Misza jest DOBRYM psem! Od dzikusa do mądrali - historia porzuconego psa 1. 1. Jak to się zaczęło?

1. 1. Jak to się zaczęło?

 

Wchodzę rano do szkoły (dziś już byłego miejsca pracy), a tu na środku korytarza pies otoczony przez uczniów, spośród których jedni chcą go głaskać, inni próbują wyprosić, delikatnie popychając. Zachowania ryzykowne jak na obcego psa, ale ten nie wykazuje odrobiny agresji; zapiera się spuszczając głowę - ewidentnie prezentuje stanowczą, lecz jednak uległość. W końcu się udało - pies znalazł się na podwórku, ale nie miał najmniejszego zamiaru się oddalać, przeciwnie - znów szukał możliwości wejścia do budynku. 

 

Zaczęły się lekcje, a ja - jak zwykle w takich przypadkach - rozpoczęłam rozpytywanie i poszukiwania opiekunów (nie znoszę określenia właściciel) - mogłam dysponować czasem trochę inaczej niż pozostali nauczyciele, gdyż pełniłam wówczas dodatkową funkcję w szkole. Łudziłam się, że - jak to już bywało - piesek wymknął się z domu i przybiegł za uczniem - wówczas dzwoniło się do rodziców i ci odbierali uciekiniera. A może jakiś powsinoga zamarudził chwilę przy szkole - poznaczy teren i pobiegnie dalej szukać wiatru w polu. Niestety, tym razem nikt nie miał pojęcia, czyje to może być zwierzę. W końcu natrafiłam na osobę, która widziała, jak ktoś w sąsiedniej miejscowości wyrzuca tego psa z samochodu; kto, co, kiedy, tablice rejestracyjne? - nie sposób było się dowiedzieć.

 

Bezpański pies nie ma racji bytu na terenie szkoły, słyszę więc z boku: 
- Dzwoń po hycla! 
Dlaczego sama nie dzwonisz?! (Tylko pomyślałam bojąc się konsekwencji głośnego sprzeciwu). Serce podskoczyło mi do gardła, trysnęły łzy... O nie! ja do tego ręki nie przyłożę. 
- Poczekajmy jeszcze - proszę, poruszę niebo i ziemię, żeby mu znaleźć dom. 
Zaczęłam chodzić po szkole i rozpuszczać wici - prosiłam uczniów, aby zapytali rodziców o zgodę na przygarnięcie psa, lub przekazali dalej informację: dom dla psa pilnie poszukiwany! Zwracałam się do pracowników, do znajomych... Tak, tak popytają, poszukają, zastanowią się - jutro dadzą odpowiedź. Czułam, że w większości są to obietnice na odczepnego i coś mi mówiło: nie uda się.

 

Tymczasem przemyciłam włóczęgę cichcem do swojego gabinetu - gościna została przyjęta z ogromnym entuzjazmem zamanifestowanym szerokim machaniem ogona. Nakarmiony i napojony dosłownie runął na podłogę i natychmiast zasnął w pobliżu drzwi. Ponieważ obowiązki wzywały, musiałam wielokrotnie przechodzić koło niego - siłą rzeczy bardzo blisko, bo pomieszczenie małe; nie powiem, że bez obaw. Martwiłam się też, czy nie podniesie rabanu, gdy pójdę na lekcję; zrobiłam kilka prób wychodząc na krótko - cisza, za każdym razem zastawałam „susła" tak, jak zostawiłam, jakby w ogóle nie zauważał mojej krzątaniny.

 

Zajęcia prowadziłam w innej części szkoły, więc nie mogłam stwierdzić, czy rzeczywiście mój gość zna zasady savoir vivre, czy tylko nic nie słychać z powodu dużej odległości. Ponieważ nikt o nim nie wiedział (zniknął z oczu, więc zapanowało przekonanie, że chyba jednak sobie poszedł), byłaby niezła chryja, gdyby się ujawnił. A jeśli w panice zacznie demolować pomieszczenie?... Była to najdłuższa lekcja w moim życiu. Wracam. Im bliżej jestem, tym mocniej wali mi serce; czuję jak powiększają mi się uszy. Cisza. Tak szalał, że wzięli zapasowy klucz i go wypuścili? A może wyskoczył przez okno? Niemożliwe, przecież przed wyjściem upewniałam się jeszcze, czy je zamknęłam. Na korytarzu nikt nie czeka, żeby mi zmyć głowę...

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania