Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kubas Adventure 6 i Więźniowie Azkabanu

Opowiadanie dostępne również na blogu powieści:

https://kubasadventure.blogspot.com/

 

lub dla ułatwienia pod linkiem:

https://drive.google.com/file/d/172ij9OYHETQkn_qLqgYRz9f63iq_t-M5/view?usp=sharing

 

============================================================

Pieczęć Emo

============================================================

A więc tak.

Ja jako narrator nie wierzę (autor również), że ktoś sięgnąłby po szóstą część Kubas Adventure, gdyby nie czytał poprzednich. (chyba, że przez pomyłkę, to zwracam honor). Świadczy to więc o tym, że masz już za sobą przygody Kubasa oraz to, że kompletnie nie masz gustu oraz straciłeś dużo czasu na czytanie bzdur (aż strach pomyśleć, ile autor stracił go na pisanie tych pierdół)

Ale cóż.

Twój żywot, twój wybór.

Ale dlaczego o tym piszę?

Zgadliście!

Bo nie chce mi się przypominać poprzednich części. Postaram się więc na szybko nakreślić jakim zjebem jest nasz główny bohater.

A jeżeli naprawdę nie czytałeś wcześniejszych części to polecam się z nimi zapoznać a tak naprawdę to nie bo powieść nie wyda ci się przez to ciekawsza ani lepsza.

Kubas Potters to już 14 letnia dziewczynka, która udaje przed wszystkimi, że jest chłopcem. Przez swoje perypetie zdążył być już: debilem, frajerem, lesbijką, idiotą, głupcem, bohaterem, gnojem, uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego, obrońcą świata, runinem a także i wybrańcem.

Kim jest wybraniec zapytacie?

…co? Nie pytacie?

I tak wam napiszę.

Otóż każdy świat posiada swojego wybrańca, który w super skrócie broni świat przed złem i pokona „głównego złego”. W ostatniej części Kubas dowiedział się, że to właśnie on jest wybrańcem Ziemi (mamy przejebane).

A co to znaczy, że jest runinem? To znaczy, że dzięki bliźnie nad prawą brwią w kształcie piorunka (jak u Harrego Pottera) może wytwarzać moc zwaną Worywoku. Dzięki niej może używać superaśnych technik jak to bohaterowie mają w zwyczaju. W przypadku Kubasa jest to energia gniewu, którą przemienia w siłę i napierdala nią w kogo akurat ma ochotę lub jest pod ręką.

 

***

 

Od Turnieju Trójmagicznego minęło kilka miesięcy jednak motywacja Kubasa była równie silna jak w dniu, kiedy dowiedział się o tym, że jest wybrańcem. Był to ten sam dzień, w którym dowiedział się, że jego główny wróg – kobieta o imieniu Diablica Martwica stała za śmiercią jego rodziców. Kubas poprzysiągł zemstę. Jego pracodawcy, czyli Trzej Wielcy Lordowie byli zadowoleni z jego nowych ambicji, ponieważ pokrywały się z tym do czego został stworzony.

Zniszczenia źródła zła na ziemi, czyli właśnie Diablicy Martwicy.

Oprócz tego Kubas miał pewne marzenie a było nim zostanie prawdziwym chłopcem. Lordowie obiecali mu, że gdy będzie pracował dla nich jako obrońca dobra, spełnią jego prośbę, gdy stwierdzą, że jest godny takiej nagrody.

By wszystkie te plany ziściły się, Kubas całą swoją uwagę przekierował na trening by stać się silniejszym. Ostatnia potyczka z jego obiektem zemsty skończyła się straszną porażką. Zaczynamy więc tę cześć od tego, że Kubas oraz jego mistrz Ździraja (dziad o długich czarnych włosach i koziej bródce, który ubiera się jak zapaśnik albo ninja albo jedno i drugie jednocześnie) już któryś dzień z kolei ćwiczą na obrzeżach warszawy, gdzie nie ma gapiów i sklepów biedronka. Kubas myślał, że jego mistrz przyprowadził go tutaj by nikt nie przeszkadzał im w treningu, ale prawda jest taka, że Ździraja nie chciał by ktoś zobaczył, że ma takiego chujowego ucznia i to jeszcze z krzywym ryjem.

„Czego się dzisiaj nauczę?” Dopytywał Kubas, który ku uciesze jego mentora, naprawdę przykładał się do ćwiczeń. Tym bardziej od razu postanowił uraczyć go odpowiedzią.

„Jak być fajnym.”

„Bardzo śmieszne.”

„Ale ja nie żartowałem.” Odpowiedział z powagą dziadyga. „Kurwa narrator nie nazywaj mnie dziadem, bo sobie wszyscy będą wyobrażać, że jestem jakimś staruszkiem a ja jestem dopiero 40+.”

Dla mnie tam jeden chuj.

„Dla mnie też.” Zgodził się Kubas.

„Gnoje.”

„To ćwiczymy czy nie?” Zniecierpliwił się okularnik.

A no tak.

Warto wspomnieć, że Kubas miał okropną wadę wzroku, więc musiał nosić bardzo wielkie, okrągłe okulary. Były one jednym z trzech charakterystycznych cech naszego bohatera. Drugą była czerwona blizna na czole o której już wspomnieliśmy a trzecią szara bluza z kapturem, która miała na środku biały okrąg z czarną literką „A”. Można rzec w sumie, że czwartą rzeczą charakterystyczną dla niego była krzywa japa, ale już się go nie czepiajmy tak bardzo, bo i tak będziemy to robić przez resztę powieści.

„Dobra serio chciałem nauczyć cię jak być fajnym, ale jak nie to się wal. Wymyślę coś innego.” Zaczął zastanawiać się Ździraja.

„Może nauczyć mnie jakiś nowych technik z użyciem Worywoku. Przecież sam kiedyś miałeś runę Sourei”

Była to nazwa runy, którą ma Kubas. Zwana jest też runą szału.

„Dobrze gadasz a to u ciebie rzadkość. Może nauczę cię Russelguna…” Zamyślił się dziad. „Nie… sam nie dam rady. Musiałbym poprosić Russela o pomoc.”

„Jakiego kurwa Russela? To twój diler?”

„Nie debilu. Słuchaj. Nauczę cię przywoływać towarzysza.”

„To jakaś technika z czasów ZSRR?”

„Pomocnika.” Poprawił się na siłę Ździraja.

„No to coś nowego, bo moi kumple zazwyczaj są nieprzydatni. Jak to zrobić? Nie mam telefonu jakbyś miał zapytać.”

„Powinienem to mieć ze sobą.” Powiedział mistrz Kubasa, nie słuchając go tylko grzebiąc sobie po kieszeniach a potem w gaciach. Po chwili wyjął coś co wyglądało jak zwój „Dobrze pamiętałem.”

„Co to za papier?” Przyjrzał się uważnie Kubas.

„Zobacz sam.” Ździraja rozwinął zwój i położył go na ziemi. „Ten zwój jest jakby umową, dzięki której będziesz mógł przywoływać pomocnika, na przykład w trakcie walki. To taki pakt.”

„I na pewno nie chcesz mnie wrobić w jakiś chujowy kredyt?”

„Zamknij ryj i słuchaj. Ta umowa jest akurat paktem z pół-wymiarem zwanym Ptasią Górą.”

„Ptasia Góra?”

„Tak. Tam mieszkają ptaki a ich przywódcą jest Russel Crow, czyli Russel Kruk, mój mistrz.”

„Uczył cię kruk?”

„Wiem, że to brzmi dziwnie, ale skup się. Jeżeli przypieczętujesz pakt, będziesz mógł przywoływać ptaki z tego pół-wymiaru.”

„Jak to zrobić?” Zainteresował się Kubas.

„Musisz tu napluć.”

Kubas posłuchał polecenia i splunął.

„Nie na mnie kutasie!” Kubas splunął po raz drugi, tym razem na zwój, ale musiał się pochylić, bo inaczej by nie trafił. „Kuźwa a na mnie bez problemu trafiłeś.”

„Co teraz?”

„Zademonstruje ci. Musisz napluć sobie na wewnętrzną część dłoni.” Ździraja opluł sobie dłoń. „Po czym przyłożyć ją do powierzchni np. ziemi i krzyknąć słowa: wzywam ptaka!” Mężczyzna, gdy tłumaczył, wykonywał opisywane przez siebie kroki. Gdy przyłożył rękę do ziemi i krzyknął magiczne zaklęcie, nagle pojawił się wszędzie dym.

PUF

Gdy szybciutko się rozwiał, obok naszych bohaterów pojawił się Struś Pędziwiatr.

„Zajebiście!” Kubas się podjarał. „Ale czemu tak coś jebie jakby Włodek stał tuż obok?”

„A myślisz, że czemu nazywa się Pędziwiatr? Bo tak strzela pierdami, że aż się za nim kurzy. Znikaj.”

PUF

Po tych słowach znowu się zadymiło i ptak zniknął, pozostawiając za sobą jedynie smród.

„Teraz ty spróbuj.” Wydał polecenie nauczyciel a Kubas podwinął rękawy.

„A proszę cię bardzo.” Kubas napluł sobie na rękę, przyłożył do ziemi i wydarł japę. „Wzywam ptaka!”

PUF

Gdy opadł dym, na ziemi pojawił się kurczaczek hot wing z KFC.

„Zajebiste!” Powiedział okularnik po czym ze smakiem opierdolił kurczaczka. „Pychota.” Ździraja podrapał się po głowie.

„No tak, mogłem się spodziewać, że coś spierdolisz. Jak to jest nie mieć kompletnie żadnego talentu?”

„Wal się.”

„Musisz poćwiczyć.”

„To może teraz ulepszymy moją pierwszą dystansową technikę?”

„Nom, można ja doszlifować.”

„Będziecie musieli przełożyć trening.”

Usłyszeli znajomy, damski głos, który wziął się znikąd.

 

***

 

Kubas i Ździraja obejrzeli się za siebie, bo wydawało im się, że głos dobiegał z za ich pleców. Mieli rację.

Głos należał do małej i drobnej żeńskiej postaci, o czarnych włosach do ramion ubranej w jasną szatę. Unosiła się w powietrzu a na głowie miała spiczastą czapkę. W ręku zaś dzierżyła różdżkę zakończoną złotą gwiazdą. Była to Wróżka Wali Gruszka, przewodnik Kubasa po sprawach dobra i zła oraz wysłannik jego pracodawców. Pojawiła się znikąd, ponieważ rasa wróżek potrafiła siebie oraz innych teleportować na dowolne odległości.

„Co masz na myśli wróżko?” Zapytał Kubas, któremu nie w smak było przerywanie treningu.

„A jak myślisz? Kolejne wezwanie od Trzech Wielkich Lordów.” Wyjaśniła WWG (skrót od jej nazwy). „Podobna jakaś poważna sprawa. Poprosili mnie też, żebym ściągnęła Ździraję.” Mówiąc to spojrzała na dziada.

„No to w takim razie zapierdalajmy.” Tryskał humorem mistrz Kubasa.

Chwilę później nikogo już nie było, bo wróżka użyła swoich mocy i przeniosła wszystkich do Pałacu Lordów.

 

***

 

Pałac Trzech Wielkich Lordów leżał w Górach Rolling Stones, miejscu na Ziemi, które było niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Wróżka jednak za pomocą swoich umiejętności potrafiła przenosić tutaj sojuszników lordów. Kubas i Ździraja pojawili się przed wielkim, zrobionym z szarego kamienia pałacem o trzech wieżach. Wszędzie wokół zaś ciągnął się grunt zrobiony jakby z chmur. W tle było widać resztę szczytów gór Rolling Stones.

Ale nasi bohaterowie nie przybyli tutaj by zwiedzać, zresztą znali ten widok na pamięć. Udali się do olbrzymich drewnianych wrót i wbili do środka. Na pamięć znali również trasę przez korytarze do głównej sali w pałacu, gdzie za drzwiami z tabliczką z napisem „Wietnamców nie wpuszczamy” zazwyczaj czekali na nich trzej lordowie.

I tym razem tak było.

Pracodawcy Kubasa przyjmowali trzy-cztery razy większą postać niż dorosły człowiek by pokazywać swoją wyższość nad śmiertelnikami. Byli oni odpowiedzialni za dobro na ziemi, ale byli takimi gnojami lub na tyle leniwi, że wysługiwali się innymi, których nazywali obrońcami dobra (ale chyba dla jaj).

Tak jak właśnie np. Kubasem.

Lord Tom`Ash, lord Ski-O i lord P.Ter oczekiwali gości i gdy tylko ich zobaczyli, postanowili przejść do rzeczy.

„Witajcie. Mamy nowe zadanie dla Kubasa, ale dobrze, żebyś i ty Ździraja wysłuchał co mamy do przekazania.” Rozpoczął dawanie questa lord blondyn, czyli pierwszy wyżej wymieniony. Kubas nie krył zdziwienia.

„O kurde to pierwszy raz jak mnie tutaj ściągnęliście i nie robicie sobie ze mnie żartów i beki.” Wyjaśnił zszokowany.

„O chuj, zapomniałem.” Na poważnie zmartwił się lord Tom`Ash.

„Chuja to ma na mordzie.” Poprawił go lord Ski-O.

„Od razu lepiej.” Stwierdził lord P.Ter.

„Dzięki kurwa.” Załamał ręce Kubas, bo wcale nie chodziło mu oto, że za tym tęsknił.

„A więc o co chodzi?” Starał się nakierować rozmowę na pierwotny tor Ździraja.

„O to, że pojawił się potężny oponent. I nie chodzi nam o Diablicę Martwice.”

„Komu skopać ryj?”

„Koleś nazywa się Emochimaru.” Wyjaśnił lord P.Ter.

„Kurwa jak?” Złapał się za głowę Kubas, którego coraz bardziej zadziwiały pomysły autora.

„Emochimaru? To mój stary kumpel.” Stwierdził Ździraja. „Ale stał się chujem i pewnie należy mu się wpierdol od kiedy zaczął tytułował się jako guru Emo.”

„No wiemy i pomyśleliśmy, że dasz jakieś wskazówki Kubasowi.” Stwierdzili lordowie.

„Co odpierdziela ten emos?” Zapytał okularnik.

„Zaczaił się w zakazanym lesie i zjada ludzi.”

„Co kurwa? W zakazanym lesie? Macie na myśli ten koło Hogwartu?” Hogwart był sierocińcem, gdzie odpierdalały się dziwne rzeczy takie jak handel dziećmi. Kubas odwiedził go w części pierwszej.

„Tak, z tego co wiem to atakuje dzieciaki i nauczycieli a także przypadkowych grzybiarzy.” Wyjaśnili dokładniej.

„Kurwa, kto zbiera grzyby w zakazanym lesie?” Zastanawiał się Ździraja.

„Myślałem, że po tym jak dyrektor Bumbledore oraz Vmordewolt zdechli to Hogwart podzielił ich los.” Zaczął wspominać nasz główny bohater a lord Ski-O wytłumaczył mu, czemu nie miał racji.

„Po śmierci Bumbledore`a zrobili konkurs na nowego dyrektora i wybrali psychologa - Ambrożego Kleksa. Miał kiedyś swoją akademię dla dzieci z oddziałami integracyjnymi, gdzie na nich eksperymentował, ale kiedy na jego komputerze znaleziono dziecięcą pornografię to skończył w pierdlu. Był jedynym który się zgłosił do konkursu, akurat szukał pracy po odsiedzeniu wyroku.”

„A co z tym Emochimaru?”

„Zawsze był zjebany.” Złapał się za brodę Ździraja. „Ale jak się postarasz i będziesz pamiętał o treningu to powinieneś skopać mu ryj.”

„Jakieś rady miszczu?”

„Jak mi zapłacisz to chętnie udzielę.”

„No to zachowaj je kurwa dla siebie.” Pokazał dziadowi faka po czym odwrócił się do Wróżki Wali Gruszki. „Dobra to chociaż ściągnij moich ziomków. Może być wróżko?” Poprosił Kubas.

„Ściągnąć to sobie możesz majtki.” Spojrzała WWG na lordów, ci machnęli głową jakby się zgadzali na jego prośbę po czym Kubas zniknął.

***

 

Nasz bohater pojawił się pośrodku gęstego lasu, w którym kilka lat temu rozpoczęła się jego przygoda. Z tego co pamiętał, las ten był kiedyś wypełniony niebezpiecznymi potworami i mitycznymi bestiami, ale niejaki gajowy Hogwartu przerobił je na mięso na export. Jego krótkie rozmyślania o przeszłości przerwało pojawienie się jego kolegów. Wróżka spełniła prośbę.

U jego boku stanęło trzech chłopaków, mniej więcej w jego wieku. Pierwszym z nich był Włodek, wyższy od naszego bohatera chłopak o prostokątnej twarzy i prostokątnych okularach. Z twarzy był trochę downem (i z mózgu pewnie też). Chodził w żółtej koszulce z logiem i napisem bananów chiquita. Miał ze sobą brązową torbę, którą miał założoną na ramię. Kolejnym ziomkiem był Konrad – żydek co można było poznać po jego żydowskich pejsach przed uszami. Oprócz tego był niewyróżniającym się chłopakiem a ubrany był w białą żonobijkę (koszulka bez rękawów). Ostatnim z kolegów był Wietnamczyk Derek, który ubrany był w czarną bluzę z długim rękawem, która była w czerwone paski. Miał przymrużone oczy, bo był Azjatą i tyle.

Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego autor tak bardzo zwraca uwagę na ubiory postaci to już tłumaczę. Zależy mu bowiem, by w każdej części wyglądali tak samo. Pewnie myślicie, że to praktyka stosowana w każdym shounenie gdzie bohaterowie cały czas mają to samo ubranie, ale bardzo się mylicie. Wszyscy tu obecni mają tylko jedno ubranie, którego nawet nie piorą, bo to pierdolone brudasy.

Zanim zdążyli się ze sobą przywitać, Konrad zaczął drzeć japę.

„Kurwa, ostrzegajcie, jak robicie teleportację. Właśnie srałem!” Właściwie to nie wspomniałem, że Konrad był w pozycji kucającej z portkami opuszczonymi do kolan. Pech chciał, że akurat opróżniał zwieracze a gówno wyleciało na buty Kubasa.

„No kurwa!” Zaczął wycierać buty o trawę obsrany bohater a Konrad bez podcierania dupy, podciągnął spodnie. Włodek i Derek skupili się na rozglądaniu wokół siebie, ale widzieli aż drzewa.

„Gdzie my są?” Zapytał Derek, a gdy Kubas, skończył ścierać gówno z butów to zaszczycił go odpowiedzią.

„To zakazany las.” Rzekł z nutką grozy.

„Ciekawe miejsce.” Zainteresował się Włodek, ale Konrad od razu go opierdolił.

„Byłeś tutaj debilu. To las niedaleko Hogwartu. Ale co my tutaj robimy?”

„Jak to co? Mamy kolejne zadanie. Trzeba zajebać jakiegoś ciotę o imieniu Emorangutan.”

„Emochimaru!” Usłyszeli krzyk, ale trudno było powiedzieć skąd dochodził. Po chwili rozglądania dookoła, dostrzegli jakaś postać, która stała wysoko na grubej gałęzi jakiegoś drzewa i spoglądająca na chłopców. „Nazywam się Emochimaru debilu!” Ponownie odezwał się chropowatym głosem, który brzmiał jakby całe życie razem z perfekcyjną panią domu – Małgorzatą Rozenek wdychał środki czystości. Gdy ten kończył się przedstawiać, Kubas podskoczył do góry i wskoczył na jakąś inną gałąź.

„Nie popisuj się!” Krzyknął Konrad, bo on i inni koledzy okularnika musieli wspinać się na drzewo jak jacyś gówniarze, czyli powoli i nieudolnie. Kubas zaś miał sposobność teraz przyjrzeć się oponentowi. Był to czarnowłosy mężczyzna, który prawie wyglądał jak członek zespołu Kiss. Dziwne, czarne ubrania, czarne długie włosy opadające na oko, język wystający z gęby (dwa razy dłuższy niż normalnie). Było widać, że ta dziwna persona jest emo, ponieważ miał pocięte ręce i szyje. W dodatku miał taki typowy czarny, emowski makijaż na mordzie, który nałożony został na wypudrowaną na biało skórę.

„Szukaliście mnie i znaleźliście. Niech zgadnę, wysłał was Pan Kleks?” Zapytał emos.

„Kto kurwa?” Zapytał wdrapujący się Derek.

„Nowy dyrektor Hogwartu.” Odpowiedział Kubas.

„Ale czemu nazywa się Pan Kleks?” Zastanawiał się Włodek, który już prawie wgramolił się na gałąź.

„A jak myślicie? Koleś jest chory na niedowład zwieraczy i zostawia wszędzie kleksy (tzn. gówno dla niekumatych.) Ogarnął się, że zjadam jego podopiecznych i zaczął wysyłać na mnie różnych gnojów. Ja nie mam nic przeciwko, bo to tylko zwiększa mój bufet. Ostatnio zjadłem nawet kilku Turksów.”

Turksi to taka międzynarodowa policja do niszczenia zła tylko, że nie mają radiowozów.

„A był wśród nich taki co napierdalał ogniem?” Zapytał Kubas.

„Nie chyba.”

„Kurwa szkoda.” W końcu Włodkowi, Konradowi i Derekowi udało się wspiąć na drzewo, ale okazało się, że ten pierwszy był takim debilem, że wspiął się na nie te drzewo co trzeba. „Kretyn.”

„Dlaczego zjadasz ludzi?” Zapytał Konrad.

„Przeczytałem w Internecie, że jak się zjada młode dzieciaki to przejmuję się ich siły życiowe i można stać się nieśmiertelnym, gdy zeżre się ich wystarczająco dużo.” Wyjaśnił.

„Kuźwa emo, który chce byś nieśmiertelny? Upodobałeś sobie sierociniec ty chuju.” Dokończył Kubas.

„Oj mylisz się. Od dawna miałem go na oku, mój uczeń Vmordewolt miał być tam dyrektorem i wysyłać do mnie dzieciaki. Ale ktoś go zajebał i dupa z planu.” Zezłościł się Emochimaru. Kubas udawał, że nie wie o co chodzi, ale Włodek od razu sprzedał kolegę.

„To Kubas go zajebał.”

„Zamknij ryj!”

„Ach tak? W takim razie chętnie pomszczę swego ucznia i zjem kolejne cztery dzieciaki chociaż mam wrażenie, że będę miał po was zgagę, szczególnie po Wietnamczyku, bo nigdy nie przepadałem za azjatycką kuchnią.” Wymalowany złoczyńca przyjął pozę do walki. Za jego śladem poszedł Kubas i podniósł gardę.

„Zaraz obije ci ryj i twoja nieśmiertelność pójdzie w pizdu!” Zawołał.

„Nie chce być nieśmiertelny.” Zadziwił ich Emochimaru. „A raczej nie w takim sposób jak uważasz.”

„To po chuj zjadasz gówniarzy!?”

„Chce być pierwszym na świecie True Emo.”

„Czym?” Zastanawiali się chłopaki.

„Wiecie o tym, że w dzisiejszych czasach emosy to jakieś żałosne podróbki, które ubierają się na czarno, słuchają chujowym zespołów, udają introwertyków, chodzą smutni bez powodu, mają gadu gadu tylko po to by być wiecznie niedostępnym. To są pozerzy! Wkurwiają mnie i niszczą dobre imię emo, którzy powinni się pociąć i tyle!”

„Cóż, czym więcej samobójców tym mniej samobójców.” Skomentował Kubas.

„Ja chce zostać nieśmiertelnym, ponieważ chce zostać prawdziwym emo, czyli takim, który naprawdę się potnie i zginie jak na emo przystało, ale tak naprawdę nie chce umierać więc przeżyje. Będę pierwszym na świecie żyjącym True Emo!”

„Ździraja miał rację. Jesteś zjebany.” Skomentował po raz drugi Kubas.

„Znasz Ździraję? Myślałem, że już dawno gryzie glebę po tym jak stracił runę.”

„To teraz się pewnie nie zdziwisz.” Kubas wskazał palcem na swoją bliznę. „Teraz ja posiadam jego runę a ten dziad jest moim mistrzem.”

„Faktycznie blizna wygląda jak Sourei. Nie zauważyłem od razu przez twój krzywy ryj.”

„Dobra, możecie się już napierdalać czy coś?” Poprosił Konrad, który poczuł, że mu się zaczyna nudzić jak i czytelnikom.

„Wedle życzenia żydzie.” Emochimaru wyjął kilka pokeballi z majtek po czym rzucił je w kierunku bohaterów. Okazało się, że pojawiło się kilka ekansów – fioletowych węży-pokemonów, które oplotły drzewa. Zaczęły zbliżać się do chłopaków z zamiarem pogryzienia ich. Kubas zaczął skopywać je z drzewa a jego koledzy udawali, że walczyli a tak naprawdę uciekali. Jedynie Włodek nic nie robił, bo stał na innym drzewie, które nie było celem ataku.

„Włodek kurwa zrób coś!” Krzyknął Derek, któremu pokemon wgryzł się w dupę.

„No dobra.” Włodek zanurzył rękę w torbie i wyjął coś co wyglądało jak żarówka. Rzucił nią w drzewo obok, na którym byli jego koledzy i węże. Kubas starał się jeszcze coś do niego krzyknąć, ale nie zdążył. Gdy tylko żarówka dosięgła celu, wybuchła.

BUM

Zadymiło się a z drzewa zaczęły spadać rozwalone pokemony wraz z Konradem i Derekiem. W końcu drzewo również padło. Jedynie Kubas zdołał przeskoczyć na inną gałąź, bliżej prawdziwego wroga.

„Włodek kurwa! To przecież paopei a nie zabawka!”

„Sorry, nie wiedziałem, że aż tak pierdolnie.” Odpowiedział po czym zakręciło mu się w głowie i upadł na tyłek.

Paopei to były magiczne artefakty robione przez lorda Ski-O. Ich używanie było bardzo obciążające organizm czego właśnie doświadczył przyjaciel Kubasa. Wcześniej Włodek był tylko bezużytecznym towarzyszem naszego głównego bohatera a teraz stał się bezużytecznym towarzyszem naszego bohatera tylko, że z żarówkami.

„Skup się!” Krzyknął uśmiechnięty Emochimaru, który zamachnął się ręką jakby chciał uderzyć Kubasa. Stał jednak zbyt daleko.

A jednak!

Ręka Emochimaru wydłużyła się jak guma i przyjebała Kubasowi po ryju a ten prawie spierdolił się z gałęzi. Następnie powróciła do normalnych rozmiarów.

„Ała!” Złapał się za ryj i nastawił szczękę. „Kurwa rozciąga się jak Vmordewolt.”

„To ja go tego nauczyłem!” Emos ponownie chciał wymierzyć cios i faktycznie to zrobił. Tym razem Kubas zablokował potężne uderzenie. „Coś tam jednak potrafisz okularniku.”

„A żebyś wiedział!” Kubas mocno złapał wydłużoną rękę przeciwnika i starał się go zrzucić z drzewa, ale ten na tyle się zaparł, że był nie do ruszenia. Zmienił więc strategię i zaczął napierdalać go łokciem w jedno miejsce na ręce, torturując w ten sposób emosa. Była to popularna technika używana przez starsze rodzeństwo do zadawania bólu młodszemu. Emochimaru po chwili zaczął odczuwać ból, ale nie mógł wyrwać ręki z uścisku naszego bohatera. Postanowił więc zaatakować drugą ręką co pozwoliło mu na uwolnienie się, pomimo że Kubas uniknął tego ataku.

„Gówniarz. Takie techniki są zakazane, tak jak uderzenie w szczepionkę!” Wykrzyczał wściekły oponent.

„Na wojnie i miłości wszystko wolno!”

„Jedyna miłość jaka może cię spotkać to pozwolenie na eutanazję! A masz!” Emochimaru wyrzygał jakiś sztylet z takim impetem, że wystrzelił go w Kubasa z olbrzymią prędkością. Kubas w ostatniej chwili uniknął, ale i tak ostrze zraniło go w ramię.

„Ahh!” Złapał się za ramię. „A więc to jest twoja broń?”

„W sumie nie. Głodny byłem.”

„Aha.”

„To co? Następny cios? Z takiej odległości nic mi nie zrobisz!”

„A założymy się?” Uśmiechnął się Kubas. „To patrz na moją nową technikę!” Po tych słowach nawet ranni koledzy spojrzeli na swojego towarzysza. Znak Kubasa zaświecił na czerwono po czym błękitno-przezroczysta moc owiła się wokół prawego ramienia bohatera.

„Nagromadził Worywoku wokół ręki. Co dalej?” Opisali co robił jego koledzy a chwilę później usłyszeli nazwę ataku wykrzyczaną przez Kubasa.

„Kubas Cannon!”

Krzycząc to, zamachnął się ręką jakby uderzał z pięści a nagromadzona moc oderwała się od ramienia i poleciała z dużą prędkością w stronę Emochimaru. Wszyscy byli zaskoczeni.

„Naprawdę tym strzelił!” Zdążył wykrzyczeń emos po czym oberwał czystym Worywoku, że aż go zjebało na ziemie.

JEB

Wszyscy spojrzeli na leżącego przeciwnika. Ten po chwili wypluł trochę krwi i z trudem podniósł się na nogi, trzymając się za pierś, czyli miejsce, w które dostał. Otarł ręką krew z podbródka po czym jednym skokiem powrócił na gałąź, z której spadł.

„O ty mały kutasiarzu. To bolało.”

„Dobrze ci tak.” Powiedział zadowolony okularnik. „A najlepsze jest to, że ta technika wcale nie zabiera tak dużo Worywoku. To co? Jeszcze raz?” Kubas ponownie zebrał energię i wstrzelił. „Kubas Cannon!” Zanim jednak atak doleciał do celu, emos ponownie wyjął pokeballa i otworzył go.

JEB

Okazało się, że tym razem przeciwnik zablokował atak Kubasa i to ramieniem.

„Nani!?” Zdziwił się Kubas, ale po chwili dostrzegł, że to nie ręka zablokowała atak a jakaś skorupa, którą użył jako tarczę. „Co to za jebana muszla?”

„To mój najwierniejszy pokemon – Kabuto. Muszla, która jest twarda jak głaz. Używam jej jako tarczy.” Odpowiedział zadowolony Emochimaru po czym skoczył na drzewo, na którym stał Kubas. Gdy dowiedział się, że gówniarz potrafi atakować na dystans, postanowił skrócić dystans między nimi. „Broń się!” Emos zaczął atakować i kopać Kubasa, ale ten skutecznie się bronił. Widać nauka sztuk walki u Ździraji nie poszła jak krew w piach. Żaden z nich jednak nie potrafił zdobyć przewagi. W końcu Kubas przywalił z całej pety w brzuch Emochimaru, że aż go skuliło, ale był to jedynie wstęp do kontrataku. Gdy tyko się pochylił, postanowił wydłużyć swoją szyję, którą oplótł całego okularnika, nawet skrępował jego ręce.

„Puszczaj pedale!” Wykrzyczał uwięziony.

„Najpierw przeprowadzimy eksperyment.” Emos uśmiechnął się po czym otworzył szeroko usta i przyssał się do szyi Kubasa, bardziej od strony karku. W pewnej chwili mocno go ugryzł niczym wampir. Jego ofiara krzyknęła po czym użyła Worywoku i napięła się by oswobodzić się z uścisku. Szyja i głowa przeciwnika powróciła na miejsce.

„O ty śmieciu!” Kubas złapał się za ranę. Cała ta sytuacja wkurzyła go co spowodowało pobudzenie jego mocy. „Zapłacisz za to! Hammer…” Gdy tylko chciał użyć swojej techniki, poczuł ogromny ból na szyi w miejscu, które przytrzymywał dłonią. Ból był tak wielki, że aż upadł na kolana, krzyknął i miał problem by się podnieść a po zebranej mocy nie było śladu.

„Hahaha, wyszło lepiej niż myślałem.” Ucieszył się Emochimaru, gdy Kubas pałał mu się pod nogami w grymasach bólu.

„Coś ty mi kurwo zrobił!? Aghh!” Ból nie pozwalał mu na skupienie się na czymkolwiek.

„Kubas!” Zawołali koledzy, ale nie byli w stanie mu pomóc, bo byli frajerami.

„Już nie żyjesz!” Kubas pokonał ból i z trudnością podniósł się na nogi. „Wragghhh!” Widać po nim było, że jest mega wkurwiony. Stał się czerwony jak burak a znak na czole ponownie zaczął świecić. Piana z mordy zaczęła mu lecieć jakby dostał ślinotoku. Jego oczy zaczęły pałać chęcią mordu.

„To przecież Szał Bojowy!” Krzyknął Włodek i brzydal miał rację. Ale gdy tylko Kubas miał zaatakować, ponownie poczuł olbrzymi ból, złapał się ponownie za kark po czym po prostu zemdlał.

 

***

 

„O kurwa!” Krzyknął Kubas, gdy spocony obudził się w swoim pokoju. „Śniło mi się, że ugryzł mnie jakiś pierdolnięty emo.” Powiedział do Włodka, który siedział obok niego i wpatrywał mu się w ryj. „A czego ty tak się jopisz Włodziu?”

„Nie jopie tylko doglądam twojej rekonwalescencji.” Odpowiedział a Kubas bardzo się zdziwił. Nie dlatego, że mówił dziwne rzeczy tylko dlatego, że użył słów typu doglądać i rekonwalescencja (i to w jednym zdaniu.)

„Co ty, naćpałeś się?” Teraz to Kubas mówił z troską o przyjaciela.

„Martw się o siebie. Od walki z Emoroidem spałeś przez tydzień. Myśleliśmy, że już po tobie więc spisaliśmy za ciebie testament, ale gdy okazało się, że nic nie posiadasz to trochę się zasmuciliśmy.” Wyjaśnił przyjaciel.

„Co!? Czyli to nie był sen!?” Kubas zaczął odtwarzać wspomnienia i dosłownie w tej samej chwili, zakuła go rana na karku. Tym razem był to leciutki ból, ale i tak złapał się tam dłonią. „Jebany zaraził mnie bąblowcem czy innym gównem, jestem pewien! Ale co właściwie się stało po tym jak odleciałem? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że skopaliście mu dupę. Już wiem! Kiedy Emochimaru zjadał Dereka i Konrada to ty spierdoliłeś ciągnąc mnie za sobą tak? Ich poświęcenie nie pójdzie na marne.”

„Nie, jak dasz mi dojść do głosu to ci powiem. Kiedy zemdlałeś, zaczęliśmy przymilać się do tego pojeba, żeby wiesz, nie zjadł nas tylko ciebie, ale wtedy pojawili się Troksi…”

„Turksi” Poprawił okularnik tzn. Kubas, bo Włodek też jest okularnikiem.

„No tak, razem z pułkownikiem James`em na czele i z jego ognistymi pociskami, pokonali skurwysyna. Pułkownik nawet na nas nie spojrzał chociaż miał bekę z ciebie, że dostałeś wpierdol i jeszcze skopał cię po plecach i napluł na ryj.”

„Jebany, to dlatego mnie tak nera szarpie. Ale co się stało z Emochimaru? Gryzie glebę?”

„Chyba nie bo zabrali go ze sobą. Potem WWG zabrała cię tutaj i kazała mi się tobą opiekować, no wiesz, zmieniać ci pościel i majtki, kiedy przez tyle czasu srałeś do łóżka, ale ja nawet lubię ten zapaszek więc tego nie robiłem.”

„Dzięki kurwa.” Ogarnął Kubas, że faktycznie leży w szczynach i własnych odchodach.

Nie pierwszy i nieostatni raz zapewne.

„Boże jak sobie pomyślę jak lordowie mnie opierdolą to aż mi się z łóżka nie chce wstawać. Albo jak będzie mi cisnął pułkownik to aż mnie skręca w środku. W dodatku ciągle szczypie mnie po ugryzieniu tego emo.”

„Może masz alergie na pojebów.”

„To już bym od was umarł.”

Albo od siebie.

Ich rozmowę przerwała macocha Kubasa i Włodka, która wbiła do ich pokoju. Zdziwiła się, że ten pierwszy w końcu się obudził i nawet ucieszyła, bo w domu już tak jebało, że nie szło wytrzymać. Powiedziała, że zadzwonił domofonem jakiś ich kolega i że go wpuściła, bo podobno był umówiony z Włodkiem i zaraz tutaj będzie. Ten podziękował kobicie po czym chwilę się zastanawiał, ale przerwał mu Kubas.

„Z kim mnie zdradzasz chuju?”

„Aaa… kompletnie zapomniałem. Umówiłem się z Damianem Pawianem.”

„Co kurwa!? Zaprosiłeś tutaj tego pojeba!?”

Damian Pawian chodził do tej samej klasy co Kubas i jego kumple, gdy ich szkoła podstawowa jeszcze istniała. Był dość charakterystyczny, bo był w połowie małpą. Od pierwszej części, ma na pieńku z Kubasem i jego ekipą.

„No tak bo w sumie z Derekiem i Konradem wpadliśmy na pomysł, że będziemy brać kasę za to, że pozwalamy cię skopać, gdy byłeś nieprzytomny a Damian obiecał dużo kasy za taką możliwość. Myślałem, że no wiesz… będziesz jeszcze spał.”

„No to kurwa przykro mi, że wam zjebałem biznes gnoje.” Powiedział obsrany Kubas po czym podniósł się na zdrętwiałe nogi.

„Eee tam, już nieźle zarobiliśmy. Skopały cię dresy z podwórka, listonosz, Oluś, nasz ojczym, kilku sąsiadów a nawet Kupizzz i Ździraja raz skorzystali, jak daliśmy im rabat.”

„Kurwy jerychońskie.” Kubas nie zdążył się porządnie zezłościć na kolegów, ponieważ zobaczył coś co wkurzało go bardziej niż oni. Mordę Damiana Pawiana i to dość zdziwioną.

„Hej kurwa co jest!? Miał leżeć nieprzytomny!” Poskarżył się małpiszon.

„Koniec promocji! Chcesz mnie skopać to musisz stawić mi czoła lamusie!” Kubas chciał wyładować złość oraz frustrację a akurat nadarzyła mu się idealna okazja.

„Niech ci będzie! Za dużego smaka sobie zrobiłem na skopanie ci ryja!” Mimo, że Pawian zawsze dostawał wpierdziel od Kubasa, to nie zabrakło mu odwagi i z małpią zwinnością rzucił się na okularnika.

„Już po tobie! Hammer He….” Gdy Kubas zaczął zbierać moc wokół głowy, ta natychmiast się rozproszyła a rana na karku zaczęła niemiłosiernie napierdalać. „Aghh!” Kubasa aż zwaliło z nóg i wylądował mordą w obsranym prześcieradle, zaciskając ręką miejsce z ugryzieniem. Ból był tak mocny, że Kubas nawet nie ogarniał, że Damian Pawian kopie go po brzuchu i ryju.

Gdy ten się już nakopał, Włodek zapytał czy jednak nie powinien dać chociaż obiecanej kasy, skoro udało mu się to czego pragnął, ale Damian odwołał się do praw konsumenta, pokazał mu faka i sobie poszedł w dużo lepszym humorze niż przyszedł.

Całą resztę dnia oraz w nocy, Kubas rozmyślał o tym co zaszło. I nie chodzi tutaj o wizytę Damiana Pawiana, bo udawał, że nie miała miejsca, ale o to, że użycie mocy wiązało się z okropnym bólem w karku. Wieczorem spróbował jeszcze parę razy naładować Worywoku, ale im bardziej się starał, tym większy ból odczuwał. Postanowił, że jeżeli rano problem dalej będzie występował, zgłosi się do NFZ.

Nie no jaja se robię, nawet Kubasowi nie chciałoby się stać od szóstej pod przychodnią. Postanowił, że zgłosi się o radę do lordów więc z samego rana, gdy on i Włodek już nie spali, zaczął drzeć japę.

„WWG! Przybądź na moje wezwanie i spełnij moje życzenie!”

„A co ja kurwa Shenlong?” Wróżka Wali Gruszka pojawiła się w pokoju. „Widzę, że odzyskałeś zdrowie. Przegrałam zakład.”

„No właśnie nie do końca.” Kubas wyjaśnił jej, co mu dolega. Zgodziła się z nim, że trzeba o tym opowiedzieć Trzem Wielkim Lordom, bo co to za główny bohater, który nie może używać swojej mocy.

Chujowy a pamiętajmy, że i tak mamy do czynienia z beznadziejnym przypadkiem.

HOP SIUP

…i dwaj przyjaciele znaleźli się w głównej sali w pałacu Lordów, przed ich obliczem.

 

***

 

„No w końcu. Ile można się opierdalać?” Zapytał lord Ski-O chociaż wiemy, że nie oczekiwał odpowiedzi.

„Shit a ja myślałem, że wykitował na dobre.” Powiedział Rumun, czyli wafel lordów (sługa) o rudych włosach, piegach i minie jakby miał przygotowany sznur, na którym się powiesi po powrocie do swojej szopy. Akurat zamiatał tutaj podłogę swoją szczotką, którą używał też do walki.

Kubas nie spodziewał się miłego przywitania więc cierpliwie wysłuchał obelg i opierdzielenia za zjebaną misję po czym, gdy w końcu mógł dojść do głosu, wyjaśnił swój problem.

„No to faktycznie problem.” Stwierdził lord Tom`Ash. „Bez mocy nie pokonasz Diablicy.”

„Pokaż w ogóle tę ranę na karku.” Rozkazał lord P.Ter a Kubas odwrócił się i odciągnął kołnierz od bluzy by było lepiej widać. W miejscu rany znajdowały się dwie czarne kropki a raczej łezki, które jakby zataczały koło.

„Kubas, nie mówiłeś, że zrobiłeś sobie tatuaż.” Włodek wyglądał na zaskoczonego.

„Co to za gónwo?” Zastanawiał się Rumun

„Kuźwa jebany Emochimaru zostawił mi jakiś syf.” Powiedział zdenerwowany Kubas, który już wcześniej zobaczył ten znak w lustrze. Aż dziw, że nie pękło od jego krzywej mordy.

„Może powinniśmy zapytać Ździraję, w końcu on się ziomeczkował kiedyś z tym emosem. Może wie co to za szajs.” Zaproponował lord P.Ter a inni się zgodzili i poprosili by WWG ściągnęła go tutaj jak najszybciej. Niestety okazało się, że dzień wcześniej opierdolił dwa kebaby z mega ostrym sosem i teraz walczy o życie i jelita w pałacowym kiblu. Kubasa zmartwiła ta wiadomość, ale nie tak jak Rumuna, który będzie musiał to wyczyścić.

„Chuj, to może trwać wieki a ja nie młodnieję!” Coraz bardziej fochował się na świat nasz bohater. „Naprawdę nic się nie da zrobić?”

„A wyglądamy ci kurwa na lekarzy albo emo?” Zezłościł się lord Tom`Ash.

„Ale jesteście lordami i podobno wiecie wszystko!” Odbił piłeczkę Kubas.

„No tak…, ale akurat tego nie.” Wytłumaczył lord Ski-O.

„Jak ci tak śpieszno to może zapytaj samego Emochimaru. Z tego co wiem, Turksi zamknęli go w Azkabanie.” Dopowiedział lord P.Ter

„Azkabanie? W sensie macie na myśli więzienie dla złoli tak? Może to i nie głupi pomysł. Pójdę do niego, skopie mu ryj i powiem, żeby ode mnie to zdjął!” Zadeklarował główny bohater. „Idziemy Włodek! Czeka nas przygoda! WWG! Do Azkabanu!” Wróżka nie podzielała entuzjazmu Kubasa, ale gdy lordowie powiedzieli jej, żeby spełniła jego prośbę to ta nie miała nic do gadania. Kubas i Włodek zniknęli a do sali akurat wlazł blady jak ściana Ździraja.

Świetne wyczucie czasu.

„Co tam? Chcieliście coś ode mnie?” Lordowie wyjaśnili mu co przegapił a ten na poważnie się zmartwił. „O kurde. Jeżeli się nie mylę to wiem co za niespodziankę zostawił mu Emochimaru. To jego sławetna – Pieczęć Emo!”

============================================================

Azkaban

============================================================

Kubas oraz Włodek pojawili się na stromym zboczu. Złapali się za okulary bowiem wiał bardzo mocny wiatr oraz padał deszcz. Szumiało im w uszach i majtkach i dosłownie w jedną chwilę, przemokli do suchej nitki. Na horyzoncie udało im się dostrzec wielką szarą wieżę, która położona była na środku wielkiego jeziora a być może nawet jakiegoś morza, trudno stwierdzić, bo ja też mało co widzę przez tę ulewę. Niedaleko miejsca, w którym pojawili się nasi chłopcy, zaczepiony był most linowy, który prowadził do góry, tak jakby na najwyższe i jedyne wejście do wieży.

Ta wspomniana wieża to właśnie Azkaban.

„Kurwa, czemu nie mogłaś nas przeteleportować do środka! Zmoczyłem jedyne ubranie!” Krzyknął do wróżki Kubas.

„A ja majtki!” Wrzasną Włodek, ale potem ogarnął, że przecież zsikał się już wcześniej.

„Nie mogłam zrobić tego w środku, ponieważ miejsce to jest bronione przez różne zaklęcia wszelakiej maści. Na pewno po to, żeby trzymać niebezpiecznych przestępców na smyczy.” Odpowiedziała wróżka, ale po tym szybko znikła, bo nie chciała się przeziębić. Kubas machnął ręka do przyjaciela by biegł za nim po czym szybko ruszyli w stronę mostu. Nie mieli czasu ani ochoty zastanawiać się czy ten stary most zarwie się pod nimi i wylądują w zimnej jak wpizdu wodzie. Wbiegli więc na niego odważnie i nawet udało im się przebiec go w połowie aż w końcu trafili na wyzwalacz fabularny i coś się wydarzyło, już tłumaczę co.

Do Kubasa i Włodka zbliżyły się latające cienie. Na początku wszyscy myśleliśmy, że to jakieś jebane gołębie, ale okazało się, że to jakieś cieniste zjawy wyglądające trochę jak duchy. Gdy tylko podleciały do naszych bohaterów, dosłownie na wyciągniecie ręki, poczuli oni olbrzymi chłód i zakręciło im się w głowie. Chwilę zajęło im otrząśnięcie się z tego amoku po czym olali te dziwne istoty i pobiegli dalej.

Sytuacja powtórzyła się kilka razy i zawsze wyglądała podobnie. W końcu jeden z cieni, który wyglądał na najbardziej zdziwionego, zawisł w powietrzu i spojrzał na Kubasa i Włodka, którzy dobiegli do końca mostu i najnormalniej w świecie weszli do Azkabanu.

„No kurwa co jest.” Rzekł do innych, sobie podobnych, których wokół więzienia latało dużo więcej niż przy moście. Po chwili jednak wrócił do pilnowania wieży.

 

***

 

Dosłownie, kiedy Kubas i jego brzydki przyjaciel minęli drzwi więzienia, w pałacu lordów zebrało się pilne, natychmiastowe spotkanie w sprawie tego pierwszego. Ostatnia przybyła Wróżka Wali Gruszka, ponieważ musiała wymienić zmoczoną czapkę.

Oprócz Trzech Wielkich Lordów, w sali byli obecni ich sługusy, czyli Rumun i Kupizzz a także Ździraja oraz dwie żeńskie postaci, które nasi czytelnicy mogą pamiętać z poprzedniej części powieści. Były to Anielica Żywica oraz Trini – mieszkanki wymiaru Kalangel, reprezentantki rasy czyśćca. Ta pierwsza, przepiękna blondynka oraz druga, śliczna szaro-włosa dziewczyna nie wyglądały by dziwnie, gdyby nie to, że miały białe skrzydła jak u aniołków oraz aureolę nad głową jak u… nie wiem, martwych ludzi czy coś. Po wydarzeniach z ostatniej części, postanowiły zamieszkać w pałacu lordów aż sprawa z Diablicą Martwicą się wyjaśni (czyli dosłowniej mówiąc aż będzie gryźć glebę).

„Co się stało? Brzmicie strasznie poważnie o wielcy lordowie.” Przemówiła Anielica a Trini ziewała i spała na stojąco. Widocznie wyrwano ją ze snu. „Zachowuj się.” Dopowiedziała do swojej podopiecznej, nie czekając na odpowiedź gospodarzy.

„Chodzi o Kubasa.” Odezwał się lord Tom`Ash. „Musimy się zastanowić jak mu pomóc, chociaż niechętnie to mówię.”

„Nie możemy sobie pozwolić na to by wybraniec ziemi tak chujowo zdechł.” Teraz mówił lord Ski-O.

„Co właściwie odjebał?” Sprecyzowała pytanie Anielica a Ździraja opowiedział o spotkaniu z Emochimaru i Pieczęci Emo. „O boże w co on się wpakował.”

„I co teraz?” Trini zainteresowała się sytuacją i przetarła oczy.

„Po pierwsze musimy go ściągnąć tutaj, bo idiota zdążył już spierdzielić chwilę przed tym jak dowiedzieliśmy się co mu jest.” Wyjaśnił nieobecność Kubasa, lord P.Ter. „Wróżko, wybacz, ale przytargaj go z powrotem.”

„No to mamy problem. Zdążył już wbiec do Azkabanu a tam nie mogę używać moich mocy.” Wyjaśniła WWG.

„Co? To on serio pójdzie rozgadać się z Emochimaru?” Zmartwił się Ździraja. „Mam nadzieję, że pracownicy więzienia go zatrzymają albo chociaż nie wsadzą go do pierdla za krzywy ryj.”

„Oby nie odwalił tam nic dziwnego. Ździraja, leć za nim i zgarnij z powrotem. My ściągniemy tutaj młodego papieża Cracvsa I (Krakusa Pierwszego) gdyż może on poradzi coś na tę pieczęć Emo.” Przedstawił swój pomysł jeden z lordów a wszyscy inni się zgodzili.

„W takim razie ja też idę!” Zgłosiła się Trini.

„Jesteś pewna? Ta sprawa nie ma do czynienia z Diablicą Martwicą.” Zauważyła zaniepokojona decyzją podopiecznej Anielica Żywica.

„Jasne. Przyda mi się trochę akcji.” Dziewczyna całkowicie się już rozbudziła.

„Nie martw się o nią. Przypilnuje ją.” Uspokoił Anielicę Ździraja, któremu ufała ze wzgląd na wspólną przeszłość.

„Rumun, ty też idź.” Rozkazał lord Tom`Ash.

„Kurwa wiedziałem.” Odpowiedział niechętnie rudy sługus.

 

***

 

Dwa debile, czyli Kubas i Włodek wbiegli cali zmoczeni do środka wieży. Znajdowali się teraz w jej najwyższym piętrze. Jak tylko otworzyli drzwi, pracownicy Azkabanu zaczęli się na nich gapić. Dopiero po chwili zerwali się z miejsca, wyjęli broń i zaczęli celować w okularników.

„Jestem niewinny!” Krzyknął Włodek podnosząc ręce do góry. Oprócz strażników więziennych, znajdowało się tam kilku żołnierzy z organizacji Turks. Wyróżniali się dość mocno na tle klawiszy, ponieważ mieli na sobie charakterystyczne oczojebne żółte uniformy z metalowym naramiennikiem.

„Na ziemie kurwa!” Rzucili się na nich strażnicy i przygnietli do posadzki bohaterów pętając ich ruchy. „Jak przeszliście Demotywatorów!” Krzyknął któryś ze strażników.

„Kogo?” Ledwo wydumał z siebie Kubas, gdy wbijano mu ryj w kamienną podłogę.

„Demotywatorów.” Usłyszeli skądś nieznajomy głos. „To strażnicy Azkabanu. Latają wokół wieży i atakują każdego podejrzanego. Gdy raz cię dopadną, sprawiają, że masz takie uczucie jakbyś już nigdy nie miał być szczęśliwy i to cię wyniszcza od środka i paraliżuje.” Rzekł pewien mężczyzna w granatowym uniformie, który przypominał ten policyjny. Właśnie w takie ubrani byli strażnicy Azkabanu. Wyszedł on z innego pokoju, na którym była naklejka DYREKTOR ZAKŁADU KARNEGO by zobaczyć co się odwala przy wejściu. „Jakim cudem ich ominęliście?”

„Nikogo nie ominęliśmy.” Wyznał Kubas. „Prawda, że jakieś brzydkie zjawersy chuchały na nas jebiącym oddechem, ale nic nam to nie zrobiło poza kręciołkiem w głowie.”

Już wyjaśniam o co chodzi. Demotywatory, o których wspomniał dyrektor potrafią wpływać na psychikę i sprawiają, że czujesz się okropnie. Zarówno Włodek jak i Kubas bardzo rzadko czują się szczęśliwie przez swoje ryje i w ogóle życie i właśnie dlatego nie wpłynęły na nich umiejętności Demotywatorów. W dodatku nie mają złudzeń, że ich życie będzie kiedyś szczęśliwsze.

„Dyrektorze! Ja ich znam! Proszę ich puścić!” Tym razem usłyszeli młodszy, ale znajomy głos. Z gabinetu dyrektora wybiegł niski chłopak o czarnych włosach w wieku Kubasa, który był ubrany w żółty uniform Turksów. Był to ich kolega – Oluś, który trzymał się niegdyś z Kubasem i jego przydupasami. Szybko wyjaśnił dyrektorowi, że to jego koledzy i że są oni po stronie dobra chociaż nie ma pojęcia co tutaj robią. Niechętnie, ale uwolniono bohaterów a dyrektor zaprosił ich do gabinetu na herbatkę (oczywiście tylko on pił, bo ich nie poczęstował).

Gabinet dyrektora był malutki, ale pomieścił cztery osoby.

„Co wy tutaj robicie?” Zapytał zaciekawiony Oluś.

„A ty? Zamknęli cię za bycie zdrajcą?” Kubas dalej w głębi serca miał żal do kolegi, że ten odłączył się od jego drużyny debili.

„Nie, ja tutaj staż odbębniam. To podobno obowiązkowe, chociaż gdy mnie tutaj wysyłano to wszyscy się ze mnie śmiali wiec nie zdziwiłbym się jakbym był robiony w bambusa.” Po tych słowach dyrektor, który nazywał się Mieczysław (a przynajmniej tak pisało na metalowej płytce na jego biurku, za którym wygodnie usiadł) troszkę się uśmiechnął czego Oluś nie był świadom.

„A wy czego szukacie w takim miejscu?” Powtórzył pytanie z wcześniej dyrektor.

„Ja Emochimaru a Włodek szczęścia.” Odpowiedział a Mieczysław i Oluś nie kryli zdziwienia i prawie jednocześnie powtórzyli imię emosa. „Tak, Emochimaru, jebanego zwyrodnialca, który podobno trafił tutaj niedawno. Mam do niego interes i nie chce mu przekazać narkotyków z zewnątrz ani nic z tych rzeczy, co najwyżej wpierdol.”

„Czego od niego chcesz? Wskazówek jak się nie ubierać?” Zastanawiał się Oluś a Kubas pokazał mu znak na karku.

„Ten pedofil mnie zmacał i zostawił mi na szyi taki syf, który napierdala jak przypalanie żelazkiem (a Kubas wie co mówi) gdy użyje swoich mocy.”

„Przejebane.” Dodał Włodek.

„I dlatego musze go znaleźć, żeby to coś ze mnie wyciągnął albo chociaż powiedział czym się to leczy albo co to w ogóle kurwa jest.” Po tych słowach dyrektor Mieczysław (który swoją drogą łudząco przypominał aktora Marka Koterskiego za młodu) wstał, podrapał się po głowie, założył czapkę od munduru i poważnym głosem powiedział.

„Przykro mi z twojego powodu, ale niestety nie ma możliwości widzenia się z tak niebezpiecznym typem. Jedynie więźniowie z poziomu minus pierwszego (czyli tego na którym się znajdujemy) mogą ubiegać się o wizyty a i tak bardzo rzadko. To moja ostateczna decyzja.” Nie pozostawił złudzeń Kubasowi.

„Ale ja muszę się do niego dostać!”

„Nie interesuje mnie to. Poziom -5 jest niedostępny dla nikogo prócz strażników. A teraz będzie lepiej jak już sobie pójdziecie. Młody kolego, odprowadź ich do wyjścia.”

Po tych słowach Kubas się trochę rzucał, ale koniec końców Oluś i Włodek wyprowadzili go z gabinetu. Ponownie byli w komnacie wejściowej wraz z innymi strażnikami i Turksami.

„Ale z niego chuj.” Podsumował wiązankę przekleństw nasz główny bohater. „Zrozumiałbym, że ma kij w dupie jakby mu jeszcze dobrze płacili, ale po jego gabinecie widzę, że w grę wchodzi co najwyżej średnia krajowa.”

„Nie oto chodzi Kubas. Widzisz, jakiś czas temu, pracownicy podobno odnotowali, że ktoś się wkradł do Azkabanu, ale nikt nic więcej nie potrafił powiedzieć w tej sprawie. Jakby to był duch. Wszyscy są tutaj przyzwyczajeni, że raczej ktoś stara się spierniczyć a nie wejść do środka, dlatego jest taka ciężka atmosfera i dlatego kierownik tak zareagował ostro.” Oluś przedstawił sytuację kolegom „Od jakiegoś czasu, Turksi i pracownicy Azkabanu przeszukują piętra i sprawdzają, czy wszystko jest ok.”

„Piętra?” Zapytał Włodek. „To, ile jest tutaj poziomów?” Ponownie zapytał Włodek a Oluś zamiast odpowiadać, zboczył z drogi do wyjścia i podszedł do ściany z tablicą. Tam był rysunek, gdzie rozpisane były poziomy wieży, w której się znajdowali.

A więc według planu ewakuacyjnego, na który gapili się nasi bohaterowie, wieża ma 5 poziomów w dół a jej dach nazywany też jest poziomem 0. Teraz znajdujemy się na poziomie -1 gdzie oprócz pracowników i administracji, przebywają też pospolici przestępcy tacy jak np. Lipski, Siara czy Al Pacino, ale poziom -5 o którym wspominał dyrektor to miejsce dla najgorszego sortu złoli z przeróżnymi mocami. Strzeżone jest lepiej niż Twoja stara.

„A jest tutaj jakaś winda?” Zapytał Kubas, któremu coś zaświtało w głowie.

„Pewnie, że jest, ale akurat w remoncie.”

Jak zawsze.

„Kurwa. To pokaż mi, gdzie jest zejście. Sam trafię do tego emosa.”

„Wiesz, że nie mogę. Zabronili ci tam iść!”

„Kubas tutaj jest wejście na klatkę schodową i pisze tam, zejście na niższe piętro.” Podpowiedział Włodek.

„Idziemy!” Ruszył z kopyta nasz bohater, ale odbił się od czegoś po drodze. Aż złapał się za nos. Aha i tutaj ważna uwaga. Nie złapał się za nos, bo go zabolało zderzenie tylko dlatego, że coś strasznie zaczęło jebać. Dopiero po chwili spojrzał przed siebie i zobaczył tam jakiegoś dziada z wycelowanym w niego rewolwerem. On również ubrany był w uniform klawisza z Azkabanu.

„Wybierasz się gdzieś mała kurwo?” Odezwał się niskim i chropowatym głosem dziad, zapalając cygaro. Nagle wokół nich zebrali się inni pracownicy oraz Turksi.

„To przecież Brudny Harry! Jeden z Trio Azkabanu!” Rzucił któryś z pracowników.

Trio Azkabanu to trzech sławnych rewolwerowców i strażników tego miejsca. Brudny Harry był właśnie jednym z nich. Znany był z tego, że był świetnym strzelcem a także, że miał uczulenie na mydło… i wodę... i w ogóle wszystkie środki czystości, dlatego nigdy się nie mył i jebał jak bezdomny razy 20. Nie była to praca jego marzeń, ale nigdzie indziej nie chciano go zatrudnić a nawet tutaj nie wszędzie pozwalano mu wejść.

„Suwaj dupę albo załóż firmę Harry KOMPANY” Wyszedł suchar Kubasowi.

„Niższe piętra są dostępne tylko dla pracowników. Każdy kto tam wejdzie bez pozwolenia, zostanie aresztowany.” Wyjaśnił brudas.

„Grozisz mi KAŁBOJU?” Znowu nie najgorszy tekst Kubasa. Chyba dużo siedział w necie.

„Dzieciaku, jestem w stanie cię zdjąć zanim zrobisz skłon, pompkę i salto.”

To z pewnością.

„No to dawaj!” Kubas ponownie się rozpędził, ale tym razem z pięścią w górze. Pomimo złości pamiętał, żeby nie używać mocy runa, bo znak na karku zacznie go boleć. „A masz!”

„Sam chciałeś frajerze.” Harry wycelował w Kubasa i strzelił.

PIF PAF.

Kubas automatycznie chciał uniknąć, ale przypomniał sobie, że to nie jebany Matrix i chyba mu się nie uda. Odruchowo więc użył Worywoku by otoczyć ciało i chociaż trochę osłabić pocisk. Wtedy jednak nie dość, że dostał z kulki w ramię to jeszcze wcześniej wspominany znak, zaczął wsysać Worywoku.

„Ahh!” Krzyknął Kubas łapiąc się za kark.

„Debilu trafiłem cię nie w tę ramię.” Harry nie wiedział, że ból na karku jest dużo większy niż świeża postrzałowa rana. Poza tym tak naprawdę był to plastikowy pocisk.

„O ty gnoju! Nie!” I nagle zaczęło się dziać coś dziwnego. Kubas upadł na kolana i zaczął zwijać się z bólu jakby dostał padaczki. Cały czas jednak trzymał rękę na karku. Jego znak zaczął świecić i jakby powiększał się. Kilka czarnych kresek oderwało się od niego i zaczęło po ciele wędrować na twarz, szyje oraz ramiona. W dodatku włosy Kubasa zaczęły rosnąć a dokładnie mówiąc to jego grzywka, która zasłoniła mu jego charakterystyczny znak a potem oko. Wcześniej wspomniane czarne kreski zaś ułożyły się na przedramionach w taki sposób, że wyglądały jak blizny po nieumiejętnym podcinaniu żył. Na szyi zresztą podobnie. Na twarzy zaś otoczyły oczy, przez co okularnik wyglądał jakby zrobił sobie makijaż a także na kąciku oczu pojawił się czarny znak przypominający łezkę. Innymi słowy

Kubas zamienił się w PIERDOLONEGO EMO!

Wszyscy obserwowali to z przerażeniem, nawet Brudny Harry, który mimo, że pilnował dziwnych debili to nie widział jeszcze czegoś aż tak powalonego.

„Jebaniutki.” Skomentował po czym trochę ze strachu a trochę asekuracyjnie wycelował ponownie z pistoleta w Kubasa a raczej w to czym się stał.

A, że Włodek nie wiedział, że pociski są z gumy, przestraszył się, że brudas strzeli Kubasowi w ryj więc wparował się między nich i wyciągnął żarówkę, którą podniósł do góry po czym krzyknął.

„Taiyooken!”

Trudno mi opisać co działo się potem, ponieważ żarówka w jedną chwilę oślepiła wszystkich tutaj obecnych. Jeżeli chodzi o naszego głównego bohatera to jedyne co było słychać pośród tekstów typu: „moje gały” albo „o kurwa” to płacz i coś takiego.

„Zostawcie mnie w spokoju! Chce być sam!”

Po chwili wszyscy odzyskali wzrok i przestali ocierać oczy. Zaczęli się rozglądać, bo coś im tutaj nie pasowało. Nawet Olusiowi i Włodkowi, który sam oślepił się swoją nową techniką.

Okazało się bowiem, że Kubas zniknął.

 

***

 

Cóż mogło się stać, gdy wszyscy stracili go z wzroku?

Już tłumaczę, bo mam przed sobą scenariusz od autora.

Otóż Kubas w całym tym zamieszaniu popłakał się, zaczął krzyczeć jakieś smuty po czym pobiegł gdzieś na jolo i wbiegł do windy. A że windy nie było a był za to szyb windowy to właśnie tam wparował nasz bohater i spierniczył się nie wiadomo jak głęboko w dół. Przez jakiś czas, Kubas był nieprzytomny po uderzeniu, nawet w sumie nie wiadomo o co. Ale trochę w dół spadał więc musiało go zaboleć. W dodatku gumowy pocisk w ręku nie pomagał.

„Co się dzieje?” Otworzył swoje ślepia obolały.

„Nowy jesteś?” Ktoś odpowiedział. Jakaś postać, która była nad nim pochylona. Dopiero po chwili Kubas miał szanse przyjrzeć się jej dokładnie chociaż po tym co zobaczył stwierdził, że chyba dalej śpi albo jest zjebany (a to już bardziej prawdopodobne). A stwierdził tak ponieważ stał nad nim jakiś klaun. Wiecie makijaż, czerwony nos, rude włosy itd. Ale ten był smutny jak cholera.

„Ktoś ty? Wyglądasz jak postać z horroru.” Kubas podniósł się na nogi chociaż wszystko go bolało. Cały czas wyglądał jak emo.

„I kto to kurwa mówi.”

„Zostaw mnie, chce teraz być sam.” Powiedział Emo-Kubas po czym usiadł w rogu i zwinął się w kulkę. Warto napisać, gdzie znajdowały się te dwa dziwaki. Był to ciemny, długi korytarz, oświetlany słabym światłem. Teraz znajdowali się jakby przed ślepym zaułkiem, w którego to rogu Kubas, smutał i łkał.

„Kurczę, to moja wina. Wybacz.” Odpowiedział klaun. „Nie chciałem cię zdemotywować do życia.” Posmutniał jeszcze bardziej i usiadł obok niego w podobnej pozycji.

Kurwa dobrali się.

„Jak to twoja wina?” Zapytał smutny Kubas.

„No tak… Jak tylko ktoś mnie zobaczy to od razu mu smutno i wpada w depresje, przez co nie mam kolegów. Jestem Smutnym Klaunem.”

„Nie, klaunie. To nie twoja wina, stałem się emosem przez takiego jednego innego emosa. Nie przejmuj się.”

„Ach tak. To może się zakolegujemy?” Zaproponował smutas.

„Nie. Emo muszą udawać, że są niedostępni.” Odpowiedział drugi smutas.

„A no ok. A kim w ogóle jesteś i za co cię wsadzili?”

„Jestem Kubas i jestem niewinny. Nie wiem co tutaj robię, ale muszę odnaleźć tego skurwysyna, który mnie ugryzł i zamienił w to czym teraz jestem. A ty czemu tutaj siedzisz? Za smutny ryj?”

„Nie! Też jestem niewinny!” Wkurzył się Smutny Klaun. „Aresztowali mnie przez pomyłkę, bo myśleli, że jestem niejakim Pennywisem, poszukiwanym przestępcą w stroju klauna! Chuje!”

„No to kiepsko. Powiedz mi, gdzie my jesteśmy i jak się stąd wydostać.” Zaczął rozglądać się wokół okularnik.

„Jesteśmy na poziomie -2 zwanym Labiryntem Minotaura. To wielka plątanina korytarzy, gdzie więźniowie krzątają się bez celu szukając wyjścia na poziom wyżej. Tylko tak mogą stąd uciec.” Wyjaśnił klaun.

„A nie możecie użyć szybu windowego? To właśnie przez niego tutaj spadłem.” Wskazał nasz bohater na szyb windowy co prawda nie czynny.

„Nie no bez przesady, przecież jest kartka na nim, że tylko dla pracowników a my jesteśmy więźniami.”

„Aha. No tak.” Gdy Kubasowi znudziło się siedzenie i nic nierobienie to podniósł się, otrzepał nie wiadomo z czego i wyjął gumowy pocisk z ramienia. „Kurwa, co on wibratorami strzelał?” Wyrzucił go gdzieś w pizdu. „Nie kumam czemu więźniowie na tym poziomie nie siedzą w celach ani klatkach.”

„To przez kamery.” Wskazał Smutny Klaun na malutką kamerę na suficie. „Pracownicy lubią nas oglądać i zakładać się kto pierwszy danego dnia dostanie wpierdol od Minotaura albo kto pierwszy znajdzie wyjście.”

„Dobra w sumie chuj mnie to obchodzi, ja i tak muszę odnaleźć zejście na poziom -5 a szyb windowy dalej jest zablokowany.” (wiecie tak fabularnie, żeby nie było za łatwo)

„No to powodzenia ziom. Ja dalej będę szukał drogi ucieczki. Nie chce tutaj zdychać do końca swoich dni.”

„To masz problem. Widziałem plan ewakuacyjny i tak się składa, że z tego labiryntu nie ma wyjścia. Robią was w chuja dla zabawy.”

Oczywiście Kubas kłamał, bo nie widział dokładnie rozpiski korytarzy tego poziomu. Tak naprawdę w ogóle mało co widział na planie, który pokazał mu Oluś, bo jak wszyscy wiemy, był ślepy jak kret.

„Co!? A to gnoje, coś tak podejrzewałem!”

„Dobra rób co chcesz, ale ja musze znaleźć drogę w dół.” Kubas pobiegł w głąb korytarza a Smutny Klaun razem z nim, bo serio wierzył, że znalazł przyjaciela.

 

***

 

Gdy tak biegli przez długie, ciemne korytarze, omijali innych więźniów, którzy błąkali się na tym piętrze. Niektórzy byli zrezygnowani, inni wygłodzeni a jeszcze inni pobici. Gdy Kubas to zobaczył, to nie zatrzymując się zapytał nowego towarzysza, czemu wszyscy są ranni albo poobijani.

„Mówiłem ci. To wina Minotaura – potwora, który kręci się po tym labiryncie i torturuje więźniów. Podobno ściągnął go tutaj sam architekt więzienia niejaki Azkabanos.”

WRAGHHH

Usłyszeli potężny ryk, który aż zatrząsnął całym labiryntem.

„O wilku mowa! Jebany jest blisko!” Smutny Klaun schował się za Kubasa.

„A jest tutaj jakaś inna droga?” Zapytał, gdy reszta więźniów zaczęła uciekać.

„Niestety nie. Do rozwidlenia jeszcze paręnaście metrów. Pewnie już idzie w naszą stronę!” Zaczął płakać klaun przecierając czerwony nos. Kubas, pomimo że był w formie emo, odczuwał duży gniew, który zbierał się w nim od początku tej części. Postanowił więc spuścić w komuś wpierdol, a że klaun i tak miał przejebane i bez tego, to wybrał sobie potwora.

„Dawajcie kutasiarza.” Wystrzelił z miejsca z olbrzymią prędkością. Nie tylko klaun był zdziwiony, ale i sam Kubas. Jeszcze nigdy nie był aż tak szybki.

Nie miał jednak dużo czasu nad jaraniem się sobą (zresztą był emo więc i tak tego by nie robił) bo szybko dobiegł do potwora, który był ze trzy razy większy od niego. Dotykał prawie głową sufitu a raczej rogami, bo zamiast ryja miał pysk byka. W momencie, gdy Kubas go zobaczył, miał w ręku jakiegoś murzyna, którego okładał po ryju.

„Zostaw tego czarnucha! Masz mnie!” Rzucił bohatersko Kubas, ale tak naprawdę to nie bo się wstydził.

A jednak.

Minotaur zauważył przybysza i zostawił murzyna w spokoju. Rzucił się za to na okularnika. Nasz bohater zaparł się i złapał Minotaura za rogi. Następnie chciał go przerzucić nad sobą by rzucić go na plecy, ale niestety jego cielsko zablokowało się o sufit. W tej pozycji Kubas nie utrzymał potwora i ten spadł prosto na niego zgniatając go.

I tak nasz bohater poniósł śmierć.

Byliśmy z nim od pierwszej części aż do teraz. Mam nadzieję, że cieszycie się z jego śmierci jak ja.

Co?

Wyczołguje się spod ciała Minotaura?

„Wiedziałem, że nikt mnie nie lubi.” Powiedział ranny emos. Jakoś przeżył skubaniec i teraz czołgał się po ziemi. Byk człowiek jednak złapał go za nogę, wstał i jebnął nim mocno o ścianę.

JEB

Skoro wcześniej nie zginął to może teraz? Szczególnie, że Minotaur powtórzył manewr jeszcze kilka razy zanim puścił Kubasa

JEB JEB JEB

Policzcie sobie, ile razy.

Nawet rannemu murzynowi zrobiło się żal jego następcy szczególnie, że stracił przytomność i był wbity gdzieś w ścianę. Dopiero po chwili odlepił się od niej jak naleśnik i spadł na ziemię tylko po to by zostać kopniętym niczym piłka. Jego ciało poleciało pod nogi samego Smutnego Klauna, który postanowił zobaczyć, jak Kubas dostaje wpierdol.

I nie zawiódł się, ale gdy ujrzał, że jest nieprzytomny to przeraził się, że będzie następny. Zaczął więc go bić po ryju i trząść nim ze łzami w oczach prosząc by się obudził i stoczył drugą rundę.

I wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Kubas zaczął odzyskiwać przytomność, ale jego czarne, emoskie znaczki na całym ciele zaczęły znikać jak i grzywka na oko. Jedyne co zostało to znak na karku.

„Wygrywam?” Zapytał Kubas, gdy Smutny Klaun pomagał mu wstać.

„Ta, dobrze ci idzie. Ale powiedz mi Kubas, dlaczego przestałeś być emo?” Zdziwił się klaun. Wolał jak obaj byli smutasami.

„Sam nie wiem. Gdy straciłem przytomność to jakoś się cofnęło. I całe kurwa szczęście.”

„To ty!?” Nagle czarnuch, który wcześniej dostawał bęcki zbliżył się do Kubasa. „To ty! Ciebie też wsadzili? Hahaha! Oliwa sprawiedliwa!”

„Ktoś ty? Znasz mnie?” Kubas przyjrzał się mu dokładnie, ale za cholerę nie mógł go sobie przypomnieć.

„Czy cię znam? To przez ciebie tutaj trafiłem parę lat temu frajerze! Jam jest Totemiarz!”

Był to Totemiarz, którego Kubas i kumple pokonali w drugiej części, ale kto by go tam pamiętał.

„Dalej cię nie pamiętam.” Stwierdził Kubas.

„No kurwa! A ile spotkałeś czarnuchów, którzy mieli trzy ręce!?” Okazało się, że Totemiarz miał na plecach jeszcze dodatkową rękę i pokazał nią faka.

„Coś mi tam świta. Potrafiłeś zamieniać w totemy czy coś prawda?”

„Dokładnie tak.”

„To kurwa zamień tego byka w totem debilu!”

Gdy bohaterowie darli na siebie japę, Minotaur wpieprzył się w nich z całej siły i wszyscy przeturlali się po ziemi obolali. Gdy doszli do siebie, Totemiarz odpowiedział.

„Myślisz, że nie próbowałem? Skurwiel jest tak duży, że to zajmuje więcej niż zwykle. Jeśli go zatrzymacie i kupicie mi trochę czasu to dam radę.”

„Czyli mam odwalać za ciebie CZARNĄ robotę? Eh, dużo bym oddał za fasolkę sensu.” Kubas wstał pomimo ran i ustawił się między Minotaurem a Totemiarz. „Tylko się pospiesz zanim stracę życie.”

„A nie możesz użyć swoich mocy czy coś?” Zapytał Totemiarz, który zaczął ładować swoje czary mary za pomocą trzeciej ręki.

„Nie mogę i już. Smutny! Weź rusz dupę i pomóż!” Wołał do klauna, który udawał martwego po uderzeniu byka. „Przecież wiem, że udajesz… a chuj ci w zęby. Długo to potrwa?”

„5 minut!”

„Kurwa oby nie nameczańskich” Kubas napluł sobie na rękę i przyłożył ją do ziemi. „Wzywam ptaka!”

PUF

Przed Minotaurem pojawił się mały niebieski ptak typu Tukan.

„Jam jest Zazu, przybyłem na twoje wezwanie.”

„Dzięki.”

Sekundkę później potwór złapał ptaka za szyję i zaczął go pożerać

„Twoje poświęcenie nie pójdzie na marne… mam nadzieję. Czy już?”

„Już.”

„To napierdalaj!” Na rozkaz Kubasa, Totemiarz wyskoczył do góry i trzecią ręką dotknął byka. Ten po chwili zaczął swoją metamorfozę w wielki totem (chuj wie z jakiego materiału). „Udało się. Uff.” Kubas padł na dupę i zaczął odpoczywać a Totemiarz i Smutny Klaun zbliżyli się do niego i uczynili podobnie.

„Dobrze nam poszło chłopaki.” Przyznał Klaun.

„Powiedział kurde. Ale hehe, nie sądziłem, że ktoś zrobi mi taki prezent i ciebie też zamknie okularniku. Dobrze ci tak.”

Kubas opowiedział Totemiarzowi jak się tutaj znalazł, kogo szuka i dokąd zmierza.

„Aha.” Zawiódł się murzyn. „No to będziesz miał problem, skoro idziesz na dół.”

„Niby dlaczego?”

„Ja jeszcze wczoraj też byłem więziony na poziomie -3, ale przeniesiono mnie tutaj, ponieważ czepiano się pracowników o rasizm i na każdym poziomie potrzebowali przynajmniej jednego czarnego. Ale dobrze wiem co szykuje się na poziomie niżej.”

„Co takiego?” Zapytali Kubas i klaun.

„Bunt.” Odpowiedział Totemiarz.

============================================================

Bunt

============================================================

Kiedy Kubas miał swoje przygody na piętrze -2, do Azkabanu przybyli kolejni goście. Ci jednak grzecznie wytłumaczyli Demotywatorom oraz strażnikom więziennym kim są i po co tutaj przybyli. Byli to Ździraja, Rumun oraz Trini.

Zastanawiacie się jak przekonali tych pierwszych?

Wysłali Rumuna na pertraktację, a gdy Demotywatory użyły na nim swojej techniki to same zaczęły się zastanawiać czy nie popełnić samobójstwa.

Wymieniona trójka została przywitana przez kierownika Mieczysława. Ten jednak był już dość zirytowany dzisiejszymi problemami, więc nie zaprosił ich nawet do gabinetu a rozmawiał z nimi przy wejściu. U jego boku stał Oluś, który rozpoznał gości i również poręczył za nich jak wcześniej za Kubasa.

„Na chuj mi twoje poręczenia, skoro jeden z twoim kolegów zaginął gdzieś w Azkabanie?” Odezwał się zdenerwowany Mieczysław.

„No właśnie my po niego.” Podrapał się po głowie Ździraja. Nie sądził, że Kubas, który przylazł przed nimi kilkanaście minut zdąży wpaść w takie tarapaty. Oluś wyjaśnił im co się dokładnie stało z Kubasem.

„Zaraz to co się stało z Włodkiem?” Zapytał bardziej z ciekawości niż troski Rumun.

„Podobno po tym co się stało z Kubasem, tak się zestresował, że zamknął się w kiblu i walczy tam o życie. A po dźwiękach, które stamtąd dobiegają można stwierdzić, że przegrywa.”

„Czyli nie wiemy, gdzie jest Kubas?” Zapytała Trini.

„Myśleliśmy, że spadł na poziom – 2, ale tam mamy kamery i nic nie widać, bo jakiś idiota postawił tam totem czy słup, chuj wie. Bardzo możliwe, że dostał się jakoś poziom niżej.”

„To możliwe?” Dopytywała.

„Tak, jest pewna klapa, którą można się tam dostać. Ale z drugiej strony jest świetnie ukryta i więźniowie o niej nie wiedzą więc nie powinien jej znaleźć. Z drugiej strony tylko tak można wytłumaczyć, dlaczego nie widzimy go na kamerze."

„W takim razie musimy pójść go poszukać!”

„Przykro mi, ale mamy tutaj pewne procedury. To nie impreza, na którą wystarczy kupić wejściówki. To więzienie.”

„Kurczę, ale my musimy go odnaleźć. Głupio jak główny bohater padnie w takim miejscu.” Zmartwił się mistrz Kubasa.

„Główny bohater? To on jest głównym bohaterem?” Zdziwił się Mieczysław.

„No tak. I wybrańcem.” Dodał Oluś.

„No to kuuuuurwa trzeba było mówić tak od razu!” Kierownik więzienia zaczął poprawiać włosy a potem mundur i cicho zapytał Ździraję. „Gdzie tutaj są kamery? Gdzie mam patrzeć?”

„Chodziło nam o to, że to główny bohater powieści.”

„A no to kumam. Jasne oczywiście możecie robić co tylko chcecie. Czujecie się tutaj jak u siebie w domu.” Kierownik zmienił diametralnie swoje podejście, bo chciał wypaść jak najlepiej przed czytelnikami. Ale ponownie zapytał Ździraję po cichu. „Ale jestem postacią epizodyczną tak? Nie będą opisywać mojej historii ani hobby? Nie chciałbym, żeby ktoś się dowiedział co robiłem sam na sam z owcami na sylwestrze w Zakopanem.”

„Nie dowiedzieliby się gdybyś o to nie zapytał.” Odpowiedział dziad. W tym samym czasie Włodek wyszedł blady z toalety.

„Chyba wyszedł ze mnie obskuras.” Ogarnął się i popatrzył na znajomych. „Och! Ratujemy Kubasa!?”

„Na to wygląda.” Odpowiedział niechętnie Rumun.

„Ruszajmy wiec.” Włodek napalił się by ruszyć na ratunek przyjacielowi.

„Pokaże nam Pan zejście na poziomy niżej?” Zapytali kierownika.

„Tak. Normalnie używamy do tego windy, ale teraz jest popsuta. Teraz używamy starej klatki schodowej. Pokażę wam, gdzie jest. Tylko ostrzegam przed tym, że na poziomie -3 nie dzieje się za ciekawie.”

 

***

 

„Bunt?” Zapytał Kubas. „A co, źle was traktują tam czy coś? Może kurwa jeszcze klimatyzację wam włączą.”

„Nie debilu. Kilka dni temu więźniowie zaczęli słyszeć jakieś głosy, które nawoływały do buntu. Gdy uznali, że to dobry pomysł, coś przecięło kraty, które ich trzymały. I wtedy rozpoczął się bunt z prawdziwego zdarzenia.”

„Jebany dyrektor nic o tym nie mówił.” Przyznał Kubas.

„Pewnie specjalnie, żeby nie wyszedł na niekompetentnego.”

„Bunt czy nie. Muszę się tam dostać. Macie jakieś pomysły?”

„Jest jeden sposób, ale nie daje pewności, że zadziała.” Zastanowił się Smutny Klaun. „Dawajta za mną.” Trójka dziwaków ruszyła w głąb labiryntu. Nie minęło nawet 10 minut aż w końcu doszli do miejsca, gdzie leżało sobie dużo więźniów i narzekali na ich żałosne życie. Smutny Klaun wypatrzył jednego z nich i podszedł do niego wraz z Kubasem i Totemiarzem. „No hej. Gdzie twój brat?”

„Śpi.” Odpowiedział umięśniony typek.

„To go obudź.”

Okazało się, że obok spał jakiś więzień, który był cały w tatuażach. Ten, który był jego bratem, zaczął go trząść by się przebudził.

„Kim oni są?” Zapytał Kubas.

„To bracia. Jeden z nich skończył w Azkabanie a drugi chciał go uwolnić więc wytatuował sobie cały plan więzienia na plecach. Ale pierwszego dnia jak się tutaj dostał to koledzy wytatuowali mu wszędzie penisy i jego plan poszedł w pizdu. I już tak siedzą tutaj kilka lat. Ale pomyślałem, że może jego tatuaż ci pomoże.”

„A czego chcesz?” zapytał obudzony, wytatuowany.

„Znaleźć zejście na niższy poziom.”

„Dziwna prośba, nikt zazwyczaj o to nie pytał, raczej jak się stąd wydostać na górę. Niestety ten fragment zamalowali kutasami, zjeby. Co do przejścia na poziom -3 to jest pewna klapa, która tam prowadzi. Zaznaczę wam jej położenie na mapie” (jak w grach rpg)

„Dziena stary. Wyruszam!”

„Wolnego.” Zatrzymał go czarnuch i to trzecią ręką. „Idę z tobą. Na dole miałem własną cele i gang czarnuchów.”

„W takim razie ja też idę.” Odezwał się Smutny Klaun. „Może, jak przyłączę się do buntu to się stad wydostanę, nigdy nic nie wiadomo.”

„Róbta co chceta.” Kubas i reszta pobiegli do klapy, która ukryta była pod dywanikiem. Była tak spróchniała, że wystarczył porządny kopniak by rozpadła się w drzazgi. Wskoczyli bez zastanowienia do środka

 

***

 

Poziom -3 znacznie się różnił od poprzedniego. Była to wielka, oświetlona hala z celami po boku na kilku piętrach. Gdy tylko Kubas, Totemiarz i Smutny Klaun się tutaj znaleźli, zobaczyli, że to więźniowie przejęli te piętro. Wszędzie było ich pełno a strażnicy oraz kilku żołnierzy z Turksów byli związani i zakneblowani i pozostawieni gdzieś w rogu. Oczywiście mieli obite ryje. Więźniowie świętowali i byli z siebie dumni, ale chyba nie wiedzieli za bardzo co dalej robić. Wielu z nich stało z wymalowanymi kartkami przed kamerami z żądaniami, ale chyba nie ogarnęli, że to nie kamery tylko czujniki dymu. Zresztą Kubas też nie widział różnicy ze swoim wzorkiem.

Nikt nawet nie zauważył, że przybyło kolejnych trzech kolegów więc ci na spokojnie zaczęli kręcić się po tym piętrze.

„Kurwa mogłem poprosić tego wytatuowanego o całą drogę w dół.” Pomyślał po czasie Kubas. „Trzeba ogarnąć, gdzie jest zejście na poziom -4. Przydajcie się i popytajcie więźniów.”

Tak też zrobili co zajęło im parę minut.

„I co?”

„Na mój widok jedyne co to się popłakali.” Przyznał klaun.

„A moje ziomale murzyni nie mają pojęcia o co kaman.” Odpowiedział Totemiarz.

„W takim razie możemy szukać całą wieczność tego wyjścia. Jebać to, sami zrobimy przejście w dół.”

„Niby jak?” Zapytali go zaciekawieni.

„Ci związani Turksi mają pewnie jakieś granaty czy coś. Wysadzimy podłogę w pizdu.” Kubas podszedł wymienionych żołnierzy, ale zamiast ich ratować to dokładnie przeszukał. Guzik jednak znalazł. W sensie nic a nie guzik taki do zapinania. „Pewnie już ich ojebali, bo nawet portfeli nie mieli.”

„Pewnie czarnuchy zajebały.” Powiedział Klaun.

„Spierdalaj… Chociaż pewnie masz racje.” Przyznał Totemiarz. „Zapytam ich jeszcze raz.”

Tym razem, razem poszli do czarnuchów, którzy okazali się gangiem grubego Alberta, ale bez swojego szefa. Podobno był za gruby, żeby wprowadzić go do Azkabanu wiec go uniewinniono a jego karę rozdzielili dodatkowo jego ziomalom. Od razu zapytali ich o granaty a ci powiedzieli, że faktycznie takowe posiadają. Totemiarz nawet wyjaśnił im po co są one im potrzebne.

„To nic nie da.” Usłyszeli dziwny głos z celi obok. Gdy tam spojrzeli, zobaczyli jakiegoś Japończyka, który ubrany był w biały, obcisły kostium (trochę jak ninja) a na głowie miał różowy pompon. „Siła wybuchu nie przebije posadzki ani nawet ścian. Uwierzcie mi, bo się na tym znam.”

„Kto to jest?” Zapytał Kubas.

„To Bomberman. Jebany terrorysta.” Odpowiedział jeden z czarnuchów Alberta.

„Kurwa nie moja wina, że zamiast gówna sram bombami!” Odpowiedział wkurzony Japończyk. Jeśli się zastanawialiście, gdzie postać z gry trzymałą te wszystkie bomby, to właśnie uzyskaliście odpowiedź. Był niczym chomik wypuszczający bobki.

„Czyli jak srasz bombami to możesz ich nasrać setki i wysadzić to miejsce w pizdu. Wszyscy byśmy uciekli!” Zauważył klaun.

„Tak, moje bomby przebiłyby ściany lub podłogę, ale niestety faszerują mnie lekami na wstrzymanie sraczki oraz nie karmią więc nie jestem w stanie znieść ani jednej, nawet jakbym chciał.” Wyżalił się Bomberman. „Ile bym oddał chociaż za kęs czegokolwiek.”

„Czyli jak coś zjesz to się zesrasz bombą? Ziom, gdyby Włodek miał twoją moc to byłby potężniejszy niż ja.” Stwierdził z przerażeniem Kubas. „Gdybym wiedział, że będę miał taki problem to bym kupił chipsy albo wafelki.”

„Skąd niby tutaj wziąć jedzenie? Od czasu buntu, nie było tutaj nikogo z zaopatrzeniem.” Zauważył Totemiarz.

„To może zjedz granaty.” Zaproponował Kubas.

„Spierdalaj! To tak nie działa!”

„Wiecie co… ja chyba wiem, kto może mieć coś do żarcia.” Zabłysnął pomysłem Totemiarz. „Ej, serio! Mam plan! Za mną!” Tym razem pobiegli za czarnuchem do górnych celi. Chwile poszukali i odnaleźli tę o którą chodziło murzynowi. Zastali tam dwie osoby, które skute były ze sobą kajdankami z długim łańcuchem. Oboje byli nastolatkami, ale jeden z nich był blady i grubaśny. I to właśnie ten grubol objadał się pączkami. „Widzicie? Jest żarcie!”

Grubas od razu się pogniewał i schował słodycze za łóżko.

„To moje jedzenie, wypierdalać!”

„Kim oni są?” Zapytał Klaun a Totemiarz udzielił odpowiedzi.

„Ten chudy to tak zwany Kira, morderca, który za pomocą zeszytu mordował innych a ten drugi to XXL, koleś, który go złapał i wsadził za kratki. Ale przy aresztowani zgubili kluczyk od kajdanek więc siedzą tutaj razem.”

„XXL? Nie słyszałem.” Zamyślił się Kubas.

„Bo jeszcze nie dawno miałem ksywkę L, ale przytyłem więc musiałem ją zaktualizować.” Wyjaśnił grubas.

„Nazwał się L, bo był fanem legii. A tak, poza tym za to, że musi tutaj siedzieć, mimo że nic nie zrobił, ma przywileje jak np. słodycze. Przypomniało mi się, że obiecał kiedyś kilkanaście samemu sąsiadowi z celi Kingpin-pongowi za przerwę w gwałtach pod prysznicem. Wszyscy mu wtedy zazdrościliśmy.”

„Dupa boli do dzisiaj.” Odezwał się gruby

„A jebany lubił trójkąty.” Odezwał się chudy.

„Dobra, sprawa wygląda tak. Potrzebujemy kilku cukierków, żeby Bomberman zesrał się bombą.” Przedstawił sprawę Kubas.

W takich chwilach naprawdę uważam, że autor ćpał jak wymyślał te questy. Wyobraźcie sobie coś takiego w dzienniku misji. Zgroza.

Odebranie kilku ciastek i pączków nie było problemem dla bohaterów, dali XXLowi kilka kopów na ryj a jego kolega z celi dodatkowo im pomagał. Szybko więc się uwinęli i powrócili do Bombermana, którego nie musieli namawiać do uczty.

„Mmm pychota.”

„Pozostało nam czekać aż strzeli kloca.” Stwierdził Klaun po czym wszyscy usiedli i ponownie zaczęli odpoczywać.

„Kurwa możecie siedzieć gdzie indziej? Nie mogę się tak skupić!” Krzyknął Bomberman i wszyscy obrócili się w inną stronę by ten mógł się skupsać…

… to znaczy skupić.

 

***

 

Włodek, Ździraja, Trini oraz Rumun dzięki wskazówkom kierownika Mieczysława ominęli Labirynt Minotaura i udali się od razu na poziom -3.

„To trafiliśmy na niezły bajzel. Bunt więźniów? Akurat teraz?” Zastanawiał się na głos podczas biegu Ździraja.

„Tak mówił kierownik. Podobno jakimś cudem wszyscy więźniowie zdołali uciec z klatek i unieszkodliwić klawiszów.” Powtórzył to co usłyszeli wcześniej Rumun.

„Zostaje jeszcze sprawa tego tajemniczego wtargnięcia do więzienia o której mówił Oluś.” Przypomniał Włodek.

„Czy to ważne? Znajdźmy Kubasa i wynośmy się stąd.” Trini zdążyła się już znudzić. Myślała, że czeka ją więcej wrażeń.

Dyskusję przerwało dobiegnięcie bohaterów do zabarykadowanych drzwi. Przy nich stało kilku rannych strażników i Turksów. Byli to strażnicy z tego poziomu, którzy zdołali zbiec i uwięzić buntowników na tym piętrze. Jednym z klawiszy był niejaki Lucky Luke, kowboj, który pracował tutaj jako strażnik. Tak jak Brudny Harry, należał on do Trio Azkabanu i był świetnym rewolwerowcem. Jednak teraz leżał na ziemi cały we krwi, podziurawiony jak ser szwajcarski.

„Co się z nim stało?” Zapytał Rumun a któryś z pracowników więzienia odpowiedział.

„W momencie, kiedy więźniowie wydostali się z celi, Lucky Luke miał akurat zmianę. Coś sprawiło, że został podziurawiony jak tarcza strzelnicza, pewnie zrobił to któryś z buntowników. Luke zdołał strzelić tylko raz w powietrze zanim padł. Miał pecha.”

„To powinien się nazywać Unlucky Luke.” Zaproponował rudy, ale nikt go nie słuchał.

„Słuchajcie, musimy tam wbić i uratować jednego gówniarza, który znalazł się w tarapatach. Pomożemy wam też opanować sytuację, ale musicie się zebrać do kupy. Razem opanujemy bunt.” Zagrzewał do walki Ździraja. „Podobno kierownik już jakiś czas temu poprosił o posiłki i przybędzie więcej Turksów. Ale my nie możemy czekać.”

Trochę zajęło zanim klawisze oraz Turksi przegrupowali się, ale przygotowali broń i byli gotowi do drugiej rundy walk z więźniami.

„A więc jednak będzie akcja!” Zadowoliła się Trini, która wyjęła paopei Kwiat Destrukcji. Był to owalny pistolet w kształcie kwiatka na lufie. Było to ulubione cacuszko dziewczyny.

Rumun i Włodek również byli gotowi. Ten pierwszy przygotował szczotkę, którą używał do walki a drugi wybuchające żarówki. Sprzątanie i robienie dostępu do drzwi, trwało tylko chwilę po czym oddział pacyfikacyjny z naszymi bohaterami wpierdzielił się do buntowników.

I wtedy właśnie coś jebło.

BUMM

 

***

 

Wszędzie się zadymiło a odpalenie bomby w środku szczelnie zamkniętego pomieszczenia nie zawsze jest dobrym pomysłem.

Nie róbcie tego w domu.

Jednak podziałało tak, jak chciał Kubas. Udało mu się zrobić dziurę na niższy poziom i gdy tylko odzyskał przytomność po wybuchu, doczołgał się do otworu i wgramolił do środka spadając na niższe piętro.

Za to wszędzie wokół był chaos. Więźniowie byli przekonani, że to strażnicy podrzucili ładunki i zaczynają tłumić bunt. Połączyło się to z ich wparowaniem przez drzwi co bardziej uświadczyło ich w tym przekonaniu. Za to klawisze, Turksi oraz Ździraja i jego drużyna byli przekonani, że to sprawka więźniów. Chwilę po wybuchu więc, gdy jeszcze nie opadł dym, rozpoczęła się strzelanina „na ślepo” (przypominam, że więźniowie też zdobyli broń)

„Co tutaj się odpierdala!” Złapał się za głowę Rumun, który leżał na podłodze by nie dostać kulką.

„A czego się spodziewałeś? Bankietu na naszą cześć?” Zapytała Trini, również leżącą na podłodze. „Stworzę tarczę, będziemy mogli się przebić przez dym!” Zaproponowała.

„No to ciśnij!” Zawołał mistrz Kubasa a dziewczyna stworzyła magiczną tarczę przed swoimi kompanami. Zablokowało to pociski, więc wszyscy ruszyli żwawo do przodu aż wydostali się z dymu, przynajmniej częściowo. Stanęli teraz twarzą w twarz z więźniami.

„Uważajcie! Na tym piętrze, niektórzy z nich mają różne dziwaczne umiejętności!” Ostrzegł któryś ze strażników.

„No to zaczynamy zabawę! Trini opuść tarczę!” Dziewczyna ze skrzydłami posłuchała Ździraji i anulowała swoją technikę. Chwilę potem doszło do walki w zwarciu. Gdy tylko w grę wchodziła walka ze zwykłymi bandziorami, nasi bohaterowie radzili sobie wyśmienicie (no może poza Włodkiem, który nawet nie rozróżniał kto jest kim) jednak tak jak wspominali klawisze, niektórzy więźniowie posiadali pewne moce. Jak np. jakiś chińczyk, który nie dość, że znał sztuki walki to jeszcze strzelał laserami z palca. Krzyczeli na niego Kryminator i to on sprawiał Ździraji najwięcej problemów. Gdy tylko okazało się, że ich umiejętności walki wręcz są na podobnym poziomie, przestępca zaczął strzelać w niego laserem krzycząc nazwę techniki (Dudupa czy coś takiego, za głośno było, żebym usłyszał). Żeby mieć jakiekolwiek szansę, Ździraja użył swojej techniki ninja, czyli ukrycia się pod podłogą, przejścia pod przeciwnika, złapanie go za nogę i wciągnięcie go pod posadzkę. Następnie wystarczyło się wdrapać z powrotem, rozpędzić się i przypierdolić z kopa w głowę, która robiła za piłkę.

Rumun znalazł godnego siebie przeciwnika bowiem jego oponent dzierżył mop. Była więc to potyczka między lekkością i skutecznością szczotki do zamiatania a niezawodnością mopa. Szybko jednak okazało się, że Rumun zdzielił po łbie nie więźnia a woźnego, który został tutaj uwięziony z resztą. Gdy rudy myślał, że walkę ma już z głowy, z dymu wyskoczył Freddy Kruger, który co prawda miał opiłowane pazury, ale zrobił sobie nowe, przywiązując do nich widelce. Zaatakował on parę razy Rumuna, ale ten obronił się przed każdym ciosem i zdzielił paskudę po ryju zakańczając walkę.

„Akurat potrafię walczyć z przeciwnikami z pazurami. Miałem już styczność… zaraz… chyba mnie olśniło.” Rzekł.

Jeżeli chodzi o Trini to tuż po tym jak niwelowała tarczę, postanowiła podskoczyć do góry i zawisnąć w powietrzu dzięki skrzydłom. Dzięki temu, dym przestał jej przeszkadzać i miała lepszy obraz tego co się dzieje. Bardzo szybko jednak została zaatakowana przez jakiegoś dziada, który również unosił się w powietrzu. Miał on skrzydła przyczepione do rąk zrobione z pierza, które wygrzebał z poduszek. Podobno nazywał się Sęp, ale nie dlatego, że latał tylko dlatego, że od wszystkich sępił poduszki (teraz wiadomo, dlaczego)

„Oddawaj mi swoje skrzydła!” Krzyknął atakując rękoma w powietrzu, ale Trini uniknęła.

„Won zboczeńcu! Alfa Flasher!” Dziewczyna otworzyła usta po czym wypuściła z nich złoty laser, który rozwalił dziada i jeszcze go wcisnął w ścianę.

W całym tym zamieszaniu znaleźli się też Totemiarz i Smutny Klaun, którzy dość długo byli ogłuszeni przez wybuch. Teraz natomiast kryli się za jednym z totemów zrobionych przez tego pierwszego.

„Co teraz?” Pytał zrozpaczony klaun. „Powinienem zostać na poziomie -2 a nie pchać się, gdzie mnie nie chcą.”

„Zamknij japę, jeżeli udałoby się pozbyć strażników to drzwi na wolność staną otworem.”

„Dobrze kombinujesz czarnuchu. Wole spróbować niż iść za Kubasem do jeszcze gorszego miejsca. Nie to, że na wolności, czeka mnie coś dobrego.”

„W takim razie słuchaj. Biegniemy do wyjścia i na mój znak robisz to co ci każe ok? Biegniemy!” Niestety ich plan został zniweczony przez paru klawiszy, bo zagrodzili im drogę do drzwi. Totemiarz szybko przyłożył rękę do pierwszego z nich i zamienił go w totem. Po kolei robił to z innymi aż w końcu ponownie mogli dalej biec. Tym razem jednak, przed samym wejściem, zablokowała im drogę Trini celując w nich pistoletem. „Tak blisko! Nie zrezygnuje!” Rzucił się na nią by dotknąć ją swoją trzecią ręką, ale ona wysłała w niego kilka pocisków energii i odrzuciła go do tyłu. „Ała! Cholera! W takim razie Pennywise! Użyj na niej swoich mocy!”

„Co?! Ja nie jestem Pennywise! Kurwa wszystkim to tłumaczę!” Wykrzyczał klaun.

„Co kurwa!?”

I kiedy Trini miała poczęstować ich promieniem z pistoletu, nagle coś ponownie wybuchło

JEB

 

***

 

Okazało się, że Włodek podjął walkę z Bombermanem. Pierwszy z nich rzucił wybuchającą żarówkę a drugi strzelił bombą z odbytu i zderzając się, spowodowały olbrzymi wybuch, który stworzył wyrwę w ścianie. Widać było, że dalej pada deszcz a falę obijają się o klif. Więźniowie ucieszyli się, że mogą uciec, ale ta radość trwała tylko przez chwilę bowiem przez dziurę wparowały Demotywatory, które rzuciły się na więźniów.

Jedynym, którego nie dorwali był Smutny Klaun, bo dobrze wiedzieli, że ich moc na niego nie podziała. Czarnuch postanowił schować się za nim i razem dobiegli do dziury w ścianie.

„Spierdalamy klaun!”

„Nie musisz mi powtarzać!”

I tak Totemiarz i Smutny Klaun wydostali się z Azkabanu.

Nastał jeszcze większy chaos, gdy Demotywatory zaczęły chuchać na więźniów. Wszyscy biegali bez celu wyrywając sobie włosy i płacząc na głos. Dopiero kiedy do pomieszczenia wparował nowo przybyły oddział Turksów, zaprowadzono z ich pomocą ład.

„Nareszcie.” Ucieszył się Rumun i wszyscy inni również, bo mogli złapać oddech i chwilę odpocząć. Żołnierze opanowali sytuację i pojmali buntowników co po ataku Demotywatorów było już tylko formalnością.

„Czy ktoś widział Kubasa czy ktoś go przez przypadek zajebał?” Zapytał Ździraja po czym zaczęli szukać to po co tutaj przybyli. Po Kubasie nie było jednak ani śladu.

 

***

 

Nie było po nim śladu, ponieważ jak wcześniej wspomniałem, doczołgał się do dziury na poziom -4 i wpierniczył się tam przed pacyfikacją buntu. Długo leciał w dół aż przyjebał głową w podłogę. Przypominam, że już wcześniej był nieźle poturbowany, szczególnie przez bombę. Leżał chwilę zamroczony z rozwaloną głową po czym złapał się za jakąś kratę od celi i podniósł na nogi.

„Kurwa nie dojdę żywy do tego emosa coś czuje.” Na początku nic nie widział, bo nie tylko był ślepy, ale było i ciemno jednak po chwili włączył się czujnik światła i całe piętro rozjaśniło się jarzeniówkami. Oczywiście jedna z nich migała jak pojebana, żeby wkurwiać więźniów (a tak naprawdę nikomu nie chciało się jej wymieniać). Więźniowie byli zamknięci jakby w oddzielnych klatkach i każda z nich bardzo się różniła. „Co to za zoo?”

„To poziom -4, który zwą Kwaterami Prywatnymi” Odpowiedział więzień, o którego cele podparł się bohater. Był to sam Hrabia Dracula, który najpewniej z nudów przechadzał się po suficie swojej celi (a raczej kracie położonej na górze celi)

„Ktoś ty i czemu coś tutaj tak jebie?” Kubasa uderzył w nos mocny zapach aż trochę go to postawiło na nogi. Powąchał on rękę, którą się podpierał o kraty. „Czosnek?”

Zdumiewające, że potrafił jeszcze coś wyczuwać przy wiecznym towarzystwie wiecznie wiatropędnego Włodka.

„A no właśnie czosnek.” Przyznał Dracula smutny.

„Wiedzieli, jak cię załatwić hrabio. Czosnek osłabia ci moc czyż nie?”

„Nie, po prostu mam na niego alergie. W dodatku jebie.”

„Dobra mówiłeś, że co to za miejsce?”

„Kwatery Prywatne. Trzymani są tutaj więźniowie z kłopotliwymi umiejętnościami lub mocami i każdy ma oddzielnie zaprojektowaną cele by nie mogli z nich korzystać. Np. zobacz trochę dalej. Widzisz tą szklaną cele co wgląda jak akwarium? W środku trzymają doktora Octopusa, który połączył się z ośmiornicą i dlatego miał oprócz swoich rąk, jeszcze cztery dodatkowe. Dlatego właśnie ze ścian wyrasta aż sześć łańcuchów które go trzymają. Są tak mocno przytwierdzone, że biedaczek nie poruszył się, odkąd tutaj go zamknięto.”

„A dlaczego trzymają go pod wodą w akwarium?” Zapytał Kubas, który nie widział żadnej celi, bo była zbyt daleko jak na jego sokoli wzrok.

„No bo jest człowiekiem-ośmiornicą. W końcu nie dla picu nazywa się Octopus.”

„To, jeżeli masz na myśli tego antagonistę Spidermana to on jest człowiekiem a ręce miał jakieś robotyczne czy inny chuj.”

„Aha. To może dlatego się nie rusza, odkąd go tam wsadzili.”

„No chyba, że wyrosły mu skrzela.”

„Dobra w takim razie to był zły przykład, ale popatrz chociażby na moją cele. Przez to, że kraty marynowane były w czosnku to nie mogę ich nawet dotknąć. I to nie wszystko. Specjalnie akwarium Octopusa jest tak blisko mojej celi, bo woda odbiera mi moc. Ale teraz ja o coś zapytam. Co to był za wybuch i skąd się tutaj wziąłeś?”

„W super skrócie był wybuch i przez te dziurę nad głową dostałem się tutaj z poziomu wyżej, ale dobrze się składa, bo o ile umiem liczyć to czeka mnie jeszcze podróż na niższe piętro. Jest tutaj jakieś przejście?”

„Na pewno nie w zasięgu mego wzroku.” Odpowiedział Dracula, który opadł na ziemię i stał już jak normalny człowiek. To znaczy wampir. To znaczy no normalnie kurwa.

„Muszę zapytać innych rezydentów tego piętra.” Kubas chciał już iść przed siebie, ale Dracula powiedział coś ciekawego co sprawiło, że jednak się zatrzymał.

„Nie wiem czy będziesz miał okazję. Większość więźniów tego piętra jakiś czas temu dało nogę.”

„Co!? Jak to!?”

„Była tutaj pewna dziewczyna, która uwolniła chętnych. Mieli jej za to w czymś pomóc, ale ja dokładnie nie wiem, bo mnie nie uratowała. Chciałem iść z nimi, ale powiedziała, że za bardzo śmierdzę czosnkiem i żebym się walił. Szmata.”

„Czyli na górze się buntują a tutaj uciekają, nie no świetnie sobie radzą strażnicy tego miejsca nie ma co.”

„Cóż, ta kobieta coś wspominała o buncie na górze i że przez to strażnicy nie mogą przejść niżej. Dlatego tak łatwo było ich uwolnić, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak czmychnęli.”

„Musi być tutaj jakieś zejście na niższy poziom, którego używali pracownicy. Idę się rozejrzeć chociaż z moim wzrokiem to pewnie złudna szansa, że coś wypatrzę.”

Zostawił Kubas wampira po czym zaczął zwiedzać to piętro. Ciągle przechodził koło dziwnych, ale pustych celi, które miały porozcinane kraty. Każda z nich miała w sobie coś charakterystycznego np. prywatna cela Hannibala Lektera jako jedyna miała kibel. Gdy Kubas nie znalazł dosłownie nic co wyglądało jak zejście na dół, usiadł na kiblu Lektera by opróżnić zwieracze i dopiero po wszystkim okazało się, że to był tylko rekwizyt.

Widać jednak nie był specjalnie traktowany.

„Coś ty kułwa narobił!” Kubas usłyszał niski i głęboki głos. Na początku myślał, że ktoś mówi do niego przez głośnik, ale gdy założył spodnie i wstał z klopa to zobaczył, że jednak sąsiednia cela jest przez kogoś zajęta. „Szwietnie teruz będzie mnie tuta jebać twoim głównem”

Osoba, która do niego mówiła była ze trzy razy większa od niego i miała kwadratową szczękę niczym bohaterowie DC, zresztą bary również miał jak oni. Włosy ogolone jak w wojsku a w oczach nie było źrenic. Kubas pomyślał, że albo jest opętany albo naćpany. Poza tym miał ruski akcent co było dużym wyczynem w świecie, gdzie wszyscy mówią od urodzenia w jednym języku.

„Sorry ziom, ale myślałem, że nikogo nie ma oprócz Draculi a on i tak nic nie poczuje przez czosnek.” Kubas podszedł do mięśniaka, bo chciał zadać mu to samo pytanie co wampirowi. „A skoro już gadamy to może powiesz mi co tutaj…”

Gadanie Kubasa przerwał sam rusek, który wystawił rękę za kraty i złapał okularnika za twarz. Nie tylko zablokował mu ryj, że ten nie mógł dalej pierdolić, ale i podniósł go do góry, prawie nad siebie.

„Zapłaciusz za tło, że obsrałeś cełe mołego kolegi. Tłylko łon był tutaj dla mnie miły. Nawet zdradził mi swój tajemny plan, ktłóry płolegał na tym, że założy firmę Doktor Ecter i dło produktów będzie dodławał sproszkowane ludzkie łorgany. Chłuj nie pamiętam, a może już to robił? Jeden pies.” Odrzucił on z całej siły Kubasa aż ten rąbnął plecami w jakąś drewnianą cele najprawdopodobniej wcześniej zamieszkaną przez Magneto, bo nie było nawet w niej gwoździ.

„Ty gnoju!” Kubas szybko wstał i rzucił się na mięśniaka, mimo że dzieliła ich cela. Gdy tylko jednak podbiegł do ruska ten, wyprowadził cios, który odrzucił Kubasa daleko do tyłu aż w końcu przeturlał się ponownie pod celę Draculi.

„Po co leżysz na podłodze?” Zapytał hrabia.

„Niespecjalnie przecież debilu.” Kubas podniósł się i przypomniał sobie, że nie ma, jak używać Worywoku. „Jakiś rusek też został na tym piętrze.”

„Ach tak? To pewnie Kolossus, twardy skurwiel. Nie wiadomo co tutaj robi ani jakie ma moce, ale na pewno jest z Rosji.”

„No co ty kurwa. Ale przyznaje, że siłę w łapie ma. Rozkwasił mi nos przez kraty i odrzucił na kilkanaście metrów. Dobrze, że jest zamknięty.” Powiedział nasz główny bohater po czym okazało się, że mięśniak wyważył jakimś cudem kraty. „Co!?”

Okazało się, że ręka ruska stała się jakaś inna. Jakby pokryta metalem i dlatego bez problemu zniszczyła kraty jak i wcześniej nos Kubasa.

„Jak tego kurwa nie sprzątniesz to ja cię sprzątnę.” Kolossus powoli zbliżał się do Kubasa a Dracula nie mógł się doczekać by obejrzeć pojedynek.

„Shit, nie wygram tego.” Przyznał Kubas po czym zaczął spierdalać po całym piętrze byle tylko nie dać się trafić metalową ręką.

„Włacaj tu brzydalu!”

„Ukrył się w celi niejakiego Mierzwy Grzebaczka.” Zdradził mu Dracula.

„Hrabio ty konfidencie pierdolony!” Krzyknął Kubas, bo musiał zmienić kryjówkę a ruski mięśniak, gdy tylko go wyczaił, rzucił się za nim w pościg. Na szczęście dla naszego bohatera był dość powolny więc przypominało to raczej grę w berka dla niepełnosprawnych niż pościg. Kubas jednak miał dużo mniej siły po wcześniejszych perypetiach na wyższych piętrach. Chwila nieuwagi, więc wystarczyła i Kubas nie uniknął kibla, którym Kolossus rzucił mu w ryj.

O tym, że był obsrany chwilę wcześniej przez Kubasa nie muszę wspominać.

„Ała!” Padł, gdy deska klozetowa obiła mu się o ryj. Rusek podszedł do wybrańca i ponownie złapał go, ale tym razem za szyję i podniósł znów nad siebie. Chyba to jego ulubiony trik.

„Zdłychaj.” Okazało się, że druga ręka Kolossusa również zrobiła się metalowa i to nią chciał zajebać Kubasowi.

Ale…

…ktoś przybył naszemu brzydalowi z pomocą.

============================================================ 

Konfrontacja z przeszłością

============================================================

Gdy Kolossus miał zadać ostateczny cios, na jego plecach wyrosły płomienie. Krzyknął po rosyjsku po czym puścił Kubasa i zaczął biegać dookoła aż w końcu wjebał się z bara w akwarium Octopusa by woda zgasiła ogień. Kubasa zaś ocuciła rozlana woda.

„Co jest!?” Zerwał się na dupę.

„Wygląda na to, że potrzebujesz pomocy kołku.” Kubas od razu rozpoznał głos wybawcy. Był to pułkownik James, który kontrolował i tworzył ogień za pomocą runy Hisaki. Był on wysoko postawionym żołnierzem Turksów i tak jak oni, chodził w ich charakterystycznym oczojebnym żółtym mundurze.

„Co ty tutaj robisz pułkowniku?”

„Ratuje ci dupę jak zawsze zresztą.” Uśmiechnął się złośliwie i przeczesał swoje czarne włosy, opadające trochę na czoło. Następnie chciał mrugnąć do czytelników, bo miał parcie na szkło, lecz przez to dostał z całej pety w ryj od Kolossusa z metalowej pięści. „Ugh!!”

Jego również odrzuciło na kilka metrów.

„Ty debilu!” Krzyknął Kubas i podbiegł do poturbowanego.

„Chwila nieuwagi, martw się o siebie.” James wstał i wypluł trochę krwi. Na policzku miał siniaka i to takiego w chuj. „Fire Ball!” Pułkownik wysłał w Kolossusa kulę ognia, lecz on złapał ją w metalowe ręce i wyjebał obok a dokładniej mówiąc w Dracule którego sfajczył.

„Dobrze mu tak. Ale ruskowi nic nie zrobiłeś.”

„Kurwa wydaje mi się, że ty też nie”

„Uwaga nadchodzi!” Oboje bohaterowie chcieli uniknąć, ale niestety w tę samą stronę przez co wpadli na siebie i się poobijali. Bez problemu Kolossus złapał ich za głowy i podniósł nad siebie. Podszedł z nimi do ściany i jebnął ich o nią dociskając ich do niej za ryje. „Agghhhh! Zrób coś!” James przystawił rękę do twarzy mięśniaka po czym wystrzelił z ognistej strzały. Po tym ataku Kolossus cofnął się o parę kroków i puścił bohaterów, ale dalej stał na nogach.

„Nie możliwe! Dalej stoi?” Zdziwił się James, który wgramolił się na nogi. „Jakim cudem, przecież dostał headshota.” Okazało się jednak, że Kolossus cały zrobił się metalowy, nawet na twarzy i to w jednej chwili. To właśnie obroniło go przed pociskiem ognia. „Co on kurwa robocop?”

„Shit to przypomina walkę z BoB`em.” Porównał Kubas dwóch koksów. „Tylko tamten nie był komuchem. Chociaż był czerwony to chuj wie.”

„A właściwie to czemu tylko ja walczę. Worywoku ci się skończyło?”

„Dużo by opowiadać. Ale w super skrócie, jeśli będę używał Worywoku to stanę się emosem i wtedy się nie kontroluje.”

„Kurwa to jest tak zjebane, że aż ci wierzę.”

„Te metalowy! Weź nam odpuść już co?” Poprosił zrezygnowany i obity Kubas.

Kolossus podszedł bliżej po czym rzekł.

„Słam nie wiem. Za te główno powinienem ci łobić ryja.” Zastanowił się kolos.

„Jakie gówno? Coś ty znowu odjebał Kubas.” Złapał się za twarz James, ale nie wiadomo, czy robił facepalma czy za siniaka, bo dalej bolał go ryj.

„Nie ważne i tak odrzuciłeś ten kibel w pizdu pamiętasz? Nie będzie ci jebało. W ogóle czemu cię tu zamknęli? Co żeś nabroił?”

„Gdy łodkryliśmy z kłolegam, że jestem ze metalu to wykminili co po niektórzy, że mogę łudawać rzeźbę a inni łoddadzą mnie na złom i tak zarobimy kokosy, ale w końcu ktoś się jorgnął, że to ściema i zawiadomił polycję.”

„O panie.” James dalej stał załamany z opuszczoną głową i facepalmem. „A ty Kubas? Co ty tutaj kurwa robisz? Oluś powiadomił nas o tym, że tutaj przybyłeś a także o buncie i Turksi przysłali posiłki ze mną na czele, ale po chuj się tutaj kręcisz? Materiału na książkę nie miałeś, czy jak?”

„Wal się, jak zawsze jesteś wkurwiający. Nie widziałem cię od czasu turnieju a teraz pojawiasz się i popisujesz jak jakiś główny bohater, którym NIE JESTEŚ.”

„A co stęskniłeś się czy sam sobie z niczym nie radzisz? Pewnie to drugie, bo prawie cię załatwił nasz nowy kolega.”

„Jeszczłe nie zdecydowałem, czy włas nie zajebie.” Rzekł Kolossus.

„A ok. Po turnieju… wiele się działo. Zdrada marszałka Maliny oraz… śmierć Maxa. Musiałem poukładać sobie wiele w głowie.” Rzekł pułkownik a Kubas od razu posmutniał na wspomnienie o ich zmarłym towarzyszu.

„Nawet nie byłem na pogrzebie.”

„Bo by cię kurwa nie wpuścili. To był pogrzeb wojskowy. Piękna uroczystość. Nie pasowałbyś tam ze swoim brzydkim ryjem.”

„Nie zdołałem go uratować.” Kubas kucnął i schował głowę w rękach. „Jak mi przykro, jak smutno!” I po prostu z dupy zaczął płakać.

„Ty kurwa rozumiem, że to smutne, ale nie rób przypału!” Wściekł się James, bo nie wiedział, że Kubas tak zareagował przez pieczęć emo. Sprawiała, że negatywne emocje były wzmacniane. „Kubas?” Nagle ciało Kubasa pokryły czarne blizny tak jak wcześniej na poziomie -2. Grzywka urosła i zasłoniła oko. Znowu stał się emosem. „Co do kurwy!?” Przeraził się James.

„Nła brodę Stalina!” Jeszcze bardziej przeraził się Kolossus, który nie wiedział, że poza Rosją ludzie zamieniają się w emo, gdy smutnieją. „Idź ty płotworze!” Olbrzym ponownie zamienił się w metalowego i z całej siły przykopał Kubasowi w ryj aż odleciał tak daleko, że nie było słychać jego łkania.

„Kubas!” Zawołał James po czym odwrócił się do Kolossusa i wystrzelił w niego ognistymi pociskami. Ten jednak zasłonił się ręką (nie wiem po co, skoro cały był metalowy).

„Błonisz emosa? Tez zginiesz!” Rusek chciał zaatakować z pięści żołnierza, ale ten uniknął. Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Zanim jednak James zaatakował ponownie ogniem (co by pewnie chuj dało) Kubas podniósł się, rozpędził i przypierdolił z całej siły w brzuch Kolossusa. Nic mu to jednak nie zrobiło a Kubas-emo skończył z olbrzymim guzem na głowie.

„Ała!” znowu zaczął płakać a kolos znowu chciał go uderzyć. Tym razem jednak emos zablokował potężny cios metalowej ręki. „Spierdalaj rusek! Nie widzisz, że nie chcę się z tobą bawić?” Kubas złapał za jego rękę i wrzucił gdzieś do jakiejś celi jakby to nie było nic wielkiego. Gdy metalowy powoli wstawał, porozrywał niechcący plakaty smerfów (bo była to niegdyś cela Gargamela) po czym wyszedł ponownie naszym bohaterom naprzeciw.

„Już nie żyjesz emosie.” Kolossus rozpędził się i chciał przywalić Kubasowi z bara, ale ten bez problemu uniknął przez co tamten jebnął się o ścianę. Aż zakręciło mu się we łbie.

„Kubas, jakiś mocny się stałeś jako emos.” James nie wiedział, że przemiana w emosa brała się z wessanego przez pieczęć Worywoku i wzmacniała ciało i umiejętności Kubasa.

Nasz okularnik chciał wykorzystać dobrą passę i zaatakował szybko Kolossusa, póki był oszołomiony, ale ten odzyskał zmysły wcześniej niż myślał Kubas. Zdążył złapać wybrańca od siedmiu boleści za ramiona i podnieść go.

„Puszczaj! Nie lubię się przytulać! Jestem emo!” Rusek zaczął go zgniatać. Kubas od razu poczuł, jak strzelają mu kości w ramionach i barkach. „Aghhh!”

„Fire Knifes!” W końcu pułkownik postanowił dołączyć się do gry. Wokół jego ręki powstało coś co wyglądało jak ostrze zrodzone z płomienia. Zakradł się on pod Kubasem i z całej siły zaatakował ostrzem w miejsce, gdzie wcześniej z główki przyrąbał mu emo. I był to strzał w dziesiątkę. Pułkownik przebił się przez srebrny pancerz i mocno zranił ruska. Olbrzym w jednej chwili powrócił do normalnej formy, złapał się za brzuch i padł na ryj. Wyglądał jakby dostał sraczki. „I masz nauczkę gnoju. Nie podskakuje się Jamesowi z Turksów.” Gdy już miał zacząć się popisywać, dostał po brzuchu od emo-Kubasa i to tak mocno, że aż go skuliło na kolana i teraz on też wyglądał jakby dostał sraczki.

A wszyscy wiemy, że miłość jest jak sraczka – przychodzi znienacka.

„Co ty odwalasz Kubas.” James zezłościł się nie na żarty wijąc się z bólu a ten, mimo że smutny udzielił mu odpowiedzi.

„Nie prosiłem cię o pomoc pięknisiu, jeszcze ktoś może sobie pomyśleć, że mam kolegów!” Poskarżył się Kubas i ponownie chciał zaatakować pułkownika, ale ten przeturlał się do tyłu.

„Sam tego chciałeś siusiaku!” James zaczął ładować kulę ognia bardzo zdenerwowany na swojego „kolegę”. Gdy emos usłyszał cokolwiek o siusiaku, ponownie zaczął płakać, bo przypomniał sobie, że takowego niema. Nie pomyślał więc nawet by unikać ognistej kuli.

BOOM

Kubas został pokonany i leżał spalony na grzankę na podłodze, ale już w swojej normalnej postaci. James natomiast chwilę odpoczął po czym skopał kilka razy Kubasa w ramach zemsty a następnie podszedł do rannego Kolossusa i przyłożył mu rękę do mordy.

„Będziesz grzeczny?” Zapytał.

Ale nie usłyszał odpowiedzi. Rusek leżał nieprzytomny.

 

***

 

Gdy walka z Kolossusem dobiegła końca a Kubas „odpoczywał” na podłodze, z dziury, którą wpadł tutaj wcześniej nasz bohater zostały spuszczone liny. Zjechali po nich żołnierze z grupy Turks i od razu zaczęli uważnie się rozglądać z bronią w pogotowiu. Dopiero gdy pułkownik ich uspokoił, że zagrożenia nie ma, mogli na chwilę wyjąc kija z dupy. Minutę później lub dwie, strażnicy więzienni wparowali do pokoju przez drzwi. Okazało się, że wcześniej ich nie było widać, bo jakiś debil nakleił na nie plakat zespołu Abba. Razem ze strażnikami wbiegli Ździraja, Trini, Rumun oraz Włodek. To ten ostatni od razu dostrzegł Kubasa (co było niemałym sukcesem) i do niego podbiegł. Strażnicy zaś zaczęli związywać Kolossusa łańcuchami.

„Trini, możesz go trochę podleczyć?” Poprosił Włodek, bo zobaczył w jakim stanie jest jego kolega.

„Chyba nie mam wyjścia. Witam pułkownika.” Przywitała się Trini a inni poszli jej śladem po czym zaczęła za pomocą leczniczej magii, doprowadzać Kubasa do ładu.

„W końcu znaleźliśmy zgubę.” Ucieszył się Ździraja.

„Ale w jakim stanie. Czemu on jest spalony?” Zapytał Rumun a wszyscy (nawet żołnierze z Turksów) spojrzeli jednocześnie na pułkownika.

„Co?” Zapytał jakby nie wiedział o co chodzi, ale długo nie mógł udawać greka, bo ci zbankrutowali. „Rzucił się na mnie jebany. A wcześniej zamienił się w emo i zaczął płakać.”

„To pewnie wina pieczęci.” Rzekł Włodek pochylony nad Kubasem a Ździraja wytłumaczył Jamesowi cały wątek z Emochimaru i pieczęcią emo.

„A więc po to chciał się dostać na poziom -5. Żeby rozmówić się z innym emo. To sobie wybrał tajming. Akurat, kiedy wybuchł bunt. Zresztą, nie tylko bunt. Zobaczcie wokoło.” James zwrócił uwagę na puste klatki i cele.

„Masowa ucieczka?” Zapytał Rumun.

„Nie kurwa amnestia. Pewnie, że ucieczka. Ale jak? Tego nie wiem. Pomijając niekompetencje strażników tego miejsca oraz jego kretyńską budowę to jednak nie da się stąd tak po prostu spierdolić, dobrze mówię? Zapytał strażników James a jeden z nich, ten, który skuwał ruska odpowiedział mimo niemiłej uwagi na ich temat.

„Poziom -4 i poniższe są już położone pod wodą. Żeby uciec, trzeba wejść przynajmniej na poziom -3.

„Łopowiem co tutaj się stało.” Nagle odezwał się mięśniak, z którym przed chwilą walczyli. „Ale tylko pod warunkiem, że dostanę lepszą cele łoraz więcej wódki, bo już prawie ni mam.” W tej samej chwili, Kubas odzyskał przytomność.

„Włodek? Trini? Co się dzieje? Co tutaj robicie? Ała moje wszystko.”

„Przyszliśmy po ciebie głupolu. Nie ruszaj się przez chwilę.” Poprosiła Trini, która nie skończyła go uzdrawiać. Chwilę zajęło, żeby Kubas ogarnął co wokół niego się dzieje, ale zanim chciał powiedzieć coś więcej, został uciszony przez Jamesa. Zrozumiał, że chcą posłuchać co ma do powiedzenia Kolossus.

„Ła wiec to było tak, że pojawiła się tutaj, jakaś dziewczyna, nie wiadomo skłąd. Powiedziała, że młoże nas uwolnić, jeżeli płójdziemy z nią i pomożemy jej w walce czy cłoś takieło. Łoczywiscie większość się zgodziła i początkowo ja też chciałęm, ale potem łokazało się, że razem z nią jest jakiś pedzio a ja z takimi nie trzymam. U nas w świętej Rosyji taki chłop by dostał w dupę i nie chłodzi mi o penisa tylko ło wpierdol.”

Po wysłuchaniu jego zeznań, wszyscy popatrzyli się niepewnie na siebie jakby zaczynali coś kumać.

„Ta dziewczyna. Jak wyglądała?” Dopytali.

„Też tłoche taka emo chociaż może bałdziej goth. Młoda, miała pazury i taki wzłok jakby chciała kogoś zamordować. Chłyba była ranna, bo ciekło z niej tłoche krwi, albo miała łokres. To łona rozcięła kraty i wszystkich uwolniła a potem wszyscy jakby z nią po płostu znikli.”

„A więc nie ma mowy o pomyłce. Dziewczyna, która pojawia się i znika? To musiała być Rusto, ta od Diablicy Martwicy.” Zasugerował Rumun, który już wcześniej zaczął to podejrzewać. „Uratowała groźnych przestępców by mieć ich pod swoimi rozkazami. Nie zdziwię się, jeśli przygotuje ich właśnie do walki z wybrańcem.” Zerknął na Kubasa.

Rusto było „córką” samej Diablicy Martwicy stworzoną za pomocą runy zła oraz skrawka Peleryny Niewidki. Brała udział w Turnieju Trójmagicznym i jest lojalna wobec swojej twórczyni.

„Ale tym z piętra wyżej, którzy słyszeli skądś głosy, czyli pewnie jej, gdy była niewidoczna też obiecała, że ich uwolni. Dlatego wybuchł bunt.” Zauważył Kubas, któremu Włodek pomógł wstać.

„Moim zdaniem ten bunt to była tylko taka zmyła, żeby strażnicy nie mogli przejść na niższe pietra. Po chuj Diablicy jakieś słabe debile.” Odezwał się Ździraja a reszta przyznała mu rację. „Pozostaje kwestia ucieczki więźniów z Azkabanu.”

„Może zrobili podkop i dokopali się do chin?” Dał pomysł Włodzimierz, ale na szczęście wszyscy go zignorowali.

„To chyba też oczywiste. Skoro był tutaj ten cały… jak mu tam było. Valerian tak? Runin z runą przestrzeni.” Przypomniała Trini. „Skoro mógł dostać się na Turniej Trójmagiczny chroniony przez mega-super duper barierę lordów to pewnie nie miał problemu z Azkabanem.”

„Problematyczny gość.” Zauważył James. „Ale skoro Diablica zaprosiła bandziorów z tego piętra do siebie, to aż strach pomyśleć co by było, gdyby uwolniła tych na dole.”

„Chyba więc powinniśmy sprawdzić czy coś się tam nie dzieje złego. Mam złe przeczucia.” Rzekł Ździraja, drapiąc się po brodzie.

„No kurwa w końcu! Muszę rozgadać się z tym całym Emochimaru i zapytać co za niespodziankę mi zostawił na karku.” Kubas nie zapomniał widocznie po co tutaj przylazł.

„A Kubas właśnie, to co masz na sobie to pieczęć emo. Emochimaru kiedyś eksperymentował z czymś takim jebany.”

„Skąd wiesz, że to akurat to?” Zapytał swojego mistrza.

„Bo pamiętam jak kiedyś po pijaku o tym gadał a poza tym pierwszy rozdział tej części się tak nazywa.”

„Kurwa mogłem na to wpaść. Ale i tak muszę się dowiedzieć jak to gówno z siebie ściągnąć.”

„Chodźmy więc!” Trini zarządziła ruszenie tyłków i udali się wszyscy za klawiszami na klatkę schodową dla pracowników. Na spokojnie zeszli na dół, do kolejnych drzwi. Wszyscy razem wkroczyli na poziom -5.

 

***

 

Przenieśmy się do miejsca, które owiane jest tajemnicą. Mimo, że mogę się tam pojawić, nie wiem, gdzie to jest. Całe pomieszczenie jest ciemne. Oświetlają je pochodnie. Na środku tej sali stoi kamienny tron, na którym siedzi pewna postać oczywiście złowieszcza jak całe to miejsce. W powietrzu czuć zło i smażoną cielęcinkę.

Na tronie siedzi równie złowieszcza postać, główne źródło zła na ziemi. Wiemy, że jest to kobieta a dokładniej Diablica Martwica – arcywróg Kubasa. Jej głównym celem oprócz szerzenia zła to zajebać wybrańca. Jest to kobieta o czarnych, prostych włosach, piegach, złowieszczym uśmiechu oraz czerwonych oczach. Ma na sobie zbroje z dużymi naramiennikami, które mają kolce. Ma ona też pelerynę a na głowie złoty diadem, z zielonym kryształem na środku. Na ręce zaś założone metalowe, złote pazury. Odezwała się do swojego sługi

„Rusto jeszcze nie powróciła?”

„Jeszcze nie.” Odpowiedział łysy sługa w średnim wieku ubrany w żółty uniform Turksów. Na głowie miał żółty kapelusz. Był to nie kto inny jak Marszałek Malina, jeszcze niedawno głównodowodzący organizacją Turks. Jak się jednak okazało, pracował on cały czas dla Diablicy Martwicy. „Za to więźniowie z poziomu -4, są już po naszej stronie.”

„Doskonale. Ale cała akcja z Azkabanem będzie mieć sens tylko jeśli uda się nam dorwać do niższych pięter. Wszystko w rękach Rusto i Valeriana. A na samym końcu – w twoich.”

„Jestem gotowy moja Pani i czekam na swoją kolej.”

 

***

 

Poziom -5 składał się z kilku zwykłych cel po dwóch stronach długiego korytarza. Na samym końcu były tajemnicze, metalowe drzwi a tuż przy drzwiach wejściowych stało biurko, za którym siedziała pewna osoba. Gdy tylko zobaczyła swoich gości, podniosła się i przywitała. Była ubrana w strój klawisza, ale miała na sobie kowbojski kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne. Zapewne była to trzecia postać z Trio Azkabanu.

„Witam, witam a dla tych co mnie nie znają przedstawiam się, jestem Chuck Noris – niegdyś strażnik Texasu a teraz strażnik Azkabanu – i to najlepszy.”

„Fajnie. Jak nazywa się to piętro.” Zapytał Kubas. „I czy jest tutaj ten fagas Emochimaru?”

„Oczywiście, że jest, czemu miałoby go nie być. A poziom ten nazywamy zieloną milą. Głównie dlatego, że ściany są pomalowane na zielono a przynajmniej mam tak mówić, bo tak naprawdę zarosły jakimiś glonami. W końcu to miejsce jest już pod wodą. Siedzą tutaj najgorsi więźniowie a co kilka godzin puszczane są tutaj piosenki Justina Biebera co każdemu, nawet najpotężniejszemu złoczyńcy odbiera siły i chęci do życia.”

„To czemu nie używacie tego sposobu na wyższych piętrach?” Zapytał Włodziu.

„Nie no kurwa nie jesteśmy jebanymi sadystami. Poza tym pracownicy więzienia musieliby nosić ciągle zatyczki a to niewygodne. Z całej ekipy tylko ja jestem na tyle twardy by wytrzymać te tortury, dlatego właśnie ja tutaj stacjonuję. W czym wam mogę pomóc?”

Bohaterowie wyjaśnili mu co się stało na wyższych piętrach.

„O panie a tutaj nuda i spokój. Gdybym ja był na górze, to ten bunt skończyłby się szybciej niż się zaczął.”

„Hahaha” Usłyszeli śmiech dochodzący z jednej z celi. Kubas podbiegł tam, ponieważ pomyślał, że to może Emochimaru się tak ryje, ale okazało się, że to jakiś inny ziom. Zdziwiło jednak Kubasa to, że i on był ubrany w strój strażnika Azkabanu. Był to dorosły mężczyzna o czarnym wąsie, okrągłej twarzy i spuchniętych wargach. Ogólnie raczej był dość brzydki. „Chyba Azkaban naprawdę zszedł na psy. Bunt? Ucieczka? Dobrze, że w porę odszedłem z pracy haha”

„Nie odszedłeś debilu tylko zostałeś zwolniony! I zamknięty! I to tego samego dnia!” Krzyknął ex-strażnik Texasu.

„To są szczegóły.” Odpowiedział ex-strażnik Azkabanu.

„Co to za gnój?” Zainteresował się Kubas.

„To były klawisz a nazywa się Balashek, ale mówili na niego no… Klawisz. Przynajmniej tak na niego wołali za jego czasów pracy tutaj.”

„Nie zawsze byłem klawiszem w Azkabanie. Kiedyś byłem klawiszowcem na scenie muzycznej, ale kiedy zostałem przeklęty przez cygańską wróżkę to okazało się, że gdy gram disco-polo, moje dźwięki niszczą i ranią i to nie tylko uszy. Musiałem więc zmienić zawód. Wiesz jak trudno było mi znaleźć robotę? Jedynie tutaj ci debile mnie przyjęli, bo uznali, że fajnie mieć klawisza, na którego wołają Klawisz. No ale cóż, nie miałem grosza przy duszy więc się zgodziłem. Chuj mi w dupę.” Opowiedział historie więzień leżąc na pryczy.

„A za co go wsadziliście? Zagłuszał cisze nocną czy po prostu za disco polo?” Zapytał Rumun.

„Gorzej. Pewnego dnia mu odbiło i chciał uwolnić naszego najgorszego więźnia a to by było równoznaczne ze zniszczeniem całego Azkabanu albo Polski, albo nawet całego świata i nawet ja, Chuck Noris nie mógłbym tego powstrzymać.” Gdy strażnicy pierdoili o głupotach, Kubas spostrzegł, że w celi obok siedzi postać, której poszukiwał, czyli Emochimaru, jak zawsze wymalowany jak emo-pojeb. Przysłuchiwał się rozmowie i był świadom, że to właśnie Kubas odwiedził ich piętro.

„Witaj kochaniutki.” Odezwał się ochrypłym głosem, gdy ich oczy się spotkały.

„Orz ty mendo!” Kubas chciał się na niego rzucić, ale powstrzymały go kraty oraz Ździraja, który złapał go za kaptur od bluzy i zaczął rozmowę.

„Siema Emochi, w końcu skończyłeś, gdzie twoje miejsce.”

„A ty się doczekałeś ponownie ucznia? Zaskakujesz mnie Ździsiek, myślałem, że po ostatnim miałeś już dość.” Uśmiechnął się emo.

„Dość to mam ciebie i twojego makijażu. Zamknij japę i słuchaj. Zostawiłeś Kubasowi na karku pieczęć emo przez co nie może używać swoich mocy. Nie bądź chujem, weź mu ją zdejmij czy coś.”

„Właśnie kurwa.” Domagał się Kubas.

„Heh, przykro mi, ale obawiam się, że to niemożliwe.”

„Co? Dlaczego?” Kubasowi napłynęły łzy do oczu.

„Po prostu. Nie mam kurwa pojęcia czy da się tego pozbyć a już na pewno nie umiem tego robić. Jak ktoś zarazi cię hivem to potem go prosisz, żeby to cofnął? Albo jak ktoś da ci wpierdol to potem prosisz, żeby ci odpierdolił czy coś? Nie znasz kodeksu złoczyńców, strona 12, linijka 3 który prawi o tym, że wolno nam czynić złe uczynki za które nie musimy brać odpowiedzialności? Doedukuj się.” Powiedział zadowolony po czym nacharchał na Kubasa i położył się na pryczę.

„O ty kurwo, już nie żyjesz!” Kubas ponownie się zezłościł, ale Ździraja ponownie go złapał.

„Ja tam mu wierzę. Zawsze był gnojem, kiedyś np. jak robił mi drinka cuba libre to zamiast coca coli użył pepsi.”

„Pojeb” Dodał strażnik Texasu.

„Czyli co! Przylazłem i zebrałem wpierdol na darmo! W dodatku zostanę emo do końca życia! I nie będę mógł używać swoich mocy! Nie zgadzam się! Autorze ty kurwo jebana!” Złożył swój manifest nasz główny bohater. Aż żal zdradzać mu, że siódma część nazywa się Emo Adventure i Łzy Nieszczęścia a tak naprawdę to nie.

„Lordowie na pewno coś wymyślą Kubas, nie łam się.” Pocieszał go Włodek, bo widział, że jego przyjaciel się podłamał. Oby tylko nie zamienił się znowu w emo.

„To co teraz?” Zapytała ponownie znudzona Trini. „Mamy Kubasa, pogadaliście z tym emosem to chyba wracamy na górę nie?”

„Chyba tak.” Odpowiedział po zastanowieniu Ździraja. „Zarówno dyrektor jak i Turksi będą mieć teraz w Azkabanie pełne ręce roboty, prawda pułkowniku James?”

Okazało się, że pułkownik nie wszedł w głąb piętra razem z innymi bohaterami tylko stał oparty o ścianę przy samym wejściu i jedynie machnął twierdząco na zadane mu pytanie.

Teraz to z celi naprzeciwko tej, której osadzony był Emochimaru dobył się wściekły głos.

„James!? Pułkownik James!? James Flamel!?” Wszyscy spojrzeli na drącego japę więźnia, który dorwał się do krat i starał się wyjrzeć na korytarz, wypatrując pułkownika. „Jesteś tutaj prawda!? To ty gnido ludzka! Pokaż się tchórzu!”

Wszyscy byli zaskoczeni zachowaniem więźnia i nikt go nie kojarzył. Mieli okazję się mu przyjrzeć. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, pewnie po 30 a może 40 i był Wietnamczykiem, zupełnie jak kolega Kubasa – Derek. Jednak o dziwo, różnił się on od innych Wietnamczyków (którzy jak wiemy, wszyscy wyglądają tak samo a to pewnie dlatego, że pochodzą od jednego przodka zwanego Ngujen). Miał on bowiem krótkie, pofarbowane włosy na biało a chodził w ciemno-żółtym długim płaszczu. Wokół szyi miał biały szalik o zapachu owoców leśnych płynu Cocolino.

Gdy wywoływano Jamesa, ten bardzo się skrzywił i chciał już wyjść z tego poziomu, tą samą trasą, którą przybył. Ale gdy tajemniczy Wietnamczyk zaczął go wyzywać od morderców i bandytów, trochę się wkurzył i postanowił podbiec i dać mu z pięści w nos.

Tak tez zrobił po czym między nich wparował Chuck Noris i inni obecni strażnicy.

„Spokojnie kowboju. Trzeba mieć pisemną zgodę na lanie więźniów z piąchy, dlatego ja zawsze ich kopie z półobrotu.”

„Kto to jest? Pułkowniku, coś mi się wydaje, że się znacie.” Ciekawość Trini zwyciężyła, mimo, że widziała, iż James bardzo niekomfortowo czuje się w towarzystwie więźnia.

„Nikt. Wracajmy na górę.” Odburknął i ponownie chciał odejść. Tym razem naprawdę zostawił za sobą towarzyszy i poszedł schodami na górę, obijając się o coś przy wejściu. Olał to jednak i zdecydowanym krokiem zniknął im z pola widzenia.

„Nie widziałem go jeszcze takiego dziwnego.” Zauważył Kubas. „O co tutaj chodzi?”

„To jest Scarf. Znany zabójca z Wietnamu. Ma też inną ksywę – Blizna, a to dlatego, że podobno jest nieśmiertelny i przyjął na siebie tysiące ciosów i kul a jednak nie zdechł. Za to po każdym ciosie została blizna.” Gdy wszyscy przypatrzyli się Wietnamczykowi, który wstał i oparł się o ścianę celi to zauważyli, że faktycznie pokryty jest wieloma jasnymi bliznami zarówno na twarzy jak i ciele.

„Jeżeli za zabijanie w obronie własnego kraju nazywasz mnie zabójcą – to jest nim każdy żołnierz na świecie.” Powiedział już spokojnym głosem więzień. „Zabijałem, fakt i to wielu Turksów, ale tylko dlatego, że najechali nasz dom.”

„Bo Wietnamczycy są odpowiedzialni za wszelkie zło świata. A Turksi niszczą zło, czego się spodziewaliście!” Przypomniał wszystkim Chuck a muzyk zwany Klawiszem tylko się zaśmiał gdzieś z tyłu.

Kubas nie pierwszy raz słyszał te zdanie, ale zawsze myślał, że to tylko takie powiedzenie i nietolerancja w stronę żółtków. Nawet lordowie mają na drzwiach napis „Wietnamców nie wpuszczamy” i Derek musi czekać zawsze na korytarzu. Poza tym, jeżeli dobrze sobie przypomniał, James nigdy nie odzywał się do jego kolegi wietnamca i dziwnie na niego patrzył, ale zawsze myślał, że to przez to, że tamten jest frajerem.

„Ej, może to głupie pytanie zważywszy, że powinienem się orientować w sprawach dobra i zła jako wybraniec i tak dalej, poza tym jest to już szósta część, ale czemu właściwie Wietnamczycy są źli?” Zapytał Kubas drapiąc się po głowie a Trini poprosiła o to samo, bo nie znała historii tego świata. Po tym pytaniu, Scarf zainteresował się naszym głównym bohaterem i nawet uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę z jak durnym dzieciakiem ma do czynienia. A jednak rozczuliło go, że jest tak nieświadomy.

„Widzicie dzieciaki.” Odezwał się Ździraja, bo nikt inny nie miał zamiaru. „W 1998 roku, miałeś wtedy pewnie około 6 lat Kubas, Diablica Martwica prowadziła akty terroru na całym świecie. I pech chciał, że miała wtedy swoją główną siedzibę właśnie w Wietnamie, podobno dlatego, że uwielbiała zupę pho. Oczywiście światowe władze i państwa a nawet Turksi nie miały pojęcia, że ktoś taki jak Diablica Martwica w ogóle istnieje więc wyglądało to tak, jakby zło szerzyli Wietnamczycy. Wtedy to poproszono Turksów by zajęli się tą sprawą, bo wtedy to była dużo większa organizacja, prawie jak prywatna armia. Wybuchła więc bezsensowna wojna między Turksami a Wietnamem, który nawet nie wiedział czemu zostali zaatakowani. Wydarzeniem to nazwali Znoszeniem Wietnamu. Po wszystkim Wietnam ucierpiał i prawie nikt już tam nie mieszka a dopiero po wszystkim okazało się, że zło szerzyła Diablica Martwica. Żeby jednak Turksi nie wyszli na tych złych, rozszerzono propagandę, która dalej przekonywała, że Wietnamczycy to złole. I w super skrócie tak to było.”

„Jestem zdziwiony, że opowiedziałeś prawie poprawną wersję.” Napalił się zabójca Wietnamczyk. „Większość ludzi naprawdę myśli, że zaatakowali nas, bo byliśmy źli. A my musieliśmy się po prostu bronić przed bezwzględnym najeźdźcą. A ten pułkownik… teraz pułkownik, wcześniej hehe, szeregowy odegrał w tym cyrku pierwsze skrzypce.”

Ta informacja zdziwiła wszystkich, nawet Ździraję i Chucka Norisa.

„Narrator to prawda? Masz jakieś zapiski o tym czy coś?” Zapytał mnie Kubas.

W sumie, przed tym jak autor kazał mi opowiadać czytelnikom Kubas Adventure to dał mi do przeczytania coś co nazywało się „Wietnam 1998 – historia prawdziwa”. Trochę skubnąłem kiedyś z nudów jak sraczkę miałem i dwa dni na klopie przesiedziałem. Faktycznie można rzec, że James jest tam głównym bohaterem.

„Tylko mu kurwa nie mówcie, bo się zesra ze szczęścia.” Dodał Kubas.

„Wątpię. Widzieliście, jak reagował. Chyba nie podoba mu się ten temat.” Zaprzeczył mu mistrz.

„Jakbyś wymordował tylu niewinnych ludzi to tez byś się nie przyznawał.” Powiedział Scarf.

„Opowiesz co się tam stało?” Poprosił więźnia Kubas a reszta nadstawiła uszu.

„Opowiem.”

 

***

 

„Echem.” Scarf uspokoił się i odkaszlnął po czym usiadł na swojej pryczy. „To stało się nagle. Nie wiedzieliśmy nic o żadnej Diablicy Kurwicy. Po prostu pewnego dnia Turksi zaatakowali nasze miasta i wsie. Co mieliśmy robić? Dać się zabić? To normalne, że chwyciliśmy za broń i odpieraliśmy wroga.”

„Tak, bohaterscy Wietnamczycy a to, że pomagali wam nagle z dupy terroryści ze Slitherinu to już nie powiesz?” Dodał Chuck Noris.

„O co chodzi?” Dopytała Trini.

„Zamknij ryj! Ja opowiadam!” Wkurzył się znowu zabójca. „Kiedy byliśmy bezprawnie mordowani to chwytaliśmy się każdej pomocy. Nasz generał, który przejął wtedy władzę w Wietnamie, mądry człowiek o imieniu Ngujen Chi Wu Chujien robił co mógł, żeby przetrwało nas jak najwięcej. Kiedy zgłosiła się do niego terrorystyczna grupa Slitherin z założycielem Salamizarem Slitherinem na czele i za darmochę zaproponowali swe usługi, podjął współpracę, mimo że mu odradzałem. Mimo wszystko to trochę wzmocniło nasza ochronę, ale ja i tak im nie ufałem do końca. Broniliśmy się dwa tygodnie aż w końcu Turksi dowalili się do naszej głównej bazy w Hanoi. Wiedzieliśmy, że to koniec i ewakuowaliśmy tylu ilu się udało, szczególnie dzieciaki. Ale wtedy, kiedy mieliśmy się już poddać i nasze oddziały rzuciły broń, oni zrobili coś pojebanego.”

„Co to znaczy?”

„Nastąpił olbrzymi niekontrolowany wybuch na środku miasta. Starł wszystko z powierzchni ziemi, naszych ludzi a nawet samych Turksów. Oni zwalają to na nasz ostateczny atak, ale prawda jest taka, że generał nie posiadał takiej broni. To ich sprawka a to, że rozwalili prawie wszystkich tam obecnych swoich żołnierzy to już ich przypał. Ja przeżyłem tylko dlatego, że jestem nieśmiertelny, ale gdy się ocknąłem, okazało się, że ktoś zajebał mi mój naszyjnik, który w mojej rodzinie przekazywany był z pokolenia na pokolenia, ale to prywatna sprawa.”

„Czemu Turksi mieli by rozwalać przy okazji swoje oddziały? I co dałoby radę rozwalić całe miasto?” Zastanawiał się Rumun.

„A skąd mam wiedzieć? Skoro Turksi byli tak pojebani by zaatakować niewinnych ludzi to wszystkiego po nich można się spodziewać. Oczywiście nawet ten wybuch zwalono na nas. A wasz pułkownik? Wtedy był posłusznym pionkiem. Nietrudno sobie wyobrazić ilu niewinnych Wietnamczyków zabił za pomocą swojej mocy.”

„Masz na to jakieś dowody?” Zapytał przejęty Kubas.

„Walczyłem z nim i jego lodowym koleżką podczas wojny. Jedynie ja mogłem z nimi się mierzyć. Ale serio myślisz, że był tam tylko jako cheerleaderka?”

„Trudno mi w to uwierzyć. Z jednej strony znam pułkownika i mimo wszystko wiem, że serce ma po właściwej stronie a z drugiej strony przyjaźnie się z Wietnamczykiem Derekiem i nie sądzę by był on jakiś zły, chociaż czasami odpierdalał dziwne rzeczy.” Przyznał Kubas przygnębiony cała tą historią. Postanowił jednak nie oceniać Jamesa a wysłuchać co on ma do powiedzenia w tej sprawie. O ile w ogóle będzie chciał o tym z nim gadać.

„Wierz sobie w co chcesz. Koniec historii.” Rzekł Scarf po czym odwrócił się do ściany na swojej pryczy. „Teraz znasz już prawdziwą historię. Zrobisz z tym co zechcesz.”

„Możemy już wracać?” Zapytał znudzony Rumun.

„Tak.” Odpowiedział Kubas, który pokazał faka Emochimaru na odchodne. „Oby lordowie wiedzieli jak ze mnie ściągnąć te gówno.”

„Może zrób sobie makijaż.” Zaproponował Ździraja.

„Kurwa chodziło mi o pieczęć a nie mordę!” Wkurwił się jego uczeń a chwile później wszyscy kierowali się do wyjścia. Zanim jednak tam doszli, Ździraja zapytał Chucka Norisa co zrobił ostatni z więźniów na tym piętrze, że tutaj trafił. Był to jakiś zwykły NPC, który nie wyróżniał się niczym szczególnym.

„Ten zjeb wyjął kartę pamięci z playstation podczas zapisywania. Mieliśmy szczęście, że kurwa wszechświat nie wyjebało w powietrze.”

„Chory pojeb.” Skomentował dziad przed wejściem z powrotem na piętro -4.

============================================================

Kapitan Polska

============================================================

James i kilku jego żołnierzy czekali na Kubasa i resztę na piętrze, gdzie starli się z Kolossusem. Chuj wie, gdzie strażnicy zabrali metalowego Rosjanina.

„Możemy wracać?” Zapytał oschle James, gdy wszyscy ponownie się zebrali.

„Scarf opowiedział nam co nieco o Wietnamie. Czy to prawda, że zabijałeś z zimną krwią?” Z grubej rury zaczął Kubas a pułkownik, który nie chciał o tym gadać jedynie odwrócił się i rzekł.

„Nie twoja sprawa Kubas. To było dawno i nie ze wszystkiego jestem dumny. Ale takie miałem rozkazy, taki dzieciak jak ty nie zrozumie.”

„Nie rozumiesz pułkowniku, nie pytam, bo chce tylko dlatego, że autor ma tak w scenariuszu.”

„Aha. Skoro więc muszę opowiedzieć co tam się działo to nadstawcie dobrze uszy, bo nie będę powtarzał. I nie myślcie o mnie źle, gdy to usłyszycie.”

„Za późno.” Dodał Włodek, ale go uciszyli. Każdy widział, że to temat tabu dla Jamesa. Wszyscy więc czekali w milczeniu na to co powie, nie tylko bohaterowie, ale też jego żołnierze.

„Nie mówiłem do was tylko do czytelników, no, ale jedziemy z tym koksem.” Pułkownik oparł się o kawałek celi, złapał się za głowę i zaczął swoją opowieść.”

 

***

 

„Byłem wtedy bardzo młody, miałem z tego co pamietam 16 lat. Wraz z innym Turksem w moim wieku o imieniu Subone byliśmy sierotami wojny. Nasi rodzicie należeli do Turksów, ale polegli podczas walk ze złem i wychowała nas organizacja. Byliśmy jej lojalni i zostało to dostrzeżone przez dowództwo. Wtedy rządził jeszcze nami marszałek Rufus a Malina był jego zastępcą. Nie wiem czy już wtedy pracował dla Diablicy, nie zdziwiłoby to mnie. Ja i mój rówieśnik otrzymaliśmy możliwość zdobycia mocy runów. Ja ognia a on wody i oczywiście zgodziliśmy się, bo byliśmy młodzi i ambitni. Nie wiedzieliśmy, że ma do zostać wykorzystane do walk w Wietnamie. Nikt nie wierzył, że Turksi naprawdę najadą ten kraj a jednak… rozkazy zostały wydane i ci którzy nie opuścili wtedy grupy, wyruszyli na wojnę. Ja naprawdę nie chciałem tego robić, ale nie mogłem zostawić Turksów. To było moje miejsce w świecie. Byli dla mnie wszystkim. Rozrywany rozterkami, zostałem przydzielony do oddziału pułkownika Basketa Grande, który dostał za zadanie obserwacji tego jak posługujemy się nowymi mocami. Był tam też Max, już wtedy się z nim przyjaźniłem.”

„Nic nie wspominał.” Przerwał mu Kubas.

„Bo nie było się czym chwalić. Wietnamczycy chwycili za broń a w dodatku pomagali im ci terroryści ze Slitherinu. Wszystko potoczyło się tak szybko. I tak… to prawda, że zabijałem w walce zarówno tych złych jak i mieszkańców tego kraju. Wmawiałem sobie, że to dla większego dobra uciszyć sumienie. Któregoś dnia walczyliśmy nawet ze Scarfem, stąd pewnie mnie kojarzy, ale nie mogliśmy go pokonać, bo naprawdę wydawało się, że był nieśmiertelny. Kiedy nadszedł ostatni dzień, oblężenie Hanoi, wtedy odnieśliśmy zwycięstwo. Resztka Wietnamczyków poddała się, ale to nie był koniec tego piekła. Nagle, nie wiadomo kto i dlaczego spowodował najpotężniejszy wybuch na środku miasta jaki widziałem. Zdziesiątkowało to zarówno Wietnamczyków jak i naszą armię. Mój oddział razem z pułkownikiem również zginął w wybuchu a ja i Max przetrwaliśmy tylko dlatego, że akurat szukaliśmy w podziemiach pod miastem wietnamskiego generała. I to tyle. Od tamtej pory przyrzekłem sobie, że awansuje i to ja będę decydował o losach Turksów i że przywrócę im dobre imię.”

„I pewnie do dzisiaj nie wiadomo o co chodziło z tą eksplozją.” Zaryzykował fakt Ździraja a James mu przytaknął. Wytłumaczył też, że za zasługi na wojnie został młodo awansowany a marszałek Rufus podobno zaginął podczas wojny. Po 1998 roku władzę w Turksach przejął Jeremiah Malina.

„A co się stało z tym twoim kumplasem runinem?” Chciał dowiedzieć się Kubas, ale zanim dostał odpowiedź usłyszeli coś z piętra, na którym przed chwilą rozmawiali ze Scarfem, Emochimaru itd.

„O kurwaaaaaaa! Spierdalać!” Głos stawał się coraz wyraźniejszy aż w końcu zobaczyli, że po schodach wbiegł przerażony Chuck Noris.

„Co jest!?” Zapytali bohaterowie.

„Tragedia! Nie wiem jak ale drzwi od izolatki zwanej też sekretnym piętrem -6 zostały otwarte! A tylko ja mam klucze!” Chuck pomacał pasek, ale kluczy tam nie zastał. „O kurwa ktoś mi je podjebał!”

„Czekaj, ale kto znajduje się na poziomie -6?” Zapytał Kubas zaciekawiony.

„Mówiłem wam już, że kiedyś Balashek chciał uwolnić najgroźniejszego więźnia, który jest zagrożeniem dla całego świata? To właśnie on…

…Kapitan Polska”

„Co!?” Przeraził się Rumun, który najwyraźniej słyszał o tej postaci. Zanim jednak cokolwiek o nim opowiedział stało się coś niespodziewanego. Podłoga, na której stali bohaterowie wyjebała w powietrze i odrzut wyrzucił wszystkich pod ścianę. Gdy tylko wszyscy się ocknęli zobaczyli, że pośrodku wieży znajduje się wyrwa z dołu do góry, jakby ktoś przebił się przez wszystkie piętra po kolei. Jeśli ktoś uważnie by się przypatrzył, to z samego dołu widziałby teraz nocne niebo. Na wszystkich piętrach zapanował chaos zarówno wśród więźniów jak i strażników. Trudno zliczyć ilu było rannych a ile ofiar. Naszych bohaterów jednak los oszczędził chociaż mocno pokiereszował. Chuck Noris nie miał tyle szczęścia, bo rozerwało go na strzępy.

„Co jest kurwa?” Kubas, gdy tylko odzyskał przytomność doczołgał się do dziury w podłodze i zajrzał do dołu na niższe piętra. Zauważył tam (gdy poprawił okulary) sam spód wieży. Ciasne piętro przeznaczone dla jednego więźnia, które wypełnione było kajdanami. Stały tam dwie postacie. Jedną z nich Kubas dobrze znał. Była to Rusto, która widocznie stała za uwolnieniem osoby, którą zaraz opiszę. Wyglądała na zadowoloną z siebie chociaż była ranna w brzuch. Obok stał mężczyzna, który oprócz brązowego wąsa, ubrany był biało-czerwony kombinezon oraz maskę zakrywającą głowę i oczy o tej samej kolorze. Na jej środku było godło polski – orzeł biały. Na plecach zawiązaną miał flagę polski, która robiła za pelerynę. Zamiast porządnych butów miał sandały, które założone były na białe skarpetki. W jednej ręce trzymał pustą już butelkę wódki a drugą miał uniesioną do góry i zaciśniętą w pięść.

„Niezły cios.” Powiedziała uśmiechnięta i jednocześnie zszokowana Rusto. „Przydasz się nam.” Kubas zrozumiał, że to właśnie on, czyli jak go nazwał Chuck Noris – Kapitan Polska, spowodował tyle zniszczeń i to jednym ciosem.

„Dziękuje ci dziewczynko za pomoc w uwolnieniu, ale nie zamierzam służyć tobie ani nikomu innemu.”

„Ale mówiłeś, że jak cię uwolnię to spotkasz się z moją matką!”

„Nie romanse mi teraz w głowie. Czas obwieścić światu, że ich bohater – Kapitan Polska powrócił.”

„O ty gnoju!” Rusto wydłużyła swoje pazury, ale gdy tylko biało-czerwony jegomość spojrzał na nią i się uśmiechnął, zrozumiała, że nie ma z nim żadnych szans. „Nie ważne, mamy plan awaryjny, skoro nie chcesz pójść po dobroci. Zresztą przez to, że postrzelił mnie ten jebany cowboy na piętrze -3, nie nadaje się do walki.” Czyli jednak Lucky Luke na fuksie trafił w cel. Rusto odsunęła się dwa kroki do tyłu po czym stała się niewidzialna i ślad po niej zaginął. Kapitan zaś podskoczył na to co zostało z piętra -5 i rozejrzał się.

„Pamiętam jak ściany tutaj jeszcze nie były zielone.” Rzekł a odpowiedział mu ex-klawisz Balashek. Tylko on pozostał w celi bowiem zarówno Scarf jak i Emochimaru skorzystali z okazji i spierdolili, gdy ich cele wyłamały się pod wpływem uderzenia.

„A więc to prawda! To naprawdę byłeś ty! Jestem twoim wielkim fanem! Zabierz mnie ze sobą! Wsadzili mnie tutaj, bo chciałem cię uwolnić!” Krzyczał przejęty Klawisz.

„Ach tak? Widać, że prawdziwy z ciebie polaczek.” Kapitan jednym palcem rozwalił kraty, które trzymały muzyka w niewoli. „Chodź ze mną i napisz piosenki o największym z bohaterów.”

„O Janie Pawle II?”

„Kurwa o mnie!”

„Niczego innego nie pragnę.” Po tych słowach na plecach Kapitana Polski wyrosły białe skrzydła takie same jak mieli huzarzy w dawnych czasach po czym Kapitan zabrał Balashka pod pachę i wzbił się na nich aż na sam dach Azkabanu przelatując po drodze wszystkie piętra. Deszcz przestał padać a księżyc oświetlał wszystko wokół.

„Zapach wolności.” Ucieszył się Kapitan biorąc głęboki wdech. Balashek zapytał go czy nie podzieliłby się z nim wódką, ale w odpowiedzi dostał jedynie tyle, że ta dziewczyna przyniosła mu same resztki z celi jakiegoś Rosjanina więc butelka jest już pusta. Kilka sekund później wokół dwójki wąsaczy zleciało się mnóstwo Demotywatorów. Gdy tylko dorwały Balashka, ten od razu skrzywił się z bólu i rozpaczy. Stanęły przed nim wizję tego, że na jednym z koncertów pobili go cyganie. Jednak Kapitan Polska jednym machnięciem ręki odgonił wszystkie zjawiszcza.

„Czas stąd spierdalać.” Stwierdził Kapitan.

„Zaczekaj!” Krzyknął Kubas, który jakimś cudem znalazł się obok nich.

„Ty?” Zdziwił się Klawisz, który dochodził do siebie. „Jak się tutaj dostałeś?”

„Złapałem się nogi tego ziomka, kiedy lecieliście do góry.”

„Kto to jest i czemu ma takie brzydkie ryło?” Zapytał Kapitan, który pierwszy raz zobaczył naszego głównego bohatera.

„To jakiś dzieciak, który uważa się za wybrańca czy coś.” Opowiedział muzyk.

„Wybraniec? Pierwsze słyszę. W takim razie musisz być bardzo potężny.” Kapitan zaczął się bawić wąsem. „Moja ucieczka może poczekać. Zmierz się ze mną.”

„Takiś odważny?” Kubas nie dość, że był poobijany oraz bez mocy to jeszcze był świadomy tego, że jego przeciwnik jest bardzo potężny. Jeden jego cios rozerwałby go na strzępy. „Wiesz akurat nie mam ochoty na wojaczkę.”

„Skoro wybraniec jest taką pizdą to świat nie straci na tym, że cię zabraknie. Teraz będzie mieć nowego bohatera.” Kapitan zamachnął się i wyprowadził cios w stronę Kubasa. Oczywiście był za daleko, żeby go trafić, ale fala energii, którą stworzył miała podobną moc do tej, która rozwaliła przed chwilą Azkaban. Jedyne co Kubas zdążył zrobić to zasłonić twarz. Życie przeleciało mu przed oczami (stwierdził, że było chujowe) i czekał na śmierć. W ostatniej jednak chwili ktoś odepchnął Kubasa ratując mu życie. Zleciał na poziom -1 gdzie leżeli ranni strażnicy i Turski a także paru więźniów.

„Co jest?” Złapał się za głowę Kubas. „Ja żyję?”

„To on cię tutaj wepchnął.” Kubas zobaczył, że w rogu leżał ranny kowboj – Brudny Harry, który robił tutaj za strażnika. Był przygnieciony przez biurko samego dyrektora Mieczysława, którego gabinet rozjebało na kawałki (i jego pewnie też). Wskazywał on palcem na drugi koniec rozwalonego piętra. Gdy Kubas tam podszedł, zobaczył Wietnamczyka Scarfa, który leżał rozwalony na kilka kawałeczków.

„Ej dzięki za ratunek, ale czy ty nie miałeś być nieśmiertelny czy coś?” Pochylił się nad konającym zabójcą. „I czemu mnie uratowałeś?”

„Też… nie wiem czemu moja moc mnie zawiodła…, ale nie żałuje… jesteś wybrańcem tak? Cokolwiek to znaczy… w moim imieniu zemścij się na Turksach…, a jak… nie potrafisz… to dorwij te sukę... Diablicę… to przez nią tyle wycierpieliśmy…”

„To ci mogę obiecać. A teraz zdychaj w spokoju.”

„Tak zrobię.” Powiedział Scarf po czym zdechł w spokoju.

I nagle Kubas zniknął.

 

***

 

„Co jest?” Kubas rozejrzał się wokoło i zobaczył, że jest w znajomym miejscu a dokładniej pisząc, w głównej sali w pałacu lordów. Oprócz trzech gospodarzy, wokół Kubasa zebrały się inne jego ziomki jak np. Anielica Żywica, ukochana naszego bohatera – Magda, Wróżka Wali Gruszka, wafel lordów Kupizzz oraz młody papież Cracvs I. „A cóż to za zebranie? I jakim cudem mnie tutaj przeniosłaś?” Zapytał okularnik wróżki, bo domyślił się co się stało.

„Odkąd Azkaban został od środka rozwalony, wszelkie ochronne zaklęcia i inne pierdoły przestały działać. Mogłam natychmiast dołączyć do akcji.”

„A co z resztą? Mogą być ranni!” Zmartwił się brzydal.

„Zamknij japę. Z tego co wiemy to wszyscy żyją, ale to jeszcze nie koniec. Za wszelką cenę musisz powstrzymać Kapitana Polskę.” Rzekł lord Tom`Ash. „Teraz to on jest dla nas największym zagrożeniem.”

„Kurwa chciałbym to zrobić, ale jakbyście zapomnieli to nie mogę używać swoich mocy.” Kupizzz i Cracvs I podeszli do Kubasa a ten pierwszy przyjebał mu z całej pety w brzuch, że ten aż się schylił. Zanim jednak zdążył ponarzekać, młody papież przyłożył rękę do pieczęci na jego karku i wypowiedział jakieś magiczne słowa po łacinie. „Aaaaagh!” Kubas zawył z bólu a wokół pieczęci pojawiły się jakieś znaki. „Kurwa ostrzegajcie, jak coś chcecie zrobić. I wystarczyło powiedzieć żebym się nachylił chuje.”

„Dobra nie becz jak baba.” Odezwał się młody papież Cracvs. „Lordowie powiedzieli mi o co chodzi i wymyśliłem sposób na zapieczętowanie twojej pieczęci emo. Wypróbuj czy moja technika działa.”

„No dobra. Hammer Head!” Kubas naładował energię wokół głowy po czym przypierdolił nią Kupizzzowi w ryj, pozbawiając go przytomności i paru zębów. Co ważniejsze podczas ataku nie czuł żadnego bólu na karku. „Hej! To działa! Odzyskałem swoje moce!”

„Należy się 50 zł.”

„Lordowie zapłacą.” Machnął ręką Kubas, który odzyskał wigor. „Wróżko! Szybko przenieś mnie z powrotem!”

„Zaczekaj debilu.” Zatrzymał go lord Ski-O. „Zanim pójdziesz… musimy ci powiedzieć co nieco o Kapitanie i zjedz fasolkę sensu, bo w tym stanie jedyne co pokonasz to rekord dostawania wpierdol”

„To zdąży jebany spierdolić!”

„Dlatego teraz Trini i reszta starają się go zatrzymać. Mam nadzieję, że nic im nie będzie.” Wytłumaczyła zmartwiona Anielica Żywica.

„A więc posłuchaj nas przez chwilę.” Rozpoczął lord P.Ter a my przenosimy się drodzy czytelnicy ponownie na dach więzienia.

 

***

 

„A wy to kto?” Zastanowił się Kapitan Polska, który dostrzegł kilka postaci, które wyszły mu naprzeciw pomimo ran. Byli to pułkownik James, Ździraja, Rumun, Trini a nawet Włodek.

„Gdzie jest Kubas?” zapytał ten ostatni cały posiniaczony.

„Kubas?” Zapytał Kapitan.

„Taki zjebany w okularach.” Opisał dokładnie James.

„Aaaaa, no to zdmuchnąłem go z powierzchni ziemi.” Rzekł dumny po czym podniósł butelkę wódki, z której chciał się napić. Niestety przypomniał sobie, że jest pusta więc odrzucił ją w dal smutny.

„Jak to zdmuchnąłeś? Może i Kubas to frajer, ale nie dałby się pokonać na hita!” Wykrzyczała Trini.

„Obawiam się, że mogło tak być.” Odezwał się Rumun. „Nie wiecie do czego Kapitan Polska jest zdolny.” Wszyscy spojrzeli na wafla lordów i zobaczyli, że jest bardzo zdenerwowany.

„No proszę, czyli jednak ktoś mnie zna z poza Azkabanu? No chyba, że tutaj sprzątasz.”

„To prawda? Wiesz kto to taki?” Zapytał Ździraja, ale ciekawy był każdy, co powie o ich przeciwniku Rumun.

„Kapitan Polska, bohater poprzedniej dekady. Człowiek o potężnej umiejętności.” Zaczął rudy. „Trzej Wielcy Lordowie obserwowali jego rozwój, bo wiedzieli, że będzie potężnym wojownikiem dobra. Jednak nie wszystko poszło jakby chcieli.”

„Co się stało? I jaką to moc on posiada?” Dopytywał pułkownik.

„Jego ciało i umiejętności stają się tyle razy mocniejsze, ile dostarczy do krwi procent alkoholu. Trzymał w ręce wódkę tak? W takim razie posiada teraz 40 razy większą siłę i umiejętności niż normalny, dorosły człowiek. No chyba, że wódka była smakowa to mogło być trochę mniej, nie przyjrzałem się. Ale widzieliście do czego jest zdolny.”

„Skubany. Czyli nawet w połowie nie jest teraz tak potężny, jak może się stać?” Podsumował Ździraja.

„Zgadza się.” Teraz każdy zrozumiał, dlaczego Rumun był tak przerażony jego osobą i dlaczego trzymany był w izolatce na najniższym piętrze więzienia. „Wszystko szło dobrze, kiedy niszczył zło dzięki swojej mocy. Niestety pewnego razu przeholował i wypił absynt. Uzyskał wtedy aż 70 razy więcej mocy i był naprawdę potężny. Jednak upił się jak wieprz i nie rozpoznawał kto był dobry a kto zły. W swoim pijackim szale, zniszczył miasto i dlatego został zamknięty w pierdlu a jego imię wymazano z kart historii.”

„Jak go dorwali, skoro był taki potężny?” Zastanawiał się Ździraja.

„Na kacu mnie wzięły bagiety.” Odpowiedział sam Kapitan Polska. „Wiecie, jak to jest być alkoholikiem a z dnia na dzień być zamkniętym w celi bez piwka? Chujowo.”

„Co zamierzasz?”

„Zemszczę się na świecie, który wpakował mnie do pierdla tylko i wyłącznie za to, że chciałem go bronić.”

„Nie pozwolimy ci! Fire Ball!” Wykrzyczał James wysyłają kulę ognia w przeciwnika. Ten jednak machnął ręką i odbił nią gdzieś w pizdu.

„Heh. Jeżeli chcecie mnie pokonać to lepiej wystawcie kogoś potężnego jak Seba jedna Wjeba a nie jakiś słabeuszy.”

„To spróbuj odbić to! Beta Flasher!” Trini wystrzeliła promieniem z mordki a Kapitan zatrzymał go w swoich dłoniach. Dziewczyna jednak nie dawała za wygraną i kontynuowała tworzenie lasera mocy. Kapitan powoli był spychany z wieży.

„Dobrze! Tak trzymaj Trini!”

„Jebana mocna jest.” Uśmiał się Kapitan siłując z laserem.

„Zapomnieliście o mnie!” Balashek wyjął grzebień i nałożył na niego kawałek papieru toaletowego. Wziął go do ust i zaczął dmuchać przez co wytworzył się wysoki dźwięk, który uderzył Trini. Ta straciła koncentrację i upadła zaprzestając ataku. „Na studiach napierdalałem na grzebieniu by zarobić na jedzenie i czesne.”

„Nikt nie uwierzy, że skończyłeś studia ziom!” Wykrzyczał Ździraja.

„Może i nie skończyłem, ale do woja mnie nie wzięli dzięki temu.”

„Ty chuju to mój grzebień!” Krzyknął James. „Oddawaj!”

„Leżał na ziemi to go wziąłem. Znalezione nie kradzione.”

„Dobra. Gdy korzystam z mocy, szybciej alko ze mnie schodzi. Miło było was poznać.” Rzekł Kapitan Polska po czym walnął z całej siły w wieżę.

TRACH

Tam, gdzie stali nasi bohaterowie, wieża zaczęła pękać i wstrząs wyrzucił ich wszystkich z dachu. Wszyscy zaczęli drzeć japę spadając.

„No to po nich.” Stwierdził Klawisz a Kapitan nachylił się by zobaczyć ich długi upadek. Jednak w jednej chwili coś spadło na Kapitana i wgniotło go w to co zostało z dachu.

PIZD

„Kapitanie!” Krzyknął zszokowany muzyk a na miejscu swojego idola zobaczył Kubasa.

„Shit! Spóźniłem się!” Teraz to Kubas wyjrzał za przyjaciółmi. Na szczęście zobaczył, że Ździraja zdążył przyzwać jakiegoś wielkiego ptaka, który wszystkich uratował a teraz latał wokół wieży. „Uff.” Niestety na chwilkę tylko poczuł ulgę, ponieważ coś złapało go za nogę. Był to oczywiście wbity w dach Kapitan, który odepchnął go w dal, wstał, otrzepał się i złapał za bolącą głowę.

„O ty jebańcu. Nieźle.”

„Lordowie powiedzieli mi kim byłeś i jaką masz moc.”

„Tym bardziej powinieneś dać sobie spokój. Skończy się tak jak ostatnio.”

„Nie mam mowy. Tym razem mam swoje moce. Kubas Cannon!” Okularnik zamachnął się ręką i wypuścił pocisk energii. Bohater-pijaczyna jednak bez trudu odbił pocisk Worywoku. Kubas od razu po strzale zerwał się z miejsca i zaatakował. Gdy tamtej skupił się na odbiciu pierwszego ataku, Kubas podskoczył i dał mu z kopa w ryj, przewracając go. „Coś ci nie idzie.”

Kapitan otarł strużkę krwi z brody, zerwał się wściekły z miejsca, zamachnął się pięścią i zaatakował Kubasa, ale ten obrócił, uniknął, złapał za rękę przeciwnika i przerzucił go na ziemię.

„Nauka sztuk walk się opłaciła.” Pomyślał Ździraja, który obserwował walkę z grzbietu ptaszyska. Gdy Klawisz zobaczył, że Kapitan nie radzi sobie sam, chciał ponownie użyć grzebienia, ale Rumun rzucił go szczotą i wytrącił mu go z ręki.

„Kurwa debilu!” Krzyknął, ale nie Klawisz tylko James do Rumuna, bo lubił ten grzebień. „Eh…, skoro grzebień przepadł to nic mnie nie powstrzymuje, żeby jebnąć kulą ognia.”

„A mnie, żeby walnąć laserem!” Trini wyjęła swój pistolecik i wycelowała w wieże. Nawet Włodek wyjął jedną ze swoich wybuchających żarówek, ale Ździraja powstrzymał ich wszystkich.

„Zabijecie Kubasa jak zaczniecie teraz napierdalać!”

„No i?” Odpowiedział zdemotywowany pułkownik. Za to Kubas, gdy położył swojego przeciwnika na deski, wygiął mu rękę i usiadł na plecach cały czas ją trzymając niczym policjant.

„O nie, ja go tego psiarstwa nie uczyłem.” Oznajmił jego mistrz.

„I co, dalej taki chojrak z ciebie?” Kubas ucieszył się, że sprowadził Kapitana do parteru.

„Kurwa, alko ze mnie zeszło!” Narzekał przygnieciony „bohater”.

„A teraz grzecznie wrócisz do pierdla albo wpierdla dostaniesz.” Popisał się tekstem z internetu Kubas a Balashek rzucił się na niego w akcie desperacji, ale ten strzelił w niego z Kubas Cannona i pozbawił go przytomności. „Leżeć!”

Mniej więcej w tej samej chwili, pracownicy i strażnicy Azkabanu a także oddziały Turksów (w tym Oluś) zaczęli ranni i poobijani wychodzić z wieży na most, którym wszyscy weszli. Kapitan leżał pokonany a więźniowe z poziomu -3 byli albo rozwaleni albo zbyt ranni by spierdolić. Sytuacja mogłoby się wydawać w końcu się uspokoiła.

Ale dupa.

Autor chciał inaczej.

Jebany.

Nagle coś pierdolnęło Kubasa po plerach i to tak w skali od 1 do 10 to mocne 8. Aż odleciał kawałek przez co puścił Kapitana Polskę.

„Co jest kurwa!” Od razu się wkurzył łapiąc się za bolące plecy.

„Wybacz, ale przygniatasz cel naszego pojawienia się.” Kubas oraz jego kompani zobaczyli, że w jednej chwili na wieży pojawili się Valerian – przyjaciel Diablicy Martwicy chodzący w pomarańczowym płaszczu i czerwonym, wielkim kapeluszu oraz ex-marszałek Turksów Jeremiah Malina.

„To wy!? Już kurwa nie żyjecie!” Kubas od razu zapalił się do kolejnej potyczki, ale wyprzedził go James, który, gdy tylko zobaczył swojego byłego przełożonego, wystrzelił wielką kulą ognia.

„Zdychajcie!” Wykrzyczał wściekły. Valerian wystawił dłoń w stronę, z której leciał atak i zakrzywił przestrzeń przed sobą. Fire Ball zniknął. „Orz ty!”

„Valerian. Nie zapominaj po co tutaj jesteśmy.” Powiedział Malina, który ukląkł przy leżącym Kapitanie i pomógł mu wstać. „Znikajmy.”

„Zaczekajcie! Ja jestem z nim!” Krzyknął ranny Balashek a Kapitan potwierdził skinięciem głową. Kubas wyczuł w jednej chwili nagromadzenie Worywoku po czym Malina, Balashek oraz Kapitan Polska zniknęli w taki sam sposób jak Fire Ball. Musiała być to więc sprawka Valeriana i jego runy przestrzeni.

„Kurwa zawracaj ich, ale już!” Zdenerwował się Kubas, który nie zareagował w porę.

„Bo co mi zrobisz?”

„Zajebie!” Kubas wystrzelił z miejsca z naładowanym Worywoku.

„Wybacz, ale to nie ty masz mnie zabić.” Pewny siebie Valerian po raz trzeci zamachnął się ręką i tym razem to Kubas zniknął.

„Kubas!” Krzyknął przejęty Włodek.

„Zaraz go odstawię.” Mrugnął do nich po pedalsku Valerian po czym sam zniknął.

 

***

 

Kubas pojawił się w jakimś dziwnym, dużym pokoju wypełnionym kwiatami. Wśród nich ujrzał Valeriana.

„Co to za plansza?” Rozejrzał się za ukrytym niebezpieczeństwem Kubas, ale niczego nie zobaczył. Nie dlatego, że takowe nie czyhało tylko dlatego, że był ślepy.

„Jesteś w moim ulubionym pokoju w mojej rezydencji, umieszczonej w labiryncie przestrzeni i wymiarów, zwanej Dimansion”

„Gdzie jest Kapitan Polska? I ten zdradliwy łysol?”

„Nie ma ich tutaj z nami. Wysłałem ich prosto do kryjówki Diablicy Martwicy. Ale chciałem z tobą pogadać na osobności.”

„A ja chcę ci obić ryło.” Kubas podskoczył na jakieś stoliki z wazonami, skopał je po czym rzucił się na Valeriana z pięścią naładowaną Worywoku. Uderzył z całej siły, ale cios nie dosięgnął celu bowiem jego ręka zniknęła po czym pojawiła się obok jego twarzy i w rezultacie sam dał sobie w ryj. Tak wygląda zaginanie przestrzeni czy chuj wie co. Zapytajcie Ainsztajna. „A więc to takie uczucie…” Pomyślał Kubas, który oberwał od swojego ciosu.

„Stul na chwilę japę brzydalu i posłuchaj mnie, bo to bardzo ważne. Równo za 2 miesiące, Diablica Martwica przeprowadzi inwazję na twoje miasto – Warszawę.”

„Co!?” zaskoczyło to Kubasa.

„I nie będzie to oddział Cieniasów jak dotychczas. Wyprodukowała już ich tyle, że mówimy tutaj o całej wielkiej armii a jeszcze nie przestała tego robić. Dodatkowo zebrała mnóstwo silnych typów z pod ciemnej gwiazdy – chociażby śmietankę towarzyską z Azkabanu, o czym się już przekonałeś. Dodatkowo mamy Kapitana Polskę po swojej stronie. Będzie to jej ostateczny plan zniszczenia ciebie oraz innych obrońców dobra. To będzie twój koniec Kubas.”

„Z tego co pamiętam to Kapitan Polska nie jest skłonny do pomocy Diablicy. A tak w ogóle to czemu mi to mówisz?”

„Mam swoje powody. Radzę ci się dobrze przygotować do tego co ma nastąpić. Pamiętaj, za dwa miesiące warszawa będzie świadkiem wojny między siłami dobra i zła. Szykuje się więc nam bitwa stulecia. Nie życzę ci powodzenia, ale bądź pewien, że staniesz do walki z całą swoją mocą i determinacją.”

„Tego możesz być pewien!” Wykrzyczał Kubas, który nie zapomniał czemu żywi do Diablicy tyle nienawiści.

„Cieszę się, słysząc to.”

 

***

 

Ździraja, James, Trini, Włodek i Rumun wylądowali na mocno uszkodzonym więzieniu. Nie wiedzieli, gdzie jest Kubas, ale nie chcieli bezczynnie stać i się przyglądać jak budynek się zawala. Postanowili pomóc więc w ewakuacji pracowników. Dopiero po kilkunastu minutach odnaleźli Kubasa, który pojawił się nagle i to akurat głową w końskiej kupie. Okazało się, że w pierdlu więziono również Konia Trojańskiego, który zresztą spierdolił razem z innymi. Gdy przyjaciele znaleźli bohatera padły oczywiście pytania co się z nim stało a także o to, w jaki sposób pozbył się kłopotliwej pieczęci. Odpowiedział im zgodnie z prawdą, że młody papież zapieczętował to skubaństwo na dobre i może od nowa używać swoich mocy a także nie stanie się już emosem z sekundy na sekundę. Jeżeli chodzi o rozmowę z Valerianem, powiedział, że wszystko zdradzi, ale w obecności lordów.

Gdy wszyscy byli już bezpieczni i stali na zboczu, na którym zawieszony był most, patrzyli z żalem i rozgoryczeniem na zniszczony Azkaban i latające bez celu Demotywatory. Wszyscy mieli wrażenie, że tę rundę z Diablicą przegrali.

Pułkownik James uparł się, żeby być przy rozmowie Kubasa z innymi w pałacu lordów. Domyślał się po jego zachowaniu, że coś się święci. Poprosił więc towarzyszy, żeby poczekali aż odprawi swoje oddziały i przegrupuje ludzi. Gdy Kubas na niego patrzył, na to jaki jest poukładany, jaki ma posłuch starszych żołnierzy to aż nie mógł uwierzyć, że widział go podłamanego podczas gdy opowiadał o przeszłości w Wietnamie. Miał tez w głowie to co mówił Scarf. Mimo, że nie znosił charakteru pułkownika, ucieszył się, że nie jest tak doskonały i nawet taki ktoś jak on posiada niewidoczną skazę. Nigdy jednak nie ocenił tego jak w przeszłości postąpił James i zresztą nie miał zamiaru.

Gdy pułkownik był już gotowy, Wróżka Wali Gruszka zabrała wszystkich przed oblicze lordów.

 

***

 

Pomińmy to, jak bardzo James zdziwił się na widok pałacu i samych lordów.

„Zebrałeś nas tutaj wszystkich. Czegóż chcesz?” Zapytali lordowie a wszyscy obecni nadstawiali uszu. Kubas w końcu się wysłowił.

„Równo za dwa miesiące, Diablica Martwica zaatakuje całą swoją armią na warszawę by mnie dopaść i zniszczyć wszystko co jest nam bliskie.” Wiadomość ta wzbudziła niepokój wśród obecnych, nawet lordow. Dopytywali go czy coś mu się nie pojebało jak jego ryj, ale powtarzał to samo kilka razy. Nikt nie potrafił ocenić motywów zdradzenia tej informacji przez Valeriana, ale nikt nie zamierzał jej ignorować. Nawet jeśli olbrzymia armia była kłamstwem, ich główna oponentka posiadała bezwzględnych mocarzy z Azkabanu.

„Czyli stawia wszystko na jedną kartę? Ciekawe.” Zastanowił się lord P.Ter. „Pewnie ma już tego dość, że Kubas ciągle się jej wymyka.”

„Ale jeżeli to wszystko prawda i czeka nas oblężenie miasta, to nawet z wszystkimi Turksami nie odeprzemy ataku.” Zauważył młody papież Cracvs.

„Szczególnie, że od czasu turnieju, nasze oddziały są w rozsypce i nie najlepiej zorganizowane.” Przyznał się James.

„W dodatku.” Wtrącił się lord Tom`Ash. „Pomimo postępów Kupasa, uważam, że nie ma on szans z Diablicą Martwicą czy Kapitanem Polską”

„Oj tam oj tam, pokonałem go przecież.” Zauważył okularnik.

„Tak, jak już mu wyparowały procenty z krwi.” Odpowiedział lord.

„To wszystko prawda, ale i tak będziemy musieli podjąć walkę z tym zagrożeniem. Będziemy potrzebować każdego do pomocy.” Ździraja złapał się zamyślony za brodę.

„My zajmiemy się tworzeniem stalowych rycerzy. Tych samych, którzy wspomogli cię podczas pierwszej bitwy o szkołę podstawową kilka lat temu. Tym razem przygotujemy ich więcej by stawiły czoła falom złych oddziałów.” Zadecydował lord Ski-O.

„Natomiast wy wszyscy pokombinujcie, skąd załatwić chętnych do tego by stanęli razem w ramię w ramię z Kubasem przeciwko Diablicy.” Rozkazał lord Tom`Ash.

„Szykuje się niezła napierdalanka. Gorzej być nie mogło.” Rumun złapał się za głowę.

„Nie podoba mi się to.” Stwierdziła Anielica Żywica co nie zaskoczyło nikogo. „…,ale”

„Ale?” Podpytała Trini, która ostatnie co chciała usłyszeć to to, że wracają do swojego wymiaru.

„Ale skoro Diablica ma się nam wystawić, to musimy dokończyć to, po co tutaj przybyłyśmy Trini. Zajebać tę sukę.”

„Tak!” Ucieszyła się Trini już na samą myśl o naparzance.

O dziwo gorzki smak przygód w Azkabanie został rozmyty tym, że wszyscy zaczęli dyskutować i obmyślać plany do nadchodzącej bitwy.

„A więc ustalone.” Stwierdzili lordowie. „Rozpoczynamy tworzenie Armii Lordów.”

Kubas chciał zasugerować, że nazwa Gwardia Kubasa byłaby fajniejsza, ale jakoś domyślił się, że i tak by olali jego pomysł.

„Mnie to w sumie dziwi tylko jedno w tym wszystkim.” Nagle odezwał się Włodek do swojego przyjaciela.

„Niby co Włodziu?”

„Jakim kurwa cudem zapamiętałeś, że atak będzie za dwa miesiące? Czasami nie pamiętasz nawet kiedy masz oddychać.”

„A no widzisz.” Uśmiechnął się Kubas, ale tak, żeby nikt nie zauważył. „Równo za dwa miesiące będzie 29 czerwca. Moje piętnaste urodziny.”

„No to nie licz na więcej prezentów.”

„Gnój!”

I kolejna część za nami. Dam wam podpowiedź co znajdziemy w siódmej, ostatniej z tej serii części Kubas Adventure.

Kto stanie po stronie dobra a kto stanie po stronie zła? Jakie walki będzie musiał odbyć Kubas i jego towarzysze? Co powie wyrocznia? Jaką tajemnicę skrywa Diablica Martwica? Czy miasto przetrwa inwazję? Czy Kubas zatriumfuje czy będzie gryzł glebę? Oraz czy nasz główny bohater w końcu spełni swoje marzenie i zostanie prawdziwym chłopcem?

Przed wami: Kubas Adventure 7 i Bitwa Warszawska.

Ale jajca…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania