Marzenia mogą niszczyć - rozdział IX

Idę do lasu na spotkanie z Rafaelem.

Mam na sobie ciemne boyfriendy i żółtą bluzkę, a do tego czarne, wysokie botki. Ubranie mam okryte beżowym płaszczem, a włosy związałam w kucyk.

Kroczę dość szybko, tułów mam przepasany czarną torebką. Zbliżam się powoli do pałacowego lasu, Rafael już stoi przy jednym z drzew.

Kiedy jestem już tuż obok niego, pierwsze, na co patrzę to jego ubranie. Kurtkę ma rozpiętą dokładnie tak jak wczoraj George i widzę, że pod spodem ma błękitną koszulę w granatową kratę - dokładnie tą, którą nieczęsto nosi i którą ja tak uwielbiam. Rafael na ogół preferuje bardzo sportowy styl, ale jest okropnie uroczy, gdy zakłada coś eleganckiego.

- Cześć - odzywa się pierwszy. Jego głos brzmi jak muzyka.

Uśmiecham się delikatnie, a moje 'cześć' zdecydowanie nie brzmi tak powściągliwie i stanowczo jak u chłopaka.

- Chodź, usiądźmy tu - wskazuje omszałą dolinkę nieopodal.

Posłusznie kieruję się we wskazaną przez niego stronę. Oboje przysiadamy.

Rafael zniża swój głos niemalże do szeptu.

- Seraphina mówiła mi, że w siedzibie Jareda w pokoju o tajemnej liczbie '39' znajdują się kolejne dokumenty o kontaktach Stuarta z May'em.

Nie wiem, jak udaje mi się mu przerwać, ale mimo wszystko robię to.

- Rafael, nie wiesz przypadkiem, co mogą oznaczać słowa "Vindictam veniet"?

- "Zemsta nadejdzie" - odrzeka. - Z łaciny.

- Znasz łacinę? - śmieję się, ale nie to teraz najbardziej mnie obchodzi.

Jaka zemsta? Czyżby wymyślił hasło do tylu miejsc jedynie z mojego powodu? A może chodzi o coś innego?

- To strasznie dziwne! - wzdycham. - Mów dalej...

- Stuart podobno miał kontakty z rodzicami Seraphiny, a także i z rodzicami Caroline.

- Caroline? - wołam oszołomiona. - Tak, gdy Caro wyciągnęła mnie z lochu powiedziała, że 'życie ją czegoś nauczyło', ale czy sądzisz, że ona była zła?

- Nie, ona nie była zła - stwierdza spokojnie Rafael. - Jej rodzice byli źli.

Nagle przypominam sobie Paula. Czy on też mógł być zły? Jednakże po chwili odrzucam od siebie te myśli, to zupełnie niemożliwe.

- Właśnie rodzice Caroline, Tracey i Hubert Giovan'owie służyli kiedyś ojcu Jareda, który nie miał zresztą charakteru lepszego od syna. Tak samo robili to rodzice Seraphiny. Tymże sposobem córka Giovan'ów mogłaby skończyć jak Seraphina, ale zbuntowała się i sprzeciwiła rodzicom, którzy pchali ją w objęcia krętactwa Stuarta.

- Zbuntowała się? A co jej rodzice wtedy zrobili?

- Wygnali ją z domu, a ona zamieszkała u Paula, chyba już go znasz.

No tak, Paul jest dobry. Cieszę się.

- Tak, znam go.

- Rossellinne...

Tak mnie boli, że używa pełnego imienia, a nie zdrobnienia!

- Chcę cię prosić, żebyś poszła ze mną za granicę Furore szukać Jareda i Seraphiny - mówi.

Przez chwilę nie mogę się otrząsnąć.

- Dlaczego ci na tym zależy?

- Bo długo cierpiałem przez to, co robi Seraphina.

- Kochałeś ją? - pytam zupełnie bezmyślnie.

- Nie! - brzmi to niemal jak warknięcie. - Skąd ten pomysł? Po prostu nie chcę, żeby dalej siała zniszczenie w Fortitudo. Zależy mi na tym kraju.

- A czemu akurat mnie o to prosisz?

- Proszę cię o to, bo ty byłaś jedną z osób najbardziej pokrzywdzonych przez tych dwoje.

- Kiedy chcesz to zrobić, jakie masz plany?

- Jak najszybciej. Teraz. A plany mam odpowiednie.

- W porządku.

Nie. Nie chcę teraz nigdzie iść, nie chcę w ogóle ruszać się gdzieś dalej niż do tego lasu, nie mówiąc już o obcym kraju. Ale nie umiem odmówić Rafaelowi.

Dzwonię do rodziców i mówię im, co robię. Nie sprzeciwiają się, ale nie są zbyt zadowoleni. I mimo, że to, co teraz robię i gdzie idę jest szalenie niebezpieczne, jestem zachwycona, że tuż, tuż - kilka centymetrów ode mnie idzie Rafael - tak doskonały w każdym calu.

Granica Fortitudo-Furore jest objęta dziwnym prawem, a do tego nie do końca pilnowana. Państwa dzieli jedynie żelazna bramka i szklany fioletowo-biały ślad na ziemi. Fiolet symbolizuje barwy narodowe naszego kraju, biały natomiast sąsiedniego. Sześcioro strażników stoi przy bramkach w równych odstępach, przez co często nie dostrzegają tego, co dzieje się w miejscach niedostępnych czasowo dla ich wzroku. Jednak jeśli już przyłapią kogoś chcącego przebrnąć przez bramki bez pozwolenia, zsyłają na niego kary długoletniego więzienia lub i śmierci.

Przejście przez granicę jest najbardziej ryzykowne. Strażnicy są w układach z samym May'em i nie wpuściliby nas za żadne skarby, więc musimy wziąć ich podstępem.

Rafael wyczekuje na odpowiedni moment. Gdy dwoje strażników odwraca się na chwilę, gawędząc, przeskakujemy prze barierkę i przedzieramy się za drzewa za granicą Furore.

Rozmawiający strażnicy odwracają się, chrząkają i rozglądają się nerwowo, ale nie dostrzegają nas. Korzystając z ich nieuwagi wybiegamy zza rozłożystych dębów i skręcamy w drogę. Teraz jesteśmy już bezpieczni.

 

- Gdzie zamierzasz teraz iść? - pytam po jakimś czasie żmudnego zmierzania przed siebie.

- W prawo. Jest tam miejsce, które może być naszym celem.

Prowadzi mnie w głąb boru sosnowego. Po jakimś czasie z gęstwiny drzew wyłania się okrągła, zielona polana, a w samym jej środku rozpościera się okrąg wyłożony igliwiem.

- Przypuszczam, że to może być tutaj - oznajmia. Mruży swe piękne, duże oczy i poprawia fryzurę - to jego rozpoznawczy gest. Widać po nim, że jest odrobinę zbyt pewny siebie.

Wzdycham. Nadal boję się tego, co się teraz stanie, chociaż ostatnie wydarzenia wyrobiły już we mnie trochę odwagi. Łapię się brzegu kurtki, mam wrażenie, że za chwilę rozerwę ją na strzępy.

Rafael kuca, a ja robię to samo. Dotyka dłońmi igliwia i szuka czegoś w ziemi. Nagle odsuwa garść poszycia i naszym oczom ukazuje się drewniana, dość duża wstawka w ziemi.

- Wiedziałem! - krzyczy chłopak triumfalnie.

Spoglądam mu w oczy. Zawsze podziwiałam jego pomysłowość i zaradność, a teraz jeszcze pogłębił mój zachwyt, odkrywając tajemną kryjówkę May'a.

Nie ośmielam się spytać, czy to aby na pewno tutaj. Wiem, że ma rację.

Delikatnie naciska wstawkę, a ta rozstępuje się i ukazuje długie, ciemne schody w podziemiach. Oboje bez zastanowienia wchodzimy.

Ogarnia mnie lęk. Świadomość, że lada chwila zobaczę napastnika, który podczas sylwestra doprowadził mnie do nienajlepszego stanu przyprawia mnie o mdłości i sprawia, że krew zastyga mi w żyłach. Ale idę, bo nie mogę pozwolić, żeby Rafael wziął mnie za tchórza.

Gdy schodzimy na dół, naszym oczom ukazuje się korytarz, na którego końcu widnieją olbrzymie drzwi z bardzo grubego, brązowego drewna.

Nogi uginają się pode mną, chcę złapać za rękę Rafaela, ale nie mogę. Nie potrafiłabym.

- O, nie! - wołam. Czuję, że całe nasze plany legną teraz w gruzach. - Nie znamy przecież hasła do tych drzwi...

- Seraphina nam je udostępniła - śmieje się. - Powiedziała mi to przypadkiem.

Stoimy chwilę przed drzwiami, Rafael buduje napięcie - chce mnie zdenerwować?

- Odium est in mundo - wykrztusza w końcu. Nie pytam, co to oznacza.

 

Raf idzie pierwszy. Gdy wczołguję się tuż za nim, widzę szeroki, duży pokój utrzymany w ciemnych barwach.

Okien nie ma - w końcu nawet gdyby były, nie nadawałyby się do niczego, bo siedziba jest pod ziemią. Kilka komputerów stoi przy szarej ścianie, a sufit oświetla parę lamp zawieszonych w równych rzędach. Podłoże jest szklane, w związku z tym bardzo zimne i prześwituje przez nie gleba. Na ścianach wiszą zwoje skóry zwierzęcej i broń, a na środku ustawione są białe, wielkie stoły z segregatorami niemal takimi samymi jak ten w pokoju komputerowym Jareda.

Jared i Thomas siedzą pochyleni nad segregatorami i skrzętnie coś notują. Thomas wygląda na niewiele starszego od Stuarta. Ma brązowe włosy, zgrabny nos i krótki zarost. Jego szare oczy wyglądają jakby chciały przewiercić na wylot.

Gdy wchodzimy, Jared gwałtownie zrywa się z krzesła i marszczy brwi w przypływie wściekłości.

- Czego tu chcecie? Jeszcze brakuje ci wrażeń, Rossy? - krzyczy.

Nie potrafię odpowiedzieć na jego pierwsze pytanie. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale po co Rafael mnie tu zaciągnął? Przecież chodziło nam tylko o odnalezienie kryjówki May'a i zgłoszenie jej policji. A tymczasem weszliśmy, stoimy naprzeciw dwóch potężnych, silnych mężczyzn prosząc się jakby o atak. Po raz pierwszy w życiu nie mogę zrozumieć taktyki Rafaela.

Thomas siedzi z poważną, pełną złości miną i widzę, że w każdej chwili gotowy jest zerwać się, by zadać nam ciosy.

Rafael sięga za pas spodni i wyciąga długi łuk.

Pistolety są w Fortitudo surowo zabronione, więc jako ich odpowiedniki tworzy się łuki z trucizną. Są one na równi, bądź jeszcze bardziej niebezpieczne niż pistolety.

Gdy May widzi broń, robi to, czego się spodziewałam - wstaje, prawdopodobnie z zamiarem odebrania łuku, lecz nagle z jakiegoś powodu zatrzymuje się i staje obok Jareda, chociaż wręcz aż trzęsie się z nerwów.

- Czego chcecie? - powtarza Stuart.

- Chcemy prawdy - oznajmia zupełnie spokojnie Rafael.

Spoglądam na niego kątem oka. Głos chłopaka ani przez chwilę nie zadrżał, jest niesamowicie opanowany. Na owej ścianie z bronią wiszą co prawda karabiny, lecz wszyscy dobrze wiemy, że osobę posiadającą łuk może zabić tylko drugi łuk.

- Nie ma prawdy, nie ma kłamstwa, nie ma niczego... Jakiej prawdy wy chcecie? - warczy Stuart.

- Dlaczego uwziąłeś się na Rossellinne?

Znów nie używa zdrobnienia. Nie, nie, nie.

May wreszcie zrywa się i z sykiem usiłuje przejąć łuk. Rafael robi unik, ale mężczyzna nie daje za wygraną. Celowo następuje mu na stopę, a chłopak traci orientację i niemal upada, jednak broń wciąż pozostaje w jego dłoni.

Nie mogę tak spokojnie stać i patrzeć, jak dobijają Rafaela. Bez zastanowienia wyrywam mu łuk. Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Biegnę na korytarz, podczas gdy May wychyla się i patrzy, co robię.

Rzucam łuk na ziemię i symuluję, że depczę go do całkowitego zniszczenia. Staram się ułożyć go w ten sposób, by wyglądał na połamanego. Gdy May wierzy, że łuk nie jest zagrożeniem, wraca do pokoju, a ja odrzucam przedmiot w kąt i idę za nim.

Thomas nadal bije się z Rafaelem. Nie mogę na to patrzeć. Odskakuję między nich i uderzam May'a w brzuch. Gdy ten zgina się wpół, łapię chłopaka za rękę i wyciągam go na zewnątrz. Biegnę, prowadzę go prosto do schodów. Po drodze zabieram łuk.

- Nie zniszczyłaś go? - pyta z niedowierzaniem.

- Nie. Może się nam kiedyś przydać.

Gdy jesteśmy już na schodach tuż przy wyjściu, zwalniamy, bo mało prawdopodobne, żeby dopiero teraz zaczęli nas gonić. Wychodzimy i zasuwamy wstawkę w ziemi. Siadamy na trawie przykrytej cienką warstwą śniegu i staramy się oddychać głęboko.

- Chciałeś dociec prawdy? - odzywam się. - Nie pomyślałeś, że od takich ludzi jak oni niczego się nie dowiesz? Broń ich nie powstrzymuje.

- I tak dostanę prawdę! - Rafael wciąż zapiera się przy swoim. - Zdobędę pistolet, zdobędę go, choć nielegalnie, ale dowiem się w końcu, dlaczego akurat ciebie chcą wyeliminować.

Uważam, że to głupie, ale nie mówię tego Rafaelowi. Nie chcę.

- Zrobili ci coś?

- Parę uderzeń. To nic takiego - zapewnia.

Ale ja mu wierzę. Wiem, że dla Caroline to wszystko, co robiła, było ciężkie, chociaż się nie przyznawała. Rafael natomiast również nie przyznaje się, lecz nie kłamie - wiem, że jest bardzo silny fizycznie.

- Zgłosisz teraz na policję miejsce tej kryjówki?

- Nie wiem - odpowiada jakby wymijająco. - Chodźmy.

Tym razem idę pierwsza.

Przejście przez granicę znów przyprawia nas o strach. Próbujemy wyłapać odpowiedni moment na przebiegnięcie. Gdy taki następuje, przeskakujemy czym prędzej przez barierkę.

Kiedy jesteśmy już w Fortitudo, zdajemy sobie sprawę, że nie mamy się gdzie ukryć - nie przemyśleliśmy tego. Strażnicy nas dostrzegają.

- Hej, wy! - krzyczy wrogo jeden z nich. - Proszę do mnie!

Oboje odwracamy się i wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Teraz będzie nieciekawie.

Ku mojemu zdziwieniu, strażnikiem jest... George! Nagle z straży pałacowej ewakuował się do pilnowania granic, ale dlaczego?

- Och, panno Enchant... panie Yelly, przepraszam... Nie, oczywiście, w porządku, możecie iść - uśmiecha się.

Oddycham z ulgą. Gdyby nie George... byłoby po nas...

 

Po chłodnym pożegnaniu wracamy do domów. Jest już ciemno, na styczniowym niebie błyszczą gwiazdy, a wzgórza w oddali okrywają się bielą. Zimny wiatr wieje mi w twarz, ale pamiętam tylko o tym, że pół mojego dnia spędziłam z Rafaelem. Nie, nieważne, w jaki sposób. Ważne, że z Rafaelem.

 

Strasznie zastanawia mnie, dlaczego podczas bijatyki i wojny o łuk Jared tylko stał z założonymi rękami i się nam przyglądał. Nie pomógł ani May'owi, ani nam i to nie daje mi spokoju. Ale... czyż nie stwierdziłam już, że po nim można spodziewać się wszystkiego?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania