Latać nie potrafimy cz. IV — Cienie robactwa
— Popatrz — mówi, wyglądając przez okno. — Niebo znowu jest szklane.
— Chcesz znowu spróbować je rozbić? — Spojrzałam na nią.
Wzrusza ramionami.
— Nie wiem. Już próbowałyśmy. I za każdym razem ktoś nam przeszkadzał.
— Może tym...
— Nie. — Pokręciła głową. — Nie sądzę.
Wzdycham i patrzę na szafkę nocną. Szklanka wody. Mała fiolka, a w niej kilka robaków, próbujących się z niej bezskutecznie wydostać. Patrzę na tę scenę z obrzydzeniem. I oni chcą, żebym ja to połknęła? Nie ma mowy, niech sami sobie połykają robaki, może im pomogą. Ja niczego takiego nie potrzebuję.
— O czym myślisz? — pyta.
— O niczym — kłamię.
Podąża za moim wzrokiem i uśmiecha się.
— Dlaczego ich nie bierzesz? Przecież mia...
— Jak mam niby połknąć to robactwo?
Zeskakuje z parapetu i podchodzi tanecznym, wręcz radosnym krokiem do szafki. Bierze fiolkę do ręki i przygląda się jej, a potem lekko potrząsa. Kilka robaków spada ze ścianek na samo dno.
— Przecież to tylko tabletki.
— Jesteś ślepa?
— Nie. Ale to chyba tobie się coś wydaje. Chyba masz urojenia — śmieje się i odstawia fiolkę.
— Nie mam! Nie wmawiaj mi tego samego co oni!
Biorę fioleczkę i rzucam ją o ścianę. Robaki uciekają z niej.
Zaczynają się zmieniać w cienie. Po chwili po całej ścianie naprzeciwko pełzają czarne szpony z rozmytymi krawędziami, jedynie zarys pazurów pozostaje ostry. Podpełzają do mnie powoli po ścianach, suficie i podłodze, wołając moje imię.
Cofam się.
— Wynocha!
— Chodź do nas... — szepczą. — Przyjmij nas... Nic ci nie zrobimy...
— Nie!
Chwytam przyjaciółkę za nadgarstek, zasłaniam ją własnym ciałem i cofam do okna. Nie pozwolę, by ktoś ją skrzywdził, nie pozwolę, by ktoś ją zranił, ona musi być przy mnie, zawsze, na zawsze, przecież to mi obiecała, miałyśmy razem znaleźć sposób na nauczenie się latać i...
— Nie.
Odwracam się zaskoczona. I widzę, że sama zmienia się w cień, wyrastają jej szpony, oczy stają się czerwone i wręcz świecą w ogarniającej mnie ze wszystkich stron ciemności. Wypadające blond włosy spadają na podłogę i zostają pożarte przez cienie, uśmiecha się szeroko, ukazując rząd ostrych jak brzytwa zębów.
Cofam się o kilka kroków. Potykam się o jeden z cieni i upadam.
Przeszywa mnie wzrokiem.
— I co teraz zrobisz?
— Ja... — jąkam się. — Ja nie wiem...
Cienie mnie oplatają, wbijają szpony w moje ciało, ranią, a pode mną kwitną róże w kolorze świeżej krwi.
— Nie! Zostawcie mnie! Nie!
Po chwili do pokoju wbiegają białe duchy. Czuję ostatnie ukłucie w zgięciu łokcia.
Zasypiam.
Komentarze (9)
Pozdrawiam i czekam na więcej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania