniej na pokład Czarnej Pizdy który Kubas, Gers, ojciec Cliff, Red Blocker, Kapitan Cola oraz Pepsi Pirat postanowili zaatakować.

 

Pojawiło się pięciu piratów.

 

„Przedstawisz ich?" Poprosił Kubas, Kapitana Cole.

 

„Ten pierwszy co wygląda jak Johnny Deep to Kapitan Jacek Jastrząb." Wskazał na pirata w makijażu.

 

Pewnie pedał.

 

„Wiedziałem, że ktoś będzie chciał nam odebrać recepturę, ale nie sądziłem, że taka zgraja." Odezwał się Jacek.

 

„Pozostała czwórka to jego najlepsi podwładni. Ten z ośmiornicą zamiast ryja to David Jones, ten z hakiem zamiast ręki to Kapitan Hak, ten talib z szablą to Sindbad Żeglarz a ten piłkarz, który wygląda, jak Japończyk to Kapitan Tsubasa.

 

„Co kurwa? Kapitan Tsubasa? On przecież nie jest nawet żeglarzem tylko piłkarzem!" Zaprotestował Kubas.

 

„Kiedyś kopnąłem piłkę tak mocno, że aż wyjebała do tego wymiaru i teraz ciągle ją szukam a oni mi pomagają." Wyjaśnił piłkarz.

 

„Kapitan to kapitan." Wyjaśnił Jacek.

 

„Oddawaj skrzynie!" Krzyknął Pepsi Pirat do Jacka.

 

„Weźcie ją sobie." Jacek schylił się i podniósł niewielkich rozmiarów skrzynkę. „Proszę bardzo, jeżeli tylko zdołacie ją wziąć. Brać ich!" Krzyknął i jego załoga rzuciła się na naszych bohaterów.

 

Najszybciej zaatakowały macki z brody Davida Jonesa chociaż może „atak" to złe określenie. One wydłużyły się i związały ojca Cliffa oraz Red Blockera, unieruchamiając ich i ściskając. Kapitan Cola oraz Pepsi Pirat wyjęli szable i chcieli odciąć macki, ale zostali zablokowani przez Kapitana Haka oraz Sindbada. Oni również dobyli szabel.

 

„Gers rozetnij ich." Poprosił Kubas a sam ruszył w stronę Kapitana Jacka i skrzyni umarlaka. Na jego drodze stanął jednak Kapitan Tsubasa, który z całej siły kopnął coś co wyglądało jak kula armatnia.

 

„Aaaaagh!" Krzyknął, bo, mimo że kula poleciała to piłkarz rozpierdolił sobie nogę i padł zapłakany. Kula o dziwo leciała szybko, ale jakoś nie mogła dolecieć do Kubasa ani reszty. Może zrobi to w następnym odcinku.

 

„A masz!" Kapitan Cola przejął inicjatywę i atakował mieczem Kapitana Haka, dopóki ten nie chwycił za ostrze swoim hakiem. „I co ci to dało?"

 

„To!" I w jednej chwili miecz Coli został załamany. „Ten hak idealnie nadaje się do łamania mieczy!" Pochwalił się Hak po czym zadał cios w Colę raniąc go. Pepsi Pirat obok również dostawał wciry od Sindbada. Za to Gers przemienił się w Gersołaka i za pomocą swoich pazurów rozerwał macki, które trzymały księdza i androida. Na miejsce tych rozwalonych, wyrastały nowe. Cliff osłonił się krzyżem, ale macki oplotły go i wyrwały z rąk.

 

„Oddawaj!" Krzyknął wzburzony. Red Blocker zamienił się w czerwoną ścianę, ale macki i tak zaczęły go oplatać. Jedynie Gers radził sobie dobrze, bo ciął pazurami i gryzł zębiskami. „Dobra Gers, zostawiamy go tobie." Powiedział Cliff po czym pobiegł pomóc Kapitanowi Coli. Red Blocker zaś uznał, że też jest bezużyteczny i ruszył wspomóc Pepsi Pirata.

 

Kubas natomiast dobiegł do kapitana Czarnej Pizdy – Jacka Jastrzębia.

 

„Ty jesteś mój." Kubas odpalił Worywoku. Jego blizna zaczęła świecić.

 

„Chciałbyś." Jacek wyjął pokeballa i rzucił nim w Kubasa, ale ten uniknął. Jednak z pokeballa wyskoczył pokemon-ptak Spearow i zaczął kłuć dziobem Kubasa po głowie.

 

„A kysz!" Kubas starał się odganiać skubańca rękami, ale bezskutecznie.

 

„To specjalnie wytrenowany Spearow, który potrafi wykłuć oczy." Pochwalił się kapitan. Jednak ptak, który nie ważne jak się starał nie mógł wydłubać Kubasowi oczu, bo chroniły go wielkie okulary. Szkła były tak grube, że wytrzymywały dziobnięcia. W końcu okularnik złapał pokemona i wyjebał go za burtę.

 

„Jesteś następny!" Kubas rzucił się na kapitana, ale ten zeskoczył ze statku do morza. „Co ty!?" Kubas wyjrzał za burtę i okazało się, że Jacek złapał się za pokemona, którego wyrzucił wcześniej Kubas. Razem polecieli do góry. „Kurwa nie wiedziałem, że ma Fly. Wracaj tutaj!"

 

„Nie ja będę twoim przeciwnikiem." Powiedział trzymając się za nogi, małego ptaka." Release the Kraken!"

 

Wszystko zaczęło się trząść. Mówiąc wszystko miałem na myśli tylko okręt, na którym trwa bitwa. Zobaczmy jednak jak szło reszcie naszych bohaterów.

 

Gersa bolały już ręce i pysk od niszczenia macek Davida Jonesa.

 

„Kurwa, ile można!" Zawył Gersołak.

 

„Zabije was i odzyskam swój statek." Odezwał się ośmiornico-głowy.

 

„Jak to Twój?"

 

„Byłem pierwszym kapitanem Latającej Cholery. Żeby przeżyć te chorobę, musiałem wyciąć swoje serce!"

 

„Ale ty wiesz, że bez serca to nie da się żyć?"

 

„No w sumie." Zastanowił się pirat. „Kurwa." David Jones padł martwy. Już dwóch z głowy.

 

Pepsi Pirat ciągle był okładany przez Sindbada Żeglarza.

 

„To już twój koniec!" Sindbad wyjął pistolet i wycelował w pirata. „Jakieś ostatnie słowo?"

 

„Skoro mogłeś mnie od razu zastrzelić to po chuj dźgałeś mnie mieczem ten cały czas?"

 

„Dla jaj." Sindbad odpalił gnata, ale Red Blocker osłonił Pepsi Pirata zamieniając się w czerwoną ścianę. Pocisk odbił się od niego i przebił Sindaba. Ten padł na miejscu.

 

„Dzięki klocu." Podniósł się Pepsi Pirat.

 

Została jeszcze walka Kapitana Coli z Kapitanem Hakiem. Niestety ten pierwszy stracił szable. Na szczęście z pomocą przybył ojciec Cliff.

 

„Żyjesz?" Zapytał.

 

„Ta. Skubany złamał mi miecz." Podniósł się Kapitan Cola, łapiąc za ranę.

 

„W takim razie użyjemy czegoś innego." Ojciec Cliff wyciągnął jakąś strzelbę. „To Chrystianizator" Powiedział po czym zastrzelił Haka. „Giń, przepadnij duszo nie czysta."

 

Wtedy dopiero wszyscy poczuli trzęsienie, o którym wspomniałem wcześniej. Podbiegli do Kubasa.

 

„Co się dzieje?" Zapytał Gersołak.

 

„Nie wiem. Ten fagas lata sobie w powietrzu a łajba zaczęła się trząść." Wyjaśnił główny bohater. Chwilę po tych słowach wszystko stało się jasne. Z pod statku wypłynął wielki potwór w kształcie ośmiornicy – Kraken a jego macki zaczęły oplatać całą Czarną Pizdę.

 

„Jesteśmy w czarnej dupie! To legendarny Kraken!" Zawołał Pepsi Pirat.

 

„Jeżeli myślicie, że i te macki będę wpierdalał to dziękuje, postoje." Dodał Gersołak, który nie pozbył się jeszcze posmaku tych wcześniejszych.

 

„Jebać te takoyaki. Zestrzelę Jastrzębia." Powiedział Cliff po czym wycelował w latającego Jacka ze strzelby. Jednak Kraken nie dał mu czasu na strzał. Każdego z bohaterów mocno poobijała wielgachna macka.

 

„Musimy się ich pozbyć!" Krzyknął Kubas.

 

„Ja się tym zajmę tylko przytrzymajcie na chwilę te macki!" Zawołał Red Blocker. „Ojcze Cliffie, podrzuć mnie do góry."

 

"Jak chcesz." Cliff wskoczył na swój metalowy krzyż, pomógł Red Blockerowi też na niego wejść i razem wzbili się do góry. Niestety macki przeszkodziły im w locie. Wtedy jednak Gersołak rzucił się na jedną z nich rozszarpując ją na kawałki. Kubas krzyknął to co zawsze i rozwalił drugą za pomocą główki. Trzecia i czwarta macka zostały odcięte przez Kapitana Colę i Pepsi Pirata. Ksiądz i android przebili się.

 

„Zajmij się piratem, ja zajmę się Krakenem." Rzekł Red Blocker po czym zeskoczył na ośmiornicę, zamieniając się w wielki, ciężki czerwony kloc. Zgniótł go na miazgę po czym powrócił do swojej postaci i wskoczył na okręt.

 

„Moja kolej." Cliff rozpędził się i przyrżnął z całej siły w latającego Jacka Jastrzębia. Zdążył zabrać mu skrzynkę przed tym jak pirat spadł do morza masła.

 

Wszystko się uspokoiło.

 

„Jakoś się udało. Dziękuje za pomoc." Powinszował Kapitan Cola.

 

„A gdzie skrzynia z recepturą?" Zapytał Gers, który zamienił się z powrotem w człowieka.

 

„No jeszcze przed chwilą tutaj była." Rozejrzał się Cliff a za nim reszta bohaterów. Dopiero teraz zobaczyli, że zdradziecki Pepsi Pirat podpierdolił skrzynkę i uciekł na Latającą Cholerę.

 

„Hahahaha! Nara frajerzy!" Z radością na twarzy i złem w sercu, szydził z reszty pirat. „Teraz będę mógł bezkarnie rozprowadzać podróbkę coli hahaha."

 

„A to chuj! Nie dogonimy Latającej Cholery!" Wkurzył się Kapitan Cola, ale na krótko, ponieważ statek, na którym spierdalał Pepsi Pirat został rozwalony przez jakąś kulę armatnią. To była ta, którą kopnął Kapitan Tsubasa, jakiś czas temu.

 

Statek poszedł na dno razem z Pepsi Piratem i recepturą coca-coli.

 

„Cóż. Teraz coca-cola na zawsze pozostanie tajemnicą. Może to i lepiej." Pomyślał na głos Kubas.

 

„Szkoda receptury." Zasmucił się Cola. „Ale mam kilkanaście kopii więc chyba nie ma co płakać."

 

Zamiast skomentować to co powiedział, bohaterowie opowiedzieli Kapitanowi o tym, dlaczego przybyli do tego świata. Wytłumaczyli mu, że ziemi grozi niebezpieczeństwo w postaci Suwerena oraz rasy Zwieraczy.

 

„Wy pomogliście mi więc ja pomogę wam." Wyniósł się honorem pirat.

 

I tak drużyna Kubasa zdobyła kolejnego członka.

 

===============================================================

Dark Lord

===============================================================

Jakiś czas po przygodzie z piratami, Sheep Ard powrócił na Grenlandie i otworzył portal. Dzięki temu bohaterowie mogli powrócić na ziemie. Razem z nimi pojawił się Kapitan Cola którego przedstawili komandorowi i Gustavowi.

 

„Dobrze, że już jesteście, bo Gustav z nudów pomylił kable z makaronem."

 

„Podobne w smaku." Rzekł wojownik.

 

„Odpocznijcie. Zasłużyliście na chwilę spokoju. Trzeba być gotowym na walkę z kosmitami." Wszyscy byli zmęczeni, więc poszli spać do swoich kajut. Kubas uznał, że poszuka czegoś w lodówce, gdy nikt nie patrzy. Okazało się jednak, że komandor Sheep Ard go ubiegł i wyżerał sałatę z lodówki. Wyglądał na przygnębionego.

 

„Co tam?" Zapytał Kubas.

 

„Smuci mnie to, że nie odnalazłem Sarena. Nie chce z nim walczyć. To mój przyjaciel."

 

„Spoko nie musisz z nim walczyć. My to zrobimy." Nagle zauważyli, że kapsuła ewakuacyjna odłącza się od statku. „Hej! Kto spierdala w ostatnim momencie!?"

 

Oczywiście gdy sprawdzili, jedynie Gersa nie było w swoim pokoju, w kiblu zresztą też nie.

 

„A to szczur." Podsumował Gustav.

 

„Takie coś odjebać. Będzie się smażył w piekle." Ocenił ojciec Cliff.

 

„Zobaczcie." Komandor Sheep Ard pokazał innym notatkę, którą znalazł w kajucie Gersa.

 

„Wybaczcie, że was opuszczam, ale muszę zmierzyć się z przeszłością."

 

„Chuja, po prostu spierdolił ten Hiszpańczyk." Kapitan Cola nie dawał wiary pozostawionej wiadomości.

 

„Gers może i jest debilem, ale na pewno nie zostawiłby nas w potrzebie, szczególnie, że sam chciał zostać głównym bohaterem czy coś. Od początku tej części zastępuje moich brzydkich kolegów co trochę podnosi mnie na duchu. Teraz my musimy mu pomóc." Kubas wyraził swoje zdanie.

 

„Nawet jeśli to skąd wiemy, gdzie poleciał?" Zapytał Red Blocker.

 

„Mogę obliczyć, gdzie spadła kapsuła." Wyjaśnił owca. „Ale jeżeli chcecie do niego lecieć, załatwcie to szybko. Suweren jest tuż, tuż."

 

„Ruszajmy." Kubas długo nie musiał namawiać towarzyszy. Polecieli statkiem transportowym by wspomóc swojego kolegę z tipsami.

 

***

 

Okazało się, że bohaterowie wylądowali na jakimś pustkowiu otoczonym zgniłym lasem. Była noc i jedynie księżyc oświetlał to miejsce. W tle słychać było sowy oraz świerszcze grające disco-polo.

 

„Co to za mroczne miejsce?" Rozejrzał się Kapitan Cola.

 

„Uważajcie. Wyczuwam szatana." Rzekł ojciec Cliff.

 

„Co z tą sieką?" Zapytał znudzony Gustav.

 

„I gdzie jest Gers?" Znaleźli jego kapsułę, ale po Gersie ani śladu. „Którędy polazł?"

 

„Widzę jego ślady." Wyznał Red Blocker, który wskazał reszcie ślady niczym u wilka. „Przemienił się w Gersołaka lub inne futro."

 

„Chodźmy za nimi. Prowadźcie." Poprosił Kubas, bo nie chciał się przyznać, że nie widział żadnych śladów, w ogóle mało co tutaj widział, bo był ślepy jak kret.

 

Wszyscy weszli do lasu, bo tam prowadziły ślady. Szli jeszcze kilka minut w głąb, gdzie robiło się coraz ciemniej i mroczniej. Natrafili jednak w końcu na jakąś postać.

 

„Gers!" Zawołał Kubas, bo postać wyglądała jak wilkołak.

 

„To nie jest Gers." Powiedział Red Blocker.

 

„To prawda. Nie jestem Gersem." Odezwał się czarny wilkołak.

 

„To ktoś ty?"

 

„Jestem Lunatyk." Przedstawił się futrzak po czym przemienił się w wąsatego człowieka w średnim wieku.

 

„Zaraz? Lunatyk? Gers gadał, że ktoś taki go wytrenował w byciu pchlarzem." Przypomniał sobie Kubas.

 

„A więc wspominał o mnie. To miłe." Ucieszył się Lunatyk.

 

„Tak, ale mówił też, że chciałeś go zgwałcić czy coś i cię zajebał. Jak widać nieskutecznie."

 

„Jak widać." Powtórzył mężczyzna. „Fajnie, że mój podopieczny miał swoją gromadkę kolegów, ale teraz powrócił do naszej grupy Huncwotów. Wysłaliśmy do niego list, że chcemy się spotkać."

 

„Zaraz? Skąd wiedzieliście, że jest na statku kosmicznym?" Zastanawiał się Red Blocker.

 

„Słychać to co mówicie w telewizji Trwam. Tam usłyszałem jego głos."

 

No tak, Grenlandia przypięta jest do satelity telewizji Trwam by utrzymywać się na orbicie ziemi.

 

„Dobra koniec tego biadolenia. Gdzie jest Gers?" Zapytał Kapitan Cola.

 

„Nie wasza sprawa. Odejdźcie stąd, bo pożałujecie."

 

„Ty chyba mała kurwo nie wiesz z kim tańczysz." Aktywował się Gustav.

 

„Ostrzegałem." Powiedział Lunatyk po czym ponownie przybrał formę wilkołaka. Wbiegł do lasu.

 

„Za nim!" Krzyknął któryś z naszych i pobiegli jego śladem, dopóki Red Blocker nie stwierdził, że ślady rozchodzą się w kilku kierunkach.

 

„Co teraz?" Zastanawiał się Kubas. „Mam wrażenie, że Gers ma kłopoty i jego dupa jest zagrożona."

 

„Jak to?"

 

„Podobno ten cały Lunatyk należał do grupy zoofilii. Założę się, że to ci Huncwoci o których wspomniał i z tego co pamiętam już raz chcieli obrobić Gersowi dupę." Wyjaśnił okularnik po czym dodał. „Dobrze, że nie ma z nami komandora owcy."

 

„No nic. Musimy się rozdzielić towarzysze." Zaproponował Kapitan Cola. Bohaterowie popatrzyli na siebie i bez słowa, każdy z nich ruszył w inną stronę za innym śladem.

 

***

 

Pierwszy na przeciwnika trafił Kapitan Cola. Na polanie skąpanej w blasku księżyca stał naprzeciwko dużemu jeleniowi.

 

„Ty jesteś zwykłym jeleniem czy jakąś ważną postacią?"

 

„Ważną postacią a nazywam się Rogacz." Odezwał się jeleń. „Nie pozwolę przejść ci dalej. Lunatyk uprzedził nas, że po Gersa przyszli ziomale, ale my mamy co do niego pewne plany."

 

„Ja tam mam gdzieś w ile otworów go rypiecie, ale potrzebujemy go do walki z kosmitami." Pirat wyjął szable okazując w ten sposób gotowość do walki. „Żaden jeleń mnie nie powstrzyma." Powiedział pewny siebie, bawiąc się wąsem.

 

„Zaraz się okaże." Jeleń wystartował z miejsca i rozpędził się szybciej niż kapitan się spodziewał. Jednak ten nie zamierzał unikać a jedynie zamachnął się szablą.

 

Przeciwnicy zderzyli się i poleciała krew.

 

„Agh!" Krzyknął Kapitan Cola, któremu rogi Rogacza przebiły udo. „Co jest!?"

 

„Moi towarzysze kazali mi spiłować w taki sposób rogi bym mógł zaspokajać analnie wszystkich naraz. Przez przypadek stały się też ostrą bronią." Pochwalił się jeleń, który cofał się by przeprowadzić ponowny atak. „Następnym razem przebije ci serce a z rannym udem nie masz, jak unikać."

 

„Cholera!" Kapitan przez swoją pychę stał się łatwym celem.

 

***

 

Red Blocker dobiegł do jeziora, w którym kąpał się jakiś goły młodzieniec.

 

„Ktoś ty?" Zapytał od razu.

 

„Ty jebany zboku!" Młodzieniec od razu przemienił się w brązowego wilkołaka. „Jesteś na moim terenie. To ja Jacob tutaj rządzę! Już po tobie!" Wilkołak zaatakował androida. Gdy Red Blocker miał zamienić się w czerwoną ścianę, nagle zaniemógł i wilk rozerwał mu bark. W miejscu rany sączyła się krew oraz pojawiały się iskry z różnych kabli.

 

„Aghh!" Red Blocker złapał się za ranę. „Kurwa, dlaczego nie usunęli mi receptorów bólu." Spojrzał nie na rozszarpane miejsce a na swoje stopy, które były po kostki w wodzie. „Kurde mój słaby punkt. Moje ciało źle znosi wilgoć, to dlatego nie udało mi się przemienić." Słysząc to, wilkołak wepchnął go całego do jeziora i wskoczył za nim atakując pyskiem.

 

***

 

Natomiast ojciec Cliff trawił do jakiegoś małego, opuszczonego domku w środku lasu, który przypominał rozwalającą się szopę. Przygotował krzyż i ostrożnie wlazł do środka. W domu powiewały klimatycznie dziurawe firanki a światło księżyca okazywało unoszący się w powietrzu kusz. Ksiądz nie spodziewał się ataku w plecy, dlatego też nie obronił się, gdy jakiś czarny pies rzucił się na niego od tyłu. Został ranny w plecy i wleciał głębiej do środka szopy, gdzie rozwalił podczas upadku stół. Szybko odwrócił się i zobaczył w drzwiach czarnego psa, któremu błyszczały się oczy. Kundel warczał.

 

„Czy to pies, czy to bies?" Zastanawiał się ranny Cliff, ale niezbyt długo, bo pieseł ponownie zaatakował duchownego (i nie chodzi tutaj o aktora Davida Duchovnego)

 

***

 

Odwiedzamy teraz kolejne miejsce, czyli wzgórze po środku lasu. Gdy Kubas wspiął się na nie, zobaczył Gersa a raczej Gersołaka, który leżał na ziemi podziurawiony. Podbiegł do niego by zobaczyć czy jeszcze żyje czy już zdechł.

 

„Żyjesz chłopie?" Gers nie odpowiedział tylko coś pomruczał. Był w kiepskim stanie, ale jeszcze trochę żył. „Co ci się stało? Lunatyk cię tak załatwił? Myślałem, że już raz go pokonałeś."

 

„Ale teraz byłem przygotowany." Wyszedł wąsacz, z którym gadali wcześniej tylko tym razem miał coś co wyglądało jak strzelba myśliwska. „To strzelba Kozilice. Zadaje podwójne obrażenia zwierzętom więc na takiego Gersołaka zadziałała idealnie." Powiedział po czym przeładował. „Ale coś myślę, że ciebie też zaboli." Wycelował w Kubasa i nacisnął spust.

 

PIF PAF

 

„Aaaaa!" Kubas starał się zeskoczyć ze wzgórza, ale niestety pociski trafiły go po dupie. „Boli!" Schował się za jakimś głazem masując poślady. „Kurwa przez te naboje w odbycie nie mogę się ruszać!"

 

„To ułatwisz mi zadanie." Powiedział Lunatyk, który stał już nad Kubasem i celował strzelbą w jego czoło. Czy to koniec okularnika?

 

***

 

Kapitan Cola nie miał, jak uniknąć rozpędzonego jelenia, którego rogi były ostre niczym papryczki chili. Jedyne co mógł zrobić to tak ustawić swoją szable by zwierzę nadziało się na nią podczas ataku. Wiedział jednak, że rogi mają dużo większy zasięg.

 

„Aaaaaghhhh! Jak to!?" Tym razem to jeleń krzykną przebity szablą. „Co się stało!?" Zakrwawiony Rogacz był zdezorientowany i nie wiedział czemu nie przebił przeciwnika. Kapitan od razu wyjaśnił zaistniałą sytuację.

 

„Oto przyczyna." Kapitan pokazał, że w miejscu kikuta ma przyczepiony metalowy hak. „Ten hak jest idealny do łamania mieczy. Nadał się też na twoje rogi. Podjebałem go Kapitanowi Hakowi."

 

„O ty chuju." Jeleń sczezł.

 

***

 

Red Blocker miał problem, ponieważ nie dość, że był ranny to jeszcze wrzucono go do jeziora. W wodzie jego moce nie mogły się aktywować. Na domiar wszystkiego, wilkołak, z którym walczył wskoczył do wody za nim i zaczął go rozszarpywać. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wilk nie wiedział, że android ma wiele elektrycznych części przez co został porażony prądem, gdy wbił mu się w mechaniczne bebechy. Gdy Red Blocker wyszedł na suchy ląd, wilkołak pływał do góry brzuchem.

 

***

 

Czarny pies rzucił się na ojca Cliffa. Dosłownie w ostatniej chwili, udało mu się zasłonić metalowym krzyżem. Zęby psa nie dosięgnęły księdza, który odepchnął nogą kundla.

 

„Do budy!" Zawołał, gdy wstał na nogi.

 

„Masz pecha. W przeciwieństwie do moich przyjaciół, ja Łapa, spędziłem wiele lat w Azkabanie i wiem co to znaczy walka o przetrwanie." Zawarczał pies.

 

„Zdychaj psie." Cliff wyjął strzelbę Chrystianizatora i zaczął strzelać w psa, ale ten był bardzo zwinny, i uniknął każdego strzału. „Nie popierdalaj tak bo nigdy cię nie trafie." Łapa okrążył bohatera i złapał go zębami za rękę. „Aghh!" Krzyknął ksiądz, gdy kundel ścisnął pysk na jego ramieniu. Puścił strzelbę i walczył o to by zwierzę go puściło. Prawie minutę trwała szarpanina, która poskutkowała całkowitym rozwaleniem ręki. Łapa z zakrwawionym pyskiem wycofał się parę kroków. Cliff wiedział, że pies się dopiero rozkręca.

 

***

 

Kiedy Lunatyk miał już pociągnąć za spust by zastrzelić Kubasa, usłyszał wycie wilkołaka gdzieś obok.

 

„A to kto?" Zastanowił się wąsaty.

 

„Może ja z przyszłości odwracam twoją uwagę." Strzelał Kubas.

 

„Co kurwa?" Okazało się, że to leżący Gersołak ostatkiem sił zawył do księżyca. „No proszę, ocknąłeś się. Świetnie, bo będziesz mógł zobaczyć jak twoje ziomale idą do piachu."

 

„N...nie. Zo...staw go!" Podniósł się ledwo Gersołak cały we krwi i podziurawiony.

 

„Spójrz na siebie. Co ty możesz zrobić w takim stanie?" Zaśmiał się Lunatyk. Po tych słowach, Gersa zaczęła otaczać ciemna energia, czarna aura, która sprawiała, że przechodził transformacje.

 

Znowu.

 

Tym razem była ona jakaś inna.

 

Ta przemiana była zrodzona z czystego zła.

 

Kubas i Lunatyk nie mogli odwrócić wzroku. W miejscu Gersa, wśród czarnej aury stała mroczna postać z czerwonymi ślepiami takimi jak u bestii. Z głowy wyrastały dwa rogi a na plecach pojawiła się ciemno-fioletowa peleryna.

 

„Jam jest Dark Lord." Usłyszeli od mrocznej postaci, niski, złowieszczy głos.

 

„Co to ma być Gers? Jak mam cię przedupczyć w tej przemianie?" Wkurzył się Lunatyk, ale tylko na chwilkę bowiem sekundę później, czarna energia oddzieliła jego głowę od ciała. Truchło opadło na ziemie.

 

„Jaka moc! Czy to naprawdę Gers?" Powiedział przerażony Kubas. Dopiero teraz sobie przypomniał, że wszystkie te przemiany i zjebane DNA Gersa wynikały z tego, że jego stary zapieczętował w nim moc samego Ronalda McDonalda – złego boga. Teraz ta moc wydostała się na zewnątrz.

 

„Dołącz do mojej kampanii na rzecz zniszczenia świata." Dark Lord powoli zbliżał się do rannego Kubasa.

 

„Nigdy! Jestem bohaterem i działam na rzecz obrony ludzkości!" Odbił piłeczkę okularnik.

 

„Więc zginiesz skurwielu jak ten poprzedni." I ponownie wypuścił z ręki czarną energię. Gdy Kubas myślał, że już po nim, coś go osłoniło.

 

Był to Red Blocker w formie czerwonej ściany.

 

„Red Blocker! W samą porę!" Ucieszył się Kubas, ale radość trwałą tylko chwilę. Okazało się, że atak był tak potężny, że android popękał i padł na ziemię. Ledwo powrócił do normalnej postaci, cały podniszczony. „O kurwa, trzymaj się!"

 

„Co to za fagas?" Tym razem pojawił się Gustav.

 

„Gustav, właśnie ciebie mi tutaj brakowało." Okazało się, że wojownik jest cały zakrwawiony a co gorsza przebity na wylot swoim własnym, wielkim mieczem. „Kurwa co ci!?"

 

„Walczyłem z jakimś szczurem. Był tak mały, że nie mogłem trafić wypierdka. Skubaniec ukrył mi się pod zbroją więc przebiłem go razem ze sobą."

 

„Aha. To teraz zajeb tego tutaj." Mniej więcej w tym momencie przybiegł też na pomoc Kapitan Cola.

 

„Co to za monstrum?" Zapytał, gdy tylko ujrzał Dark Lorda (a może mówił o Gustavie?)

 

„Słuchajcie! To Gers tylko przemieniony w jakieś dziecko szatana. Jeżeli go rozwalimy to powinien wrócić do normalnej postaci, przynajmniej dotychczas tak to działało. Ale uważajcie. Jest potężny, zupełnie nie jak Gers, którego znamy." Wyjaśnił sytuację Kubas.

 

„Zaraz ten brzydkoryjny skończy w piachu." Gustav wyjął z bebechów swój miecz, który był cały we krwi i z resztkami jakiegoś gryzonia. Był gotowy do sieki.

 

***

 

Niestety ojciec Cliff miał trudności ze swoim przeciwnikiem w kształcie psa. Skubany był czarny jak noc, przez co mógł chować się i atakować z cienia a na dodatek był bardzo szybki. Już klika razy zdołał ugryźć księdza.

 

„Coś mi nie idzie. Wiedziałem, żeby pomodlić się przed akcją."

 

„Masz już dość? Świetnie, bo ja też." Powiedział po czym zamienił się w człowieka. W ludzkiej formie wyglądał jak jakiś bezdomny. „Przemiana wyczerpała większość moich sił, ale ty jesteś w dużo gorszym stanie nią ja hehe." Mężczyzna dobył sztylet i zamachnął się by zadać cios. Cliff naprawdę nie miał już sił a rany sprawiały, że ledwo ruszał kończynami. Resztką determinacji popchnął przeciwnika trochę do tyłu. Jednak to tylko odwlekło w czasie jego porażkę. „Nieźle jak na księżulka a teraz zmów ostatnią modl..."

 

I wtedy stało się coś dziwnego.

 

Łapa nie zauważył, że wokół szyi zaplątała mu się firanka. Gdy chciał rzucić się na Cliffa, mocno szarpnął i złamał sobie kark.

 

„Lol, zabiła go firanka." Nie mógł uwierzyć ksiądz. „Ale i tak wszystkim będę mówił, że ja go pokonałem."

 

***

 

Gustav i Kapitan Cola zaatakowali Dark Lorda. Mimo ran, dzielnie ruszyli do boju. Przeciwnik stworzył dwa czarne ostrza z mrocznej energii, która cały czas wydobywała się z jego ciała. Bez problemu zablokował cięcia przeciwników, nawet tak potężne jak te Gustava.

 

„A to chuj!" Gustav był zdziwiony. Zazwyczaj w takich sytuacjach przecinał broń z razem z przeciwnikiem. Teraz natomiast został zablokowany i to jedną ręką. „Na kodach gra lamus." Stwierdził. Kapitan Cola również chciał dodać coś do rozmowy, ale Dark Lord stworzył coś na wzór fali uderzeniowej, która odepchnęła naszych bohaterów. Gustav o mało nie zgniótł Kubasa.

 

„Słuchaj Gustav. Mam pomysł, ale musisz mi pomóc." Szepnął Kubas do wielkoluda, ale Dark Lord ładował kolejny atak.

 

„Jeszcze ze mną nie skończyłeś!" Krzyknął pirat by odwrócić jego uwagę od swoich towarzyszy. „Yaaaar!" Krzyknął po piracku po czym ponownie zaatakował szablą. Dark Lord jednak jednym ruchem odrzucił go z taką mocą, że drzewo, o które obiło się jego ciało, rozwaliło się w drzazgi.

 

Dało to jednak chwilę czasu by Gustav zamachnął się i rzucił swoim Legendary Swordem w przeciwnika. Nie było to jednak źadnym wyzwaniem dla mrocznego oponenta. Wystarczyło machnięcie ręki by odbić miecz.

 

Ale cóż to.

 

Okazało się, że pod mieczem znajdował się Kubas i leciał razem z nim (przyczepiony do niego od spodu). Moc Dark Lorda odrzuciła miecz, ale nie okularnika, który miał dużo czasu by zgromadzić Worywoku.

 

„Hammer Head!" Kubas z całej siły przypierdolił z główki demonowi, że aż go odrzuciło do tyłu kilka metrów. „Gers, ocknij się." Główny bohater opadł na ziemię. Włożył w to dużo swojej energii a nie zapominajmy, że ma śrut wbity w dupsko. „O kurwa!" Krzyknął Kubas, gdy zobaczył, że Dark Lord wstaje jedynie ranny, lecz nie pokonany.

 

„Koniec zabawy." Stwierdził chłodno mroczniak.

 

„To prawda." Usłyszeli kolejny głos. Ten należał do ojca Cliffa, który rzucił czymś w Dark Lorda, gdy ten dochodził do sił po ataku Kubasa. Było to coś co wyglądało jak pomarańczowa buteleczka z krzyżem. „Oto moja najlepsza broń, którą młody papież mi podarował. Myślałem, że użyje ją przeciwko Suwerenowi, ale nie mogę pozwolić by takie zło chodziło po naszym świecie."

 

„Co to?" Zapytał Kubas, który mało co widział.

 

„To Święty Granat Ręczny!" Krzyknął Cliff.

 

Wtedy wszyscy usłyszeli jak jakiś chór (nie wiadomo skąd), krzyknął.

 

ALLELUJA

 

I nastąpił olbrzymi wybuch białego światła. Odrzucił wszystkich bohaterów do tyłu.

 

„Co za moc!" Zdziwił się Kubas i reszta.

 

„To dlatego, że granat ten miał w sobie energię samego Boga Colonela. Stworzył go sam młody papież Cracvs." Ksiądz podszedł do okularnika i zaczął go leczyć, mimo że sam ledwo stał na nogach.

 

„Co się dzieje?" Na miejscu Dark Lorda pojawił się oszołomiony Gers. „Chłopaki? Gdzie Huncwoci? Co się stało?"

 

„Zaraz. To coś przed chwilą to był Gers?" Zmartwił się ojciec Cliff.

 

„Przecież wiesz, że jest zjebany." Stwierdził Kubas, który dochodził do siebie. Po chwili ksiądz zajął się też Kapitanem, Gustavem oraz Red Blockerem (na tyle ile potrafił pomóc androidowi). Bohaterowie opowiedzieli mu, że przybyli mu tutaj z pomocą i że rozjebali klub zoofilii zanim go wyruchali w dupę.

 

„Ja rozwaliłem tego jelenia. Rogacz się chyba nazywał." Pochwalił się Kapitan Cola.

 

„Ja jakiegoś szczura." Gustav nie zapamiętał imienia przeciwnika, bo chuj go je obchodziło.

 

„Ja pozbyłem się wilkołaka Jacoba." Dołączył się do chwalenia Red Blocker.

 

„Jacoba? Ale w Huncwotach nie było żadnego Jacoba. Może ten ziomek po prostu tutaj mieszkał." Zastanowił się Gers.

 

„Aha. No to chuj przynajmniej jednego wilkołaka mniej." Stwierdził android, który dłubał sobie w kablach.

 

„A ty Cliff co porabiałeś?" Zapytał Kubas. Cliff jednak nie odpowiedział. Miał mętlik w głowie i bardzo podejrzliwie patrzył na Gersa. To znaczy bardziej niż dotychczas.

 

===============================================================

Efekt Masy

===============================================================

Następnego dnia wszyscy byli wypoczęci i gotowi by zmierzyć się z groźną przepowiednią a dokładniej z wielkim metalowym, latającym kutasem Suwerenem oraz podległej mu rasie Zwieraczy.

 

Kubas, Gers, Gustav, Red Blocker, Kapitan Cola byli gotowi by stawić czoło przeznaczeniu. Jedynie ojciec Cliff był jakiś nieobecny, ale również stawił się na wezwanie.

 

„Zanim wyruszymy do boju, chciałbym powiedzieć, że chujowo zdychać w takim pojebanym towarzystwie więc lepiej wygrajmy." Powiedział Komandor Sheep Ard. Widocznie była to mowa, która miała podnieść morale przed bitwą. Trudno powiedzieć, czy podziałała.

 

„Gdzie wyląduje Suweren?" Zapytał z ciekawości Kubas. Owca pomajstrowała coś przy komputerze i wyliczyła kurs machiny wroga.

 

„Według komputera w Arkham City. To tam odbędzie się ostateczna bitwa. Życzę wszystkim powodzenia."

 

„A co ty kurwa nie lecisz?" Oburzył się Gers.

 

„Podczas gdy wy polowaliście na jakieś zwierzęta, ja instalowałem nowy sprzęt bojowy na Grenlandii. Zostaje tutaj i postaram się zestrzelić jak najwięcej statków wroga nim wylądują."

 

„W takim razie, tobie również powodzenia komandorze." Kubas chciał dla popisu podać owcy rękę, ale przypomniał sobie, że ten nie ma dłoni tylko racicę wiec odpuścił sobie gest. „Gotowi!?" Kubas przyjął rolę lidera, ale tylko dlatego, że to opowiadanie o nim.

 

Wszyscy machnęli głową na tak. Oprócz Gustava, który machnął głową, bo już przysypiał z nudów. Bohaterowie udali się na statek transportowy, pomachali owcy po czym polecieli na miejsce ostatniej misji.

 

***

 

„Czemu to miejsce nazywa się Arkham City?" Zastanawiał się Gustav, który gdzieś już słyszał imię Arkham.

 

„Trzymają tutaj przestępców z chorobami psychicznymi. To odseparowane od reszty świata miasto. Swoją nazwę zawdzięcza pierwszemu znanemu złodziejowi w historii." Wyjaśnił ojciec Cliff.

 

„Aha. Ciekawe czy po Rosomaku też coś nazwali."

 

„Tak, postać z X-menów." Rzekł Gers po czym rozejrzał się po okolicy. Wylądowali na dużym placu z fontanną w kształcie Arkhama. Było tutaj dużo miejsca i mało ludzi, zresztą na ich widok i tak wszyscy się pochowali.

 

„To co teraz?" Zapytał Kapitan Cola, który żłopał puszkę coli.

 

„Zaczęło się." Wskazał w niebo Red Blocker.

 

Na niebie pojawił się najpierw wielki cień a następnie olbrzymi mechaniczny statek, który, gdy obrócił się pod odpowiednim kątem, przypominał wielkiego kutasa.

 

Suweren przybył.

 

„Jest dużo większy niż Etyzer!" Krzyknął Kubas, który nie spodziewał się, że statek będzie aż tak olbrzymi. Nawet Grenlandia była przy nim malutka. Chwilę później niebo zaroiło się od setek statków w kształcie plemników.

 

„Dużo ich." Zmartwił się Gers.

 

„Nie takie legiony ciachałem." Gustav przygotował miecz.

 

„Dobra. Odsuńcie się." Red Blocker wyszedł przed szereg po czym zamienił się w czerwoną ścianę i zaczął rosnąć tyle ile tylko mógł. Ostatecznie stał się czerwonym klockiem o rozmiarach dużego bloku mieszkalnego.

 

„Skubany potrafi coś takiego?" Byli pod wrażeniem jego przyjaciele. Najważniejsze jednak, że statki plemników zaczęły rozbijać się o czerwonego kloca. Te które wyminęły go, zaczęły być zestrzeliwane przez statek Grenlandię, który również przybył na miejsce bitwy.

 

„Czyli komandor nie spierdolił." Zauważył Gers. „Dobra nasza. W takim tempie w ogóle nie będziemy musieli mierzyć się z dupami."

 

„Ale ja chcę siekę!" Zezłościł się Gustav.

 

„I będziesz ją miał." Kapitan Cola wskazał na statki, z których wyskakiwały Zwieracze na spadochronach. Zaczęły strzelać z karabinów jeszcze zanim dotknęły ziemi. Kubas, Gustav oraz Kapitan Cola ruszyli w bój. Gdy jednak Gers chciał zrobić to samo, przed nim pojawił się metalowy krzyż, blokując mu drogę.

 

„Co jest?" Odwrócił się do ojca Cliffa. „O co ci chodzi?"

 

„Masz w sobie moc samego Ronalda McDonalda. Wybacz, ale nie mogę pozwolić, żebyś żył." Cliff wyciągnął swoją strzelbę i wycelował w Gersa. „To moja powinność jako wierny sługa Colonela."

 

„Kurwa w takim momencie ci odbiło!? Jakbyś nie zauważył mamy inwazję kosmitów!" Wkurzył się Hiszpan.

 

„Każdy moment jest dobry, żeby zwalczać zło."

 

„Musisz mi zaufać. Nie jestem zły i nie moja wina, że mam w sobie to coś. Od początku tej książki udowadniam, że chce pomóc Kubasowi. Przecież wiesz, że mam racje."

 

„Nie podoba mi się to Gers."

 

Cliff strzelił.

 

PIF PAF

 

I wtedy coś zaśmierdziało.

 

Okazało się, że strzelił w dupę, która zakradła się za Gersa i ją rozwalił. Zamiast krwi wyleciało gówno i pobrudziło trochę tipsiarza.

 

„Ale mam na ciebie oko."

 

„Dobrze, nie zawiedziesz się na mnie." Gers i ojciec Cliff dołączyli się do walki.

 

Zwieracze zdążyły wylądować, przegrupować się i zacząć ostrzeliwać naszych bohaterów. Ci jednak w porę zaatakowali dupków i byli teraz przez nich okrążeni. Dawało to przewagę bowiem rasa tyłków nie specjalizowała się w walce z bliska a reszta z nich nie mogła w nich strzelać, bo trafiali by swoich towarzyszy. Jedynie Gustava było łatwo trafić, ale on nic sobie nie robił z ich pocisków. Kubas miał już doświadczenie w walce z większą ilością przeciwników, bo aż dwa razy musiał przetrwać szturm na jego szkołę podstawową. Wtedy walczył z cieniasami, które były bardziej ogarnięte w biciu w zwarciu. Innymi słowy, dupy były dość łatwymi celami. Nie przeszkadzało mu nawet to, że zamiast krwi mają gówno i unosi się okropny fetor. Gers, gdy tylko uporał się z księżulkiem, zamienił się w Gersołaka. Jego szybkość podwoiła się, mógł atakować wielu przeciwników naraz dzięki wielgachnym pazurom. Nie używał jednak pyska do walki, bo bał się, że naje się gówna. Kapitan Cola oraz ojciec Cliff zabijali wrogów w swoim tempie a Gustav jednym zamaszystym ciosem wysyłał do piachu kilkunastu przeciwników.

 

Niestety sześciu bohaterów choćby nie wiem jak potężnych będzie miało problem, jeśli przeciwników będzie w chuj. Walka trwała już dobre kilkanaście minut a z Suwerena cały czas wylatywały spermostatki. Red Blocker i Sheep Ard starali się jak mogli by zmniejszać ich ilość, ale było ich po prostu za dużo. Nie wspomnę o tym, że zmęczenie również niedługo miało dać o sobie znać.

 

„Kurwa jest ich więcej niż myślałem." Zmartwił się Kubas, który miał twarz całą w gównie. Przetarł okulary i spojrzał raz jeszcze na Suwerena. „Kurwa jak mamy to pokonać, skoro nie dajemy rady nawet tym przydupasom."

 

I nagle usłyszeli głos dochodzący ze statku Grenlandii.

 

„Nie musicie pokonać Suwerena, ja to zrobię." Usłyszeli głos komandora Sheep Arda prze jakiś głośnik czy megafon, chuj wie. „Długo myślałem, jak zestrzelić metalowego kutasa i niestety jedyną opcją jest staranowanie go Grenlandią."

 

„Co, ale wtedy zginiesz!" Krzyknął Kubas chociaż wiedział, że owca nie ma, jak go usłyszeć.

 

„Dziękuje, że stanęliście do walki razem ze mną. Żegnajcie obrońcy ziemi!"

 

Były to ostatnie słowa jakie usłyszeli przez megafon. W mgnieniu oka statek komandora odpalił silniki i wbił się w Suwerena, rozwalając się.

 

„I co to tylko tyle?" Zdziwił się Gers.

 

„Kurwa poświęcił się na darmo i jeszcze rozjebał satelitę telewizji Trwam." Dodał Cliff.

 

„Owco!" Krzyknął Kubas, bo uznał, że tak wypadało, skoro nikt inny nie skomentował śmierci ich towarzysza. „To co teraz zrobimy? Jak zniszczymy Suwerena? Cała nadzieja poszła w pizdu?" Z ust Kubasa poleciał grad pytań a musiał użerać się jednocześnie z dupami.

 

„Jeszcze nie wszystko stracone." Pojawił się klaun Joker, który najwyraźniej skończył w Arkham City jako więzień.

 

„Ktoś ty?" Zapytali bohaterowie.

 

„To Joker." Odezwał się Gers. „Był przez chwilę pilotem Grenlandii, ale mu odjebało wiec oddaliśmy go w ręce prawa."

 

„Tak byłem pilotem i zdążyłem ustawić kod na autodestrukcje Grenlandii. Jeżeli ją wysadzicie to uda się razem z nią rozwalić ten statek co wygląda jak kutas." Wytłumaczył klaun.

 

„A więc jest jeszcze nadzieja! Jaki to kod?"

 

„To czterocyfrowy szyfr. 1-2-3-4."

 

„Ale kurwa skomplikowany." Skomentował Kapitan Cola chociaż dobrze wiedział, że taki sam ustawił do skrzyni umarlaka.

 

„No. Nawet ja zapamiętałem." Pochwalił się Gustav. „1-2..dobra nieważne." Wrócił do siekania mięsa.

 

„Musimy się dostać do środka i wprowadzić kod." Słusznie stwierdził Kubas.

 

„Ale co z dupkami? Jeśli teraz odlecimy, napadną na miasto." Przedstawił sprawę jasno ojciec Cliff.

 

„My się nimi zajmiemy." Kubas usłyszał znajomy głos.

 

***

 

Tak jak to mieli w zwyczaju, Turksi, czyli organizacja zwalczająca zło na świecie przybyła spóźniona. Żołnierze od razu zaczęli ostrzeliwać dupków za pomocą broni palnej. Na ich czele stał młodzieniec z czarną czupryną. Był ubrany tak jak reszta, czyli w żółty uniform z metalowym naramiennikiem, na którym narysowane były 4 banany. Był to pułkownik James, którego Kubas miał już okazję poznać w poprzedniej części. Tak jak Kubas on również był runinem. Jego mocą było tworzenie i kontrolowanie ognia co właśnie miał nam zaprezentować. Podniósł swoją prawą rękę, na której dłoni miał czerwoną bliznę (po zewnętrznej części).

 

„Fire Ball!" Krzyknął po czym kula ognia wysadziła oddziały przeciwników wprowadzając zamęt na polu walki. Za James'em stał porucznik Max, który już pojawił się w tej części i który pomachał bohaterom, gdy wymieniona dwójka zbliżyła się do nich.

 

„Siemanko." Przywitał się Max.

 

„Kurwa znowu się spóźniliście!" Wkurzył się Kubas.

 

„Ciesz się, że w ogóle tutaj jesteśmy. Wiesz jak trudno było przekonać marszałka by wysłał tutaj oddziały!" Kubas i Max zaczęli na siebie warczeć.

 

„To prawda, nawet ja nie chciałem uwierzyć w historię o latającym fiucie." Wtrącił się pewny siebie James. „Poza tym gadasz bzdury o tym, że Turksi się spóźniają. Po prostu prawdziwi bohaterowie zawsze przychodzą w ostatnim momencie."

 

„Wal się." Pokazał mu faka Kubas, któremu pułkownik od razu zaczął działać na nerwy. Głównie dlatego, że był fajny a okularnik wiedział, że nigdy taki nie będzie.

 

„Kubas!" Zawołał ojciec Cliff, chcąc przypomnieć mu, że mają teraz inne problemy. „Zostawmy to im. Lecimy do Suwerena." Ksiądz wskoczył na swój krzyż i pomógł wejść Kubasowi.

 

„Ja też pomogę!" Załapał się na ostatnią chwilę Kapitan Cola i cała trójka poleciała do dziury w Suwerenie, którą zrobiła Grenlandia.

 

***

 

W środku Suwerena, na poziomie który został rozwalony przez owcę i jego statek, było pusto. Wszędzie płonął ogień i wisiały porozrywane kable.

 

„Musimy się dostać do Grenlandii." Zarządził Kubas i razem z dwoma towarzyszami ruszyli do dobrze im znanego wejścia na statek. Zanim jednak wbili do środka, zauważyli, że coś się rusza obok statku. „Coś się tam rusza." Ledwo zauważył okularnik. Gdy podeszli bliżej, zobaczyli, że to Komandor Sheep Ard.

 

Żył, ale był w opłakanym stanie.

 

„On żyje!" Ucieszył się Kubas. „Ojcze, zajmij się jego ranami i wydostań go stąd. My zajmiemy się wysadzeniem statku."

 

„Powodzenia." Cliff zaczął używać leczących zaklęć by doprowadzić owcę do ładu a Kubas i Kapitan Cola wbiegli do zmasakrowanej Grenlandii.

 

Tutaj również wszystko było rozpierdolone i trudno było gdziekolwiek przejść. Nawet WC całkowicie było zgniecione ku smutkowi Kubasa, któremu chciało się akurat srać. W końcu jakoś dostali się do mostku dowodzenia i głównego komputera.

 

Niestety.

 

Między nimi a komputerem stała jeszcze jedna przeszkoda, która wyglądała jak sarna w kombinezonie.

 

Był to Saren.

 

„Zejdź z drogi sarno!" Pogroził mieczem Kapitan.

 

„Jeżeli uda nam się zniszczyć Suwerena, twoja planeta też będzie uratowana!" Wyjaśnił wkurwiony Kubas.

 

„Za późno, żeby się wycofać." Odpowiedział Saren i wyjął karabin. „Nie martwcie się. Ten karabin przerobiłem żebym mógł go używać." I zaczął napierdalać z pukawki w bohaterów. Ci szybko schowali się za jakiś stół czy inny mebel.

 

„Kurwa nie mamy, jak zaatakować z dystansu." Wkurzył się Kubas wyglądając zza stołu.

 

„Ja mam." Kapitan Cola położył się na ziemi po czym wyciągnął strzelbę.

 

„To przecież Kozilice! Broń tego wilkołaka! Świetnie! Jest bardziej skuteczna na zwierzęta."

 

„Nie wiedziałem, ale spoko." Kapitan Cola strzelił ze strzelby w Sarena, że aż tego odepchnęło w komputer.

 

„Ah!" Krzyknęła sarna z bólu. Wtedy Kubas wyskoczył zza zasłony i przypierdolił mu z łba w japę. Saren leżał pokonany.

 

„Świetnie. Teraz kod." Kubas dorwał się do konsolety.

 

***

 

Tym czasem pod Suwerenem w Arkham City, bitwa trwała w najlepsze. Red Blocker powrócił do swojej postaci i razem z Gersołakiem, Gustavem i organizacją Turks, napierdalali się z rasą Zwieraczy.

 

„Jak tam Gers. Przydałeś się na coś?" Zapytał porucznik Max, gdy rozwalał jakiegoś dupka swoimi długopisami.

 

„Żebyś wiedział." Odpowiedział. Nagle wszyscy usłyszeli patologiczny śmiech.

 

„Buhahaha. Podałem im zły kod!" Śmiał się Joker. „Cała nadzieja stracona."

 

„Orz ty gnoju!" Rzucił się na niego Gers. „Jaki jest prawdziwy kod! Mów albo ci rozszarpie gardło!"

 

„0-0-0-0! Hehehehe!"

 

„Cholera jak im przekażemy te wiadomość?"

 

„Ja mam plan." O dziwo zgłosił się Gustav.

 

***

 

„Ok wpisuje kod." Powiedział Kubas po czym zaczął klikać odpowiednie cyfry.

 

1-2-3...

 

I kiedy miał już kliknąć ostatni klawisz, przez szybę wpierdoliło się do środka jakieś ciało. Był to rozjebany Joker z napisem na ryju, że prawdziwy kod to 0-0-0-0. Gustav musiał nim rzucić aż tutaj.

 

„Dziena chłopaki." Kubas poprawił kod.

 

AUTODESTRUKCJA AKTYWOWANA

 

Grenlandia zaczęła odliczanie a bohaterowie zastanawiali się jak stąd spierdolą. Na pomoc jednak przybył im ojciec Cliff oraz uleczony Sheep Ard.

 

„Wszyscy złapcie się krzyża." Rozkazał Cliff.

 

„Zaczekajcie. Muszę uratować Sarena." Owca podniósł rannego przyjaciela. „To on mnie wyciągnął z tego statku. Nie mogę go tak zostawić."

 

I tak bohaterowie wylecieli tą samą trasą, którą wlecieli. Za ich plecami efekciarsko zaczął wybuchać ich statek a następnie cały Suweren.

 

Metalowy kutas został zniszczony i zaczął opadać na ziemie. Szybciej jednak dolecieli nasi bohaterowie, gdzie spotkali się z resztą. Na wszystkich padł cień zbliżającego się wraku.

 

„O tym, że się na nas spierdoli jakoś nie pomyślałem." Szczerze wyznał Kubas.

 

„O kurwa no to po nas." Przeżegnał się Gers.

 

„Nawet ja nie zablokuje czegoś tak dużego." Powiedział zrezygnowany Red Blocker.

 

„Udzielę nam ostatniego namaszczenia." Zaproponował Cliff.

 

„Żegnajcie towarzysze." Pomachał hakiem Kapitan Cola.

 

„Kurwa to nie może się tak skończyć!" Krzyknął Kubas. I faktycznie nie skończyło się, ponieważ Gustav podwinął rękawy (nie wiem jak bo miał zbroję), złapał za olbrzymi wrak, gdy ten na nich spadł i wyrzucił go swoją siłą w kosmos.

 

Wszyscy byli uratowani i gapili się na Gustava z niedowierzaniem.

 

„Co tu się odjebało?" Zapytał pułkownik James, któremu też opadła szczęka.

 

„Pakernia działa." Gustav złapał za bica.

 

„Ale jakim cudem!?" Kubas zesrał się z wrażenia.

 

„Efekt masy." Dodał Gustav.

 

***

 

Suweren został pokonany. Zwieracze poddały się, gdy tylko zobaczyły co się stało z ich maszyną kultu. Nadszedł czas na chwilę odpoczynku i refleksji. Bohaterowie stali razem na środku obsranego placu.

 

„A więc udało się. Wasza i nasza planeta została ocalona." Powiedział z ulgą Sheep Ard. „Tak bardzo się cieszę."

 

„Misja wykonana." Ucieszył się Kubas. „Co teraz zrobicie? Przecież Grenlandia wyjebała w powietrze."

 

„Musi być tutaj gdzieś spermostatek, który używał Saren. Zabieram go i wracamy na naszą planetę obwieścić wszystkim triumf nad Suwerenem."

 

„A co to ten Suwenir?" Zapytał Gustav.

 

„A co z wami chłopaki?" Teraz Kubas zapytał swoich towarzyszy.

 

„Ja wracam do ExoGeni. Tęsknie za moimi przyjaciółmi." Pierwszy odpowiedział Red Blocker.

 

„Ja zanim wrócę do mojego wymiaru..." Teraz mówił Kapitan Cola. „...zgarnę trochę kasy za udostępnianie wizerunku w nowych odsłonach rumu."

 

„Ja bym chciał kurwa wrócić do przeszłości." Powiedział Gustav.

 

„Ja dalej będę walczył ze złem i występkiem." Taka była deklaracja ojca Cliffa.

 

„A ja znajdę sposób by kontrolować swoje przemiany. Wyruszę w podróż, która pomoże mi w samodoskonaleniu się." Teraz mówił Gers.

 

„Ty może po prostu idź do chirurga plastyka to ci ryj naprawi. Zresztą staraj się jak chcesz i tak nie dostaniesz własnej powieści." Zgasił go Kubas.

 

„Spierdalaj."

 

Towarzysze rozdzielili się. Na placu pozostali jedynie Kubas, James i Max.

 

„A ty jesteś pewien, że nie chcesz do nas dołączyć?" Zaproponował już drugi raz porucznik. „Mamy kartę multisportu."

 

„Już ci mówiłem, że nie." Odmówił ponownie Kubas.

 

„Zostaw go. On woli pracować dla tych trzech wielkich lordów, zgadza się?" Odezwał się James a Kubas zdziwił.

 

„Zaraz skąd o nich wiesz?" Dopytywał.

 

„Od naszego nowego towarzysza." James wskazał na postać, której Kubas kompletnie się nie spodziewał.

 

Był to jego kolega ze szkoły Oluś.

 

„Cześć Kubas." Powiedział niepewnie jego kolega.

 

„Oluś? Co ty tutaj robisz?" Olek był w paczce przyjaciół Kubasa, która trzyma się z nim od pierwszej części. Czasami był obecny przy jego zadaniach.

 

„Dołączył do Turksów. Mówiłem ci, że przyjmujemy każdego kto może nam jakoś pomóc." Wyjaśnił Max.

 

„Pomóc? W czym on może wam pomóc przecież jest bezużyteczny." Kubas przypomniał sobie czy Oluś ostatnio mu jakoś pomógł podczas misji.

 

„Wystarczy, że dostarczył nam o tobie informacji. To był nasz warunek." Wyjaśnił pułkownik. „Pałac lordów? Wróżka? Ołtarz Złych Dusz? Walka dwóch bogów? Na tym świecie dzieje się wiele rzeczy, które są ukryte przed zwykłymi śmiertelnikami." Zirytował się James.

 

„Oluś ty konfidencie jebany." Pogroził mu Kubas.

 

„Sorry, ale ja też chciałem być fajny." Odpowiedział zbesztany Olek. Od zawsze był fanem organizacji Turks.

 

„To ci się nie udało frajerze." Kubas był wściekły na kolegę. „Spadam stąd. Wróżko zabierz mnie stąd proszę."

 

I tak Kubas powrócił do domu, gdzie opowiedział wszystko Włodkowi. Oczywiście ten mu nie uwierzył, bo nawet nie zauważył, że Kubas zniknął na kilka dni.

 

No i to by było na tyle jeżeli chodzi o tę część Kubas Advetnure. Zobaczmy co czeka na nas w piątej części.

 

Już w następnym odcinku Kubas zostanie wystawiony jako zawodnik w sławnym Turnieju Trójmagicznym. Czy da sobie radę? Czy stanie w końcu oko w oko z Diablica Martwicą? Kto jeszcze dołączy do turnieju? I o co chodzi z wybrańcem? Przed wami: Kubas Adventure 5 i Turniej Trójmagiczny.

 

Aż płakać się chce.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania