Poprzednie częściNieoczywiste

Nieoczywiste część 4

Wytężał wszelkie siły umysłu, aby okiełznać szalejącą w nim panikę i choć zazwyczaj tego rodzaju ataki trwały co najwyżej kilka minut, to Ireneusz miał przeczucie, że to, co widział stanowiło jedynie przedsmak serii nieziemsko pokręconych wydarzeń, które dane mu będzie przeżyć tej nocy.

 

Tymczasem, stojący przy oknie dryblas zdawał się na coś oczekiwać. O dziwo, gwałtowna reakcja Potwarzyckiego nie spowodowała tym razem homeryckiego śmiechu. Na obliczu mężczyzny rysował się wyraz absolutnego skupienia. Było jasne, że nareszcie mógł na poważnie zająć się sprawą, dla której to zdecydował się nękać Ireneusza.

 

Wtem, w dalszym ciągu doświadczający katuszy krytyk literacki dostrzegł na co oczekiwał jego oprawca. Chociaż Ireneusz desperacko usiłował podtrzymać w swej świadomości nikły płomyczek nadziei na to, iż ta operetka jest tylko epizodem jakiegoś okropnego koszmaru, to raczej nie mógł się już dalej łudzić.

 

Do jego uszu doleciał warkot rozgrzewającego się samochodowego silnika, jednak dźwięk był zbyt wyraźny, aby móc sądzić, że to jedynie mknące ulicą auto było źródłem tego odgłosu.

 

Z sekundy na sekundę hałas stawał się coraz nieznośniejszy. Zestrachany krytyk literacki miał wrażenie, że ktoś centralnie pod jego oknem próbuje rozruszać leciwego fiata. W pewnym momencie musiał zasłonić uszy dłońmi, bo od ryku silnika mogłyby wręcz popękać bębenki słuchowe. Szyby w oknach zaczęły niepokojąco drżeć pod naporem tak potwornego rejwachu.

 

Potwarzycki musiał zamrugać po kilkakroć, gdy ujrzał co, jak gdyby nigdy nic, wisi w powietrzu. Za oknem bowiem lewitowała sobie limuzyna z przyciemnianymi szybami. Była uderzająco podobna do automobilów wykorzystywanych do wożenia jakichś rządowych szych, lecz przeznaczenie tego cacka znacząco odbiegało od zapewniania komfortowego transportu byle ministrowi.

 

Ireneusz nawet nie dostrzegł, kiedy persona non grata jego mieszkania zdołał zbliżyć się do niego szparkim krokiem. Warszawski gryzmoła ledwie zaczął protestować, a odziany w płaszcz dziwak już schwycił go za ramiona, poderwał z zadziwiającą mocą na równe nogi, a następnie bez pardonu zawlókł nieszczęśnika do samego okna. Tylne drzwi limuzyny otwarły się błyskawicznie niczym na zawołanie.

 

Potwarzycki nie miał najmniejszego zamiaru pakować się do latającego auta, ale rozpaczliwe próby wyrwania się ze stalowego uścisku raz za razem kończyły się fiaskiem, toteż w mig pojął on, iż szanse na wywinięcie się z opresji są mizerne. Krzyczał wniebogłosy, lecz bez jakiegokolwiek rezultatu. Tumult zagłuszał wszystkie wołania o pomoc, a poza tym wydawać by się mogło, że nikt oprócz Ireneusza oraz jego parszywego gościa nic nie słyszy. Żadnej nerwowej krzątaniny sąsiadów zza ściany bądź z wyżej położonego mieszkania, żadnego dobijania się do drzwi przez zafrasowanych bliźnich. Bohater naszej opowieści poczuł się przeraźliwie osamotniony i zdany na łaskę lub niełaskę psychopaty.

 

– Nie wiem jak u ciebie z lękiem wysokości, serdeńko, ale wygląda na to, że musisz wskoczyć do tego uroczego pojazdu! – oznajmił fiksat, przekrzykując ogłuszający hałas.

 

– O nie, ani mi się śni wskakiwać do twojego jebanego wehikułu!

 

– Niestety nie masz wyboru! – skonstatował wyraźnie rozbawiony fioł– wtarabanisz się tam złociutki albo sam cię tam ulokuję, wybieraj, albowiem nieubłagany czas goni nas! – spuentował nieszczególnie wyrafinowaną rymowanką, po czym ryknął tak dobrze znanym Potwarzyckiemu sardonicznym śmiechem.

 

Krytyk literacki odczuł przypływ bojowej energii. Nie zamierzał wcale słuchać prześladowcy.

 

– Sam sobie tam właź sukinsynu! Wolę grzmotnąć o chodnik niż bawić się w tę chorą grę, ty…

 

Ireneusz nie zdążył dokończyć, ponieważ drągal podniósł go bez zbędnych ceregieli tak, jak nowożeniec podnosi na ramionach swą bogdankę, a następnie dosłownie cisnął nim z taką siłą, jakby krytyk literacki był lekki niczym puch.

 

Wylądował na skórzanym siedzeniu, rąbnąwszy przy tym głową o drzwi. Zasyczał z bólu i wyekspediował w kierunku szaleńca kilka nader szpetnych wyzwisk. Natomiast elokwentny grandziarz wskoczył w ślad za nim do auta, siadając obok i nim Ireneusz zdołał wykrzesać z siebie jakiekolwiek słówko protestu, drzwi limuzyny zatrzasnęły się z hukiem, a nietypowy środek lokomocji ruszył z zabójczą prędkością, wznosząc się stopniowo w górę.

 

– G-gdzie, gdzie ty mnie chcesz zabrać do diabła?!

 

Mężczyzna zaśmiał się perliście, klepiąc Ireneusza po kolanie, tak jakby byli serdecznymi przyjaciółmi.

 

– Tyle razy już to słyszałem, a zawsze okrutnie mnie to bawi. Już niedługo się dowiesz słonko, po cóż się tak gorączkować? – odparł z przekąsem.

 

Potwarzycki usiłował jakoś poukładać sobie w głowie wszystko, czego doświadczył. Co prawda, nie miał ataku paniki, jednak wynikało to z tego, iż znajdował się w stanie kompletnego oszołomienia i nadal po części wierzył w to, że cała ta nienormalna sytuacja nie jest realna. Zgoda, być może bardziej wmawiał sobie, że umysłem bytuje gdzieś daleko w królestwie snu, gdyż widok oddalającego się miasta, ryk silnika i ćmiący ból głowy wydawały się upiornie rzeczywiste.

 

Przez skołowanie i galopadę myśli nawet nie zauważył, że w aucie oprócz niego oraz milczącego, jak na razie obłąkańca jest również ktoś trzeci. Naprzeciwko siedziała apetyczna kobieta w średnim wieku, ubrana w śliczną suknię balową z dekoltem pozwalającym szczodrze uraczyć obserwatora widokiem obfitego biustu. Kobieta miała ładne, regularne rysy twarzy i spływające kaskadą na odsłonięte ramiona miedziano-rude włosy. Sondowała Ireneusza wzrokiem kobaltowych oczu, w których tańczyły ogniki jakiejś dziwnej fascynacji. W innych okolicznościach nasz bohater zapewne nie mógłby oderwać wzroku od tak zjawiskowej osóbki, jednakże teraz był zaabsorbowany przede wszystkim kwestią odpowiedzi na pytanie: co tu się do licha wyprawia? Wiercił się więc w fotelu, na przemian łapiąc się za głowę oraz nerwowo bębniąc palcami o udo.

 

Narastało w nim zwariowane pragnienie, aby najzwyczajniej w świecie otworzyć drzwi i rzucić się w dół nim fioł w płaszczu zdołałby ponownie dostać go w swe nienaturalnie silne ręce. Jeżeli ostatnie zdarzenia były jedynie figlem wyobraźni, to przecież na pewno wybudziłby się z koszmaru. Tak przynajmniej roił sobie Ireneusz, który już zaczął tęsknie spoglądać przez szybę, już kierował dłoń w stronę uchwytu drzwi, gdy ze swoistego letargu wyrwał go kobiecy dyszkant:

 

– Reginaldzie, zdaje się, że twój kolejny nieborak właśnie przemyśliwuje o czymś nieroztropnym. Czy oni za każdym razem muszą być tak straszliwie spięci? – zaindagowała z wyraźnym niesmakiem.

 

Reginald, którego do tej pory nazywano tu bezczelnie obłąkańcem w płaszczu, oprawcą i rozmaitymi pochodnymi owych określeń, ziewnął potężnie i omiótł Potwarzyckiego wzrokiem człowieka, którego właśnie dopadła koszmarna nuda.

 

– Moja droga, dla mnie to już rutyna. Już dawno zrozumiałem, że wszelkie próby wytłumaczenia im ich położenia są bezcelowe. Wiecznie tylko utyskiwania i lamenty, czasem mam tego serdecznie dosyć. Chyba trzeba się przekwalifikować, bo w tej branży nic więcej mnie już nie czeka. – stwierdził zrezygnowanym tonem, po czym dodał, zwracając się do Potwarzyckiego :

 

– Jeżeli w dalszym ciągu nie potrafisz ogarnąć swym miałkim umysłem, że to nie jest żadna nędzna, senna imaginacja, to oznajmię to tylko raz – drzwi są zamknięte kochanieńki, a nawet, gdyby jakimś cudownym trafem udało ci się dać drapaka na zewnątrz, możesz być pewien, iż wcale nie obudziłbyś się w swoim wygodnym łóżku. Wybacz bratku, ale wygląda na to, że tkwisz w naszej zabawie na dobre – skonstatował, mrugając do Ireneusza porozumiewawczo.

 

Poinformowany, z jednej strony z całych sił pragnął wierzyć, że to co mówi ów Reginald jest totalną bzdurą, a z drugiej czuł, jak obezwładniający strach chwyta go w swoje macki.

 

Z kolei wyfiokowana dama kiwała głową ze zrozumieniem, wciąż łypiąc delikatnie poirytowana na Ireneusza.

 

– A tak w ogóle, to wiesz może co przygotowali tym razem? – zapytała z szelmowskim uśmiechem. – Ponoć Rupercik jest zaangażowany w całe przedsięwzięcie, a to oznacza, że szykuje się najpyszniejsza zabawa od czasu, jak ucapiłeś tego bankiera, jak mu tam było..a zresztą nieistotne(zaśmiała się niczym z wybornego dowcipu). Na wszystkie dziewięć kręgów, po najbliższej zabawie będzie anegdot na na następne sto lat – skonkludowała radośnie, zupełnie nie bacząc na osobę Potwarzyckiego. Nie przejmowała się zbytnio jego obecnością. W zasadzie, to sprawiała wrażenie, jakby zwrócenie się bezpośrednio do nieszczęsnego krytyka literackiego mogłoby splamić jej dobre imię na na resztę życia.

 

– Najmilsza, wiesz dobrze, że powinno to na razie pozostać tajemnicą, przecież nikt nie chce zniweczyć temu oto kochasiowi niespodzianki – odparł nieco pobłażliwie Reginald, odwdzięczając uśmiech ślicznej damy.

 

– Ach jak zwykle jesteś przesadnie ostrożny – uznała z rozbawieniem kobieta. – Gdybym była na miejscu twoich “wybrańców” wolałabym wiedzieć co mnie czeka, a jak doskonale wiesz, kiedy wszystko ruszy z kopyta może się zrobić naprawdę nieprzewidywalnie.

 

– Nie martw się moja droga, zapewniam, że cały bankiet jest zawsze przygotowywany niezwykle skrupulatnie, tak, iż wszelkie perturbacje i tak są złagodzone do akceptowalnego wymiaru.

 

Reginald, nie przejmując się zanadto tym, że popełnia faux pass, podniósł kołnierz płaszcza, zsunął się do pozycji półleżącej, a następnie zapadł w drzemkę. Zarówno to bezceremonialne zachowanie, jak również wcześniejsza dyplomatyczna maniera porywacza Ireneusza najpewniej zniechęciła sylfidę do kolejnych prób uzyskania jakichś interesujących nowin odnośnie wzmiankowanego bankietu. Wobec tego zwróciła uwagę na wciąż zdezorientowanego krytyka literackiego. Nie należy dopatrywać się w tym jakiegoś szczególnego zaintrygowania osobą Potwarzyckiego. Nie miała lepszego pomysłu na zabicie nudy, toteż jęła lustrować Ireneusza tak, jakby pierwszy raz zauważyła absolutnie niszowe zjawisko, którego zaistnienia się nie spodziewała. Słynna hardość tuza dziennikarstwa kulturalnego w efekcie ostatnich wypadków w mig wyparowała i nie było nawet mizernych szans na to, aby mogła rozbłysnąć z dawną mocą. Zwłaszcza teraz, gdy owa dama przyglądała się naszemu bohaterowi w sposób, od którego ścinała się mu krew w żyłach. W jej wzroku oraz wyrazie oblicza dawało się bowiem zauważyć pogardę zmieszaną z przelotnym zaciekawieniem. Ireneusz starał się nie baczyć na ten mało zachęcający do uprzejmej konwersacji fakt i spoglądał na widok za szybą, udając, iż nie dostrzega tego, jaki drwiący stosunek ma do niego wyelegantowana krasawica.

 

– No, to czym tak zawiniłeś, że imć Reginald uznał cię za idealnego kandydata na nasze przyjęcie, hmmm? – spytała z filuternym błyskiem w oku.

 

– N – nie wiem o co tu w ogóle chodzi, musiała zajść jakaś potworna pomyłka, proszę mi wierzyć, że cała ta afera to dla mnie zupełne surrealistyczne bagno, a ten szaleniec wybrał mnie na ofiarę swych poronionych fantazji i…

 

– I radzę ci zręczniej operować słowami, bo ten “szaleniec” jest godzien atencji milion razy bardziej aniżeli ty, marny zgniłku– przerwała zaperzona dama.

 

Ireneusz zmełł kilka bluzg, którymi chciał storpedować zarówno pięknotkę, jak i drzemiącego obłąkańca. Czuł jednak, że igrałby z ogniem, testując cierpliwość siedzącej przed nim damy. Z całą pewnością, ostatnim czego teraz pragnął, było rozjuszanie zwolenniczki Reginalda, której zacietrzewienie w dziedzinie stania na straży dobrego imienia jej idola właśnie się uaktywniło.

 

Kobieta jeszcze przez chwilę wbijała w Potwarzyckiego miotający gromy wzrok. Prawdopodobnie oczekiwała na to, czy impertynent, skłonny do tak buńczucznego operowania słowem w stosunku do Reginalda, ośmieli się na kolejną uwagę, obfitującą w karczemne określenia wspomnianej osoby nie byle jakiego kalibru. Gdy zaś doszła do wniosku, iż ordynus raczej nie ma zapału do dalszego eksponowania swojego niezadowolenia, przywołała na lico szyderczy uśmiech, a cała jej postać zaczęła wręcz emanować wielkopańskim napuszeniem.

 

Choć Ireneusz pokornie niczym skarcony uczniak spuścił wzrok i oddał się niemej kontemplacji pantofli damulki, nie chcąc jej w żadnym razie prowokować, to miedziano-rude bóstwo wcale nie zamierzało dać zbyt prędko za wygraną.

 

– O ile pamięć mnie nie zawodzi, to nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie po części spowodowane chęcią zmuszenia cię wreszcie, nieboraku, do normalnej konwersacji. Chyba nie będziesz tak milczał, jak cielę? No, mówże coś przeskrobał, że Reginald musiał się do ciebie fatygować – zaordynowała autorytarnym tonem.

 

Nasz znękany paskudnymi doświadczeniami bohater zdawał sobie sprawę, że winien ostrożnie ważyć słowa, bo inaczej może wpędzić się w niezłą kabałę i nie wyjść bez szwanku z opresji.

 

– Zapewniam, że naprawdę chciałbym móc wszystko wyjaśnić…to znaczy…ekhem… powiedzieć pani, czym rzekomo miałem zawinić, ale nawet, jeśli w przeszłości dopuściłem się jakiegoś afrontu wobec pani znajomego(w tym miejscu skinął na wciąż pochrapującego Reginalda), to nie jestem teraz w stanie stwierdzić, o co dokładnie mogłoby chodzić.

 

– Racja, mogłam się tego spodziewać – uznała z nutką drwiny krasawica. – Jesteś takim samym niedomyślnym kapcanem, jak cała horda żółtodziobów, którzy wcześniej mknęli tym zacnym wehikułem.

 

– Że co? To przede mną byli jeszcze inni ?! Jesteście jakąś organizacją przestępczą? Handlujecie żywym towarem? Czy może mnie ktoś w końcu oświecić o co tu do cholery chodzi nim do szczętu postradam zmysły?! – indagował nieustępliwie Ireneusz, aż podskakując na fotelu z przejęcia.

 

Anielica wydała z siebie pełne dezaprobaty westchnienie, po czym rzekła:

 

– Kochaneczku, sprezentuj mi na obronę swego intelektu jakiś błyskotliwy wywód, gdyż inaczej za moment uwolnię to auto od zbędnego balastu.

 

Ściągnięte rysy fizjonomii damy były zapowiedzią potężniejącego z chwili na chwilę rozsierdzenia.

 

– Proszę się nie irytować – interpelował lękliwie Potwarzycki, czując, że stąpa po diabelnie cienkim lodzie. – Należą się pani przeprosiny za mój następny, godny pożałowania wybuch. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że jestem aktualnie kompletnie ogłupiały i z radością przyjąłbym jakieś drobne choćby wyjaśnienia całego stanu rzeczy.

 

Krytyk literacki pragnął brzmieć jak najbardziej taktownie, lecz całkowicie zdekonspirował się poprzednią nerwową reakcją na słowa damy. Dyplomatyczne gadki oraz finezyjne korzystanie z własnego wokabularza nie miały więc już głębszego sensu.

 

Ciąg dalszy opowiadania nastąpi wkrótce,

 

Rupert Green

Następne częściNieoczywiste część 1

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania