Łzy Gwiazd - część 2
Koło trzynastej mama zeszła do salonu i oznajmiła, że jest gotowa. Oderwałam wzrok od telewizora przez chwilę nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Idziesz, czy nie? – uśmiechnęła się lekko.
Dopiero po kilku sekundach przypomniałam sobie o naszej porannej rozmowie i zerwałam się na równe nogi.
- Idę, idę – w pośpiechu szukałam tenisówek.
Kamiccy mieszkali w niewielkim brązowym domku. Dojście do ich posiadłości zajęło nam może pięć minut. Wszystkie okna w budynku były zasłonięte. Mama niepewnie zapukała do drzwi i przygryzła wargę. Świadczyło to o tym, że jest zdenerwowana. Chcąc dodać jej i sobie odwagi ścisnęłam ją za rękę. Uśmiechnęła się lekko i wygładziła bluzkę. Dobre pięć minut czekałyśmy aż ktoś nam otworzy. Już miałyśmy odejść, kiedy usłyszałyśmy przekręcanie klucza w zamku.
W progu stała mama Marty. Kobieta przez te parę dni postarzyła się o jakieś dziesięć lat. Pod oczami miała ciemne worki a policzki zapadnięte. Gdy nas zobaczyła na jej twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Cześć – głos mamy zadrżał lekko. – Pomyślałyśmy, że może czegoś potrzebujecie?
To nie był najmądrzejszy tekst, ale o dziwo podziałał. Gospodyni otarła zabłąkaną łzę i wpuściła nas do środka. W domu panował półmrok i śmierdziało, jakby ktoś zapomniał wyrzucić śmieci. Pod nogami walały się jakieś papiery i ubrania. Na początku liceum byłam tutaj na imprezie i nawet po przejściu chmary nastolatków dom wyglądał lepiej.
- Wybaczcie bałagan – pani Kamicka przeczesała ręką tłuste włosy – nie mam głowy do sprzątania. – Napijecie się kawy?
W milczeniu poszłyśmy za nią do kuchni. Na środku stołu leżało opakowanie po pizzy a wokół niego cztery nakrycia. Wszystko było brudne i porzucone w pośpiechu.
- Nie chciałybyśmy przeszkadzać – mama odezwała się niepewnie.
- Z mlekiem? – kobieta jak automat uruchomiła ekspres do kawy.
- Z mlekiem – zgodziłyśmy się chórem.
Na stole oprócz brudnych naczyń dostrzegłam ogłoszenia, jakąś starą książkę i puste opakowanie po tabletkach nasennych.
- Odkąd Marta zaginęła niczego nie ogarniam – szybko zabrała naczynia ze stołu.
- To zrozumiałe – mama chwyciła ją za dłoń. – Pamiętaj, że możesz na nas liczyć.
- Dziękuję – kobiecie stanęły łzy w oczach.
Chyba jeszcze nigdy nie piłam tak szybko kawy. Pani Kamicka sprawiała wrażenie, jakby nasza obecność jej przeszkadzała. Cały czas w napięciu wpatrywała się w zegarek i wyglądała przez okno. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mama powiedziała, że nie będziemy zabierać jej więcej czasu. Wtedy kobieta wyraźnie odprężyła się i podziękowała, że ją odwiedziłyśmy.
W korytarzu minęłyśmy się z Patrykiem i dwójką ludzi, których nigdy nie widziałam. Wyglądali jakoś dziwnie. Ubrani byli na czarno a na plecach każde z nich niosło futerał przypominający te na kije golfowe. Wątpiłam, by obecnie mieli ochotę na rozrywkę. jednak nie odważyłam się zapytać. Brat Marty wyglądał, jakby od wczoraj jeszcze bardziej schudł a jego spojrzenie było nieobecne. Kiedy napotkał wzrok matki, pokręcił lekko głową a ta się przygarbiła. Obok Patryka stał wysoki chłopak z brązowymi kręconymi włosami i poważnym spojrzeniem. W progu stała dosyć drobna dziewczyna, której twarz wykrzywiał grymas złości. Całą swoją postawą mówiła, że nasza obecność jej nie odpowiada. Pod jej spojrzeniem wygładziłam bluzę z różową pandą, która była naprawdę wygodna i zupełnie nie wyjściowa.
Nagle w korytarzu zrobiło się bardzo duszno i jedyne czego chciałam to wyjść na dwór.
- To moi siostrzeńcy – z ociąganiem wyjaśniła gospodyni – Julia i Radek.
- Przykro mi – odezwała się mama – że poznajemy się w takich okolicznościach.
Wymieniliśmy grzeczności i czym prędzej się pożegnaliśmy. Nie podobało mi się, jak wszyscy oprócz mamy się na mnie gapili. Jakbym na czole miała wypisane swoje grzechy i sekrety. Na wspomnienie tej wizyty po plecach przebiegł mnie dreszcz. Całe to odwiedziny uważałam za wyjątkowo kiepski pomysł. Żałowałam, że tata kategorycznie nie zabronił nam pójścia do Kamickich. W drodze powrotnej nie odzywałyśmy się do siebie, każda z nas szła pochłonięta własnymi myślami. Widziałam, jak mama co rusz spogląda na mnie z troską. Pewnie martwiła się tym, że naraziła swoje dziecko na tak duży stres.
Przez resztę dnia nie mogłam przestać myśleć o nietypowych gościach Kamickich. Wyglądali na moich rówieśników, ale nigdy wcześniej nie widziałam ich w obecności Patryka albo Marty.
Kiedy po południu spotkałam się z Lucyną ta słuchała mojej relacji z wypiekami na twarzy.
- Laska, przecież oni mogą być niebezpieczni – tłumaczyła. – A jeśli to oni uprowadzili Martę?
- Własna matka? – spytałam z niedowierzaniem. – Oszalałaś?!
- Nie matka – gorączkowała się – ale ci siostrzeńcy.
- Po co mieliby ją porywać? – pytałam bez przekonania, torując sobie drogę przez chaszcze.
- Matko, Mania – prychnęła z niedowierzaniem. – Może nie akceptują tego, kim jest i przetrzymują ją w jakiejś stodole?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Marta jest niepełnoletnia – westchnęłam ciężko – gdyby chcieli się jej pozbyć to mogliby wysłać ją do szkoły z internatem. Poza tym czemu mieliby jej nie akceptować? - skrzywiłam się. – Przecież jej mama też jest Łzą Gwiazd.
- Nie wiem, może Marta zaszła w ciążę a oni się wstydzą – nie rezygnowała ze swojej koncepcji. – Albo…
- Nie żyjemy w dziewiętnastym wieku –wywróciłam oczami. – Lepiej skup się na drodze, Sherlocku.
- Mańka, nawet nie wiesz jak ludzie potrafią być walnięci – tłumaczyła, jak dziecku. – Uważam, że powinnaś trzymać się od nich, jak najdalej to możliwe.
- Dobrze, mamusiu – zgodziłam się potulnie.
Naszym oczom ukazała się niewielka plaża. Z ulgą ściągnęłam tenisówki i zanurzyłam stopy w piachu. Był przyjemnie chłodny i wilgotny. Gdyby mama mnie tutaj zobaczyła byłaby wściekła. Uważała, że jest jeszcze zdecydowanie za zimno na kąpiele.
- Hejka – podskoczyłam słysząc głos Zuzi.
Dziewczyna cicho, jak mysz wyszła z lasu i właśnie ścieliła koc tuż obok naszego.
- Hej – uśmiechnęłam się.
Zuzia była wysoką blondynką o długich nogach. Każdy chłopak chciałby się z nią umówić, ale ona pozostawała ślepa na ich zaloty. Miała inne priorytety w życiu i dość duże wymagania. Chciała skończyć studia, najlepiej za granicą i zostać sławną badaczką. Jeszcze nie wiedziała, co konkretnie chciałaby badać, ale na pewno coś ważnego. Przez chwilę gadałyśmy, jak to dziewczyny o wszystkim i o niczym, a potem Zuza stwierdziła, że idzie popływać. Lucyna się do niej przyłączyła, a ja zostałam pilnować rzeczy.
Siedziałam i wpatrywałam się w wodę, kiedy Lucyna wróciła na koc.
- Zzzimna – powiedziała szczękając zębami. – Tej wariatce to nie przeszkadza – wskazała na wciąż pływającą Zuzę. – Chce przepłynąć całą długość.
- Zawsze była ambitna – wzruszyłam ramionami.
Dziewczyna dość długo nie wracała, aż zaczęłyśmy się o nią niepokoić. Serce zamarło mi w piersi, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk. Obydwie zerwałyśmy się na równe nogi i pobiegłyśmy w stronę wody. Zuza stała wśród trzcin po drugiej stronie brzegu i po prostu wrzeszczała. Niewiele myśląc rzuciłyśmy się do wody. Prawie równocześnie dopadłyśmy do przyjaciółki. Była blada jak śmierć, a usta miała zsiniałe z zimna. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w coś znajdujące się pomiędzy trzcinami. Kiedy tam spojrzałam, wiedziałam co wywołało u niej takie przerażenie.
- Matko, Lucyna, nie patrz tam – ostrzegłam przyjaciółkę.
Nie posłuchała i zerknęła. Widziałam, jak jej twarz staje się zielona i wymiotuje do wody. Niewiele brakowało a zrobiłabym to samo. Marta leżała wśród trzcin z szeroko otwartymi oczami. Jej rude włosy tworzyły wokół głowy świetlistą aureolę. Na sinych nadgarstkach miała pręgi, jakby ktoś związał ją sznurem. Wyglądała strasznie. Tą potworną sino – bladość i niebieskie oczy wpatrujące się w nicość zapamiętam do końca życia.
- Trzeba wezwać pomoc – powiedziałam ciągnąć Lucynę za rękę.
- Zostawimy ją tutaj? – wyjąkała Zuza.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Zadzwonić po policję – powiedziałam z naciskiem.
Lucyna znowu zwymiotowała tylko, że już na piach.
- Telefony zostały po drugiej stronie – oprzytomniała Zuzia.
W duchu zaklęłam. Żadna z nas nie miała ochoty ponownie wracać do wody a obiegnięcie jeziora zajęłoby nam dobre czterdzieści minut.
- Musi ktoś tędy przejeżdżać na rowerze – przygryzłam wargę. – Poczekajcie tutaj na mnie.
Niedaleko biegła droga rowerowa. Do południa jeździło tędy sporo osób, ale teraz ścieżka świeciła pustkami. Oczekiwanie dłużyło mi się w nieskończoność. Teraz zaczynało docierać do mnie, co się stało. Byłam przerażona, dopiero co znalazłam ciało koleżanki ze szkoły w wodzie. Czułam, jak cała zaczynam się trząść. Musiałam usiąść na murku, bo kolana się pode mną ugięły. Przed oczami miałam twarz Marty, nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o niej. Kiedy w końcu zobaczyłam nadjeżdżający rower, wstałam sztywno jak kukiełka i zastąpiłam mu drogę. Mężczyzna wyhamował w ostatniej chwili, kląc szpetnie.
- Oszalałaś! – naskoczył na mnie. – Oboje mogliśmy wylądować w szpitalu.
- Potrzebuję pomocy – głos trząsł mi się, jak galareta – tam… w wodzie…
Spojrzenie mężczyzny złagodniało. Zsiadł z roweru i oparł go o murek. Po drodze nad jezioro próbowałam mu wytłumaczyć, co się stało, ale mówiłam bez ładu i składu.
Gdy doszliśmy na miejsce, spojrzał na unoszące się w wodzie ciało i wyciągnął telefon.
Jakiś kwadrans później plaża zapełniła się policjantami, ratownikami medycznymi i tłumem gapiów. Nie miałam pojęcia, skąd ci ostatni się tutaj wzięli. Na szczęście jedna z policjantek załatwiła nam jakieś koce, w które mogłyśmy się zawinąć.
Po jakimś czasie na plażę wbiegli moi rodzice. Mama cała była rozhisteryzowana, ciągle mnie ściskała i całowała albo wyznawała miłość. Tata zachowywał się, jak to on. Był opanowany i poprosił o wyjaśnienie, co tu się właściwie stało. Nie dowiedział się niczego więcej oprócz tego, że jego córka z koleżankami znalazły ciało zaginionej Marty.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania