List z Portmaage
Tak jak obiecałem, droga Morelio, nie znajdziesz w tym tekście niczego, co zepsułoby rytm!
Życzę miłej lektury!
Okolice Portmaage, 12 II 2016
Moja wyspa jest naprawdę mała. Nie ma więcej niż kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Nie znajdziecie na niej ogródka, drzew ani nawet trawy. Nie mieszkają tu żadne zwierzęta prócz pąkli osadzających się na wulkanicznej skale czy mew, które od czasu do czasu zaszczycają mnie swoją obecnością.
Klimat jest raczej chłodny i nieprzyjemny. Mgła stała się jednym z moich najwierniejszych przyjaciół. Jest przy mnie od samego rana, bywa i wieczorem, kiedy kładę się spać. Poza tym często pada, a od czasu do czasu pojawi się jakiś większy sztorm. Zupełnie mi to nie przeszkadza, a nawet czasami bywa… przyjemne. Nie zrozumcie mnie źle, ale podczas sztormów często nie widać świateł oddalonej kilka mil od wyspy latarni morskiej. Dopiero wtedy mogę poczuć się prawdziwie samotny.
A ja naprawdę lubię samotność. Jeśli chcielibyście zobaczyć największego samotnika na świecie, to wiecie, gdzie mnie szukać. Właściwie... nie wiecie, ale to jest mi nawet na rękę, bo nie przepadam za gośćmi.
Powiedziałem Wam już, czego nie można znaleźć na mojej wyspie, teraz opowiem co nieco o tym, co na niej jest. Mam niewielki domek, wykuty w skale, ocieplony i wzmocniony. Jego konstrukcja jest dość silna, żeby opierać się wściekłym atakom zimnego oceanu przez wiele wieków… może nawet mileniów, ale właściwie to już nie moja sprawa. Najważniejsze, że najbliższych kilka lat powinien przetrwać, a później nic już nie będzie mnie interesowało.
Mam też na swojej wyspie niewielki pomost, przy którym od czasu do czasu cumuje niewielka, strażnicza łódka, sprawdzająca, czy wciąż żyję, oraz przywożąca prowiant i inne rzeczy takie jak koce, rury hydrauliczne… wiecie, o co chodzi. Dzięki nim wciąż żyję. Ach i zapomniałbym – przywożą mi kawę i miód. W hurtowych prawie ilościach, ponieważ jestem uzależniony od kawy z miodem.
Czasami lubię myśleć o mojej niewielkiej wyspie jak o planecie. Takiej, jaką posiadał Mały Książę (wiecie, ten od Antoine’a de Saint-Exupéry’ego), zanim nie musiał uciekać od egoistycznej i apodyktycznej Róży. Ja na szczęście nie mam żadnej Róży (mam za to paprotkę, ale ona jest niegroźna) i mogę spokojnie egzystować na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Nie spotkacie także u mnie wulkanów, które musiałbym czyścić, więc jest całkiem bezpiecznie, chyba że traficie na sztorm. Wtedy powierzchnia skały jest śliska, a wysokie fale i silne podmuchy wiatru za wszelką cenę starają się zepchnąć wszystko w otchłanie oceanu.
Uczucie, kiedy słyszycie, jak wściekłe i spienione czapy wody spadają na ścianę waszego domostwa jest niesamowite. Nie–sa–mo–wi–te. Nie potrafię go opisać za pomocą środków, którymi dysponuję. To prawie tak, jakbyście żyli w mitycznej Atlantydzie, każdego dnia podziwiając i zmagając się z potęgą natury… Coś cudownego!
Oczywiście, gdybym żył na mojej osamotnionej wysepce całkiem oderwany od świata, zapewne oszalałbym. Na szczęście mam kilka sposobów na to, żeby jakoś utrzymywać mój umysł w odpowiedniej formie. Primo, mam dwa radia! Pierwsze czasami odbiera jakąś żałosną stację z kontynentu, a drugie służy do wywoływania strażników w razie potrzeby. Czasami można z nimi po prostu porozmawiać, szczególnie w piątki wieczorami, ponieważ to właśnie wtedy dyżur przy słuchawce ma Amy. Strasznie sympatyczna z niej dziewczyna, wiecie?
Kolejną czynnością pozwalającą mi nie stać się jeszcze większym dziwakiem, jest czytanie książek. Pochłaniam je w ilościach hurtowych i wszystkie trzymam u siebie w domu. Każda ściana jest już obłożona książkami od podłogi, po sam sufit. Zaczyna mi to sprawiać niemałe problemy, ponieważ zastanawiam się, co będzie się u mnie działo za pięć czy dziesięć lat. Jedno z rozwiązań, na które wpadłem, to przekuć się głębiej w podłogę i zorganizować prowizoryczną piwnicę, która niestety byłaby wilgotna, co nie działałoby dobrze na książki. Drugim wyjściem może być po prostu oddawanie tych, które uważam za gorsze, strażnikom, ale… ciężko mi się rozstać nawet z najgorszą książką. ,,A nuż się przyda”, znacie to? Okropna przypadłość… szczególnie kiedy mieszka się w niewielkim domku, na środku oceanu.
To jeszcze nie koniec utrzymujących mnie przy życiu czynności. Przed przed ostatnią jest picie czarnej kawy z miodem. Pomaga, szczególnie podczas mokrych, zimnych dni, kiedy człowiek myśli tylko o tym, żeby znaleźć się w Meksyku i zażywać słońca i plaży z drinkiem w ręku (od drinków też swoją drogą nie stronię, ale bardziej poprawna politycznie jest kawa! Jak już przy tym jesteśmy, to chcę Wam polecić dwunastoletniego Singeltona).
Tym sposobem dochodzimy do dwóch ostatnich, mających zbawienny wpływ na moją psychikę, czynności. To – kolejno – granie na ukulele i spanie. To pierwsze, pomaga się zrelaksować w momencie, kiedy próbujecie osiągnąć idealną równowagę ciała i umysłu uprawiając Kum Nye, natomiast to drugie… chyba nie muszę nic mówić, prawda? Każdy mi przyzna, że co sen, to sen. A jak się ma ciepłą kołdrę, a do naszych uszu dochodzi delikatny szum oceanu…
Właściwie… opowiedziałbym więcej, ale od tego gadania o relaksujących mnie rzeczach zachciało mi się spać… do...ooo… branoc. I przepraszam za ziewnięcie.
Podpisano,
S.J.J.S.
Komentarze (19)
"Nie mieszkają tu żadne zwierzęta, prócz pąkli osadzających się na wulkanicznej skale, czy mew" - bez przecinka x2 :D
"to wiecie gdzie mnie szukać." - przecinek po "wiecie"
"Mam niewielki domek, wykuty w skale, ocieplony i wzmocniony. Ma" - mieć x2
"i inne rzeczy, takie jak koce" - bez przecinka
"wiecie o co chodzi." - przecinek po "wiecie"
"o mojej niewielkiej wyspie, jak o planecie" - bez przecinka, porównanie proste
"Nie – sa – mo – wi – te." - hmm, właściwie to tutaj chyba bez tych spacji.
"stać się jeszcze większym dziwakiem niż jestem jest" - przecinek po "jestem" no i ta konstrukcja jest-jest nie brzmi najlepiej ;/
"za pięć, czy dziesięć lat" - bez przecinka
"tych, które uważam za gorsze strażnikom" - przecinek po "gorsze", bo wtrącenie
Szymon, złapały mnie tutaj takie rozkminy przy tym tekście, że ja nie mogę. No to od początku - jak możesz obrażać Różę, bezduszny człowieku xD Po drugie - zawsze zdaje mi się, że zaszczepiasz w swoich postaciach dużą cząstkę siebie (dziwnym trafem wszystkie kochają kawę z miodem). Tutaj z kolei wydawało mi się po prostu, że postarzałeś się o kilka lat, przemieściłeś i opisujesz swoje myśli. Naprawdę, aż czekałam, kiedy napiszesz, że bohater kocha wąchać książki. No i jeszcze ten podpis! Tak jakby... Szymon J (drugie imię) J (trzecie) Szczechowicz :O Swoją drogą doszłam do wniosku, że Twoje inicjały są bardzo smutne (przepraszam xD).
W każdym razie zostawiam 5 i naprawdę mocno mnie tym tekstem zastanowiłeś, więc gratulacje :D
Co do moich postaci, to tak, bardzo lubię zawierać w nich części siebie. Cechy charakteru, które mam, albo które chciałbym mieć... Dzięki temu... hmm czuję, że to co piszę jest prawdziwsze, a przecież o to chodzi w prozie, czyż nie? :D
I dlaczego moje inicjały są smutne według Ciebie? :D
,,kiedy próbujecie osiągnąć idealną równowagę ciała i umysłu uprawiając Kum Nye” - przed ,,uprawiając” postawiłabym przecinek. Na tym więc kończę, zostawiając 5 i czekam na następną prozę (może uda mi się ją skomentować szybciej :D ).
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania