LBnP -2 Z braku laku i sen dobry
Skleiłem na szybko, bo jednak szkoda mi edycji...
***
Magister inżynier Waldemar Farlok wracał ciemną uliczką z pracy na osiedle, gdzie mieszkał. W oddali poświaty sodowych lamp migające w oprawach Elgo STRADA zwiastowały, że mężczyzna niedługo dojdzie do skrzyżowania bocznej ulicy z główną arterią tej części miasta. Na krzywym chodniku naprawianym asfaltem i nową kostką brukową zalegały jeszcze zwały śniegu będące pamiątką po ostatniej śnieżycy, jaka nawiedziła okolicę półtora tygodnia temu. Inżynier Farlok skręcił na skrzyżowaniu w prawo i przyspieszył. Zapowiadał się mglisty i zimny wieczór oraz mroźna noc. Mężczyzna naciągnął mocniej kołnierz kurtki garbiąc się przy tym jak staruszek u kresu życia. Doszedł do przystanku autobusowego, gdzie oprócz Farloka stały jeszcze dwie kobiety. Cała trójka weszła do tego samego autobusu miejskiego, który zjawił się po niespełna kwadransie.
– Kontrola biletów – usłyszał Farlok za plecami.
Wysoki brunet z kozią bródką w szykownych spodniach w kant i lśniących pantoflach stał dumnie, spoglądając na pasażerów z zawodową nieufnością.
Inżynier Waldemar Farlok nie śpieszył się z wyciągnięciem karty miejskiej z portfela. W tym czasie kanar zdążył już obsłużyć pozostałych pasażerów w najbliższym sąsiedztwie.
– Bawi się pan ze mną? – zapytał poirytowany kolejnymi sekundami oczekiwania.
Farlok spojrzał na niego spod byka.
– Spieszno ci do nierządu, hultaju nieleciwy? – zapytał, sam sobie się dziwiąc, że zna takie słownictwo.
Kontroler na moment stracił kontrolę nad sytuacją. Spojrzał po innych osobach stojących obok, po czym wziął kartę miejską od inżyniera.
– W porządku – oznajmił i odszedł.
To te sny, pomyślał magister inżynier Waldemar Farlok. Na pewno to przez te dziwne sny. Ostatnimi dniami śnił po raz pierwszy od młodych lat zupełnie fantastyczne wizje, o jakie nikt by go nie posądził. Nie tego statecznego kawalera z dobrą opinią na osiedlu, spokojnego, sumiennego, w ogóle zwyczajnego do bólu.
W tym śnie Farlok był magiem, czarownikiem. Władał zaklęciami i wymierzał surowe kary tym, którzy mu nadepnęli na przysłowiowy odcisk. Do tego bajerował pospolite dziewki w wioskach i zażywał wygód, jakie niosły ze sobą akty nierządne w domach publicznych. I fakt, było to miłe uczucie, ale szczególnie inżynier Farlok upodobał sobie jeden ze snów, jaki swą tematyką odbiega od reszty i trochę zaginął w natłoku ich intensywnych doznań. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. W tejże wizji Waldemar siedział w skromne izbie o nieokreślonym przeznaczeniu, przy świecy postawionej na środku stołu. Oprócz inżyniera były tam jeszcze dwie osoby, kobieta i mężczyzna, oboje w słusznym wieku. Farlok zwracał się do nich jak do rodziców. Rozmawiali ze sobą. Wprawdzie większa część tej konwersacji miała charakter kłótni i wypominania przez rodzicieli synowi jego wybryków z brudnymi kurtyzanami, ale samo doświadczenie rozmowy z obojgiem rodziców na raz dawało piorunujące wrażenie.
Zamyślony nie zauważył kiedy autobus przejechał jego przystanek. Gdy wyrwał się z letargu i wrócił do rzeczywistości, zdążył akurat na moment zatrzymania leciwego Jelcza na pętli, spory kawałek od osiedla.
Wysiadł i ruszył w drogę powrotną. W tej okolicy samotne spacery nie zwiastowały niczego dobrego. Pośród walących się magazynów i zakładów ciągnęły stare, brukowane uliczki bez latarni. Co jakiś czas można było trafić na resztki kamienicy, gdzie zamieszkiwali dzicy lokatorzy. Waldemarowi takie miejsca przypominały wspomnienia z dzieciństwa za czasów jako takiej rodziny. Z matką chodził do podobnych pustostanów, szukając zwykle nawalonego w sztok ojca. Mały Waldemar pytał się wtedy swojej rodzicielki, czy to już ostatni raz, a ona zawsze odpowiadała twierdząco.
– Poratuj ogniem. – Brodaty facet wyłonił się z mroku jak ponury żniwiarz. Nie miał jednak kosy.
– Nie palę – odparł Farlok.
– To daj coś – odparł tamten, wystawiając drżącą dłoń.
Waldemar wyjął dychę, taką zmiętoloną i naderwaną. Ale tamten i tak podziękował.
– Bywaj – pożegnał się inżynier i ruszył dalej, ale wtedy dłoń bezdomnego spoczęła na jego barku.
– Wyglądasz na pogubionego, kolego – stwierdził. – I ja wiem, o co chodzi.
– Wątpię – syknął magister inżynier Waldemar Farlok. Chciał jeszcze coś dodać w stylu, jakim wyrażał się w ostatnich snach, ale wtedy poczuł dziwne ciepło w okolicach brzucha.
– Chciałbyś mamusię zobaczyć i tatusia. Zaraz się spotkacie.
Przez moment Waldemar był skłonny uwierzyć nieznajomemu. Sekundy jednak mijały, świat tracił ostrość, głos bezdomnego słabł, a ich nie było. Tak samo jak nie było wspólnych chwil, choć zostały zapisane w katalogu wspomnień.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania