Marzenia mogą niszczyć - rozdział VII

Pukam do drzwi.

Czekam chwilę, ale w końcu otwiera mi mama. Nie okazuje czułości, nie przytula mnie i nie mówi, jak jest jej ciepło na sercu, że się odnalazłam.

- Dlaczego to zrobiłaś? - pyta z wyrzutem.

Płacze, jej usta wykrzywiają się w rozpaczy.

- Mogę wejść?

Odsuwa mi się z drogi. Wchodzę do kuchni, którą tak dobrze znam. Zapach jedzenia przypomina mi o dniach zaledwie miesiąc temu, kiedy jeszcze wszystko było dobrze.

Mama zachowuje się, jakbym była zupełnie obcą osobą, nie jej córką.

- Możesz usiąść - mówi zimno. Stara się zachowywać zupełnie zwyczajnie, ale niezbyt to jej wychodzi.

Posłusznie spoczywam w wyznaczonym miejscu.

- Gdzie jest tato? - Sama dziwię się sobie, że ośmielam się odezwać niepytanej. Nie czuję już, że jestem we własnym domu.

- Wątpię, żeby chciał cię widzieć.

Opanowuję łzy, ale same cisną mi się do oczu. W końcu jednak przestaję walczyć i pozwalam, żeby spłynęły mi po twarzy.

- Może mi coś wyjaśnisz?

Opowiadam ze szlochem całą historię, poczynając od docinek Seraphiny i słów Sally po wykradnięcie segregatora i śmierć Caroline.

Twarz mamy robi się cieplejsza.

- Ale dlaczego? Dlaczego podjęłaś taką decyzję?

- Nie wiem - chlipię. - Nie wiem tego! Nie myślałam, nie zastanawiałam się, nie słyszałam, co Jared do mnie mówi... Nie słyszałam słowa 'ojczyzna', słyszałam tylko 'karierę'... Więc wybrałam karierę.

- I teraz żałujesz. - Brzmi to raczej jak stwierdzenie, niż zapytanie.

- Żałuję... Ale to Jared! On ciągle okłamuje ludzi, omamił i mnie. Caroline... opowiadała mi, że wcześniej wiele osób dostawało od niego takie same ultimatum i żadne z nich nie wybrało ojczyzny. Czy sądzisz, że to przypadek?

- Tak, pamiętam to - odrzeka mama, nie odpowiadając na moje pytanie. - Suzanne, Ronald, Bear... Oni wszyscy... - Chce dopowiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie urywa. Zastanawiam się, dlaczego.

Obie milczymy przez jakiś czas. Matka mierzy mnie wzrokiem. Patrzy na plecak Caroline i moje ubranie ubrudzone ziemią.

- Dobra - odzywa się w końcu. - Wybaczamy ci.

- Wybaczamy? Skąd wiesz, że tata też?

- Powinien zrozumieć - ucina i wstaje. Idzie w kierunku lodówki. - Zrobię ci coś do jedzenia.

Idę na górę przebrać się. Zakładam białe szorty i różowy sweter. Nie idę z powrotem do kuchni. Nie chcę patrzeć na mamę, nie chcę patrzeć jej w oczy. To zbyt boleśnie przypomina mi, co zrobiłam.

Czuję miękkość koca na moim łóżku, zupełnie taki sam jak przed kilkoma tygodniami. Sufit nadal jest biały, a ściany fioletowe. Nic się tutaj nie zmieniło, ale mimo to i tak nic nie będzie już takie jak dawniej. Nie ma Caroline, ludzie mnie nienawidzą, nawet rodzice nie zachowują się już tak jak kiedyś.

- O nie, szkoła! - jęczę i z bólem przewracam się na bok.

Zupełnie zapomniałam o szkole. Nie mogę do niej pójść! Nie mogę patrzeć w oczy Seraphinie, Mirandzie, innym uczniom, nauczycielom... Zawiodłam wszystkich, zawiodłam Rafaela... Nie, nie mogę, już w życiu nie pokażę się mu na oczy.

Walczę z myślami. Jak mogłam dopuścić do śmierci Caroline? Jak mogłam być na tyle tchórzliwa, żeby nie pobiec do Paula i dowiedzieć się czegoś więcej? Jak mogłam zostawić związaną Seraphinę z pokoju komputerowym siedziby Jareda?

Mama wchodzi do pokoju i niesie talerz z ryżem i kurczakiem. Stawia mi go na szafce nocnej.

Przysiada na krześle obok. Domyślam się, że teraz zaczną się pytania.

- Dlaczego nie boisz się, że Jared przyjdzie tu po ciebie i coś ci zrobi?

Nie myliłam się. Teraz przez najbliższe kilkanaście minut będę torturowana zagadnieniami, na które muszę odpowiedzieć.

- Nie może, to bez sensu. Mam jego segregator i mogę użyć go przeciwko niemu.

- Co chcesz zrobić z tym segregatorem?

- Poczekam do odpowiedniego momentu - odrzekam. - Kiedy będzie się odbywać jakieś ważne wydarzenie i zbiorą się ludzie, pokażę im to, co znalazłam. Nie będą mogli zaprzeczyć, bo dokumenty z segregatora są dowodem czarno na białym.

Mama milczy, podtrzymując dłonią podbródek. Drży jej delikatnie kącik ust. Podoba jej się mój plan, widzę to.

- Co jest w tych papierach?

Wyciągam z szuflady niebieski segregator i czytam mamie pierwsze z brzegu zdania.

- Podaj mi to - nakazuje mama.

Posłusznie wykonuję polecenie. Gdy rodzicielka czyta, zsuwam z ciała koc i siadam do jedzenia.

- Co to jest? - Mama podnosi głowę z przerażeniem i spogląda na moje posiniaczone uda.

- Biłam się z Seraphiną - odpowiadam beznamiętnie. - Mówiłam ci.

- Musisz zgłosić to na policję!

- Kto mi uwierzy? Jestem zdrajczynią.

To słowo tak bardzo pali mnie w sercu.

- Pokaż im ten segregator! Przecież chyba nie zaprzeczą faktom...

- Muszę najpierw pokazać to ludziom. Jeśli oni to zobaczą, pomogą mi.

Nie zaprzecza. Marszczy brwi i wraca do wertowania kartek.

Szybko jem, podczas gdy mama wychodzi. Wraca po chwili i podaje mi gazetę miejscową naszego miasta.

- Masz, może tutaj coś znajdziesz. Na końcu jest spis ważnych wydarzeń w najbliższym czasie.

Wyrywam czasopismo z rąk mamy i prędko przewracam na ostatnią stronę. Jadę wzrokiem po kolejnych linijkach.

- No tak! Sylwester! - wołam.

Matka uśmiecha się po raz pierwszy, odkąd jestem w domu.

No pewnie... O włos bym zapomniała! W sylwestra moja kochana matka, Pamela Enchant obchodzi urodziny...

Chichoczę tajemniczo. Nie chcę, żeby pomyślała, że zapomniałam o jej urodzinach, ale nie chcę też nic zdradzić.

- Jeszcze jedno - mówię. - Chcę zmienić szkołę.

Nie wygląda na zbytnio zaskoczoną.

- No tak... Ale przemyśl to jeszcze, Rossy.

Wychodzi i szczelnie zamyka za sobą drzwi.

Ma rację - muszę pomyśleć. Czuję się, jakby rwano mnie na strzępy. Zupełnie nie wiem, co mam robić. Jednocześnie nie wyobrażam sobie życia bez Rafaela, ale nie wiem również, jak mogę po tym wszystkim spojrzeć mu w oczy. Nie mam pojęcia, jak mogłabym żyć w jednej szkole z Seraphiną, ale nie wiem też, jak mogłabym zdobyć się, aby pokazać jej, że poddałam się i nie daję rady, więc uznałam ucieczkę za najlepsze wyjście.

Dopiero teraz dociera do mnie naprawdę, że Caroline nie żyje. A ja pozwoliłam jej samej pójść do domu, chociaż widziałam, że ledwo utrzymuje się na nogach. Nie wiedziałam, że to może być coś poważnego. Ale wypuściłam ją. Powinnam pójść razem z nią, pilnować jej, lecz nie zrobiłam tego.

- Pewnie Jared jej coś zrobił... - myślę z goryczą. - Bo nie poszłam z nią wtedy... nie poszłam!

Zanoszę się płaczem. Czuję ból nóg i łopatek, nie mam siły na łzy. Ale mimo to płaczę. Płaczę, ile dam rady, bo oto dopuściłam do śmierci dziewczyny, która uratowała moje życie.

***

Nadchodzi sylwester. Od rana szykuję się, wybieram ubrania i kosmetyki. To dzień mojego wyzwolenia, wyzwolenia Fortitudo. Dzisiaj ludzie zobaczą, jak ślepo wierzyli w zamiary Stuarta.

Rodzice idą ze mną. Cieszę się, że wszystko już w pewnym stopniu wróciło do normy. Tata pogodził się ze mną bez problemu. Mama potrzebowała więcej czasu, ale wkrótce też zaakceptowała fakt, że Jared po prostu manipuluje ludźmi, a ja jedynie byłam jego ofiarą.

Uspokoiłam się już nieco i świadomość, że Caroline umarła nie jest teraz aż tak gorzka. Mimo to pogrzeb ledwie przeżyłam.

Nie chodziłam do szkoły od tamtego czasu. Zbyt się bałam, więc tata mi odpuścił, dopóki nie nadejdzie sylwester. Nie chciał, żebym cierpiała.

Siniaki prawie już zeszły. Trudno opisać, jaki ból czułam przez pierwsze dni po przepychance z Seraphiną. Ale już lepiej.

Gdy wychodzimy, wsuwam do torebki segregator, a w drodze odruchowo trzymam się dłoni mamy.

Serce bije mi jak szalone, gdy dojeżdżamy do areny, w której odbywa się koncert sylwestrowy. Kurczowo ściskam torebkę, pustymi oczyma wpatruję się w ludzi zbierających się wokół.

Wysiadamy, zajmujemy miejsca przy stoliku najbliżej sceny. Podbiegam do ojca mojego kolegi ze szkoły, Matta, który prowadzi imprezę. Proszę go, żeby pozwolił mi podczas przerwy między występami wejść na górę i wygłosić przemówienie.

- Po co chcesz to zrobić? - pyta podejrzliwie.

- Mam coś naprawdę ważnego do powiedzenia, ale to nic złego. Zobaczysz. - Próbuję być jak najbardziej przekonująca. Mam gorące policzki i błagalne spojrzenie.

Marszczy brwi i chrząka.

- No dobra - zgadza się niechętnie.

Nieśmiało dziękuję i wracam do naszego stolika.

Gdy przechodzę, ludzie znów patrzą na mnie z zawiścią i pogardą. Czuję, że dłużej tego nie zniosę, ale przypominam sobie Caroline, unoszę dumnie głowę i przyjmuję wszystkie obelgi.

Przez jakiś czas jakby nigdy nic siedzimy z rodzicami i słuchamy muzyki, popijając colą. Mrużę oczy, a przez chwilę mam wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi. Drżę na całym ciele, jest mi niewiarygodnie zimno. Wiem, że jestem blada jak ściana. Ręce mi się pocą, ocieram je o baseballówkę.

Gdy kończy grać któryś z kolei zespół, czuję, że to ten moment. Ludzie zgromadzili się już wokół, są chyba wszyscy, którzy powinni być.

Mówię rodzicom, że idę. Mama całuje mnie w policzek, tata patrzy z współczuciem. Wyjmuję z torby segregator i chowam go w ramionach. Staram się opanować drżenie rąk. Boję się upuścić przedmiot.

Nie zważam na padające na mnie drwiące spojrzenia. Idę po prostu przed siebie.

Zbliżam się do schodków prowadzących na scenę. Stawiam krok za krokiem, chociaż kiwam się na boki i lękam się, że lada chwila zemdleję.

Gdy stoję w samym środku, rozlegają się złowieszcze szepty.

Kolorowe światła reflektorów oślepiają mnie, tuż nad moją głową wiszą trzy ogromne lampy. Próbne fajerwerki trzaskają gdzieś w oddali. Podłoga pod moimi stopami irytująco skrzypi. Wszyscy spoglądają na mnie z kamiennymi twarzami przepełnionymi wściekłością. Myślę, że jeszcze minuta, a wypędzą mnie stąd siłą. To wszystko wyprowadza mnie z równowagi.

Przysuwam sobie mikrofon do ust.

- Moi drodzy - zaczynam krucho. - Jestem tu, ponieważ ostatnie wydarzenia postawiły mnie w bardzo złym świetle i zniszczyły moją reputację. Tymczasem moim obowiązkiem jest zawiadomić wam, że wasz król, Jared Stuart, jest od dawna w układach z brutalnym przestępcą, Thomasem May'em. Jared łamał wielokrotnie prawo i wykorzystywał was, obywateli łącznie i ze mną, wyłudzając pieniądze, kradnąc i oddając je Thomasowi. - Unoszę segregator nad głowę. - Ten oto segregator, znaleziony przeze mnie w jego tajnej siedzibie jest czystym dowodem na jego oszustwa. Jest tu wszystko, co poświadcza jego kłamstwa.

Jakiś mężczyzna wskakuje na scenę i wyrywa mi z rąk segregator, tłumacząc się, że musi to zobaczyć. Staje obok mnie i po chwili krzyczy:

- Ludzie, ona mówi prawdę! To król Stuart jest zdrajcą!

Rzuca segregator ku zdezorientowanym ludziom. Wszyscy krzyczą, przepychają się, rozlegają się piski i szmery. Segregator przeskakuje z rąk do rąk. Hałas mnie ogłusza, ale czuję ulgę. Myślę, że mi wierzą.

Usiłuję znaleźć wzrokiem rodziców, ale nie udaje mi się to, a więc odwracam się w stronę ojca Matta. Stoi z założonymi rękami, oparty o scenografię. Jest poważny, ale z pewnością też mi wierzy.

- Chciałabym bardzo jednak, aby segregator trafił z powrotem w moje ręce. - Znów arenę wypełnia mój głos.

Kobiety znowu piszczą, mężczyźni wykrzykują obelżywe hasła w stronę Jareda, ale segregator poprzez morze rąk ponownie wędruje w moją stronę. Gdy jest już tuż obok sceny, kucam i łapię go.

- Dziękuję za uwagę i mam nadzieję, że to, co zrobiłam, zostanie mi wybaczone, gdyż głównie w tej sytuacji miał udziały sam pan Stuart i przypuszczam, że zostanie on surowo ukarany za wszystkie swoje czyny - kończę.

Napięcie powoli znika. Rozwydrzony tłum rozstępuje się, dając mi przejście. Nadal jest niespokojnie i głośno, ale nie boję się już, bo wiem, że to koniec Jareda.

Odnajduję drogę do rodziców. Ściskają mnie, gratulują odwagi. Cieszę się, że to już koniec.

Nagle czuję, jak ktoś od tyłu łapie mnie za plecy. To bolesne i próbuję się wyrwać, ale nie jestem w stanie nawet odwrócić się i zobaczyć, kto za mną stoi.

- Zostaw ją! - krzyczy mama. Oczy ma pełne przerażenia.

Rodzice usiłują odciągnąć mnie z uścisku tajemniczego osobnika, ale ten uderza mnie mocno w tył głowy i wykręca mi przedramię. Jęczę i upadam u jego stóp, ale zamykam oczy i nie mam siły ich otworzyć. Ostatnie, co czuję, to szybki oddech mamy i krzyki taty.

Nie mam pojęcia, kiedy tracę łączność ze światem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania