Poprzednie częściNiewygodni ludzie

Niewygodni ludzie 3.

Przejście z jednego wagonu do drugiego zawsze ją trochę oszałamiało. Jakby szła przez ruszającą się huśtawkę. Z drugiej strony pojawiały się pytania. Co tam zobaczy? Jacy będą ludzie? Czy ci z kategorii niewygodni? Czy może inni: obojętni albo nie dający się zaszufladkować? Tych ostatnich spotykała rzadko. Szkoda. Oni zawsze potrafili wzbudzić jej ciekawość. W rezultacie zapominała o sobie i o tym, co ją drażni, o związanych z tym emocjach i możliwościach. Całkiem zatracała się w osobowości innych, nie pasujących wcale do świata, w którym żyła. Nie pasujących, bo nie można ich było określić jednym przymiotnikiem, rzeczownikiem czy jakimkolwiek słowem.

 

Niestety w kolejnym wagonie innych nie dostrzegła, na razie. Tylko zwyczajni ludzie. Siedzący w przedziałach i z braku miejsc również na korytarzu. Patrzący w ekrany swoich telefonów i automatycznie wpychający sobie coś do ust, a to bułkę słodką, to kanapkę z wędliną, chipsy, cukierki, czekoladę, kawałek ciasta. Jakby musieli czymś koniecznie zająć swoje zęby, języki, palce, oczy. Te ostatnie przeważnie na ekranach smartfonów itp. urządzeniach.

 

Jeden się wyróżniał. W nic się nie wpatrywał, a jeśli już to w coś niewidzialnego dla twoich oczu. Nie jadł. I jego palce niczym się nie zajmowały. Ubrany na czarno wyglądał trochę jak ksiądz lub mnich z bliżej nieznanej religii albo miłośnik zen.

Tak. Na pewno praktykuje medytację - pomyślała Ania. Stąd ta mądra mina. Nieruchome rysy twarzy. Tak bardzo nieruchome, że chciało się po nich przejechać nożem.

 

Ale nie byli sami. Inni niby pogrążeni w swoich telefonach, zaraz by się obudzili, gdyby usłyszeli krzyk mężczyzny. Nie zawsze i wszędzie można mieć wszystko.

 

A on sam jakby zareagował? Czy by naprawdę zaczął by krzyczeć? Czy raczej obojętnie wzruszył ramionami, bo przecież już wie, że wszystko to jedynie iluzja, nic więcej? I dlaczego pragnę sprawdzić jego reakcję? - zastanawiała się Ania.

 

- Może pani sobie usiądzie? - Czarny, jak nazwała go z powodu koloru ubrania, podniósł się nagle.

- Dziękuję. Pójdę dalej.

- Nie ma po co. Tam też tłok. Ludzie jadą na wczasy. Wymiana turnusu rozumie pani?

Głos Czarnego brzmiał jakoś miękko, łagodnie.

- Przepraszam, czy pan praktykuje zen? - zapytała Ania.

- Nie - uśmiechnął się. - Swoją filozofię ćwiczę.

- A jaką?

- Trudno wyjaśnić dwoma słowami, a na wykład nie chce mi się teraz czasu marnować. Można powiedzieć filozofię spokoju.

- Tak sobie myślałam. Czuję pana spokój i zazdroszczę.

- Nie ma czego naprawdę.

 

Zamilkł. Jego milczenie też zawierało spokój. Jednocześnie zaczynało wzbudzać złość Ani.

Niedobrze. Jeszcze trochę i stracę panowanie nad sobą, a wtedy to już się będzie działo.

Ania próbowała iść dalej, ale jak na złość na jej drodze stanęła duża waliza. Ani ją obejść ani przeskoczyć. Typowy tłuścioch, podczas, gdy jej właścicielka szczupła elegancka blondynka z długimi nogami w mini spódniczce, czarnych rajstopach, szpilkach sięgających sufitu i kapeluszu zasłaniającym pół twarzy. Może dlatego, że szpeciły ją blizny albo coś podobnego? Może praktykowała tajemniczość własnego wizerunku? Nieważne.

 

Ani w żaden sposób nie udało się przejść zawalonego walizką fragmentu przestrzeni.

Chcąc nie chcąc musiała zostać z nieznajomym, filozofem spokoju.

Usiadła w końcu na miejscu, które jej zaproponował. Na jego wypchanej czarnej torbie.

W żaden sposób nie zmniejszyło to jej złości na niego.

 

- I jak lepiej na mojej torbie? - zapytał jakby rzeczywiście go to interesowało.

- Może być, a nie pogniotę czegoś panu?

- Nie. Nie wożę ze sobą jajek. Ani ciastek i kanapek. Jestem bretharianinem.

- A co takiego? - Zdziwiła się Ania. Może jednak źle go oceniła i jest innym.

- Takim, który nie je.

- O, powie pan coś o tym?

- E, to też długi temat.

- Ale mamy dużo czasu.

- Fakt. Jednak temat i tak za długi.

 

Po co w takim razie o tym wspomniałeś - myślała Ania.

Intuicja jak widać znów jej nie zawiodła. Facet należał do tych zwyczajnych, co zawsze o czymś ględzą. Różnił się jedynie sposobem ględzenia. Zaczynał coś i nie kończył. Pewnie nie wiedział jak pociągnąć historię.

Takich Ania też nie lubiła. Nazywała ich pseudo gawędziarze. Chcieliby bardzo coś opowiedzieć, coś oryginalnego, ale naprawdę nie potrafią. Nie da się w końcu z kubka od kawy zrobić patelni, chociaż wyjątki się zdarzają. Czarny raczej do nich nie należał.

Między nimi zawisło ciężkie milczenie. On znów się gapił w nieznany punkt, a Ania zastanawiała się, czy da się coś zrobić. Najchętniej rzuciłaby petardę. Powiedziała, że jest chora na coś, czego lekarze nie potrafią wyleczyć i co jest zaraźliwe. Ciekawe ile osób by jej uwierzyło. Ilu uznało by za wariatkę.

 

- I tak po prostu nie czuje pan głodu? A pić też pan nie pije? - Zamiast ludzi zabijała czas pytaniami. Odpowie czy nie - myślała. Odpowiedział.

- Piję jeszcze, ale to też rzucę. Głód jest wymysłem naszego umysłu.

Czekała na coś więcej, ale on znów zamilkł.

 

Czy to taka taktyka: pociągnij mnie za język, może coś powiem. Nie już nie będzie ciągnąć - obiecała sobie Ania.

Zanurzyła rękę w walizce. Kusiły ją cukierki, które miała na niewygodnych ludzi. Tutaj szansa skorzystania z nich wydawała się nikła. Za dużo musiałby rozdać i czy w końcu konduktor nie domyśliłby się czegoś? Najpierw trup w przedziale śpiący, potem ludzie w innym przedziale też śpiący i wreszcie cała gromada.

Nie myśleć. Postarać się - powtarzała sobie Ania.

 

Czarny tymczasem oderwał wzrok od jakiegoś punktu. Chrząknął i zapytał znienacka.

- A pani chciałby nie jeść?

- Nie. Lubię jedzenie. Tylko w pociągu nie za bardzo.

- Co pani lubi?

 

Dlaczego go to interesowało? Czerpał energię z gadania o jedzeniu?

- Mam tutaj takie swoje ulubione cukierki uspakajające. Chce pan spróbować.

- Nie. Dzięki. Zapomniała pani, że nie jem.

- Jednego cukierka można. Niech pan wyluzuje. Te cukierki zrobiła moja mama. Ona ma cukiernię i robi takie rzeczy.

- Brzmi zachęcająco, a o jakim smaku?

- Wiśniowym. Niektóre śliwkowe i jabłkowe. Co tam mama miała, to wrzuciła. To jak spróbuje pan?

 

Czarny wyraźnie się wahał. Najwyraźniej idea niejedzenia nie zakorzeniła się w nim zbyt mocno. Sięgnie czy nie? - zastanawiała się Ania. Jeśli tak, żaden z niego niejedzący. Zwyczajnie się chwali, bo jest zwyczajny, a zwyczajni tak robią.

 

Chcąc go skusić wyjęła torebkę z cukierkami i udała, że wsuwa sobie jeden do ust.

- Skoro pani tak zachwala, to spróbuję.

A jednak. Ania się uśmiechnęła.

Następne częściNiewygodni ludzie 5

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Adam T 23.03.2017
    Mam wrażenie, że Ania nienawidzi stereotypowości, czyli nijakości, drażni ją to, co zwyczajne. Z drugiej strony, widzę tu przestrogę przed wszystkimi, którzy uprzejmie nam "słodzą", czyt. "rozdają usypiające cukierki", bo za słoszeniem kryje się nienazwany potwór. Jestem ciekawy, co będzie dalej. Oby tylko Ania nie spotkała na swej drodze czarnogrzywego ciacha z granatowymi oczami, który będzie tym jedynym i najdoskonalszym, bo wtedy kończę z czytaniem :)) Kilka małych błądków w zapisie dialogów, ale ogólnie piona ☺
  • Adam T 23.03.2017
    Miało być słodzeniem, nie słoszeniem :)) S orr y
  • Anna Stranc 23.03.2017
    Fakt. Ania stereotypów nienawidzi. Myślę więc, że nie grozi jej żadne ciacho. Zresztą mnie by się to nie podobało. Jakoś za typowymi
    romansami to ja nie przepadam. Zbyt przewidywalne. Co do tych błędów to rzeczywiście zapisu dialogów jeszcze nie opanowałam w pełni. Dziękuję za komentarz i tak wysoką ocenę.
  • motomrówka 23.03.2017
    Tutaj taki fragment na przeczekanie mamy? Dzieje się niewiele, ale też nie może wiecznie się dziać. Jest jednak w porządku, jak dla mnie przynajmniej. Poczytam następną część, tej ocenię, nie wniosła niczego nowego.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania