Mniejszy Klucz Marsa [1/4]

Starał się by jego ruchy były tak szybkie jak tylko potrafił, by były jak najbardziej precyzyjne i aby przypadkiem nie kosztowały obecnie leżącego na kozetce nieszczęśnika życia. Sztuka zdecydowanie nie łatwa, być felczerem, a do tego służącym w Korpusie Medyków Mobilnych.

 

Od zwykłych felczerów różniła ich jedna prosta rzecz, zamiast siedzieć w lazaretach i tam przyjmować rannych, samemu tłukli się na pole bitwy w lazarecie. Siedemnasto tonowym, kanciastym prostokącie na pajęczych gąsienicach z dwoma czułkami na ciężko opancerzonym przodzie, to jest działami zasilanymi biospalarkami.

 

Cóż to za geniusz i oszczędność! Monstrualna trumna krematoryjna pędząca na gąsienicach przez przetrzebione szeregi sojusznika. Kogo zgarnie po drodze, ten ma szansę że jako tako go połatają, wcisną karabin w dłoń i wyrzucą na następnym przystanku. A to co nie dało się przyszyć lub przykleić pójdzie wprost do biospalarki, i będzie można sobie postrzelać we wroga.

 

I jeszcze ten paskudny emblemat ich korpusu wyszywany na fartuchach. Starożytny krzyż maltański w kolorze szlachetnego seledynu, a wokół cztery kanciaste kości ludzkie. Kto to wymyślił?

 

Najgorsze i tak było to, że na jeden lazaretomobil przypadało jedynie dwóch felczerów, banda pielęgniarzy i kilku sołdatów sterujących całą tą puchą. Być może ze względu na niskie rangi rzeczonych żołnierzy, lazaretem trzęsło jak osiką. Albo nawet gorzej.

 

Przez właśnie turbulencje i chwilowe zarycie jednej z gąsienic w jakiś lej po bombie, Jeden z felczerów stracił równowagę na zalanej krwią podłodze i zarył czołem w kanciastą ramę kozetki. Teraz właśnie jego kolega po fachu ładował w niego kolejny zastrzyk z panaceum w nadziei, że ten jednak nie wyzionie ducha.

 

Przetarł czoło zakrwawionym rękawem. Rękawiczki wrzynały się między palce tak boleśnie jak nigdy, ale nie mógł zrobić przerwy. Pole bitwy było jeszcze czerwone, rozgrzane i zawalone ledwo żywymi.

 

Lazaretomobil właśnie zderzył się z jakimś budynkiem. Mimo grubego pancerza słychać było wyraźnie jak pokruszone kamienie walą się pod gąsienice. Reaktor pojazdu zaświergotał zmuszając machinę do zatrzymania się. Z trzaskiem otworzyła się śluza na tyle pojazdu, od razu wypadli z niej pielęgniarze w miskowatych hełmach.

 

Felczer odepchnął się od kozetki ze swym kolegom po fachu. Chwiejąc się lekko dopadł innej. Artylerzysta jakiego zgarnęli jakieś czterysta jardów temu. Wrogi pocisk musiał walnąć w okop działa jakie obsługiwał, na domiar złego był to pocisk żrący. Pół twarzy wraz z hełmem, prawa ręka i bok były jakby zwęglone, przybrały toksycznie pomarańczowy kolor. Młody chłopak, szkoda.

 

- Tętno ciągle spada. Podałem panaceum ale to nie pomaga, tkanki rozpadają się już wewnątrz ciała. To pewnie ta nowa chemia, świetnie wsiąka w mięso. Eutanazja? - pluł słowami pochylony nad artylerzystą pielęgniarz.

 

Felczer spojrzał na niego przelotnie i całkowicie zignorował. Porwał z szafki przy kozetce zielony aplikator z panaceum. Z rozmachem wbił igiełkę w okolicy tętnicy udowej.

 

- Amputacja tkanki. Aż do kości, weź skalpownik i ustaw na kauteryzację. Dasz radę?

 

- Nie wiem... Ja nigdy...

 

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, żołnierzu.

 

I zostawił pielęgniarza razem z umierającym. Zataczając się, dorwał do kolejnego łóżka. Obie nogi gdzieś zdmuchnęło, dobrze chociaż że jakiś pielęgniarz porządnie skauteryzował kikuty, nawet zalał pianką opatrunkową. Widząc jednak, że na monitorze rejestrującym parametry organizmu świecą się same wyblakłe zera, powiedział głośno acz beznamiętnie.

 

- Tego do kremacji, swoje już odsłużył.

 

Podszedł do kolejnego, a później kolejnego i kolejnego łoża madejowego. A każdy widok był gorszy od poprzedniego. Ludzie wyciągnięci z podziurawionych pociskami uranowymi czołgów. Pozbawieni rąk bo ktoś celnie trafił w ich strzelby plazmowe. Znalazł się nawet jeden pilot bombowca jaki rozbił się spadając na lazaretomobil. Krzepiące.

 

Temu odciąć strzęp po lewej ręce, w prawej wciąż będzie mógł trzymać na przykład granat, dobrze. Tamten może pożegnać się ze wzrokiem, miał szczęście że plazma tyko go drasnęła. A ten, gruzy połamały mu żebra, załata się pianką i będzie za jakimś działkiem siedział. Tego to nawet żal leczyć, jedynie bębenki mu poszły, no i jeszcze krwawienie wewnętrzne, dwa razy panaceum i do boju. Za zwycięstwo!

 

Każda kozetka przypominała ołtarz ofiarny Lucyfera. Błyszczący metal zalany krwią i strzępkami zniszczonego ciała zaiste wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś świątyni. Kiedyś podobno Najjaśniejszy Kościół otrzymał ofertę od wojskowych by w lazaretomobilach służyli też kapelani. Kościół się nie zgodził, ciekawe czemu?

 

Kiedy reaktor zajęczał przeciągle zrywając do biegu siedemnaście ton nie do końca trafionego pomysłu, kolejny członek personelu padł na ziemię zasłaną grzechoczącymi, opróżnionymi aplikatorami po panaceum.

 

Szczęśliwym trafem, nic się chłopakowi nie stało. Zasłabł tylko z wycieńczenia parę chwil później. Jako iż wszystkie kozetki były zajęte, złożono go na jednej z wysuwanych szuflad biospalarki w głębi machiny.

 

Wrócono do zajmowania się rannymi.

 

Felczer poczłapał do poszarpanego odłamkami faceta w średnim wieku. Oberwał szrapnelem tak zdradliwie że nie było chyba miejsca na jego torsie, które nie byłoby nadszarpnięte. Mimo odsłoniętych żeber i wystających znad lędźwi skrawków jelit, żył. Ściskał śliską brzytwę życia pewnie tak mocno jak pistolet leżący mu w dłoni.

 

Mimo iż gnat był cały porysowany i zabłocony, bez problemu można było rozpoznać seksowny kształt Archlugera S450, zwanego niekiedy klamką hydrauliczną.

 

- Jak się nazywacie żołnierzu? - spytał felczer widząc, że zwiało rannemu nieśmiertelnik.

 

- Sześćdziesiąty Front, Trzydziesta Siódma Armia, Trzeci Korpus...

 

- Twoje imię żołnierzu! Potrzebujemy do papierów...

 

- Dwudziesta Druga Dywizja, Siódma Brygada...

 

- Imię żołnierzu! Imię! - naciskał felczer ostrym tonem.

 

- Piętnasta Brygada, Pułk... - przerwał nagle potok słów wraz z kolejnym strzałem panaceum w udo - Imię?

 

- Tak żołnierzu.

 

- Szeregowy 060/037/003/022...

 

- Na miłość Lucyfera! Twoje imię nie numer! Rozumiesz!?

 

Żołdak zaniemówił, zgiął się w nagłym bolesnym skurczu, poprzez piankowe opatrunki zaczęła wysączać się krew. Spanikowani pielęgniarze zaczęli coś bełkotać nieskładnie.

 

- Ja... ja jestem poborowym z Wenus... z Grande Rio Branco... ja...

 

Archluger S450 upadł z trzaskiem pod nogi pielęgniarzy. Dobrze że brakowało mu magazynka, ten model bowiem lubił czasami samemu wystrzelić.

 

Lazaret jechał dalej. Po wertepach, po trupach. Co jakiś czas zatrzymywał się czy to po rannych, czy by wysadzić połatane jednostki na punktach zbornych. A gdzieś tam, milę dalej na północ, na rozległym marsjańskim płaskowyżu huczał kocioł bitwy. Młodą atmosferę planety przeszywały rakiety i gromy, wrzaski palonych żywcem i ryki napompowanych narkotykami sołdatów.

 

Lazaret jechał dalej. Musiał, takie były rozkazy.

 

W składzie na urny skremowanych zaczynało brakować miejsca, zwolniło się za to parę kozetek. Zapas panaceum był na wyczerpaniu, z opatrunkami i innymi lekami było trochę lepiej. Ampułki ze środkiem do eutanazji spokojnie, cierpliwie czekały. Aż z podwójnie czerwonej, marsjańskiej ziemi do trumny na gąsienicach zaczną trafiać kolejne zniszczone jednostki, dla których zostanie albo amputacja poszarpanych kończyn, albo gorzka pigułka pod język.

 

Lazaret jechał dalej.

 

Drugi felczer wciąż się nie budził. Monitor pokazywał, że żył, ale on wciąż spał. Tym gorzej dla pierwszego felczera czującego już jak tworzą mu się kolejne otarcia na stopach, jak boleśnie łupie go w kolanach, jak starzeje się o rok z każdą minutą spędzoną w tym chorym miejscu.

 

Kolejny litr krwi ścieka na ziemię, kolejny pielęgniarz mdleje. Reaktor świergocze na granicy przegrzania. Słychać z maszynowni wrzaski sołdatów, przez prosty interkom grzmi odpowiedź z kokpitu. Wszystko się niesie w pancernych ścianach trumny, obija o uszy i miesza w jedną kakofonię. Działa na przodzie walą salwą aż cały lazaret drga.

 

Wykonując rozkazy, machina jedzie dalej.

 

Kolejny przystanek, częściowo wymuszony, oto kierujący lazaretem szeregowcy wjechali na minę. Huknęło aż miło.

 

Rozpychając się się między pielęgniarzami, wybiegają przez śluzę sołdaci klnąc szpetnie jeden na drugiego. Zaraz potem wracają nanosząc do środka jeszcze więcej brudu. Kursują tak ciągle, raz do maszynowni, raz do zniszczonych gąsienic, raz do magazynu. Uwijają się jak opętani, ale machina wciąż stoi uszkodzona.

 

Żaden pielęgniarz a tym bardziej felczer, nie śmie nawet szepnąć sam do siebie, że to dobrze. Krucha chwila oddechu, zwolnienie tempa. Można porządniej zająć się tymi co już leżą, a nie skakać od zniszczonego bunkra do nadtopionych wraków. Wygrzebując powierzchownie kolejne ledwo oddychające szczątki.

 

Felczer uskakuje przed biegającymi sołdatami, o mało co nie upada poślizgnąwszy się na tych wszędobylskich aplikatorach po panaceum. Pod butami chrzęszczą mu również brzytwy chirurgiczne, nie ma siły tego zbierać. Przywołuje gestem jakiegoś pielęgniarza i każe mu umyć narzędzia.

 

Samemu odwraca się do pacjenta jaki kona obok.

 

Chłop na schwał, dwa metry jak nic. Odłamki prawie oderwały mu lewy bark razem z ręką... Albo dostał bagnetem? Felczer mruży oczy, coś za czyste te rany. Przygląda się dokładniej, żołnierz nie ma na sobie standardowego munduru z kamuflażem marsjańskim, nosi czarny jak obsydian kombinezon pokryty startymi nadrukami na powierzchni w wypukłe heksagony. Widać wyraźnie, musiał na tym okryciu nosić jakiś pancerz.

 

Felczer sięga za ciasno opinający szyję, kołnierz kombinezonu. Z trudem, ale jednak wydobywa nieśmiertelnik. Zanim go odczytuje, rozcina materiał na udzie podgrzewanym skalpelem i podaje dwa razy panaceum. Żołnierz ma wysoką gorączkę.

 

Jego nieśmiertelnik jest w kształcie prostokąta, nie owalu jak to u zwykłych sołdatów. Wzrok najbardziej przykuwa nie kształt, a to co jest tam wygrawerowane, konkretniej symbol na samej górze blaszki.

 

Skrzydlaty nabój 10mm na tle hełmu hoplity typu korynckiego. Brygada Piechoty Specjalnego Przeznaczenia.

 

Felczer przełyka ślinę. To jedna z tych jednostek owianych złą sławą. Ponoć za wyszczególnione w ichnim regulaminie zbrodnie wojenne dostają premie. Ale tak tylko się mówi, są gorsi. Ale nikt gorszy, tudzież bardziej wyjątkowy w lazarecie z nimi nie jedzie. Felczer znów przełyka ślinę.

 

Bierze się za strzęp lewicy żołnierza. Najpierw oblewa wszystko dezynfektorem a później odpala kauteryzator, ten akurat jest w postaci piły tarczowej, rozgrzewa się błyskawicznie. W pogotowiu na szafce stoi aplikator jednego z ostatnich ostałych się środków przeciwbólowych.

 

Kauteryzator przystępuje do działania. Świergocze cicho odgryzając mięso z prędkością wściekłego psa. W oczy kłuje felczera dym przysmalanego mięsa. Na podłogę lecą pasma rozciętych równiutko mięśni, doprawdy, rzeźnicka, tudzież chirurgiczna precyzja, co mogło tak okaleczyć żołnierza elitarnej piechoty? Jakiś pielęgniarz powstrzymując wymioty, zamiata do kubła krwawe pasemka, jak ten padlinożerny szczur kuca przy kozetce i porywa każdy ochłap.

 

Kiedy o metal podłoża stuka kość, ona również zostaje porwana w mgnieniu oka. Chwiejąc się, pielęgniarz odchodzi zutylizować odseparowane skrawki ciała.

 

Żołnierz wydaje się spokojnie spać. Felczer nawet mu zazdrości, widząc na monitorze, że wszystko w normie, odwraca się by pójść zająć się kolejnym zdechlakiem. Nie może jednak odejść od kozetki. Coś go tam trzyma... ale dosłownie.

 

Odwraca się ze strachem w oczach, oto przewalony na lewy bok żołnierz ściska go za kitel. Gapi się przy tym hardo wprost w jego duszę. Felczer chce już krzyczeć, ale kiedy nabiera śmierdzącego powietrza do płuc, maseczka chirurgiczna wpycha się do jamy ustnej. Kaszle za to liznąwszy językiem paskudnie zużytej maseczki.

 

- Doktorze? - odzywa się żołnierz zupełnie przytomnie, spokojnie.

 

Brzmi jakby wcale nie wygrzebano go z jakiegoś wraku czy zawalonego bunkra. Jakby wcale nie leżał w trumnie na gąsienicach. Jakby wcale przed chwilą pan doktor nie skrócił jego postrzępionej ręki aż do barku.

 

Brzmi zwyczajnie. Zupełnie nie pasując do tego, co na zewnątrz lazaretu.

 

- Słucham? - ochrypłym głosem bolącego gardła mówi felczer.

 

- Ma pan doktor ochotę na historię? - mówi żołnierz z szelmowskim uśmiechem.

 

Świeża rana po amputacji zostawia na kozetce burą plamę. Pacjent dociska ją całym ciężarem.

 

- Przepraszam... Ale chyba nie rozumiem. Poza tym, powinieneś się położyć, muszę zająć się innymi...

 

Felczer zaczyna bać się żołnierza, nie tyle przez fakt iż należy on do formacji BPSP, ale przez jego wyblakłe oczy. Przez lata posługi w najróżniejszych punktach medycznych nasłuchał się i naoglądał różnych opowieści i dziwów.

 

Okopowe szaleństwo. PTSD. Dwie najczęstsze przypadłości umysłu wojaka żyjącego na granicy śmierci od rakiety, kuli czy miny. Ale były gorsze.

 

Na przykład, wśród oddziałów saperów głębinowych na Marsie raportowano przypadki zbiorowych paranoi związanych z silną agorafobią. Była też ogromna agresja, za każdym razem kiedy próbowano wyciągać ich siłą z tuneli...

 

Lotnicy oblatujący kolonie na Saturnie, mieli nieprzystojny zwyczaj często wpadać w histerię, mylili wtedy wroga z sojusznikiem i dochodziło do tragedii. Tłumaczyli potem, iż strzelali do jakichś niesprecyzowanych "monstrów", czyli dodatkowo jakieś szalone halucynacje.

 

A czy ten jednoręki członek Brygady Piechoty Specjalnego Przeznaczenia, też był zarażony jedną z takich szalonych chorób umysłu? Jego obślizgle ciepły ton mógł to sugerować.

 

- Nie rozumiesz? Nic nie szkodzi... zrozumiesz - odparł żołnierz.

 

Puścił wreszcie rąbek kitla felczera. Ciężko przewalił się na plecy wzdychając przy tym jakby miał podziurawione płuca. Może miał? Niezgrabnymi ruchami sięgnął do kieszeni kombinezonu na udzie, wydobył z niej jakiś mały obiekt.

 

Unosi dłoń do felczera, w trzęsących się palcach zabłyszczał mu srebrny prostokącik o skośnym wcięciu na jednym z końców.

 

- Kość pamięci... z mojego hełmu.

 

- Wciąż nie...

 

- Zrozumie pan jak to wszystko przeczyta... i obejrzy - naciska żołnierz.

 

Felczer niepewnie rozgląda się po lazarecie, nikt zdaje się nimi nie interesować. Pielęgniarze łatają rannych jak mogą a sołdaci wciąż latają z miejsca na miejsce jak koguty bez głów. Niepewnym ruchem sięga po mały nośnik danych. Chowa go do wewnętrznej kieszeni fartucha.

 

Jak poinformowano przez interkom, usterka gąsienicy była tak rozległa, że lazaret nie miał szans na szybkie wyzdrowienie. Sołdaci ciągle rugani przez wyższego o zaledwie jeden stopień kapitana machiny, i tak gnali co chwila na zewnątrz. Choćby po to, by walić w niebo race informując o potrzebie pomocy pobliskie jednostki.

 

Race, ponieważ mobilne lazarety pozbawione były łączności z prawdziwego zdarzenia. Genialna konstrukcja!

 

Pomoc techniczna powinna kiedyś przypełznąć. Jednakże biorąc poprawkę na wciąż i wciąż oddalającą się zgrzytliwą kurzawę frontu bitwy, mogło to zająć sporo czasu. Jak na złość, Lucyfer zdecydował się bardziej wspomóc swych wyznawców, przez co parli brutalnie na przód rozgramiając kolejne wrogie korpusy.

 

W tych warunkach, najszybciej pomoc mogła nadejść z tyłów wojska. A to, była ciekawa ruletka. Pomocną dłoń mogli podać im załoganci transporterów albo obsługujący linie zaopatrzenia. Czy też majestatycznie sunący nisko nad polem bitwy, jeden z gargantuicznych lotniskowców.

 

Jednak zawsze mógł jednak trafić na nich Samodzielny Batalion Sądu i Dyscyplinowania Dezerterów, SBSDD. Zwany pieszczotliwie Dywizjonem Egzekutorów. Owa elita elity, lub też po prostu, uzbrojeni po zęby oficerowie polityczni, zawsze deptali po piętach głównej armii. Nadawali tempo, jak najszybsze.

 

Kiedy komuś znudziła się walka za zwycięstwo Najjaśniejszego Królestwa Królestw, to zwiewając z pola bitwy koniec końców zawsze trafiał na SBSDD. A ci, mieli w zwyczaju najpierw wyrzygiwać salwy pocisków ze zubożonego uranu, a dopiero potem osądzać i dyscyplinować. No, a przynajmniej takie historie się słyszało.

 

Niektórzy opowiadający zaklinali się nawet, iż Egzekutorzy byli całkiem wyrozumiali i grzecznie zawracali z powrotem w okopy.

 

Niezależnie od temperamentu oficerów SBSDD jacy być może trafią na uszkodzony lazaret, nie była to przecież sprawka samej załogi. Zepsuło się to zepsuło, po co drążyć? Wszyscy oczywiście chcą jechać dalej, na pohybel wrogom, ale jak się nie da, to co zrobisz? Teraz tylko siedzieć i czekać. Acha, i zajmować się rannymi.

 

Mniej więcej wtedy kiedy pielęgniarze wynosili na noszach do biospalarki jakiegoś biedaka, któremu nie wyjęto na czas szrapneli z nóg, obudził się pierwszy fleczer.

 

Fleczer drugi, od razu do niego doskoczył, otrzeźwił zwinnie strzałem z aplikatora zawierającego jakieś pobudzające chemikalia. Streścił ich obecną sytuację i ogłosił, że samemu teraz udaje się na spoczynek. Wszak przysługiwał mu sen z nadania prawnego.

 

Zaciskając dłoń na tkwiącej w kieszeni pamięci, dwa razy o mało co nie zderzył się w wąskim korytarzu z sołdatami. Skierował się do magazynu na urny. Mimo, iż było tam naprawdę mało miejsca, zdołał znaleźć jakąś norę. Usiadł przy ścianie, z jednej strony grzany bebechami lazaretu, z drugiej ziębiony blokami skrzyń z równiutko poukładanymi urnami. Niczym rakiety w silosach.

 

Wysupłał swój służbowy tablet spod kitla, wetknął w niego kość pamięci. Załadowało dziennik, przeraził się. Nie był pewien czy powinien czytać jakieś tajne zapiski członka BPSP. Z drugiej strony... żołnierz przekazał je właśnie jemu, z resztą i tak nie mógłby się powstrzymać. Przecież to nie jest nawet zahasłowane! Szyfrowane tym bardziej!

 

Ustawił alarm w zegarze tabletu i nadstawiając uszu, czy aby nikt nie zakrada się akurat do jego kąta magazynu, zaczął czytać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Nie myślałeś Wieszaku na "Nową Fantastykę" z tym uderzyć? Tam są przecie sami fantaści, znaczy się miłośnicy science-fiction i fanthasy właśnie. Tu z kolei jest miszmasz. Ja tylko podpowiadam...
  • A się poprzewijałem, powysyłałem nawet bezpośrednio do redakcji takie opowiastki co do których czułem się bardzo pewnie, skończyło się brakiem odzewu lub bardzo małym i średnio pozytywnym zainteresowaniem. Życie. Więc się nadal błąkam po takim wattpadzie XD. Ale dzięki za ten komentarz, miły bardzo.
  • ach, i miłego czytania!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania