Od nienawiści...do miłości? część 1
– Aga gdzie jesteś? Autobus zaraz nam ucieknie- niemal warczy w słuchawce
głos mojej koleżanki ze szkoły, Izy.
– Jedź sama z Andżelą. Ja zostanę jeszcze na wyrównawczych.
– Przestań ściemniać. Olej go.- tym razem zamiast warczenia słyszę prychnięcie.
– Hmm....- chrząkam, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Olać go? Taa,
jasne- Naprawdę jedźcie beze mnie. Dam sobie radę.- oznajmiam i rozłączam
szybko połączenie, bo słyszę, że do toalety weszła jakaś dziewczyna. Bo...tak,
siedzę właśnie w szkolnej łazience i udaje, że mnie tu nie ma mając daremną
nadzieję, że jeśli się czegoś bardzo chce to tak się stanie. I okej, skłamałam o
tych dodatkowych zajęciach, bo nie chciałam spotkać się z Krzyśkiem i jego
świtą. I teraz siedząc na łazienkowej spłuczce w jednej z kabin(jakkolwiek
głupio to zabrzmi) myślę o tym jak jedna osoba może zmienić twoje szkolne
życie w koszmar.
Gdybym miała wskazać moment, w którym nastąpił punkt kulminacyjny to nie byłby
pożar wschodniego skrzydła mojej szkoły przez co zajęcia na dwa miesiące miały
być przeniesione do Brylantowego Liceum (jak złośliwie nazywamy prestiżową
prywatną szkołę dla najbogatszych) na obrzeżach miasta; nie byłby to nawet
pierwszy dzień, w którym rozpieszczone dzieciaki przykleiły nam (tzn. uczniom
państwowego Liceum nr 2) miano: spalonych żebraków. Nie, bo gdy tak teraz o tym
myślę byłby to dzień, w którym wpadłam na Maję Kamińską- choć gwoli ścisłości to
właściwie ona wpadła na mnie. Oczywiście nie obwiniam ją o to co stało się później
przez jej brata, skądże. Tak naprawdę to zderzenie zapoczątkowało naszą przyjaźń.
Majka była wesoła, pełna energii, optymizmu i...pieniędzy. Nie miała jednak
kompleksu mam-kasę-a-ty-nie-więc-dla-mnie-nie-istniejesz jaki charakteryzował
wszystkich tych bogatych dzieciaków z Brylantowego Liceum. A co za tym idzie
była również jedyną osobą, która wyciągnęła do mnie (i moich ,,starych”
przyjaciółek) dłoń. Jednak była również siostrą jednego z najbardziej popularnych
chłopaków w szkole, wspomnianego Krzysztofa. Do jego kręgu popularnych należeli
również: Bartek, Andrzej i Karol oraz dziewczyny dwóch pierwszych Karolina i
Kamilą oraz Asią, która chyba leciała z kolei na Karola. Krzysiek, jak zdradziła mi
Maja uważał się za zbyt dobrego dla zwykłych dziewczyn, więc jego znajomości z
nimi miały raczej charakter przelotny.
Tak naprawdę to oni dzierżyli władzę w
szkole. Młody Kamiński był przewodniczącym wszystkich uczniów, i zastępcą
kapitana hokeja. (Tytuł kapitana dzierżył z kolei Karol). Było to niezmienne od
ponad dwóch lat. Niestety miałam wątpliwą przyjemność uczestniczenia z nimi w
zajęciach, bo również byłam już na trzecim roku. Wkurzało mnie jak inni schodzili
im z drogi, próbowali się przypodobać czy przypochlebić. Gwizdałam na to, że ich
rodzice to prezes banku, dyrektor szpitala, właściciel filmy meblowej czy sieci hoteli.
Guzik mnie to obchodziło. Jednak któregoś razu nieomal prychnęłam (ale nie
zdołałam zapobiec przewrócenia oczami) gdy przed matą jedna z dziewczyn
zachwala nowe buty jednego z nich. Opalony blondyn, chyba Karol spostrzegł to. Od
razu spaliłam buraka, ale on w odpowiedzi puścił do mnie oko. Byłam tak
przerażona, że dostrzegł to co zrobiłam, więc obiecałam sobie nigdy więcej nie
przewracać oczami. Ale wszystko zmieniło się na początku drugiego tygodnia. Izy i
Andżeliki nie było w szkole, więc sama musiałam wracać autobusem. Ale wychodząc
z budynku spostrzegłam damski krzyk. Coś mi mówiło, żebym tam nie szła, ale jak
zwykle to bywa ciekawość zwyciężyła. Gdy skręciłam za róg budynku zobaczyłam
zapłakaną dziewczynę na którą wrzeszczał Krzysiek. Potem śmiał się cynicznie na co
dziewczyna złapała go za ramiona głośno szlochając. Ten w odpowiedzi tak brutalnie
wyrwał ręce, że biedna upadła w śnieg. I naprawdę bym odeszła, (może i jestem
tchórzem ale kompleksu supermena też nie mam) gdyby brunetka nie złapała go za
nogę, a on w odpowiedzi brutalnie jej nie podniósł potrząsając.
– Hej, zostaw ją- odezwałam się wbrew sobie podbiegając do nieznajomej
korzystając z chwilowego oszołomienia tamtej. Gdy znalazłam się bliżej
dostrzegłam siedzącą na ławce męską świtę Krzyśka. I nagle poczułam złość.
Bo ci jego przyjaciele nawet palcem nie kiwnęli żeby pomóc biedaczce.
Wszystko wskazywało na to, że przednio się bawią.
– A ty kim do cholery jesteś, co? Nie wtrącaj się.- odwarknął Krzysztof patrząc
prosto na mnie. Odwzajemniłam spojrzenie przełykając ciężko ślinę nieomal
kuląc się pod jego wrogim błękitnym spojrzeniem. Całkiem nieadekwatnie do
sytuacji pomyślałam: Jak ktoś tak przystojny może być tak zły? No bo wiecie,
platońska triada czy coś takiego.- A już poznaje- zaśmiał się cynicznie, a mnie
serce podeszło do gardła- Czy to nie jedna z naszych spalonych żebraków?
– Nie ważnie kim jestem- odezwałam się zdziwiona pewnym brzmieniem
mojego głosu- Puść tą dziewczynę.- w odpowiedzi roześmiał się ponownie do
kumpli.
– No co ty nie powiesz?- zbliżył się do mnie- Plebsu nie uczą, że nie warto
wściubiać nosa w nieswoje sprawy? Spadaj stąd.- zignorowałam jego groźny
ton, bo złość znów zaczęła narastać wypierając strach.
– A ciebie nie uczą szacunku do kobiet?- odparowałam- Dlaczego ją
maltretujesz?
– Ja ją maltretuje! Słyszeliście?- znów zwrócił się do publiczności swej grupy.-
Wiesz co dziewczynko, to ta ,,kobieta”- powiedział znacząco- mnie maltretuje
i z chęcią się jej pozbędę.- klasnął w dłonie przykucając do leżącej brunetki-
To co Magda, potrzeba ci ratunku? Bo twoja przyjaciółka chce ci pomóc- nadal
ironicznym tonem mówił Krzysiek. Ta zerkając na mnie, pokręciła nerwowo
głową. No cóż, poczułam się wtedy strasznie głupio. Owszem, była
przerażona, ale co mogłam zrobić gdy wyraźnie bała się tego chłopaka?
– Na pewno wszystko gra?- spytałam jeszcze raz- Możemy iść razem...
– Ogłuchłaś? Spadaj stąd!- ryknął na mnie młody Kamiński stając ze mną niemal
twarzą w twarz. Przez chwilę bałam się, że zamierza mnie uderzyć.
– Uspokój się Krzysiek- jeden z publiczności raczył zareagować, pomyślałam
uspokojona. Zobaczyłam, że to Karol, który parę dni temu puścił do mnie oko-
Jedźmy już do domu.
– Żadna idiotka nie będzie się wtrącać i mnie obrażać!- jego złość zwróciła się
przeciw kumplowi- Ani ta złodziejka- dodał wskazując na nadal leżącą na
śniegu Magdę.
– Karol ma rację- dołączył do niego Bartek- Spadajmy stąd.
– Mam jej odpuścić? Ha, nigdy.- I właśnie od tego momentu zaczęły się moje
kłopoty.
Nie, nie było to tak melodramatycznie jak w amerykańskich filmach dla nastolatek,
gdzie cała szkoła uwzięła się na jedną osobę. Nie było żadnego wywalania jedzenia
w stołówce (choć może to dlatego, że z niej nie korzystałam), ani głupich dowcipów
(typu mąka we włosach lub klej na krześle) czy przemocy fizycznej. Nic z tych
rzeczy. Po prostu następnego dnia wchodząc do klasy Krzysiek przywitał mnie
ironicznie:
– O a któż to przyszedł?- zaniepokojona Iza i Andżelika spojrzały na mnie, bo
wcześniej opowiedziałam im o wszystkim. W tym samym czasie zrobiła to
reszta prawie trzydziestu osób z naszej klasy. Czekałam na ciąg dalszy, ale gdy
zorientowałam się, że nie ma zamiaru nic dodać usiadłam do swojej ławki
(dziesięciu uczniów z Dwójki było wyraźnie oddzielonych z ,,rdzennymi
uczniami” rzędem). Na lekcji nie mogłam się skupić, bo zaczynałam wierzyć,
że ktoś tak rozpieszczony jak on poważnie potraktuje swoją groźbę. I miałam
rację. Od tamtej poty było tylko gorzej. Na zajęciach obrzucał mnie tak
wrogimi spojrzeniami że aż się kuliłam, na przerwach żartował ze mnie, a raz
nawet mnie ,,przypadkiem” popchnął wychodząc z sali. Gdy wracałam do
domu kilka razy oberwałam śnieżką. I choć za każdym razem miałam ochotę
rzucić: że nie spodziewałam się po nim tak dziecinnego zachowania to jednak
postanowiłam konsekwentnie go ignorować. Nie było mi łatwo, zwłaszcza, że
moje przyjaciółki też za to obrywały. Miałam jeszcze nadzieje, że gdy wróci
Maja (bo przez tydzień chorowała i nie pokazywała się w szkole), że to się
skończy. A więc dalej znosiłam drwiny, prowokacje i próby ośmieszenia mnie
przed nauczycielami (Może nasza obrończyni uciśnionych chce odpowiadać?)
Na szczęście, dobrze się uczyłam i to jedno mu się nie udawało. Ale szala
goryczy przelała się gdy wyjeżdżając z parkingu szkolnego specjalnie ochlapał
mnie wodą tylnymi kołami swojego BMW. Mało się nie rozpłakałam przed
wszystkimi gdy usłyszałam śmiechy innych. A jeszcze gorzej, gdy w takim
stanie nie chciał wpuścić mnie kierowca autobusu. Przemarznięta i
przemoczona, walcząc ze łzami zaczęłam pieszo pokonywać
ośmiokilometrową trasę do domu. Przeszłam może kilometr gdy zatrzymał się
obok mnie szary mercedes. Wdzięczna, nie zważając na to kim może być jego
właściciel ( w tamtej chwili moim zmarzniętym członkom nie przyszło do
głowy, że to mógłby być gwałciciel lub morderca). Z uśmiechem na ustach
wsiadłam patrząc na...Karola. Uśmiech znikł mi z twarzy. Pospiesznie
zamknęłam drzwi i zaczęłam maszerować dalej. Boże, czy to nie dość
prześladowań na dzisiaj?!
– Hej, zaczekaj- odezwał się melodyjnym głosem gasząc silnik i podbiegając do
mnie. Nie zamierzałam reagować, ale złapał mnie za ramię.
– Odczep się, okej? Nie dość wam było na dzisiaj?- gdybym go nie znała
pomyślałabym, że na jego twarzy widzę wstyd i żal. Ale ktoś taki jak on nie
miał sumienia.
– Nie zamierzam nic ci robić. Po prostu to co zrobił Krzysiek nie było w
porządku, okej?- wziął głęboki wdech- Wsiadaj.
– Nie mam zamiaru!- krzyknęłam zapominając o zimnie, przemoczonym
płaszczu, upokarzającemu położeniu- Możesz sobie jechać. Dziękuje za twoją
wspaniałomyślność.- I odwróciłam się. Ale znów poczułam jego dłoń na ręku.
– Jesteś mokra, a teraz znów chwycił mróz. Cała się trzęsiesz. Wiem, że masz
prawo mi nie ufać, ale wstyd mi za tamto. Naprawdę nic ci nie zrobię. Przecież
ty będziesz mnie sterować do swojego domu, tak? Gdy zmienimy kierunek
zauważysz.- uśmiechnął się do mnie nieśmiało, a ja czułam, że się rumienię. I
wtedy cała moja złość wyparowała. Bo przecież on nie był niczemu winny,
prawda?
– Okej- zgodziłam się, ale stojąc już przy samochodzie wyszeptałam- Zamoczę
ci tapicerkę...
– Nic nie szkodzi. I tak miałem wymienić.- i tak wróciłam do domu. Początkowo
chwilę milczeliśmy, ale nie mogąc się powstrzymać spytałam:
– Dlaczego to robisz?- uśmiechnął się nie odrywając wzroku od jezdni.
– Już ci mówiłem. Jesteś mokra i musiałabyś wrócić do domu na piechotę. Spory
kawałek, prawda?- usiłował zmienić temat. Potem pogadaliśmy trochę o
wszystkim i o niczym. Karol pytał się mnie jak to było z tym naszym liceum
naprawdę (bo okazuje się, że krążą liczne makabryczne plotki na ten temat).
Opowiedziałam mu więc o wszystkim. Nawet nie spostrzegłam kiedy
zaczęliśmy żartować i się śmiać. Gdy dojechaliśmy wysiadłam dziękując mu
za podwiezienie (mimo wszystko nie musiał tego robić)- Jak właściwie masz
na imię?- spytał odchylając trochę szybę
– Agnieszka- odparłam.
W następnym tygodniu sytuacja trochę się poprawiła, kiedy do szkoły wróciła Maja.
Na jednej z przerw ochrzaniła Krzyśka za wszystko mówiąc, żeby odczepił się od jej
przyjaciółki. Ten był szczerze zdziwiony znajomą siostry, Myślałam, że ją zignoruje,
ale mogłam na reszcie odetchnąć z ulgą. Jednak w klasie etykietka wroga
najpopularniejszego chłopaka w liceum nie zniknęła. Nadal o mnie szeptano, ale
cieszyłam się, że przynajmniej już nie otwarcie. Mroziły mnie jednak spojrzenia
Krzyśka: gdy śmiałam się z koleżankami, opowiadałam coś czy stałam po prostu
czekając na nową lekcję. Zastanawiałam się czy czegoś znowu nie wymyśli.
Jednak w piątkowy poranek okazało się, że to nie Krysiek coś wymyślił, ale nasz
profesor od geografii każąc nam zrobić poster o danym regionie kraju w parach.
Mieliśmy losować z dwóch tub (jedna to osoby z mojego liceum, druga z
brylantowego), bo jak sądził pan Kramarczyk to pozwoli nam na lepszą integrację.
Zgodnie z poleceniem ustawiliśmy się w rzędzie. Gdy przyszła moja kolej śmiało
wyciągnęłam dłoń po karteczkę. I zamarłam. Bo moim partnerem okazał się nie kto
inny jak Krzysztof Kamiński. O nie, pomyślałam. Bóg nie może być tak okrutny. Gdy
nauczyciel już miał poprosić mnie o wyczytanie nazwiska partnera zbliżył się do
mnie Karol z tym pytaniem. Zerkając mi przez ramię krzyknął: O jesteś ze mną!, po
czym pociągnął mnie do swojej ławki. Zręcznie wyrwał mi z dłoni karteczkę i
,,przypadkiem” wsunął ją z powrotem do urny. Odetchnęłam z ulgą ignorując
spojrzenia wielkiej świty łącznie z Krzyśkiem na czele. No tak, ja też nie rozumiałam
dlaczego Karol to zrobił, ale byłam mu wdzięczna. Po kilku minutach humor mi się
poprawił.
– Co jest?- spytał Karol gdy próbowałam tłumić śmiech. Staliśmy właśnie obok
siebie próbując rozwinąć wielki brystol, bo projekt mieliśmy zacząć już na tej
lekcji.
– Nic. Po prostu miny twoich kolegów są bezcenne.- Karol odwrócił się
spostrzegając wlepione w nas ciekawskie spojrzenia.
– Masz rację. Trochę głupio to wyszło. Pewnie teraz myślą, że coś nas łączyroześmiał
się, a ja do niego dołączyłam.
– Tak. Skąd wiedziałeś, że wylosowałam Krzyśka?
– Po twojej minie. Byłaś taka przerażona, że od razu wiedziałem co się stało
– Nie sądzisz, że ktoś się czegoś domyślił? No wiesz, jak w urnie została twoja
karteczka...
– Oj tam- machnął lekceważąco dłonią- Sam Kramarczyk powiedział, że się
pomylił- spojrzałam w jego piwne roześmiane oczy próbując zignorować te
niebieskie, w których malowało się nieme pytanie Kryśka Kamińskiego: co do
diabła się dzieje?
Na kolejnych zajęciach kończyliśmy projekt, więc mogłam się rozluźnić. Jednak, jak
mogłam się tego spodziewać, moje sinusoidalne perypetia w brylantowym liceum
teraz spadły na sam dół. Wchodząc do szkoły w ten lutowy mroźny dzień
początkowo nie zauważyłam badawczych spojrzeń rzucanych mi przez resztę klasy
( a może tak do nich przywykłam po ostatnich przejściach?) Dopiero widząc
wymowny uśmieszek mojego wroga nr 1 poczułam, że stało się coś złego.
– No proszę, proszę któż to się zjawił.- zignorowałam zaczepkę, ale on tym
razem chyba chciał coś dodać, bo wstał ze swojego krzesełka i podszedł do
mojej ławki- Masz mi może coś do powiedzenia?
– Nie- powiedziałam tylko.
– Nie?- zdziwił się- Widzę, że w twoim stylu jest wysyłanie raczej karteczek- roześmiał
się.
– O co ci znowu chodzi? Masz jakiś problem?- okej, może i zabrzmiało to jak
prowokacja, ale miałam nadzieję, że jakby coś Karol mnie obroni.
– Ja mam problem? To ty wysyłasz mi walentynki- rzucił na ławkę czerwoną
kopertę- Ale niestety, - pochylił się nade mną- za wysokie progi- Spojrzałam na
niego zdezorientowana. Walentynka? No tak, dziś czternasty. Ale... co on
powiedział?!
– Hej- wstałam, nie wysłałam ci żadnej walen...- nie dokończyłam, bo do sali
wszedł profesor. Szybko schowałam czerwoną kopertę, a gdy nadeszła przerwa
wyjęłam i z powrotem wręczyłam Krzyśkowi, choć korciło mnie żeby do niej
zajrzeć.
– Co chcesz mi ją znowu dać?- spytał ironicznie, a ja znów poczułam zdradliwe
rumieńce upokorzenia. Jak ktoś może być tak podły? Spojrzałam na Karola,
który unikał mojego wzroku. Boże, czy oni naprawdę wierzą, że ja...w
Krzyśku? Ale jednak wierzyli. Tego dnia było gorzej niż do tej pory.
Przechrzczono mnie ze spalonej żebraczki na zakochaną żebraczkę.
Dziewczyny chichotały ze mnie a co odważniejsze chwaliły pogardliwie za
tupet (Miałaś czelność się w nim zakochać? Jak możesz myśleć, że ktoś taki
jak ty?) I nic nie dawały moje zapewnienia, że to nieprawda. Ta wiadomość
przybiła mnie bardziej niż wszystko czego byłam świadkiem do tej pory. I
dlatego teraz siedzę w szkolnej ubikacji zamknięta w kabinie. Bo przez małe
okno widzę jak Krzysiek stoi tam, przed szkołą czekając na mnie. I nie robię
tego ze strachu. No dobrze robię, ale nie takiego wynikającego z upokorzenia
(bo ten chłopak upokorzył mnie już dostatecznie mocno), ale takiego, że tym
razem rozbeczę się i skompromituje doszczętnie. Bo tylko to mi jeszcze
zostało: moja duma. Gdybym rozpłakała się przed nim nawet ja straciłabym na
siebie szacunek. Więc siedzę tutaj mając nadzieję, że on kiedyś stąd pójdzie.
Bo zrobi to, prawda? I gdy po godzinie z ulgą dostrzegam, że pod szkołą już
nikogo nie ma, ostrożnie rozluźniam zamek i wychodzę. Potem ubieram się w
szatni i mentalnie nastawiam na długi marsz. Może jednak zadzwonię do
rodziców? Jestem już za bramą szkoły, gdy zza rogu słyszę głos:
– Wiedziałem, że jednak nie jesteś taka odważna jaką chcesz udawać.-
machinalnie przystanęłam się. Odwróciłam się jeszcze mając nadzieję, że to
jakieś moje zwidy po dzisiejszych przeżyciach, ale nie. Bo zbliża się do mnie
nie kto inny jak Krzysiek Kamiński. I właśnie w momencie, gdy zastanawiam
się czy lepiej pobiec w lewo (choć kierunek mojego domu był po prawej
stronie) czy też przejść na czerwonym świetle on chwyta mnie za dłoń i
energicznie ciągnie w kierunku sali gimnastycznej. A ja jestem tak osłupiała, że
przez dobrych kilka metrów nie protestuje.
– Zwariowałeś? Czemu mnie znowu ciągniesz? Puść mnie!- krzyczałam
wyrywając się, ale biorąc pod uwagę fakt, że był ponad 20 cm ode mnie
wyższy i silniejszy nic to nie dało. Gdy znaleźliśmy się już w pomieszczeniu
zamknął starannie drzwi. A ja stałam bez ruchu w miejscu do którego mnie
przywlókł. Gdy odwrócił się w moją stronę zdejmując rękawiczki spytałam:-
Co znowu wymyśliłeś? Masz zamiar obciąć mi włosy, czy wytarzać w śniegu?
Jeśli to drugie to chyba musimy wyjść na zewnątrz- nie wiem jak w takich
okolicznościach zmusiłam się na ironię. Uśmiechnął się do mnie nadal nie
spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam się nieswojo. Gdy nie odpowiedział
dodałam:- Chyba nie przyszedłeś tu żeby się na mnie gapić, co? Jeśli myślisz,
że mnie przestraszysz...
– Gdzie chcesz iść na obiad?
– ...to srodze się zawie...co?- wreszcie dotarło do mnie jego pytanie. Czy ja mam
problemy ze słuchem czy on naprawdę...?- Gdzie chce iść na obiad? O co ci
znowu chodzi?- roześmiał się, a ja nadal stałam tam skonsternowana.
– No wiesz ja zazwyczaj jem w Kormoranie (była to restauracja zdecydowanie
przekraczająca moje finansowe możliwości). Pasuje ci?
– Co ma mi pasować? I co mnie obchodzi gdzie zazwyczaj jesz? Możesz mnie
już wypuścić?- spytałam, bo nadal blokował sobą drzwi.
– Nie musisz już udawać. Przejrzałem cię.
– O co ci chodzi? Co ty znowu kombinujesz?- westchnął tak jakby musiał
tłumaczyć rzecz najbardziej oczywistą.
– Zapraszam cię na obiad.- szerzej otworzyłam oczy.
– Co ty znowu kombinujesz?- powtórzyłam, bo nic nie przychodziło mi do
głowy. Byłam totalnie skołowana.
– Nic. Po prostu chce cię gdzieś zaprosić.
– Rozdwojenie jaźni masz czy co?- powiedziałam ironicznie i przez chwilę
obawiałam się, że znów się wścieknie. Ale on wyglądał na rozbawionego.
– Przyznaje, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale chyba możemy to pominąć, okej?
Bo teraz gdy przestałaś udawać że mnie nie znosić i wyznałaś swoje uczucia
ja też już nie muszę udawać i próbować zwrócić na siebie twoją uwagę. Bo
wiesz tak naprawdę do fajna z ciebie dziewczyna. Dlatego chciałem...
– Przestań już.- nakazałam mu gestem dłoni- To jakiś żart, tak? Chcesz mnie
wkręcić i ośmieszyć żebym przyznała, że ja jestem zakochana w- słowa: „w
tobie” jakoś nie chciały mi przejść przez gardło dlatego tylko wskazałam na
niego palcem - A ty wszystko nagrasz i cała szkoła będzie miała ze mnie ubaw,
co? Nie ma mowy.- zakończyłam próbując odsunąć go od drzwi. Ale on tylko
złapał mnie za ramiona opierając o ścianę i zbliżając twarz do mojej twarzy.
– Nie mam żadnego mikrofonu. Może i byłem dla ciebie trochę za ostry...- Mało
nie przeżyłam załamania nerwowego, a on mówi, ze był trochę za ostry? Cóż
za eufemizm!- … ale trudno mi było znieść, że tak mnie nie cierpisz gdy ja...-
nie dokończył, a gdy spojrzałam w jego twarz dojrzałam zakłopotanie. I wtedy
poczułam jakby mnie ktoś walnął ciężkim młotkiem w brzuch.
– Ty...ty tak na poważnie?- spytałam nagle onieśmielona jego bliskością. Bo co
innego gdy myślisz, że trzyma cię pod ścianą twój wróg a co innego chłopak,
który twierdzi, że jest w tobie zakochany.
– Tak. Więc może przestaniesz już się wściekać i kłamać i powiesz mi prawdę?
– Jaką pprawdę?- wyjąkałam. Nie potrafiłam odnaleźć się w tej sytuacji. Prawdę
mówiąc nie byłam specjalnie ładna: raczej obiektywnie mogłabym pokusić się
o stwierdzenie: przeciętna, dlatego chłopcy raczej się mną nie interesowali.
– No tą, którą wyznałaś w walentynce. Że mnie kochasz.
– Co? Ale ja...to znaczy ta walentynka...- plątałąm się- to nie ja ją wysłałam.-
zaśmiał się wyjmując z kieszeni znaną mi już czerwoną kopertę.
– Podpisałaś się. Co prawda tylko inicjały, ale...
– Pokaż mi- wyrwałam mu ją i zaczęłam czytać. Rzeczywiście, pod infantylną
rymowanką widniały litery A.M, jak Agnieszka Młynarczyk.- I to ja niby
miałam napisać?- może nie jestem ładna, ale głupia też nie.
– Przestań już udawać. Przecież powiedziałem ci co czuję. Teraz twoja kolej.
– Już mówiłam, że to nie ja pisałam. I jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ja
mogłabym...- pokręciłam głową i mało się nie roześmiałam gdy zdałam sobie
sprawę z absurdu jego podejrzeń- Nigdy niczego nie udawałam.
– O co co teraz chodzi?- wygląda na zdezorientowanego, że przez chwilę robi mi
się go żal. Ale tylko na chwilę, bo przypominam sobie wszystko co mnie
ostatnio przez niego spotkało.
– ,,Spalona żebraczka”, ,,idiotka”, ,,plebs”- zaczynam recytować jednym tchem
pogłębiając jego dezorientację i moją złość- co już nie pamiętasz wyzwisk
jakimi mnie obrzucałeś? Nie pamiętasz drwiących uśmiechów, wrogich
spojrzeń, tamtego auta?- wreszcie udało mi się uwolnić spod jego uścisku.-
Nastawiania innych przeciwko mnie, robienia ze mnie kozła ofiarnego i
obiektu bezkarnych żartów? Nie pamiętasz?!- nieznacznie podnoszę głos. I
choć to pytanie retorycznie czekam na jego odpowiedź, która nie nadchodzi.
Więc dalej kontynuuje- Czy choć raz byłeś dla mnie do tej pory miły? Czy
zrobiłeś coś poza tym, żeby mnie upokorzyć? No odpowiedz!- żądam.
– Nie, ale mówiłem ci, że...
– Nie?- przerywam mu ironicznym tonem.- Więc za co twoim zdaniem
miałabym się w tobie...zakochać?- ostatnie słowo wyrzucam z siebie jak
najgorszą obelgę. Z satysfakcją zauważam, że jego uśmiech gaśnie i robi się
coraz bardziej poważny.- Myślisz, że kim ty jesteś? Najprzystojniejszym,
najmądrzejszym i najbardziej czarującym facetem? Może i tak oceniają cię
niektórzy, ale dla mnie liczy się coś więcej niż zewnętrzna aparycja. Liczy się
szacunek, empatia, wrażliwość...
– Do cholery nie jestem jakimś diabłem!- krzyknął- Mam wygląd, ale oprócz
tego...
– Pieniądze- kończę za niego- i tym razem jego furia nie robi na mnie wrażenia.
Ani trochę nie jest mi go żal.- Naprawdę myślałeś, że ja dam się złapać na coś
takiego?
– Ty...więc po co te wszystkie uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, co? Widziałem
jak na mnie patrzysz- z chwilą gdy to mówi jego zachwiana pewność w moje
wydumane uczucie wzrasta.
– Jeżeli patrzyłam na ciebie, to tylko ze strachu. A uśmiechać się chyba mi nie
zabronisz, co? Twoje pieniądze nie mają aż takiej władzy.
– Przestań wciąż gadać o moich pieniądzach. Tak bardzo cię obchodzą?- znów
zbliża się do mnie, a ja próbuję się wyrwać. Ale on nie zwraca na to uwagi-
Więc może chcesz iść do Kormorana? Pewnie nie miałaś nawet okazji żeby
tam kiedykolwiek jeść.
– Przestań!- syczę- Nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść! Jesteś zadufanym w
sobie egoistą, który myśli, że pieniądze mogą wszystko. I nawet byłoby mi cię
trochę żal gdyby nie twoje zachowanie!
– Żal? Nie potrzebuję twojej litości!- nagle puszcza mnie tak, że potykam się i
nieomal przewracam, ale chwytam się czegoś do utrzymania równowagi co
okazuje się ręką Krzyśka. I w ten sposób oboje lądujemy na ziemi. Z tym, że
on właściwie leży na mnie.
– Złaś ze mnie- próbuję go odepchnąć, a on robi to samo by po chwili
znieruchomieć. Potem jakimś sposobem unieruchamia moje ręce i do tak
przygwożdżonej do ziemi mówi:
– No i co teraz, pani mądralo?- przełykam głośno ślinę, na co on tylko się
uśmiecha. Boże chyba nie zamierza mnie wykorzystać czy coś? Zaraz ganie się
za takie myślenie. Za dużo horrorów, myślę a na głos mówię:
– Złaś ze mnie jeśli nie chcesz żebym zamieniła się w trupa z braku powietrza.-
A może o to mu chodzi? Nie, jestem ostro stuknięta żeby tak myśleć. Po chwili
jego ciężar ciała znika, ale nadal nie mogę się podnieść. Wiercę się pod nim
zaciekle do chwili gdy uświadamiam sobie, że on się teraz dobrze bawi moim
kosztem. Dodatkowo osiągam tylko tyle, że bardziej się o niego
ocieram...Mimowolnie wzdragam się i nieruchomieje.
– Co już skończyłaś? Było to całkiem zabawne- ironizuje
– Mógłbyś ze mnie zejść?- zmieniam sposób ataku na łagodną perswazję.
– Hmmm, w sumie jest mi wygodnie.- śmieje się. Taktyka łagodnej perswazji
jest do niczego
– O co ci chodzi? Ty podła małpo!- wyzywam go tak wściekła, że dobrze dla
niego że unieruchomił mi ręce. Bo wydrapałabym mu oczy.
– Więc na czym to stanęliśmy? Aha chciałaś żebym cię podniósł?- kiwam głową,
ale zamiast tego czuję jak jego twarz zbliża się do mojej.
– Co ty robisz?- pytam głupio gdy jego usta dzieli od moich tylko kilka
centymetrów. Odwracam policzek- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć- i wtedy
gwałtownie mnie puszcza i podnosi. Tak że chwieję się przez kilka chwil.
– Spełniam twoje życzenie, a ty co myślałaś? Że zamierzam cię wykorzystać?-
roześmiał się. Ale nie jest to śmiech swobodny, radosny i lekki czyli taki jaki
słyszałam jeszcze kilkanaście minut temu. Ten jest cyniczny, wymuszony i
sztuczny, taki jakim kiedyś mnie częstował.- Dzięki tobie dzisiaj przejrzałem
na oczy i zorientowałem się, że jednak pomyliłem się w twojej ocenie. Chyba
zrobiło mi się żal takiej dzikuski jak ty i stąd moje zachowanie. Ale nie martw
się. Nie mam zamiaru się do ciebie zbliżać przez najbliższy miesiąc aż ty i
reszta spalonych żebraków wyniesiecie się od NAS. Poza tym, ktoś taki jak ty
nie pasowałby do mnie. Mam znacznie bardziej wyższe wymagania.
– No to świetnie- skomentowałam nie zamierzając dłużej znosić jego obelg. Na
co liczyłam? Że kiedy wypomnę mu jego wady to je dostrzeże i zwalczy?
Niedoczekanie.- Więc skoro doszliśmy do porozumienia to bądź tak dobry i z
łaski swojej odsuń się od drzwi. Chciałabym wrócić do domu.- Gdy robi to bez
słowa, ja wychodzę z hali. I dopiero gdy jestem na ulicy spostrzegam, że nie
mam drugiej rękawiczki.
Komentarze (7)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania