Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kubas Adventure 7 i Bitwa Warszawska

Opowiadanie dostępne również na blogu powieści:

 

https://kubasadventure.blogspot.com/

 

lub dla ułatwienia pod linkiem:

 

https://drive.google.com/file/d/1dHy8zPV-k-rYo2ESHWBj3b6dWPFiUkiV/view

 

===============================================================

Armia Lordów

===============================================================

Witajcie.

Na szczęście jest to już ostatnia część Kubas Adventure, ale autor po pijaku coś pierdolił, że ma więcej pomysłów (o zgrozo). Niech sobie znajdzie innego frajera do opisywania tych chorych akcji, które się tutaj odwalają albo inne hobby. No ale cóż, mój kontrakt dotyczy siedmiu części więc będzie to dla mnie ostatnia fucha związana z tym tytułem.

Zazwyczaj nie chce mi się przypominać co i jak (i teraz nie jest inaczej) ale wypadałoby napisać mniej więcej co doprowadziło do tego, że ta część zwie się Bitwa Warszawska. Jeżeli czytaliście szósty tom, to pewnie wiecie, jeżeli nie (albo zapomnieliście) to oto skrót najważniejszych wydarzeń z poprzednich części.

Otóż na Ziemi urodziła się dziewczynka, która według przepowiedni była wybrańcem. Oznacza to, że miała zniszczyć zło na naszej planecie, które reprezentowane było przez niejaką Diablicę Martwicę – kobitę z innego świata. Gdy ta dowiedziała się o dziecku przeznaczenia, postanowiła je zabić zawczasu, dlatego wysadziła pałac, w którym wychowywał się wybraniec (któremu wmawiali, że nie jest dziewczynką tylko chłopcem). Tym właśnie wybrańcem i głównym bohaterem tej powieści jest Kubas. On i jego przyjaciel Włodek przeżyli eksplozję po czym zaczęli przeżywać mnóstwo porąbanych przygód. Kubas nie mógł pogodzić się z faktem, że jest dziewczyną a nie chłopakiem i tym, że oszukiwano go w tej kwestii całe życie. Następnie Kubas stał się runinem, czyli osobą, która może używać mocy zwanej Worywoku. Dokładniej mówiąc posiada moc runy Sourei zwanej runą szału. Im bardziej ktoś go wkurwi tym bardziej pożałuje – to tak w skrócie. Następnie został odnaleziony przez Trzech Wielkich Lordów, którzy odpowiedzialni są za dobro na naszym świecie. Kubas zaczął dla nich pracować, ale w zamian obiecano mu w przyszłości zmianę płci na wymarzoną (męską). Kubas poznawał nowych przyjaciół i zwalczał nowe niebezpieczeństwa i groźnych adwersarzy. Stawał się też coraz silniejszy. W końcu stanął twarzą w twarz z Diablicą Martwicą, która przyznała się, że to ona stoi za zabiciem jego rodziny w przeszłości. Kubas, pomimo że potyczkę z nią przegrał, to przysięgną zemstę na kobiecie. By stać się potężniejszy, poświęcił się treningowi pod okiem swojego mistrza – Ździraji. Dni leciały na ciężkiej pracy i przygodach, dopóki Kubas i jego sojusznicy nie dowiedzieli się, że Diablica Martwica stworzyła olbrzymią armię potworów i szykuje się do inwazji na warszawę, podczas której ostatecznie ma zajebać naszego głównego bohatera. By stawić czoło falom zła, Trzej Wielcy Lordowie tworzą własną armię, która ma wspomóc Kubasa w ostatecznej potyczce, która odbędzie się dokładnie w jego 15 urodziny.

***

Zostało więc kilka dni do zapowiedzianej batalii i wszyscy robili co mogli, by przyszykować się do obrony miasta. Lordowie na co dzień niemili dla Kubasa zostali poproszeni przez wszystkich by dali mu spokój w tych ostatnich chwilach spokoju. Miał się skupić jedynie na treningu oraz wypoczynku. Niechętnie, ale obiecali, że nie będą mu zawracać dupy szczególnie, że sami byli zajęci tworzeniem armii metalowych rycerzy o złotych zbrojach, które będą mięsem armatnim podczas wojny. Co prawda trochę było mu żal tego, że nie dostaje żadnych misji i nie może walczyć ze złem, ale Kubas wiedział o co toczy się gra. Poza tym jego towarzysze zajęli się obroną świata, gdy ten był zajęty. Taki układ nawet pasował naszemu bohaterowi.

Część te zaczniemy od tego jak to Kubas odpoczywał leżąc gdzieś przed pałacem lordów, czyli główną siedzibą jego pracodawców oraz nowo powstałej Armii Lordów. Czuł, że ostatnie tygodnie harówki przyniosły duże rezultaty. Wkurwiało go jedynie to, że jego mistrz wolał flirtować z Anielicą Żywicą niż doglądać jego ćwiczeń więc musiał kombinować sam co i jak. Gdzieś przeczytał, że regeneracja to ważna część treningu więc od kilku dni nic nie robił i czuł, że idzie mu całkiem nieźle. Gdy zmęczył się odpoczywaniem to wstał z twardych chmur na których znajdował się pałac, otrzepał gacie po czym ruszył do pałacu. Tam przemierzając kilka korytarzy doszedł do głównej komnaty na których wisiała tabliczka z napisem „Wietnamców nie wpuszczamy”. Kubas od ostatnich wydarzeń, w których to poznał ciekawostki na temat Wojny w Wietnamie z 1998 roku często rozmyślał o tej sprawie. To, że nic nie wymyślił to już wina tego, że był debilem i tak też sam sobie to tłumaczył. Olał więc napis i wszedł do środka, gdzie dla odmiany nikogo nie było. Ruszył więc do windy na końcu sali i wjechał nią na górne piętra pałacu a dokładnie na piętro 221.

A dlaczegóż to?

Dla tych co pamiętają będą nagrody.

Co?

Nikt nie pamięta?

No to dobrze, bo tak naprawdę nie ma żadnych nagród.

Na piętrze 221 znajdował się Ołtarz Złych Dusz, który wyglądał jak olbrzymia butelka wódki (i to żołądkowej gorzkiej deluxe). Moc ołtarza polegała na tym, że wsysała dusze poległych złych postaci by te były pod wiecznym nadzorem lordów. By jednak poprawnie działał, potrzebny był ktoś kto nadzorował jego stan. Tym ktosiem była Magda – strażniczka ołtarza i to ją właśnie odwiedził Kubas. Było to bowiem jego ukochana. Gdy więc ich wzrok się zetknął, Kubas spalił buraka (a ja garnek), ale śmiało ruszył w jej stronę i złapał ją za ręce.

„Witaj ukochana ma. Może olejesz pracę i wyrwiemy się na jakieś randevous?” Kubas ostatnio pobierał lekcje angielskiego u wujka google.

Dziewczyna o zgniło brązowych włosach i przeciętnej urodzie zmrużyła oczy jak to miała w zwyczaju i odpowiedziała miłym głosem.

„Wybacz Kubasku, ale lordowie kazali my być cały czas na służbie, bo uznali, że Diablica Martwica może nie dotrzymać słowa i zaatakować wcześniej, bo jest kobietą a tym się nie ufa.”

„Coś w tym jest.” Odpowiedział bohater, mimo że w tajemnicy sam był kobietą. „No to mogę sobie z tobą posiedzieć, jeżeli chcesz.”

„Jasne, ale czy nie miałeś trenować czy coś? Za kilka dni będzie już „ten” dzień.”

„No niby tak, ale nawet sam Songo z Dragon Bolla mówił, że odpoczynek przed walką jest tak samo ważny jak sam trening.”

„Skoro tak mówisz.”

Kubas osiągnął cel i spędził miłe popołudnie ze swoją lubą. A może nie popołudnie tylko wieczór? Chuj wie, bo na górach Rolling Stones (gdzie stoi pałac) nie ma rozróżnienia na dzień i noc, bo ciągle jest jasno.

W końcu jednak sielankową posiadówę przerwał niejaki wafel lordów o imieniu Kupizzz. Był to blondyn z zębami na wierzchu i wiecznie stojącą grzywką do góry bowiem jak był mały to jebnął twarzą w mur i mu tak zostało. Trzymał on dwie szklanki z zimną lemoniadą. Popatrzył na zakochaną parę po czym rzekł.

„Ździraja mnie przysłał po ciebie.” Rzekł do Kubasa.

„No to niezłe wyczucie czasu, bo strasznie chce mi się pić.”

„To se sam przynieś, bo to są moje lemoniady.” Rzekł po czym wypił dwie szklanki.

„O ty chuju.”

„Twój master czeka na dole. Coś podobno się stało, ale ja tam nie znam szczegółów.”

„No nic. Idę Magduś, do później.” Pożegnał się z dziewczyną po czym ruszył do windy.

„Trzymaj się.” Zdążyła mu odpowiedzieć zanim straciła go z oczu.

***

„Co tam miszczu?” Zapytał Kubas, gdy zobaczył Ździraję – niedoszłego zapaśnika MMA koło czterdziestki o długich czarnych włosach i bródce.

„Słuchaj jest przypał.” Odpowiedział mu zmartwiony.

„Gdzie?”

„Tutaj.” Ździraja wyjął lusterko i podstawił pod twarz Kubasowi.

„No kurwa.”

„Sorry nie mogłem się powstrzymać. Ale serio jest przypał. Tzn. na twoim ryju też jest, ale chodzi mi o coś innego.”

„Kurwa do rzeczy dziadygo!”

„Z szacunkiem psie! Otóż chodzi o Anielicę Żywicę…”

„Dzieciaka jej zrobiłeś?”

„Kurwa zamknij japę. Chodzi o to, że powiedziała mi, że w ich wymiarze. Tzn.… wymiarze Anielicy i Trini coś im się pojebało i nie chcą nam pomóc w walce z Diablicą.” Powiedział poważnie zmartwiony.

„A to nie im najbardziej zależało by ją zajebać?” Zapytał Kubas.

Chodziło o to, że przyjaciółki Kubasa pochodziły z wymiaru Kalangel z którego pochodziła też Diablica Martwica. To oni wysłali Anielicę Żywicę i Trini by się jej pozbyły. Teraz była do tego najlepsza okazja, ale nagle decyzja ich przełożonych się zmieniła. Mają odpuścić a do tego Trini ma zakaz opuszczania swojego wymiaru.

„No zależało, ponieważ Diablica to siostra Anielicy i chodziło tutaj o rodzinne porachunki, ale chyba stwierdzili, że odjebiemy całą robotę za nich.”

„Szkoda mi Trini, zdążyłem ją polubić, bo śmiała się z mojego ryja mniej niż wy, tzn. śmiała się, ale co drugi raz, ale w jednym mają rację. To mój problem i to ja zajebię sukę.” Powiedział pewny siebie nie wiadomo dlaczego, nasz okularnik.

„Nie o to chodzi gnojku.” Przerwał mu mistrzu. „Zakładaliśmy, że do armii lordów przyłączą się oddziały z tego wymiaru właśnie ze względu na misję Trini i Anielicy i tego, że chcą pozbyć się Diablicy. Nikt nie odbiera ci sposobności walki ze swoim arcywrogiem. Chodzi oto, że podczas bitwy będą mieli przewagę.”

„Aha no tak.” Kubas za chuja nie wiedział o co chodzi, bo jego zmysł strategiczny był tak samo zjebany jak jego morda. „No dobra ale co nam do tego?”

„Jak to co? Wbijamy do ich wymiaru, ratujemy dziewczyny i zabieramy je ze sobą. Lordowie obiecali, że aż do walki nie będą cię wzywać, ale ja nie jestem lordem więc daje ci questa.”

„No sam nie wiem… A nie będzie jakiegoś kwasu czy coś?”

„Nie chcesz ich uratować?”

„Nie no chce, ale jak nas przyłapią to jeszcze pomyślą, że je porywamy czy coś.”

„Oj tam, oj tam. Jestem twoim mistrzełem, więc rozkazuje ci, dupa w troki i dalej w świat szeroki.” Zgasił okularnika dziad po czym zaprowadził go do jedynego portalu w pałacu lordów. Był to ten sam, który użyli by dostać się do półwymiaru w którym odbywał się Turniej Trójmagiczny. Ździraja zaczął coś klikać na jolo i udawać, że wie co robi.

„Na pewno wiesz co robisz?” Niedowierzał jego uczeń.

„Mówiłem ci, że gadałem z Anielicą. To znaczy za nim poszła razem z Trini. Wiedziała, że tak może się stać więc zostawiła mi instrukcję jak się do nich dostać. To nic trudnego, prawie jak kod do domofonu.”

„Tylko nie pomyl 6 i 9.”

„Spokojnie.” Wpisał kod. „O kurwa, pomyliłem 6 i 9.” Ździraja poprawił się i odpalił portal. „Kaman.” Machnął ręką do swojego wiernego giermka po czym razem wskoczyli do innego wymiaru.

***

Kubas i Ździraja pojawili się na jakimś wielkim placu. Wszystko było śnieżnobiałe, czyste jakby dopiero co umyte Domestosem. Wszędzie wokół były równie białe, wysokie i cienkie wieżowce. Całe niebo było czarne a małe kropki przypominały gwiazdy. A jednak wszędzie było jasno, mimo że nigdzie nie dostrzegli lamp.

„Gdzie my som?” Rozejrzał się Kubas.

„No to jest właśnie wymiar Kalangel. Tutaj żyje rasa czyśćca.”

„Byłeś tu już kiedyś?”

„Tak, dawno temu. Wiem, gdzie znajduje się główna świątynia Sei Fitnessa, więc za mną.”

Tak jak wszyscy wiemy, w naszym świecie istnieli dwaj bogowie, ten dobry Colonel Sanders oraz ten zły, Ronald McDonald. Walczyli oni niegdyś o losy świata. Ten wymiar również miał swoich bogów. Dobrym był Sei Fitness a złym Schab Ra Nigdy. Zwycięstwo odniósł ten pierwszy także świat Kalangel stał się pokojowy, wypełniony dobrocią i bezinteresownością. Dlatego i Kubas i Ździraja zdziwili się, kiedy kilku strażników z lancami podbiegło do nich i przyłożyło im ostrza do gardeł.

„Co żeś tutaj odjebał ostatnim razem?” Zapytał wkurzony Kubas, który podniósł ręce do góry.

„Nic. To znaczy ukradłem tabernakulum z głównej katedry, ale nikt mnie nie przyłapał więc spoko.”

„To co ta za miłe powitanie?” Zapytał Kubas, ale nie wiadomo czy Ździraję czy strażników. Odpowiedzieli jednak ci drudzy.

„Ostrzegano nas, że brzydki okularnik może się pojawić. Kazano nam go pojmać i postawić go przed obliczę najwyższego kapłana.”

„Heh. Czyli to ciebie chcą a ja jestem wolny.”

„Kurwa ty mnie tutaj ściągnąłeś stary gnoju!”

„Spokojnie.” Rzekł strażnik. „On też wygląda podejrzanie, jak jakiś bezdomny więc też zabieramy go razem z tobą.”

„Chociaż tyle.” Zadowolił się Kubas w duchu i gdy spętano ich łańcuchami, siłą zaprowadzono duet do największej spiczastej, białej wieży.

„Widzisz Kubas, mówiłem, że doprowadzę nas do głównej katedry. To tutaj muszą trzymać Trini.” Nasz bohater nie odpowiedział, bo był lekko podkurwiony tym, że dał się wpierdolić jak śliwka w kompot. Nie miał pojęcia czego spodziewać się po dobrze zbudowanych mężczyznach ze skrzydłami i aureolami oraz super laskami anielicami (również ze skrzydłami i aureolami), które zobaczyli w środku świątyni. „Ile tutaj dupencji. Stęskniłem się za tym miejscem.” Skomentował Ździraja. Zanim jednak zdążył się bardziej napalić postawili ich przed stromymi schodami, na których stał tron. Na nim siedział jakiś starzec a po jego prawicy stała Anielica Żywica, która ucieszyła się na widok naszych bohaterów.

„Już myślałam, że coś pojebałeś z instrukcjami Ździsiek.”

„Jesteśmy, jak prosiłaś, ale chyba przypał, bo mieliśmy nie dać się złapać.” Przyznał Ździraja, któremu zrobiło się trochę głupio a tak naprawdę to nie. Anielica zwróciła się teraz do dziadygi na tronie.

„Widzisz ojcze, mówiłam ci, że przyjdzie. To właśnie jest Kubas – wybraniec ziemi i to jego przeznaczeniem jest pokonać Diablice Martwicę.”

Dziad (ten na tronie a nie Ździraja) przyjrzał się Kubasowi nie ruszając się z miejsca po czym rzekł.

„Jeżeli chciałaś mnie przekonać do pomocy pokazując mi jego ryj to zadziałało jeszcze gorzej.”

„Sam spierdalaj.” Oburzył się Kubas.

„Trochę szacunku młody.” Zbeształ go Ździraja. „To jest ojciec Anielicy Żywicy – George Engel i główny kapłan tego miejsca. To on tutaj rządzi.”

„Ojciec Anielicy? A więc i ojciec Diablicy suki jebanej!”

„Nie wypowiada się tutaj jej imienia.” Zwrócił uwagę kapłan „Ale masz rację, to jebana suka zdrajczyni. Przyniosła wstyd całej rodzinie.”

„To dlaczego nie chcecie pomóc w bitwie?” Zapytał Kubas. „Twoja córa to twój problem.”

„Chuja tam, wydziedziczyłem ją wiec się nie liczy. Ale to prawda, że i ja pragnę jej śmierci. Musi zapłacić za to co zrobiła.”

„No to kurwa o co wam chodzi?”

„Chodzi im o to Kubas, że według nich Diablica stała się zbyt potężna żebyś był w stanie ją pokonać. Nawet uwięzili Trini, żeby jej nie narażać.” Wyjaśniła Anielica zamiast swojego ojca, lecz ten dodał jeszcze na koniec.

„Nie możemy pozwolić sobie na utratę naszej wybranki. A z twoich raportów jasno wynika, że Kubas dostał od niej wpierdol.” Brodaty starzec popatrzył na córkę.

„No tak, ale…”

„Co? Parę miesięcy i nagle stał się super koksem?”

„Nie, ale Ździraja robił co mógł by go podszkolić.”

„Właśnie.” Kipiał dumą mistrz okularnika.

„Jakoś mnie nie przekonałaś. Czy to nie on wiele lat temu podjebał moje ulubione tabernakulum?”

„…nie.” Ździraja spokorniał udając, że nie wie o co chodzi.

„Dlatego poprosiłam by się tutaj pojawili. Chcę żebyś na własne oczy przekonał się, że Kubas jest wart tego by go wspomóc. Z nami u boku i przy pomocy Trini na pewno pokonamy raz na zawszę Diablicę!” Anielica przerwała gadanie, ale tylko na chwilę, żeby podkreślić kolejne zdanie. „Niech przejdzie test Sei Fitnessa.” Po tych słowach wszyscy obecni zadrżeli oraz wymienili się po cichu komentarzami. Nawet główny kapłan nie krył zdziwienia.

„A co to?” Zapytał Kubas bardziej z nudów niż z ciekawości. Jedyne o czym myślał to to, żeby wrócić i spędzić czas ze swoją ukochaną.

„To próba naszego świata, którą przechodzi wybraniec. Trini niegdyś przeszła ten test. Anielica musi w ciebie naprawdę wierzyć, skoro myśli, że i ty dasz radę.” Rzekł starzec.

„Dobra chuj, zgadzam się w ciemno, bo i tak pewnie nie ma opcji dialogowej, żeby się wycofać.” Machnął ręką Kubas. „Kogo mam zajebać?”

„To nie takie proste.” Anielica Żywica opuściła swego ojca i podeszła do naszych bohaterów. „Musisz najpierw zgłosić się do strażnika próby i to on powie ci o co w niej chodzi. Znajdziesz go w budynku na skraju miasta.”

Po tych słowach starzec wstał z tronu i pożegnał się. Anielica i inne kapłanki ruszyły za nim a Ździraja spierdolił gdzieś podglądać gołe laski. Kubas chwilę błądził po nieznanym mieście, ale w końcu trafił we wskazane miejsce. Pomyślał, że trochę kulturki nie zaszkodzi więc zamiast pukać to z kopa wyjebał drzwi i dostał się do środka.

„Elo jest tutaj kto? Niema? No to chuj, wracam na ziemię.” Odbębnił scenkę nasz okularnik, bo widział, że oprócz wielkiego telewizora to nic ani nikogo nie ma w tej sali. Niespodziewanie jednak usłyszał głos.

„Nie tak prędko.” Zza jednej z kolumn, które ozdabiały wnętrze pokoju wyszedł jakiś wychudzony, łysy dziadyga w jednoczęściowym stroju zapaśnika, który ledwo co trzymał się na jego kościstym ciele. Na ryju miał okulary przeciwsłoneczne. „Ostrzeżono mnie, że przybędzie… a to co? Myślałem, że jesteś jakąś młodą dupeczką a jesteś jakimś brzydalem.” Zasmucił się chudzielec.

„Kurwa sam żeś brzydal!” Zdenerwował się Kubas.

„Dobra no trudno. Słuchaj z tego co mówił nasz kapłan, musisz przejść świętą próbę naszego największego boga Sei Fitnessa. Ja nazywam się Boski Miszcz i będę twoim przewodnikiem. Zajmij miejsce na karimatce, która leży obok ciebie.”

„Jeżeli próba polega na leżakowaniu to ja chętnie.” Kubas zastosował się do poleceń a jego dziad – przewodnik również stanął na swojej karimacie obok. Następnie wyjął on pilota i włączył olbrzymi telewizor, na którym pojawiły się jakieś dziewczęta w obcisłych strojach wykonujące aerobik. Boski Miszcz od razu zaczął naśladować kobitki i zaczął przyjmować dziwne, gibaśne pozycje.

„Na co się patrzysz?” Zapytał Kubasa wygięty dziad. „No napierdalaj.”

„Że niby ta cała próba to crossfit?” Zdziwił się Kubas a w jego mózg wryło się ciągłe odliczanie powtórzeń z TV.

„Dokładnie tak. Bóg Sei Fitness promuje zdrowy styl życia. Wybranka tego świata musi podążać za jego naukami a teraz również i ty, jeżeli chcesz pokazać, że nie jesteś pizda na jaką wyglądasz.” Starzec najechał Kubasowi na ambicję więc ten podwinął rękawy i nogawki i zaczął naśladować panie z telewizora. Na początku szło mu całkiem nieźle, ale już po kilku minutach zaczęły się takie pozycje, że Kubas zastanawiał się czy film to nie jest jakaś zjebana animacja. Jego podejrzenia rozwiewał Boski Miszcz, który bez problemu ustawiał się we wskazany sposób.

„Jebany.” Nie minęło kilka minut a Kubas padł na dupę. „Pierdole to, nie dam rady.” Usiadł obrażony chyba bardziej na siebie niż na sam test. Boski Miszcz wyłączył ekran i jedynie westchnął.

„Eh… beznadziejny z ciebie przypadek. Diablica też nie dała rady.”

„Co? To ona też pochodziła do tej próby? Ale po co?”

„Jak to po co?” Zdziwił się dziad. „Przecież powiedziałem ci, że to próba, którą przechodzi wybraniec naszego świata.”

„Diablica wybranką?!” Kubas zerwał się na nogi zszokowany.

***

„Zaraz, zaraz. Przecież to Trini jest wybranką waszego świata!” Zaprotestował Kubas po usłyszeniu nowych informacji. Dziadu podrapał się po brodzie i popatrzył na okularnika.

„No tak.”

„No to co ty pierdolisz? Pewnie masz alzheimera.”

„Nikt ci nie powiedział? Diablica (a raczej Anielica Złośnica, bo tak się wtedy nazywała) była wybranką zanim pojawiła się Trini.”

„Jak to?” Kubas się uspokoił i rozmasowywał naciągnięte mięśnie w ... no wszędzie.

„Od dziecka wykazywała wspaniałe umiejętności zarówno w sprawności fizycznej jak i sztuce magicznej. Wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że jest ona wybranką Sei Fitnessa. W dodatku była córką głównego kapłana. Całe życie była wychowywana i trenowana do roli wybranki. Wtedy jednak narodziła się Trini i głos naszego boga obwieścił, że to ona jest wybranką. Ona również od małego była mega utalentowana. Diablica poczuła się oszukana i przeklęła kapłanów oraz swój los. Wtedy bóg zła Schab Ra Nigdy zmanipulował ją by uwolniła go i razem uciekli z tego portalu szerzyć zło. A może specjalnie go uwolniła by się zemścić za zmarnowane lata młodości? Chuj ją wie, nikt nie zrozumie kobiet.”

„A więc tak to było.” Zamyślił się Kubas. Pomyślał wtedy jak on by się czuł, gdyby lordowie nagle mu powiedzieli, że sorry mordo, ale pojebało nam się i jednak nie jesteś wybrańcem, przypał. „Chujowa sprawa, ale w sumie chuj mnie to obchodzi. To zła baba i trzeba ją wyeliminować.”

„Masz rację, ale nie licz na naszą pomoc, jeżeli nie przejdziesz tej próby.”

„Chuj, prędzej uwierzę, że Diablicy odjebało przez ten aerobik niż przez załamanie psychiczne. To niewykonalne!”

„Eh… dobra.” Boski Miszcz rozejrzał się dookoła i upewnił się, że nikogo tutaj niema. „Możemy pójść na sekretny układ to zaliczę ci tę próbę.”

„O nie podoba mi się to. Oluś mi opowiadał, że kiedy był ministrantem to tak samo mówili do niego księża po katechezie w zakrystii. Nigdy nie dokończył o co mu chodziło, ale zawsze łza mu się kręciła, gdy to opowiadał.”

„Kuźwa daj mi dokończyć!” Wkurzył się dziad.

„To podobno tez mu mówili, ale na sam koniec.”

„Ryj!” Krzyknął porządnie starzec, że aż musiał odkaszlnąć. „Ty jesteś wybrańcem z ziemi tak?”

„No.”

„To słuchaj. Jeżeli załatwisz mi autograf Krzysztofa Krawczyka to powiem wszystkim, że podołałeś próbie.”

„Kurwa, że niby co?” Kubas nie wiedział, czy chudzielec żartuje, czy mówi poważnie. Sam pewnie chciałby taki autograf. „Skąd ja ci kurwa wezmę teraz autograf Krawczyka?”

„Skoro nie to zapierdalamy dalej, proszę teraz pozycja deski tak zwany plank.”

„Plank to cię ruchał w nocy a deskę to sobie możesz w dupę wsadzić. Prędzej ogarnę ten autograf niż dokończę te tortury.” Rzekł Kubas po czym naburmuszony wylazł z budynku. Chwilę przechadzał się po mieście o czysto białych budowlach po czym chyba na coś wpadł, bo się zerwał i ruszył w stronę portalu, którym się tutaj dostał (w sensie wpadł na pomysł a nie np. na słup czy coś)

Gdy tylko przeniósł się z powrotem do pałacu lordów poprosił Wróżkę Wali Gruszkę by go przeteleportowała na jego chatę. Ta jednak była dość podejrzliwa.

„A ty nie miałeś jakiegoś questa w wymiarze Kalangel?”

„Miałem, ale robię przerwę, bo mnie na zwieracze ciśnie i musze do kibla.”

„Przecież w pałacu też masz kible.”

„Wiem, ale nie mogę się skupić, jak sobie pomyślę, że Rumun w każdej chwili może przyjść je czyścić.”

„Niech ci będzie.”

Kubas w jednej chwili znalazł się w mieszkaniu przybranych rodziców w warszawie, gdzie mieszkał razem ze swoim przyjacielem Włodzimierzem.

***

Gdy tylko pojawił się w korytarzu niedużego mieszkania, napotkał swojego ojczyma i macochę, którzy szykowali się do wyjścia.

„Gdzie idziecie?” Zapytał zanim pomyślał.

„Wyjeżdżamy na 3-4 dni za miasto.” Odpowiedzieli zadowoleni. Zanim jednak mogli opowiedzieć mu coś dalej to okularnik wystrzelił z pytaniem.

„A nie macie przy okazji autografu Krzysztofa Krawczyka?”

„Zapytaj, jak wrócimy.”

„Jak to?”

„No jedziemy na jego koncert za miastem.”

„Skąd mieliście hajs na bilety? Przecież ostatnio nawet oszczędzaliście i nie kupowaliście jedzenia.” Poskarżył się wygłodzony chłopak. Gdyby nie przeterminowane sajgonki od Dereka to razem z Włodkiem już dawno by pomarli z głodu.

„To, że wam nie dajemy żarcia to nie znaczy, że jesteśmy biedni. My tam jemy sobie na mieście.”

„Aha.”

„No to trzymajcie się. Jedzenie macie… a no fakt, nie macie. Papa.”

Poszli se w chuj a Kubas wbił do pokoju, gdzie zobaczył jak jego kumple, czyli Włodzimierz, Konrad i Derek napierdalają na jego kompie w Herołsy 3.

„Konrad weź mi prześlij trochę tej zupy, bo mi brakuje.” Poprosił smutny Włodek, bo przegrywał (ciota wybrał Wrota Żywiołów)

„Ile razy mam ci mówić, że to są garnki debilu.” Odpowiedział żyd.

„Jeden chuj, wyślę ci w zamian te skittlesy.”

„Ej co się tu odpierdala?” Zapytał Kubas, który chwilę popatrzył na kolegów po czym zaczął przeszukiwać półki i szafki.

„Czego szukasz?” Zapytał Derek, który nie grał jako jedyny, bo wmówili mu, że po ich rozgrywce przyjdzie pora na niego (co było kłamstwem, bo wszyscy wiemy, ile trwają rozgrywki multi w herosy)

„Jakiegoś długopisu i kawałka kartki. O jest.” Znalazł stary skrawek karki z zeszytu. Tak naprawdę nie był stary tylko taki zżółkły, ale to od nagromadzenia gazów Włodka w pokoju. Nasz bohater podrobił autograf najprzystojniejszego wokalisty na świecie po czym ucieszył się, że wpadł na tak oryginalny pomysł. Gdy koledzy zapytali o chuj chodzi to postanowił wyjaśnić im cały początek tej części – aż do chwili, kiedy się pojawili. Włodek aż pierdnął z wrażenia chociaż pewnie nie bo on zawsze pierdzi.

„No to mamy iść z tobą?” Zapytał Włodek, który dosyć miał gry, bo nikt mu nie wytłumaczył, że można kupować jednostki i ciągle dostawał wpierdol.

„Jasne czemu nie. WWG!” Wróżka pojawiła się tak szybko jak ostatnio.

„No jestem. Jesteś ready by powrócić?”

„Nom, zabierz nas wszystkich.” Obwieścił Kubas, ponieważ zwiększył swoje party.

„Na pewno? Nie miałeś iść do kibla czy coś?” Kubas się zastanowił.

„Aa w sumie to poczekaj jeszcze chwilę.” Kubas na szybko poszedł strzelić kloca.

***

Kubas powrócił do wymiaru Kalangel, ale tym razem w towarzystwie kolegów. Od razu po przejściu portalu, wyruszył do Boskiego Miszcza, który czekał na swój autograf. Koledzy po drodze jarali się zarówno miastem jak i jego mieszkańcami. Ci zaś byli zdziwieni, że ktoś wypuścił zjebów z domu osobliwości.

Boski Miszcz był zdziwiony, że Kubas wrócił tak szybko i trochę przestraszony, że przyprowadził kolegów, bo od razu pomyślał, że chcą mu najebać. Tak też się złożyło, że byli tam obecni Ździraja i Anielica Żywica, którzy przyszli zobaczyć jak wybraniec sobie radzi z testem. Kubas szybkim krokiem podszedł do dziada. Wręczył mu autograf po czym podrapał się po pośladku i rzekł.

„Masz czego chciałeś, teraz pomożecie nam w wojnie tak?” Dziadu obejrzał papierek parę razy i to z kilku stron po czym zdenerwowany krzyknął.

„Co ty kurwa myślisz czopie, że ja, wielki fan Krawczyka nie rozpoznam, że to podróbka!? Za kogo Ty mnie masz śmieciu!”

„No kurwa.” Kubas zezłościł się po jego plan spalił na panewce. „Jakim cudem się domyśliłeś?”

„Nie po to Krzysiek przemierzył cały świat i nie po to zgrał tysiąc talii kart, żeby teraz jakiś szczeniak podrabiał jego autograf. Poza tym debilu imię Krzysztof piszę się przez rz a nie ż.”

„Kurwa.”

Ździraja i Anielica zdziwili się konwersacją, więc podpytali o chuj chodzi z tym autografem i zadaniem Kubasa. Wyjaśnili im co okularnik miał zrobić w zamian za zaliczenie testu.

„Kuźwa Kubas, wisisz mi przysługę.” Rzekł Ździraja po czym wyjął z kieszeni autentyczny autograf Krawczyka i dał go Boskiemu. Ten podejrzliwy sprawdził dokładnie czy i tym razem nie robią go w bambuko, ale okazało się, że nie.

„Tak! To prawdziwy autograf! Widać, że pisała go ręka, która chciała być marynarzem. W takim razie z przyjemnością powiem twojemu staremu Anielico, że Kubas przeszedł test Sei Fitnessa.”

„Wspaniale.” Ucieszyła się blondynka. „Teraz będziemy mogli walczyć z moją siostrą ramię w ramię.”

„A skąd miałeś ten autograf tak właściwie?” Zapytał wdzięczny, ale zdziwiony Kubas.

„Jak to? To ty nie wiesz?” Teraz to Ździraja się zdziwił. „Przecież widzieliśmy się z nim kilka dni temu.”

„Co!? Jak to!? I czemu mi nikt nie powiedział? Za nim poszedł bym jak na bal!”

„Lordowie musieli w jakiś sposób ewakuować miasto. Mieli dwa wyjścia.” Zaczął tłumaczyć mistrz Kubasa. „Albo zrobić mega wyprzedasz biedronki poza miastem albo zorganizować koncert Krzysztofa Krawczyka i rozdać wszystkim bilety. Wybór był ciężki, ale uznali, że skoro ewakuacja jest po to, żeby uratować ludzi to walki o świeżaki w biedronce mogą sprawić, że będzie więcej ofiar niż podczas naszej bitwy. Padło więc na koncert.”

„Aha.” Kubas i koledzy pogratulowali w myślach lordom za doskonały plan. „To dlatego nasi starzy coś tam pierdolili o jego koncercie.”

„Pójdę przekazać mojemu ojcu wieści. Niezwłocznie zajmiemy się przygotowaniem oddziałów, które dołączą do armii lordów.”

„No to my wracamy na ziemię. Zabieraj swoich frajersów i lecimy.” Zarządził Ździraja, ale przed tym, Anielica poprosiła ich jeszcze by zabrali ze sobą Trini. Podobno zaczęło już jej odpierdalać w zamknięciu.

***

Kiedy Kubas i jego ziomki a także Trini (urocza dziewczyna o długich szarych, spiętych w kucyk włosach i różowej sukience) i Ździraja powrócili przez portal, usłyszeli, że ktoś ich woła do głównej sali. Derek oczywiście jak zawsze musiał poczekać przed drzwiami, ale reszta wbiła do środka. Zastali tam trzech wielkich lordów, którzy byli obrońcami dobra na ziemi oraz pracodawcami naszego głównego bohatera. Zawsze byli dla niego niemili i tym razem nie zawiedli naszych czytelników, bo jeden z nich – blondyn, czyli lord Tom`Ash od razu na wejściu przywitał bohaterów słowami.

„Kubas wypierdalaj.”

„To po chuj mnie wołaliście!”

„Nie ciebie a twoich ziomków. Wyjątkowo mamy dla nich zadanie w przeciwieństwie do ciebie. Ty wypierdalaj i odpoczywaj przed bitwą czy tam rób cokolwiek ci się podoba” Oznajmił drugi z lordów, brunet zwany lordem Ski-O.

„No to się walcie.” Wyszedł z sali.

„Dobra, zanim powiemy o co chodzi to Ździraja, jest sprawa.”

„Co tam?”

„Trzeba wyruszyć do Włatcuf Much, klanu Aburame. Myślimy, że mogą nas wspomóc w walce. Zajmiesz się tym?” Poprosił ostatni z lordów, czarnowłosy lord P.Ter.

„Spox.” Podrapał się po brodzie po czym sobie poszedł. Koledzy Kubasa, czyli Włodek i Konrad aż się trochę przerazili, bo nie wiedzieli, czego potężni lordowie mogą chcieć od nich – maluczkich.

„Ty jesteś żydem gnoju nie?” Któryś z lordów zwrócił się do Konrada.

„No tak.”

„I mieszkasz na podwórku żydków w warszawie, prawda?”

„No zgadza się.”

„A więc dostaniesz zadanie, żeby przekonać waszą społeczność by przyłączyła się do armii lordów.” Wyjaśnił lord P.Ter.

„Chuja mnie posłuchają. Tam biorą mnie za śmiecia, zresztą tak jak tutaj.”

„Dlatego zabierzesz ze sobą Trini. Jeżeli będą coś kręcić to ona ich rozpierdoli.”

„A jak, tak to mogę iść.” Ucieszyła się dziewczyna na słowa lorda Ski-O. Tak jak Kubas, lubiła jak coś się działo a walki sprawiały jej frajdę.

„A co chcecie ode mnie?” Zapytał wstydliwie Włodek.

„Żebyś się walił.”

„A no dobra.”

„Tylko nie angażujcie w to Kubasa. On ma skupić się na przygotowaniu psychicznym do bitwy.”

„To wszystko?” Zapytał Konrad, który w głębi duszy cieszył się, że się w końcu przyda.

„Tak, możecie spierdalać.”

Za to chwilę wcześniej, gdy Kubas wyszedł z sali to zaczął sobie myśleć, że wkurwia go, iż wszystko dzieje się za jego plecami. Nawet jego frajerzy koledzy coś robią a on ma siedzieć na dupie. A przecież cała ta sytuacja dotyczy głównie jego. Jego krótkie rozmyślania przerwał widok podsłuchującego Dereka pod drzwiami.

„Co ty sajgonkę zgubiłeś?” Zapytał, żeby nie wyszło, że przyłapał go na podsłuchiwaniu i żeby ten nie czuł się niezręcznie.

„Nie, tylko podsłuchuje.”

„Jebany niewdzięcznik.” Pomyślał Kubas, ale Derek kontynuował.

„Słuchaj, skoro szukacie ludzi do armii to w sumie mógłbym wam pomóc.” Tego Kubas się nie spodziewał.

„Niby jak?”

„Zobaczysz. Zaprowadzę cię do swoich przyjaciół.” Kubas zaczął tracić wiarę a tak naprawdę nigdy nie miał jej od początku w swojego kolegę, bo nie wierzył, że ma innych przyjaciół niż oni, ale z drugiej strony i tak nie miał nic do roboty. Oboje przenieśli się na ziemię do warszawy oraz udali się… no gdzieś w pizdu.

***

Przenieśmy się do miejsca, które owiane jest tajemnicą. Mimo, że mogę się tam pojawić, nie wiem, gdzie to jest. Całe pomieszczenie jest ciemne. Oświetlają je pochodnie. Na środku tej sali stoi kamienny tron, na którym siedzi pewna postać oczywiście złowieszcza jak całe to miejsce. W powietrzu czuć zło i pieczoną karkóweczkę.

Na tronie siedzi mroczna postać, główne źródło zła na ziemi. Wiemy, że jest to kobieta a dokładniej Diablica Martwica – arcywróg Kubasa. Jej głównym celem oprócz szerzenia zła to zajebać wybrańca. Jest to kobieta o czarnych, prostych włosach, piegach, złowieszczym uśmiechu oraz czerwonych oczach. Ma na sobie zbroje z dużymi naramiennikami, które mają kolce. Ma ona też pelerynę a na głowie złoty diadem, z zielonym kryształem na środku. Na ręce zaś założone metalowe, złote pazury. To ona zaplanowała inwazję na warszawę by za pomocą swojej armii, zniszczyć wszystko co drogie Kubasowi oraz jego samego.

Ale cóż to?

Jednak nie siedzi na tronie tylko leży koło niego i ledwo oddycha?

Kuźwa zdechła na zawał, problem z głowy?

„Nie kurwa debilu.” Obraziła narratora kobieta, która ledwo dźwignęła się na nogi. Żeby stać, musiała trzymać się o swój tron. Widać było po niej olbrzymie wyczerpanie. Była cała blada.

A nie, ona po prostu jest blada, ok.

Do komnaty tronowej weszły trzy postacie. Pierwsza z nich, była jakby młodszą wersją Diablicy, również czarnowłosa oraz piegowata. Ubrana była w mroczne ciuchy jakie noszą goth zbuntowane nastolatki. Była to Rusto, córka Diablicy, która, gdy zobaczyła w jakim jest stanie, od razu podbiegła do niej by pomóc jej ustać na nogach. Była dość zmartwiona stanem swojej starej.

Z tyłu zaś stali Valerian – młodzieniec o błękitnych włosach opadających na oko, który ubrany był w długi pomarańczowy płaszcz oraz wielki czerwony kapelusz oraz Jeremiah Malina, czyli zdradziecki marszałek organizacji Turks ubrany w ich oczojebny żółty mundur. Na głowie miał żółty kapelusik, ale było wiadome, że facio jest łysolem.

„Chyba powinnaś zaprzestać tworzyć nowych Cieniasów. Robisz to już kilka miesięcy bez ustanku.” Valerian również był zmartwiony.

„Zgadzam się moja Pani, nasza armia i tak jest już niepokonana.” Dodał ex-marszałek. „W dodatku pamiętaj o naszych asach z Azkabanu.”

„Matko, już dość, bo się wykończysz.”

„A co to kurwa, interwencja?” Wkurzyła się Diablica, której Rusto pomogła usiąść na tronie. „To będzie ostatnia walka między mną a tym okularnikiem. Chce, żeby ta armia była największa na świecie!”

„Niestety obawiam się, że Kubas i lordowie w jakiś sposób dowiedzieli się o twojej armii.”

„Co kurwa? Niby od kogo?” Zdziwiła się Diablica.

„Mi się wymsknęło jakoś w poprzedniej części.” Przyznał się Valerian

„Najpierw zdradza mnie organizacja Wrzask a teraz ty?” Spojrzała na niego surowo kobieta.

„Valerian ty konfidencie!” Wściekł się łysy.

„Nieważne.” Powiedziała po chwili i zadziwiła wszystkich Diablica Martwica. „Może i dobrze się stało, bo gdyby nie to, to robiłabym Cieniasów do usranej śmierci. Poza tym w telewizji i tak się doda komputerowo, że jest nas więcej jakby ktoś chciał kiedyś zekranizować powieść.”

„Mnie mógłby grać Vin Diesel.” Zasugerował Malina.

„Skoro wiedzą, kiedy zaatakujemy to pewnie się na to przygotują. Muszę być w najlepszej formie, jeśli chce walczyć z Kubasem. Kimnę się parę godzin, potem wizyta w jakiejś knajpie z mięsem i jestem ready. Co z najemnikami?”

„Kontrakt podpisany. Są po naszej stronie.”

„Świetnie. W takim razie już niedługo zaczynamy.”

***

Tymczasem Kubas w towarzystwie Dereka popierdalał po opustoszałej warszawie bez celu.

„Derek czy ty przypadkiem nie miałeś mnie zaprowadzić do potencjalnych nowych towarzyszy?”

„Tak, ale fajnie jest pierwszy i pewnie jedyny raz w życiu kogoś prowadzić niczym główny bohater więc korzystam.”

„Kurwa Derek!”

„Oj dobra, dobra jesteśmy niedaleko.”

„W ogóle to co to za przyjaciele? Mam nadzieje, że nie wymyśleni w dzieciństwie ani klienci knajpy twoich starych, bo to się nie liczy.”

„Nie. To RNW.”

„Miałeś na myśli HWDP?”

„Nie. To skrót od Ruchu Nowego Wietnamu.” Wyjaśnił Derek a Kubas aż się zatrzymał.

„W chuja mnie robisz, wymyśliłeś sobie to teraz na poczekaniu jak biegaliśmy bez celu.”

„Nie no serio. To społeczność Wietnamczyków, która przeniosła się ze zniszczonego Wietnamu do Polski. Zresztą sam zobaczysz. To już blisko.” Ruszył ochoczo kolega Kubasa a ten za nim. Ktoś jednak zobaczył ich jak ze sobą rozmawiają. A był to nie kto inny jak Damian Pawian. Kolega Kubasa ze szkoły podstawowej.

„Nie jestem jego kolegą!” Zwrócił uwagę narratorowi mały gnój. Damian był w połowie małpą stąd taka nazwa. Od zawsze nienawidził Kubasa a biletu na koncert Krawczyka nie dostał, bo zwierząt nie zapraszano. Postanowił więc śledzić okularnika, żeby spierdolić mu plany jakiekolwiek by nie były.

***

Tym czasem Konrad i Włodziu w towarzystwie Trini zostali przeniesieni na pewne osiedle w warszawie zwanym podwórkiem żydków. Mieszkali tutaj żydzi w tym właśnie Konrad, odkąd stał się bezdomnym. Znał więc to miejsce i wiedział do kogo się zgłosić.

„Jakoś podejrzanie tutaj dużo ludzi.” Zdziwiła się Trini. „A co z ewakuacją?”

„Może nie lubią Krzysztofa Krawczyka.” Zasugerował Włodek, który puścił smrodek.

„Nie no lubią, ale nie mogą wyjechać z miasta, bo kto by pilnował ich sklepów?” Wyjaśnił Konrad po czym powiedział, że muszą kierować się do synagogi na końcu placu. Wszędzie na murach wyrysowane były gwiazdy Dawida a mieszkańcy patrzyli podejrzanie na naszych bohaterów.

„Zawsze się bałem tędy przechodzić zresztą Kubas też.” Zdradził Włodek.

„Już żałuje, że się zgodziłam z wami pójść.” Po tych słowach dziewczyny, do drużyny podeszło kilku żydów z kijkami.

„Ja będę gadał. Mam tutaj chody a to są Jew Knights`y i mają niezły level więc lepiej im nie pyskować, bo wam zapierdolą”

„O zobaczcie to ten ciota Kamil.” Rzekł pierwszy lepszy wskazując Konrada.

„Jestem Konrad.”

„Jeden chuj. Czego tutaj szukacie?”

„Muszę się zobaczyć z Mojżeszem.” Wytłumaczył Konrad.

Osoba, której szukali była przywódcą osiedla a nazywała się właśnie Mojżesz. Był on najpotężniejszym z żydów, ponieważ jako jedyny był rabinem na 99 poziomie. Pracował (i pewnie również mieszkał) właśnie w synagodze. Rycerze spojrzeli po sobie po czym jeden z nich zaprowadził ich do domu modlitwy. W głównej, ozdobionej sali spotkali wysokiego i szczupłego, śniadego mężczyznę o czarnych włosach i brodzie. Był on owinięty w brązowe szaty i trzymał drewniany kostur. To właśnie z nim mieli się zobaczyć.

„Witaj Mojżeszu. Przybywamy z poważną misją.” Konrad starał się brzmieć bardzo formalnie.

„Witaj Kamil.” Odezwał się guru. „Czego chcecie?”

„Chcielibyśmy, żebyście dołączyli do armii lordów i pomogli w walce ze złem.”

„Aha to o to chodzi.” Podrapał się po brodzie Mojżesz. „A pokazać wam sztuczkę?”

„Te co trzeba zamknąć oczy i ssać parówkę na kolanach?” Konrad wiedział o czym mówi.

„Eee… nie, te drugą.”

„A, te z wodą?” O tej widocznie też widział.

„Tak.”

„Spoko jest fajna. Możemy popatrzeć.” Podjarał się żydek i chwilowo zapomniał o swoim zadaniu a Włodek i Trini zanim zdążyli się wtrącić zostali zagłuszeni przez dziwne inkantacje jakimi zaczął się drzeć Mojżesz.

„Hokus Pokus czuje smrody (wina Włodka) zaraz będzie dużo wody!” Zamachnął się kosturem po czym spod podłogi wydostała się woda. Dodatkowo świątynne kible wybiły więc w krótkim czasie zebrało się jej bardzo dużo. Mojżesz ponownie zamachnął się kosturem i rzekł. „Hokus Pokus czuć węgielek (???) wodo zamień się w bąbelek!” Po tych słowach woda uniosła się w powietrze i zawirowała wokół bohaterów tworząc wokół nich bąbel.

„Zajebiste nie? Potrafi kontrolować wodę i kiedyś podobno rozstąpił morze.”

„Nie morze tylko Wisłę i to tylko dlatego, że był taki jebany korek na moście, że nie wytrzymałem i zrobiłem sobie skrót. Szkoda, że nie zauważyłem tej wycieczki szkolnej która wbiegała za mną między wodę to może bym poczekał i ją podtrzymał aż dojdą za mną do brzegu, no ale chuj.”

„Nie no super ekstra, ale możemy kontynuować rozmowę?” Zapytała Trini, na której wodne sztuczki nie robiły wrażenia.

„Ach tak. Armia lordów i walka przeciwko Diablicy Martwicy tak?” Przypomniał sobie Mojżesz.

„Zgadza się.” Powiedziała i po chwili dodała. „Hej! Nie wspominaliśmy o Diablicy!”

„Nie ważne, muszę odmówić.” Rzekł rabin.

„Co? Ale ja już wszystkim powiedziałem, że to załatwię.” Złapał się za głowę Konrad.

„To się załatw w kiblu. Prawda jest taka, że Diablica Martwica zgłosiła się do nas jako pierwsza i obiecała, że jak staniemy po jej stronie to odda nam ziemie obiecaną…. Cokolwiek to znaczy. Jesteśmy po jej stronie!” Uśmiechnął się złowieszczo Mojżesz zdradzając, że on i całe podwórko jest po złej stronie.

„O ty jebany! Beta Flasher!” Trini wystrzeliła potężny, złoty promień w stronę Mojżesza, który przebił wodę i poleciał dalej do celu. Zanim jednak go dosięgnął, rabin wyjął z majtek coś co wyglądało jak zwój. Po chwili przed Mojżeszem pojawiła się kamienna tablica, która zablokowała promień.

JEB

Jedyny efekt po ataku był taki, że się trochę zakurzyło.

„Co jest!?” Zdziwiła się Trini, której adrenalina uderzyła do głowy i chciała rzucić się na przeciwnika. Oddzielał ją od niego tylko wodny bąbel, ale pomyślała, że ściana wody nie powstrzyma jej przed walką. Konrad i Włodek jednak złapali ją za ręce zanim się zamoczyła. „Co wy? Puszczajcie!”

„Hehe!” Mojżesz wyjrzał zza tablicy. „Niezły atak, nawet zarysowałaś moją kamienną tablicę, ale to zbyt mało, żeby ją rozwalić. Poza tym podziękuj kolegom. Mało brakowało a straciłabyś głowę. Wskazał kosturem na pewne ciemne punkty w wodzie dookoła. Były to głodne rekiny ludojady z pejsami.

„To Jewsharki.” Ostrzegł Konrad. „Tresowane żydowskie rekiny Mojżesza. Zastanawiało mnie po chuj trzymał kilka w piwnicach synagogi.”

„Teraz rozumiecie? Jesteście uwięzieni w wodnym więzieniu. Nie da się go popsuć, a jeśli któreś z was wejdzie w ścianę wody, zostanie zjedzony przez moje pupile. Heh.”

„Ghghggg!” Zacisnęła zęby Trini w bezsilności. „To, dlaczego nas nie wykończysz od razu padalcu!?”

„Hmm. Nadchodzi bitwa prawda? Posiadanie zakładników bardzo nam pomoże.” Zdradził swoje niecne plany Mojżesz.

„Kurde chyba zawaliliśmy sprawę.” Przyznał Włodek.

„Nienawidzę żydów!” Dodał żydek Konrad.

***

Derek zaprowadził Kubasa do kanałów pod warszawą. Było ciemno i śmierdziało co akurat podobało się naszym bohaterom. W końcu jednak doszli do ślepego zaułku. Kubas popatrzył się na kolegę.

„Jeżeli mi powiesz, że zabłądziłeś to obiecuje, że nie zobaczysz już powierzchni.”

„Spokojnie. I tak mało widzę, przez to, że mam przymrużone oczy jako Azjata. Nie bój żaby Kubas tylko patrzaj. To co się wydaje pustą ścianą, jest tak naprawdę tajnym przejściem tylko trzeba znać hasło.” Derek podszedł bliżej ściany po czym je wypowiedział. „Wietnam.”

Po tym ściana zapadła się i za nią ukazało się przejście w dalsze podziemia.

„Ale mi trudne hasło…”

„No wiem, specjalnie takie długie.”

Kubas w tej chwili uwierzył Derekowi więc z zaciekawieniem ruszył w tajne przejście. Nie minęła nawet minuta jak bohaterowie doszli to wielkiej podziemnej hali ze ściekami, gdzie rozłożone były namioty oraz stragany przypominające te ze stadionu dziesięciolecia. Wśród nich byli jacyś ludzie a dokładniej starsze i młodsze kopie Dereka innymi słowy – Wietnamczycy.”

„Kurwa mówił prawdę.” Zadziwił się niemało Kubas. „To co teraz?”

„Zaprowadzę Cię do osoby, która tutaj rządzi.” Przeszli na drugą stronę ścieków mijając stragany z dywanami oraz podrobionymi płytami cd i grami na psx`a. W końcu weszli do czegoś co było urządzone jak gabinet. Tam za drewnianym biurkiem siedział mężczyzna, również Wietnamczyk a za nim powiewała flaga Wietnamu. Znaczy zwisała, bo jedyny wiatr jaki tutaj się dostawał to pierdnięcia mieszkańców. Mężczyzna wstał na widok chłopców. Był wysoki, ubrany w kombinezon z dwoma kulistymi naramiennikami. Wyglądał na wojskowego a mordę miał skwaszoną jakby genetycznie nie potrafił się uśmiechać (a może to tylko mina na widok Kubasa? Sam taką miałem jak go zobaczyłem po raz pierwszy).

„Derek? Czemu przyprowadziłeś Harrego Pottera do naszej tajnej kryjówki?” Zapytał dorosły Wietnamczyk wpatrując się w naszego głównego bohatera a raczej tak mi się wydaje, bo przez zmrużone oczy trudno było określić na co się gapił.

„To nie Harry tylko Kubas generale. Jeszcze większy zjeb.”

„Aha. Witaj w kryjówce Ruchu Nowego Wietnamu. Jestem generał Ngujen Chi Wu Chujien.”

„Czekaj, czekaj słyszałem gdzieś to imię.” Pomyślał na głos Kubas.

„Bo wszyscy tutaj prawie się nazywają Ngujen.” Wytłumaczył Derek.

„Nie kurwa, nie o to chodzi. Czy Pan przypadkiem nie dowodził, jak rozpierdalali Wietnam?”

Kubasowi chodziło o wojnę w Wietnamie z roku 1998 gdzie organizacja Turks na polecenie światowego rządu najechała na ten kraj obwiniając go za całe zło świata. Stało się to dlatego, że wtedy kryjówka Diablicy Martwicy była właśnie w Wietnamie o czym nikt nie wiedział. Jeżeli kogoś to interesi to niech cofnie się do poprzedniej części, tam o tym więcej pierdolili.

„Tak, a skąd ty o tym wiesz młody?” Zdziwił się generał, zresztą Derek też.

„W Azkabanie niejaki Scarf opowiedział mi jak to było.”

„Poznałeś Scarfa? W Azkabanie? W końcu skończył, gdzie jego miejsce, szkoda gościa.”

„Spokojnie, już nie żyje. Poświęcił się, żeby mnie uratować.”

„Aha, myślałem, że był nieśmiertelny.”

„No on też tak myślał.”

„Kim ty właściwie jesteś?”

„Jestem Kubas, wybraniec ziemi. Jak nie wierzysz to looknij sobie na tytuł powieści.”

„Jebaniutki ma rację. Ale czego ode mnie chcecie?” Kubas i Derek wyjaśnili generałowi to, że zbierana jest armia lordów przeciwko armii Diablicy Martwicy i szukają sprzymierzeńców. Kubas był pewien, że Chi Wu na pewno ich poprze, bo ma na pieńku z Diablicą zresztą kurna jak każdy. Generał milczał przez długą chwilę, ale nie dlatego, że się wahał tylko dlatego, że miał szczękościsk. W końcu się odezwał. „Nie mam zamiaru pracować dla żadnych lordów. Obrońcy dobra? Haha, dobre sobie a przymykali oko jak niegdyś nas zaatakowano!”

„No ale czy to nie idealna okazja, żeby oczyścić imię Wietnamczyków? Może dzięki temu zakończymy te parszywe i nieprawdziwe plotki i przesądy.” Zasugerował wyjątkowo przekonywująco Derek.

„No nie wiem, nie wiem. Zabierzcie mnie do tych lordów, rozmówię się z nimi i zadecyduje czy Ruch dołączy do armii.”

„No spoko, ale musimy wyjść na zewnątrz, bo wróżka za chuja nas tutaj nie znajdzie.”

„Prowadźcie więc.” Generał był gotowy do drogi i wszyscy wyszli z gabinetu. Wśród straganów i namiotów ktoś krzyczał i ogólnie dział się jakiś raban. Trójka podeszła by zobaczyć o co kaman.

„Co się dzieje?” Zapytał generał swoich ludzi i okazało się, że trzymają oni w siatce jakąś małpę, która drze mordę. „Aaa… Nowa zdobycz? Świetnie, bo kończyły nam się już racje.”

„Ale małpa w kanałach?” Zdziwił się Derek.

„Zaraz kurwa! To Damian Pawian!” Rozpoznał dzieciaka Kubas aż dziwne ze swoją wadą wzroku. „A to chuj, możecie go zjeść.”

„O ty gnoju! Co tu się dzieje, co to za banda!? Puśćcie mnie!” Krzyczał Damian i bardziej zaplątywał się w siatkę.

„Radzę wam go wypuścić, bo po nim dostaniecie jedynie zgagi albo sraczki.” Wyjaśnił Kubas. „Tylko najpierw go spałujcie, żeby się nie rzucał.” Dodał.

„Kubas ty skurwy…” Dostał Damian po mordzie z deski i nie dokończył. W końcu ktoś wrzucił nieprzytomnego pawiana do któregoś ze ścieków i tyle go było. Kubas, Derek i generał Chi Wu udali się na powierzchnie, gdzie od razu znalazła ich WWG.

„Dobre wieści wróżko. Znalazłem nowych ziomków.” Dumnie rzekł Kubas olewając wkład Dereka i to, że Wietnamczycy jeszcze nie zadecydowali, czy ich wspomogą. „Zajebisty jestem nie?”

„Nie.” Odpowiedziała WWG „Stul pysk i słuchaj, bo mam złe wieści. Twoje ziomki zjebały questa i wpadli w pułapkę. Dziwie się, że lordowie oczekiwali od nich jakiś sukcesów.”

„Co kurwa? Co się stało?”

„W skrócie to żydy z podwórka żydków się wypięły na nas i są po stronie Diablicy. Twoje ziomki razem z Trini zostali jeńcami. Musisz ich uratować!”

„Nie musisz mnie przekonywać. Zabieraj mnie na te podwórko a te dwójkę Azjatów do pałacu lordów.”

„Powodzenia Kubas” Rzekł Derek po czym wszyscy zniknęli.

===============================================================

Na ratunek

===============================================================

Kubas pojawił się na samym środku placu na około którego mieszkały żydki.

„A więc to jest to podwórko żydów. Ciarki przechodzą.” Nagle usłyszał strzały z karabinu maszynowego i szybko ukrył się za jakimś drzewem czy raczej śmietnikiem. Wypatrzył, że z balkonów oraz klatek schodowych, żydzi napierdalają do niego z karabinów. Jeszcze przed chwilą mieli patyki a teraz nakurwiają ołowiem.

Nieźle.

„O ja pierdziele walą ze wszystkich stron.” Złapał się za głowę Kubas, który nie mógł nawet wychylić nosa by nie dostać kulki w łeb. „Co robić?”

Oczywiście jak zawsze w takim momencie, organizacja TURKS, która zajmuje się niszczeniem zła na świecie przybyła na pomoc. Żołnierze ubrani w żółte uniformy o jednym szarym naramienniku wbili na podwórko z różnych stron od razu strzelając w stronę okien i wszędzie tam, gdzie widzieli wrogów. Kubas chciał po cichu spierniczyć do synagogi, żeby uratować ziomków i żeby nie spotkać…

„Kogo my tutaj mamy.”

Za późno.

„Kurwa.” Złapał się za czoło Kubas, gdy zobaczył pułkownika Jamesa. Młodego, przystojnego, w czarnej czuprynie o nienagannej posturze i uzębieniu. „Dobra narrator już kuźwa nie musisz ze słoikiem wazeliny za nim tak popierdalać.”

„Oj cicho bądź Kubas. Ja tam lubię, jak mnie chwali.” Uśmiechnął się do mnie pułkownik chociaż nie powiem to trochę pedalskie. Nagle jednak zza krzaków wyskoczyło kilku żydków z kijkami. Jeden miał nawet deskę z gwoździem (szalony). Chcieli oni zaatakować nowo przybyłego bohatera, ale ten podniósł swoją prawą rękę, zamachną się nią na nich i wysłał podmuch złożony z płomieni dosłownie spalając ich na proch. Pułkownik James tak jak Kubas był runinem. Posiadał moc tworzenia i kontrolowania ognia.

„Co się tutaj właściwie dzieje?” James ukrył się za śmietnikiem koło Kubasa wypatrując wrogów i jak jego oddział odwala za niego całą robotę.

„No to zaczęliście zabijać mieszkańców zanim ogarnęliście o co tutaj chodzi?

„A to jakaś pomyłka? Rozumiem, że wiele osób chce cię zapierdzielić, ale założyłem, że skoro całe osiedle nawala z gnatów to coś jest nie tak. Jeżeli źle wykminiłem sytuację to odwołam ludzi.”

„Nie no dobrze jest, rozpierdolcie ich. Ja muszę się dostać do synagogi. Tam są więzieni nasi ziomkowie. Przynajmniej tak mi się wydaje.”

„Czemu tak założyłeś? Zazwyczaj nie masz racji i to w niczym.”

„Bo to jedyny budynek, który się wyróżnia więc musi tam być jakiś boss albo chociaż wyzwalacz.”

„Boss mówisz? Brzmi ciekawie, idę z tobą.”

„Spadaj to mój quest.”

„No to teraz masz multiplayer frajerze, kto pierwszy ten lepszy.” Powiedział James ładując kulę ognia w dłoni po czym wyskoczył zza śmietnika i strzelił nią w jeden z budynków.

BUM

Zamieszanie, które spowodował pozwoliło pułkownikowi na przebiegnięcie całego placu, aż do domu modlitwy. Kubas pobiegł jego śladami drąc japę, że to jego czas antenowy i żeby wypierdalał. Do synagogi wbiegli niemal jednocześnie.

„A kto wy?” Zdziwił się Mojżesz, gdy zobaczył nowych gości.

„Kubas!” Wykrzyczał uwięziony w wodnym bąbelku Włodek.

„Nie wiem kim jesteś, ale masz ich wypuścić!” Pogroził Mojżeszowi Kubas. „Bo inaczej wpierdol!”

„Kubas tak? To o tobie wspominali ludzie Diablicy. Świetnie się składa.” Mojżesz machnął kosturem a wodne więzienie w których trzymał zakładników zaczęło się zmniejszać. „Jeden ruch a zatopie twoich ziomków w wodzie z rekinami.”

„O ty parówo!” Kubas i James zastygli w bezruchu

„Rzućcie broń a nic im się nie stanie!”

„Ale nie mamy broni.” Dodał James.

„Aha, no to nie wiem… na kolana!” Kubas i James popatrzyli na siebie i pokornie uklękli.

„To się wpierdoliliśmy.” Przyznał pułkownik.

„Chyba ty!” Kubas zerwał się z kolan i naładował moc wokół głowy. W jednej chwili znalazł się już przy oponencie, lecz ten schował się za swoją kamienną tablicą. Kubas jebnął w nią głową i stracił przytomność.

„Co za debil! Fire Ball!” James postanowił postawić wszystko na jedną kartę i wysłał kulę ognia w przeciwnika. Ten jednak ponownie przestawił tablicę i wybuch go nie dosięgnął. Następnie podniósł rękę i oblał wodą pułkownika. „Shit, nie użyje teraz ognia!”

„Ale z was matoły.” Zaśmiał się Mojżesz nie wiedząc, że zaraz przestanie mu być do śmiechu.

„Beta Flasher!” Uwięziona za wodną barierą Trini wykorzystała to, że stary żyd zmienił swoją pozycje i tym razem potężny promień dosięgnął celu.

„Aghh!!” Mojżesz upadł na ziemię cały zakrwawiony a wodna bariera rozlała się. Wszędzie na podłodze telepały się rekiny.

„Shit!” Zawołał przerażony Konrad, gdy prawie odgryzły mu nogi. „Spierdalajmy stąd!” Wszyscy zgodzili się z pomysłem żydka i wybiegli z synagogi na plac, gdzie w dalszym ciągu trwała strzelanina między Turksami a żydami.

„Wszyscy cali?” Zapytał James.

„Chyba tak. Dzięki za pomoc. Jeszcze chwilę i zabrakłoby nam powietrza a pierdy Włodka nie pomagały w naszej sytuacji.” Trini nawdychała się w końcu świeżego powietrza a nie miazmy z bąków.

„O kurwa Kubas!” Włodek przypomniał sobie, że główny bohater zemdlał i został w środku a nikt z nich nie pobiegł mu z pomocą.

„Pewnie już wpierdoliły go rekiny i nie ma co zbierać.” Przedstawił czarny scenariusz James, ale jakoś specjalnie się nie przejął. Żeby tego było mało na środku placu zaczęło się dziać coś dziwnego. Coś co wyglądało na zaginanie przestrzeni. Trwało to jednak tylko krótką chwilę i na miejscu tego dziwnego zjawiska pojawiły się dwie postacie. Wyglądały jak dorośli mężczyźni, ale byli w pancerzach przez co przypominały roboty.

„Jam jest Robokop.” Powiedział pierwszy

„Jam jest Robocios.” Powiedział drugi.

„Robokopa jeszcze bym zrozumiał, ale o chuj chodzi z tym drugim?” Zapytał, ale samego siebie Konrad, bo wstydził się innych. Zanim ktoś inny zdążył powiedzieć coś innego, roboziomki zaczęły napierdalać z karabinów czy innych pistoletów w naszych bohaterów. Wszyscy się zerwali z miejsca i schowali za pomnikiem Sigmunda Freuda, który ozdabiał wejście do synagogi.

„Skąd się tutaj nagle wzięli?” Zastanawiał się James.

„Może to Jewboty?” Zapytał Włodek, ale Konrad wytłumaczył mu, że na podwórku żydów są na bakier z technologią, nie licząc broni palnej.

„Przysyła nas Diablica Martwica.”

„Kazała nam zabić Kubasa i jego przydupasów.” Powiedziały roboty.

„Wypraszam sobie.” James wyskoczył zza pomnika i strzelił kulą ognia w swoich przeciwników. Stanęli w płomieniach krzycząc z bólu a ich zbroje zaczęły się topić. „I tak to się kończy jak się cwaniakuje.” Gdy płomienie ugasły, wszyscy podeszli do ich spalonych szczątków. Patrząc na nie, pierwsza odezwała się Trini.

„Dziwne. Nazywali się Robokop i cios a nie zadali ani tego, ani tego.”

Wykrakała.

Z metalowych szczątków wyskoczyli dwaj mistrzowie kung-fu: Bruce Lee i Jackie Chan. Ten pierwszy przykopał Trini po brzuchu a drugi z pięści przywalił Jamesowi po ryju. Cały atak trwał jedynie sekundę.

„A więc pod zbroją kryli się aktorzy?” James ledwo ustał na miejscu, Trini padła na kolana a nowi przeciwnicy cofnęli się dwa kroki do tyłu i przyjęli gardę.

„Woiaaa!” Zawołał Bruce Lee.

„Hiaaa!” Zawołał Jackie Chan.

„Chuuuja!” Zawołał James ponownie wysyłając kulę ognia i ponownie spalając przeciwników. „Jebani mieli po dwa życia.”

Teraz on wykrakał.

Ze spalonych szczątków ciał wyskoczyły dwa pokemony: Hitmonlee i Hitmonchan. Tym razem przywalili Konradowi i Włodkowi aż ich zamroczyło.

„Pod kostiumem gwiazd kung fu, kryły się pokemony!” Teraz Trini wykrzyczała oczywistą uwagę. Gdy tylko pokemony atakowały po raz pierwszy, wycofały się ponownie na bezpieczną odległość. James i Trini popatrzyli po sobie po czym ten pierwszy rzucił raz jeszcze kulą ognia i raz jeszcze spalił wrogów.

Już po raz trzeci.

Tym razem nikt nic nie mówił tylko patrzył z ciekawości co się stanie. Ale tym razem już nikt nie wyskoczył z pokonanych pokemonów. Gdy ogień się ugasił a Konrad i Włodek wstali na nogi, okazało się, że pokemony powróciły do pokeballi. Znaczy to, że ktoś się nimi posłużył do walki. Były to dwie postacie- trenerzy pokemonów, którzy dotychczas chowali się w cieniu. Jeden z nich był aktorem a nazywał się Tommy Lee Jones a drugi jakimś Mongołem zwanym Czyngis Chan. Wyglądali na smutnych z powodu przegranej walki.

„Chujnia, cały zarobiony hajs wydaliśmy na kostiumy Bruce`a Lee i Jackie Chana o zbrojach robotów już nie wspominając.” Rozgoryczył się aktor.

„Mówiłem, żeby je zainwestować w rozwój imperium mongolskiego.” Mówił zdenerwowany Mongoł. Nie minęło kilka dodatkowych sekund a James i Trini spuścili im wpierdol bez większych problemów.

„Nawet takie pajace jak wy pracują dla Diablicy Martwicy? Nieładnie.” Pogroziła palcem Trini pobitym przeciwnikom.

„Uratowała nas z Azkabanu… zresztą potem dała nam umowę o dzieło a potrzebowaliśmy kasy.”

„Mieliśmy pozbyć się jakiegoś Kutasa przed całą bitwą, żeby autor nie musiał już pisać tej części.”

„Co z niego za debil.” James złapał się za głowę.

Aż tutaj nagle.

TRACH

Coś jebnęło naszych bohaterów a także Tommy Lee Jonesa i Czyngis Chana, że aż wszystkich rozrzuciło boleśnie po podwórku żydków, gdzie (jak już czytelnicy zdążyli zapomnieć) dalej trwała strzelanina.

„Aggh! Co jest!” Tym razem James zdziwił się nie na żarty, bo naprawdę mocno oberwał po plecach. Szybko zrozumiał co ich tak pierdolnęło. Był to nie kto inny jak pomnik, za którym chwilę wcześniej się chowali. Okazało się, że ożył i zaczął siać spustoszenie. Za nim, na schodach do synagogi dostrzegł zakrwawionego Mojżesza. Widać przeżył atak Trini.

„Zmierzycie się teraz z moim golemem!” Wykrzyczał wkurzony Mojżesz a nasi bohaterowie od razu wzięli się do dzieła. James naładował kulę ognia, Trini złoty promień i nawet Włodek wyjął swoją wybuchającą żarówkę. Wszyscy cisnęli lub strzelili czym mogli w golema.

BUM i SRUUUU

Gdy dym i pył opadł, okazało się, że pomnik stał nawet nie draśnięty.

„Twardy gnój!” Zawołał Włodek.

„Hahaha!” Zaśmiał się Mojżesz. „Nigdy nie znajdziecie jego słabego punktu!”

„Czyli jakiś ma.” Stwierdziła osłabiona Trini. „Ale gdzie?”

„Shit… zaczynam odczuwać braki w Worywoku.” Zmartwił się James. Jego ludziom szło lepiej z żydami niż jemu z dziwnymi adwersarzami, mimo że przecież nie był sam. „Kurwa… Trzeba napierdalać, póki nie padnie.”

„Zaczekajcie chwile.” Przerwał im na poważnie Włodek i żeby nie psuć poważnej sceny to nie wspomnę o tym, że strzelił klocka w gacie.

A sorry.

„Jeżeli ma słaby punkt to go ujawnię. Wypatrujcie dobrze!” Włodek wyjął ze swojej torby kolejną żarówkę, ale ta różniła się od innych bowiem była fioletowa. Włodek rzucił nią, ale nie w golema a nad niego. Na początku pomyśleli, że chybił, bo tak jak Kubas, był ślepy, ale okazało się, że to było zamierzone. Żarówka nie wybuchła a zaczęła świecić ultrafioletem. Wszystko pokryło się purpurową barwą, szczególnie posąg poniżej. Ujawniło to pęknięcie na jego dupie. Trwało to chwilę bowiem żarówka spadła i się rozbiła i wszystko powróciło do normy. „To moja technika – Ultrafiolet!”

„Nieźle! Dlaczego nie używałeś jej wcześniej?” Zapytał szczerze zdumiony Konrad.

„Bo zazwyczaj jestem sam z Kubasem i nawet jak jej używam to nikt z nas i tak nie widzi tego słabego punktu, bo jesteśmy ślepi. Jakiś czas temu odkryłem, że mam też takie żarówki. Użyłem ją raz w pokoju, ale jedyne co zobaczyłem to dziwne plamy na swojej twarzy. Mój przyszywany stary powiedział, żebym się tym nie przejmował.”

„Czyli jego słaby punkt jest na dupie. Dobrze wiedzieć.” James nie czekał i postanowił obejść golema by mieć lepszy widok na jego pośladki.

„Kurwa, po chuj mówiłem architektom, żeby pośladki wyrzeźbili delikatnie by się miło na nie patrzyło.” Wkurzył się, tym razem na siebie Mojżesz i zobaczył, że pułkownik szykuje się do ataku. „Niedoczekanie!” Ponownie podniósł kostur i tym razem zebrał wokół siebie wodę z synagogi razem z rekinami. Stworzył w ten sposób, małe wodne tornado. „Oto moja najlepsza technika! Sharknado!” Wysłał wodny wir w Jamesa a ten nie był w stanie go uniknąć i został wessany do środka,

Nagle coś spadło na Mojżesza i wbiło go w schody.

JEB

„Ała! Co do kurwy!?” Powiedział mocno już ranny żyd.

„Chyba o mnie nie zapomnieliście?” Okazało się, że to nie kto inny jak Kubas. Uderzenie głównego bohatera sprawiło, że wodne tornado z rekinami rozpadło się i rozlało po podwórku. Szczęśliwie Jamesowi nie stało się nic poważnego, nie licząc przemoczenia jego nietaniego uniformu i zepsuciu układanej kilka godzin fryzury.

„Kubas! Ty żyjesz!” Krzyknęli radośnie jego przyjaciele.

„Nie dzięki wam kurwa. Zostawiliście mnie tam na pastwę jebanych rekinów. Na szczęście woda mnie ocuciła i zdążyłem przyzwać ptaka, który wydostał mnie na powierzchnie.” Wytłumaczył okularnik a za nim wylądowała sowa, która była trochę większa od niego. Była to ta z Kubusia Puchatka. „Dzięki sowa za pomoc.”

„Spoko.” Odpowiedziała po czym zniknęła. Kubas jakiś czas temu podpisał pakt z Ptasią Górą, dzięki czemu potrafił technikę przywoływania właśnie ptakełów.

„To jeszcze nie koniec!” Mojżesz chwiejnie, ale się podniósł.

„Wytrzymałyś żyd.” Kubas podniósł gardę gotowy do walki. „Ja się nim zajmę a wy pokonajcie tego posąga!”

***

Trini, Włodek i Konrad podbiegli do Jamesa, który dochodził po siebie po niechcianej kąpieli.

„Wszystko ok?” Spytała jedyna dziewczyna w zespole.

„Taa…, ale jestem przemoknięty do suchej nitki. Nie będę mógł przez chwilę używać ognia.”

„A więc ja rozwalę golema. Odwróćcie na chwilę jego uwagę a ja strzelę mu w dupsko.” Trini wyrwała się do zadania, mimo że również była osłabiona i ranna. Odbiegła od reszty i teraz to ona próbowała okrążyć kamiennego kloca. Okazało się, że odwrócenie uwagi było łatwiejsze niż myśleli bowiem golem zamiast atakować zaczął zadawać pytania z zakresu psychoanalizy. Pozwoliło to Trini strzelić z jej paopei-pistoletu w kamienne dupsko i rozsadzić go na kawałki.

***

„Kurwa po chuj stworzyłem golema z Sigmunda Freuda.” Skomentował Mojżesz widząc jego destrukcje. Kubas nie dawał mu jednak chwili na żal po stracie kloca i ruszył na niego z pięściami. Chciał zaatakować rabina, ale ten cisnął kostur pod jego nogi.

„Zobaczymy jak poradzisz sobie z tym!” Mojżesz w jednej chwili zamienił kostur w węża, który zaczął się bujać jak pierdolony rezus. Kubas jedynie na niego poparzył i od razu wpadł w trans mówiąc a raczej sycząc.

„SSSSaashaaa assstiiijet.”

Wąż odpowiedział.

„Ssssukaaa sssashimi.”

„Kurwa jak on jest wężousty to ja to pierdolę.” Wkurwił się żyd, ale okazało się, że Kubas tylko udawał i wąż po chwili ugryzł go w nogę.

„O ty chuju to ja do ciebie po dobroci a ty taki gnój?” Kubas zdeptał gada.

„To w takim razie spróbuj tego!” Mojżesz ułożył dłonie w dziwne gesty po czym przyzwał przed okularnika ognisty krzak.

„Chyba nie trafiłeś debilu.”

„Heh. To nie taki zwykły gorejący krzew. Teraz! Zaatakuj go!”

Nic się nie dzieje.

„Jak niby krzak ma mnie zaatakować? Zaraz się sfajczy do końca.”

„No co jest? Teraz siedzisz cicho a w nocy napierdalasz i nie dajesz spać?” Odezwał się Mojżesz do krzewu.

„Eee… gadałeś z krzakiem?”

„Wal się.” Żyd nie wiedział, że jak niechcący podpalił trujący krzak to opary sprawiły, że miał halucynacje.

„Koniec tego dobrego!” Kubas naładował wokół głowy Worywoku i ruszył na Mojżesza. „Hammer Head!”

„Haha! Głupcze! Skończy się tak jak wcześniej!” Mojżesz sięgnął do majtek by sięgnąć po zwój tak jak to zrobił dużo wcześniej, ale okazało się, że go zgubił. „Co!? Jak!?” Rozpędzony Kubas pokazał, że to on zajebał mu zwój.

„Zabrałem ci go jeszcze w synagodze, gdy oberwałeś atakiem Trini. Dobrze pamiętałem, że masz dwie tablice. Lekcje religii w podstawówce nie poszły na marne, nawet jeśli ksiądz kazał mi masować jakieś parówki w kiblu po lekcji.”

„Tobie też?” Zapytał Włodek.

„Zdychaj!” Kubas zamachnął się głową.

„O boże!” Okularnik rozpierdolił twarz Mojżeszowi i ten zginął na miejscu.

***

Pokonanie reszty żydów na podwórku było już kwestią czasu.

„Nieźle ci poszło pułkowniku.” Pochwalił towarzysza Kubas. „Następnym razem zapamiętam, że żeby cię pokonać muszę zabrać ze sobą szklankę wody.”

„Śmieć.” Odpowiedział.

„Dzięki za pomoc Kubas. Okazało się, że Diablica przeciągnęła podwórko żydów na swoją stronę przed nami.” Wyjaśnił Konrad.

„Czyli nic tutaj po nas? WWG! Zabierz nas do lordów.”

„Tak zrobię, lordowie już na was czekają.” Odpowiedziała wróżka, gdy tylko się pojawiła i przeniosła naszą piątkę do pałacu. Po zniknięciu pułkownika jego oddział nie miał pojęcia co robić dalej więc uznali, że to dobry czas na schlanie się.

***

Chwilę przed tym jak Kubas i reszta zakończyła bitwę na podwórku żydków, Derek oraz wietnamski generał Chi Wu pojawili się w pałacu trzech lordów a dokładniej przed główną salą. Na drzwiach widniał napis „Wietnamców nie wpuszczamy”.

„No to kurwa pierwsze wrażenie zrobili zajebiste.” Wkurzył się generał a Derek podrapał w tył głowy bo kompletnie o tym zapomniał, mimo że musiał tutaj czekać już z jakiś miliard razy. Odważył się jednak i zapukał. Po chwili otworzył im rudy wafel lordów o wiecznie smutnej twarzy – Rumun.

„Lordowie was oczekują.” Rzekł.

„To czemu nie zdjęli tabliczki?” Zapytał Derek.

„Kurwa wiedziałem, że o czymś zapomniałem.” Rudy szybko zdjął tabliczkę i wyrzucił do kosza obok. „Zapraszam.”

Sługus oraz dwaj Wietnamczycy stanęli przed majestatem lordów.

„Rumun za karę wyrwij sobie paznokcie.” Rzekł Lord Tom`Ash.

„Znowu? Eh...” Posłusznie zaczął wykonywać polecenie.

„Kurwa nigdy tu nie byłem. Wow.” Rozejrzał się Derek po sali.

„Jestem generał Ngujen Chi Wu Chujien i przybyłem…”

„Wiemy kim jesteś” Przerwali mu lordowie. „I naprawdę doceniamy, że przybyłeś w sprawie armii lordów. Kto by pomyślał, że Kubas zrobi coś pożytecznego w wolnym dla siebie czasie. Zanim jednak przejdziemy do rozmów, chcemy, żebyś chwilę poczekał na resztę towarzystwa.”

„Macie na myśli tego Kubasa?” Zapytał generał.

„Nie tylko jego.”

Wietnamczycy przystali na propozycję lordów i chwilę poczekali na resztę, która walczyła na podwórku żydków. Derekowi nawet podobało się czekanie, bo mógł obserwować, jak Rumun płaczę z bólu podczas wyrywania paznokci. W końcu jednak Wróżka Wali Gruszka przeniosła do pałacu poobijanych Kubasa, Trini, Konrada, Włodka i pułkownika Jamesa.

„Pewnie już wiecie, ale plan z żydami poszedł w pizdu.” Zaraportowała Trini, której specjalnie nie było jakoś przykro z tego powodu.

„Świetnie, że jesteście, bo mamy sprawę do wyjaśnienia.” Rzekł lord Ski-O.

„Ty!?” Generał Chi Wu zerwał się z miejsca i wskazał palcem na pułkownika Jamesa, który również zdziwił się, że widzi wietnamskiego generała z przeszłości.

„Ty żyjesz?” Odparł przemoczony i zszokowany James.

„Nie dzięki tobie morderco!” Zaczął krzyczeć zdenerwowany Chi Wu.

„Czemu mnie to nie dziwi.” Złapał się za twarz Kubas a Trini, Rumun i Włodek pomachali jedynie głową w znak solidarności. Pamiętali z Azkabanu jak bardzo Scarf napierdalał na pułkownika więc taka reakcja naprawdę była do przewidzenia.

„O co tutaj chodzi? Co ty tutaj robisz?” Zapytał James.

„To ja chcę zadać to samo pytanie!” Generał odwrócił się plecami do Jamesa i spojrzał na lordów. „O co tutach chodzi!?”

„To bardzo proste.” Odpowiedział lord P.Ter. „Zarówno Turksi jak i Ruch Nowego Wietnamu wesprą armię lordów w nadchodzącej wojnie.

„To jakaś kpina! Czemu mielibyśmy walczyć ramię w ramię z Turksami, którzy stoją za mordowaniem naszych kamratów!” James nie odpowiedział na te zarzuty, jedynie skulił głowę. Nie spodziewał się takiego spotkania a, że był to dla niego trudny temat, dosłownie zaniemówił.

„Jeżeli tylko pułkownik przełknie gorzką pigułę wstydu, jestem pewien, że nie będą robić problemu by stanąć z wami w szeregach.” Wytłumaczył lord P.Ter a dokończył lord Tom`Ash.

„Rozumiemy waszą nienawiść do Turksów generale, ale jeżeli Wietnamczycy stanęli by do walki razem z nimi w wielkiej bitwie dobra i zła, to ludzkość ujrzałaby, że tak naprawdę nie są źli, czyż nie?”

„Zbytnio wszystko ułatwiacie. Myślicie, że przekonam swoich ludzi? Sam nawet nie wiem, czy zdecydowałbym się na coś takiego.” Powiedział zgorzkniały generał.

„Oj nie możecie się jakoś dogadać?” Wtrącił się Kubas. „Jest pięćdziesiąta strona a jeszcze ta jebana bitwa się nawet nie zaczęła.” Derek również chciał pomóc w załagodzeniu sytuacji więc podszedł do generała.

„Generale, wiem, że jest między wami zwada, ale trzeba pokonać te Diablice Martwicę, przecież to przez nią całe to zło teraz jak i w przeszłości.”

„Nie rozumiem Derek, jak możesz mnie przekonywać.” Generał ponownie wskazał na pułkownika palcem. „Ten człowiek, zabił tez twoich rodziców.”

***

Przez chwilę zapadła cisza.

„To prawda generale?” Dopytał Derek, ale zszokowani byli wszyscy (oprócz lordów, którzy mieli to w dupie)

„Tak. Tuż przed wybuchem ja i kilku innych mieszkańców ewakuowaliśmy się podziemiami. I wtedy go spotkaliśmy. Twoi starzy poświęcili się by reszta mogła uciec. To byli moi przyjaciele jak dobrze wiesz.” Derek starał ułożyć sobie to wszystko w głowie. Po chwili podszedł do pułkownika, który niechętnie na niego spojrzał.

„Rozumiem co się stało w Wietnamie i również to, że każdy ucierpiał przez Diablicę Martwicę. Podróżowałem z Kubasem długo i widziałem jakie bohaterskie (a czasami chujowe) rzeczy robił. Umiem więc poznać bohatera i wiem, że pułkownik również nim jest. Przekonałem się o tym nie raz. Ja i tak stanę po stronie armii lordów (jakbyś się kurwa do czegoś miał przydać) nawet z pułkownikiem u boku i Turksami.” Rzekł mały Wietnamczyk ucieszony, że pierwszy (i ostatni) raz autor dał mu ważniejszą kwestię.

„Dzięki gnojku, to dużo dla mnie znaczy.” Powiedział James zaskoczony szczerością Dereka i chociaż miał go w dupie to jego przemowa ruszyła go za serduszko. Generał Chi Wu skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na swojego żółtego pobratymca.

„Eh…, skoro ty nie kryjesz urazy Derek… to ja też nie będę, przynajmniej na czas bitwy.” Chi Wu odwrócił się i spojrzał na lordów. „Ruch Nowego Wietnamu dołączy do waszej armii.”

„Świetnie!” Krzyknął Kubas.

„Ale po wszystkim Turksi oficjalnie ogłoszą to, że nie jesteśmy źli i to całemu światu!” Dodał na sam koniec generał.

„Jeżeli będę mógł wypowiedzieć się w imieniu mojej organizacji to obiecuje, że tak zrobię.” Zadeklarował James.

„A więc ustalone.” Podsumowali lordowie. „Jutro, 29 czerwca odbędzie się bitwa naszych czasów.”

=============================================================== 

Wyrocznia

===============================================================

Warszawa opustoszała z jej mieszkańców. Zostali jedynie ci, którzy nie lubią Krzysztofa Krawczyka, czyli nikt. Armia lordów zebrała się wokół pałacu kultury i nauki, gdzie utworzyli siedzibę dowodzenia. Oprócz stalowych rycerzy stworzonych przez lordów do walki stawiły się również oddziały Turksów, żołnierze z Ruchu Nowego Wietnamu, babciny oddział Moherowych Beretów, które zwerbował młody papież podczas ostatnich mszy, armia z rasy czyśćca prowadzona przez Anielicę Żywicę i Boskiego Miszcza, Włatcy Móch z klanu Aburame a nawet legioniści ze Spejsonem na czele, którym Kupizzz wmówił, że w armii Diablicy są sami poloniści. Uzbierała się wiec naprawdę duża armia gotowych do walki osób. Lordowie mogli koordynować i obserwować walkę z pałacu lordów na swoim telewizorze w technologii 4K więc dowodzenie nad armią przejął Generał Ngujen Chi Wu Chujien. W centrum dowodzenia na świeżym powietrzu, oprócz niego znajdowała się Anielica Żywica oraz młody papież Cracvs. Byli odpowiedzialni za układanie strategii i wydawanie rozkazów. Był tam też Kupizzz, ale tylko po to by usługiwać i być ich nosiwodą. W pierwszej linii obrony znajdowali się Ździraja, Trini, Rumun, koledzy Kubasa (nawet Oluś) oraz ściągnięty przez papieża łysiejący Ojciec Cliff (ksiądz, który napierdala wielkim metalowym krzyżem. Pomagał Kubasowi w części czwartej.)

Wszyscy byli przygotowani do stawienia czoła armii zła. Jedynymi osobami których brakowało na swoich miejscach byli Kubas i pułkownik James. Pojawiły się nawet pogłoski, że Kubas spierdolił w co i sam bym uwierzył gdybym nie miał przed sobą scenariusza.

Po drugiej zaś stronie pojawiła się znikąd dużo, dużo większa armia czarnych Cieniasów – stworów stworzonych dzięki runie Diablicy Martwicy. Wśród nich znajdowało się wielu więźniów z Azkabanu oraz wynajętych najemników i innych ludzi i kreatur, które postanowiły dołączyć do złej strony konfliktu. Po Diablicy jednak nie było śladu a samą armię zła pod swoje dowództwo otrzymał Jeremiah Malina.

„Nie widać Diablicy ani Kapitana Polski.” Stwierdził Ździraja.

„Jakoś mnie to nie dziwi. Pewnie się dalej ukrywa u siebie, żeby nie dostać wpierdol i mądrze robi. Wziąłbym z niej przykład.” Rumun jak widać nie palił się do bitwy.

„Ja tam się zastanawiam, gdzie do czorta jest Kubas?” Zmartwił się Włodek nieobecnością przyjaciela.

***

W pałacu lordów zaś Kubas pożegnał się ze swoją ukochaną Magdą, która będzie mieć ręce pełne roboty podczas wojny. W końcu wszystkie poległe złe dusze trafią do Ołtarza Złych Dusz. Nawet Królik Wielkoduszny został poproszony o pomoc przy ołtarzu. Gdy Kubas był już gotowy, nadszedł czas na ostatnią odprawę przed bitwą. Był na niej też obecny James.

„Nie sądziłem, że będzie ich aż tyle. Prawie dwukrotnie przewyższają naszą liczebność.” Zauważył lord Ski-O gapiąc się w telewizor.

„Dobra po co nas tutaj wezwaliście?” Zapytał pułkownik.

„Widzę, że już smutanie ci przeszło.” Kubas mu się wtrącił.

„Smutną to masz japę.”

„Taki jesteś mocarz nagle? To dawaj na ring.”

„Przestańcie! Pozabijajcie się po wojnie a wszystkim zrobicie przysługę, ale nie teraz.” Nakrzyczał na nich lord P.Ter.

„Dzisiaj z samego rana otrzymaliśmy wiadomość od pewnej osoby, zaznajomionej z sytuacją dobra i zła na ziemi. Napisała, że chce cię spotkać zanim wyruszysz i zmierzysz się z Diablica Martwica.” Wyjaśnił lord Tom`Ash Kubasowi.

„Kuźwa to sobie dobry moment wybrała. Nie mam teraz czasu dla fanów.” Zirytował się Kubas, który myślał jedynie o napierdalance.

„To nie twoja fanka tylko niejaka wyrocznia. Zgadujemy, że ma dla ciebie przepowiednie albo wiadomość, bo tylko wtedy do siebie zaprasza. Wyruszysz tam natychmiast by się z nią rozmówić.”

„Kurwa a nie mogę po wojnie?”

„Nie możesz. I nie zrób z siebie pośmiewiska, wyrocznia przepowiedziała między innymi nadejście wybrańca, czyli ciebie. To od niej to wiemy.”

„Dobra spoko, spoko załatwmy to szybko to może się wyrobię na start wojaczki.”

„Wróżko, zabierz go do wyroczni a po wszystkim odstaw z powrotem.”

„Tak jest” Wróżka i Kubas zniknęli.

„A po co ja wam jestem potrzebny?” Teraz to James się zirytował czekaniem.

„Wpadliśmy na pewien pomysł. Ty również spóźnisz się na wojnę, ale ogólnie będziesz zadowolony.” Uśmiechnął się lord Tom`Ash.

***

Tym czasem w obozie dowodzenia w centrum warszawy pojawili się Ździraja razem z paczką wcześniej wymienionych ziomków.

„Ździraja? Trini? Co tutaj robicie? Coś się stało?” Zdziwiła się Anielica Żywica.

„Nie, po prostu już od godziny nic się nie dzieje. Armia Diablicy jak stała tak stoi, w ogóle nie atakuje.” Poskarżył się ten pierwszy.

„Jak to nic się nie dzieje?” Odpalił się Kupizzz. „A ten wielki drewniany koń, którego nam przysłali w ramach prezentu to co?” Wskazał na drewnianego konia, wielkich rozmiarów. „Ładny ten koń trojański.”

Wszyscy popatrzyli na tego debila a potem na konia.

„Faktycznie ładny.” Przyznał rację Oluś.

„Kiedy on się pojawił?” Zapytał generał Chi Wu.

„Przed chwilą.” Wyjaśnił Kupizzz. „Strasznie miło z ich strony.” Po tych słowach jeden z Turksów przybiegł z wieściami.

„Niedobrze! Nasze oddziały zaczynają słabnąć i tracić przytomność!” Zaraportował.

„Co!?” Zdziwili się wszyscy. „Co się dzieje!?”

„Nie wiemy, ale najpierw padli ci co oglądali tego wielkiego konia.”

„Zbadajmy sprawę.” Całe dowództwo zbliżyło się do konia trojańskiego i faktycznie zobaczyli, że mnóstwo ludzi leży albo zwija się z bólu. W dodatku wszędzie znajdowała się zielona mgła.

„Co to za zapach?” Zauważył Rumun.

„To nie ja wyjątkowo.” Zauważył Włodek.

„Ta mgła wylatuje z ryja i dupy tego konia! A więc to jednak nie był szczerzy prezent!” Domyślił się Kupizzz a w tym samym czasie koń wyrzygał cztery postacie.

„Fuj.” Skomentowała Trini, która na ten widok o mało sama nie spawiowała.

„Nie wiem kto wymyślił ten plan, ale dorwę go i zajebie.” Rzekła jedna z wyrzyganych postaci, gdy się podnosiła.

„Na pewno nie mój kurwa.” Odpowiedział drewniany koń.

Gdy tajemnicza czwórka stała już na nogach, przyszedł czas na przedstawianie się.

„Witajcie. Jesteśmy prezentem powitalnym od niejakiej Diablicy Martwicy. Zwą nas…”

„Hej! Ja znam tych gości!” Bezczelnie przerwał Rumun. „To grupa Gogoshi!”

„Gogoshi? Ci najemnicy do wynajęcia?” Dopytał Ździraja, który też kiedyś słyszał o tej grupie. Nigdy jednak nie miał okazji ich spotkać.

„Tak, zgadza się. Kiedyś nawet lordowie ich wynajęli.”

„Widzę znajome twarze.” Powiedział jeden z nich, którego nasi bohaterowie poznali już wcześniej (zresztą tak jak czytelnicy) ale spostrzegli to dopiero po chwili. Był to wysoki i łysy chudzielec z tatuażami i podkrążonymi oczami a w ręku trzymał wielkie białe, pióro przypominające długi miecz. Był to niejaki Lucas, którego poznaliśmy podczas Turnieju Trójmagicznego. Odpadł wtedy w eliminacjach podczas walki z pułkownikiem Jamesem. Bronią, którą trzymał w ręce było paopei i nosiło nazwę Pióroszabla. Drugi z grupy był mega umięśniony i wysoki. Miał kwadratową szczękę a brązowe loki opadały mu na twarz. Mówili na niego Koks. Trzeci z nich był malutki, ale bardzo gruby, wyglądał prawie jak jakaś baryłka tylko z brodą a wołali na niego Gruubool. Ostatni z nich miał zieloną maskę przeciwgazową MP-4 na twarzy a ubrany był w płaszcz przeciwdeszczowy. Miał pseudonim Miazman. Trzymał w ręce zieloną kulę, z której wydobywał się dym.

„Hej! To z tej kuli tak wali!” Zauważył Konrad.

„Co to jest?” Zapytał któryś z naszych bohaterów a Miazman postanowił ich uraczyć odpowiedzą.

„To niegdyś też było paopei, ale zostało popsute. Teraz to artefakt, który wydobywa trującą energię a wołam na niego Śmierdzikula.” Ledwo usłyszeli co pierdoli przez maskę.

„A więc to Ty zatruwasz nasze oddziały! Przestań!” Wykrzyczała Trini.

„Diablica musiała wam nieźle zapłacić, skoro jesteście po jej stronie. Ciekawe skąd miała tyle hajsu.” Zamyślił się Rumun.

„To prawda.” Odezwał się Koks potężnym głosem. „Ale zadecydowało też to, że załatwiła nam zniżki do klubu go go i bony na darmowy tajski masaż.”

„Wydajcie nam Kubasa a zaprzestaniemy wam tutaj truć.” Lucas postawił żądania.

„Chcielibyśmy, ale Kubasa jeszcze nie ma.” Oznajmił Włodek, psując plany najemników.

„Hmm… nie będziemy na niego czekać, po prostu rozwalimy waszą armię od środka. Panowie!” Po tej deklaracji, najemnicy byli gotowi, żeby zacząć siać spustoszenie. Na ich drodze jednak pojawiły się przeszkody w postaci naszych bohaterów a dokładniej mówiąc Ździraji, Trini, Rumuna i ojca Cliffa.

„Najpierw musicie pokonać nas!” Krzyknęła Trini a Miazman wysłał na nią obłok trującego dymu z kuli. Od razu zaczęła kaszleć i się osunęła na ziemie.

„Trini!” Zdążyła krzyknąć Anielica Żywica zanim Lucas użył swojej Pióroszabli by wytworzyć wokół nich i wymienionych wcześniej bohaterów tornado i to takie trujące, bo zmieszało się z dymem.

„Dzięki temu nikt nam nie przeszkodzi.” Rzekł wytatuowany mężczyzna.

„Widzę, że trochę podćwiczyłeś używanie swojej zabawki.” Przyznał Rumun, który widział co ten potrafił podczas Turnieju Trójmagicznego. Mocno zacisnął dłonie na swojej szczotce do sprzątania i zaatakował Lucasa. Ten zablokował Pióroszablą w porę.

***

Ździraja przegrał w papier kamień nożyce z Cliffem a Trini nie nadawała się do walki więc to on musiał zaatakować Koksa.

„A już myślałem, że tak Rumun bohatersko zaatakował, bo taki ambitny a ta parówa nie chciała walczyć z tym mięśniakiem.” Gdy już pomarudził podbiegł i zaatakował koksa. Ten jednak nawet się nie ruszył i odważnie przyjął wszystkie ciosy. Nawet ten w szczepionkę. „O ty jebany.” Koks natomiast raz przyjebał Ździraji w ryj i wybił mu parę zębów a o tym, że go odrzucił do tyłu już nawet nie wspominam.

„Pomóc ci nastawić szczękę czy sobie poradzisz.” Zaproponował ojciec Cliff.

„Wal się.” Ździraja sam sobie nastawił i wypluł trochę krwi. „Jeszcze raz tak dostanę to już nie wstanę.”

„Twój problem.” Nie okazał współczucia ksiądz i sam rzucił się na przeciwnika truciciela. Drogę jednak zablokował mu mały Gruubool. „Łatwiej przeskoczyć niż obejść!” Cliff, mimo że trzymał wielki metalowy i pewnie ciężki krzyż to i tak wyskoczył do góry i chciał zgrabnie przeskoczyć przeszkodę. Zanim jednak wylądował na ziemi, coś przyciągnęło go do ciała Gruuboola niczym magnes. „Boże przenajświętszy! Co jest!?”

„Wytwarzam własne pole grawitacyjne, gdy się odpowiednio skupię.” Po tych słowach Gruubool przywalił księdzu w nos a raczej chciał to zrobić, ale ten w porę odbił się od grubasa i powrócił do miejsca skąd wyskoczył.

„Czyli muszę cię pokonać, żeby pozbyć się ziomka z trucizną. Niech będzie. Radzę ci zmówić pacierz.”

***

Tym czasem Kubas pojawił się przed jakimś obskurnym blokiem w jakiejś dzielnicy slumsów, chuj wie, gdzie.

„To tutaj. Musisz wejść na górę.” Poinstruowała Kubasa Wróżka a ten się do tych instrukcji zastosował i ruszył ku swojemu przeznaczeniu. W końcu doszedł do drzwi z napisem „Wyrocznia 24h” a że były uchylone to nie zastanawiał się tylko od razu wbił do środka. Znalazł się w małym, brudnym saloniku, gdzie na podłodze siedziało jakieś dziecko z downem. Był to Maciuś z Klanu, który, gdy tylko Kubas do niego podszedł wyjął widelec i rzekł.

„Ta łyżka nie istnieje.”

„Ty jesteś wyrocznią? Bez jaj.” Kubas przetarł okulary jakkolwiek by to miało coś pomóc.

„Od downa na to czekałem.” Odpowiedział Maciuś i pewnie powiedziałby coś więcej, gdyby nie zganił go jakiś krzyk pokoju obok.

„Maciuś!? Znowu zaczepiasz moich klientów!? Kurwa jak boga kocham, gdyby nie to, że dostaję dzięki tobie zasiłek opiekuńczy to już dawno bym cię sprzedała czy coś. Zostaw tego gnoja i wejdź do kuchni. To ja jestem wyrocznią.”

Kubas również trochę przestraszył się potężnego, kobiecego głosu, ale nie miał wyboru i wszedł do kuchni, gdzie miło pachniało ciasteczkami. Znajdował się tam jakiś murzyński babsztyl, który był tak gruby, że nie mógł wstać z krzesła. Jarała fajki albo zielsko, trudno stwierdzić. Odezwała się pierwsza, nawet nie spoglądając na naszego bohatera.

„Czekałam na ciebie Wojtek.”

„Jestem Kubas.”

„…tak wiem.” Dopiero teraz spojrzała na okularnika. „Zaproponowałabym ci żebyś usiadł, ale i tak wiem, że tego nie zrobisz. Dlatego przygotowałam leżak.” Wskazała na zapchlony i dziurawy leżak obok wejścia.

„Dziękuje.” Kubas położył się. „A więc po co tu jestem?”

„Następna działka będzie gotowa w następnym tygodniu. Powiedz szefowi, żeby się nie martwił.”

„Co?”

„Nie jesteś tym nowym dilerem?”

„Nie.”

„… a nie no wiadomo, przecież żarty sobie robię” Powiedziała i schowała narkotyki do kieszeni. „Ty jesteś wybrańcem i przybywasz na moją prośbę.”

„W końcu zgadłaś.”

” Tak w ogóle to nie przejmuj się wazonem.”

„Przecież tutaj nie ma wazonów.”

„Wiesz co oznacza ten napis po łacinie nad drzwiami?”

„Nie.”

„Ja też nie.”

„Nie ukrywam, że trochę mi się śpieszy więc może użyj swoich mocy i przepowiedź mi coś w końcu.”

„Artysty się nie pospiesza.”

DINK (odgłos tego, że piekarnik się wyłączył)

„O, już gotowe.” Wyrocznia pochyliła się i wyciągnęła blachę, na której leżały ciasteczka z wróżbą. Podniosła jedno z nich i przełamała a z ciastka wypadła karteczka. Wzięła ją do ręki i przeczytała. „Nie zabijesz Diablicy Martwicy. Oto moja przepowiednia.”

„Co kurwa!? I na tym polega twoja moc!? I jak to nie zabije tej szmaty!?” Kubas aż się zerwał z leżaka zdenerwowany. „Do dupy z taką przepowiednią!”

„To czy w nią uwierzysz pozostaje w twojej kwestii. Ale zdradzę ci coś, czego nie wiedzą nawet lordowie. Wtedy zrozumiesz swoją przepowiednie.”

„No dawaj.”

„Nie zabijesz Diablicy, ponieważ jest ona nieśmiertelna.”

„Co!? Już żałuje, że tutaj przyszedłem.”

„Nie wiem, czy wiesz, ale to ja przepowiedziałam twoje nadejście. A przynajmniej nadejście wybrańca.”

„Też za pomocą ciasteczek?”

„Tak a co?”

„Nic.” Kubas złapał się za głowę. „Skoro to wszystko to ja już pójdę.” Załamany bohater zrobił krok do wyjścia, ale wyrocznia jeszcze za nim zawołała.

„Zaczekaj Harry.”

„Jestem Kubas.”

„Podejdź tutaj. Niech ci się przyjrzę.” Kubas musiał podejść do wyroczni, bo sama była zbyt spasiona, żeby ruszyć dupę. Pochylił się do niej a ta zaczęła macać mu mordę rękoma. „Hmm…” Zamyśliła się z poważną miną, którą ledwo dało się dostrzec przez dym z fajki.

„Coś nie tak?”

„Nie obraź się za to co ci teraz powiem.”

„Nie jestem wybrańcem?” Strzelił Kubas, ale podświadomie to przeczuwał.

„Chciałam powiedzieć, że masz krzywą mordę chuju no, ale to też.”

„Ale lordowie powiedzieli, że…”

„Przykro mi. Ale wiesz co? Masz, weź ciasteczko i jak stąd wyjdziesz to je zjedz. Poczujesz się lepiej.”

„Nie mogę, bo wszystkie już wpierniczyłaś.”

„A to sorry. Lepiej już idź.” Kubas posłuchał jej po raz ostatni i wyszedł z budynku nawet nie żegnając się z Maćkiem. Był przybity, nawet bardzo, ale nie z powodu, że nie jest wybrańcem. Zawsze przeczuwał, że taka pizda jak on, nie może zostać kimś fajnym. Chodziło oto, że jego walka z Diablica Martwicą będzie bezowocna i zawiedzie wszystkich oraz nie pomści swoich rodziców. W takim stanie zastała go wróżka wali gruszka.

„Co masz taką smutną minę? Zesrałeś się?” Zapytała z troską.

„Powiedziała mi, że…”

„To co usłyszałeś, było przeznaczone tylko dla twoich uszu… no i miliarda czytelników. (albo przynajmniej kilku, którzy przez przypadek wejdą w posiadanie tej książki i odważą się ją przeczytać.) Zabieram cię do pałacu lordów.”

***

Wróćmy jednak do walki innych bohaterów z grupą Gogoshi. Rumun cały czas mocował się za pomocą broni z Lucasem, ojciec Cliff zastanawiał się jak obejść Gruuboola by dorwać Miazmana, który ciągle wypuszczał truciznę za pomocą swojego śmierdzącego artefaktu, Trini dalej była nieprzytomna a Ździraja liczył, ile zębów mu zostało po ciosie Koksa.

„Dobra, koniec tego dobrego.” Lucas ponownie skrzyżował swoją Pióroszablę ze szczotą Rumuna, ale tym razem przywołał wiatr i rozerwał broń rudzielca na strzępy a jego samego odrzucił z ranami na ciele.

„Ughh!” Rumun padł niedaleko Ździraji i to bez broni. „Zajebiście!”

„Z czego się cieszysz?” Zapytał jego towarzysz.

„To była moja jedyna szczotka. Może nie będę musiał już sprzątać.” Nikt z nich nie uwierzył w te słowa.

Tym czasem obok, ojciec Cliff wyciągnął strzelbę – Chrystianizatora i wystrzelił pocisk w małego grubasa. Naprawdę się zdziwił, kiedy pocisk wbił się w jego tłuszcz i odbił w strzelającego.

„Ty piekielny czorcie. Czy nie ma już nic świętego?” Po tych słowach księdza, Gruubool napiął się i ponownie przyciągną przeciwnika do siebie za pomocą grawitacji. Następnie nabrał powietrza i wskoczył w trujące tornado, które cały czas napierdalało wokół nich. „Co ty robisz!” Zdziwił się ksiądz, który od razu zaczął słabnąć od trujących oparów. Dodatkowo Gruubool rozluźnił pośladki przez co ojciec Cliff od niego odpadł i porwało go tornado.

Innymi słowy nie szło najlepiej naszym bohaterom.

***

Kubas i WWG stanęli przed obliczem trzech lordów już nie wiadomo który raz w tej powieści. Widzieli, że Kubasowi jest smutno, ale nie muszę chyba pisać czytelnikom, że mieli to głęboko w dupie.

„I czego się dowiedziałeś?” Zapytał lord Tom`Ash.

„To, że mamy problem i nie, nie chodzi mi o mój ryj. Otóż podobno Diablica Martwica jest nieśmiertelna i chuj.”

„No to faktycznie mamy problem. Skoro nie da rady jej pokonać, musimy jakoś inaczej się jej pozbyć.” Powiedział lord P.Ter.

„Ale jak? Poprosimy ją, żeby wypierdalała z ziemi?” wykazał się pomysłowością Kubas, ale nie został doceniony.

„Wyślemy ją tam, gdzie nikomu nie zrobi krzywdy.” Wyjaśnił lord Ski-O. „Wyślemy ją do innego wymiaru, z którego nie ma ucieczki.”

„A jak to zrobimy?”

„Nie jak ale czym.” Lord Tom`Ash wręczył Kubasowi pewien przedmiot. „To pradawny artefakt zwany Trójkątem Bermudzkim.” Był to złoty trójkąt, wyglądający trochę jak instrument – w sensie trójkąt muzyczny. „Znaleziony kilka lat temu przez nas na dnie Atlantyku. Pozwala na wciąganie ofiary do równoległego wszechświata z którego nie ma ucieczki. Gdy użyjesz go na Diablicy, stanie się ona już jedynie przeszłością dla nas i zdechnie w samotności.”

„Mieliście coś takiego i dopiero teraz mówicie?” Zapytał Kubas.

„Naprawdę myśleliśmy, że tą sukę da się pokonać a trójkąt chcieliśmy zostawić na rzecznika prawa pracy, jeżeli Rumun by się poskarżył, że nie dostał jeszcze nigdy żadnej wypłaty.” Tłumaczył dalej ten sam lord. „Pamiętaj jednak, że trójkąt jest jednorazowy. Wóz albo przewóz.”

„Weź też to ze sobą.” Lord P.Ter wręczył Kubasowi fasolkę sensu, która natychmiast leczyła rany i zmęczenie.

„Od dłuższego czasu wiedzieliśmy o wojnie a mamy jedynie jedną fasolkę?” Zasmucił się Kubas

„Trza było kurwa mniej dostawać wpierdol podczas ostatnich tomów a tak w ogóle to nie pyskuj, bo zaraz będziesz musiał z niej skorzystać jeszcze tutaj.” Zripostował lord P.Ter.

„Skoro mamy plan to wypierdalaj na wojnę.” Poprosił grzecznie lord Ski-O.

„Zaczekajcie. Ja muszę wam coś powiedzieć.” Kubas spuścił głowę. „Wyrocznia… ona powiedziała, że ja nie jestem wybrańcem.” Po tych słowach nastała cisza a okularnikowi zakręciła się łza w oku.

„No i?” Zapytali lordowie.

„Jak to no i? To chyba ważne nie?”

„Co ty kurwa Matrixa nie oglądałeś? Tam wyrocznia też powiedziała, że Neo nie jest wybrańcem a jednak jebany był. Poza tym nie była przypadkiem zjarana?”

„No w sumie była. Czyli jednak jestem wybrańcem?”

„Tak, przepowiednia wyraźnie mówiła o dziewczynce z krzywym ryjem która będzie runinem, więc nie ma mowy o pomyłce. A teraz idź już, bo chcemy dokończyć oglądanie walki z najemnikami.”

***

„Chyba przegrywamy.” Stwierdził Rumun oczywiste i znowu oberwał z podmuchu powietrza. „Ała! Już po raz któryś ląduje na dupie a ten cały ksiądz został porwany przez tornado.”

„W dodatku truciciel cały czas wypuszcza dym na nasze oddziały.” Ździraja zaniepokoił się sytuacją. „Oczywiście jak trzeba to Kubasa i Jamesa nie ma.”

„Taki los drugoplanowych postaci.” Rumun podniósł swoje cztery litery.

„Bijecie się czy co?” Zapytał Koks, który razem z Gruuboolem dołączyli do Lucasa.

„Shit. W takim razie oto moja technika ninja!” Ździraja rzucił dymną kulę, która oślepiła na chwilę przeciwników. Lucas jednak jednym ruchem Pióroszabli rozwiał dym. Ździraja jednak zdążył zniknąć.

„A gdzie ten dziad się podział? Spierdolił?” Rozejrzał się Koks.

„Jest pod ziemią.” Zdradził towarzysza Rumun a Koks walnął nogą o powierzchnię powodując liczne pęknie w ziemi. Walnięcie było tak mocne, że Ździraja aż wyleciał na powierzchnię i wylądował obolały ponownie koło rudego.”

„Kurwa ty konfidencie. Prawie go miałem.”

„Rudy jestem, nie? Poza tym nie chciałem być jedyny, któremu chujowo idzie.” Nagle z nieba spadło coś prosto na Koksa. Wyćwiczony refleks sprawił, że złapał to do ręki. Był to mały, pomarańczowy granat z zatyczką w kształcie krzyża.”

„A to co?” Zdziwił się mięśniak, ale zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć, nie wiadomo skąd, jakiś chór ludzi wykrzyczał.

ALLELUJA

Następnie granat pierdolną nie tylko wybuchem, ale i blaskiem białego światła. Ździraja wykorzystał te chwilę i ponownie schował się pod ziemią dzięki swojej kreciej technice ninja.

„Nie wiem o co chodzi, ale podziałało?” Rumun przetarł oczy by dokładniej przyjrzeć się czy cokolwiek zostało z jego oponentów. Niestety okazało się, że Lucas i Gruubool stali nietknięci. Za to za nimi pojawił się osłabiony ojciec Cliff, który przyleciał na ziemię za pomocą metalowego krzyża. Pewnie to pozwoliło mu wydostać się z tornada.

„Jakim cudem stoicie?” Zapytał ksiądz, który miał problemy by uporać się z trucizną. Nie miał jeszcze czasu by uleczyć się świętą magią, ale udało mu się celnie rzucić świętym granatem ręcznym – najpotężniejszą bronią jaką posiadał.

„Dzięki niemu.” Lucas wskazał na Koksa, który w ostatniej chwili przykrył granat własnym ciałem. Nawet nieźle to przyjął, gdyby nie liczyć, że urwało mu rękę, i połowę lewej strony ciała, zresztą twarzy też. „Nie na darmo nazywa się Koksem.”

„Ale już nie powalczy.” Usłyszeli głos Ździraji spod ziemi a ten złapał nogi Gruuboola i wciągnął w jednej chwili go pod ziemię, tak, że wystawała mu sama głowa. Sam po chwili wydostał się na powierzchnię i z całej siły sprzedał mu kopa w ryj. „Zresztą ten, już też nie.”

„Orz wy!” Lucas podniósł swoje paopei by przyzwać potężny atak wiatru, ale zanim to zrobił, zobaczył, że leci do niego jakiś promień. Chciał się zasłonić bronią, ale promień okazał się silniejszy i nie został zablokowany.

BUM

Promień po dotarciu do celu wybuchł a Lucas leżał na ziemi rozwalony. Okazało się, że to Rumun strzelił z innego paopei – Kwiatu Destrukcji, który miała przy sobie Trini. Musiał go jej podwędzić, gdy leżała i słodko spała.

„O shit, faktycznie niełatwo się tym posługiwać.” Powiedział wafel lordów po czym zemdlał.

„Shit! Chłopaki!” Zawołał zmartwiony Koks, bardziej o innych niż o siebie pomimo swojego stanu. „Zapłacicie za to!” Świadkiem sytuacji był ostatni z grupy Gogoshi, czyli Miazman, który podczas walki jedynie stał i smrodził trucizną.

„Cholera niedobrze. Koffing!” Najemnik w masce wyjął pokeballa i przyzwał pokemona Koffinga, czyli zepsuty, latający odświeżacz powietrza. „Smołkskrin!” Zawołał do pokemona coś po Skandynawsku a latająca kula z uśmiechem jak po LSD wypluła czarny dym, który pokrył cały teren dookoła. Przez to, że chwilę wcześniej Lucas padł nieprzytomny albo nieżywy, nie mógł już kontrolować wietrznego wiru więc dym nie został rozwiany. „Teraz albo nigdy!” Miazman skierował Śmierdzikulę bardziej przed siebie i wypuścił truciznę bezpośrednio na naszych bohaterów, którzy zaczęli się nią dusić.

„Kurwa nic ..khe…khe nie widzę.” Stwierdził Ździraja, zresztą Rumun i Cliff również.

„Teraz muszę tylko się ukrywać w ciemności, póki nie zdechną na zapalenie płuc albo koronawirusa.” Uśmiechał się pod maską truciciel aż nagle poczuł coś przy stopie. „A to co? Koń Trojański się zesrał?”

BUM

Ponowny wybuch, tym razem dosłownie pod Miazmanem, którego odrzuciło i wbiło w ziemię. Śmierdzikula wyleciała mu z ręki co zaprzestało tworzenie trującego dymu. Dodatkowo wybuch zdmuchnął oślepiający dym, razem z Koffingiem w pizdu.

„Ale.. jak?… kto?” Zapytał ledwo przytomny zatruwacz.

„Obawiam się, że ja.” Odpowiedział Włodek, który cały czas ukrywał się niedaleko truciciela. „Odkąd zrobiło się ciemno, to chciałem zaświecić sobie światło moją wybuchającą żarówką, ale wyleciała mi niechcący z ręki, sorry.”

„Jakim cudem byłeś tak blisko mnie i przetrwałeś bez maski?”

„A co, chodzi ci o ten dymek? Nawet ładnie pachnie.”

„Jezu…” Miazman odpadł z gry.

„Dobra paktujmy.” Odezwał się Koks. „Dajcie mi zabrać kumpli i sobie pójść to wam nie spuszczę wpierdolu.”

„Ok, dobry deal.” Zgodził się Ździraja i puścił najemników wolno, którzy odjechali na drewnianym koniu trojańskim. Wszystko wróciło do normy a zatruci wojownicy z armii lordów powoli odzyskiwali siły.

„Czy mi się wydaje, czy ten koń wcześniej gadał?” Spostrzegł Włodek, ale nikt go nie słuchał ani nikt nie podziękował mu za uratowanie sytuacji zresztą pewnie sam nie wiedział jak bardzo się przyczynił w tej walce, nawet jeśli niechcący.

„Co z wami!?” Podbiegła reszta przyjaciół, w tym Anielica Żywica. „Trini, ocknij się!”

„Jeszcze 5 minut.” Obróciła się na drugi bok.

„Zostaw ją Anielico, nic jej nie jest, ale z Rumunem jest gorzej więc najpierw ulecz mnie.” Poprosił Ździraja a Anielica zaczęła używać leczącego czary mary by doprowadzić go do ładu. Ojciec Cliff uleczył się sam marudząc, że już na samym początku stracił swój najlepszy granat a Rumunowi pomógł wstać Kupizzz.

„Żyjesz Rumun?”

„Niestety.” Powiedział obolały wafel do drugiego wafla.

„Dobrze się spisałeś… Lordowie przysyłają dla ciebie prezent.”

„Serio? Lol, tego się nie spodziewałem.”

„Masz” Kupizzz wręczył mu nową szczotkę. „Żebyś mógł dalej sprzątać jak to wszystko się skończy.”

„Dzięki kurwa.”

Kilka minut później, gdy wszyscy jako tako się przegrupowali, nastąpił zryw armii zła. Olbrzymie oddziały Cieniasów zaczęły biec w stronę armii lordów.

Bitwa rozpoczęła się właśnie teraz.

=============================================================== 

Bitwa warszawska

===============================================================

Gdy w końcu dwie armie miały spotkać się w zaciętym boju, nasz główny bohater, czyli Kubas pojawił się na przodzie tej dobrej. Dołączyli do niego Ździraja, Trini, Rumun i ojciec Cliff. Chwilę później dobiegli również jego przyjaciele.

„Kubas!” Krzyknął uradowany Włodek.

„Kurwa co tutaj się dzieje? Ja się martwiłem, że się nie załapie w ogóle na te bitwę a wy się opierdalacie? Widać ta powieść schodzi na psy.” Tryskał żółcią Kubas.

„Wal się.” Skomentował ojciec Cliff.

„O pamiętam cię. Ty jesteś ojciec Mateusz, kopę lat.” Pewnie ta ciekawa wymiana zdań trwała by dłużej, gdyby nie to, że nadbiegała właśnie horda przeciwników. „Skoro już tu jestem, czas rozwalić paru frajerów.” Napalił się Kubas po czym wybiegł cieniasom naprzeciw. Reszta obrońców dobra zrobiła ponownie i tak dwie siły starły się w centrum stolicy Polski.

***

Cieniasy w jednej chwili rozprzestrzeniły się po warszawie. Główne uderzenie padło na centrum, ale wiele oddziałów zamotało się w ciasnych uliczkach Śródmieścia, Woli czy Ochoty. Na Pragę nawet istoty stworzone z czystego zła bały się wejść. Kubas dzielnie poprowadził do ataku, przebił się przez kilka rzędów Cieniasów jak przez mięso armatnie, ale w końcu zderzył się z zatłaczającą ich liczbą i musiał się zatrzymać. Wiele jego sojuszników podążyło za nim przez co znaleźli się w miejscu najbardziej krwawej jatki. Kubas nie miał jednak problemu w rozwalaniu Cieniasów za pomocą swoich mocy zresztą jego silniejsi ziomale również.

A jednak, te czarne humanoidalne stwory z jednym, dużym fioletowym okiem i ostrymi pazurami nie były aż tak słabe jak Kitowcy z Power Rangersów.

„Jak tam kompania!? Żyjecie!?” Zawołał Kubas do tyłu rozwalając z kopa jakiegoś frajerasa.

„Martw się o ciebie. Rozwaliłeś dopiero z trzydziestu, jeszcze miliard.” Pouczył go jego mistrz.

„A czy ty przypadkiem nie miałeś się skupić na zajebaniu Diablicy?” Przypomniał sobie Oluś, któremu koledzy opowiedzieli to czego miał okazję nie słyszeć.

„Takiś mądry to powiedz mi, gdzie ją znajdę.”

„Trzeba będzie skopać i wydusić to z jakiegoś ziomka z Azkabanu albo od samego pseudo Turksa łysola.” Dał pomysł Ździraja i każdemu się spodobał oprócz Derekowi i Konradowi, którzy zastanawiali się po chuj w ogóle wzięli udział w tej bitwie, skoro nic nie potrafią. Rzucanie jarmułką oraz sajgonkami już się raczej nie przydawało zresztą przestało być modne w zeszłym sezonie. Postanowili trzymać się blisko Kubasa, a gdy nadchodziło niebezpieczeństwo to leżeć na ziemi i udawać martwych. Na razie wychodziło im to świetnie. Oluś natomiast trzymał się bliżej oddziału Turksów którzy ostrzeliwali wszystko dookoła. Jako jedyny nie dostał broni, bo nie przelazł jeszcze szkolenia więc w sumie był tak samo przydatny jak Derek i Konrad. Jeżeli chodzi o Włodka, Cieniasy omijały go, trudno powiedzieć dlaczego, ale zakładam, że chodziło o jego wszędobylskie pierdy. Cieniasy nie miały nosów, ale pewnie i tak to poczuły. Dzięki temu Włodek miał idealną pozycję by atakować swoimi wybuchającymi żarówkami – niestety Pociski Edisona to jednak paopei a ich używanie wiązało się z obciążeniem organizmu. Postanowił więc nie robić nic i podążać za swoim przyjacielem w okularach i szarej bluzie. Ździraja, Rumun i ojciec Cliff skutecznie eliminowali przeciwników, ale to Trini wygrywała konkurs na najwięcej fragów bowiem jednym swoim laserem z buzi unicestwiała całe rządy przeciwników, zresztą wszyscy z wymiaru Kalangel atakowali podobnie, ale nie z taką skutecznością jak ich wybranka. Po takim opisie można byłoby rzec, że szala zwycięstwa przechylała się na korzyść tych dobrych.

Niestety nie.

Przewaga liczebna wroga obniżała wszystkim morale a więźniowie Azkabanu używali swoich talentów do rozwalania naszych. Szczególnie skuteczni okazali się Magneto – latający emeryt, który wpierdalał tyle magnesu na skurcze, że mógł zacząć kontrolować metal (także metalowi rycerze lordów, stawali się łatwym celem), czarnoksiężnik Gargamel, który po przemienieniu smerfów w złoto stał się milionerem ale nie płacił podatków (za to trafił do pierdla), Al Pacino , który ostrzeliwał wszystko za pomocą swojego karabinu, który ukradł z planu filmowego, Balashek czyli wąsaty i grubaśny ex-strażnik Azkabanu, który za pomocą Keytaru i discopolo niszczył wszystko dookoła (bo niegdyś przeklęła go tak cygańska wróżka) oraz Sułtan Amrit, który dzięki kebabowemu imperium, kilka lat temu najechał Polskę. Było ich oczywiście znacznie więcej, ale autorowi nie chciało się wymyślać kolejnych, których i tak nie zapamiętacie.

Nie tylko oni wspierali armię Diablicy. Byli też kolejni najemnicy (o zgrozo) chociaż może to złe określenie. Wśród szeregów wroga znajdowali się też terroryści z grupy Slitherin prowadzeni przez wice-szefa Malfoya czy czerwony demon zwany Hellboyem.

Tak więc bitwa trwała w najlepsze a końca nie było widać.

***

Tym czasem w kryjówce Diablicy, ktoś zapalił pochodnię, bo było ciemno. Okazało się, że zrobiła to Diablica, która przecierała oczy.

„Która godzina?” Ziewnęła „I gdzie kurwa są wszyscy?”

„Obawiam się, że bitwa się zaczęła, gdy spałaś.” Wyjaśnił Valerian, który pojawił się znikąd jak to miał w zwyczaju.

„Co kurwa!? Czemu nikt mnie nie obudził!?”

„Próbowaliśmy, ale się nie dało. Nawet kopnąłem cię w mordę a ty dalej smacznie spałaś.”

„O ty chuju.”

„Przez chwilę myślałem, że naprawę zginęłaś.”

„Nie żartuj, wiesz, że jestem nieśmiertelna.”

„Ale gdy runin zużyje dosłownie całe Worywoku to zazwyczaj umiera jak w przypadku użycia Wysysacza.”

„To dlatego zdradziłeś im informacje o naszej armii? Bo się bałeś, że pomrę z wysiłku? Żałosny jesteś.”

„I kto to mówi. Jesteś nieśmiertelna a stresujesz się walką z tym okularnikiem. Dalej martwisz się swoją przepowiednią, współczuje.”

„Dobra ryj, już ci powiedziałam, że zmienię swoje przeznaczenie. Muszę ubrać moją zbroję a potem idę go zajebać.”

„Poczekaj. Może nie będziesz musiała. Usiądź sobie wygodnie i oglądaj relacje w TV. Ja i moi podopieczni się nim zajmiemy. Poza tym chyba zapomniałaś o naszym najsilniejszym sprzymierzeńcu.”

„No w sumie racja.”

***

Kubas i reszta napierdalali się w najlepsze z Cieniasami, ale drogę zagrodzili im czerwony demon – Hellboy, który z ryja był podobny do najbrzydszego aktora na świecie – Rona Perlmana oraz zielonoryjna wiedźma Maleficent, która była podobna do Lary Croft, tzn. Angeliny Jolie.

„Kutwa zaraz przybędzie ktoś z niebieskim ryjem. Wy też spierdoliliście z Azkabanu?” Wykrzyczał Kubas.

„Wypraszam sobie, nie jestem jakimś tam więźniem. Wisiałem przysługę Diablicy więc jej teraz pomagam.” Wyjaśnił Hellboy.

„Ja tak samo. Kiedyś oddała mi zwycięstwo w konkursie na miss zła więc teraz spłacam dług.” – Wyjaśniła czarownica.

„Jeden chuj i tak traficie do piachu.” Kubas zaatakował Hellboya, bo ten stał bliżej. „Hammer Head!” Zebrał energię wokół głowy, ale coś go zatrzymało. Okazało się, że jedna ręka demona jest większa i utwardzona i to nią zablokował atak. „A to co?”

„Tak długo waliłem konia, że ręka mi zdrętwiała. Teraz jest wszechpotężna!” Czerwony uderzył ową ręką w przeciwnika, ale Kubas uniknął. Maleficent natomiast podniosła swój kostur i zaczęła napierdalać z jakiś czarnych pocisków. Kubas jednak zgrabnie się poruszał i nic go nie trafiło.

„Chuje, jest dwóch na jednego.” Powiedział sam do siebie, ale usłyszała go śmierdząca osoba obok niego.

I nie.

Nie był to Włodek.

„Ktoś ty?”

„Jestem Czesław z klanu Aburame. Wspieramy was w bitwie a ja jestem ich liderem. Przybywam z odsieczą.” Czesio miał zieloną skórę, kawałek jego mózgu wystawał z głowy, śmierdział przez co latały wokół niego muchy a na nosie nosił małe, okrągłe czarne okulary, które ukradł Leonowi Zawodowcowi. Ubrany był w szarą bluzę z wysokim kołnierzem.

„A co potrafisz?” Zapytał Kubas.

„Zaraz zobaczysz.” Czesław podniósł ręce i przyzwał do siebie rój much, którymi mógł swobodnie dowodzić. „Mój klan od zawsze śmierdział i dzięki temu nauczyliśmy się kontrolować otaczające nas muchy.”

„To pokaż co potrafisz.” Czesław wziął się do roboty i wysłał oddział owadów na przeciwników. Jednak Maleficent jednym ruchem ręki wytworzyła ogień i spaliła małych przyjaciół Czesia. „Ogień? Przydałby się pułkownik. W ogóle, gdzie się podziewa ta parówa?”

„Hahaha! Nic nam nie zrobisz młodzieńcze.” Uśmiała się czarownica. „Skoro ogień załatwi sprawę, to proszę bardzo!” Nagle Maleficent pokryła się cieniem i przemieniła w wielkiego smoka, który zaczął napierdalać ogniem z ryja.

„Skoro tak, to ja też użyje swojej najlepszej techniki, nie ma co czekać.” Czesław zrobił krok do przodu i wezwał jeszcze więcej much, które otoczyły jego ciało w całości. On też zaczął się powiększać a owady ułożyły się w ręce, nogi, rogi i ogon. Powstał wielki potwór złożony z much. „Oto Włatca Much! Belzebub!” Zanim Smok wycelował paszczą w Belzebuba, ten przypierdolił mu z całej pety w mordę powalając go na ziemię.

„Zajebiście!” Zawołał Kubas.

„I jak ładnie pachnie!” Zawołał Włodek.

„Lepiej się skup!” Zawołał Hellboy i chciał uderzyć Kubasa swoją utwardzoną łapą, ale Kubas ponownie uniknął.

„Jak chcesz kogoś pokonać to nie wołaj go przed atakiem.” Pouczył nasz bohater wroga chociaż zazwyczaj sam tak robił.

„Hia!” Hellboy wyprowadził jeszcze kilka ciosów, ale żaden nie dosięgnął celu. „No kurwa nie unikaj!”

„Hammer Head!” Kubas naładował moc wokół głowy i chciał zaatakować demona w czerwony brzuch, ale ten zasłonił się ręką – znowu. Następnie Kubas kucnął i przeszedł pod ręką a następnie po pedalsku się do niego przytulił.

„Orz ty gnoju!” Czerwony Demon chciał go uderzyć zanim ktokolwiek z piekła, zobaczyłby go w takiej sytuacji więc zaatakował przytulonego Kubasa z całej siły. Ten w ostatniej chwili odlepił się od Hellboya przez co ten przywalił sam sobie w bebzol po czym zemdlał.

„Nieźle Kubas to wymyśliłeś jak na to, że jesteś głupi.” Pogratulował mu Włodek.

„Dzięki, wszystko zaplanowałem zawczasu.” Popisał się Kubas chociaż tak naprawdę chciał się jedynie przytulić, bo Hellboy okazał się taki ciepły, że po prostu chciał poczuć trochę tego ciepła, bo całe życie mu go brakowało. „Czesław zajmie się tą szmatą, a my lecimy dalej! Come on!”

Kubas i Włodek pobiegli dalej a za nimi oddziały armii lordów.

***

„Niedobrze.” Rzekł Kubas, który położył kolejnego Cieniasa.

„Co jest?” Zapytał Konrad, który razem z Derekiem leżeli gdzieś pod ławką i udawali pokonanych.

„Wyrwaliśmy się za bardzo do przodu a reszta została w tyle. Poza tym kurwa, ich jest tak dużo, że prędzej zdechnę niż znajdę Diablicę.” Poskarżył się okularnik.

„To może wejdź na jakiś wysoki budynek i rozejrzyj się co i jak. Może wypatrzysz sucz.” Podał pomysł Włodek.

„No z tym wypatrywaniem to pewnie średnio, bo jestem ślepy, ale może aktywuje jakiś wyzwalacz i coś się stanie. Zaraz wracam.” Kubas wbiegł do hotelu Marriott i wjechał windą na sam dach co trochę mu zajęło. Zostawił kolegów samych wśród miliardów przeciwników.

„O kurwa.” Rzekł Derek i wrócił do udawania martwego.

Kubas natomiast wyluzował się, gdy wjeżdżał elegancką windą na dach. Wyszedł na klatkę schodową a następnie na powierzchnię. Podszedł do krawędzi by zobaczyć, jak sytuacja wygląda z góry i tak jak myślał chuja dostrzegł. Już chciał wracać z powrotem by zobaczyć czy jeszcze ma przyjaciół na tym świecie, ale zatrzymał go pewien znajomy głos.

„Czekałem na ciebie Kubas.” Okazało się, że na dachu czekał już na niego nie kto inny tylko bohater poprzedniej dekady zwany Kapitanem Polską. Był to wysoki, ubrany w biało czerwony kombinezon i maskę o tym samym kolorze, wąsaty mężczyzna. Na plecach zarzuconą miał pelerynę, również biało czerwoną. Na stopach zamiast butów miał sandały do zestawu oczywiście z białymi skarpetkami. To właśnie jego Diablica Martwica chciała wyciągnąć z Azkabanu i przekabacić na swoją stronę co jej się udało w poprzedniej części. Kapitan posiadał potężną moc, bo był tyle razy silniejszy, ile miał procentów alkoholu we krwi. Aktualnie popijał piwko (żuberka jak mnie wzrok nie myli) więc jego moc oscylowała między pomnożoną razy 5 albo 6 co już czyniło z niego niezłego mocarza.

„Jak mnie znalazłeś Kapitanie?” Zaciekawił się Kubas.

„Stałem na wieżowcu obok i cię wypatrywałem.”

„A więc wpadliśmy na podobny pomysł. I co? Zabijesz mnie?”

„Oczywiście, że tak. Zaraz cię rozwalę i zostaniesz zapomniany a ja zajmę twoje miejsce. Następna część będzie nazywać się Kapitan Polska Adventure Reaktywacja.”

„Co najwyżej Kapitan Polska Chujowy Żołnierz.” Kubas podniósł gardę. „Rozumiem, że jesteś wkurzony za to, że cię przymknęli w pierdlu i chcesz na mnie wyładować swoją frustrację, ale kurwa, dlaczego współpracujesz z Diablicą!”

„Mam ją w dupie, ale załatwiła mi tyle alkoholu, ile potrzebuje. Poprosiła mnie jedynie o zgładzenie ciebie i taki mam zamiar.” Kapitan również przygotował się do walki a pustą puszkę po piwie wyrzucił gdzieś w kąt. „En garde!”

„Co?” Gdy Kapitan rzucił się na Kubasa i zaatakował, ten cofnął się dwa kroki do tyłu i zablokował jego cios. Poczuł jednak jak silne są uderzenia przeciwnika. Postanowił, że przełoży Worywoku na całe ciało, gdyby zdarzyło mu się jednak oberwać. Kubas ogólnie miał prosty plan pokonania Kapitana a polegało to na nie daniu się trafić. Zapomniał chyba, że to nie jego oponent jest ślepy a on, no ale cóż…

…zobaczymy co się stanie.

„Hammer Head!” Teraz to Kubas zaatakował, ale z główki. Kapitan uniknął. „Widzę, że idzie ci lepiej niż w Azkabanie.”

„Wtedy byłem zbyt pijany by pamiętać kung fu.”

Nastąpiła wymiana ciosów a właściwie uników. Żaden z bohaterów nie trafił drugiego a wszystkie ciosy były mocne i naładowane mocą. Ktoś by powiedział, że ta walka była bardzo wyrównana i ekscytująca, ale ja powiem, że jest nudna. Aż do czasu.

„Nieźle walczysz jak na szczeniaka.” Pochwalił okularnika Kapitan.

„Ty też nieźle jak na recydywistę.” Odpowiedział Kubas nieznanym sobie rzeczownikiem, ale w sumie trafił w sedno.

„Powinniśmy skończyć rozgrzewkę.” Oznajmił Kapitan Polska i zrzucił z siebie pelerynę, którą porwał wiatr. Poleciała w niebo i zaczepiła się na antenie, powiewając pięknie na wietrze.

„Kurwa, ja zawsze chciałem to powiedzieć.” Kubas nie zrzucił peleryny, ale zrzucił z siebie inny ciężar, czyli klocka. Szybko zrozumiał, że Kapitan nie żartował, ponieważ na jego oczach zaczął pić wódeczkę marki Sobieski. I to bez popitki.

Jebany.

„Teraz zacznie się prawdziwa walka.” Kubas trochę się przeraził, ale wiedział, że to kwestia czasu aż Kapitan odpali swoje 40 procent mocy. Jego plan był cały czas ten sam. Nie dać się trafić.

Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Będąc na dachu, nie za bardzo gdzie miał się schować. Zaraz miała się powtórzyć scena z dachu więzienia, ale tym razem Kubas był szybszy. Zanim wąsaty żołnierz dokończył smakować wódkę, nasz bohater naładował energię wokół ręki i wypuścił pocisk we wroga.

„Kubas Cannon!” Krzyknął a jego atak dosięgnął celu. Wiedział, że ta technika jest za słaba by poważnie zranić Kapitana, ale dała mu chwilę na zbliżenie się. W jednej chwili ponownie byli już w zwarciu. „Dobrze wiem, że jesteś ode mnie silniejszy! I pewnie nie przeżyłbym twoich dystansowych ataków „podmuchów”. Ale nic ci po twojej sile, jeśli nie dam ci się trafić. A po wódce twój styl walki ssie jak Tokyo Hotel!” Kubas postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zebrał gniew, który od dawna trzymał w sobie a na dodatek przypomniał sobie jak kiedyś pani w szkolnym sklepiku ojebała go na 10 groszy. To wystarczyło by chociaż częściowo aktywować jego najpotężniejszą technikę. Szał Bojowy! Wściekły okularnik zaczął wyć jak bestia, zrobił się czerwony, żylasty a z mordy toczyła mu się piana. Pewny siebie atakował głową, kopniakami, uderzeniami, nawet dupą a wszystkie ciosy były mega szybkie i celne. Ale jego przeciwnik zablokował wszystko bez problemu. „Wrrrr! Co!? Ale jak!?”

„Nieźle młody, nie sądziłem, że kryjesz w sobie tyle mocy. Niestety ja również wróciłem do formy po odsiadce w Azkabanie. Prawda, jestem pijany, ale to właśnie jest moja technika walki – Wódżitsu!” Wyjaśnił Kapitan blokując wszystkie ciosy i wyprowadzając jeden celny w tors Kubasa. Fala uderzeniowa była tak wielka, że wszystkie szyby w hotelu popękały a Kubas wyleciałby aż na Białołękę, gdyby Kapitan nie przytrzymał go drugą ręką. „No proszę, nie straciłeś przytomności. To pewnie przez ten twój szał ciągle się rzucasz.” Kapitan rzucił Kubasem jak śmieciem na dach.

Trudno dokładnie opisać w jakim stanie był Kubas. Faktycznie jedynie adrenalina trzymała go przy życiu i jego wkurw. Nie chce opisywać tego jak rozwalone było jego ciało i narządy wewnętrzne, o kościach już nie wspominając. Powiem jedynie, że był rozpierdolony w chuj. Gdyby nie Worywoku wokół jego ciała i to podczas jego najlepszej techniki, jego ciało rozerwało by na strzępy jak ciało Scarfa. Powiedzenie, że Kubas powoli dochodził do siebie byłoby nie na miejscu więc napiszę, że odzyskał jasność umysłu.

„O.. ty…. Gnoju…” Kubasowi przeszła przez myśl pewna myśl. Posiadał on przecież artefakt – Trójkąt Bermudzki, który mógłby w jedną chwilę wyłączyć Kapitana Polskę z gry. Ale co wtedy z nieśmiertelną Diablicą Martwicą? Przecież to nią ma zapieczętować w innym wymiarze. Z drugiej strony nic nie zapieczętuje jak tutaj zdechnie. „Jeeebać….. Pis….”

„Ostatnie słowa warte zapamiętania.” Przyznał Kapitan i ponownie wyprowadził potężny atak by dobić swojego przeciwnika. Tym razem fala uderzeniowa zniszczyła połowę dachu i budynek obok. A jednak Kubas leżał dalej w tym samym miejscu. Skrawek, na którym zdychał zachował się, ponieważ ktoś osłonił go własnym ciałem. „A co tutaj się dzieje?”

Kubas podniósł wzrok i dostrzegł potężną posturę przed nim. Ktoś go ocalił, ktoś kto był umięśniony i ubrany w pomarańczowy, sportowy strój. Nasz okularnik ledwo widział jego twarz, a jednak rozpoznał wybawcę bowiem ten nie miał twarzy a czerwoną głowę ze znakiem zapytania wyrytym tam zamiast ryja.

„Tata?” Podniósł rękę na gest pojednania a raczej podniósłby, gdyby jej nie miał połamanej w 14 miejscach.

„Ta kurwa, twój stary.” Odpowiedziała postać, która nie miała ust no, ale chuj. „Nie czekaj kurwa, zła odpowiedź wcale nie twój stary. Przecież, to ja. BoB.”

Drugie B pisane jest z dużej litery, żeby nie pomylić tej postaci z innym Bobem, czyli Bobem Budowniczym, który pracował na rusztowaniu na budynku obok. Tak, tym rozwalonym przed chwilą przez Kapitana Polskę.

RIP.

„BoB? Co t…ty….tutaj … robisz?” Zapytał ledwo żywy Kubas.

„Przybyłem z pomocą jak można się domyśleć.” Nasz bohater i czytelnicy poznali BoBa jako zawodnika w Turnieju Trójmagicznym w piątej części powieści. Razem z Kubasem, Jamesem i Trini, doszedł do finału.

„To ja mam inne pytanie.” Odezwał się Kapitan Wąs. „Jakim cudem przyjąłeś atak i jeszcze stoisz?” Nie krył zdziwienia Kapitan Wódka. „Kurwa narrator jeszcze jeden raz i ciebie też rozpierdolę.”

Dobra spoko. Nakrzyczał na mnie Kapitan Obrażal….Polska.

„To był naprawdę potężny atak gościu. Może i nie widzisz grymasu bólu na mojej mordzie, bo jej nie mam. Ale uwierz mi czuje go w ciele.” BoB rozmasował mięśnie. „Jesteś dość mocny nie? Widzisz, ja też nie jestem taki normalny do końca.”

„Tak, widać po ryju a raczej jego braku.”

„Widzisz, moja skóra to Skamienirdza. Działa jak pancerz i potrafi zaabsorbować 20 procent obrażeń.”

„20?.... wcz…wcześnie…j było 10….” Zarzucił mu błąd w wyjaśnianiu albo autorowi w pamięci Kubas.

„Może i było, ale dużo ćwiczyłem. Jeszcze bardziej zahartowałem ciało. Zresztą, gdyby to było tylko te 10 procent, to pewnie bym już tutaj nie stał.” Przyznał się BoB.

„Twoja czerwona skóra was nie uratuje.”

„Ale to już tak!” BoB zamachnął się i chciał przypierdolić Kapitanowi w japę, ale ten ogarnął się zawczasu i również to zrobił. Pięści zderzyły się ze sobą a wszystko wokół zawirowało i zatrząsało się. Oprócz świetnej defensywny, BoB był też po prostu potężnym koksem, porównywalnym nawet do tego z Gogoshi, jak nie lepszym. Zderzenie zabolało zarówno jego jak i jego przeciwnika.

„O ty klocu. Jeszcze nikt nigdy nie zablokował mojego ciosu przy 40 procentowym booście!” Wykrzyczał Kapitan w złości a nie po to by pochwalić BoBa. Mężczyźni odsunęli się od siebie.

***

Przenieśmy się na sekundę do pałacu lordów. Trójkę gospodarzy odwiedził pewien gość, który podobnie jak Kapitan Polska, popijał browara.

„Siema ziomy.” Odezwał się młody facet, brunet, który nosił bluzę z kapturem za dużą o jeden lub dwa rozmiary, zresztą spodnie też więc prawie spadały mu z dupy.

„O profesor Duczman. W samą porę. Czy Tobie i BoBowi udało się znaleźć to o co prosiliśmy?”

„A czy lepiej zaliczyć grubą, ale ładną czy chudą, ale szpetną z ryja?”

„Co?”

„No pewnie, że znaleźliśmy. Wysłałem już BoBa, żeby dostarczył to Kubasowi. Z tym odnajdziemy Diablicę Szmatławicę bez problemu.” Dokończył zdanie oraz piwo profesor.

***

BoB i Kapitan Polska na podniszczonym dachu Marriottu, dalej toczyli pojedynek. Kubas wykorzystał te chwilę by przekręcić się na drugi bok i wyjąć fasolkę sensu z kieszeni. Na szczęście złamana ręka była wygięta tak, że praktycznie znajdowała się przy jego spodniach. Trochę bólu i wysiłku i udało się wyjąć fasolkę. Następnie przeczołgał się do niej niczym dżdżownica i sięgną po nią ryjem. Gdy tylko ją połknął, postawiła go na nogi a wszelkie rany odeszły w zapomnienie.

„Nastawianie kości nie było zbyt przyjemne.” Stwierdził Kubas podchodząc do wyczerpanego już BoBa.

„Jakim kurwa cudem żyjesz?” Zdziwił się Kapitan.

„Fasolka?” Zgadł BoB.

„Tak, ale ostatnia. Widzę, że ci dobrze idzie.” Pochwalił kolegę Kubas, bo zobaczył, że BoBowi udało się przyrżnąć wąsaczowi raz po ryju. „Wygląda na to, że im bardziej jest pijany, tym gorzej mu idzie te jego Wódzitsu.”

„Co takiego kurwa?” Podrapał się po głowie BoB.

„Widzę, że nie mogę was potraktować lekko. Chciałem tego uniknąć, bo bałem się o otoczenie, ale skoro i tak miasto jest sceną bitwy to nie będę się powstrzymywał.” Rzekł Kapitan po czym wyjął butelkę z absyntem i opierdolił całą i to na jednym tchu.

„O mój boże.” Przeraził się Kubas.

„No. Ma gardło ze stali jebany, tak na jeden raz?” Zachwycił się BoB.

„Nie o to chodzi, teraz zwiększy się mu moc i to do 70 procent. Teraz miał 40.”

„To o to mu chodziło. Niedobrze, nawet moja Skamienirdza tego nie wytrzyma.”

„Uważaj! Nadchodzi!”

Gdy tylko Kapitan przestał pić i powstrzymał odruch wymiotny, rozpędził się i zaatakował pięścią w naszych bohaterów, którym śmierć zaświtała przed oczami.

JEB

Kubas nawet nie zdążył pogodzić się z porażką. Jednak o dziwo nic się nie stało. Przynajmniej z nimi. BoB w jakiś sposób zablokował cios przez co pozostali bez szwanku. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o dworcu centralnym, który razem ze złotymi tarasami wypierdolił w powietrze.

SRUUUUUUUUU

„Co za moc…” Spojrzał za siebie Kubas po to by zobaczyć obraz destrukcji. Ale jakim cudem jeszcze żyjemy? Jednak to wytrzymałeś?”

„Nie. Gdybym dostał tą pięścią to już byśmy nie żyli. Musiałem użyć tego.”

Nawet Kapitan Polska z ciekawości spojrzał na przedmiot, który zablokował jego najpotężniejszy cios. Był to lśniący miecz, który BoB wyjął w ostatniej chwili.

***

„Miecz czy nie, powinien połamać się jak patyk.” Stwierdził Kapitan i cofnął się o krok z nadzieją, że BoB wytłumaczy w jaki sposób zablokował kawałkiem metalu jego potężny atak. Kubas również był ciekawy.

„Co to za miecz?” zapytał.

„To właśnie powód, dla którego cię znalazłem.” BoB odwrócił się okularnika i przekazał miecz. „Oto Ex-Calibur.”

„Excalibur?” Dopytali

„Nie, nie. Ex-Calibur. Najpotężniejszy miecz samego Króla Artura. Porzucił go na rzecz innego, dlatego zwą go jego Ex mieczem. Nie stworzono nigdy potężniejszego ostrza. Został on stworzony z wszystkich przetopionych Nokii 3310. Innymi słowy jest niezniszczalny.”

„To się nie dziwie, że powstrzymało mój cios.” Przyznał Kapitan.

„Jakiś czas temu, trzej wielcy lordowie poprosili mnie i profesora Duczmana, żebyśmy odnaleźli dla ciebie ten miecz. To nie było łatwe, musiałem zajebać Koziołka Matołka, żeby go zdobyć.” Wyjaśnił czerwony (ale BoB, nie żaden komuch)

„No to kurwa mega ciężko… Ale po co mi ten miecz? Znaczy jest spoko itd., itp. Ale ja średnio, czyli w ogóle nie umiem nim walczyć. W Sword Fightning mam poziom 1, zresztą tak jak w byciu fajnym.” Odpowiedział tytułowy bohater.

„Zamknij dziób to się dowiesz. Ten miecz ma jeszcze jedną właściwość. Na Nokiach 3310 testowano pierwsze GPS dzięki czemu, jeżeli właściciel się bardzo skupi, może odnaleźć poszukiwane miejsce.”

„Czyli w końcu znajdę drogę do Eldorado!” Ucieszył się Kubas a BoB go zbeształ.

„Debilu! Z tym mieczem odnajdziesz kryjówkę Diablicy Martwicy!”

„Ahaaaaaaaa…” Pozytywnie zaskoczył się nasz brzydal i z podziwem spojrzał na miecz. „Zajebiście! Tylko skoro ten miecz był tak potężny to czemu Król się go pozbył?”

„I jakim cudem w ogóle go miał, skoro Nokie 3310 wyprodukowali w 2000 roku.” Zastanawiał się Kapitan.

„Kurwa zadajecie za trudne pytania. Skąd mam wiedzieć, Koziołek Matołek nie był zbyt rozmowny, gdy mu obijałem ryj. Wypróbuj go Kubas.”

Okularnik postanowił posłuchać rady i podniósł triumfalnie miecz. Z całej siły pomyślał o kryjówce Diablicy i ogólnie o tej suce. Wszelkie negatywne emocje, które do niej czuł sprawiły, że miecz zareagował a Kubas już po raz drugi podczas pobytu na dachu zrobił w gacie (właściwie trzeci, ale nie liczę rozerwania na strzępy jego zwieraczy i innych narządów). Po chwili Ex-Calibur zabłysną mocno i światło, które od niego promieniowało, wskazało konkretny kierunek.

„A więc tak to działa.” Kubas opuścił miecz. „Przyda się jak zgubie portfel albo klucze.”

„Nic ci to nie da, bo nie zejdziesz z tego dachu żywy.” Oznajmił Kapitan Polska, ale zanim zadał kolejny cios, coś huknęło i to bardzo głośno. Wszystko się trzęsło i telepało jakby nastąpiło trzęsienie ziemi. Trójka na dachu spojrzała w stronę centrum by zobaczyć co wydało taki głośny dźwięk.

Okazało się, że Pałac Kultury i Nauki wystartował w powietrze niczym rakieta.

***

„Co się właśnie stało?” Zapytała Anielica Żywica, która stała z zasłoniętymi uszami niedaleko pałacu i obserwowała z pierwszego rzędu jak wyjebał w powietrze z resztą obecnych dowódców z armii lordów. Nikt nie potrafił jej odpowiedzieć na pytanie, dopóki Kupizzz nie odzyskał przytomności. Stał bowiem najbliżej pałacu i oczywiście dosięgnęły go płomienie z silników czy czegoś tam co wyrąbało budynek w przestworza.

„To była PKiN Rocket.”

„Co kurwa?” Dopytał generał Chi Wu, ale trudno było ustalić czy przez to, że prawie ogłuchł od huku czy przez to, że nie mógł uwierzyć w jego słowa.

„Kiedy Rosjanie mieli wybudować pałac w warszawie, to tak się spili, że im się pojebało i zbudowali wielką rakietę. Lordowie postanowili to wykorzystać i obudowali ją murami i ścianami, żeby zachować ją na czarną godzinę. Właśnie nastała.” Wyjaśnił wafel.

„Ale gdzie ona poleciała? W co jebnie?” Dopytywał młody papież Cracvs.

„Jak to w co? W Kryjówkę Diablicy.”

***

„Ale skąd wie, gdzie lecieć?” Zapytał Kubas Wróżki Wali Gruszki, która pojawiła się koło nich i wytłumaczyła mniej więcej to samo obecnym na dachu co Kupizzz w obozie dowodzenia.

„Jak to skąd? Przecież właśnie wskazałeś jej położenie za pomocą miecza.” Powiedziała WWG.

„Ale przecież promień wskazał tylko kierunek a nie konkretne miejsce.”

„To wystarczyło. W tę stronę jest tylko jedna lokacja, gdzie główny antagonista może mieć swoją siedzibę.” Po tych słowach czwórka spojrzała w którą stronę poleciała rakieta i wszyscy rzekli w jednym momencie.

„…Sosnowiec.”

„Chwila, ale skoro PKiN Rocket rozpierdoli cały Sosnowiec to czy nie rozwali tez wszystkich mieszkańców?” Zapytał zmartwiony BoB.

„…wiedziałam, że o czymś nie pomyśleliśmy. Ale jak rozwali wszystko w pizdu to może nawet nieśmiertelność Diablicy jej nie pomoże, skoro nie zostanie z niej nawet proch”

„Halo, możemy wracać do walki? Ja tutaj trzeźwieję.” Zniecierpliwił się Kapitan a Kubas i BoB wrócili myślami do pojedynku.

„Znikaj Wróżko zanim czymś oberwiesz.” Polecił Kubas, ale ona spierniczyła jeszcze przed tym ostrzeżeniem. „Dzięki temu mieczu, mamy szansę na wygraną.” Podniósł na duchu siebie i BoBa Kubas chociaż sam trząsł się jak osika.

„Obyś miał rację. Ale nie będę czekał aż nas trafi.”

„Ja też nie!” Po tych słowach Kubas i BoB rzucili się na Kapitana by przejąć inicjatywę. Ten jednak zdążył wziąć zamach i uderzył ponownie potężną pięścią. „Ja się tym zajmę!” Główny bohater, pewny siebie przyspieszył i chciał użyć miecza do zablokowania ataku, tak jak wcześniej zrobił BoB. Nie przewidział jednak tego, że może i zablokował cios, ale nie zaparł się w żaden sposób przez co wyjebało go z dachu w pizdu. „Aaaaa……!”

„Kubas! Kurwa!” BoB nie zdążył złapać kolegi, ale za to wykorzystał tę chwilę by po raz kolejny przypierdolić z piąchy w twarz Kapitana. Tym razem wybił mu kilka zębów i złamał nos. Na szczęście jego piękny wąs nie został naruszony.

„Zostałeś tylko Ty!” Wykrzyczał Kapitan po wypluciu śliny z krwią. „Bez miecza nie jesteś taki odważny co?”

„Shit!” BoB zdał sobie sprawę ze swojego fatalnego położenia, lecz automatycznie podniósł gardę by się obronić przed ciosem. Zanim jednak go otrzymał, coś się wydarzyło. Coś bowiem spadło z nieba tuż obok nich i tuż przed tym jak BoB poczuł na swojej skórze ból. Okazało się, że to Kubas, który spadając z wieży, wezwał Sowę z Kubusia Puchatka i poleciał na niej do góry. Następnie zeskoczył z niej atakując mieczem. Trudno rzec czy taki był jego zamiar, ale idealnie odciął prawą rękę Kapitanowi, którą miał już przynieść zgubę czerwonemu.

Trysła krew a Kapitan cofnął się kilka kroków, zszokowany, złapał się za kikut.

„Aghh! Ty mały chujku!”

„Do usług. Spłaciłem swój dług BoB.” Pochwalił się Kubas.

„Niech ci będzie. Ale jebany ma jeszcze jedną rękę i dwie nogi, o wąsach nie wspominając. Nie możemy czuć się bezpiecznie.” Odpowiedział jego sojusznik.

„Zapłacicie mi za to. A kiedy już was rozwalę, to potem rozwalę całe to miasto!” Wkurzył się Kapitan, który dopiero teraz poczuł ból w rannym miejscu.

„Jesteś żałosny” Odpowiedział nasz bohater i aż mu poszło w pięty, bo usłyszeć coś takiego od Kubasa to przypał a nawet prypał. „Lordowie i reszta wspominali, że byłeś potężnym bohaterem dobra, a stałeś się jedynie złym pijakiem i co z tego, że mocnym w chuj.”

„Powiedział bohater z takim ryjem.”

„Może im mam krzywy ryj, ale pozostanę bohaterem do końca swoich dni.”

„Czyli aż do dzisiaj.”

„Nawet jeśli to co? Dalej nim będę, a co, jeżeli ty dzisiaj polegniesz? Znikniesz z kart historii a nawet jeśli nie, zapamiętany zostaniesz tylko jako pijaczyna, który wspierał armię zła. Ty po prostu nie nadajesz się na bohatera i coś mi się wydaje, że nigdy się nie nadawałeś.”

Kapitan chciał jakoś zripostować okularnikowi, ale szczerze dotknęły go jego słowa.

***

Tym czasem w Sosnowcu na dachu oddziału uniwersytetu śląskiego stała Diablica Martwica oraz Valerian i wpatrywali się w niebo. Już z oddali widać było jak leci w ich stronę PKiN Rocket. Nawet mieszkańcy Katowic i okolic zastanawiali się, dlaczego na niebie popierdziela Pałac Kultury i Nauki.

„Oryginalne.” Skomentowała Diablica, której doniesiono zawczasu o rakiecie.

„Mam ją przenieść gdzie indziej za pomocą swojej mocy?” Zaproponował Valerian.

„Nie. Sama się tym zajmę, bo przez was nie mam nic do roboty.” Powiedziała po czym poniosła rękę. Wokół niej zebrało się czarne Worywoku, które uformowało nad nią dłoń z czarnej energii tylko, że naprawdę olbrzymich rozmiarów. Za pomocą czarnej dłoni, w pewnej chwili po prostu złapała rakietę-pałac, zamachnęła się i rzuciła nim w stronę, z której przybył. „Oddaje!” Krzyknęła z uśmiechem.

„Oto potęga runy Akunoo – runy zła.” Skomentował zszokowany trochę Valerian. Wiele razy widział Diablicę w akcji i za każdym razem zaskakiwała go swoją potęgą. Wiedział, że nawet sto lat treningu, nie sprawi, że dorówna jej w ilości Worywoku.

***

„Nic nie rozumiesz. Nie szczekałbyś tak, gdyby i ciebie zamknęli za jeden drobny błąd.” Odpowiedział po chwili milczenia Kapitan.

„Nie uważam, żeby przymknięcie Ciebie w Azkabanie Kapitanie to był dobry pomysł. Ale wiesz co? Ty, jak niewiele osób na świecie dostałeś drugą szanse. I na co ją marnujesz?”

„Łatwo ci mówić.”

„Nie jest jeszcze za późno.” Kubas wyciągnął do niego rękę. „Jeszcze możesz zostać takim bohaterem, jakiego świat nie widział.”

„Chyba nie zdąży.” Powiedział BoB a okularnik i wąsacz spojrzeli na niego, bo przerwał ich piękną i wzruszającą chwilę. Gdy zapytali, dlaczego, BoB jedynie wskazał na niebo by i oni zobaczyli, że olbrzymia rakieta leci teraz prosto na warszawę…

„O kurwa rozpierdoli całe miasto! Już po nas! WWG! Zabierz mnie stąd!” Spanikował Kubas. „Jestem za młody i brzydki, żeby umierać!”

„A tyle kurwa gadałeś o byciu bohaterem.” Zgnoił go teraz Kapitan Polska.

„A co mam zrobić? Nie dam rady powstrzymać tej rakiety, zresztą wy też nie. Przynajmniej przeżyje ja, główny bohater więc zawsze będzie można napisać kolejne części.”

„Jesteś beznadziejny.” Stwierdził BoB.

„Może ty nie możesz powstrzymać rakiety.” Wstał Kapitan. „Ale ja mogę.”

„To miło, że się nagle nawróciłeś, ale z jedną ręką, ranny, nawet twoje 70 procent nie wystarczy.” Ostrzegł go BoB.

„Kubas. Pokażę ci, że jestem lepszym bohaterem niż ty czy twoi przyjaciele razem wzięci. Mam jednak jedną prośbę. Zapamiętajcie to co zaraz zobaczycie, zresztą ten widok sam na zawsze wyryje się wam się w głowie.” Kapitan wyjął ostatnią ze swoich butelek, które trzymał chyba kurwa w kieszeni, chuj wie. Na niej było napisane:

SPIRYTUS 95%

„O mój boże.” Przerazili się Kubas i Bob, ale w jednej chwili odzyskali też nadzieję. Tylko to mogło powstrzymać potężną PKIN Rocket.

„Żegnajcie. Zapamiętajcie moje imię.” Kapitan wypił spirytus i chwilę stał bez ruchu. Następnie wystrzelił z dachu, jakby sam był rakietą a cały hotel zaczął się rozpadać od tego wstrząsu.

„O panie!” Kubas wypuścił z ręki miecz, który poleciał gdzieś w pizdu a on razem z BoBem wylądowali na plecach wcześniej przyzwanej Sowy, której Kubas zapomniał odesłać. „Dzięki sowa.”

„Spoko” Odpowiedział ptak. Latała z naszymi bohaterami jeszcze trochę w powietrzu, dzięki czemu mogli zobaczyć co odwala Kapitan Polska

Gdy rakieta miała uderzyć w centrum miasta, Kapitan do niej doskoczył i zaatakował z kopniaka w jej sam czubek.

JEEB

Pałac Kultury i Eksplozji rozleciał się na małe kawałeczki a Kapitan spadł z wielkim hukiem na ziemię, gdzie swoim cielskiem zrobił spory krater. Nie poruszał się.

„Co za moc.” Ocenił BoB.

„Sowa, podleć do jego ciała.” Rozkazał Kubas.

„Spoko” Zrobiła tak jak prosił po czym zniknęła w kłębie dymu. Kubas i BoB podeszli do leżącego ciała i sprawdzili, czy żyje.

Był martwy.

„Jego ciało nie wytrzymało takiej mocy.” Stwierdził pochylony nad nim Kubas.

„Dosłownie. Zobacz, wyjebało mu wątrobę. Alkohol szkodzi.” Dodał BoB. „Ale poświęcił się dla nas. Odzyskał honor. Nie zapomnę jego imienia.”

„Ja też…, ale w sumie jak on się nazywał? Kapitan Polska to chyba pseudonim.”

„Chuj wie.”

„A właśnie, skoro mówimy o honorze to weź tam jakoś specjalnie nie wspominaj, że chciałem spierdolić i zostawić wszystkich na śmierć ok?”

„Zastanowię się. Co teraz zrobisz Kubas? Zgubiłeś miecz debilu, który nie bez wysiłku zdobyłem.”

„Nieważne, bo już wiem, gdzie jest Diablica. Zaraz zapierdalam ją zapierdolić.”

„Chwila, chwila, chwila.” Kubas i BoB usłyszeli jakiś zawistny głos, którego nie znali.

***

Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że ponownie wrócili w środek bitwy. Jebnięcie Kapitana sprawiło, że wszyscy odsunęli się od tego miejsca, ale tylko na chwilę. Po chwili zaczęło przybywać zarówno Cieniasów jak i osób z armii lordów. Kubas i BoB jednak wyszukali wzrokiem osobę, która do nich przemówiła. Okazało się, że pośród cieniasów stał jakiś wysoki, ale chudy mężczyzna w średnim wieku. Miał cienką podłużną twarz z krzywym wąsem krzywą kozią bródką i krzywym nosem. Trochę był wyłysiały a ubrany był w czarno-zielone szaty. W ręku trzymał różdżkę i celował nią w stronę naszych bohaterów.

„Drętwota!” Krzyknął nagle i wypuścił zaklęcie z różdżki w stronę Kubasa. BoB zareagował szybciej i jak to miał w zwyczaju, zasłonił głównego bohatera. Czar nie zrobił mu żadnej krzywdy, ale za to sparaliżował go i powalił na ziemię.

„BoB! Co mu zrobiłeś!? I kim ty kurwa jesteś!?” Wkurzył się Kubas, któremu autor nie przeznaczył nawet chwili na odpoczynek. Zjedzona niedawno pudrowa fasolka sensu sprawiła jednak, że był w wyśmienitej formie mimo całej przygody na Marriottcie.

„Jam jest Salamizar Slitherin. Przywódca grupy terrorystycznej Slitherin.” Przedstawił się mag.

„Słyszałem o tobie! Scarf coś pierdolił, że ty i twoi ludzie pomagali Wietnamczykom podczas ich wojny, ale tak naprawdę służyliście Diablicy!” Przypomniał rozmowę z szóstej części.

„Scarf? Ten zabójca, któremu podjebałem naszyjnik? W sumie dobrze ci powiedział. Ale teraz dostałem inne zadanie.”

„Niech zgadnę.” Wtrącił się Kubas. „Zajebać wybrańca.”

„Czytałeś scenariusz pewnie chuju to się mądrzysz.”

„Kubas Cannon!” Nasz bohater nie chciał wchodzić w sprzeczki więc od razu strzelił swoim dystansowym atakiem. Salamizar jednak odbił go za pomocą różdżki. „Gnój!”

„Teraz moja kolej. Mam nadzieję, że zmówiłeś pacierz.” Mag podniósł różdżkę do góry po czym zaczął z niej tryskać ogień. Płomienie zaczęły okrążać teren wokół dwójki walczących. Po chwili wszystko otoczone było przez ogień.

„Kurwa to, ile ty masz many?” Zmartwił się Kubas, bo ciągłe wychodziły nowe płomienie.

„Oto zaklęcie szatańskiej pożogi. Skremuje cię na amen!” Po tych słowach cały ogień skoncentrował się na Kubasie.

„Kurwa nie wziąłem filtra!” Krzyknął przerażony, bo wiedział, że żadne uniki nie wchodziły w grę. Ogień jednak zatrzymał się tuż, przy Kubasie. „To już?”

„Co jest? Przecież mam jeszcze MP!” Salamizar zdziwił się tak samo jak Kubas i zaczął klepać różdżkę, bo pomyślał, że może się zacięła czy kurwa coś. Nagle wszystkie płomienie zaatakowały swojego stwórcę. „Co!?” Tym razem to chudzielec wiedział, że nie da rady uniknąć i pożarły go własne płomienie. Gdy zniknęły, Kubas zobaczył jedynie spalone cielsko na ziemi. „Ale…co się … stało?” Wydukała skwarka.

„Ogień, ogniem zwyciężaj.” Koło Salamizara pojawił się nie kto inny tylko pułkownik James.

„O no proszę, w końcu pojawiłeś się zawczasu a nie kiedy otrzymałbym poparzenia 3 stopnia!” Krzyknął Kubas.

„Jak ci tak bardzo szkoda to mogę to naprawić gnoju!” James i Kubas znowu zaczęli na siebie psioczyć.

„Co tak długo i gdzie w ogóle byłeś?” Zapytał Kubas po wymianie niegrzeczności.

„Ci twoi lordowie wrzucili mnie do jakiegoś pokoju, który cały był pomalowany na biało i kazali ćwiczyć. Spędziłem tam kilka miesięcy na treningu a tutaj minęło jedynie kilka godzin.” Wytłumaczył James.

„Rozumiem. Ćwiczyłeś w komnacie ducha i czasu.” Kubas i jego mistrz Ździraja spędzili tam rok by przygotować okularnika do Turnieju Trójmagicznego.

„Gdy wylazłem dali mi tą fasolkę i wróciłem do formy.”

„Czyli gnoje mieli jeszcze jedną.” Pomarudził Kubas.

„Teraz rolę się odwróciły. Jestem zajebisty czego próbkę właśnie widziałeś.” James kopnął spalone ciało terrorysty. „Hej, czekaj! Ty jesteś ze Slitherinu, tych bandytów co podłączyli się pod wojnę w Wietnamie.”

„A żebyś…kurwo… wiedział.” Ledwo powiedział przez spalone usta Salamizar. „Macie…. szczęście, że Diablica…. Nie użyła Czarnej…”

„Czarnej? Masz na myśli jakiejś służącej-murzynki? Albo mocnej kawy?” Kubas również się zbliżył bliżej Jamesa, zapominając już o unieruchomionym BoBie, który dalej nie mógł się ruszyć.

„Czarnej… Czarnej Różdżki!”

„Co to takiego?” James złapał maga za chabety i zaczął nim trząść. „To tej różdżki użyła w Wietnamie!? To to spowodowało ten olbrzymi wybuch!?” Zdenerwował się James, ale przesłuchiwany zemdlał. „Shit.” Ponownie odrzucił go na ziemię.

„Dobra, ważne, że jesteś pułkowniku. Przydasz się, bo ten twój ogień idealnie nadaje się, żeby pozbywać się mnóstwo tych Cieniasów na raz. Idź się tym zajmij a mi pozwól skupić się na ważnych sprawach.” Zasugerował Kubas, ale nagle złapało go coś za nogę. Wybraniec przestraszył się, że to mag, którego przed chwilą załatwili więc zawczasu z całej siły jebnął tam z kopniaka.

Okazało się, że jebnął w Damiana Pawiana, który niespodziewanie wyszedł ze studzienki kanalizacyjnej.

„Kubas!!!” Złapał się za twarz Damian. „Przez ciebie prawie utonąłem! Wiesz, ile musiałem walczyć o życie, odkąd kazałeś tym Wietnamczykom wjebać mnie do kanałów?” Wrzeszczał na niego Pawian, który chyba nie ogarnął, że jest jakaś bitwa wokoło.

„O Damian, co tu robisz?” Kubas totalnie olał małpiszona i już chciał wołać Wróżkę by zabrała go do Sosnowca, ale resztkami sił, poległy Salamizar zamachnął się różdżką i wycelował w Kubasa.

„Moż…może… i nie mam… sił, żeby zabić cię na jednego…hita. Ale…sprawię, że stracisz…pamięć i zapomnisz wszystko! Obliviate!” Mag wystrzelił w wybrańca właściwie jednocześnie, gdy Damian Pawian ponownie się na niego rzucił by dać mu w ryj.

Najprościej jak się da to opisać.

Zaklęcie jebło w Damiana.

„O ty padalcu!” James wysłał falę ognia w i tak już spalonego maga i tym razem upewnił się, że spalił go na proch. „Kurwa, skoro żył to mogłem go jednak przesłuchać.”

„Mało brakowało. Mówiłeś coś Damian?” Kubas spojrzał na kolegę z podstawówki, który rozglądał się panicznie wokół i kucnął. Następnie zaczął się drapać pod pachą i po głowie. „Co ty odwalasz?”

„U, u, aaa, aaa!” Zawył Damian Pawian i uciekł gdzieś w pizdu. Prawda jest taka, że oberwał zaklęciem zapomnienia przez co zapomniał, że jest człowiekiem. Od teraz stał się po prostu Pawianem o ludzkim wyglądzie. Smutny los, ale chuj z nim.

„WWG!” Krzyknął Kubas nie przejmując się tym co zobaczył. „Jeden bilet na spotkanie z tą szmatą Diablicą poproszę.”

Wróżka zjawiła się prawie natychmiast i z uśmiechem na twarzy zgodziła się zabrać go na miejsce jego przeznaczenia.

===============================================================

Dimansion oraz Runa Umysłu

===============================================================

Kubas oraz WWG pojawili się w dziwnym pomieszczeniu, które wyglądało jak salon z galerią obrazów. Na każdym z nich widniał portret Valeriana w różnych pozowanych pozycjach.

„Kurwa to jest kryjówka Diablicy? Ona jest groupies tego gościa?” Zaskoczyło Kubasa to wnętrze a Wróżka zaniepokoiła się i rozejrzała dookoła.

„Coś jest nie tak.” Rzekła. „To nie tutaj mieliśmy się pojawić.”

„GPS ci się spierdolił?” Zapytał z troski okularnik.

„Nie tak jak twoja twarz.” Odpowiedziała. „Nie wiem co się dzieje i gdzie jesteśmy. Najgorzej, że nie mogę nas stąd wydostać.”

„Czyli jesteś bezużyteczna?”

„Wiesz co? Spierdalaj.” Wróżka zniknęła nie wiadomo gdzie, ale pewnie niedaleko, bo tak jak wspomniała, nie mogła wydostać się z tego miejsca.

„Powiedziałem coś nie tak?” Zastanowił się Kubas, ale tylko przez chwilę, ponieważ nagle poczuł wokół obecność Worywoku. Rozpoznał te moc, już miał z nią styczność. Zanim jednak mógł o tym powiedzieć czytelnikom, poczuł coś jeszcze innego.

Zapach papierosów.

„Co tak wali?” Rozejrzał się dookoła tylko po to by zobaczyć, że cała galeria wypełniła się tytoniowym, białym dymem. Nawet okulary Kubasa się zamgliły.

„Ja za tym stoję.” Z mgły wyłoniła się kaszląca postać, która przebrana była w kombinezon papierosa.

Dosłownie, taki strój jak nosił ziomek w reklamie papierosów Nicorette. Jak nie wiecie o co chodzi to sobie wpiszcie w Internet.

„Kim jesteś?”

„Jestem Master Szluger Daniel. Człowiek-papieros, i tak jak reszta moich ziomków, spierdoliłem z Azkabanu dzięki tej mrocznej lasce.” Ponownie zakasłał pod koniec.

„Ach tak? I pewnie zamierzasz się mnie pozbyć?”

„Nie inaczej. Może nie jestem zbyt mocny jak inni więźniowie, ale gdy ktoś walczy ze mną w pomieszczeniu, mam przewagę.” Wytłumaczył papieros, który cały czas wytwarzał więcej dymu z czubka swojej głowy czy tam stroju.

„Wyglądasz jak nowotworowa wersja Super Banana.” Stwierdził Kubas przyglądając się przeciwnikowi. Ten coraz bardziej stawał się rozmazany, bo dym coraz bardziej gęstniał. W końcu i Kubas zaczął kasłać i się krztusić. „Dobra… muszę szybko to skończyć. Kubas Cannon!” Zanim nasz bohater strzelił ze swojej techniki, złapał się za oczy, które zaczęły go piec. „Cholera, to przez ten dym.”

„Odebrałem Ci już zmysł wzroku, zapachu, smaku. Na dodatek biernie się zaciągasz więc jest szansa na nowotwór płuc. Dymu będzie tylko więcej.” Po tych słowach, pewny siebie i wyluzowany Master Szluger Daniel oberwał z pięści w brzuch od Kubasa i się skulił w zagiętego papierosa. „Co? Przecież cię… oślepiłem.”

„Gdybym polegał na zmyśle wzroku, to bym kurwa nie potrafił trafić klocem do sedesu chociaż czasami i taki wypadek przy pracy mi się zdarza.” Zarówno Kubas jak i Daniel chwilę pokasłali po czym ten pierwszy zasadził leżącemu kopa w ryj i wyłączył mu świadomość, cholera wie czy nie na zawsze. Wybraniec od razu po pokonaniu pojeba w kombinezonie wyszedł z galerii na jakiś podłużny, elegancki korytarz. Tutaj oddychało mu się już dużo lepiej, ale i tak cały jebał fajkami.

„Gdzie ja kurwa jestem?” Postanowił zaryzykować i wejść przez pierwsze drzwi jakie znajdzie. Tak też zrobił.

***

Kubas wypierdolił gdzieś w pizdu, zostawiając sprawę bitwy swoim towarzyszom. Pozostawiony przez niego James ocucił jakoś BoBa i razem dołączyli do sieczki.

„Siema BoB. Trochę spóźniłem się na tę bitwę, jaka jest sytuacja?” Zapytał pułkownik.

„Sam dużo nie wiem, bo towarzyszyłem Kubasowi, ale wiem, że dowództwo narzekało, że pomimo tego, że mamy lepszą armię to jednak przewaga liczebna tych Cieniasów jest przytłaczająca. Sam zresztą spójrz.” Wskazał na kolejną hordę czarnych potworasów w którą James rzucił kulę ognia.

BUM

Do BoBa i Jamesa dołączyli koledzy Kubasa, którzy jakimś cudem przeżyli sami, bo udawali martwych. Pojawił się też Ździraja, Rumun oraz Ojciec Cliff.

„No proszę, w końcu jesteś.” Przywitał się Ździraja. „Gdzie Kubas?”

„Chuj go tam wie.” Machnął na to ręką James. „Jak nam idzie?”

„Nie najgorzej.” Odpowiedział mistrz Kubasa. „Pierwsze fale Cieniasów zostały odparte a większość gnojów z Azkabanu albo zdezerterowała, albo została pokonana.”

„Daliśmy radę między innymi tym opisanym na stronie 74. Wszędzie widać złe dusze, które popierdalają do ołtarza. Magda też nie ma lekko dzisiaj w pracy.” Pochwalił się Rumun, ale Ździraja go zganił i wytłumaczył, że główną robotę odpierniczali on, ksiądz oraz Trini.

„A właśnie? Gdzie jest Trini?” Szukał jej wzrokiem dziad. „Anielica mnie zajebie jak jej się coś stanie.”

„Myślę, że z nas wszystkich ona najlepiej da sobie radę.” Skomentował James. „Skupmy się na tym co możemy teraz zrobić.”

„Skupsać się to ja chętnie!” Wyrwał się szczęśliwy Włodek, bo w końcu mógł się do czegoś przydać, ale szybko zrozumiał, że chyba coś mu się pojebało i już się więcej nie odzywał.

„Na pewno nie damy rady takiej ilości przeciwników.” Na chłodno spojrzał na sytuację ojciec Cliff. „Powinniśmy zaatakować dowódcę.”

„Czyli marszałka Malinę, to on prowadzi potwory do bitwy.” Wyjaśnił Rumun dla tych, którzy nie wiedzieli.

„Świetnie się składa.” Spoważniał James. „Bo mam z nim do pogadania.” Zacisnął pięść w złości.

***

Gdy tylko Kubas wszedł do nowego pokoju, zauważył mnóstwo, kwiatków i ozdób. Był to spory gabinet chociaż dużo mniejszy niż wcześniejsza galeria. Wybraniec chciał otworzyć okno i przewietrzyć smród papierosów, który się za nim ciągnął, ale zrozumiał, że ani wcześniej, ani teraz nie widział ani jednego okna.

„Zaraz…ja tutaj już byłem.” Po tych słowach do pokoju wbiły dwie postacie. Jedną z nich była nasza wróżka a drugą jakiś mały nastolatek z blond włosami, które opadały mu całkowicie na oczy. Chodził w zielonym bezrękawniku a na plecach nosił kołczan a tak naprawdę torbę z kijami od golfa (chyba). Od razu Kubas zajebał mu z łokcia w ryj. „Tym razem nie będę czekał aż mój przeciwnik wypowie całą swoją kwestię albo naładuje swoją technikę. Pierwszy raz w życiu przejmę inicjatywę.” Powiedział pewny siebie Kubas.

„Ty debilu!” Wykrzyczała wróżka, która i tak już była wkurwiona na okularnika. „On tutaj przybył, żeby ci pomóc!”

„Aha.” Kubas spokorniał i pomógł wstać blondasowi, któremu rozpizgał nos. „Miło mi Cię poznać, jestem Kubas.”

„Nie no kurwa pierwsze wrażenie zajebiste.” Powiedział sarkastycznie młodzieniec, ale Kubas chyba pomyślał, że naprawdę. „Jestem Nigo.”

„Jesteś po naszej stronie?”

„Tak.” Nigo odłożył torbę z kijami obok siebie i złapał się za krwawiący nochal. Dopiero teraz było dokładnie widać, że na ramionach był cały zabandażowany a na dłoniach nosił grube, brązowe rękawiczki.

„Nigo był kiedyś waflem lordów tak jak Rumun czy Kupizzz.” Wyjaśniła WWG a blondyn szybko sprostował.

„Nie waflem tylko uczniem a przynajmniej tak mi powiedzieli. Że mam talent, umiejętności i w ogóle jestem zdolny. A okazało się, że po prostu szukali kolejnego sługusa. Gdy się o tym dowiedziałem to się wkurwiłem i spierdoliłem z ich pałacu. Miałem niezłą rozkminę, gdy poproszono mnie o pomoc w bitwie, ale w sumie to nawet lubię nawalankę.”

„A jak się tutaj dostałeś?”

„Przeniosłam go razem z nami, ale zapodział się gdzieś w tej rezydencji.” Wyjaśniła wróżka.

„Wylądowałem w spiżarni i napadł mnie jakiś fagas, ale się go pozbyłem.” Dodał Nigo.

„Naprawdę zastanawia mnie, gdzie utknęliśmy.” Zmartwiła się wróżka.

„Jesteśmy w Dimansion.” Wyjaśnił wybraniec. „To rezydencja tego pedzia Valeriana co trzyma z Diablicą, już raz tutaj byłem. To budynek złożony z labiryntów przestrzeni i wymiarów. Założę się, że to sprawka jego runy przestrzeni, zresztą wszędzie czuje jego Worywoku. To on nas tutaj ściągnął podczas teleportacji.”

„To, dlatego nie mogę się stąd wydostać. Skończyliśmy w innym wymiarze albo pół-wymiarze. Co teraz?”

„Jak to co? Znajdziemy gospodarza i poprosimy o wypuszczenie, a jak się nie zgodzi to pedalski ryj będzie ostatnim z czego ludzie będą się śmiać, jak mu wepchnę jego jajca w japę.” Kubas zirytował się, bo naprawdę myślał, że już nic nie stanie między nim a Diablicą. Gdy okularnik gadał sobie z nowo poznanym kolegą i swoją magiczną opiekunką, do pokoju wszedł jakiś starszy pan, który ledwo poruszał się o lasce, ale ogólnie był dość zadbany i elegancki. W drugiej ręce trzymał bukiecik kwiatów.

„Witam państwa.” Powiedział spokojnie i na pewno zdjąłby swój berecik podczas powitania, ale nie miał już wolnej ręki. „Czy nie chcecie kupić może kwiatków? Piękny bukiecik mam.”

„Ee... nie dziękujemy.” Zadecydował za wszystkich Kubas, który nie wiedział skąd wziął się tutaj kulturalny emeryt.

„Rozumiem, w takim razie będę musiał was zabić.” Po tych niespodziewanych słowach, dziadek zrobił parę kroków i usiadł na taborecie, który był gdzieś między stolikami, bo już go tak napierdalały plery, że nie mógł wytrzymać „Uff, ale ulga. Co to ja miałem?”

„Chciał pan nas zabić.” Przypomniał Kubas.

„Po co mu przypominasz!” Nakrzyczał na niego Nigo, który już zatamował krwotok z nochala.

„A co on nam zrobi? Zarazi artretyzmem?”

„Racja, racja.” Wyszeptał sam do siebie dziad z kwiatami i rzucił bukiet na ziemię. Nagle wszystkie rośliny wokół zaczęły się poruszać i rozrastać do większych rozmiarów. Wiele z nich przerodziło się w rośliny mięsożerne z wielkimi pyskami i zębami jak rekiny.

„O kurwa.” Tyle zdążył wydusić z siebie nasz okularnik, ponieważ i jego i Nigo jakieś pnącza, które pojawiły się nie wiadomo skąd zaczęły dusić i ściskać za szyje. „Cholera są wszędzie.”

Gdy wróżka patrzyła jak jej podopieczni się duszą, zwróciła się do Kubasa.

„Pamiętasz, jak powiedziałeś Kubas, że jestem nieprzydatna? Miałeś racje.” Rzekła po czym zniknęła.

„Cholera!” Kubas złapał za pnącza, przeniósł energię do rąk i rozerwał zielsko. Następnie pomógł wyswobodzić się blondasowi. „Wszędzie te jebane rośliny.”

„Nie przejmuj się nimi tylko tym dziadem z kwiatami. To on nimi steruje.” Wytłumaczył oczywiste Nigo.

„W takim razie, Kubas Cannon!” Wybraniec strzelił z pocisku energii, ale dziada zasłoniły rośliny. „Kurde mocne są te badyle.”

„To dlatego, że pobierają ode mnie siłę życiową” Powiedział dziad i rozkazał pnączom zaatakować bohaterów. Tym razem jednak obaj młodzieńcy skutecznie odganiali rośliny i unikali otrzymywania obrażeń. Zobaczyli też, że staruch mówił prawdę, ponieważ wiele pnączy obwiązało jego nogi i ręce.

„Kurde, mało tutaj miejsca na uniki nie?” Chciał znaleźć potwierdzenie w swojej uwadze u Nigo, ale gdy na niego spojrzał, zobaczył, że ten jest w połowie pożarty przez mięsożerną roślinę. „Ło panie!” Wybraniec zamachnął się z pięści i przyrąbał w pysk rośliny, dzięki czemu wyrzygała mu kolegę.

„Dzięki.” Podziękował blondas, cały w jakimś szlamie.

„Jakoś chujowo ci idzie jak na to, że trenowałeś u lordów.”

„Ciekawe jak czyszczenie sracza miało mnie wytrenować.”

„Gdybyś był łebski to i z tego wydobyłbyś jakąś lekcje” Rzekł mądrze Kubas mając w pamięci, że Rumun jakoś daje radę podczas walki a lordowie się nim wysługują bez przerwy.

„Lepiej martw się o swój imidż. Z zewnątrz nie prezentujesz się jakoś najlepiej a coś ci też nie idzie jak na wybrańca.”

„Tak? To patrz. Hammer Head!” Kubas rozpędził się a jego znak na czole zaświecił krwistym blaskiem. Skumulował on mnóstwo Worywoku wokół głowy i z zamiarem uderzenia nią, ruszył w stronę starca. Ten chciał go zatrzymać za pomocą pnączy, ale Kubas wszystkie rozrywał za pomocą głowy i nie przerywał ataku. Gdy już miał zaatakować dziada, między nimi wyrosło drzewo, w które Kubas przyjebał głową. Udało mu je połamać, ale sam odbił się i upadł na ziemię. „Drzewo?” Gdy tylko zamroczenie przeszło, zorientował się, że leży na ziemi cały owinięty w rośliny, które mocno go ściskały.

„Coś ci chyba nie poszło.” Złośliwie zauważył Nigo.

„To nic takiego.” Kubas przełożył Worywoku na całe ciało i już chciał rozerwać zielsko wokół niego, gdy poczuł, że słabnie a moc odchodzi. „Co jest?”

„Rośliny są mocne, ponieważ pobierają moją energię życiową, ale potrafią też wysysać energię swoich ofiar. Już po tobie mały szpetny chłopczyku.”

Kubas przeraził się na tą wiadomość, ale i ucieszył, bo ktoś nazwał go chłopczykiem a to że szpetnym to już zignorował.

„Dobra, czas się chyba przydać.” Nigo postanowił dołączyć się do walki i wyjął ze swojej torby dwa kije golfowe. Następnie zamachnął się nimi kilka razy wykrzykując „Tiger Claws!” Prawie niewidoczne pociski powietrza zaczęły przecinać rośliny. Zdziwił się dziad, bo ledwo dostrzegał co się działo, zresztą Kubas tak samo. Łatwiej było dostrzec, że na ciele Nigo i jego ramionach również pojawiały się rany cięte.

„Uważaj, jak tym strzelasz!” Doradził mu Kubas, ale Nigo kontynuował machanie kijami niszcząc skutecznie rośliny jak i tnąc siebie.

„Nie przejmuj się, to właśnie styl Kijaszków Rozpierdolu.”

„Czego kurwa?” Zapytali jednocześnie dziad i Kubas.

„To specjalny zestaw kijów do gry, gdzie każdy poświęcony jest innym żywiołem. Ich stworzenie nie było przewidziane do gier tylko do ustawek. Lordowie kupili je kiedyś dla beki na allegro, ale szybko okazało się, że kije są trochę spierdolone i uszkadzają też właściciela. Pewnie pijani albo naćpani zaklinacze je robili czy coś.”

„A to dobrze, bo już się bałem, że te bandaże kryją rany na rękach od cięcia się jak jakiś jebany emos.” Kubas widocznie zapomniał o tym, że sam zamieniał się w emosa przez swoją pieczęć emo, która dzięki bogu jest już nieaktywna. „Czyli za każdym razem, gdy ich używasz to też obrywasz? Nie zazdroszczę.”

„Uwierz mi, ten ból to nic z porównaniem do tego jaki miałem trening u lordów. Wiedzieli, że ktoś kto będzie walczył tymi kijami musi dzielnie znosić ból więc torturo… tzn. ćwiczyli mnie różnymi sposobami. Polewanie kwasem, leżenie w żarzących węglach, wbijanie gwoździ w ciało, słuchanie Don Vasyla, nacinanie rąk żyletką a potem wrzucanie do basenu z alkoholem to tylko nieliczne sposoby, które tam przeżyłem, ale kiedy zaproponowali mi pieszczenie prądem po jajach to powiedziałem dość i spierdoliłem zabierając na złość im te kije.” Opowiadając to Nigo aż zakręciła się łza w oku i bąk w odbycie. „Trening jako tako jednak się opłacił i teraz mam wielką tolerancję na ból. Tylko ja mogę używać Kijaszków Rozpierdolu.”

„To cię nie uratuje młodzieńcze.” Dziad wysłał pnącze z każdej strony by związały Nigo tak jak Kubasa, ale ten ponownie zaczął machać kijami i wysyłać tnący wiatr. Tym razem jednak pnącza nie zostały przecięte.

„Co!?” Zdziwił się Nigo, któremu pojawiło się parę ran. „Czemu nie pękają jak wcześniej!”

„Ponieważ przełożyłem do nich energię tego brzydkiego dziecka.” Wskazał staruch na Kubasa. „Twoje ataki są za słabe. Nie masz szans!”

„A ty imienia.” Nigo schował kije od golfa i wyjął rakietę od tenisa, którą zamachnął się i przywalił w pnącza. „Sharapover!” Gdy tylko rakieta dotknęła roślin, zapaliła się i spowodowała wybuch.

BUM

Wszystkie rośliny w pokoju zaczęły płonąć a z najbliżej położnych mebli został proch. Niestety ręka blondyna była również poparzona. Bandaże spłonęły przez co można było dostrzec stare blizny po używaniu tych debilnych przyrządów sportowych. Dziada z kwiatami wyrzuciło z krzesła na ziemię a Kubasa odwaliło gdzieś w tył pokoju. Wybuch, mimo że mały to wystarczył by nasz okularnik mógł się oswobodzić z pnączy. Dalej był jednak osłabiony więc pałeczka należała dalej do Nigo, który mimo, że ranny rzucił się w stronę leżącego starucha. Już miał przywalić mu z rakiety i zakończyć jego żywot albo przynajmniej cameo w tej powieści. Zanim jednak to zrobił, tuż przed tym z barku dziada wyrosła mięsożerna roślina, która ugryzła Nigo w rękę. Ten by ratować się musiał się wycofać. Z pomocą laski, dziad podniósł się jakoś na nogi.

Naprawdę wyglądał dziwacznie z tą rośliną wyrastającą z ciała. Jak dziecko Czarnobyla.

„Kurwa dziadu, kim ty jesteś?” Złapał się za ranną rękę Nigo. Mimo, że dzielnie znosił ból, wiedział, że już mu się nie przyda w tej walce. Została jedna ręka i pewnie jedna szansa na pokonanie przeciwnika.

„Jestem potomkiem starożytnego rodu ogrodników zwanych Senju. Niegdyś potężni, teraz zapomniani. W dzisiejszych czasach nikt nie kupuje już kwiatów. Gdy musiałem już zamknąć interes, odnalazł mnie Valerian i powiedział, że zatrudni mnie jako swojego ogrodnika. Od tamtej pory pracuje dla niego.”

„Dobra Nigo, potrzebujesz pomocy czy skopiesz dziadygę?” Zapytał osłabiony Kubas.

„Siedź na dupie i patrz!” Nigo już chciał podbiec do dziada z kwiatami, ale zanim dobiegł, zaczęło się coś dziad. Emeryt zaczął się telepać i brązowieć.

„Widzę, że muszę potraktować was poważnie. Oto moja najpotężniejsza technika. Przemiana w Mokujina!” W jedną chwilę staruszek przemienił się w drewnianego manekina. „Oto moja ostateczna forma! Mokujin – Drewniany Ryce…” Zanim kłoda dokończyła swoją prezentację, Nigo przyrznął jej z rakiety w ryj a wybuch rozsadził ten ryj na kawałki.

BUM

„Żyjesz?” Zapytał Kubas widząc poparzenia kolegi.

„Na pewno lepiej niż ty.” Nigo wyjął bandaże i wodę utlenioną i zaczął się opatrywać.

„Jestem w dobrej formie tylko te jebane rośliny wyssały mi trochę sił i Worywoku. Muszę chwilę odpocząć i będę jak nowy.”

„Chyba nie mamy tyle czasu.” Pojawiła się Wróżka Wali Gruszka z uwagą na ustach. „Pamiętaj, że na zewnątrz trwa bitwa a od pokonania Diablicy zależy jej przebieg.”

„Masz rację, powinniśmy odnaleźć gospodarza i tak mu przetrzepać skórę, że mu się znowu przestawi z chłopców na dziewczynki.” Kubas wziął się w garść i razem z Nigo poszli przeszukiwać resztę rezydencji Dimansion.

***

W przeciwieństwie do wróżki Kubasa, ja – narrator potrafię przenosić się, gdzie tylko chce i kiedy chcę więc opuszczam między wymiarowy labirynt by przenieść się do obozu dowodzenia armii lordów gdzieś w centrum warszawy. Dziwnie pusto tutaj bez pałacu kultury.

„Jak sytuacja na polu walki?” Zapytała Anielica Żywica, generała Chi Wu a przysłuchiwali się temu wafel lordów Kupizzz i młody papież Cracvs I.

„Tak jak przewidywaliśmy, ale to wcale nie znaczy, że dobrze. Odnosimy zwycięstwa prawie na każdym froncie i spychamy Cieniasów do obrony.” Wietnamczyk złapał się za podbródek. „Ale co z tego, jeżeli przeciwnik ma miażdżącą przewagę liczebną. Nasi ledwo zipią a Cieniasy mogą walczyć bez ustanku.” Generał przedstawił uproszczoną sytuację bitwy.

„W dodatku nasz lazaret i szpitale polowe są już zapełnione a ranni zaczynają podejrzewać, że środki przeciwbólowe to nie ibuprom tylko rozmyte skittlesy” Zaraportował młody papież.

„Czyżby cała nadzieja była w Kubasie?” Rozłożyła ręce Anielica.

„Ślepo bym w niego nie wierzył.” Dodał Kupizzz. „Rozumiecie żart? Ślepo, bo Kubas jest ślepy. No gnoje przecież to było śmieszne.”

Wafel lordów nie mógł usłyszeć żadnego komentarza ani riposty, ponieważ nagle padł na ziemie nieprzytomny z ranami na ciele. Na początku obecni pomyśleli, że po prostu sam się czymś przebił, żeby zakończyć swoje żałosne istnienie i po prostu wybrał ten moment, ale gdy generał Chi Wu również powtórzył te czynność, pozostała dwójka zaczęła się bać.

„Co jest!?” Krzyknęła Anielica, która podbiegła do rannego generała. „Coś go zaatakowało?” Spojrzała, że na swoim wojskowym kombinezonie, Wietnamczyk ma rany cięte. „Te rany. To przecież!”

„Zgadłaś!” W tym samym momencie ich oczom ukazała się córka Diablicy Martwicy – Rusto, która wyszła z trybu niewidzialności a swoje pazury miała już tuż przy twarzy Anielicy. Dosłownie w ostatnim momencie młoda gniewna oberwała z kostura w kształcie krzyża, którym zaatakował Cracvs. Zablokowało to jej atak i sprawiło, że cofnęła się dwa kroki.

„Zajmij się generałem Diablico a ja zajmę się twoją nieposłuszną siostrzenicą.” Zadeklarował młody papież, który wiedział, że tylko on może coś poradzić na wizytę niezapowiedzianego gościa.

„Ty? Wracaj lepiej do promowania biblii albo wtorków z KFC.” Odpowiedziała nieuprzejmie Rusto. „To będzie prościna.”

„No to dawaj młoda.” Powiedział młody papież i mocniej chwycił swój kostur. Rusto posłuchała i rzuciła się z pazurami na przeciwnika. Cracvs był w stanie zablokować pierwszy atak, ale jego brak doświadczenia w walce sprawił, że już po chwili leżał pocięty na ziemi. Mroczna odwróciła się do Anielicy, która na prędko starała się uleczyć generała swoją leczniczą magią.

„Kiedy ciebie się pozbędę wasza armia pójdzie w rozsypkę.” Uśmiechnęła się Rusto z tego, że zaraz wypełni dane jej zadanie. Nagle jednak coś ją sparaliżowało i nie był to śmiech.

„Ciężar upadku trzech krzyży!” Usłyszała głos zza siebie a był to głos przed chwilą co powalonego młodego papieża. Teraz był jedynie lekko ranny i stał już na nogach z ręką wyciągniętą w jej stronę. Nie minęła nawet chwila a wokół Rusto pojawiły się 3 złote krzyże i to jej wielkości. To one krępowały jej ruchy. „Co teraz powiesz? Opadła szczęka nie?”

„Ale przecież cię trafiłam! Powinieneś zdychać albo chociaż leżeć ranny!”

„Mówisz o tym?” Młody papież wskazał na miejsce ran a były tam jedynie zadrapania. Coś dziwnego sypało się mu z ciała.

„Co to?” Zdziwiła się Rusto, zresztą Anielica również.

„To technika, którą poznają wierni słudzy Colonela. Pancerz a dokładniej panierka z hot wingsów. Może nie jest potężna i jest jednorazowa, ale na twoje ciosy wystarczyła. To mi dało czas na uwięzienie Cię w mojej innej technice.” Ucieszył się Cracvs, ale tylko przez chwilę. Okazało się bowiem, że jeden z przyzwanych krzyży przewrócił się, bo zmaterializował się na ciele leżącego obok Kupizzza. „No kurwa autor serio?”

Widać Kupizzz potrafi spierdolić akcję nawet jak jest nieprzytomny. Rusto po raz drugi ciachnęła papieża, tym razem już skuteczniej. Znowu pozostała sam na sam z Anielicą.

„Na czym skończyłyśmy?” Zapytała złowieszczo i podniosła pazury do góry by zaraz zadać cios.

***

„Hmm, nigdzie nie widzę tego zjeba Kubasa.” Stwierdziła Diablica wpatrując się w swój wielki telewizor, siedząc na tronie.

„To pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu przebywa w mojej rezydencji.” Powiedział prawdę Valerian, który malował sobie paznokcie jak jakiś homo.

„Co? Co ty kombinujesz?” Szczerze zdziwiła się Diablica.

„Nic. Postanowiłem oszczędzić ci nerwów i strachu. Moi rezydenci zajmą się nim, a jeżeli nie dadzą rady, to ja to zrobię. Wiesz dobrze, że według przepowiedni akurat z nim, nie mogę przegrać.”

„Niby tak, ale przecież…”

„Nie martw się Diablico i zaufaj mi. Dla mnie jesteś jak naturalne zjawisko a to, że się przyjaźniliśmy w dzieciństwie to już zrządzenie losu. Na świecie nie ma dobra bez zła, światła bez ciemności i pamiętaj, że nigdy cię nie oceniałem, no chyba, że twój ubiór i wystrój wnętrz, ale zawsze byłem po twojej stronie. Tak będzie do końca więc wyluzuj i wygraj te bitwę. Dzisiaj pokonasz przeznaczenie i zostaniesz uwolniona z tej klątwy a to wszystko dzięki mnie. Może w ten sposób odpłacę się za uratowanie niegdyś życia.”

***

Zostawmy jednak gadanie Valeriana i przenieśmy się z powrotem do jego posiadłości, gdzie Kubas, Nigo i WWG popierdalali na ślepo.

„Kurde, biegamy już kilkanaście minut i wszystkie pokoje są puste a nawet nie znaleźliśmy ani jednego sracza.” Marudził Kubas, bo w końcu pocisnęło go na zwieracze. W końcu jednak udało im się odnaleźć pomieszczenie, które wyglądało na dużą, podziemną halę. Były w niej przechowywane różne graty i niedokończone pomniki gospodarza. Czekała tam na nich kolejna osoba zamieszkująca Dimansion. Był nią niewyróżniający się prawie niczym, śniady, szczupły brunet w dziurawej koszuli, cały brudny (wydaje mi się, że w farbie, bo trzymał też pędzel).

„Niech zgadnę. Jesteś tutaj malarzem?” Zaryzykował Kubas.

„Zgadza się. Jestem Bohdam Avramenko z Ukrainy. Zajmowałem się wykończeniówką na tej chacie i malowaniem ściany wraz ze swoją ekipą, ale pan Valerian dostrzegł we mnie talent i zatrudnił mnie jako malarza. Teraz maluje nie tylko ściany, ale i jego obrazy. Uwierzycie? Zaproponował mi nawet umowę na zlecenie za najniższą legalną pensję. To kurwa jak wygrać w lotto.” Podekscytował się Ukrainiec.

„Może masz jeszcze ubezpieczenie?” Zapytał Nigo ze szczerej ciekawości.

„Nie no bez przesadyzmu.” Odpowiedział i tak wesoły Bohdam. „Ale ostrzegł mnie, że będą się tutaj kręcić osoby, których trzeba się pozbyć. Musiał mieć na myśli was.”

„Nieprawda, to nie my.” Wypróbował szczęścia w perswazji główny bohater powieści.

„Na pewno wy, bo powiedział, że jeden z nich będzie miał krzywy ryj i okulary wielkości opon od malucha.”

„Masz zamiar nas powstrzymać?” Uśmiechnął się Nigo a zanim Kubas, bo myślał, że tak wypada. „Niby czym?”

„Tym” Bohdan zamachnął się pędzlem i pobrudził farbą podłogę na czerwono. Po chwili z miejsca plam wyskoczyły płomienie a nasi bohaterowie w ostatniej chwili odskoczyli do tyłu. „Oto magiczny pędzel stworzony przez samego Valeriana, specjalnie na tą okazję. Jest połączony z różnymi wymiarami a każdy kolor odpowiada innemu żywiołowi lub mocy. W rękach wyśmienitego malarza – takich jak moje, jest to broń nie gorsza od patyka z kupą.”

„Coś o tym wiem.” Przejął się Kubas. „Jak bardzo upierdliwy może być ten pędzel?”

„Zaraz się okaże.” Nigo wyjął kij od golfa, ale tylko jeden. Druga ręka była w zbyt złym stanie. „Tiger Claws!” wykrzyczał po czym strzelił w Ukraińca powietrznym pociskiem. Ten jednak wyjął kartkę papieru i na biało namalował na niej spirale. Stworzyło to podmuch, który zneutralizował tnący wiatr. „No co za beszczel.”

„Narysuj to!” Kubas wysłał w przeciwnika pocisk Worywoku, ale ten pobrudził sobie na torsie koszulę na szaro. Energia rozprysła się na koszuli jakby walnęła o zbroję.

„Szary to metal.” Pochwalił się Ukrainiec i zrobił na ziemi dużą czerwoną plamę a następnie dorysował białą spiralę. Po chwili powstało ogniste tornado, które zaatakowało naszych. WWG zniknęła, ale Nigo i Kubas musieli ratować się ucieczką i unikami. Ukrainiec nie czekał jednak na to co się stanie i ponownie wprawił pędzel w ruch. Tym razem zamachnął się i zakroplił podłogę brązowymi plamami niczym ksiądz plami wodą świeconą meble i ludzi (po jaki chuj, nie wiem). W tym wypadku miało to jednak sens, ponieważ z plam wyrosły kamienne bloki, zakończone ostrymi końcami. O mały włos nie zrobiłyby z bohaterów szaszłyków. Na szczęście byli na tyle wyszkoleni, że dawali radę unikać i ognia i ziemskich kolców.

„Dopadnijmy go zanim znowu artysta coś namaluje!” Zaproponował Nigo uciekając przed ogniem.

„Dobra!” Prawie jednocześnie chłopaki skierowali się w stronę Bohdama w taki sposób by i jego dopadł ognisty wir. Plan by wypalił, gdyby nie to, że malarz namalował przed sobą niebieską linię i w odpowiednim czasie wyrosła przed nim ściana z wody. To ugasiło ogień, ale dało też czas naszym bohaterom na atak z bliska. Kubas zaatakował z główki a Nigo z wybuchającej rakiety. Jakimś cudem jednak Bohdam zareagował i w ostatniej chwili cofnął się do tyłu. Współpraca naszych bohaterów zakończyła się tym, że Kubas dostał w japę z wybuchającej rakiety.

BUM

Kubas leżał teraz nie przytomny z rozjebanym ryjem. Gdyby nie to, że wokół głowy naładowaną miał energię i to, że przyzwyczajony był już do bycia spalonym (przez pułkownika) to pewnie z ryja została by mu sama galareta.

„Brawo. Chyba zabiłeś głównego bohatera.” Pogratulował Ukrainiec.

„Zamknij się, taki był plan. Tylko mi przeszkadzał.” Udawał kozaka Nigo. „Ale przyznam, ze szybki jesteś kolego. Mało kto uniknąłby podwójnego ataku.”

„Mam wyćwiczone nogi, bo kiedyś pracowałem jako dostawca w Uber Eats.”

„To wszystko tłumaczy.” Nigo ponownie rzucił się na przeciwnika z rakietą, ale zanim go zaatakował, zobaczył, że ten zachlapał mu buty błękitną farbą. „Ty kurwo ze wsi to były firmowe najki!” Jeszcze bardziej zezłościł się blondas, ale nie mógł ruszyć się z miejsca, ponieważ stopy miał zamrożone w lodzie. „Shit!”

„Zaraz dołączysz do kolegi.” Bohdan namalował sobie na dłoni żółtą kropkę, z której zaczęły się iskrzyć błyskawice.

„Kurwa jak tym dostanę to po mnie.” Pomyślał Nigo. „Ej a różowy co robi?” Zapytał, żeby zdobyć kilka dodatkowych sekund na uwolnienie się z lodu.

„Nic, jest pedalski i tyle.” Chwila wystarczyła by Nigo przywalił sobie po nogach z rakiety i rozsadził lód (i siebie przy okazji). Wykorzystał odrzut by zbliżyć się do przeciwnika. „Co ty kurwa bólu nie czujesz?”

„Tak i bluesa również.” Nigo wziął po raz kolejny zamach „A tak, poza tym róż to nowa czerń w tym sezonie! Sharapover!” Tym razem cios dosięgnął celu, ale uderzył w niebieską plamę na koszuli. Wylała się z niej woda i ugasiła ognistą rakietę. Ukrainiec doznał obrażeń, ale były one lekkie. „Shit! Jeszcze raz!”

„Spierdzielaj!” Bohdam wystawił rękę z błyskawicami i poraził Nigo, tak, że aż mu te blond kłaki stanęły na baczność i w końcu było mu widać jego gały. Nic specjalnego.

I tak oto imigrant z Ukrainy pokonał Kubasa i jego towarzysza.

Koniec.

„Może dzięki temu pan Valerian zapłaci mi w końcu za nadgodziny.” Rozmarzył się Bohdam, ale tylko na chwile. Do hali bowiem weszły trzy kolejne osoby. Kubas, który ocknął się już kilka sekund temu spojrzał dokładnie kto postanowił ich odwiedzić. Zanim jednak cokolwiek dostrzegł, pojawiła się przed nim Wróżka Wali Gruszka.

„Przybyła nieoczekiwana pomoc i to w samą porę.” Uśmiechnęła się do Kubasa, który zastanawiał się po chuj autor stworzył głównego bohatera, którego każdy musi ratować.

„A wy to kto?” Zapytał zdziwiony Ukrainiec.

„Nie musisz tego wiedzieć, ale przedstawimy się dla czytelników.” Surowo odpowiedziała młoda, opalona, wysoka dziewczyna, która unosiła się nad ziemią na dwóch, elegancko wyglądających, pomarańczowych dyskach chociaż bardziej pasowało by słowo czakramy. Miała długą granatową sukienkę oraz metalowe naramienniki a także długie blond włosy, prawie do łydek, (które zakrywała suknia więc tak mi się wydaje) spięte w kucyk no i była śliczna, mimo że twarz miała chłodną niczym królowa lodu. Z pogardą patrzyła na Ukraińca, ale nie ze względów rasowych ani etnicznych. Po prostu była po drugiej strony barykady. „Jestem Multiwita Lina, córka bogini Multiwita Miny i teraz ja będę twoją przeciwniczką.”

„A przysłał cię Hortex czy Tymbark?” Starał się zażartować malarz, ale to tylko bardziej pogrążyło go w jej oczach.

Kubas pierwszy raz zobaczył tę kobietę, ale kiedyś już o niej słyszał. Tak jak lordowie, ona również mieszkała w górach Rolling Stones tylko w ich pałacu wakacyjnym. Kolejne dwie dziewczyny to była wiedźma Malyna – gruba blondynka w okularach i magicznej tiarze oraz wróżka Sylwina – podobna do WWG, ale w różowym wdzianku i dzierżąca drewniany kostur. Kubas już je kiedyś widział i pamiętał, że to były jej służki.

„Jak się tutaj dostałyście” Zapytał zdziwiony Kubas.

„W przeciwieństwie do Wróżki Wali Gruszki.” Odezwała się wiedźma Malyna i wskazała na swoją koleżankę wróżkę. „Wróżka Sylwina potrafi w niektórych wypadkach przenosić się między wymiarami.”

„Aha. Czemu dostałem wybrakowaną wróżkę.” Pomyślał Kubas, ale niestety na głos.

„Ty się kurwa chyba śmierci nie boisz.” Odpowiedziała jego wybrakowana wróżka.

„Zakończę to.” Lina podniosła ręce i złączyła je przed sobą. Tzn., próbowała złączyć, ale rękawy miała o wiele za długie więc zwisały jak pojebane. Przed ręce wzleciały dodatkowe dwa chakramy, takie same jak miała pod stopami. Właściwie miała jeszcze jeden, za swoją głową.

„Co to jest?” Zapytał Kubas, który odzyskiwał siłę i podniósł się na nogi o własnych siłach. Wiedział co się dzieje wokół niego, ale dalej bolał go ryj.

„To najpotężniejsze i pierwsze paopei stworzone przez lorda Ski-O. Wyjaśniła wróżka Wali Gruszka. „Te pięć dysków zwane jest Wolą Słońca. Jeżeli zawczasu naładuje się go na słońcu, potrafi wystrzelić jego promieniem.”

Po tych słowach z dysków przed rękami Multiwita Liny wystrzelił potężny, oczojebny promień słońca, który starł Bohdama i jego pędzel na proszek. Promień rozwalił tez ścianę za halą i wystrzelił w pizdu. Atak przeleciał tak blisko Kubasa, że prawie spaliło mu ramię i poczuł gorąc na całym ciele.

„Zajebiście, ale uważaj trochę! O mały włos byś mnie spaliła!” Zaczął marudzić Kubas.

„Musiałam tak. I tak się wstrzymywałam, żeby bardziej nie walnąć w twoją stronę.” Odparła chłodno.

„Niby dlaczego? Ty też mnie nie lubisz?”

„Tak, ale to nie dlatego. Chciałam od razu dorwać jego.” Wskazała palcem na rozwaloną dziurę w ścianie a za nią kolejny pokój. Gdy Kubas podszedł do dziury zobaczył tam Valeriana, który oparty był o ścianę i trzymał się za lewę ramię. Wcześniejszy atak spopielił mu na proch całą lewą rękę.

***

Zamiast kontynuować ten emocjonujący wątek, wrócimy do sytuacji w obozie dowodzenia naszych bohaterów. Rusto dostała za zadanie pozbycia się dowódców i świetnie jej idzie. Została już tylko Anielica Żywica, której miała właśnie zadać cios, gdy nagle musiała się wycofać by uniknąć złotego promienia.

„Kurde.” Wkurzyła się Rusto, bo drugi raz już jej ktoś przerwał te samą scenę.

Tym razem na ratunek Anielicy przybyła jej podopieczna – Trini.

„Trini? Myślałam, że walczysz ze Ździrają i resztą na froncie.”

„Bo tak było, ale coś mnie podkusiło, żeby wrócić, wyczuwałam złą energię, która kierowała się do was i moja intuicja mnie nie zawiodła.”

„Dziękuje ci. Musze się zając rannymi.”

„Rób co musisz. Ja się nią zajmę. Działała mi już na nerwy na turnieju.” Trini stanęła przed Anielicą by ją chronić.

„Co ty nie powiesz.” Rusto przewróciła oczami.

„Ubierasz się jakbyś chciała zwabić na siebie uwagę czytelników. Albo przynajmniej swojej starej.” Rozpoczęła prowokację Trini, bo obejrzała ostatnio kilka filmów z ziemi i uznała, że tak trzeba.

„Już nie żyjesz!” Rusto wydłużyła pazury i zaatakowała Trini. W odpowiedzi na to Trini wciągnęła powietrze i wystrzeliła laser z ust w jej stronę. Pazury nie dosięgnęły ataku, ale mroczna dziewczyna uniknęła promienia. „Tak mnie nigdy nie trafisz!” Rusto ponownie zaatakowała wydłużając swoje paznokcie. Wybranka jednak wytworzyła przed sobą zaklęcia ochronne. Niestety wiemy, że nie jest najlepsza w te klocki zresztą Rusto również to wiedziała, dlatego nie zaprzestała ataku.

„Żebyś klocka nie zrobił z wrażenia narrator.” Uśmiechnęła się Trini a pazury wbiły się magiczne tarcze i nie dosięgnęły jej ciała.

„Co!?” Zadziwiła się Rusto, bo zaatakowała z całej siły. „Przecież podobno chuj się na tym znasz!” Mówiąc to próbowała wyciągnąć pazury, ale się zaklinowały w magicznych tarczach.

„No cóż, będę szczera, to prawda, że dalej jestem w nich słaba.” Okazało się, że to nie Trini stworzyła zaklęcia defensywne tylko Anielica, która była za nią. W przeciwieństwie do młodej, ona potrafiła porządnie rzucać zaklęcia defensywne i leczące.

„Wiedziałam, że wygram jak tylko będę w stanie cię trafić. Pa pa! Beta Flasher!” Trini wypluła z siebie potężny złoty promień. Rusto nie mogła uniknąć więc próbowała jeszcze stać się niewidzialna jakby miało to jej w czymś pomóc, ale atak pokrył ją całkowicie i starł na atomy. „Prościna.” Ucieszyła się Trini.

„Taaa i niech zgadnę, pewnie nie pomożesz mi ich leczyć, bo jesteś też chujowa w magii leczącej.”

„Świetnie się dogadujemy Anielico.” Nie straciła humoru zwyciężczyni.

***

„Udało się.” Rzekł pułkownik James, który wraz z kompanią w postaci: Ździraji, Rumuna, ojca Cliffa, BoBa i kolegów Kubasa wybili mocno do przodu by zaczaić się na ex-marszałka Turksów – Jeremiaha Malinę. Zostawili sojuszników z armii lordów bardzo, bardzo w tyłu i dobiegli na plac Piłsudskiego, gdzie ten przebywał i dowodził akcjami armii cieniasów. „Teraz panie marszałku zapłacisz za to co zrobiłeś Maxowi.” Nie owijał w bawełnę James i na dłoni stworzył ogień. „Ja będę Twoim przeciwnikiem!” Wykrzyczał oczywiste a jego stary przełożony odpowiedział spokojnie.

„Ale ja nie będę twoim.”

„Niech zgadnę. Masz tutaj jakiś ochroniarzy albo wafli tak? A może kolejni więźniowie z kolekcji Diablicy?”

„Nie, chodziło mi o nich.” Na Jamesa rzucili się jego towarzysze. Ojciec Cliff przywalił mu w brzuch z metalowego krzyża, Rumun palnął go w łeb szczotką a Ździraja chwycił go w nelsona, przez co James nie mógł się ruszyć.

„Co wy odwalacie!?” Zdążył wykrzyczeć James zanim ponownie dostał od Rumuna i Cliffa w różne części ciała.

„Widocznie nie tylko ja jestem tutaj zdrajcą.”

„Nie! To musi być jakaś sztuczka!”

„Może tak a może nie. Nie dowiesz się pułkowniku.”

Całej sytuacji przyglądali się koledzy Kubasa, którzy nie wiedzieli, jak zareagować. Mogli próbować mu pomóc, ale istniało ryzyko, że sami dostaną wpierdol. Postanowili więc stać w dramatycznych pozycjach i komentować to co obserwują niczym postacie z anime. A w skrócie po prostu postanowili mu nie pomagać by nie narażać dupy.

***

„No proszę, proszę, kogo my tutaj mamy.” Kubas uśmiechnął się do rannego Valeriana. „Załatwię cię tak jak twoich przydupasów.”

„Masz na myśli tego pierwszego którego Diablica mi wcisnęła, bo nie znosi papierosowego dymu?” Zapytał Valerian.

„Co?”

„Przecież tylko tego pokonałeś. Dziad z kwiatami padł od twojego blond karzełka a Bohdamowi i mi dała się we znaki ta piękna panna za tobą.”

„Dobra cicho bądź.” Kubas machnął ręką, żeby zakończyć temat, który sam zaczął.

„Odsuń się Kubas. Zakończę to.” Poprosiła Multiwita Lina, która szykowała kolejny atak.

„O przykro mi droga panno, ale nie z tobą będę walczyć.” Valerian pstryknął palcami i wszyscy nagle przenieśli się gdzieś na odludne miejsce na ziemi.

„W końcu wolny!” Ucieszył się Kubas, ale niestety tylko on. Gdy się odwrócił zobaczył, że Multiwita Lina zleciała na ziemię i zaczęła krztusić się krwią. „Co jest?” Zmartwił się okularnik.

„Odrobiłem pracę domową. Pamiętasz, dostałem się kiedyś do komnaty ducha i czasu, która jest w innym wymiarze, naprawdę uważasz, że nie pozwiedzałem sobie też pałacu lordów i terenów wokół? Skoro ona tam mieszka to tak jak lordowie nie może przebywać na ziemi, bo zabija ją zło.” Mądrzył się Valerian.

„Niestety on ma rację Kubas.” Zmartwiła się wiedźma Malyna, która podtrzymywała duszącą się panią. „Mogła dołączyć do bitwy tylko dlatego, że odbywała się w innym wymiarze.”

„Zaraz.” Zastanowił się Kubas co rzadko mu się zdarzało. „Czyli kurwa lordowie też mogli by pomóc i ruszyć dupę.”

„No tak, ale powiedzieli, że w sumie to cię nie lubią.” Dodała wiedźma.

„Jesteś zdany na siebie.” Po tych słowach wróżki Sylwiny, trójka kobiet zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

„No nic i tak cię pokonam z palcem w dupie.” Kubas odwrócił się do Valeriana i zobaczył, że z powrotem są w Dimansion. „Kurwa weź przestań, bo się porzygam!”

„Przykro mi, ale ty mnie nie pokonasz. Nie ty.” Valerian z trudem, ale stanął przed Kubasem co świadczyło o jego woli do walki.

„A właśnie, że ja! Kubas Cannon!” W pedała energia poleciała jednak jednym ruchem ręki ten tak zagiął przestrzeń, że poleciała z powrotem w Kubasa. Wiedział, że tak może się stać więc był gotowy na unik. Jednak sytuacja powtórzyła się i wychodziło na to, że nasz bohater ciągle musiał unikać swojego jednego pocisku. W końcu go to wkurwiło i przyjął na siebie własny atak by nie musieć już skakać jak małpa. „Ałć.” Złapał się za bark Kubas. „To takie głupie. Potrafisz tylko atakować cudzymi atakami. Pewnie nawet nie potrafisz zrobić pożytku ze swojej runy, jeśli chodzi o prawdziwy, porządny cios.” Zaczął prowokować go okularnik a Valerian połknął haczyk.

„No to w takim razie patrz na potęgę moją i runy przestrzeni!” Błękitno-włosy wystawił rękę przed siebie a wszystko wokół pociemniało.

„O kurde! Nagromadził Worywoku wokół nas!” Runa szału nadawała się wyśmienicie do wyczuwania Worywoku, Kubas korzystał z tego coraz częściej. Valerian w końcu zaatakował.

„Another Dimension!” Wykrzyczał i wypuścił coś na wzór spirali, którą trafił w Kubasa. W jednej sekundzie okularnik znalazł się nad wulkanem z lawą, w którą niechlubnie by wpadł, gdyby nie to, że zareagowała wróżka i przeniosła go obok krateru.

„O kurwa!” Przeraził się spocony ze strachu i temperatury okularnik. „Jeszcze chwila i byłoby po mnie!” W kolejnej sekundzie z powrotem stał w Dimansion. „Co!?” Kolejna spirala dosięgła Kubasa, tym razem pojawił się głęboko pod wodą i zaczął się topić. Ponownie wyratowała go Wróżka Wali Gruszka i ponownie powrócili do chaty Valeriana. „Zaraz wykituje.” Stwierdził Kubas po odkaszlnięciu wody.

„Przeszkadzasz.” Pedał rzekł do wróżki, ale trudno powiedzieć, czy chodziło mu o walkę czy jego preferencje seksualne. W każdym razie użył mocy runy by ją przenieść gdzieś w pizdu.

„Wróżko!”

„Ciekawe jak sobie poradzisz bez jej pomocy.”

„Lepiej martw się o siebie.”

„Co? Jeżeli mówisz o tym, że odpierdoliło mi rękę to…”

„Nie o tym.” Przerwał mu Kubas. „Na początku myślałem, że jesteś w złym stanie przez atak Multiwita Liny, ale teraz już rozumiem. Ty już prawie nie masz Worywoku.” Na te słowa Valerian uśmiechnął się, ale był to wymuszony uśmieszek tak jak wtedy, kiedy moja babcia na urodziny zamiast konsole sony, kupiła mi salceson. „Cała armia Diablicy pojawiła się nagle, znikąd. Założę się, że to twoja sprawka. Poza tym do teraz gdzieś ta armia musiała przebywać. Dodatkowo istnienie tego Dimansion jest możliwe tylko dzięki mocy twojej runy. Nie wspominam już o tym, że bez przerwy wykorzystujesz moc Worywoku tutaj kogoś przenosić, wysyłasz mnie chuj wie gdzie, tworzysz czarodziejski pędzel. Przyznaje, nie spotkałem żadnego runina, który lepiej by kontrolował runę niż ty Valerian, ale Worywoku nie jest nieskończone. Założę się, że to twój limit, dlatego postanowiłeś się mnie pozbyć szybko, bez walki.

„Nawet jeśli masz rację to nic ci to nie da.” Valerian pstryknął a wokół nóg Kubasa pojawił się lód.

„Brawo, unieruchomiłeś mnie, ale co ci to dało? Bez Worywoku już nigdzie mnie nie przeniesiesz a sam z siebie frajerze nic nie potrafisz oprócz zaczepiania chłopców.” Drwił z przeciwnika Kubas.

„Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz wymoczku.” Valerian zdjął swój długi pomarańczowy płaszcz oraz wielki czerwony kapelusz. Kubas przestraszył się, że będzie chciał go zgwałcić, ale potem przypomniał sobie, że przecież jest dziewczynką. Chyba pierwszy raz w życiu się z tego ucieszył. Strach naszego okularnika jednak przerwało zdziwienie i to nie na widok pedalskiej koszulki w siatkę, którą Valerian miał na wyrzeźbionej klacie. Bardziej zdziwiło go to, że nad głową przeciwnika widniała aureola a z jego pleców wyrastało jedno białe, anielskie skrzydło (były by dwa, gdyby nie odrąbało jednego za pomocą słonecznego promienia)

„Czekaj, ty też jesteś z Kalangel? Jak Trini i Anielica?”

„Zgadza się i tak samo jak Diablica.”

„Ale nie rozumiem. Nie licząc tej zdziry to rasa czyśćca jest pokojowa. Czemu jej pomagasz?”

„Widzisz, kolegowałem się z nią, gdy była młodsza i to ona była jeszcze wybranką Kalangel. Zresztą, uratowała mi życie.”

„Niby jak?”

„Dawno temu ostrzegła mnie przed zjedzeniem ultra ostrego kebaba a ja mam słabe jelita.”

„O panie.”

„Od tamtej pory wspomagam ją, gdy mnie potrzebuje. Nawet jeżeli dotyczy do jej złych planów. Diablica jest jak anomalia, życie potraktowało ją tak jak ją potraktowało i stała się zła tak jak ty stałeś się dobry. Ja jestem jej przyjacielem więc moją rolą jest stać po jej stronie. Ale nie przykładam ręki do morderstw i innych haniebnych czynów, to już sprawy jej i jej przydupasów. Ale dzisiaj zrobię wyjątek i dla niej pozbędę się ciebie a ty nie jesteś w stanie mnie pokonać.”

„Czemu tak się na mnie uwziąłeś?”

„Bo mi jej żal.”

„Jak to kurwa?”

„Wiem, że jest zła i kiedyś przyjdzie jej kres, tak powinno być i tak działa każdy świat. Wszystko zmieniło się, gdy odwiedziła wyrocznię.”

„Te grubą rurę?”

„Tak. To właśnie ona powiedziała jej, że zostanie pokonana przez wybrańca ziemi.”

„O ja pierdole. To dla tego tak się mnie przyczepiła pinda jebana?” Zrozumiał w końcu Kubas.

„Zgadza się. Od tamtej pory jedyne czego się obawia to to, że jej przeznaczenie się spełni i polegnie. Mimo złej natury, robi wszystko by do tego nie dopuścić. A ja chcę jej pomóc by pokazać jej, że przeznaczenie to coś co sami kreujemy a nie jest nam z góry zarzucone.”

„Czyli wszystko przez te jebane ciasteczka z wróżbą.”

„O widzę, że wiesz o czym mówię. Żeby ona nie musiała z tobą walczyć, ja to zrobię. A mam pewność, że z tobą nie przegram, również dzięki przepowiedni wyroczni, którą wylosowała (bo nie da się tego inaczej nazwać) dla mnie!” Valerian odzyskał werwę. „Mówiłeś, że nie mam czym zaatakować? To chyba zapomniałeś jaką magią parają się mieszkańcy Kalangel!” Valerian otworzył usta i wypuścił biały promień w Kubasa. „Alfa Flasher!”

BUM

„Widzisz Diablico? Sama możesz kreować swoje przeznaczenie. Żaden zły bóg ani gruby babsztyl nie może ci rozkazywać.”

Gdy opadł dym, Kubasa nie było co trochę zdziwiło Valeriana, ale pomyślał, że rozwalił go na kawałki. Niestety jego intuicja zawiodła go, okazało się, że Kubas wykorzystał wybuch i dym by przemieścić się za niego. Valerian zwrócił na to uwagę za późno. „Jak ty!?”

Kubas zebrał mnóstwo energii wokół głowy.

„Widzisz, kiedy sobie leżakowałem to koło mnie upadło to.” Pokazał mu wybuchową rakietę Nigo. „Pozwoliło mi to wydostać się z lodu za pewną cenę.” Faktycznie Kubas miał całą poparzoną dłoń i nogi. „Hammer Head!”

Kubas z całej pety z główki przyjebał Valerianowi po ryju, że aż trysnęła krew i pedał padł na ziemię.

„Moja piękna twarz!” Gdy Kubas chciał zadać kolejny cios, na twarz wylazła mu się kałuża krwi, która pojawiła się nie wiadomo skąd.

„Co jest?” Zdziwił się oślepiony Kubas.

„Naprawdę nie zauważyłeś, że nie krwawię mimo braku ręki. Cały czas wysyłałem ją w przestrzeń by użyć ją dokładnie w takim momencie.”

„To bez znaczenia!” Kubas złapał Valeriana za szyję i to za pierwszym razem.

„Co!?”

„I tak mało co widzę.” Kubas zaczął okładać go zdrową jeszcze ręką po mordzie oczywiście naładowaną energią. Valerian gubił nadzieję wraz z zębami.

„Ale…

PIZD

…ja

PIZD

…nie mogę…

PIZD

…z tobą przegrać!”

Kubasa już wkurzała ta gadanina Valeriana.

„Kurwa ciągle to powtarzasz! Taki jesteś pewny siebie nawet teraz?!”

„Nie! Mi też wyrocznia przepowiedziała przyszłość! To przez to stałem się homoseksualistą!” Rzekł posiniaczony.

„Co?”

„Tak jak Diablica miała zginąć z ręki wybrańca, mnie czeka śmierć z ręki kobiety!”

Nastała cisza.

„Kurwa nie chce mi się tego tłumaczyć, ale nie wyobrażasz sobie jakiego masz pecha.”

„Co?” Zdziwił się Valerian.

„Pstro. Hammer Head!” Kubas wykończył go mocnym jebnięciem z główki co spowodowało zniszczeniem całej jego fikuśnej rezydencji i zniknięciem Kubasa. Jednak dusza Valeriana nie poleciała do Ołtarza Złych Dusz. Widocznie nie ma tam miejsca dla pedałów albo faktycznie nie był taki zły. Wierzcie w co chcecie.

***

„Zostawcie mnie, cholera!” Krzyczał uwieziony w uścisku Ździraji i obijany przez ziomali James.

„To nie potrwa długo. Kiedy ty zginiesz a także Turksi obecni na wojnie ta organizacja raz na zawsze zniknie z historii, tak jak powinna po wojnie w Wietnamie.”

„Założę się, że już wtedy pracowałeś dla tej szmaty.”

„Dla Diablicy? Zgadza się. Jeżeli cię to interesuje to wiedz, że to dzięki mnie Turksi wybrali się walczyć to Wietnamu.”

„Co? Przecież wtedy rządził marszałek Rufus.”

„Tak. I zrobił to co mu kazałem.” Malina zdjął czapkę i pokazał swoją łysą pałę. Oprócz tego na jego czole widniał czerwony znak przypominający oko.

„Nie! Nie wierzę!” pułkownik doznał wielkiego szoku. „Przecież to ślad po runie!”

„Zgadza się, ja też jestem runinem dzięki służbie u mojej Pani. Oto moc runy Saimin – runy umysłu. Dzięki swojemu Worywoku potrafię kontrolować inne osoby i dlatego marszałek Rufus spełniał dokładnie moje rozkazy a co za tym idzie, rozkazy samej Diablicy.”

„I to w tej sposób kontrolujesz też ich!?” Przypomniał sobie James o swoich towarzyszach, gdy ci jeszcze kilka razy strzelili mu w pysk. „Ale czemu? Po co była ta cała afera z Wietnamem. Diablica się nudziła kurwa czy co?”

„Powiem ci, masz prawo wiedzieć. Moja pani miała wtedy aż trzy cele. To były jeszcze czasy, gdy nie wiedziała o wybrańcu i była zajęta knowaniem i szerzeniem zła a także zdobywaniu potęgi. Diablica miała wiele pomysłów. Po nieudanym planie stworzenia Runy Elementarnej, jej wzrok przykuły jeszcze potężniejsze zabawki a dokładniej mówiąc Śmiertelne Relikwie.”

„Śmiertelne Relikwie?”

„Tak, a dokładniej jedna zwana Czarną Różdżką, której moc jest tak wielka, że nic nie może się jej równać. Zresztą, byłeś świadkiem testowania tej mocy.”

„Co!? Masz na myśli ten ostateczny wybuch!?” W głowie Jamesa wracały obrazy z przeszłości.

„Zgadza się, to miało przetestować jej moc. Wojna miała na celu też zdobyć kolejną z relikwii oraz zniszczyć organizację Turks. Po waszym zdziesiątkowaniu, łatwo było posadzić mnie na krześle marszałka i przez wiele lat, Diablica miała organizację w garści.”

„Kłamiesz! Gdyby Diablica posiadała taką potężną broń, już dawno by ją użyła przeciwko Kubasowi albo podczas tej bitwy.”

„Cóż, to czy mi uwierzysz czy nie to już twoja sprawa. Prawda jest taka, że niedługo po wojnie w Wietnamie, czarna różdżka tajemniczo zniknęła. Do dzisiaj pamiętam szał i gniew swojej pani. Dużo bym dał, żeby dowiedzieć się co się z nią stało.” Gdy skończył to zdanie, spojrzał do góry w niebo jakby coś go zainteresowało.

Tę zacną rozmowę i wspominki przerwał nagły zwrot akcji. Kubas i jego nieprzytomny ziomal Nigo pojawili się w powietrzu i spadli jeden na Ździraję a drugi na Rumuna. Dzięki temu pułkownik został oswobodzony i z całej siły przywalił Cliffowi z pięści w ryj, że aż (tak jak reszta) stracił przytomność.

„Ciekawe.” Przyglądał się wszystkiemu ex-marszałek.

„Co się dzieje?” Rozejrzał się ranny Kubas wokół siebie i zobaczył… no to co pisałem wcześniej itd.

„Chociaż raz, pojawiłeś się w porę Kubas. Widzę, że nie miałeś lekko.” Pomógł mu wstać James a nasz okularnik widział, że jest wściekły i z trudem powstrzymuje się by nie wybuchnąć. Gdy tylko dojrzał Jeremiaha, to i jemu podwyższyło się ciśnienie, ale jego stan nie pozwalał mu na hulanki.

„Kubas!” Do naszego bohatera podbiegli Włodek, Konrad, Derek i Oluś ciesząc się, że widzą go żywego. Jedynie Konrad się trochę zasmucił, bo robili zakłady o to czy przeżył i jak widać przegrał. Nie wiem o co się założyli, ale na pewno nie o pieniądze, bo nikt z nich nie miał.

„O żyjecie? Wytłumaczcie o co tutaj chodzi, jak idzie bitwa?”

„No to chyba ten łysy ma jakieś czary i on zaczarował naszych, żeby bili pułkownika a na bitwie to nie wiem, bo większość czasu leżałem na ziemi i udawałem truchło.” Zaraportował Włodek przyjacielowi (akurat plan z truchłem Włodkowi nieźle się powodził, bo ktokolwiek podszedł i poczuł odór jego bąków naprawdę mógł pomyśleć, że ciało jest w stanie rozkładu).

Oluś złapał się za głowę i poprawił prostokotnoryjnego okularnika.

„Ex-marszałek okazał się runinem tak jak wy. Zobacz na jego czoło.” Wskazał niekulturalnie palcem na przeciwnika.

„Aha. To dobrze, bo już myślałem, że się okazał Tenshinhanem z Dragon Balla.”

„Za pomocą tej runy może kontrolować innych. To, dlatego Ździraja, Rumun i ksiądz napadli z zaskoczenia na pułkownika, ale chcąc nie chcąc wyłączyliście ich z gry.”

„Skoro tutaj jesteś to znaczy, że Valerianowi potknęła się noga. Diablica nie będzie zadowolona.” W końcu odezwał się Malina

„Jego abonent jest tymczasowo niedostępny.” Kubas złowrogo spojrzał na Malinę. „Od początku czułem, że jest z tobą coś nie tak.”

„Każdy tak mówi jak już jest po ptakach.” Odpowiedział łysol.

„Nie! Już za pierwszym razem czułem od ciebie dziwną energię. Mogłem domyśleć się, że to Worywoku, ale widocznie byłem i jestem za durny.”

„Nom.” Dodał Konrad.

„Pamiętam to dokładnie, bo miałem wrażenie, że nie czułem go wtedy pierwszy raz.” Kubas popatrzył na nieprzytomnych towarzyszy. Zdał sobie sprawę, że i od nich czuje teraz jego Worywoku, ponieważ za jego pomocą na nich wpływał. „Już wiem! To ty kontrolowałeś Super Pomarańczę!”

Kubas miał na myśli przeciwnika, który napadł na niego w części bodajże trzeciej. Super Pomarańcza tak jak Super Banan był super bohaterem, który stał po stronie dobra. Jednak kiedyś tajemniczo zaginął a pojawił się dopiero jako wróg Kubasa.

„Teraz to ma sens. Ty rozkazałeś mu mnie sprzątnąć!”

„Cóż, żałuje, że mu się nie udało, był jednym z najlepszych z mojej prywatnej kolekcji pionków.”

„Kolekcji?” Zdziwił się James. „Masz więcej ulubieńców? Niech zgadnę. To patałachy z Azkabanu?” Uśmiechnął się szyderczo pułkownik.

„Obrażasz mnie. Swoje pionki zbierałem już od dłuższego czasu a ich umysły doszczętnie przeżarte są moim Worywoku. Czemu sami ich nie przywitacie?”

Na plac weszły trzy postacie z czego jedna była znajoma Kubasowi.

***

„Gers? Gers to ty?” Kubas wytrzeszczył oczy, bo zobaczył starego druha, o którym myślał, że nie żyje. Gers był niewysoki, śniady z jedną brwią, długimi paznokciami i krótkim czarnym fryzem. Chodził w swojej granatowej bluzie w błękitne paski i w krótkich białych spodniach a pochodził z Hiszpani. Miał owłosione dłonie i nogi, ponieważ był on tak naprawdę wilkołakiem a raczej gersołakiem jak sam się nazywał. Słuch po nim zaginął po Turnieju Trójmagicznym i wszyscy myśleli, że tak jak Max, zginął z ręki Maliny lub jego ludzi. Jak widać zostawił go przy życiu i dołączył do swojej kolekcji. „Zapłacisz za to co mu zrobiłeś!”

„Wątpię.” Odpowiedział bez emocji łysy.

„A ci pozostali dwaj?” Zapytał przerażony Derek a odezwał się James.

„Ten wielki, opalony mięśniak w uniformie Turksów to nie kto inny jak mój stary zwierzchnik – pułkownik Basket Grande. Do teraz byłem pewien, że zginął w wybuchu ostatniego dnia walk w Wietnamie.”

„Taki był plan, ale zawsze szanowałem jego umiejętności walki i wytrzymałość, dlatego postanowiłem go dołączyć do moich asów.”

„A ten, który wygląda jak penis?” Zapytał Konrad.

I faktycznie trzecia postać, mimo że miała ciało ludzkie to zamiast głowy miała wielkiego kutasa tylko na odwrót. W miejscu jajec miała wielkie, podkrążone oczy. No okropna postać nawet brzydsza od Kubasa. Ubrany był w płaszcz a w ręce trzymał coś co wyglądało na kij, który zakończony był również ozdobą w kształcie kutasa.

„To jest Półwysowy Penis. Złoczyńca, który był takim chujem dla innych, że jego DNA sprawiło, że stał się kutasem przysłowiowym i prawdziwym. Swego czasu był głównym przeciwnikiem Super Banana i Super Pomarańczy, ale został przez nich pokonany a ja postanowiłem wykorzystać jego „chujowe” umiejętności”. Już ich nie uratujecie. Ich umysł zamglony jest za pomocą mojej runy.”

„Cholera! Nie mam czasu na takie maluczkie płotki. Jestem tutaj po twoją głowę!” Wykrzyczał wściekły James do Jeremiaha.

„Spokojnie pułkowniku. Też bym chciał go zajebać, ale nie jestem w najlepszym stanie. Ja się zajmę Gersem, pamiętam jak walczył, może dam mu radę.” Zaproponował Kubas. „Wpierdol mu też ode mnie za porucznika.”

„Mogę ci to obiecać.”

„Zwariowałeś Kubas?” Odezwał się zmartwiony Włodek. „Ledwo stoisz na nogach.”

„Ale mam jeszcze dużo Worywoku.”

„Odpocznij.” Koledzy Kubasa stanęli przed nim. „My się nim zajmiemy.”

„Co kurwa? Myślałem, że wstajemy, zęby stąd spierdolić.” Poskarżył się Konrad.

„Dzięki chłopaki, ale nawet jeśli to są jeszcze ten wielkolud i penis.” Zauważył Kubas.

„Kutasomana zostaw mnie.” Koło Kubasa stanął Nigo, który był w lepszym stanie niż okularnik pamiętał. „Zajmę się nim, bo wygląda na słabiaka.”

„Nigo? Jakim cudem tak dobrze się trzymasz?” Zapytał zdziwiony Kubas.

„Ten ksiądz z tyłu mnie uzdrowił.” Wskazał za plecy na ojca Cliffa, który musiał jakiś czas temu odzyskać przytomność.

„Bo zagroził, że zemnie pedał nie zejdzie jak tego nie zrobię.” Poskarżył się Cliff. „Chodź tutaj Kubas, ciebie też uleczę.”

„Zajebiście, ale kto zajmie się tym wielkim wąsaczem?”

„Spoko jak się nim zajmę.” Powiedział BoB gotowy do walki.

„Kurwa BoB to ty tutaj jesteś?” Dopiero teraz bohaterowie go zobaczyli.

„Tak, byłem tutaj cały czas.”

„To czemu mi kurwa nie pomogłeś, jak mnie napierdalała reszta?” Zirytował się pułkownik.

„Szczerze? Chciałem, ale autor aż do teraz o mnie zapomniał.”

„Ja pierdole. Dobra chuj, nie ważne. Wygląda na to łysy, że jednak mi nie uciekniesz.”

„Widać nie.” Malina nie przejął się i wyglądało na to, że był gotowy do walki.

***

„Najpierw ty a potem ta suka Diablica!” James stworzył w ręku ogień. Był wściekły na swojego starego pracodawcę nie tylko za zabicie jego przyjaciela, ale również na to jak zmanipulował jego towarzyszy wiele lat temu w Wietnamie.

„Mógłbyś okazać mojej Pani trochę więcej szacunku. To dzięki niej ja, ty czy Subone staliśmy się runinami. Zawdzięczam jej życie i moc, ale nie chcę opowiadać wam historii o Zakonie Feniksa.”

„Zakon Feniksa?” Zainteresował się Konrad. „Moi starzy jak jeszcze żyli to chyba tam pracowali.” Z dupy wyjął wątek mały żydek, ale nikt się tym nie przejął.

„To historia na inny moment. Trzeba było zapytać jednego z jego założycieli.” Ex-marszałek wskazał na nieprzytomnego Ździraję.

„W sumie coś mi kiedyś opowiadał.” Przypomniał sobie Kubas.

„I co mówił?” Zainteresował się Konrad.

„Nie wiem, nie słuchałem go.”

„Dobra chuj z wami.” Przerwał James. „Co mówiłeś o naszych runach?”

„Hisaki, Mizuri, Supess czy moja runa Saimin. Wszystkie je posiadała Diablica i to ona podarowała te dwie pierwsze Turksom. Dowództwo naiwnie myślało, że to ja je odnalazłem i podarowałem grupie.”

„W takim razie, dlaczego to zrobiła?”

„Pewnie by tego nie zrobiła, gdyby miała pojęcie jaką staniesz się przeszkodą. Uznaliśmy, że po wojnie nam się przydasz i dołączę cię do swoich asów a w najgorszym scenariuszu po prostu zginiesz w wybuchu jak reszta. Niestety nie przewidziałem…”

„Że nie możesz przejąć władzy nad runinami tak?” Dokończył James.

„Zgadza się. Doskonała dedukcja. Nie przejmę władzy nad kimś kto wytwarza własne Worywoku, chyba, że by był naprawdę osłabiony. Jesteś jedynie błędem w starym planie, ale dzisiaj zostaniesz wymazany.”

„Fire Ball!” James wypuścił swój ulubiony atak. Bardzo się zdziwił, kiedy zawczasu Malina odskoczył na bezpieczną odległość.

BUM

„Jak na swoje lata to niezły z ciebie akrobata. Fire Ball!” Sytuacja powtórzyła się.

BUM.

„No kurwa! Fire Ball! Fire Ball! Fire Ball!”

BUM

BUM

BUM

W ściekłości atakował pułkownik, lecz żadna z ognistych kul, nie trafiła celu za to plac Piłsudskiego jeszcze nigdy nie wyglądał tak jak szwajcarski ser.

„Jakim cudem? Jakby wiedział w które miejsce strzelę.”

„Bo wiem.” Uśmiechnął się łysy

„Nani!?”

***

Włodek, Konrad, Derek oraz Oluś stanęli naprzeciwko Gersa, któremu zrobiono pranie mózgu. Bardziej przydałoby mu się zrobić po prostu pranie, bo jego bluza już jebała od brudu.

„Mamy jakiś plan?” Zapytał Derek.

„Musicie go na chwilę unieruchomić. Mam plan.” Spoważniał Włodek.

„No nie wiem.” Podrapał się po głowie Konrad żydek.

„Dobra chłopaki to tylko jeden brudas, po prostu ma długie paznokcie. Bierzemy go!” Oluś, Konrad i Derek rzucili się na dzieciaka i udało im się go złapać. „Dobra mamy go! Co teraz!?” Zdążył zawołać Oluś.

„Tak trzymać. Tylko go nie puszczajcie.” Włodek wyjął żarówkę i rzucił nią w Gersa (i kolegów)

„No kurwa chyba sobie żartujesz.” Były to ostatnie słowa któregoś z jego kolegów, które wypowiedzieli przed utratą przytomności.

BUM

„Udało się!” Ucieszył się osłabiony Włodek, ale jego radość nie trwała długo. Okazało się, że Gers zdążył przemienić się w Gersołaka i mimo, że wybuch go zranił, to po transformacji był dużo wytrzymalszy. Sierściuch nie czekał aż opadnie dym tylko wyskoczył z niego na Włodka i raz ciachnął go pazurami. To wystarczyło, żeby pokonać najlepszego kolegę Kubasa. „Wybacz Kubas, zesrałem się.”

„Wybaczam, ale nie zapominam.” Powiedział Kubas, który może nie w idealnym, ale na pewno już lepszym stanie podszedł do rannego Włodka. „Dziękuje za trochę czasu. Resztą zajmę się ja.”

„Wraaagh!” Zawył wilkołak i zaatakował Kubasa. Ten jednak sprawnie unikał i wyprowadzał kontry. Nie pierwszy raz pokazał, że nie jest najgorszy w walce wręcz. W końcu, gdy miał okazję, użył swojej techniki jebnięcia ze łba by położyć wilkołaka.

„Szybko poszło.” Zdziwił się okularnik a jego stary druh zaczął się telepać na ziemi. „Kurde jednym ciosem połamałem mu kark czy co? Jestem zajebisty.”

Nasz bohater nie pierwszy raz nie miał racji. Gers zaczął przemieniać się w coś innego jak to miał w zwyczaju. Tym co nie pamiętali z czwartej części albo tym, których ta postać po prostu nie obchodzi przypomnę, że Gers nie był zjebany tylko z ryja, ale i w środku. Miał pojebane DNA, które sprawiało, że czasami przechodził losowe transformacje. Teraz zamienił się w coś co wyglądało jak krakers, który miał twarz, ręce i nogi.

„Jam jest Krakers!”

„O panie.” Kubas załamał ręce, bo przypomniał sobie o transformacjach Gersa. „Kubas Cannon!” Pocisk energii odbił się od przeciwnika. „Czekaj co?”

Wybraniec nie wiedział, że to wielkie drobinki soli odbijały jego ataki.

***

Półwysowy Penis wycelował swoją magiczną laskę zwaną Kutaśnikiem (przynajmniej tak jest nazwana w scenopisie) w Nigo i zaczął strzelać z moczu pod olbrzymim ciśnieniem. Nasz blondas w porę uniknął bardzo dobrze, bo strumień zrobiłby w nim dziurę.

„Kurwa myślałem, że jest chujowy, skoro wygląda jak chuj.” Pożałował swej decyzji Nigo po czym zaczął biegać w te i we wte by tylko nie oberwać sikami. Pal licho, że mu odrąbie kończynę czy coś, ale nie chciał, żeby go obsikano.

Siara na dzielni do końca życia.

„Cholera nie mogę się do niego zbliżyć. Moje golfowe kije tylko rozwieją strumień i może na mnie kapnąć więc odpadają. Rakietę zajebał mi Kubas i oczywiście gdzieś zgubił. Ale nie jest źle bo mam swoje najpotężniejsze zabawki.” Zbyt długo rozmyślał dzieciak, bo strumień moczu trafił go w ramię robiąc mu sporę rozcięcie. „Fuj!” Nigo ponownie wrócił do uciekania. „Dobra mam plan, ale niestety nie podoba mi się on.” Nigo wyjął ze swojej torby, którą nosił na plecach dwa kije, ale tym razem od hokeja. „To moje ulubione cacka!”

Półwysowy wypuścił kolejny strumień moczu, ale Nigo tym razem nie unikał tylko postanowił zasłonić się krzyżowo kijami. Szczyny rozbryzgiwały się na wszystkie strony lecąc na całego Nigo. Widać było, że nie był on zbyt szczęśliwy, ale w końcu wykrzyknął.

„Ice Gor Die!” W jednej chwili zarówno dłonie użytkownika Kijaszków Rozpierdolu, kije od hokeja, strumień moczu, następnie magiczna laska Kutaśnik a na samym końcu sam Półwysowy Penis po prostu pokryli się lodem. Nigo nie tracił czasu. Mocno szarpnął ręce by wydostać się z lodu i udało mu się. Na jego dłoniach pozostały rany od odmrożeń, ale to nie zniechęciło go do dalszej walki. Podbiegł do zamarzniętego przeciwnika i wyjął ostatni ze swoich kijów.

Kij Bejsbolowy.

Jeszcze biegnąc wziął zamach i z całej pety przypierdolił w posąg z lodu.

„Jet Eruption!”

JEB

Uderzenie sprawiło trzęsienie i pęknięcie zarówno przeciwnika na miliard kawałków jak i ziemi pod nim. Niestety uderzenie było tak silne, że Nigo połamał sobie przy tym ręce. Odniósł jednak zwycięstwo.

***

Wielki pułkownik Basket Grande zamachnął się i zaatakował Boba za pomocą pięści. BoB zrobił dokładnie to samo i pięści obu mięśniaków zderzyły się. Mimo, że żołnierz z Turksów był dużo większy od Boba to jego ręka rozwaliła się na kawałki. Zamroczony jednak umysł nie pozwolił mu lamentować na swoim bólem.

„Jesteś mocny, ale nie tak mocny jak ja.” Popisał się BoB a jego przeciwnik zdjął z pleców swoją broń, którą był olbrzymi (prawie jego wielkości) koszyk tylko, że z metalu. „No jeszcze koszykiem to nie widziałem, żeby ktoś walczył.” BoB nie tracił czasu i zaatakował z pięści w pułkownika, ale ten użył koszyka jako tarczy. Uderzenie nie przyniosło skutku. „O kurde!” BoB wycofał się parę kroków w tył. „Twardy ten koszyk. Muszę go jakoś ominąć.” Pomyślał po czym oberwał z koszyka i odleciał parę metrów.

Zabolało go pomimo jego twardej skóry.

„Nieźle jak na to, że używa jednej ręki.” BoB wstał, otrzepał się z ziemi i złapał za głowę. „W takim razie co powiesz na to!” Czerwony uderzył mocno w ziemię przez co popękała również pod nogami pułkownika Basketa. Przez chwilę stracił równowagę a BoB rzucił się, gdy wyczaił odpowiednią chwilę. Już prawie jego pięść dosięgła brzucha przeciwnika, ale w ostatniej chwili BoB został zgnieciony koszykiem. „Ałć.”

Wielkolud wykorzystał to, że położył BoBa po czym przygniótł go nogą a następnie napierdalał w nim koszykiem, wgniatając go jeszcze bardziej w ziemię. Nawet BoB musiał poczuć te obrażenia. W końcu jednak z dłoni Boba coś wypadło. Coś co wyglądało jak zawleczka. Może gdyby Basket Grande miał jasny umysł to zrozumiałby, że to nie brzuch był celem BoBa a jego granat, który miał przy pasie jak zresztą każdy z Turksów.

BUM

BoB poczuł też na plecach wybuch granatu, ale udało mu się wyjrzeć z dziury, w której był. Po jego przeciwniku został jedynie koszyk i para butów.

***

„Kurwa moje ataki na niego nie działają!” Zirytował się Kubas, który nie mógł zranić Gersa Krakersa. Ten natomiast oderwał kawałek z samego siebie i rzucał nimi w Kubasa niczym shurikenami. Nawet udało mu się trafić raz Kubasa i to w dupę. „Ała! Zapłacisz za to tylko jeszcze nie wiem jak. Spróbuje jebnąć go prosto w ryj, może to jego słaby punkt.”

Krakers jednak nie zaprzestawał rzucać w Kubasa więc ten ciągle musiał być w ruchu aż nagle wpadł na genialny pomysł.

„Wóz albo przewóz.” Rozpędził się i rzucił się na Krakersa by go przewrócić na ziemię.

Udało mu się a na dodatek wpierdolił się w ciała swoich kolegów wysadzonych przez żarówkę chwilę wcześniej. Kubas zaczął uderzać po twarzy, ale nie swojego przeciwnika a właśnie kolegów. Jeżeli chciał im w ten sposób nabić siniaki na ryju oraz ich ocucić, to mu się udało.

„Kurwa najpierw Włodek teraz ty?” Zezłościł się Oluś.

„Pobudka, musicie mi pomóc!” Kubas leżąc, cały czas szarpał się z Krakersem.

„Już raz chcieliśmy i zobacz, jak skończyliśmy.” Poskarżył się Derek.

„Wystarczy, że wpierdolicie ze mną tego Krakersa! Smacznego!” Kubas chcąc dać przykład zaczął pałaszować leżącego oponenta a jego koledzy po chwili dołączyli do niego. Gdy Kubas się już najadł, pozwolił kolegom dokończyć sprawę. „Wybacz Gers, może i byłeś dobrym kolegą, ale na pewno nie w smaku.”

***

BUM

Kolejna kula ognia, kolejne pudło.

„Myślałem, że ci się poszczęściło, ale nie! Ty naprawdę przewidujesz moje ataki!”

„Dokładnie tak. Widzisz runa umysłu daje mi jeszcze jeden bonus. Potrafię dostrzec co wydarzy się wokół mnie, kilka sekund do przodu. Słynę z tego, że nigdy nie zostałem nawet trafiony przez przeciwnika.” Pochwalił się ex-marszałek.

„I przez fryzjera również.” Chciał mu dopiec James.

„Kończmy to.” Malina wyjął pistolet i wycelował w pułkownika. „Jakieś ostatnie słowo?”

„Twój stary.”

„To dwa słowa. Żegnaj.”

PIF PAF

Kule jednak nie dosięgły pułkownika, ponieważ najpierw zapalił swoje dłonie i użył techniki swoich ognistych ostrzy po czym przeciął je na pół.

„Po moim treningu jestem zupełnie inną osobą.”

Chuja gada, dowód ma ten sam.

„Nieźle. A czy poradzisz sobie z tym?” Malina zamienił pistolet na uzi.

„No kurwa.” Łysy nie zdążył wystrzelić serią, ponieważ poleciała w niego kolejna kula ognia. Nic co by go zaskoczyło więc z gracją baletnicy odskoczył w dal. „W sumie wiem, jak cię załatwić, ale potrzebuje chwili spokoju.”

„To zdradzę ci tajemnicę. Nie otrzymasz jej.” Malina wycelował w Jamesa.

„Cholera jeszcze tylko chwila!”

Niestety jego zwierzchnik był szybszy i rozpoczął serię z UZI.

RATATA TA TA TA TA

W sensie odgłos serii z pistoletu a nie taki pokemon.

„Shit!” Jednak okazało się, że coś osłoniło Jamesa a był to duży, metalowy krzyż, który ojciec Cliff rzucił przed niego. „Dzięki ksiądz!”

„Amen!” Zdążył wykrzyczeć Cliff zanim Malina spojrzał na niego, złapał się za głowę i wysłał psychiczne fale energii czy inne kuźwa czary mary przez co Cliff padł na ziemię.

„Widzę, że potrafisz też używać runy do ataku.”

„Tak, ale nie lubię tego robić. Mam po tym migreny.” Malina wrócił do ostrzeliwania Jamesa, ale ten cały czas chował się za krzyżem.

RATATA TA TA TA TICATE (żarcik)

„Mówiłeś, że masz jakiś plan, żeby mnie pokonać. Naprawdę jestem ciekaw.”

„Shit, jeszcze trochę.”

Nagle krzyż zaczął lewitować po czym odleciał gdzieś w pizdu. Okazało się, że Malina posiada też dar telekinezy dzięki swojemu Worywoku.

„Przydaje się jak zabraknie papieru toaletowego a za późno się połapiesz.” Wyznał szczerze po czym wycelował w bezbronnego pułkownika.

„Cholera! Fire Ball!”

RATATA TA TA TA TA

BUM

Stało się coś nieoczekiwanego. Oprócz serii z pistoletu, James rzucił Fire Balla, ale sobie pod nogi. Wybuch skierował pociski na inny tor przez co nie dosięgły jego ciała, ale sam wybuch pozostawił na nim samym poważne obrażenia. Być może miał taki plan, ponieważ stojąc teraz w dymie, stał się trudnym celem.

„Nieźle, ale skoro ja cię nie widzę to ty też nie widzisz mnie.” Powiedział oczywiste łysy z runą na czole.

„Może i tak, ale to ja gram na czas. Już ci mówiłem, że wiem, jak cię pokonać, ale potrzebuje jeszcze więcej czasu. Im dłużej ta walka trwa, tym moje szansę się zwiększają”. Powiedział James, który ledwo stał na nogach przez własną eksplozję. Nie trzeba mówić, że miał większą tolerancję na poparzenia niż reszta a było to spowodowane kilkoma latami obecności ognia w jego życiu.

„Nie wiem co knujesz, ale powiem ci jedno. Mylisz się. Jeżeli to walka na czas, to ja wygram. Lepiej spójrz na swoje kolano.”

„Co?” James odruchowo spojrzał na swoje kolano chociaż przez chwilę bał się, że to jedynie zachęta by dostać muke. Okazało się jednak, że ma on wbity w kolano znajomy długopis. „Dobrze kurwa, że nie strzała. Ale zaraz! Przecież to jeden z długopisów Maxa!”

„Zgadza się. Za pomocą telekinezy wbiłem ci go już jakiś czas temu.”

„Śmiesz używać jego broni? Pożałujesz!” Wkurzył się James.

„Ty jako jedyny powinieneś wiedzieć co to za długopis.” Po tych słowach pułkownik ponownie spojrzał na kawałek plastiku wystający z kolana.

„To przecież… jego Poison Pen! (trujący długopis)”

„Zgadza się. Z tego co zrozumiałem, miał truciznę w atramencie. Nie jest na tyle mocna by kogoś zabić, ale na pewno na tyle mocna by na jakiś czas wyeliminować kogoś z zabawy. Do tej pory powinna już się rozejść po całym twoim ciele.”

James upadł na kolana.

„Ty! Ty gnido! Nienawidzę cię!” Pył oraz dym uniosły się i James ponownie stał odkryty i ponownie stał się łatwym celem.

„Przegrałeś.” Malina wycelował pistolet w jego ryj. „Ale jeżeli chcesz sobie rzucić pod nogi jeszcze jednego Fire Balla to chętnie to zobaczę.”

„Skoro i tak… nie mogę się już ruszać…. Powiedz mi… na koniec…jedno…”

„Tak?”

„Czy ci… nie za gorąco w… ten łysy łeb?” Malina nie wiedział czy to miało być naśmiewanie się z niego czy James pyta na poważnie. Faktycznie było mu gorąco a w głowę to już w ogóle. Spojrzał w niebo na słońce.

„Czekaj… to nie jest słońce.”

„No nie. To olbrzymia… kula ognia…. którą ładuje w niebie od początku naszej walki...”

„Jestem pod wrażeniem naprawdę, Teraz już rozumiem co miałeś na myśli mówiąc, że grasz na czas. Ale przykro mi, trucizna popsuła twój plan. Zaraz dzięki niej zaśniesz, a jeśli nie od niej to dzięki kuli w łeb.”

„Nie sądzę.” James wstał na kolana i zaczął wysławiać się normalnie. Wyjął też długopis z kolana.

„Co? Powinieneś ledwo się ruszać!” Wyjaśnił zdezorientowany Jeremiah. „Co się dzieje?”

„Masz pecha, bo jestem odporny na tą truciznę. Max po pijaku często dodawał mi ją do alkoholu, żebym nie wyrywał mu lasek. Jestem na nią odporny.” Malina wycelował uzi po raz ostatni w naszego bohatera, ale zanim strzelił, spojrzał w niebo. „Może i zobaczysz, gdzie spadnie ten atak, ale nawet jeśli to nie zdołasz odskoczyć na taką odległość! Sun Fallen!”

Olbrzymia kula ognia zaczęła spadać na ziemię niczym meteor.

„Przegrałem.” Były to ostanie słowa zdradzieckiego marszałka Maliny.

SRUUUUUUUUU BUM

Eksplozja była tak silna, że oprócz celu, rozwaliła też cały plac i budynki dookoła. Wszystkich bohaterów w tym Jamesa odrzuciła fala uderzeniowa i porozrzucało ich w różnych miejscach. Dusza Jeremiaha Maliny wystrzeliła w niebo by zostać wessana do Ołtarza Złych Dusz.

„Nawet Kubasa bym tym pokonał.” Uśmiechnął się James, którego wbiło w jakiś autobus. „Kto by pomyślał, że Max w jakiś sposób mi pomoże po śmierci. Heh. Zostałeś pomszczony.” Pułkownik zemdlał mając dobry humor, ale nie dlatego, że mu się udało tylko dlatego, że niemiał doładowanej karty ZTM a obok leżał również ranny i nieprzytomny kanar.

=============================================================== 

Kubas kontra Diablica Martwica

===============================================================

„Czy ja umarłem?” Zapytał sam siebie Kubas, ponieważ znalazł się w całkowitej ciemności.

„Nie.” Odpowiedziała mu Wróżka Wali Gruszka. „Przeniosłam cię w ostatniej chwili przed wybuchem.”

„Mam nadzieję, że reszcie nic nie jest. Co ten pułkownik sobie myślał.”

„Skup się Kubas. Jesteśmy w kryjówce Diablicy Martwicy pod Sosnowcem.” W jedną chwilę Kubas spoważniał.

„A więc w końcu. To stąd Diablica knuje swoje… no knucia. Dzisiaj pożegna się ze swoją metą. To będzie ostateczna walka. Będziesz u mojego boku wróżko?”

Wróżka zniknęła jak tylko okularnik zaczął mówić.

„No kurwa dzięki.” Kubas ponarzekał pod nosem po czym zaczął szukać na oślep drogi co szło mu nawet nie najgorzej zważywszy na jego doświadczenie. Tak jak autor, ja, czytelnicy, on również chciał już to zakończyć. Wiedział, że od tego starcia z jego arcywrogiem zależeć będą losy ziemi. Był zdeterminowany jak jeszcze nigdy wcześniej. Poprzednie zwycięstwa sprawiły, że nie brakowało mu pewności siebie. Chciał zemścić się za wszystkich, którym Diablica odebrała życie. Miał też w głowie to, że jeżeli zatriumfuje to spełni swoje największe marzenie. Nie chciał też zawieść swoich przyjaciół.

Porażka nie wchodziła w grę

„Wystarczy, że mam porażkę na ryju.” Pomyślał chwilę przed tym jak znalazł klamkę i na nią nacisnął. Udało mu się wyjść na korytarz oświetlony przez pochodnie. Od razu wyczuł mroczną energię i w jej kierunku się udał. Kubas nie był w swojej szczytowej formie, pojedynki w Dimansion odcisnęły swój ślad. Na szczęście ksiądz uzdrowił jego rany chociaż nie w tak idealny sposób jak zrobiłyby to pudrowe fasolki sensu. Za to udało mu się zachować mnóstwo Worywoku. Postanowił więc nie odpoczywać a od razu ruszyć ku swemu przeznaczeniu.

W końcu doszedł do pomieszczenia, w którym stało kilka kamiennych filarów, tron na podwyższeniu oraz na ścianie wisiał olbrzymi telewizor. Pokój również był oświetlany pochodniami.

Diablica czekała na Kubasa wpatrzona w telewizor, żeby wyglądać jak prawdziwy czarny charakter. Co prawda całą powagę popsuła reklama leku na sraczkę, która akurat leciała, ale przynajmniej dźwięk był wyciszony.

„Witaj parówo.” Diablica spojrzała na Kubasa.

„Twoje mocne teksty nie działają na mnie Diablico.” Odpowiedział Kubas. „To będzie ostatnia walka.”

„Tak, mi też autor powiedział, że nie ma już funduszy na kolejną część oraz na jedzenie. Miejmy to z głowy. Im szybciej zaczniemy tym szybciej będziesz gryzł glebę.” Diablica podniosła swoje złote pazury założone na rękę a jej peleryna powiewała…. Właściwie to nie powiewała, bo tutaj nie ma przeciągów. „Zanim jednak zaczniemy to pozwól, że przed zmiażdżeniem twojego ryja, zmiażdżę twoje morale. Jestem nieśmiertelna! Buhahahaha!” Złowieszczy śmiech nigdy nie wychodzi z mody.

„Tak się składa, że dobrze o tym wiem i dlatego mam dla ciebie niespodziankę!” Uśmiechnął się Kubas.

„Serio? Kurde to miłe, myślałam, że ogólnie mnie nie lubisz.”

„To był sarmatyzm ty kurwo!” Wykrzyczał wściekły Kubas mając na myśli sarkazm. „Przywitaj się z tym oto Trójkątem Bermudzkim!” Kubas wyjął metalowy trójkąt i wycelował nim w Diablicę.

„Zagrasz mi koncert na tym trójkącie?”

„No kuźwa co jest? Czemu nie działa?” Zmartwił się Kubas i zaczął potrząsać artefaktem. „Kurwa lordowie znowu mnie wrobili w jajo.”

„Buhahaha. Muszą cię bardzo lubić.”

„Dobra, chuj z tym.” Kubas wyrzucił niedziałający artefakt. „Nieśmiertelna czy nie, jak ci obije ryj to spokorniejesz a ja poczuje się lepiej.”

„Najpierw poradź sobie z nimi.” Diablica zamachnęła ręką i wytworzyła z czarnej energii dwa wielkie potwory, które przypominały Cieniasy, bo miały po jednym oku. Były jednak dużo większe.

„Jebane cyklopy.” Jeden z nich zaatakował Kubasa, lecz ten podskoczył i wylądował na jego ręce. Wbiegł po niej a następnie przez bark do głowy i całej siły przywalił z kopa w oko rozwalając jednego. Następnie skoczył na twarz drugiego ładując Worywoku wokół głowy. Cyklop zrozumiał, że mały gnojek celuje również w jego oko więc zasłonił się rękoma. Nic to jednak nie dało. Kubas przebił głową ręce, oko i całą głowę. „Proszę cię bardzo.” Ponownie wrócił przed oblicze Diablicy. „Teraz czas na ciebie!”

Zapowiada się wspaniała rozróba!

***

Tym czasem w pałacu lordów, gospodarze oglądali, jak idzie naszym na wojnie, ale w sumie się znudzili, bo przełączyli na comedy central. Niedawno usłyszeli raport od ich wafla Kupizzza w którym opisywał, że pomimo zwycięstw na wielu frontach i pokonaniu ważnych figur z obozu wroga, oddziały Cieniasów zyskują przewagę. Wojownicy z armii lordów byli już zbyt wyczerpani. Widocznie pomysł z red bullem dla każdego nie wypalił. Lordowie i reszta dobrze wiedziała, że losy bitwy i świata zależeć będą od zapieczętowania Diablicy Martwicy.

„Nie jest najlepiej.” Powiedziała wróżka, która odesłała Kubasa do siedziby wroga po czym spierdoliła. Lordowie przyznali jej rację, ale myśleli, że chodzi jej o ryj wybrańca. „Kubas dzielnie stawia czoła Diablicy, ale nie jest w najlepszym stanie. Boję się, że różnica poziomów będzie zbyt duża. Nie mamy już pudrowych fasolek Sensu?”

„Nie a co?” Zapytał lord P.Ter.

„Nic, głodna jestem. A tak serio naprawdę nie możemy jakoś pomóc Kubasowi?”

„Niestety nie.” Odpowiedział lord Ski-O a lord Tom`Ash zasnął na kanapie, która akurat gdzieś tam stała.

„Powinniście się wstydzić!” Wykrzyczał kobiecy głos. Lordowie zerwali się, bo nie byli przyzwyczajeni, że ktoś na nich drze mordę. Najpierw pomyśleli, że to wróżka, ale okazało się, że z windy wyszła Magda – strażniczka ołtarza. „Siedzicie tutaj, jak gdyby nigdy nic a Kubas ryzykuje, życie w naszej sprawie. To wy go w to wpakowaliście czyż nie? Nie zaszkodziłoby trochę empatii z waszej strony albo chociaż szacunku do jego postaci.”

Lordów zatkało, ale nie dlatego, że przejęli się tym co powiedziała dziewczyna tylko tym, że autorowi chciało się już napisać 153 strony tej powieści. A skoro już wstali to pomyśleli sobie, że nie zaszkodziłoby coś zrobić. W końcu, jeżeli dobro wygra a Kubas zatriumfuje bez ich pomocy to wszyscy będą gadać, że nie dzięki nim.

„Trzeba zachować pozory.” Pomyślała trójka lordów.

„Cóż, może masz trochę racji.” Odezwał się do Magdy lord P.Ter.

„Może znajdziemy sposób, żeby mu trochę pomóc.” Powiedział lord Tom`Ash.

„Ale na pewno nie znajdziemy do niego szacunku.” Dodał na koniec lord Ski-O.

***

Dwie strony temu mówiłem - rozróba!

Lecz chyba nabrać was mi się nie uda.

Walka dość średnia jak na epilog,

dlatego wierszem zaśpiewam aż miło.

Kubas od razu machnął ramieniem,

by posłać swój pocisk, a zamiar – zranienie!

Błękitna smuga pomknęła w swój target.

Diablica bloknęła ją tarczą zaradnie.

Wybraniec wściekły, strzelać nie przestawał

lecz jego przeciwnik walki nie oddawał.

Gdy każda tarcza zatrzymała atak,

kobieta już w planie miała kontratak.

Stworzyła pocisków czarnych jak smoła,

tak dużo, że Kubas musiał biegać dokoła.

Skakał jak małpa, trafić się nie dawał,

tańczył nawet trochę, czy to już karnawał?

W końcu Diablica chcąc walkę przyspieszyć,

swą mocą potężną (trudno zaprzeczyć)

sprawiła, że tam, gdzie Kubas stopę stawiał,

rósł czarny kolec, który żyć mu nie dawał.

Miał biedny brzydal biegania niemało,

skutecznie jednak wyćwiczone miał ciało.

W końcu, gdy troszkę bliżej do niej podbiegł,

(Akurat Włodek gdzieś tam pierdnął sobie w spodnie)

Diablica przyzwała Cieniasów gromadę

by go zatrzymały i dały mu radę.

Wszystkie rzuciły się na dzieciaka,

gdyby nie odwaga, ten zaczął by płakać.

Mając chwilę czasu z ust promień strzeliła

„A masz! DM Flasher!”, przy tym mordę ryła.

W ostatniej sekundzie Kubas uniknął.

Gdyby z tego dostał, ze świata by zniknął,

tak jak Cieniasy przez Panią zdradzone,

beztrosko leżały na ziemi rozkurwione.

Wkurzona panna rękę swą podniosła

a nad nią druga, większa, czarna wyrosła.

Przed takim atakiem nie zrobi uników,

lecz skrył się za jednym z kamiennych pomników

myśląc, że trochę bezpieczniej ma teraz.

Przyjął cios łapą, bolało jak nieraz.

Leżał ranny, lecz nie pokonany,

filar jednak sprawił, że ma mniejsze rany.

Gdy kurz poszedł w górę, Kubas dupę ruszył

i już koło Diablicy się zawieruszył.

Ona myśląc sobie, że już wygrała,

gdy go zobaczyła to trochę się bała.

Szczególnie, że gnojek był już tak blisko,

na jedną kartę, postawił więc wszystko.

Kubas dobrze wiedział, że to z bliska zwarcie

da mu większą szansę, (stąd takie na to parcie)

Diablica ponownie z mordeczki strzeliła,

lecz w ciało Kubasa znowu nie trafiła.

Gdy był już blisko dłoń wystawiła

tworząc kulę mroku, by go rozwaliła.

Był to jej jeden z najlepszych ataków

jednak Worywoku nie mogło mieć braków.

Przez to cały atak tworzył się powoli,

co dobiec blisko obok, Kubasowi pozwoli.

Zmieniając plany, o krok się cofając,

znów tarcze stworzyła, obronę wzmacniając.

Hammer Head Kubas podczas biegu robił

i czarną tarcze mroku, z główki pięknie rozbił.

Między Kubasem a celem nic niema.

Zaraz ją dosięgnie i to nie jest ściema.

Gdy jej w twarz spojrzał, wspomnienia wróciły,

złość i nienawiść dodały mu siły.

Każdy zazdrości położenia dobrego,

szczególnie że użył już Szału Bojowego!

Krzyk jak godzilla, czerwoną widać bliznę,

z mordy toczy pianę jakby miał wściekliznę.

W oczach zew krwi widać, mięśnie jak ze stali,

tysiąc padło ciosów! Każdym celnie wali!

Diablica rękami się zasłaniając,

obrywa poważnie na kolano padając.

W końcu po wielu sekundach jej bicia

Kubas pomyślał, że chce coś do picia.

Pierwszy to objaw zmęczenia był wtedy.

Cały wyczerpany, nawet nie wiedział, kiedy.

Włożył w ten atak nie tylko serce całe

ale i Worywoku by podbić jej gałe.

Stracił równowagę, spojrzał na przeciwnika.

Mimo krwi i siniaków, z ust uśmiech jej nie znika.

Tak mocno ją bił przecież przez ten czas cały,

widząc zbroję całą aż wytrzeszczył gały!

Co prawda ryj miała poturbowany,

lecz po chwili same goiły jej się rany.

Nie czekając Diablica zamach ręką zrobiła,

złotymi pazurami, wybrańca prawie zabiła.

Odleciał on od niej metrów aż kilka,

i na co mu był ten trening no i siłka?

Jednym ciosem go pokonała

i jeszcze w dodatku się z niego śmiała.

„Jakim cudem się ciebie bałam,

chyba czegoś się wtedy naćpałam!

Valerian miał racje, chuj z przeznaczeniem!

Zabić Kubasa jest moim życzeniem!”

Zanim jednak swój cel wypełniła,

jej zła natura znowu się otworzyła.

Chciała by Kubas zobaczył nim skona

jak oddział Cieniasów jego armię pokona.

Żeby pokazać mu, że już nie są cali,

telewizor włączyła (a miał z 500 cali).

Zobaczył biedaczek choć ledwo, bo ślepy

jak przyjaciele dostawali wklepy.

Jego smutek i żal był nie zmierzony,

lecz na podłodze leżał rozwalony.

„Przypatrz się dobrze ty mały gnoju,

wszyscy ci bliscy są we krwi i znoju,

lecz wierzą w wybrańca, swój los ci oddali

a ty ich zawiodłeś, bitwę przegrali!”

I wtedy, cóż to? Coś szybko mignęło.

Jakiś stary beret, skąd to się wzięło?

Leży brzydka czapka koło Kubasa

z napisem „od lordów” to ich cała praca.

Diablica w śmiech wpada, uwierzyć nie może.

„W tej sytuacji czapka nie pomoże.

Tak oto lordowie cienią sługę swego,

mają cię w dupie! W sumie, nic dziwnego.”

Kubas smutny dłonią w czapkę dał nura.

A tutaj, cóż to! Wyjął Ex-Calibura!

Miecz ten potężny już dzisiaj miał w dłoni,

tego potrzebował! Dobył śmiało broni.

Ledwo się podniósł na ostrzu się oparł,

i do Diablicy po chwili on dotarł.

Ta roześmiana, pochylona nisko,

nie zauważyła, że jest on tak blisko.

Szansę miał jedną i jej nie zmarnował.

Wycelował ostrze i zaatakował.

Ona pomyślała, „zbroja zadziała może”,

Lecz przebił ją łatwo, wisiała na telewizorze.

Miecz przebił pancerz jakby wchodził w masło.

Przez zepsuty ekran zrobiło się jasno.

„To mnie zaskoczyło, lecz nic to nie zmieni!”

Tak mu przyjebała, że skończył znów na ziemi

Ledwo okularnik przytomność zachował,

dojrzał, że do czapki ktoś jeszcze coś schował.

Był to mały liścik, przedmiot z czapki drugi,

na nim napisane „instrukcja obsługi”

„Chcąc użyć Trójkąta, Bermudzkiego zwanym,

nie trzeba być jakoś bardzo tutaj szczwanym.

Nastaw ustrojstwo przodem do celu

I kliknij „START” ty zjebany cwelu.”

Kubas już wiedział, jak powstrzymać wroga,

niestety trójkąt leżał, tam, gdzie jego noga.

Za daleko dla niego, by kończyną sięgnąć

a siły nie miał nawet by chociażby pierdnąć.

Gdy on próbował chociaż trochę się ruszyć

to ona się jorgnęła, że też nie może ruszyć.

Wbita w ekran była przez bebechy własne,

żeby się wydostać, wszczęła inkantacje.

Używała mocy i magię potężną,

żeby zniszczyć mieczeł, a on nawet nie drgnął.

Dziwny moment nastał, cóż za zamieszanie,

Kubas leży zdechlak, Diablica wisi w ścianie.

Jeśli nic nie ruszy choćby odrobinę

to ja z tej roboty się nigdy nie wywinę.

A więc tak se myślę, światu chaos grozi,

trochę więc oszustwa, tutaj nie zaszkodzi.

Powoli ja narrator, podszedłem bliżej trochę

i Trójkąt Bermudzki podsunąłem kopem.

Diablica to widziała i od razu z ryjem,

że mnie też rozjebie i flaki mi wyjdą tyłem.

Stanę po stronie dobra i to mnie nie zgubi!

Wal się głupia suko, nikt ciebie nie lubi!

Tyle mogłem dodać, szczerze tu od siebie,

mając też nadzieję, że autor mnie nie zjebie.

Podczas pierdolenia mojej pięknej gadki,

Kubas się już podniósł i podciągnął gatki.

Ledwo się już trzymał, lecz trójkąt wycelował.

Kliknął przycisk startu i moc odblokował.

Kubas jeszcze dodał „Co ty na to szmato!?”

A Diablica krzyczy „Zapłacicie za to!”

Złota fala poszła! Nie ma jeńców brania!

Wciągając to co żywe i było do wessania.

Diablica chciała uciec, lecz miecz ją zablokował,

i tak ją Kubas w innym, wymiarze zapieczętował.

Znikła w jedną chwilę zrobiło się cicho,

Kubas serio wygrał, niech go porwie licho.

Upuścił on artefakt, uśmiechał się na ryju,

zemdlał znów na ziemię, poleciał do tyłu.

Trudno w to uwierzyć, ale prawda taka,

że chciałem to przyspieszyć, bo mnie ciśnie sraka.

Należą mi się brawa, dzięki mnie to wszystko

ale przyznam również, że Kubas też był blisko.

Kto by tak pomyślał, kto by tak zakładał,

że taki brzydki matoł, będzie świat nam zbawiał.

A jednak się udało i los wybrańca spełnił,

pokonał zło i dobrem, cały świat wypełnił.

Tak oto wyglądała walka już ostatnia

i na koniec dodam, że….

...

…no kurwa nie wiem nie mam rymu, chuj już z tym.

***

„Ja… w…to...po...prostu...nie wierzę…” Wydukał lord Tom`Ash oglądając triumf Kubasa na TV

„Ja pierdolę zrobił to.” Złapał się za głowę lord Ski-O.

„O kurwa.” Przeraził się lord P.Ter.

„Co wy tacy niezadowoleni? Udało się!” Wykrzyczała uradowana Magda, która razem z nimi obserwowała walkę. „Świat uratowany! Dobro zwyciężyło!”

„Może i kurwa uratowany, ale obstawiliśmy, że wygra Diablica, wiesz, ile pieniędzy straciliśmy?” Załamali się lordowie.

„Aha.”

„No ale nic. Strażniczka ma rację. Udało się. Zobaczcie.” Lord Tom`Ash przełączył kanał na obrazy z bitwy warszawskiej, gdzie wszystkie Cieniasy zaczęły znikać a armia lordów wykrzykiwać hasła zwycięstwa.

„Eh... kto by pomyślał, że naprawdę Kubas to zrobi.” Uśmiechnął się lord Ski-O „Ale bez naszej czapki, którą dostarczyła mu wróżka, gówno by zdziałał.”

„W sumie racja, tak naprawdę to nasza zasługa a nie jego.” Dopowiedział lord P.Ter a dwaj pozostali przyznali mu rację.

„Ale zadanie wypełnił.” Uśmiechnęła się Wróżka Wali Gruszka.

„To prawda. Z takim ryjem nie było mu łatwo i nie mówię tylko o walce, ale też o jego całym życiu.” Przyznał jeden z lordów. Spojrzeli na siebie w milczeniu i jednocześnie rzekli do wróżki.

„Spisał się. Już czas…”

„Naprawdę?” Zdziwiła się wróżka, ale pozytywnie.

„Tak, zrób to.”

Wróżka Wali Gruszka ucieszyła się po czym zniknęła a Magda nie rozumiała o co chodzi.

„Ale co ma zrobić?”

Nie uzyskała jednak odpowiedzi.

***

Kubas znowu pojawił się w pustce jednak tym razem nie otaczała go ciemność a biały blask. Przez chwilę nawet pomyślał, że znajduje się w sali ducha i czasu, ale szybko zrozumiał, że nie ma racji.

„Czy ja umarłem?” Zapytał ponownie po czym zaczął przypominać sobie ostatnią swoją walkę.

Dla tych którym nie chciało się czytać pięknego wiersza opiszę co właściwie się stało. Kubas nie mogąc odpalić Trójkąta Bermudzkiego pizdnął go gdzieś i zaczął atakować Diablice. Ta bez większych trudów się broniła i kontratakowała. Kubas skończył więc głównie biegając i unikając jej ataków aż w końcu udało mu się do niej zbliżyć. Zaatakował ją za pomocą Szału Bojowego, ale pomimo mocnych i celnych ciosów, zbroja Diablicy zatrzymała większość obrażeń a resztę ran wyleczyła za pomocą swojej „nieśmiertelności.” Następnie Kubas dostał wpierdol. Lordowie przysłali mu czapkę, w której ukryli Ex-Calibura i instrukcję obsługi do Trójkąta. Kubas wykorzystał i jedno, i drugie, najpierw wbijając Diablicę do telewizora za pomocą niezniszczalnego miecza a następnie pieczętując w innym wymiarze.

„Nie, nie umarłeś Kubas.” Usłyszał odpowiedź od Wróżki Wali Gruszki, nie mógł jednak jej dojrzeć.

„Gdzie jesteś? Nie widzę cię.” Zmartwił się Kubas.

„Nie bój się Kubas. Oddałeś światu przysługę a teraz za pozwoleniem lordów, spełnię twoje marzenie.” Blask oślepił Kubasa. Nie czuł ran, bólu ani zmęczenia. Oplotło go ciepło i spokój. Uratował świat, nie zawiódł przyjaciół, pomścił swoich starych oraz spełnił swoje marzenie.

W końcu.

Kubas został prawdziwym chłopcem.

***

„Co się dzieje?” Kubas otworzył oczy i dopiero teraz poczuł jak wszystko go boli i napierdala. Znalazł się gdzieś na jakiejś ulicy w stolicy. Pierwsze co zobaczył to ryj Włodzia. „Włodek?” Jego przyjaciel od razu rzucił się mu na szyję sprawiając mu jeszcze większy ból. Kubas nie mógł się już ruszać, ale ucieszył się na widok Włodzimierza. To z nim rozpoczął te pojebaną przygodę i razem z nim zakończy w niej pewien rozdział – już jako chłopiec. Zobaczył po chwili, że nie tylko Włodek stoi przy nim a cała reszta jego towarzyszy, których zdążył poznać przez te 7 części powieści (no może oprócz jakiegoś bezdomnego, który jest tutaj niechcący i przyszedł popatrzeć co to za zbieranina) „Jak tutaj trafiłem? Narrator mnie wyniósł?”

„Ta jasne, pierwszy spierdolił z Sosnowca. Wróżka cię przeniosła do nas z powrotem do warszawy.” Wyjaśnił konfident pierdolony zwany Konradem żydkiem.

„Słyszeliśmy co zrobiłeś Kubas. Zajebioza!” Pochwalił go Derek Wietnamczyk. Po tych słowach przepchnęły się do niego Anielica Żywica i Trini, które od razu zabrały się za leczenie jego ran.

„Kubas tak bardzo się cieszę! Dziękujemy ci w imieniu naszej rasy!” Wykrztusiła Anielica ze łzami w oczach.

„Szkoda, że nie widziałam, jak dawałeś jej w kość!” Dodała Trini.

„Ej a gdzie pułkownik, bo jako jedynego go tutaj nie widzę. Zginął? Jaka szkoda.” Zapytał Kubas udając, że go to nie obchodzi.

„Był tutaj jeszcze przed chwilą” Wyjaśnił Oluś. „Gdy się upewnił, że żyjesz to powiedział, że ma cię w dupie, zebrał oddziały i poszedł w pizdu.”

„Kubas!” Z tłumu wykrzyczał kolejny znajomy głos a po chwili przed rannym okularnikiem pojawił się nie kto inny jak Gers. „Nie wiem, jak ci dziękować więc tego nie zrobię gnoju.”

„Gers to ty żyjesz jednak?” Zdziwił się Kubas a do wyjaśnień wciął się ojciec Cliff.

„Widocznie po pokonaniu tego marszałka, jego mózgownica wróciła do normy. Przynajmniej tyle bo ryj dalej ma zjebany.”

„Żyje, ale gdy się ocknąłem to te twoje ćwoki gryzły mnie jak powalone. Pedały kurde.” Dodał swoje tipsiarz Gers.

Nad Kubasem pochylili się Ździraja i BoB

„I co młody? Pokazałeś jej, gdzie raki zimują?” Zapytał ten pierwszy.

„Tak, szmata błagała o litość.” Popisał się Kubas.

„A te obrażenia to od zjebania się ze schodów?” Podważył jego słowa ucieszony BoB (chyba ucieszony, bo z ryja nie wyczytasz)

„A co z bitwą i resztą?” Dopytywał niespokojny jeszcze Kubas jakby nie mógł uwierzyć w dobre zakończenie.

„W pewnej chwili te cieniste stwory zniknęły a resztkę więźniów i innych fagasów przyskrzyniliśmy.” Zdał raport wietnamski generał Ngujen Chi Wu Chujien.

„Wszystko dobrze się skończyło.” Dodał młody papież Cracvs I a gdzieś obok Rumun, Kupizzz oraz Nigo marudzili, że chcieli by już pójść odpocząć (znaczy nie ten pierwszy, bo temu jeszcze zostało polerowanie okien w pałacu lordów)

W końcu bezdomny zawołał, że obok na ziemi leży ranny gołąb bez skrzydła, który próbuje latać więc wszyscy sobie poszli od Kubasa zostawiając go na ziemi i niedoleczonego, żeby popatrzeć na cierpiące stworzenie. Jedynie Włodek został z przyjacielem i dobrze się złożyło, bo Kubas miał do niego prośbę.

„Słuchaj Włodek. Zrób coś dla mnie, ale nie pytaj o nic. Nie mogę się ruszać a chce coś sprawdzić. Weź rozbieg i z całej pety kopnij mnie w krocze, ale tak bez litości.”

„O kuźwa chętnie.”

JEB

Kubas zwinął się z bólu. Myślał, że to poprzednia walka go doświadczyła, ale to był inny poziom cierpienia jakiego jeszcze nigdy nie doznał. Miał jednak pewność.

Stał się chłopcem (teraz już z rozwalonymi jajami na start, ale na własne życzenie… debil)

„Kubas wszystko ok?”

Okularnik ze łzami w oczach, skulony, ranny podniósł ledwo rękę z zaciśniętą pięścią z kciukiem do góry.

===============================================================

Sceny po napisach

===============================================================

Minęły dwa tygodnie od zakończenia bitwy warszawskiej. Rozpoczęło się wielkie odbudowywanie warszawy. Ludzie, którzy wrócili z koncertu Krzysztofa Krawczyka nie wiedzieli co się stało więc wmówiono im, że miasto rozjebał huragan. Na szczęście zawczasu udało się nadmuchać olbrzymi balon, który wyglądał tak samo jak Pałac Kultury i Nauki, który stanął w jego zastępstwie. Do teraz nikt się nie skapnął, że coś zostało w ogóle podmienione.

My jednak zajrzymy do Pałacu Lordów w górach Rolling Stones, gdzie w głównej sali niektórzy nasi bohaterowie oglądali wiadomości na zajebistych telewizorze lordów. Byli tam BoB, Duczman, Trini, Anielica, Kupizzz oraz Rumun.

„Kurczę Kubas stał się taki silny… ja też chcę!” Trini zaczęła marudzić jakby jej braki w treningu były winą kogoś innego.

„Wiem o czym mówisz Trini.” Dodał BoB. „Ja również czuję, że mogę więcej.” Naprężył muskuły czerwony.

„Kurwa nudzi wam się?” Załamał się Rumun. „Chociaż trening może nie brzmi jakoś najgorzej.” Rzekł, ale do samego siebie.

„Jak nie macie co robić to można zawsze pomóc odbudowywać miasto.” Powiedział Kupizzz a wszyscy udali, że nie słyszeli, bo pewnie nie o taki trening im chodziło.

„Trini.” Odezwała się Anielica Żywica „Rozumiem, że chcesz ćwiczyć i tak dalej, to się chwali, ale czemu nie możemy tego robić u siebie w Kalangel? Zabawiamy tutaj już 2 tygodnie a lordowie udają, że im to nie przeszkadza.”

„No ale Kalangel to pokojowy wymiar, nic się tam nie dzieje.” Naburmuszyła się dziewczyna.

„Nie ma jak wybranka kochająca swój świat.”

„Dobra ryj, bo się zaczyna.” Przerwał im Duczman, który wgapiony był w wiadomości. Właśnie zaczął się od dawna zapowiadany program chociaż może lepiej powiedzieć – wydanie specjalne wiadomości. Na ekranie pojawił się nie kto inny jak nasz pułkownik James oraz inni pułkownicy z organizacji Turks. Byli tam również generał Chi Wu oraz kilku wietnamskich polityków. W programie dużo powiedziano oraz wyjaśniono. W końcu Wietnamczycy zostali uwolnieni od raniących przekonań wobec nich a tereny wietnamskie zostały oddane ich prawowitym mieszkańcom. Transmisja okazała się sukcesem chociaż kamery w większości skierowane były na Jamesa, który na tą okazję kupił sobie nowy grzebień do włosów i wybielający płyn do płukania zębów.

„No to naprawdę wszystko teraz wróci do normy.” Skomentował BoB

„No może oprócz decyzji Kubasa.” Dodała Trini a wszyscy pogrążyli się w zamyśleniu oprócz Rumuna.

„Jakiej decyzji? O co chodzi?” Zdziwił się rudy wafel lordów.

„Nie słyszałeś jeszcze?” Zapytali niedoinformowanego.

***

Gdzieś na obrzeżach warszawy, tuż przy wyjściu z miasta stał Kubas oraz jego przyjaciele oraz mistrz a także ukochana Magda.

„Kurde myślałem, że tylko centrum miasta bardziej ucierpiało, ale tutaj też wszystko jest rozjebane.” Rzekł już w pełni zdrowy (niekoniecznie na umyśle) Kubas rozglądając się dookoła.

„Spokojnie, tutaj akurat nie było walk tylko po prostu jest chujowo, bo to Białołęka.” Wyjaśnił Oluś.

„Aha. No ok.”

„Pożegnałeś się?” Zapytał Ździraja, który napluł sobie na rękę po czym przyłożył ją do ziemi i wezwał jakiegoś wielkiego ptaka. Następnie wytarł oplutą rękę o szarą bluzę Kubasa po czym wskoczył na ptaszysko.

„Ale Kubas jesteś pewien?” Zapytał zrozpaczony Włodek. „Naprawdę chcesz odejść?” Zapytał smutny wyjawiając decyzję Kubasa.

„A skoro nie zmienisz zdania to nie możemy iść z tobą jak zawsze!?” Wykrzyczał równie przejęty Konrad a Derek i nawet Oluś zgodzili się z jego słowami.

„Chłopaki wybaczcie. Zawsze walczyłem złem dla swoich bliskich i żeby spełnić swoje marzenie. Teraz wiem, że chodziło o coś większego. Co prawda nie pracuje już dla lordów, ale dalej jestem wybrańcem ziemi nie? Naiwnie jest myśleć, że Diablica była jedynym złem na świecie. Dlatego właśnie wyruszam w podróż by ratować ludzi i niszczyć zło jak na bohatera przystało a jednocześnie poznam trochę świata. W międzyczasie będę trenował pod okiem Ździraji. Tak postanowiłem. Odchodzę… na jakiś czas.”

„Aż trudno uwierzyć.” Skomentował Oluś.

„Będziemy tęsknić Kubas. Nie zapomnij o nas.” Poprosił przyjaciela Włodek.

„Nie zapomnę i przecież w końcu wrócę!” Obiecał im główny bohater.

„Trzymam cię za słowo.” Rzekł Derek.

„A ja za bluzę.” Rzekł Włodek. W końcu Kubas odwrócił się do smutnej Magdy.

„Nasz wątek miłosny będzie musiał trochę zaczekać moja ukochana Magdusiu.” Rzekł szarmancko a przynajmniej próbował.

„Uważaj na siebie Kubasku. Będę wyczekiwała twojego powrotu.” Pożegnała go jego ukochana. Kubas był gotów do drogi i wskoczył na wielkiego ptaka. Ten szybko oderwał się od ziemi a Kubas pomachał na do widzenia swoim przyjaciołom.

„Przyznajcie, że będziecie tęsknić za jego głupim ryjem” otarł łzę Włodek.

„Jak tylko zacznę tęsknić to spojrzę na twój.” Odpowiedział Konrad.

„Chuj.”

„Żegnajcie! I HWDP 100 procent!” Wykrzyczał Kubas na pożegnanie po czym zniknął wraz z mistrzem gdzieś w obłokach.

***

W prywatnym pokoju lordów w ich pałacu.

„Jak ten gówniarz śmiał odrzucić przedłużenie umowy. Świat stanął na głowie, zaraz będzie trzeba Rumunowi ZUS płacić.” Rzekł smętnie lord Tom`Ash

„Ale zdziwiła mnie decyzja Kubasa, musze przyznać.” Złapał się za podbródek lord Ski-O.

„Mam za nim dalej podążać?” Zapytała Wróżka Wali Gruszka.

„Nie.” Odpowiedział lord P.Ter. „Te podróż musi odbyć sam.”

„Rozumiem, będzie mi go brakować. To dobry dzieciak. Szkoda, że ma tak krzywy ryj.” Podsumowała go czule wróżka

***

Wysoko gdzieś między chmurami lecieli na ptaku Kubas oraz jego mistrz. Nasz okularnik czuł się świetnie, ponownie nie mógł doczekać się nowych przygód i stawania się silniejszym. Jego serce rwało się treningu a żołądek do trawienia. Gdy tak stał w pozie herosa nagle, nie wiadomo skąd w ryj przypierdolił mu wazon rozwalając nos.

„No kurwa!” Złapał się za twarz i usiadł speszony.

„Haha! Frajer!” Pocieszył go mistrz. „Co ci?”

„Nic kurwa. Wyrocznia coś pierdoliła o jakimś wazonie więc nie jestem zdziwiony.” Kubas wytarł rękawem nochal. „W sumie to mi nie daje spokoju.”

„O czym mówisz?”

„O tym, że jesteśmy więźniami swojego przeznaczenia i wszystko się dzieje tak jakby było ułożone według jakiegoś planu. Po ostatnich walkach nie mogę się pozbyć takiego wrażenia.”

„Ciężkie pytania zadajesz jak na ostatnie strony Kubas.” Podrapał się po brodzie Ździraja.

„No bo przecież wszystko co przewidziała wyrocznia się sprawdziło oprócz tego, że mi powiedziała, że nie jestem wybrańcem. Myślę, że mogła być wtedy naćpana, bo te ciastka chyba były z marihuaną.”

„To brzmi jak okna.”

„Też u niej byłeś?”

„Tak, dawno temu. Przepowiedziała mi, że mój uczeń będzie miał raka trzustki.”

„Co kurwa!” Przeraził się Kubas.

„Żartuje debilu. Przepowiedziała mi, że będę miał ucznia runina, który zmieni losy świata. I faktycznie się sprawdziło.” Poklepał ucznia przyjacielsko po ramieniu.

„No to o tym mówię. Ja miałem pokonać Diablicę i tak się stało. Ona miała przegrać z mojej ręki i tak się stało. Nawet Valerian zginął tak jak przewidziała ta gruba torba.”

„Do czego zmierzasz?”

„Do tego, że to strasznie smutne. Ja dowiedziałem się o byciu wybrańcem, przepowiedniach i innych tego typu pierdołach dość niedawno. Ale taka Diablica? Naprawdę mało brakowało, żebym po tym wszystkim co zrobiła i tak czuł, że żal mi jej. Tak samo miał Valerian.”

„Czemu tak myślisz?”

„No bo od dziecka wychowywana i trenowana była na wybrańca. Potem w jednej sekundzie dowiedziała się, że nim nie jest. Jak mi wyrocznia powiedziała, że nie jestem wybrańcem to naprawdę w duszy się podłamałem a dowiedziałem się o tym, że nim jestem nie dalej niż 3 lata temu. Diablicy wpajano to od dziecka. Potrafię sobie wyobrazić, dlaczego została zwabiona przez złego boga i została kim została. W dodatku wyczekiwanie na tego kto ma ją pokonać. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Czy naprawdę nie możemy zmienić swojego przeznaczenia? W tym wypadku było po naszej stronie, ale i tak… uważam, że to nie fair.”

Ździraja długo myślał co odpowiedzieć uczniowi. Nikt go nie ostrzegał, że oprócz treningu będzie musiał robić za psychologa. W końcu jednak odpowiedział.

„Nie ma dobra bez zła Kubas. Właśnie przecież dlatego wyruszyłeś w te podróż prawda?”

„No tak.”

„Ale to była tylko i wyłącznie twoja decyzja. Przepowiednie, przeznaczenie, los czy fatum, nie odpowiem ci czy to bujda czy nie. Mogę ci jednak powiedzieć, że nie należy wierzyć we wszystko co mówi ci stary gruby babsztyl, która faszeruje się ciastkami i zielskiem. Liczy się to w co chcesz wierzyć. Ja nie dam sobie wmówić, że coś kieruje moim życiem. Teoria, że jest się kowalem swojego losu brzmi dużo lepiej prawda?”

„Zdecydowanie.” Uśmiechnął się Kubas. „W takim razie też w nią uwierzę i to całym sercem.”

I tak oto Kubas odleciał w wir ciężkiego treningu oraz nowych przygód by powrócić do warszawy za 3 lata i jeszcze nie raz ocalić świat przed złem i występkiem.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania