Nowy świat [14-ostatni]
Nękająca ją obawa o to, że Mili zacznie protestować, okazuje się uzasadniona. Nie wystarcza powiedzieć, że Peter musiał zejść, by wyprowadzić tamtych w pole, i że chciał, by się koniecznie ukryła. Malutka kręci główką i nie dowierza. Widocznie się boi, nie słucha poleceń i próbuje odsuwać się, zerkając w kierunku grani. Głosy z dołu ledwie tu docierają i Suka widzi, że nie ma wyboru. Łapie mocno towarzyszkę i niesie do przepaści.
— Nie mówisz nam całej prawdy... — dochodzi ich głos o tak spokojnym tembrze, że może oznaczać tylko wysoki rozsądek u właściciela.
— Słyszałem krzyk! — odpowiada płaczliwie Peter. — I chcę do mamy...!
— Taki duży chłopak, do mamy...?! — dziwi się złowrogą kpiną inny.
— Weźcie łódź i sprawdźcie! — odwrzeszcza chłopiec. — To było duże i miało futro! Nie chcę tu być...!
— Sprawdzimy...! — pada zapewnienie. Tym razem niezbyt przekonujące. Mało tego, właściciel wyraźnie zasugerował brzmieniem, że to, co od chłopca słyszy, nie podoba mu się i go przeraża.
Suka uznaje, że Mili usłyszała wystarczająco dużo. Odprowadza ją na poprzednie miejsce i zbiera elementy kładki. Prosi, aby szła przed nią, a malutka, pragnąc pomóc, taszczy z trudem pakunek z prowiantem.
Z przerwą na odpoczynek przy stopniu, przenoszą się na drugi koniec szczytu i wspólnie montują kładkę. Przez jakiś czas milczą, obie zasmucone nieobecnością Petera, lecz starsza szybko zauważa, że to tylko pogłębia zły nastrój i najpierw wyjaśnia pokrótce jego zachowanie, by szybko przejść do zadawania małej pytań, mających odwrócić uwagę, od czekającego je zejścia.
Okazuje się, że Peter jest bratem Mili i że mają jeszcze trzech innych oraz mamę o imieniu Lana, przy której wspomnieniu zaczyna popłakiwać.
Suka przerywa dopytywanie i przyspiesza pracę, chociaż nie na tyle, by nie zachować ostrożności. Uważa, że jeżeli tamci uwierzą w całość opowieści, najprawdopodobniej ponownie znajdą się na jeziorze przy pomoście i może to nastąpić lada chwila. Muszą zatem zejść, zostawić mylący ślad i znaleźć się w grocie, i przygotować ją tak, by nawet zajrzenie w jej głąb, nie spowodowało wykrycia.
><><><
Najtrudniejszy moment następuje, gdy już udaje się umieścić kładkę na drzewie. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym tkwiła poprzednio: sztywno, pomiędzy dwiema gałęziami. Tym razem pokonywanie jej wygląda inaczej, gdyż Suka raczkuje, pragnąc pokazać małej, jak ma to wyglądać w jej wykonaniu.
Łapie pień drzewa i twardo stając na niższej gałęzi, uśmiechem zachęca Mili do podążenia jej śladem, z miejsca orientując się, że pozostawienie jej samej było błędem. Mała patrzy przerażona, nie ruszając z miejsca, a dodatkowo zaczyna się oglądać do tyłu, jakby w oczekiwaniu na brata. Suka dostrzega w niej paniczny odruch sugerujący, że zamiast na kładkę, chce obrać kurs zgoła przeciwny. I gdy ich oczy spotykają się, obie jednocześnie podrywają się do biegu.
Podczas tego przeskoku, nie zwraca uwagi na to, że ma pod sobą kładkę i znajduje się nad przepaścią. Jedynym zaprzątającym jej myśli faktem, jest oczywiste i przerażające występowanie takowej po każdej ze stron płaskowyżu.
Mała, ku uldze Suki, obiera na szczęście taką właśnie, najdłuższą z dostępnych tras, a wzrost zmusza ją do wyhamowania przy stopniu. I tam zostaje, z ogromną ulgą schwytana.
Nie udaje się uniknąć krótkiego, lecz przeraźliwie brzmiącego krzyku, w którym ewentualni słuchacze bez trudu mogli wyczytać przerażenie i ból. Próbuje się także wyrywać i w pierwszej chwili Suka nie znajdując na to rady, a ledwie powstrzymując się przed solidnym potrząśnięciem małą i na nią nawrzeszczeniem, zatyka jej jedynie usta, z jednoczesnym błaganiem o ciszę.
><><><
Nie daje to wiele, lecz próbowanie schodzenia z wierzgającą nie wchodzi w rachubę. W tym zamieszaniu, z kurczowym przytrzymywaniem małej dla ochrony przed wyrwaniem się i zrobieniem sobie krzywdy, dopiero bezradne łzy przychodzą Suce z pomocą.
Nagle Mili przestaje się szarpać, głaszcząc ją po twarzy i również płacząc.
— Zobaczymy go jeszcze? I mamę? Chcę do mamy...!
— Zobaczymy! — pada odpowiedź, co do której Suka jest przekonana, że będzie jej w stanie w odpowiedniej chwili sprostać. Groźnie dodając natychmiast, by zmotywować małą do działania i zachowania ciszy. — Ale najpierw musimy się schować.
Wracają w uścisku. Mili wczepia się w swą nową opiekunkę rączkami i wskazuje pasy, które ciągle oplatają jej postać.
— Szelki — mówi. — Chcę z tobą... — Suka kiwa głową, w duchu ganiąc siebie, za branie takiej ewentualności, dopiero podczas schodzenia i bezzwłocznie, z pomocą małej, zakłada na siebie część uprzęży, wcześniej opinającą Petera.
Po pomoście przechodzi na kolanach. Powoli i bez zachwiania. Mili obejmuje ją ufnie za szyję, budząc czułość i dodając otuchy. Zaraz potem, celowo zrzucona kładka, leci w dół.
><><><
Już tam odpina małą od siebie i ponownie styka się z czytelnym przerażeniem, skierowanym bezpośrednio w nią. Kiedy zbiera pomost, by zabrać go ze sobą do groty, Mili zauważa na kamiennej ścieżce rozległą plamę krwi. Suka jej nie zmywała, bo i po co. A teraz ma stanowić część kolejnego wybiegu, którego pierwszy rozdział rozgrywał właśnie Peter. Plama nie jest jednak rysunkiem na skale, lecz grubą skorupą, wywołującą w małej grozę i podejrzenia, których treści Suka zaraz się domyśla. I nie wie, jak ma to rozwiązać.
Opowiedzenie Mili o Wiedźmie, odrzuca w pierwszej chwili, nie chcąc wywoływać dodatkowych lęków, w już i tak przerażonej i przybitej. Ale po chwili okazuje się jasnym, że nie ma większego wyboru.
— To krew... Wiedźmy... — zaczyna tłumaczyć i milknie, patrząc na małą, pochylającą główkę i zerkającą jeszcze ze strachem, lecz i czymś w rodzaju politowania. — To taka duża, włochata... — i nie dokańcza, gdyż Mili ma zamiar się roześmiać.
— Jestem mała, ale mam już sześć lat — oznajmia, na co Suka wzrusza ramionami w niewiedzy, wyraźnie zdezorientowana. — Bajki o wiedźmach są dla całkiem malutkich dzieci — doobjaśnia ją, widząc to, Mili.
— Ddobrze... — ostrożnie zgadza się starsza. — Pomówimy o tym, gdy już się ukryjemy, zgoda...?
— A Peter?
— O wszystkim — zapewnia ją Suka.
><><><
Nie do końca udaje jej się odwrócić uwagę Mili od krwi. Plama niemal hipnotyzuje małą, a gdy Suka wyciąga nóż, znowu o mało nie dochodzi do próby ucieczki.
Jakoś ją uspokaja i wyjaśnia, co zamierza zrobić, a potem już idą do groty, gdzie zajmują się z miejsca maskowaniem bytności w niej Suki i jej poprzedniczek. Na trudność napotykają wyłącznie przy ognisku, lecz i na to znajdują radę, przenosząc w to miejsce ptasie gniazdo. Pośpiech jednak niczemu się nie przydaje, gdyż tego dnia nikt się nie zjawia.
><><><><><><><
... i Dżety
><><><><><><><
Nie rozpalają ogniska, Suka uznaje, że jeśli tamci Peterowi uwierzyli, mogą jakimś sposobem, obserwować zapobiegawczo całą okolicę i zapach palonych gałęzi da im wskazówki zgoła odmienne od tych, które chciała, by zostały zauważone.
Żeby nie marznąć zbytnio, w małej komorze budują posłanie z kołków stanowiących kładkę, a na to narzucają grubą warstwę traw, po które starsza wychodzi kilkukrotnie.
Trochę rozmawiają, za wszelką cenę pragnąc zagłuszyć niepokój, ustalając już na początku, że Suka i Nikczemna imionami nie są i że trzeba będzie nad takim dla starszej się zastanowić. Mili podaje kilka propozycji, lecz żadna nie przypada Suce do gustu.
W końcu się kładą, wtulając w siebie. Mała opowiada o rodzinie, z każdym słowem utwierdzając słuchaczkę w przekonaniu, że opisywane życie w takiej formie nigdy nie było jej udziałem. Że uczucia, bijące z obrazów, nie stanowiły czegoś, czego doświadczała. Dociera do niej, że Mili jest jej całkowicie obca i że należy do świata tamtych, tak jak to wyrzucił jej Peter. A potem mała milknie i zasypia. Twarzyczka zsuwa się z ramienia opiekunki, lądując na jej piersi. I wszystko do niej powraca... Prawie wszystko...
I chce jej się wyć.
KONIEC
pewnego etapu...
Komentarze (2)
"Okazuje się, że Peter jest bratem Mili i że mają jeszcze trzech innych i mamę o imieniu Lana, przy której wspomnieniu zaczyna popłakiwać." - drugie i możnaby zamienić na "oraz", jakby co.
"Próbuje się także wyrywać i w pierwszej chwili Suka nie znajdując na to rady, a ledwie powstrzymując się przed solidnym potrząśnięciem małą i na nią nawrzeszczeniem, zatyka jej jedynie usta, z jednoczesnym błaganiem o ciszę." - zdaniema z półtora metra, ale ok. "i na nią nawrzeszczeniem" jest... dziwaczne. Reszta spoko. W ogóle, jest dużo czyściej, w sensie czytania. Płynie się wartko. Już pół tekstu, a naprawdę, zgrzytów jak na lekarstwo.
"Nie daje to wiele, lecz próbowanie schodzenia z wierzgającą nie wchodzi w rachubę i w tym zamieszaniu, z kurczowym przytrzymywaniem małej dla ochrony przed wyrwaniem się i zrobieniem sobie krzywdy, dopiero bezradne łzy przychodzą Suce z pomocą." - długie zdanie. Wiem, że lubisz. Kurde. Muszę pomyśleć.
"Nie daje to wiele, lecz próbazejścia z wierzgającą nie wchodzi w grę. W tym zamieszaniu, z kurczowym przytrzymywaniem małej dla jej własnego dobra, dopiero bezradne łzy przychodzą Suce z pomocą. Nieco krócej, nieco mniej wprost.
"— Szelki — mówi. — Chcę z tobą... " - dobry, rzeczowy dialog. Lubię. Ogólnie, może nie w tej części, ael przekrojo, Twoja dwoistość czasami poraża. Zagmatwanie i zanieczyszczenie w opisie, silnie kontrastuje z celnym, rzeczowym, niekiedy niemal onirycznym dialogiem. Obrałbym kurs, by całość była w tonacji tych dialogowych, skąpych rzetelności.
"Zaraz potem, celowo zrzucona kładka, leci w dół." - nie wiem, czy zwrot "zaraz potem" nie jest błędny.
"— Ddobrze... — ostrożnie zgadza się starsza. — Pomówimy o tym, gdy już się ukryjemy, zgoda...?
— A Peter?
— O wszystkim — zapewnia ją Suka." - No, aż mnie wykręca. Dobry, treściwy, nienachalny dialog. Każdy to oleje, bo trza być pojebanym na puncie takich detali, ale ja jestem. Lubię. Zawsze lubilem dialog i dobrze się czułem, pisząc. Masz dobry dialog. Nie wiem. Opko mi się wydaje niejednomyślne. Rozbujane od przesadnych kwiecistości, zachaczajacymi o Edgara A. Poe czy Lovecrafra, aż po dialog "w dziesiatkę", jaki można spotkać u Cormaca McCartnego (nie wiem, czy dobrze odmieniłem).
Aaa, jeszcze jedno. Czy te nadbudowane, drugie d, w słowie "Ddobrze" jest celowe? Pytam, bo być może chciałaś to opisać jako zająknięcie, swoistą niepewność. Jeśli tak, to spoko. Jeśli nie, do kasacji.
"W końcu się kładą, wtulając w siebie. Mała opowiada o rodzinie, z każdym słowem utwierdzając słuchaczkę w przekonaniu, że opisywane życie w takiej formie nigdy nie było jej udziałem. " - a to z kolei, jest zajebiście ujęte, długie zdanie. Do takich się nie przypieprzam.
"Jej twarzyczka zsuwa się z ramienia opiekunki, lądując na jej piersi" - zdublowane "jej". Trochę uwiera, nie mocno.
Końcówka cudna.
Baaardzo lubię, takie coś. Uwielbiam kończyć takimi akcentami.
Nazywam to "Gwoździe". Lubię je u innych i u siebie.
No dobra. Przestraszył mnie napis - KONIEC - , ale mam refleksję innej natury i niezdziwiłbym się, gdybym kiedyś już o to pytał.
Czy ty grałaś kiedyś w fabularne RPG? W papierowe? Warhammer? Cyberpunk? Dzikei Pola? Zew Cthulhu?
Pytam, bo przesadna wręcz niekiedy dbałość o szczegół i kadrowanie z wielu punktów, także odczuciowych, to sugeruje.
No nic. Tyle.
Dziękuję Ci za możliwość uczestnictwa w tym wszystkim i... Mając już opanowany ten świat, naszkicowany... Nie porzucaj go.
Pozdrawiam.
Dzięki za wspólną podróż i nie do wyceny pomoc i wsparcie.
Heh, nie grałam nigdy w RPG, chociaż wiem co to jest.
No i cieszę się, że masz [ź]. Pozdro
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania