Poprzednie częściNotatka Znaleziona w Tunelu 1/4

Notatka Znaleziona w Tunelu 4/4

Gdy obudziłem się następnego ranka, Linda nadal spała. Albo przynajmniej udawała, że śpi.

 

Wychodząc z pokoju, dałem ludziom z naprzeciwka znak, że Linda została bez opieki. Kilka osób miało przez cały dzień obserwować jej drzwi i powiadomić mnie, gdy tylko dziewczyna opuści pokój.

 

Nic nie zapamiętałem z wykładów, które miałem tamtego dnia. Cały czas patrzyłem tylko w telefon, uważnie obserwując naszą grupę na messengerze. Wróciłem po zaledwie dwóch godzinach i to bynajmniej nie dlatego, że nie miałem więcej zajęć. Po prostu bardzo martwiły mnie wiadomości od moich szpiegów – dochodziła dziesiąta, a oni nadal nie wysłali mi żadnej.

 

Gdy znów stanąłem pod drzwiami do pokoju, jeden z nich czekał już, by zdać mi pełen raport, choć nie było tego wiele. Nic nie widzieli, nikt nie wychodził, nikt nie wchodził. Według nich, Linda nadal musiała być w środku.

 

Powiedziałem im, że idę z nią porozmawiać i ruszyłem do pokoju. Kilku chłopaków próbowało iść ze mną, ale odmówiłem. Kazałem im dalej obserwować drzwi i czekać aż wyjdę. Przystali na to, choć bez zbytniego entuzjazmu.

 

Wszedłem do pokoju i z sercem bijącym gdzieś w gardle omiotłem go wzrokiem. Lindy, rzecz jasna, wcale tam nie było. A skoro pokój był pusty, ona mogła być tylko w jednym miejscu.

 

Stanąłem przed drzwiami szafy i wziąłem głęboki oddech. Zaraz miałem raz na zawsze rozwikłać zagadkę, którą Linda od tylu tygodni plątała coraz bardziej.

 

Zszedłem po schodach i znalazłem się w tak dobrze mi znanym, ciemnym przedsionku. Ku mojemu zdziwieniu, tam także nie zobaczyłem Lindy. Przeszedłem kilka kroków, szukając wzrokiem jakiejkolwiek wskazówki.

 

– Halo! Linda?! – krzyknąłem, nie do końca pewien czy to aby dobry pomysł. – Jesteś tu?!

 

Odpowiedziała mi cisza. Po chwili zawahania zacząłem wchodzić głębiej. Strumień białego światła z telefonu oświetlił piwnicę, ukazując stos zużytych opakowań po jedzeniu, misek z mięsem i odchodów. Miejsce wyglądało jak leże jakiegoś zwierzęcia, ale to nie było wszystko. Tam miała miejsce jakaś walka.

 

Przyjrzałem się śladom pazurów na podłodze, odciskom butów i czerwonym plamom. Ktoś, albo coś, musiało zaatakować tu Lindę. Uciekła, ale bestia goniła ją przez tunel, w którym pozostały ślady jej butów. W powietrzu czułem zapach ozonu, jakby dziewczyna próbowała użyć paralizatora. Najwyraźniej jej się nie udało, bo ciągnęły się za nią także rzadkie, czerwone plamy krwi.

 

To był moment, w którym należało wyjść z tuneli, zadzwonić na policję, powiadomić nauczycieli, wyznać wszystko i odejść jak najdalej od tego szaleństwa. Gdybym tak postąpił, ta historia zakończyłaby się kompletnie inaczej. Ale zamiast tego, ruszyłem śladami butów Lindy. Nie dlatego, że opętany strachem nie myślałem logicznie, ani że aż tak kochałem te tunele, choć obie te rzeczy miały w tym swój udział. Najważniejszy powód był jednak prostszy – plamy krwi na podłodze nadal były czerwone, a gdy zbliżyłem się, by je powąchać, pachniały żelazem. A to znaczyło, że cokolwiek miało tu miejsce, nie mogło wydarzyć się dawno temu. Nim ściągnąłbym policję, minęłoby przynajmniej piętnaście minut, przez które Linda mogłaby dawno się wykrwawić. Gdybym ruszył za nią, mógłbym jej jeszcze pomóc.

 

Poza tym, na górze byli ludzie, którzy na pewno w końcu powiadomiliby policję.

 

Ruszyłem śladami Lindy. W pewnym momencie zauważyłem, że idę dokładnie tą samą drogą, którą kilka tygodni temu ruszyliśmy na tamtej pamiętnej imprezie. Szybko jednak minąłem punkt, do którego doszliśmy poprzednio i skręciłem przynajmniej kilkukrotnie. Ślady z krwi były niewyraźne, więc starałem się zapamiętać każdą plamę i miejsce każdego pozostawionego znaku. One były moją jedyną nadzieją na odnalezienie drogi powrotnej. Dziękowałem Bogu, że zabrałem z sobą powerbank.

 

W końcu, po długiej wędrówce, usłyszałem jakiś dźwięk. Przez chwilę myślałem, że to warkot, ale zaraz zdałem sobie sprawę z pomyłki. To były słowa. Ciche, rzeczowe słowa, dobiegające zza następnego zakrętu. Głos brzmiał, jakby należał do kobiety. Ruszyłem w kierunku z którego dochodził, z sercem walącym niczym młot.

 

– …Źrenice w normie, puls przyśpieszony, osłabiona reakcja na bodźce. Obiekt jest stabilny, wkrótce powinien się przebudzić. Rozpoczynam badania paznokci.

 

Te słowa zbiły mnie z tropu. Nie brzmiały jak nic, czego spodziewałem się usłyszeć w takich miejscu. Zgasiłem latarkę i podszedłem bliżej, na tyle, by móc wyjrzeć zza rogu. Zobaczyłem Lindę. Choć kompletnie blada, cała zabrudzona krwią, z włosami w nieładzie i pokryta siatką ugryzień, to na pewno była ona. Tylko że wcale nie leżała ranna na podłodze, tak jak to sobie wyobrażałem. Stała prosto, w dłoniach trzymając telefon, na którym zapewne nagrywała własne słowa. Jej lewa noga krwawiła, ale rana nie była groźna.

 

Nie wyglądała, jakby potrzebowała ratunku. Ona pracowała.

 

Wychyliłem się zza rogu jeszcze bardziej. Pomieszczenie wyglądało jak prowizoryczne laboratorium, wypełnione po brzegi sprzętem. Widziałem tam składany stół pełen strzykawek, szalek i narzędzi pomiarowych, probówki i stetoskopy wiszące na ścianach i góry notatek, rozrzuconych na ziemi. Lecz dopiero to co zobaczyłem na przeciwległej ścianie, naprawdę zmroziło mi krew w żyłach.

 

Tuż obok Lindy, przyklejone do ściany taśmą klejącą, wisiało… nie mam pojęcia, jak to nazwać. Wyglądało jak pies, ale jego zęby były znacznie mniejsze, łapy wyglądały jak zdeformowane kurze stopy, a długie, zgniłe owłosienie przykrywało niemalże całe jego ciało. I te oczy… nigdy nie zapomnę, jak wyglądały oczy tego czegoś. Niemalże identyczne jak ludzkie, tylko większe, jakby wypchnięte z czaszki i rozłożone w obrzydliwym zezie, przez który miałem wrażenie, że jedno z nich patrzy prosto na mnie.

 

Linda chwyciła skalpel, a to coś zaczęło skamleć z desperacją. Próbowało się wyrwać, lecz dobry tuzin warstw taśmy klejącej skutecznie to krępował.

 

Patrzyłem oniemiały, jak Linda podchodzi, chwyta dłoń tego czegoś i zaczyna ją nacinać. Stwór ryczał jak opętany, gdy krew skapywała mu z palców, ale nie mógł się wydostać. Dobrze wiedziałem, co robiła Linda. Wiedziałem też, że nie miała prawa pobierać w ten sposób próbek.

 

Po tym, jak wycięła stworzeniu paznokieć, zabrała go na pobliski stół i obserwowała chwilę pod mikroskopem. Następnie znów uniosła do ust telefon.

 

– Tak jak u poprzedniego obiektu, paznokcie wykazują znaczny rozrost i zwiększoną twardość, co prawdopodobnie ułatwia drążenie płytkich dziur w skałach. Pokrywa się to z hipotezą Nikolasa Tulpa, ale nie udowadnia twierdzenia o niewykorzystanym potencjale genetycznym. Konieczne są dalsze badania.

 

Linda zabrała ze stołu kolejny przedmiot, po czym podeszła z powrotem do tego, co wisiało przy ścianie. Gdy zobaczyłem obcęgi w jej dłoniach, nie wytrzymałem.

 

– Linda, co ty robisz?! – krzyknąłem, wychodząc ze swojej kryjówki. Dziewczyna aż cofnęła się z przerażenia, gdy mnie zobaczyła.

 

– Jacob?! Skąd ty tu…?!

 

– Linda, co do cholery się dzieje?! Czym jest ten potwór?!

 

Nie mogłem dokończyć, bo zwierzę zawyło przeraźliwie. Jakby na swój sposób zrozumiało, że jestem jego jedyną szansą na ratunek.

 

Ale Linda nie miała zamiaru go wypuścić. Na dowód stanęła między nami, jednocześnie odpinając od paska paralizator.

 

– Nie podchodź! – wykrzyknęła, celując bronią w moją stronę. W jej oczach tańczyły ogniki desperacji. – Odejdź stąd, to nie twoja sprawa!

 

Cofnąłem się szybko, unosząc dłonie w uspakajającym geście.

 

– Już dobrze Linda, wszystko w porządku – powiedziałem, starając się przybrać jak najłagodniejszy ton. Miałem nadzieję, że nie widzi, że dłonie trzęsą mi się ze strachu. – Powiedz mi tylko, co tu się dzieje. Co to za miejsce, czym jest ten potwór i czemu przykleiłaś go do ściany?

 

Spróbowałem zrobić krok do przodu, ale Linda wymownie potrząsnęła bronią.

 

– Nie podchodź! – wykrzyknęła, machając paralizatorem. Istota za nią zawyła ze strachu, gdy tylko podniosła głos.

 

– Dobrze. Spokojnie. – Cofnąłem się, starając się nie spowodować katastrofy. – Nie zrobię ci krzywdy. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Powiedz mi tylko, o co chodzi.

 

Moje słowa zdawały się działać, bo Linda jakby się zawahała. W jej oczach widziałem przerażenie, ale nie szaleństwo. Wierzyłem, że mogę jakoś to wszystko załagodzić.

 

– Nie możesz mi jej zabrać. Ona jest moja, rozumiesz?

 

– Ona?…

 

– Ona jest moja! Tylko moja, tak samo jak i poprzedni i następny, którego złapię! Nie masz prawa ich dotykać, jasne?!

 

Zrozumiałem o czym mówi dopiero, gdy spojrzałem jej przez ramię, w róg pomieszczenia i zobaczyłem co leży tuż obok stwora przyklejonego do ściany. Ten widok wywołał u mnie torsje.

 

– O-oczywiście… – zapewniłem, najspokojniej jak tylko mogłem – Nikt nie zabierze ci… jej… po prostu chodź teraz ze mną. Wszystko będzie dobrze.

 

Patrzyłem jej prosto w oczy, niemal błagalnie wyciągając dłonie w jej kierunku. Musiałem tylko sprawić, by oddała mi paralizator. W tym celu mogłem powiedzieć i zrobić cokolwiek.

 

– Nie zadzwonisz na policję?

 

– Nie zadzwonię – obiecałem, ponownie podchodząc odrobinę. Tym razem, Linda zdawała się tego nie zauważyć. – Chcę tylko porozmawiać.

 

– I nikomu nie powiesz o moim odkryciu?

 

– Nikomu – dodałem, posuwając się powoli w jej kierunku. – Będę milczał jak grób.

 

Postawa Lindy zaczynała topnieć. Widziałem wahanie w jej oczach, czułem jej rosnącą dezorientacje. Stwór przyklejony do ściany miotał się i wył, ale nie on był teraz ważny.

 

– Powiedz mi tylko, co się dzieje. Nic ci nie zrobię.

 

– To moje odkrycie – mówiła z oczami pełnymi łez. Wykorzystałem to, by jeszcze się zbliżyć – Moja najważniejsza praca. Jeśli nikt się o niej nie dowie… Jeśli utrzymam ją tajemnicy, tylko do końca roku… będę mogła ją opublikować… I będzie to moja zasługa…

 

Skinąłem ze zrozumieniem głową. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę, a ona wykonała gest, jakby chciała ją odtrącić i przyjąć jednocześnie.

 

– Robię to od czasu tej imprezy Miguela – zaczęła mówić coraz szybciej, niemal bełkotać, jakby chciała wszystko z siebie wyrzucić. – Wtedy je znalazłam… od razu wiedziałam że będą cenne ale cholera niemaszpojecia…

 

– Rozumiem – powiedziałem, wyciągając dłoń jeszcze kawałek dalej. Niemal już dotykałem paralizatora. – Chodź do mnie Linda. Zaraz wszystko będzie dobrze. Dokonasz…

 

– Nie! – wrzasnęła, cofając się o krok. Była bliska załamania, zaczynała bełkotać. – Nie masz pojęcia o czym mówisz one są bardzo bardzo cenne! Gdy się o tym dowiedziałam zabrałam was stąd i badałam je w przedsionku dopóki tam nie wlazłeś wtedy zrozumiałam że muszę sięukryćniktniemożemichzabrćżeja…

 

Przerwałem jej słowotok, chwytając nagle za wylot paralizatora. Liczyłem na to, że wyrwę go, nim Linda zdąży wypalić.

 

Przeliczyłem się.

 

Gdy tylko dotknąłem broni, Linda krzyknęła i natychmiast pociągnęła za spust. Nie trafiła za dobrze, ale poczułem strumień elektryczności przechodzący przez moje palce i lewy bok. Krzyknąłem, po czym puściłem broń, upadając na ziemię i uderzając głową o kamień, wśród ogłuszającego wrzasku stworzenia. Myślałem, że Linda zaraz strzeli po raz drugi, albo poderżnie mi gardło skalpelem, ale poderwałem się na nogi, z zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że nadal żyję. Jedna ręka mrowiła mnie okropnie, ale mogłem chodzić. Zobaczyłem Lindę, leżącą na podłodze i miotającą się konwulsyjnie. Stało na niej kolejne monstrum, takie jak to na ścianie. Rozrywało jej szyję zębami, wszędzie rozchlapując krew. Widziałem jej oczy, patrzące jednocześnie na mnie i na krwawe, miotające się w konwulsjach zwłoki. Zaraz potem zwróciło drugie oko w moim kierunku.

 

Zacząłem uciekać. Nie wiem, jak długo biegłem, ale mam wrażenie, że minęły godziny. Gdy wreszcie padłem na podłogę, zdałem sobie sprawę, że zgubiłem nie tylko potwora.

 

* * *

 

To wszystko miało miejsce dobre kilkanaście dni temu. Przez ten czas błąkałem się po tym labiryncie, szukając drogi powrotnej. Na początku myślałem, że uda mi się wrócić, nim w ogóle odczuję pragnienie. Potem zacząłem wysysać wilgoć, którą całe to miejsce jest wprost przepełnione. Kilka dni temu zmusiłem się, by zjeść grzyb, który wyrósł na jednej ze ścian, a dziś rano udało mi się wreszcie złapać szczura. Po tygodniu głodowania, smakował jak ambrozja.

 

Za jedyną pamiątkę cywilizacji służy mi mój telefon, ale jego bateria, mimo powerbanka, jest już na wyczerpaniu. Nawet teraz nie mogę uwierzyć, że najpewniej umrę kilka metrów pod zwykłym domem.

 

Długo próbowałem zadzwonić do kogoś, albo samemu znaleźć wyjście z tych korytarzy. Niestety to piekło nie ma zasięgu, a wszystkie drzwi jakie znalazłem były zamknięte na amen. Krzyczałem i waliłem w nie godzinami, ale bez odpowiedzi. Przyciągałem tylko coraz więcej stworów, które jak dotąd odstraszała moja latarka.

 

Nikt mnie nie znalazł, nikt mnie nie słyszał, nie wiem nawet, czy ktokolwiek szuka. Dlatego postanowiłem to zakończyć. Znalazłem luźny korzeń i zawiesiłem na nim swój pasek od spodni.

 

Nim to zrobię, chcę przekazać wam jedną rzecz. Najważniejszy fakt, który zrozumiałem po tylu dniach w tych podziemiach. Byłem w błędzie, wyobrażając sobie, że po zgubieniu się w tunelach umarłbym z głodu czy pragnienia. Młody niewolnik, który odłączył się od grupy, byłby w stanie tu przeżyć. Grzyby, szczury i woda utrzymałyby go przy życiu jeszcze przez lata, choć powoli ślepłby w tunelach. Zapominałby ludzkiej mowy i coraz częściej schodził na cztery łapy, by nie musieć pochylać się przy każdym niskim przejściu. Jego oczy powiększałyby się, by mógł zobaczyć jak najwięcej w gęstej ciemności tych korytarzy. Rozeszłyby się też na boki, by mógł obserwować kilka odnóg naraz.

 

A gdyby znalazł kobietę w tej samej sytuacji, przekazałby te zmiany dalej, tworząc kolejne pokolenia tak samo zdeformowanych półludzi. Aż po co najmniej dwustu latach życia tutaj, stworzyłby jedno z największych odkryć medycyny – jedyny w historii przypadek, gdy człowiek przez tyle pokoleń żył i zmieniał się w warunkach, które kompletnie nie przypominają naszego naturalnego środowiska. Odkrycie, które przyniosłoby jego badaczowi nieśmiertelną sławę. Sławę, której tak pragnęła Linda.

 

Ja jednak tego zaszczytu już nie dostąpię. I nie mam zamiaru być jednym z obiektów, który jakiś badacz zaprezentuje kiedyś światu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania