Poprzednie częściLBnP 58 - Świąteczna gorączka

LBnP (-1) - Samotni uśmiechnięci

temat: samotni uśmiechnięci

 

Przewodniczący, Benjamin Wolski zaprosił Edka na stronę. Wyszli z auli i korytarzem przeszli na sam koniec budynku. Stanęli pod jedyną niedziałającą świetlówką.

– W co ty pogrywasz, Edwardzie? – zapytał zdenerwowany Benjamin.

Edek lustrował nerwowo podłogę z lastryko, liczył kolejne pęknięcia na niegdyś idealnie gładkiej tafli.

– No proszę, chcę to usłyszeć.

– Ale… ja nie wiem, o co chodzi.

– Ach tak?

– No.

Wolski przewrócił oczami.

– Inaczej. Jak nazywa się nasza grupa?

Z tym pytaniem Edek nie miał problemu.

– Samotni uśmiechnięci.

– Właśnie. Jesteśmy samotni, ale zawsze mamy banan na twarzy. To nie podlega dyskusji.

Edek powoli łączył kropki, które zostawiał za sobą Benjamin, idąc pokrętną alejką swojego rozumowania jak Małgosia i Jaś za okruszkami.

– Robię, co mogę – odparł, gniotąc lewą dłonią prawy rękaw nieco spranej, granatowej koszuli z flaneli.

Benjamin przyjął pozycję z zadartym podbródkiem.

– Nie, gówno prawda – syknął, starając się jednak nie unosić za mocno głosu.

Wolski był wyższy niż Edward. Dobijał do metra dziewięćdziesięciu, podczas gdy jego podopieczny z grupy samotnych uśmiechniętych ledwo ocierał się o średnią krajową wzrostu dla mężczyzn.

– Z czego mam się cieszyć? Zwykle uśmiech oznacza, że ma się dobry humor. Mnie go notorycznie brakuje i zgadnij dlaczego?

– Nie tym tonem. – Benjamin zrobił krok w stronę Edka. – Wszyscy jesteśmy UŚMIECHNIĘCI.

Edward wystawił do przodu prawą rękę. Próbował odepchnąć Wolskiego, ale za posturą Benjamina stała też pokaźna waga. Facet ledwo drgnął. Zrozumiał jednak, że niewiele wskóra wychowawczą rozmową na stronie. Przepuścił podopiecznego.

– Przemyśl to, młotku – powiedział tylko, a potem oglądał, jak Edek idzie korytarzem, mija drzwi do auli i znika za winklem. Potem usłyszał chrzęst starych drzwi i głuchy łoskot trzaśnięcia.

***

Edward stanął na chodniku za ogrodzeniem miejskiego centrum kultury i zapalił papierosa. Listopadowy wieczór pachniał ciasteczkami z fabryki nieopodal z wyczuwalną nutą zgnilizny od leżących po drugiej stronie jezdni liści. Za plecami Edek miał szarego komunistycznego klocka, w którym dwa tygodnie temu postanowił spróbować coś zmienić. Na pierwszym spotkaniu wszyscy przedstawiali się krótko, sprawozdawczo recytując zainteresowania pokroju dobrej książki i odgrzewania gotowych dań ze słoików. Benjamin Wolski wysłuchiwał każdego z badawczą miną, potem wygłaszał kwieciste mowy i za każdym razem prosił o szeroki uśmiech. I tyle. Ktoś się dostosował, był komplementowany uwagami żywcem wyjętymi z tanich podręczników motywacyjnych. I tylko Edek, szary, osiedlowy człek z M2 nie spełniał wymagań.

Wypalił papierosa i zdeptał butem niedopałek. Kątem lewego oka zauważył w półmroku pomiędzy poświatami dwóch sodowy lamp zakapturzoną postać. Była chuda, wysoka i szła z niewymuszoną lekkością, co kontrastowało ze scenerią, w jakiej przyszło oglądać Edwardowi tę scenę. Nieznajomy zatrzymał się przed wejściem do MCK.

– I jak, uśmiechałeś się? – zapytał zachrypniętym głosem.

Edek pomyślał, że pytanie było jakimś losowo rzuconym frazesem albo po prostu mu się przesłyszało.

– Do ciebie mówię – dodał po chwili nieznajomy.

– Jakbym się uśmiechał to pewnie bym tu teraz nie sterczał. Spotkanie jeszcze się nie skończyło.

– Nie znam cię, od dawna jesteś w grupie?

– Dwa tygodnie temu był mój pierwszy raz.

– Acha. Czyli minęliśmy się o kilka dni.

– Ty też…

– Tak. Niecały miesiąc. Odszedłem, kiedy zobaczyłem jak Wolski policzkuje jakąś kobietę. Na końcu korytarza, pewnie też tam byłeś, co nie?

Edward nie odpowiedział, a nieznajomy uznał, że to mu wystarczy.

– Ta niedziałająca świetlówka… – powiedział bardziej do siebie niż do Edka.

– Chyba już tam nie wrócę. Gówniane to wszystko.

– No. Ja tylko raz jeszcze. Dzisiaj.

– Po takim czasie nie wiem, czy Wolski cię przyjmie. To kawał drania, w dodatku też kawał faceta.

Pod kapturem czarnej bluzy nieznajomego pojawił się uśmiech.

– Umiem go podejść. To będzie krótka rozmowa.

Mężczyzna odszedł bez słowa. Edek odprowadzał go wzrokiem, dopóki nieznajomy nie zniknął za drzwiami MCK. Wiatr zaczął bardziej o sobie przypominać. Ochota na kolejnego papierosa minęła.

Wrócił do swojej wysłużonej Skody. Wsiadł i zacisnął dłonie na wytartej kierownicy. Samotni uśmiechnięci, pomyślał. Pojebane.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • TseCylia 8 godz. temu
    Świetne! Aż zanucilo mi się:

    https://youtu.be/khCm7xfiqiU?si=Vkj3CWid2QsD3PXA
  • Notopech 6 godz. temu
    Całe ''opko'' kojarzy mi się ze Stowarzyszeniem Nieumarłych Poetów — po pierwszym przeczytaniu.
    Narracja stworzona przez autora dobrze prowadzi czytelnika, dając mu okazję do śledzenia dialogu oraz towarzyszących mu przedmiotów.
    Według mnie: dobrze siadło.
  • Tjeri 3 godz. temu
    Nie wiem dlaczego, bałam się, że będzie tu jakiś pseudointelektualny humor. Na szczęście nikt na mnie nie mrugał, dobrze się czytało.
    "Była chuda, wysoka i szła z niewymuszoną lekkością, co kontrastowało ze scenerią, w jakiej przyszło oglądać Edwardowi tę scenę."
    Scenerią/scenę

    "– Nie tym tonem. – Benjamin zrobił krok w stronę Edka. – Wszyscy jesteśmy UŚMIECHNIĘCI."
    Bardzo uniwersalne...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania