Marzenia mogą niszczyć - rozdział VIII

Odzyskuję przytomność, ale nie wiem, ile czasu pozostałam w stanie uśpienia. Dotykam dłonią pościeli na łóżku, na którym leżę. Jest zimna i szorstka - to na pewno nie pościel z mojego łóżka.

Otwieram oczy i zdaję sobie sprawę, że jestem w szpitalu. Jest dzień, bo z odsłoniętych okien widać słońce, a pod nim grubą warstwę śniegu, której nie było jeszcze na imprezie sylwestrowej. Spoglądam na ludzi leżących obok mnie. Jest ich jedynie dwóch - jakaś blondwłosa dziewczyna ze złamaną ręką i młody chłopak, ale nie wiem, co mu dolega.

Czuję przypływ bezdennej rozpaczy. Rozglądam się. Na szafce nocnej leży kartka. Podnoszę ją, ale ten mały ruch sprawia mi niesamowity ból.

To list od mamy.

"Kochanie! Podczas sylwestra napadł cię Jared i trafiłaś do szpitala, bo byłaś bardzo poobijana i w domu nie bylibyśmy w stanie zapewnić ci odpowiednich maści i ochrony przed napastnikiem. Przyjdziemy niedługo, całuję. Mama" - pisze.

- Jared mnie napadł? - śmieje się z goryczą. To taki dziwny śmiech... Nigdy jeszcze nie słyszałam w swoim głosie takiego tonu. To śmiech... śmierci.

Nie mam czasu, żeby pozbierać myśli. Jestem oszołomiona. Jared...?

Nie zwracam nawet uwagi na moje piekące, obolałe ciało. Myślę tylko o tym, co się teraz stanie, do czego on jeszcze się posunie.

Wchodzi pielęgniarka.

- A więc obudziłaś się już - mówi. Ma zacięty wyraz twarzy, nie wygląda na szczególnie miłą.

Nie odzywam się.

Podchodzi i wyjmuje moją rękę spod pościeli. Patrzy uważnie.

- Jest źle - wzdycha. - Nie martw się, jeśli cię boli. Nie może być inaczej. Czytałaś list od rodziców?

- Czytałam - odpowiadam. - Ile czasu minęło od sylwestra?

- Dwa dni. Wczoraj był nowy rok.

Przełykam ślinę. Nie chcę mówić już nic więcej.

- Za kilka minut wrócę tu i przyniosę ci leki przeciwbólowe - zawiadamia. - Postaraj się nie ruszać do tego czasu, chyba że chcesz wić się po podłodze w konwulsjach.

To nie wygląda na ironię.

Gdy kobieta wychodzi, postanawiam nie płakać, ale jestem rozbita jak nigdy. Po moim przemówieniu na imprezie przez chwilę miałam wrażenie, że już wszystko wróci do normy, lecz, jak widać, Jared nie odpuści. Naraziłam się mu mimo, że miałam broń - jego własny segregator mówiący przeciwko niemu.

Właśnie... gdzie on teraz jest? Czyżby Jared go zabrał? Co w ogóle teraz dzieje się w kraju? Może Stuart przekonał ludzi, że jednak jest niewinny, może uwierzyli mu? Może cały mój wysiłek poszedł na marne?

Gdy otrzymuję tabletki, łykam je bez słowa. Czekam, aż przyjadą rodzice. Muszę otrzymać odpowiedzi na pytania, które tak mnie nurtują.

 

Kiedy rodzice przychodzą, chcę rzucić się im w ramiona, ale nie mogę. Spoglądam więc tylko i czekam na jakieś słowa z ich strony.

- Jak się czujesz, Rossy? - pyta mama.

- Nie wiem - odpowiadam po namyśle. W sumie to odkąd tylko się obudziłam, nie zastanawiałam się nad tym. Moje myśli wciąż nieustannie kręciły się wokół zdarzenia dwa dni temu. - Chociaż... nie no, jest dobrze.

Mama wzdycha i siada na białym, drewnianym krześle z krzywym oparciem, tata natomiast sadowi się obok niej.

- Gdzie teraz jest Jared? - wyrywam się z zapytaniem. Nic nie ciekawi mnie bardziej.

- Nie wiadomo - zaczyna Pamela. - Zgłosiliśmy na policję napaść i oszustwa. Chcieli go zatrzymać, ale Jared nagle się gdzieś ulotnił. Zniknął. Szukają go teraz, ale nie widzą żadnych tropów - przynajmniej na razie.

Zamyślam się. Gdzie Jared mógł uciec?

- Co z segregatorem?

- Schowany - chichocze. - Nie bój się, zabraliśmy go. Leży na dnie kufra w piwnicy.

Oddycham z ulgą. Cieszę się, że nie zostawili go na pastwę losu.

- Seraphina się nie odzywa?

- Nie. Nikt nie wie, co się z nią dzieje. Słyszałam, że nie przyszła dziś do szkoły, nie było jej tam również i przed świętami. To podejrzane.

Racja. Podejrzane...

- Jak ludzie zareagowali na wieść o zdradzie Jareda?

- Są zachwyceni twoją odwagą... Tym, że sama zdobyłaś segregator i otworzyłaś im oczy.

- Ja jestem odważna? - wybucham śmiechem. - Ci ludzie chyba oszaleli!

- Może nie do końca oszaleli - chrząka w końcu tata.

Przestaję chichotać i patrzę na niego ze śmiertelną powagą. Zawsze był taki rozsądny... a teraz co plecie?

Mimo to nie odzywam się.

- Jak sądzicie, co się teraz stanie?

- Możemy liczyć, że będzie tylko lepiej - uśmiecha się mama.

Wzruszam ramionami.

- No dobra, chyba wystarczy - śmieję się. - I tak zasypałam was już pytaniami!

Tata wyjmuje z kieszeni torebkę ciastek i wręcza mi ją z szerokim uśmiechem.

- Masz, niech ci się te siniaki prędzej goją - szepce.

Dziękuję i łapczywie wyrywam torebkę z rąk taty. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam, że jestem głodna.

 

Kolejne dni spędzam na czekaniu na wypis. Jestem faszerowana lekami i smarowana kilkoma warstwami maści, ale rany i sińce schodzą wielce niechętnie i powoli. Już drugiego dnia po odzyskaniu przytomności pozwalano mi chodzić, ale unikałam tego, bo nie chciałam, żeby ból przypominał mi o Jaredzie.

Chociaż w sumie sama ciągle o nim myślę. Myślę, gdzie mógł uciec, ale zaczęła mnie też interesować jego przeszłość.

Wiadome jest wszechobecnie, że ojciec i matka Jareda nie żyją. Matka, Celina Death-Stuart umarła tuż po jego narodzinach, ojciec natomiast przed kilkoma laty długo chorował na szkarlatynę i to go zabiło.

Jest mi go żal. Żal, bo miał takie trudne życie, podczas gdy ja dorastałam w tkliwej, niewielkiej, kochającej się rodzinie. Wiem, że to może być powodem jego paskudnego charakteru.

Ale niezmiernie zastanawia mnie, jak poznali się on i Seraphina. O dzieciństwie Seraphiny niedużo mi wiadomo, lecz nie ma wątpliwości, że posiada pełną rodzinę.

Wyjaśniło się już, dlaczego Jared wybrał mnie na swojego zastępcę - w wyniku ingerencji niejakiej Seraphiny Trice. Ale jakimże sposobem to ona trafiła do niego? Jak zostali wspólnikami?

Najprawdopodobniej Seraphina odnalazła, podobnie jak i ja, jakieś dokumenty mówiące o nieuczciwości Jareda, po czym wykorzystała to, stwierdzając, że oboje mają podobne charaktery. Dostała się wtedy do pałacu i porozmawiała na ten temat ze Stuartem, który uznał, iż będzie dla niego idealną partią do interesów.

Wtedy Trice zaczęła pracować dla niego i zapisywać w dokumentach dane z transakcji na linii Thomas May - Jared Stuart. Sądziła, że będą bezpieczne w pokoju komputerowym siedziby przy ulicy Asthera.

A komputery? Strasznie chciałabym dowiedzieć się, jakie dane były przechowywane w tamtych sprzętach. Gdy wertowałam wtedy foldery, znalazłam plik o nazwie "Vindictam veniet" zupełnie jak hasła-klucze do pałacu i siedziby, ale nie miałam czasu, by go otwierać.

Hasło owe również daje mi do myślenia. Gdybym wiedziała lub chociaż przypuszczała, w jakim języku mogło ono zostać wypowiedziane, naturalnie, że sprawdziłabym jego znaczenie w słowniku czy zapytała kogoś. Ale tymczasem nie mam pojęcia, a szukanie na ślepo jest bezsensowne.

Gdyby było już po wszystkim, a Jared i Seraphina nie stanowiliby zagrożenia, chętnie wybrałabym się jeszcze do tajnej siedziby i obejrzała wszystko. Zajrzałabym do wszystkich pokoi, przewertowałabym wszystkie komputery i inne urządzenia. Zastanawia mnie, ile brudków Jared ma jeszcze za uszami. Ilekroć próbuję wyobrazić to sobie, jestem niemal całkowicie pewna, że na ukaranie go nie wystarczyłaby nawet i kara śmierci.

Takie oto przypuszczenia ubarwiały mi egzystencję podczas pobytu w szpitalu. Pozwalały zapomnieć mi o moim fioletowym ciele i kilku zadrapaniach na policzku i ramieniu. Walczyłam z myślami, ale byłam na dobrej drodze, żeby stać się silną. Jak Caroline.

Ciągle jeszcze myślę o niej i w zasadzie nie mam pojęcia, jak udało mi się w tak krótkim czasie pozbierać po jej stracie. I mimo, że jedynie te dwa dni nas łączyło i ktoś mógłby powiedzieć, że to absurd, ale dla mnie - dla nas jest to jak najbardziej możliwe. I teraz to Caroline dodaje mi najwięcej otuchy w trudnych chwilach, to dzięki niej nie płaczę. Bo ona nie płakała. Chociaż... w sumie... może warto?

 

Dostaję wypis po półtorej tygodnia pobytu. Sińce nie do końca zeszły, ale mogę już po ludzku funkcjonować. Gdy lekarz oznajmia, że jestem wolna, z prędkością światła pakuję się i czekam na przyjazd rodziców.

Niemal skaczę z radości, gdy znów ich widzę. Trzymają kolejne już z kolei kwiaty od ludzi, którzy są mi wdzięczni za wybawienie. Za każdym razem nerwowo uśmiecham się, kiedy je otrzymuję. Bo w końcu jest mi miło, ale zdaję sobie sprawę, że przesadzają. Bo ja nic nie zrobiłam i prawdę mówiąc to przemówienie było też trochę egoistyczne z mojej strony - w końcu jednym z kilku celów było też przywrócenie mojej dawnej reputacji.

Tata ciągnie mnie do samochodu. Miło jest móc znowu czuć radość - przynajmniej taką częściową.

Gdy trafiam do domu, natychmiast jem i rzucam się na łóżko. Chociaż przez ostatnie niecałe dwa tygodnie nieustannie leżałam, i tak jestem wycieńczona.

 

Kolejnego dnia przed południem zamierzam przejść się na spacer. Po drugim śniadaniu związuję włosy w niesforny kok z tyłu głowy, zakładam białą sukienkę i kurtkę, po czym wychodzę.

Sama nie wiem, kiedy zaczynam iść w kierunku pałacu. Wiem, że stoi teraz pusty. No... przynajmniej króla tam nie ma, bo Seraphina z pewnością przesiaduje tam często.

Zbliżam się do dziedzińca i bramy wjazdowej. Staję tuż przed wejściem. Nagle podchodzi do mnie jeden ze strażników, George.

- Co pani tutaj robi, panno Enchant? - uśmiecha się od ucha do ucha.

- Wyszłam się przejść - odpowiadam. Bo faktycznie jest to moim zamiarem. Nie miałam planów, by wchodzić do pałacu - w końcu nikt nie wpuściłby mnie do niego bez konkretnego powodu.

- W porządku - odrzeka mężczyzna. Poprawia odznakę w butonierce swojej koszuli. Ma rozpiętą marynarkę, więc doskonale ją widać.

- Co to jest? - pytam. Robię to bardziej z uprzejmości niż ciekawości.

George niemalże tańczy ze szczęścia.

- Odznaczyli mnie za wierną posługę... Eh... temu... Stuartowi... - Widzę, z jakim obrzydzeniem wymawia to nazwisko.

Nie dziwię mu się.

- Gratuluję - uśmiecham się i odchodzę.

Gdy odwracam głowę, myślę już, że mam przywidzenia. Bo czy możliwym jest, aby przy bramie nieopodal granicy z Furore - sąsiednim państwem stał Rafael?

Tkwi kilka czy kilkanaście metrów ode mnie i wpatruje się w pustkę przed sobą. Decyduję, że podejdę do niego, choć sama nie wiem, jak potrafię się na to zdobyć.

Stawiam krok za krokiem, aż w końcu jestem na tyle blisko, by móc się przywitać.

Ma niemy wyraz twarzy, ale oczy dalej takie same - brązowozielone, urokliwe. Patrzy na mnie.

- Dawno się nie widzieliśmy - mówię nieśmiało.

- Dużo się działo - śmieje się. - I w sumie teraz też. Wiesz, gdzie jest teraz Jared?

- Nie. - Jestem zaciekawiona. On o tym wie?

- Otóż jest tu. - Wskazuje palcem granicę niedaleko której stoimy.

- W Furore? - pytam oszołomiona. - Dlaczego?

- A skąd jest Thomas May?

No tak! Teraz wszystko układa się w całość. Jared uciekł, ale nawet nic na tym nie stracił, bo w Furore Thomas przyjął go z otwartymi rękami, a teraz dalej w najlepsze knują sobie spiski przeciwko mnie.

- I policja na to nie wpadła?

- Policja jest tak samo mądra jak mój chomik - drwi. - Jak ktoś nie da im wskazówek czarno na białym, niczego się nie domyślą.

- Musimy im powiedzieć! - wołam.

- Musimy, musimy... Mogę spróbować, ale wątpię i tak, żeby go znaleźli. Thomas nie jest jak Jared. Nie buduje kryjówek w tak idiotycznych miejscach jak ulica Asthera.

- Skąd wiesz, że siedziba Jareda jest przy tej ulicy? - przerywam mu.

- Seraphina wygadała mi się ostatniego dnia, kiedy była w szkole. Teraz możemy użyć tego przeciwko niej.

- To doskonale! Mówiła ci coś o jakichś dokumentach, tajemnicach Jareda, tego, jak się z nim poznali? - wypytuję z entuzjazmem.

- Nie będziemy tutaj o tym rozmawiać - ucina. - Bądź jutro po południu w tym lesie. Możesz?

Kiwam głową. Z Rafaelem? Nawet, gdybym nie mogła, i tak bym przyszła. Dawno rozmawiałam z nim tak długo i cieszę się, że chociaż fryzurę miałam przyzwoitą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania