Poprzednie częściList z Portmaage

List z dnia Apokalipsy

Drogi Czytelniku,

wiem, dawno tutaj nie zaglądałem. I pewnie znów zniknę na dłuższy czas. Ale nie mówmy o przyszłości.

Życzę miłej lektury!

 

Drogi Przyjacielu,

 

Jej miarowy oddech był jedynym odgłosem, który przecinał ciszę nocy. W mojej głowie jednak panował chaos w najczystszej swojej postaci. Wiadomość, o wystrzeleniu w kierunku naszego państwa kilku głowic jądrowych przeszyła nagle spokojny, nocny program radiowy, który umilał mi wprowadzanie ostatnich poprawek do skończonego już w gruncie rzeczy artykułu. W jednej chwili, spokojna i subtelna piosenka Dire Straitsów została przerwana przez zdenerwowany głos prezentera, a komunikat: ,,Proszę zostać w domach i pożegnać się z rodzinami. W kierunku naszego kraju wystrzelono głowice jądrowe”, został zapętlony i puszczony tak, że niejako stał się swego rodzaju zegarem, odliczającym czas do zagłady.

- Do momentu naszego wyparowania pozostało osiemdziesiąt jeden powtórzeń komunikatu – pomyślałem, w sposób całkowicie oderwany od rzeczywistości.

Początkowo uważałem, że to tylko żart, coś w stylu Wellesa, tylko osiemdziesiąt lat później. Ale kiedy odcięli Internet i kiedy okazało się, że to nie kwestia zepsutego routera, zacząłem rozumieć, że tym razem najwyraźniej rzeczywiście coś jest nie w porządku. Coś… Wszystko było nie w porządku, stanęliśmy bowiem w obliczu nieuchronnego, co do którego większość z nas myślała, że przyjdzie, owszem, ale najszybciej za kilkadziesiąt lat.

Poszedłem do sypialni, w której spała już moja żona. Chciałem ją obudzić i powiedzieć jej, co się dzieje. Kiedy stanąłem nad łóżkiem i spojrzałem na spokojną twarz, oświetloną przez mdłe światło docierające z korytarza, stwierdziłem, że nie mogę tego zrobić. Po co, wszakże miałaby się zamartwiać, kiedy może umrzeć we śnie, nie będąc niczego świadomą do samego końca?

Wróciłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku. Zacząłem czuć ścisk w żołądku, powoli uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej tej nocy zginę. Naszła mnie myśl, że o wiele lepiej byłoby, gdybym po prostu poszedł spać z myślą, że artykułem zajmę się kolejnego dnia, kiedy będę wypoczęty. Nieświadomość bywa wybawieniem, a głupota drogą do szczęścia w życiu. Nie wiedziałem, ile mam czasu. Zacząłem chodzić po pokoju, zastanawiając się, co mogę zrobić, jednak nic nie przychodziło mi na myśl. Bo jaka czynność mogłaby być wystarczająco doniosła, żeby była tą ostatnią, którą człowiek powinien zrobić przed śmiercią?

Pomyślałem o muzyce. Włączyłem wieżę i przyciszyłem ją od razu, nie chcąc obudzić żony. Z głośników zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki dziewiątej symfonii Beethovena. Ostatnia symfonia idealnie podsumuje ostatnią noc mojego życia, pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie. Nie wiedziałem, ile mam czasu. Zacząłem chodzić po pokoju, zastanawiając się, co mogę zrobić. Nic nie przychodziło mi do głowy. Chaotyczne myśli szalały pod czaszką, nie mogąc znaleźć żadnego konkretnego punktu zaczepienia.

W jednej chwili poczułem się bardzo samotny, otoczony jedynie przez cztery ściany i muzykę kompozytora, który zmarł dwa wieki wcześniej. Wiesz, Drogi Przyjacielu, to jedna z tych nocy, kiedy człowiek czuje się parszywie i samotnie. I jedna z tych godzin, które z jakiegoś niewypowiedzianego powodu wyciskają łzy z oczu, kiedy tak się leży i wpatruje w sufit, szukając w ciemności jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla wzroku. Chociaż ciężko chyba powiedzieć, żeby tamten powód był niewypowiedziany.

Usiadłem na fotelu, a z biurka wyciągnąłem butelkę irlandzkiej whisky. Nie mogłem znaleźć nigdzie w pokoju kieliszków, więc chwyciłem jeden z tych ,,urodzinowych kubków”, które zawsze tylko stoją po to, żeby ładnie wyglądać. Okazało się jednak, że mają też inną cechę, której wcześniej nie byłem świadomy, a mianowicie mieści się w nich o wiele więcej alkoholu. Poleciłbym Ci, Drogi Przyjacielu, takie rozwiązanie na przyszłość, ale przed nami przecież nie ma już żadnej przyszłości. Dlatego wzniosłem toast za nasze życie i za naszą śmierć. Przede wszystkim zaś za śmierć. Wziąłem spory łyk i szybko go przełknąłem. Moje usta i gardło przeszyło pieczenie, które po chwili przerodziło się w kojące ciepło.

- Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy – powiedziałem pod nosem, przypominając sobie stary wiersz Thomasa. – Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi. Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.

Cóż mi jednak było po buncie w takim momencie? A może właśnie to była ostatnia rzecz, poza rozpaczą, które mi pozostała? Wziąłem kolejny łyk whisky. Podniosłem z biurka notatki, które z taką rozpaczą i świadomością niewiedzy przeglądałem jeszcze kilka chwil wcześniej i roześmiałem się. Tyle starania się, tyle nauki i na co to wszystko? Mogę co najwyżej przywołać kilkadziesiąt systemów filozoficznych i religijnych i wzmocnić niepewność dotyczącą tego, co jest po śmierci. Westchnąłem i wyrzuciłem je do kosza na śmieci.

Roześmiałem się, kiedy przypomniałem sobie, jak kiedyś rozmyślałem, co zrobiłbym w takiej sytuacji. Widziałem siebie, ubranego w garnitur, z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Myślałem, że będę mądrzejszy od tych wszystkich ludzi, którzy wpadają w panikę i krzyczą, wzywając Boga. Tymczasem siedziałem w piżamie, popijając średniej jakości whisky z kubka, mając całkowity mętlik w głowie.

Podniosłem różaniec, który leżał zakurzony na półce i próbowałem go odmówić, ale zdołałem się skupić tylko na skleceniu z ułamków słów ,,Ojcze nasz”. Później zacząłem mylić kolejne frazy modlitw i za nic nie mogłem ułożyć ich w głowie w odpowiedniej kolejności.

- Boże – powiedziałem, trzymając w jednej ręce różaniec, a w drugiej kubek z alkoholem. – Wiem, że nie byłem najlepszym człowiekiem na ziemi. Chciałem tylko przeprosić… Tak, chciałem tylko przeprosić za ten cały syf, który powstał z mojej winy.

Beethoven przechodził właśnie w drugą, pełną tanecznego rytmu część. To oznaczało, że musiało już minąć dobrych kilkadziesiąt minut od kiedy podano informację o ataku. Zacząłem zastanawiać się, ile takie rakiety mogą lecieć. Doszedłem do wniosku, że to pewnie zależy skąd. Z Rosji? Z Chin? Może plotki o posiadaniu broni jądrowej przez północną Koreę okazały się nie być tylko plotkami?

Zacząłem zastanawiać się, jak sytuacja wygląda w mieście. Tam na pewno ktoś, kto usłyszał komunikat, wybiegł na klatkę schodową i obudził cały blok, a później wszystko potoczyło się już z górki. Cholera, tam musiało być piekło. Jak na tych wszystkich amerykańskich filmach. Pomyślałem o rodzinie, która w większości mieszkała w mieście. Zrobiło mi się ich żal, ale pomyślałem, że to przecież nie tak, że oni umrą, a ja będę żył. Umrzemy wszyscy, więc nie będę odczuwał tęsknoty za nimi.

Kiedy odłożyłem różaniec na półkę, zgasło światło. Zapaliłem latarkę w telefonie i poszedłem sprawdzić, czy tylko w moim pokoju, a kiedy okazało się, że nie, poszedłem sprawdzić bezpieczniki. Wszystkie były w porządku. A więc odcięli prąd, pomyślałem. Cicha nadzieja, twierdząca, że to jednak wellesowski żart, która rodziła się w moim umyśle znów umarła.

Pomyślałem, że może pójdę po świeczki, ale były w sypialni i bałem się, że mogę zbudzić moją drugą połówkę. Wróciłem do pokoju i znów usiadłem w fotelu. Chwyciłem kubek z resztką whisky i zgasiłem latarkę. Dopiero teraz poczułem się naprawdę samotny. Było to uczucie, które w porównaniu z poprzednim, było wiele razy silniejsze. Nie miałem już nawet światła, nie wspominając o tym, że i radio zamilkło. Czułem rozczarowanie, że Beethoven opuścił mnie przed samym finałem, na który tak naprawdę czekałem od początku.

Zacząłem zastanawiać się, co byłoby, gdyby na łóżku obok mnie siedziała teraz Śmierć. W czarnej szacie czy garniturze, to bez znaczenia. A może właśnie siedziała? Rozważałem, co mógłbym jej powiedzieć.

- Dzień dobry, nie spodziewałem się zobaczyć pani tak szybko – rzuciłem pod nosem i przepiłem whisky, która zaczynała już szumieć w mojej głowie. – Albo może: Nie ma co czekać, chodźmy od razu. Cieszę się, że pani już przyszła, nie mogłem się doczekać. Co za, kurwa, bzdury.

Modliłem się tylko, żeby piekło nie wyglądało jak u Sartre’a – jako wieczność spędzona w jednym tylko pomieszczeniu. Albo żeby nie była zapętloną rzeczywistością, którą przeżywa się w kółko, jak w którymś z dawno już zapomnianych opowiadań Kinga. Do cholery, a może już jestem w tej pętli? Przeżywam na nowo ostatnią noc mojego życia, żałując, że nie zasnąłem, kiedy miałem okazję?

Drogi Przyjacielu. Najdroższy z Przyjaciół. Wiem, że nie przeczytasz tego listu, ale pisząc go nie czułem się tak bardzo samotny. Mam nadzieję, że te litery sklecone naprędce już po tym, jak zgasło światło nie będą zbyt koślawe, żeby nie dało się ich odczytać. Chociaż w sumie… jakie to ma teraz znaczenie? Wydawało mi się, że gdzieś w oddali był jakiś wybuch. Może w mieście? Jeśli tak, to już nawet nie żyjesz. A ja zginę już za kilka sekund.

Żegnaj.

Twój,

J.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Lucinda 28.05.2017
    Hm, no i co by tu powiedzieć... Ciekawe są wizje stawania w obliczu takiego końca, tym bardziej, że trudno wyobrazić sobie taką rzeczywistość. W końcu sam bohater myśli o dawnym postrzeganiu przez siebie takiej ewentualności i sam zauważa, jak bardzo różni się to od stanu faktycznego. Trudno jest oswoić się z czymś, z czym nie miało się do czynienia i przed czymś takim staje autor listu. Widzi, że nie jest tak, jak to sobie wyobrażał i stara się jakoś to sobie uporządkować, szuka sposobu na odzyskanie spokoju, a jednocześnie przepędzenie samotności, która w tamtym momencie najbardziej mu doskwiera, kiedy siedzi sam, w ciemności, jego żona śpi, niczego nieświadoma, a śmierć dotknie każdego indywidualnie i mimo że będzie niezliczona ilość ofiar, każdy sam będzie musiał spojrzeć śmierci w oczy. To daje spore pole do refleksji. Wiersz Thomasa również nie pierwszy raz cytowałeś w tekście. Nic dziwnego, że przychodzi on bohaterowi do głowy w takim momencie, choć niespecjalnie mu pomaga, choć jeszcze bardziej uświadamia mu jego bezsilność wobec śmierci. Nie mogłabym również pominąć Beethovena... Tak naprawdę Beethoven dość mocno zwrócił moją uwagę przez literówkę. Pisałeś o pierwszych dźwiękach dziesiątej symfonii, kiedy miałeś na myśli dziewiątą. Jest to w końcu ostatnia z ukończonych przez niego symfonii i bez wątpienia wyjątkowa, choćby z powodu powiększonego składu orkiestry, włączeniu do wykonania chóru mieszanego, no i długości. Poza tym, sam bardzo ją lubisz. Beethoven zaczął pisać również symfonię dziesiątą, ale nie udało mu się jej ukończyć. Dopiero pod koniec dwudziestego wieku starano się zrekonstruować pierwszą część na podstawie szkiców kompozytora, ale jednak rekonstrukcja, w dodatku jednej z czterech części, to nie to samo, co oryginalna twórczość kompozytora przełomu epok. No ale rozpisałam się na całkiem inny temat, więc czas zbliżać się do końca.
    ,,niejako stał się swego rodzaju zegarem, odliczającym czas do zagłady" - hm, zauważyłam, że ostatnio praktykujesz stawianie przecinków przed imiesłowami przymiotnikowymi, tworząc w ten sposób za każdym razem dopowiedzenie. Nie ma jednak takiej konieczności, można wyrażenia z tymi imiesłowami traktować jako integralne z resztą i tak moim zdaniem lepiej by tu pasowało, ale to moje zdanie, choć ta obecna wersja jest trochę naciągana;
    ,,pomyślałem, w sposób całkowicie oderwany od rzeczywistości" - tu już to dopowiedzenie jest bardziej możliwe, chociaż również byłabym za włączeniem do tej głównej części, a więc przecinka bym się pozbyła;
    ,,Po co, wszakże miałaby się zamartwiać, kiedy może umrzeć we śnie" - tu bez pierwszego przecinka, ponieważ do przecinka przed ,,kiedy" jest tu zdanie nadrzędne, do którego dobudowane są dwa podrzędne;
    ,,A może właśnie to była ostatnia rzecz, poza rozpaczą, które mi pozostała?" - ,,która";
    ,,Podniosłem różaniec, który leżał zakurzony na półce (przecinek) i próbowałem go odmówić";
    ,,Cicha nadzieja, twierdząca, że to jednak wellesowski żart, która rodziła się w moim umyśle (przecinek) znów umarła";
    ,,Mam nadzieję, że te litery sklecone naprędce już po tym, jak zgasło światło (przecinek) nie będą zbyt koślawe". 5.
  • Droga Lucindo, dziękuję za komentarz i wyliczenie błędów. Niestety, będę mógł je poprawić dopiero wieczorem. Co zaś się tyczy dziewiątej symfonii... cóż, to był jeden z tych błędów, które uważa się za tak absurdalne do popełnienia, że nawet się ich nie sprawdza. :D
  • Neurotyk 28.05.2017
    Szymku, ale po co ta egzaltacja w "mowie do czytelnika" :)
  • Dziękuję. Sama mam wiele takich "ostatnich" nocy i może dzięki temu, co napisałeś wyżej nie czuję się jak wariatka.
    Czy wszystko, co robimy rzeczywiście jest nieważne? Gdybyśmy wiedzieli, że jutro umrzemy, czy dzisiaj przeżylibyśmy inaczej? Dużo tutaj trudnych pytań, bardzo dużo bardzo trudnych pytań.
    Dziękuję.
  • To ja dziękuję za to, że wpadłaś. Terry Pratchett napisał kiedyś, że gdyby ludzie wiedzieli, kiedy umrą, prawdopodobnie wcale by nie żyli. I myślę, że coś jednak w tym jest. A gdybyś pytała o sam sens życia... cóż, polecam egzystencjalizm. Mnie on poukładał wiele rzeczy. :D
  • riggs 29.05.2017
    To, że nie obudziłeś żony w trosce o jej "dobrą śmierć to spoko. Ale, że zamiast położyć się obok niej wybrałeś fotel... Ja tam bym na koniec jeszcze raz... 5
  • O ile śmierć w ogóle można rozpatrywać w kategoriach dobra czy zła :D Dziękuję za komentarz.
  • Celtic1705 29.05.2017
    Tekst strasznie refleksyjny. Naprawdę. Chyba nie mam nic więcej do dodania. :) Po mojemu pięć. :) *****
  • Bardzo dziękuję. :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania