LBnP 58 - Świąteczna gorączka

Siedzieliśmy ukryci za witryną sklepową, chronieni przez dwa manekiny ubrane w najnowszą zimową kolekcję. Oba sterczały na palisadzie w teatralnych pozach, a ja i mój nieoczekiwany znajomy oddychaliśmy cicho i ciężko, skuleni w półmroku. Z oddali dobiegały kolejne dziwne dźwięki. Każdy mocniejszy szmery lub trzask doprowadzały nasze serca na skraje wytrzymałości.

– Wychyl się, proszę, ja jestem zbyt przerażony – mówił co kilka chwil Jacek, ale moja odpowiedź za każdym razem przybierała formę odmownego kręcenia głową.

On myślał, że ja z nas dwóch jestem ten odważniejszy. Nie wiem, po czym to poznał, możliwe, że tropem była gęsta sieć zmarszczek na czole, które stały się jego częścią, nim skończyłem dwadzieścia pięć lat. Jednak obaj, co przyznaje z lekkim zażenowaniem, byliśmy typowymi tchórzami. Z drugiej strony, widok, jaki przyszło nam oglądać nim skryliśmy się w półmroku jednego ze sklepów, mógłby być naszym usprawiedliwieniem. Posłuchajcie tak czy siak.

                                                                   ***

Mogę zabrzmieć jak najtańszy, najgorszy wróżbita, ale kiedy tylko zobaczyłem jednego z tych wszystkich Mikołajów, jacy przybyli do galerii handlowej w moim miasteczku, poczułem coś dziwnego. Była to swoista odraza. Z miejsca zapragnąłem znaleźć się jak najdalej od gościa, którego twarz w moim mniemaniu wyglądała, jakby facet dopuścił się trzykrotnej recydywy, co najmniej. Ten rodzaj zmarszczek, spojrzenie, krzywa przegroda nosowa, podobna do mojej, ale wiecie, o co mi chodzi. Takich ludzi widzi się raz, a potem robi wszystko, żeby wymazać ich wspomnienie z pamięci.

To były jakieś dni dziecka, organizowane w okresie największej przedświątecznej bieganiny, w grudniu. Chodziło o tych najbiedniejszych, rzecz jasna, a szczególnie wychowanków i pensjonariuszy domu dziecka, okazałego gmachu mieszczącego naprawdę wiele skrzywdzonych dusz, ze ścianami odpowiednio grubymi, aby zagłuszyć lament bezsilności i samotności.

Ja w tym całym zabieganiu nie miałem specjalnej roli. Chciałem po prostu powłóczyć się po sklepach, porozglądać za elektroniką i przekonać po raz enty, że wymarzony laptop po kilku miesiącach oszczędzania nawet na promocji jest poza moim zasięgiem.

Naliczyłem dwudziestu czterech przybyszy z dalekich krańców północy. Wszyscy wyglądali tak samo sztucznie i infantylnie z doczepianymi na gumkę brodami z waty. Jedni przy tym prezentowali lepszą, a inni gorszą aparycję. Wszyscy zgromadzili się w przestronnym miejscu w galerii, swoistym dziedzińcu, gdzie otoczeni świątecznymi dekoracjami i stołami zastawionymi łakociami, przyjmowali listy od dzieciaków, rozmawiali, śmiali się i ogólnie próbowali co sił zrobić z tej pokazówki coś pożytecznego. Poza tym jednym. Miałem go na muszce. Obserwowałem mimowolnie dłuższą chwilę. Facet stał trochę na uboczu, wysoki i zgarbiony z dziwnie wykręconą lewą ręką, którą ukrywał w kieszeni, tylko czasami wyjmując dyskretnie by się po niej podrapać.

Straciłem go potem z pola widzenia, kiedy ruszyłem w stronę sklepów. W oddali usłyszałem jeszcze, jak świąteczna muzyczka zaczyna cichnąć, a potem w głośnikach pojawił się trzask i wszystko zamilkło. Ludzie za mną odwrócili się, ja również. Trwało to może z dziesięć sekund, nim pierwszy krzyk wyrwał się z gardła jakiegoś dziecka niczym karaluch ukryty pod uniesionym kamieniem. Oto i początek paniki.

                                                                 ***

– Możemy tego nie przeżyć – powiedział Jacek, widząc moje zamyślenie.

Nie odzywałem się do niego, ale nie rozbiłem tego specjalnie. Bałem się jak diabli.

– Nie pleć bzdur. Nie jesteśmy aż tak daleko od wyjścia – odpowiedziałem cicho. – Ale jeszcze nie czas.

– A kiedy będzie? Mam już po kokardę tego lęku. Żre mnie jak korozja Matiza.

Pokręciłem głową, przykładając wskazujący palec do ust. Coś słyszałem. Daleko i nie byłem pewny czy mieliśmy się obawiać, jednak przezorność była moją mocną stroną.

– O co chodzi? – Jacek delikatnie otarł z czoła pot. Bał się okropnie, bardziej niż ja. Byłem pewny.

Nie odpowiedziałem mu. Sam nie byłem przekonany, co usłyszałem. Inni ocalali? A może coś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy?

                                                                       ***

Jakaś kobieta wpadła na mnie, w popłochu wyrzucając uprzednio torby z zakupami, które ciążyły jej najwidoczniej za bardzo. Nie przewróciłem się. Dziewczyna była drobna, odbiła się od mojego torsu jak piłeczka do ping-ponga i upadła uderzając głową od wyłożoną płytkami podłogę. Fugami po kilku chwilach zaczęła płynąć ciemna krew, a ciało dziewczyny nie wykazało żadnych funkcji życiowych wtedy, kiedy jeszcze ją widziałem. Potem tłum ludzi zaczął tratować ją jak worek ziemniaków. Kolejne buty gniotły twarz, piersi, nogi i ręce. Nie chciałem na to patrzeć i pobiegłem z prądem paniki, po chwili wbiegając do jednego ze sklepów odzieżowych. Krzyki roznosiły się po galerii jak syreny alarmowe.

– Proszę pana, proszę mi powiedzieć, co tam się dzieje, do cholery? – spytała kasjerka sklepu.

Wzruszyłem ramionami spokojnie.

– Nie mam pojęcia – odrzekłem. – Świąteczna gorączka.

Spojrzała na mnie z wyrzutem. Ja za to spoglądałem na tłum ludzi biegnący w głąb galerii i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to zły pomysł.

                                                            ***

– Wychodzimy – zarządziłem.

Jacek patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem. Nie mam wątpliwości, że nie pokładał nadziei w moim planie. Zresztą tenże był bardzo prosty, jak budowa cepa. Mieliśmy jedynie rozeznać się w sytuacji, a potem czym prędzej, choć w miarę cicho skierować się do wyjścia. Tyle. Albo się uda, albo nie. Choć zakładałem to pierwsze.

Ja wstałem pierwszy. Ostrożnie rozejrzałem się wokoło. Na holu panowała pustka. W tamtej chwili czułem się bardzo dobrze. Pewny siebie i swojego planu, chciałem wykonać kolejny ruch…

Jacek złapał mnie za nogawkę i pociągnął. Straciłem równowagę. Świat deko zawirował, a ja zobaczyłem obok siebie postać w kostiumie Mikołaja z odrażającą mordą najgorszego popromiennego mutanta z kart dowolnej książki post apo traktującej o takowych. Miał na mnie chrapkę, nawet kiedy upadłem, a on zanurkował w stercie ubrań obok. Z Jackiem pozbieraliśmy się szybko. Podobnie tamten. Był gotowy do kolejnego ataku. Otarł jeszcze czerwony, w połowie zgniły nos, z którego zwisała szara wydzielina i niczym rozjuszony byk przypuścił szturm. Jęknął, a może zaryczał, nie jestem do końca pewien. Ale ten odgłos powiadomił innych. Już wiedzieliśmy, że nasza kryjówka jest spalona, a mój plan może się spuścić łaskawie w klozecie.

                                                                  ***

Jacka poznałem w kolejnym sklepie, do którego wbiegłem po tym, jak zobaczyłem po raz pierwszy oblepioną najgorszymi koszmarami mordę czegoś przebranego w strój świętego Mikołaja. Ukrył się za ladą, gdzie i ja zamierzałem się przyczaić. Wyglądał na ogarniętego, ale potwornie wystraszonego faceta. Był w galerii sam, podobnie jak ja włóczył się bez celu. Miał nawet sobie odpuścić ten wypad, ale nie miał nic lepszego do robienia w mieszkaniu. Potem oczywiście żałował i łkał niemalże, że był na tyle zdeterminowany, aby gdzieś wyjść.

– Mogłem leżeć plackiem na kanapie. Tak planowałem, ale nie, coś głupiego podpowiedziało mi ten cholerny spacerek do galerii. A teraz pewnie zginę i tyle z tego będzie. Oj tak. Tak myślę. Właśnie tak.

Myślenie było jego sposobem na nie zwariowanie. Może nie tyle sam proces, ile wypowiadanie tego słowa. Ale tylko do czasu. Kiedy światła w galerii zgasły, a sklep pogrążył się w półmroku, nawet „myślenie” nie wystarczało, aby pozostał w ryzach względnego spokoju.

                                                                    ***

Wybiegliśmy na hol, a potem, iście sztampowym archetypem takiej sytuacji, zamiast do wyjścia, ruszyliśmy wprost w paszczę lwa. Czy to głupota, czy faktycznie świąteczna gorączka zawładnęła naszymi umysłami, że nawet w takiej sytuacji zmuszeni zostaliśmy podświadomie, aby nie opuszczać galerii? Za to wejść w jej trzewia, dać zmieszać się w wydzielinami żołądkowymi pełnymi promocji i tanich chwytów marketingowych, choć większość osób, która trafiła tam, już dawno pewnie nie żyła, a reszta dogorywała w strachu.

                                                                   ***

 

– Oglądałeś Predatora? – zapytał mnie facet, którego morda wryła się w moją pamięć aż zanadto. Ten sam, zaszczuty, zgarbiony, stojący na uboczu wśród zgrai pseudo świętych Mikołajów.

Siedziałem na krześle, związany mocną taśmą naprawczą. Nie miałem pojęcia, gdzie jest Jacek. Dziura w pamięci była nieznośna. W jednej chwili uciekasz i masz cień nadziei na wolność, a potem koszmar przybiera na sile i oto jesteś więźniem, a resztki jakichś marzeń o spokojnym powrocie do domu umierają szybko.

– Nie. Nie jestem fanem takich filmów – odpowiedziałem.

– No pewnie, że nie. To widać. Pewnie nawet nie wiesz, co to za film. Ale musiałeś co odpowiedzieć. Tylko dlaczego założyłeś, że nie lubisz tego gatunku? Zawsze bierzesz poprawkę na to, że jesteś wystarczająco inteligentny że jeśli coś ci się nie podoba, lub tego nie znasz, jest zwyczajnie głupie?

Wziąłem głęboki oddech.

– Nie odpowiadaj – wciął się. – Już odpowiedziałeś mi na pytanie. Swoim zadufaniem. Nadal myślisz, że mnie przechytrzysz.

– Ciebie, czyli?

– A jak sądzisz? Kto może być na tyle pojebany, żeby zebrać grupę pseudo Mikołajów, a potem z ich pomocą wyrżnąć ludzi w galerii, nie zważając na kobiety, dzieci, starców czy zasłużonych weteranów wojennych? Jednego osobiście sprzątnąłem.

– Mówisz o tych potworach?

Uśmiechnął się.

– Nie są piękni to fakt. Ale nie ze swojej winy. Byli ludźmi jak ty czy twój kumpel.

Musiałem zadać to pytanie. Spokojnie z bez emocji. Przynajmniej spróbować.

– Czy on żyje?

– Nie. Musiałem go zabić. Ciągle wrzeszczał i powtarzał jedno słowo: myśl, myśl, myśl. Miałem go dosyć. Ale spokojnie, dostał zwykłą kulkę.

W głębi czułem się okropnie z tą informacją, choć znaliśmy się tylko kilka godzin.

– A co ze mną? Dasz mnie na pożarcie swoim sługusom?

– Nie. I nie mów tak o nich. Za kilka godzin wrócą do normalnej formy, ludzkiej. Ale tylko ci najtwardsi. Gorączka jest zabójcza dla słabeuszy.

Zmarszczyłem czoło. Zauważył to od razu. Odebrał jako sygnał do dalszych rozważań. A ja miałem, szczerze mówiąc, je w dupie.

– Świąteczna gorączka. Paskudna sprawa. Wyzwala w ludziach szał, o jakim diabeł w czeluściach piekła może tylko marzyć. Jedni wariują mocniej, inni słabiej. Niektórzy pod jej wpływem zaczynają się dosłownie rozpadać w oczach. Ale to szaleństwo jest do opanowania.

– Użyłeś do tego magicznej różdżki?

Podszedł do mnie i z całej siły przywalił z piąchy w brzuch. Fala ognistego bólu rozprzestrzeniała się coraz dalej i dalej. Ledwo złapałem oddech. Załzawionymi oczami spojrzałem na oprawcę. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

– Więcej pokory i szacunku – powiedział.

 

                                                                   ***

 

Hej, to ja, Jacek. Wiem, jesteście trochę skonsternowani. W końcu miałem umrzeć od „kulki”. Szkaradna morda może umie ładnie gadać, ale ze strzelaniem ma problem. Nie wiem jakim cudem chybił. Ale to nie jest najlepsze. Nie mam pojęcia, jakim zrządzeniem losu był fakt, że nie sprawdził, czy kula faktycznie wryła się mi w baniak. Było trochę ciemno. Ja od razu upadłem, a on odszedł. Leżę w ciemnym kącie i widzę siedzącego na krześle faceta, którego poznałem dzisiaj w galerii. Drze się  wniebogłosy, bo jeden z tych obskurnych potworów stoi obok niego i wbija swoje pazury w brzuch biedaka. To naprawdę musi boleć. Nie wiem dokładnie, o czym rozmawiali. Stąd ciężko się słuchało. Coś o gorączce świątecznej, albo jakoś tak. Docierało do mnie co drugie, czasami trzecie, słowo. Możliwe, że ja też nie wyjdę z tego cało. Mam pełne gacie. Nie pytajcie, czy to przenośnia. Proszę. Gadam sam do siebie w myślach, ale wierzę w multiwersum i mam nadzieję, że moje słowa docierają do umysłu jakiegoś skryby w innym wymiarze, który pieczołowicie je teraz spisuje. Jeśli więc ktoś to czyta, w jakimkolwiek momencie roku, składam wam moc życzeń. W końcu od tego są te całe święta, żeby zaaplikować dousznie trochę słownych laurek, a potem liczyć na profity z tym związane. Ja tak mam. Z braku laku, wolę o tym rozmyślać, zamiast wyobrażać sobie, na ile sposobów mogę w najbliższych minutach zginąć. Bywajcie.

Średnia ocena: 2.8  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Bettina 5 miesięcy temu
    Hi,
    Phy, hm, same ze sobą czy Sam z sobą.
    Oba wyrażenia są poprawne.
    Jednakże w zdaniu, czy jednak nadal wyrażeniu .... skończẹ, Sam z sobą.
    Tyle ja.
  • Aleks99 5 miesięcy temu
    pozbawiony śluzu żołądek strawi sam siebie
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Aleks99
    Nie, podaje sie inhibitory pompy protonowej?
    Żywienie z pominiẹciem żołądka, przerażające, ale akurat mnie na przykład nie przeraża, gorzej, gdy w wyniku zmian ilościowych, czy jakościowych jelita mają upośledxone wchłanianie, wtedy niestety bardziej skomplikowane.
    Moge otym godzinami. :)
  • Aleks99 5 miesięcy temu
    Bettina czyli trafiłem w czuły punkt, ale to nie było mim zamiarem, a wpis cytowałem z kreskówki/animacji ;)
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Moim konikiem jednak jest coś innego, ale też organicznego.
    Oki, ja dziẹkujẹ.
  • il cuore 5 miesięcy temu
    /mieszczącego naprawdę wiele skrzywdzonych duch, ze ścianami/ – dusz
    /Daleko i nie byłem czy mieliśmy się/ – pewny
    /Inni ocalali?/ – chyba jednak – ocaleli
    /była drobna, odbiła się o mojego torsu jak/ – od
    /że nie pokładał nadziei z moim planie./ – w
    /sztampowym archetypem taki sytuacji/ –takiej
    /– No pewnie, że nie./ – usuń półpauzę, ponieważ to narracja
    /Ale musiałeś co odpowiedzieć./ – coś
    /żeby zebrać grupę pseudu Mikołajów,/ – pseudo
    /– Mówisz o tym potworach?/ – tych
    /Ale to szaleństwo je do opanowania./ – jest
    /wyobrażać sobie, na ile sposób mogę/ – sposobów
    cul8r
  • Aleks99 5 miesięcy temu
    Dziękuję pięknie za wytknięcie błędów, już poprawiam :)
  • Literkowa Bitwa na Prozę 5 miesięcy temu
    Witamy w Bitwie! powodzenia i dobrej zabawy.

    Literkowa
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Aleks99, mogẹ z tobą robić zakupy.
  • Bettina 5 miesięcy temu
    To znaczy tak odczuwam, że kompletnie bez stesu z zabawą.
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Kojarzy mi siẹ taka cecha z zabawą w chowanego z pierwszą książką Gombrowicza, ,,Opẹtani", narodowa cecha z ukrywaniem emocji.
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Ja idẹ tam tu To zobaczyć. Bo tam tego.
  • Bettina 5 miesięcy temu
    Aleks99 Epilog.
  • słone paluszki 5 miesięcy temu
    Dlaczego taka niska ocena, barany watłe?!
  • Dżonatan Musina 5 miesięcy temu
    Bo to ojszczana kupa
  • Literkowa Bitwa na Prozę 4 miesiące temu
    Rozpoczynamy Głosowanie!
    Zapraszamy na Forum:https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/

    Czytamy, komentujemy i nagradzamy.

    Głosowanie potrwa do 27 grudnia /sobota/ do godz. 23:59

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania