Poprzednie częściOpowieść o stworzeniu

Opowieść o miłości

Czerń i brak perspektyw na kolory nie przerażały mnie, a jedynie utwierdzały w przekonaniu, iż świat jest piękny. Lubiłem opowiadać o przygodzie życia, która właśnie się kończyła. Najczęściej rozmawiałem z dziećmi, dzisiaj zaś miałem nowego słuchacza i zabrałem go w długą, trudną, ale zarazem piękną opowieść. Czy również i on poczuje głębię, której nie sposób zobaczyć, miłość pozostającą z nami na zawsze? Po kilku banalnych zdaniach pozwoliłem mu zagościć w moim świecie.

 

– Spotkanie miłości życia jest czymś nieuchwytnym, co trzeba z całych sił pielęgnować, by być spełnionym. Rozumiesz? – spytałem i naprawdę chciałbym zobaczyć mojego rozmówcę. Niestety czas odebrał mi wzrok, ale to nie było ważne. Ważna była miłość.

– Tak, tylko to nie jest takie proste. – Usłyszałem chropowaty głos pielęgniarza i zaśmiałem się. Tak to nie jest proste.

– Zobaczyłem ją, jak czesała konia. – Uśmiechnąłem się do wspomnień. – Jakże lubiłem jeździć konno, czuć wiatr we włosach, wolność i radość, która gnała wraz ze mną.

Zamilkłem, czując jednak wzrok rozmówcy. Czekał na ciąg dalszy, nie wiem tylko, czy z litości do niewidomego staruszka, czy faktycznie był zainteresowany moją historią.

 

– Jednak to nie koń zwrócił moją uwagę. Ba, w ogóle go nie widziałem. – Zmarszczyłem brwi, o ile można było je bardziej zmarszczyć i kontynuowałem. – Promienie słońca padały wprost na moje oczy, a ja widziałem niedościgniony ideał piękna. Czułem, jak obejmuje mnie miłość i całkowicie się temu poddawałem. Ja, któremu miłość kojarzyła się z mięczakami. Kochałeś kiedyś? – Rzuciłem pytanie w mrok.

– Wciąż kocham – odpowiedział, ale w jego głosie nie wyczułem miłości.

– Wciąż mam ją przed oczami. Jej błękitne, iskrzące się oczy, rzucające mi wyzwanie, jej opromienioną słońcem postać. W niej było prawdziwe życie i szczęście. Tak poczułem, chociaż nie byłem romantykiem. A ona śmiała się do mnie i zachęcała do działania!

 

Już nie byłem w domu starców, ale wróciłem do przeszłości, bo w myślach wszystko jest możliwe.

– Lubisz konie? – Jej stosunkowo niski głos, zachęcał do działania.

Patrzyła na mnie, a jej oczy śmiały się . To był jak grom z jasnego nieba, a może Amor?

– Uwielbiam. Czekaj zaraz podejdę – odkrzyknąłem i co mnie zdziwiło najbardziej, nie miałem tremy. Zawsze, gdy podobała mi się dziewczyna, czerwieniłem się, jąkałem. Po prostu byłem nieswój. Teraz zaś było inaczej, tak jakbym znał ją całe życie. Ona zaś wydawała myśleć się tak samo.

– Pośpiesz się przystojniaku. Malwina mam na imię.

Ile bym dał, by jeszcze raz zobaczyć jej promienny uśmiech, usłyszeć jej głos. Dla niej życie było przygodą, której nie można było przespać smutnymi i ponurymi myślami.

– Idę, idę – powiedziałem, ale nie przyśpieszyłem kroku.

 

Była cudowna w swojej szarej, skromnej sukience. Promieniała i nie było to spowodowane słońcem, a jej wnętrzem rozjaśniającym świat. To patrzyłem na jej oczy, to wzrok nieco schodził w dół, gdzie był nieco odsłonięty dekolt. Oczy były niczym winda, która raz idzie w górę, raz w dół, nie mogąc się ostatecznie zdecydować, jaki układ jest najwłaściwszy. A ona po prostu śmiała się ze mnie. Czasem wydaje mi się, że ona wiedziała wszystko, a przynajmniej od pierwszego spojrzenia poznała mnie na wylot.

– Pomożesz mi wejść na konia? – zapytała, a ja po raz pierwszy ją dotknąłem.

Splotłem ręce, Malwina zaś położyła na nich stopę i wybiła się do góry. Nieco się zachwiała, a ja przytrzymałem ją za najwspanialszą na świecie krągłość i niemal odpłynąłem do nieba. Nie wiem, czy celowo się zachwiała. Pewnie tak, a może po prostu stworzyła mi okazję do działania, lub też chciała mieć pewność, że jej nigdy nie zapomnę? Nie wiem, w każdym bądź razie zatopiłem się w marzeniach o niej. Była cudowna i jedyna.

 

– To jest Klara. – Poklepała konia i wpatrywała się we mnie wyczekująco.

Ja zaś milczałem, bo nie chciałem popsuć chwili, pragnąłem, by trwała wiecznie i chciałem ją zatrzymać do końca mych dni. To się zresztą udało.

– Hej, chcę wiedzieć, jak się nazywa kawaler, który pomógł mi wsiąść na Klarę.

Znałem jej imię, imię jej konia, a ja się wciąż nie przedstawiłem. Poczułem się głupio i natychmiast naprawiłem błąd.

– Maciek – powiedziałem. – Mam na imię Maciek.

Nie wiem, czemu dwa razy powtórzyłem moje imię. Ale czy to było w tej chwili ważne?

– Możesz powtórzyć? – Wiedziałem, że ją to bawi. Ją bawiło całe życie.

– Po prostu Maciek. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu i dodałem najprostszy, ale zarazem najprawdziwszy komplement wypływający wprost z serca. – Pięknie wyglądasz.

 

Działanie jest często szybsze od rozumu i tak było właśnie w tym przypadku. Po raz pierwszy powiedziałem coś miłego kobiecie i cieszyłem się z tego!

– Skoro tak mówisz. – I dałbym sobie rękę uciąć, że moje słowa przypadły jej do gustu. – To może chcesz mnie zaprosić na spacer? Oczywiście jak wrócę z przejażdżki.

– Jasne, że tak.

Przy niej czułem się wolny i reagowałem spontanicznie. Tylko przy niej. W tamtym czasach taka propozycja uważana byłaby za niestosowną, że kobieta zaprasza mężczyznę, ja zaś nic złego w tym nie widziałem.

– Wrócę za godzinę. – I pogalopowała goniona przez wiatr w kierunku wolności.

 

Pierwsze spotkanie i pierwsza tęsknota. Godzina wydawała się wiecznością, mającą jednak swój kres. To była też moja ostatnia zmarnowana godzina. To od niej nauczyłem się, by żyć każdą chwilą. Szanować każdą sekundę i maksymalnie ją wykorzystać. Nie bać się szczęścia, brać go tyle ile zdołamy unieść i dzielić się nim ze wszystkimi. Taka właśnie była ona, rozdająca swoją radość każdej napotkanej istocie.

 

Później był banał trwający tylko parę chwil. W tamtych czasach jedynie mogliśmy sobie pozwolić na nieśmiałe pocałunki i dotykanie swych dłoni. Dla mnie było to jednak wszystko i dawało niezapomnianą radość. To był miesiąc miodowy, który przeżyliśmy pełnią życia. Przy niej traciłem poczucie czasu, rzecz najwspanialsza, jaka się może przytrafić. W zamian otworzyłem się na dobro. A później zdarzył się wypadek.

 

Wiem tylko tyle, że spadła z konia. Malwina także nic więcej nie zapamiętała. Była późna zima, ranki witały nas oszronioną trawą i właśnie w takim dniu dopadło ją nieszczęście. Tak przynajmniej to odbierałem.

 

Jak ją znaleziono, to mówiono, że wokół słychać było wycie watahy wilków. Twierdzono, że jeszcze chwila, a byłoby po niej. Parę strzałów w powietrze przegoniło drapieżniki. Jakże ja byłem tym ludziom wdzięczny za pomoc. Do dzisiaj jestem. Co do jednego nie mieli jednak racji. Wilki nie były dla niej niebezpieczne, ale wręcz ją obroniły. Leżała na ziemi nie mogąc się ruszyć, zimno powodowało u niej drgawki i gdyby nie dzikie stworzenia, nie przeżyłaby nocy. Stał się cud i wilki stworzyły żywy, ciepły koc, chroniący ją przed dojmującym zimnem. Uchroniły ją przed śmiercią, może dlatego, że wyczuły w niej tylko i wyłącznie dobro?

 

Tak, Malwina kochała wszystko, a świat odwdzięczał się jej za to. Nie było na świecie osoby, która kochałaby bardziej. Zazwyczaj ludzie, gdy świat jest dla nich łaskawy, gdy wszystko wokół nich sprzyja, potrafią się uśmiechać, cieszyć chwilą i doceniać życie. Nie wszyscy oczywiście, ale większość. Ona była inna, jaśniała zawsze, niezależnie od okoliczności. Nie szła drogą utartych schematów, a sama tworzyła świat. Była szczęściem zesłanym na ziemię, tylko po to by inni także poczuli radość. Szczęście, którego i ja byłem udziałem.

 

Siedziałem przy niej w szpitalu i z niecierpliwością czekałem na lekarza. To był najtrudniejszy dzień w moim życiu, rozjaśniany jednak przez beztroskę, a może niekończące się szczęście mojej ukochanej. W końcu pojawił się lekarz, by przerwać naszą sielankę. Wiedziałem, że Malwina nie czuje nóg i istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy już nie będzie chodzić. Lekarz miał to tylko potwierdzić, spychając nasze życie do piekła.

 

– Ma pani uszkodzony kręgosłup. Nigdy nie będzie pani mogła chodzić.

 

Do dzisiaj słyszę oschły głos lekarza, który tak bardzo kontrastował z reakcją Malwiny. Spodziewałem się płaczu, obwiniania świata, czułem że szczęście nas opuściło. Ba, byłem tego pewien. Po prostu nie wierzyłem w moją ukochaną. Byłem przekonany, że widzi w moich oczach przerażenie i litość. Jakże ona nienawidziła tych uczuć, które miały jej towarzyszyć do końca dni!

 

– Słyszysz Maciek. Nie będę mogła chodzić. Będziesz musiał mnie częściej nosić na rękach. – Zaśmiała się, a ja poczułem, że wszystko będzie dobrze.

 

W jej oczach nie było strachu, a oczekiwanie na kolejną przygodę. Ona zawsze taka była. Za to z całych sił ją kochałem. Nigdy nie zrezygnowała z jazdy konnej, tylko teraz potrzebowała pomocnika, by ją usadowił na rumaku. Zawsze jeździliśmy razem, delektując się wolnością i szczęściem. Uwielbiała, jak biegłem, pchając jej wózek inwalidzki. Rozpościerała wtedy ręce i śmiała się. Kochała życie, mimo że nie mogła innym go dać. Nie mieliśmy własnych dzieci, a ona mogła być najszczęśliwszą matką. I była! Adoptowaliśmy trójkę najwspanialszych istot, tworząc chyba najweselszą i najszczęśliwszą rodzinę na świecie.

 

To były piękne lata, ale z Malwiną nie mogło być inaczej. Miała olbrzymią siłę ducha, jedynie ciało nie nadążało za nią. Po czterdziestu latach bycia razem zaczęły się coraz poważniejsze problemy ze zdrowiem. Powoli uciekała z tego świata, wciąż dając z siebie wszystko. To ona przygotowała mnie do życia bez niej, a nie ja do jej przejścia na drugą stronę. W końcu umarła, tak jak żyła otoczona przez naszą czwórkę. Z każdym z naszych dzieci pożegnała się, by na końcu przyszedł czas i na mnie.

 

– Widzisz Maciuś. – Tak zawsze do mnie mówiła. – Już czas na mnie, tam też na mnie czekają.

 

To były jej ostatnie słowa. Oczy wyblakły, uśmiech zastygł, a jej dusza wzniosła się do prawdziwej, niczym nieograniczonej wolności. Przez czterdzieści lat żyłem z aniołem i wkrótce ponownie się z nią spotkam.

 

Zakończyłem opowieść i zwróciłem się do pielęgniarza.

 

– Teraz wiesz już, czym jest miłość?

 

– Tak, teraz już wiem.

 

Jeszcze długo siedział przy moim łóżku. Może to ja jestem dla niego aniołem, który wyciągnął go z mroku?

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Anonim 20.12.2020
    Podoba mi się. Napisane prosto, ale z tym czymś.
    Są ludzie, którzy nawet w tragedii się uśmiechają. Sam tez doświadczyłem stanu, w którym gdy byłem bardzo smutny, czułem sie szczęśliwy.
    Zapamiętam ten tekst.
    Było kilka literówek, kilka innych błędów, ale to drobiazgi.

    Pozdrawiam
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    Dzięki za miłe słowa. Tekst napisany dzisiaj, więc mogłem co nieco przegapić.
  • Anonim 20.12.2020
    Józef Kemilk
    polecam odsłuchiwać swoje teksty na syntezatorze nowy, wtedy wyłapujesz o wiele więcej błędów, szczególnie literówek.
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    Antoni Grycuk Troszkę skorygowałem. Masz rację, odsłuchanie wiele daje.
    Dzięki
  • laura123 20.12.2020
    Nieczęsto zdarza mi się płakać, gdy coś czytam... jednak zdarzają się takie opowiadania. Tutaj drugi już raz...

    Nie napiszę dużo, bo po prostu nie mogę. Jedynie, że to piękny tekst.
    Zistawiam 5
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    Dzięki za tak miłe słowa. Czasami muszę napisać i to jest silniejsze ode mnie. Tak było z tym opowiadaniem.
  • laura123 20.12.2020
    Powiem Ci, że mężczyźni piekniej piszą o miłości od kobiet. Zdecydowanie.
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    laura123 dzięki
  • Akwadar 20.12.2020
    Zagrałeś...
    Wyrazy uznania.
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    Dzięki.
  • Narrator 20.12.2020
    Ach, panie Józefie, nie podejrzewałem, że taki urwis z pana!

    Temat wdzięczny, jednocześnie niebezpieczny. „Kobieta to najpiękniejsze zjawisko dane poznać mężczyźnie” — ta myśl przebija z opowiadania.

    Zmieniłbym
    „Oczy były niczym winda”
    na
    „Oczy były niczym zwodzony most”
    ze względu na przymiotnik „zwodzony”, który pasuje do oczu, szczególnie jeśli chodzi o kobietę.

    Również wyrzuciłbym pupę, pupcię. Zastąpiłbym czymś ogólnikowym, żeby trzymać czytelnika w domyśle. Układ domyślny jest czasem najbardziej efektowny. Poza tym atmosfera opowiadania bardziej się kojarzy z miłością platoniczną, aniżeli czymś bezecnym.

    Wprawdzie się nie popłakałem, ale wzruszyłem (co nie zdarza mi się często), zwłaszcza od tego upadku z konia. Znakomita historia. Je vous donne cinq étoiles.
  • Józef Kemilk 20.12.2020
    Dzięki serdeczne. Każda uwaga jest dla mnie cenna. Jutro spróbuję nieco zmienić. Szczerze, nie mam pomysłu na "pupcię" ?
  • Narrator 20.12.2020
    Józef Kemilk Na przykład coś w stylu „pomagając wsiąść na konia czuł bliskość jej ciała”. Oczywiście, trzeba byłoby przerobić istniejący układ zdań. Dlatego to tylko sugestia. Ilekroć widzę gotowy tekst, zawsze korci mnie, żeby coś zmienić. Jeśli uważasz, że jest dobrze, nie zmieniaj. Nic gorszego jak bezkrytycznie wklejać cudze pomysły. W każdym razie, fajnie było debatować na taki wdzięczny temat (pupci) :).
  • Józef Kemilk 21.12.2020
    Narrator dzięki za rady?
  • Jerzy 21.12.2020
    Gratuluję fantazji i żarliwego opisu, oczywiście "pupcię" pominąć. Proponowałbym rozbudowanie wątku z wilkami. Nie dość, że niebiańska ta Malwinka, to jeszcze cudownie ocalona. Szkoda tylko, że już w ciemnym grobie leży.
  • Józef Kemilk 21.12.2020
    Dzięki za miłe słowa. Postaram się coś zmienić.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania