Misza jest DOBRYM psem! Od dzikusa do mądrali - historia porzuconego psa 3. Skąd ta łagodność?

3. Skąd ta łagodność?

 

Jak to możliwe?! - taka powściągliwość, taki wersal, a za parę tygodni (!) nieokiełznany furiat - zadawałam sobie po wielokroć to pytanie. Można by rzec: a to cwaniak, tak się zakamuflował! Lecz w takiej perfidii wyspecjalizował się inny gatunek, pies - gdyby był zdolny do zimnych kalkulacji - zamiast podcinać gałąź, na której siedzi, rzeczywiście starałby się „zadowolić swojego pana” (jak to mawia zapatrzony w siebie człowiek). Dlaczego w takim razie - mimo jak najgorszych skojarzeń z człowiekiem - paradoksalnie usilnie chciał do kogoś przylgnąć, przynależeć. Uwolniony od dręczycieli zyskał swobodę - hulaj dusza! - wydawałoby się, teraz można dokazywać. Nie tędy jednak droga; po wielu znojnych miesiącach wysnułam swoją teorię.

 

Skazany dożywotnio na towarzystwo człowieka pies, nie ma innego wyjścia - musi się na niego zdać, bo jego pierwotne psie jestestwo, życie po psiemu w psim stadzie zostało skutecznie stłumione i zniweczone na etapie wczesnego szczenięctwa i nigdy już nie dojdzie do głosu, zresztą o samodzielnym funkcjonowaniu i tak nie może być mowy z oczywistych, cywilizacyjnych względów. Misza stracił „dom”, a wraz z nim opokę - jaka by ona nie była, oznaczała moje miejsce na ziemi stanowiące niezbędny element życia każdej istoty. Wprawdzie powinno dawać poczucie bezpieczeństwa, ale nawet jeśli nie - to każdy musi mieć do czego wrócić po spacerze, włóczędze, ucieczce; gdzieś trzeba się podziać... a i wrzucić coś na ruszt. Takie miejsce - choćby najbardziej byle jakie - daje jakąś namiastkę pewności siebie, ale utrata nawet tego byle czego ogołociła psa zupełnie. Chcąc mieć pewność, że Misza nie znajdzie drogi powrotnej „człowiek” aż zadał sobie trud wywiezienia go. Gdy kanalia pośpiesznie zwiała z miejsca przestępstwa, osamotnione, zdezorientowane zwierzę nagle straciło grunt pod łapkami... Co teraz, dokąd i jak się poruszać w tym nieznanym, obcym, nie wiadomo jakim, czyim świecie? Dotychczasowe szlaki wprawdzie pełne udręki, ale przetarte, „swojskie”. Z człowiekiem źle, ale bez niego wcale nie lepiej.

 

Nie wiem, jak długo trwała poniewierka, ale pełne kurzu i zaschniętego błota futro, „korale” z opitych krwią kleszczy i wyczerpanie psa przemawiały za włóczęgą nie od wczoraj. Jedynym pozytywem był fakt, że nie głodował - nie rzucał się na jedzenie; był nawet nieco przygruby. Gdy w końcu dotarł do sąsiedniej miejscowości i trafił na szkołę - wdarł się do budynku - najwyraźniej wyczuł szansę na to, by znów do kogoś przynależeć - tylu ludzi na raz, w dodatku głaszczą i hołubią... Czy „wiedział”, że tu jest taka Marta, która przejmie się jego losem? We wsi, w której został porzucony też jest szkoła…

 

Dlaczego nie atakował podczas zmagań przy samochodzie; u weterynarza, podczas kąpieli i w wielu sytuacjach, które później nagle okazały się zupełnie nieakceptowalne? Myślę, że był już tak udręczony dotychczasową poniewierką (w tym znęcaniem), zdezorientowany, „zaatakowany” mnóstwem nowych dla niego bodźców, oszołomiony nagłym zwrotem akcji, że jego organizm wyłączył mu dotychczasowy tryb agresywnego funkcjonowania; wtedy chodziło o inny rodzaj przetrwania. Być może przemęczenie nie pozwalało na analizę, czy pochylający się ludzie oraz wykonywane czynności stanowią zagrożenie czy nie. Wystarczyło, że nikt nie ciągnie za ogon, nie dręczy - nie zadaje bólu, a żaden człowiek z nowego otoczenia nie kojarzy się z okrucieństwem. W końcu zwierzę znalazło się w innym świecie.

 

Misza trafił do domu, w którym zwierzęta były zawsze szanowane i kochane, a zachowania, jakich doświadczył nikomu z nas nie mieściły się w głowie, mało tego - nie byliśmy ich świadomi, jedynie zdani na swoją spostrzegawczość i domysły, natomiast on nie znał innych form komunikacji; dotychczasowe otoczenie nauczyło go wietrzyć we wszystkim zagrożenie. Na pewno początkowo wielokrotnie przemawiał mnóstwem sygnałów, lecz prostactwo miało to w dalekim poważaniu. W końcu nauczył się, że żeby człowiek przestał go nękać, musi ugryźć czy skoczyć do gardła, bo inaczej nie dotrze, zadręczą... Przekonał się, że tylko to działa, a ignoranci „zatroszczyli się” o utrwalenie agresji. A może właśnie o to chodziło, tylko głupi kundel nie domyślił się, że „swoich” się nie tyka?

 

Najprawdopodobniej, na swoje nieszczęście Misza znalazł się jako szczenię wśród sadystów, którzy w ogóle nie powinni mieć jakiejkolwiek żywej istoty, którzy swoim okrucieństwem wydobyli z psychiki samą esencję agresji, tłumiąc cały pozytywny potencjał pięknego psiego umysłu. Skoro zwierzę znało tylko dręczenie, to jak miało się wdzięczyć do człowieka; całą energię, wszelkie procesy myślowe musiało skierować na wypracowanie strategii przetrwania - tak każe mu instynkt. No więc broniło się, jak umiało, a że przebywało w tak arcynieprzyjaznych warunkach aż kilka lat, to wszystkie niepożądane zachowania na dobre zakorzeniły się w umyśle.

 

W nowym miejscu nieszczęśnik najadł się, wyspał, odpoczął, zregenerował siły. Ilekroć wyszedł na podwórko czy na spacer - zawsze wrócił - i to do tego samego domu... MOJEGO DOMU! Gdy elementarne potrzeby organizmu zostały zaspokojone, można było zacząć rozpościerać skrzydła… bazując na „sprawdzonych” zachowaniach. Bo na jakich, skoro inne były nieborakowi obce.

*

Gdy taki pies znajduje nowy dom, to przekraczają próg on i jego bolesna przeszłość. Ponieważ człowieka kojarzy jednoznacznie - wnosi stare zachowania w nowe otoczenie, nieświadomy dobrych intencji i miłości, jaką gotowa jest obdarzyć nowa rodzina. I tu zaczyna się wielkie wyzwanie dla obu stron - co i jak uczynić, żeby zacząć nawzajem się rozumieć. Ten etap w układaniu nowych relacji należy do najtrudniejszych z kilku powodów:

1. Wiemy, że zachowanie naszego nowego podopiecznego jest nie do przyjęcia i że należałoby „coś” z tym zrobić. Jednocześnie litujemy się nad biedakiem twierdząc, że „życie” (czyt. człowiek) dało mu już wystarczająco w kość, więc nie mamy sumienia zmuszać psa do czegokolwiek; łagodnością chcemy zwierzęciu zrekompensować dotychczasowe cierpienia. Niech się tylko delektuje spokojem i pełną miską; z czasem sam się czegoś nauczy i doceni nasze oddanie – zrozumie i okaże wdzięczność.

2. Czas płynie, a zachowanie psa się nie zmienia - przeciwnie - sterroryzował całą rodzinę, zaburzył ludzkie relacje, zniszczył dotychczasowy ład. Czujemy się oszukani. Urażeni! To my tu dla ciebie..., o tobie..., z tobą... a ty, niewdzięczne zwierzę tak się odpłacasz?!

Czy jednak takie pretensje mają coś wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Przecież pies nie wie, za co stracił pierwszy dom - nie rozumiał, czego od niego oczekiwali ludzie; nie może też pojąć co się wyczynia z jego życiem, które funduje mu co rusz jakieś zagadki. Do nowej rodziny trafił z całym bagażem dotychczasowych doświadczeń i dotychczasowej (nadal) niewiedzy, jak ma „grzecznie” się zachowywać. Ponieważ nie nauczono go tego w pierwszym domu, wypracował sobie swoje, psie reakcje obronne, żeby przetrwać w chaosie, jaki niesie brak jasnych wskazówek i konsekwentnego postępowania człowieka. Nowa rodzina – wyłącznie litując się nad psem i w dobrej wierze niczego nie wymagając, popełnia największy błąd, ponieważ wraz ze zmianą otoczenia, zagubienie psa jeszcze przybiera na sile; został przyjęty „z dobrodziejstwem inwentarza”, czyli z wszelkimi narowami, które - jeśli nad nimi nie pracować – ściągną nowe nieszczęścia.

 

Tak więc dla obopólnego dobra powinno się obrać jedyny słuszny kurs: wychowywanie psa - i to od pierwszych chwil wspólnej egzystencji. Rzecz jasna, „Obyś cudze... psy uczył” - trawestując chińskie przekleństwo - może niestety urzeczywistnić się w formie mozolnej pracy. Toteż niezbędna jest WIEDZA: kiedy, na co i jak reagować, aby było to adekwatne do sytuacji i stanowiło klarowny, oczywisty przekaz oraz - nie ludzkie, lecz PSIE SPOJRZENIE na świat – wejście w umysł psa.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania