Poprzednie częściOpowieść o stworzeniu

Opowieść o szaleństwie

Siedziałem przed biurkiem i odpisywałem klientowi na jego kretyńską skargę. Każde kolejne słowo łączyło się z niepokojącym odgłosem spadającej kropli. W głowie huczało, a mi coraz trudniej było się skupić na budowaniu zdań, które rozjeżdżały się, tworząc niekończący się bełkot.

 

– Stary, ty krwawisz. – Wojtek szarpnął za moje ramię i szepnął konspiracyjnie. – Dzisiaj są andrzejki, a więc idealny moment na wróżby.

 

Wyczułem w jego głosie rodzące się szaleństwo, ale i ze mną coś było nie tak. Na blacie biurka jawiła się plamista czerwień, wypływająca wprost z mojego wnętrza. Gęsta krwista plama ostrzegała przed nieuchwytnym zagrożeniem, którego wciąż nie mogłem pojąć.

 

– Magda możesz na chwilkę podejść. – Podekscytowany Wojtek zwrócił się do koleżanki. – Może powróżysz ze świeżutkiej krwi?

– Co ty gadasz? – Zaskoczony spojrzałem na rozbiegane oczy Wojtka, by chwilę potem mój wzrok zastygł na Magdzie.

– Będą najprawdziwsze i najlepsze. – Magda wstała i kołyszącym się krokiem podeszła do mnie. – Piękna plama, a jakie kształty. – Zachwycona wpatrywała się w nią. – Istne szaleństwo. – Dodała.

 

Aromat perfum podrażniał nozdrza, ja zaś patrzyłem zafascynowany na jej przemianę. Jej gorący oddech muskał moje policzki, ona zaś wyczuwając rodzące się we mnie napięcie, nachylała się, odsłaniając dwie wspaniałe krągłości. Czułem przejmującą potrzebę potwierdzenia męskości, wzięcia jej tu i teraz. Chciałem chwycić ją, rzucić na biurko i poddać się pożądaniu.

 

– Wywróż Magdo przeklęty świat, jaki wciąż jest w nas.

 

Nienaturalny głos Wojtka zrzucił mnie na ziemię. Spojrzałem na niego i zaniemówiłem. Blada cera i wyszczerzone w sztucznym uśmiechu zęby, zmieniły go w zniewoloną kukłę, wykonującą czyjeś rozkazy. Stał się obcym tworem podrzuconym przez nieznane byty. Szukając oparcia dla rozchwianych zmysłów, odwróciłem zmrok w kierunku Magdy. Również i ona zatraciła naturalność, zastępując ją plastikową sztucznością.

 

– Pewnie myślałeś, że to bezkształtna plama krwi – szeptała do mojego ucha, ważąc każde słowo. – Przed chwilą myślałeś o mnie. – Zamilkła, a ja poczułem otaczający nas chłód.

– Powiesz, co się tutaj dzieje? – spytałem, mając nadzieję na powrót do normalności. Ona zaś jakby nie słyszała pytania, a realizowała wcześniej zakrojony plan.

– Ta plama, to twoje przeznaczenie. Widzisz tę czerń w samiuteńkim środeczku – I zaczęła chichotać, śmiechem histerycznym i szalonym. – Widzisz czerń? – Jej głos stał się suchy i ostry jak brzytwa. – Ta czerń, to ty!

 

Wzdrygnąłem się, nie mogąc oderwać wzroku od czarnego punktu, wokół którego coraz szybciej krążyła krew. Wraz z nią pojawiły się zawroty głowy, tańczące w takt płynącej czerwieni, a wokół brzmiała niepokojąca muzyka. I nagle wszystko ustało.

 

– Jesteś bardzo, bardzo blisko. – Głos Magdy ponownie przeszedł w szept. – Zobacz, jak krew spływa na podłogę. Widzisz to? Widzisz? – mówiła coraz bardziej podniecona. – Kap, Kap. Słyszysz?

Patrzyłem, jak plama ukształtowała się w czerwoną rzekę, spływającą na posadzkę. Usłyszałem odgłos spadającej kropli, a moje ciało przeszedł dreszcz. Gdy kolejna kropla rozbiła się o podłogę, poczułem nieprzyjemne mrowienie. Obserwowałem wolno spadające krwawe łzy i drżałem z przerażenia. Moje czoło zrosił pot, który mieszał się z drobinkami krwi.

– Łączysz, co zostało rozłączone. – Tym razem Magda już nie szeptała, a mówiła nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Stajemy się wolni – dodała, a ja coraz trudniej łapałem oddech. – Wolność! – krzyknęła i zaczęła tańczyć, równocześnie zdejmując niebieską bluzkę, która jak w zwolnionym tempie płynęła w powietrzu, by ostatecznie wylądować na moim monitorze.

 

Nie minęła chwila, a pozbyła się butów oraz spodni, by wkrótce i bielizna znalazła miejsce na podłodze. Obserwowałem psychodeliczny taniec, striptiz, który nie miał nic wspólnego z seksualnością. Magda już mnie nie pociągała, a odstraszała otchłanią. Nie wszystkich jednak. Wojtek nucił nieznane mi nuty, delikatnie kiwał głową i także zrzucał z siebie ubrania. Nadzy wyginali się w niemożliwych pozach i nieraz przystawali w bezruchu, by ponownie rozpocząć toczący nimi obłęd. Krew wymieszana ze strachem, zaczęła tworzyć czerwoną mgiełkę, osadzającą się na ciałach przyjaciół. Skropieni krwią, zatracili kontakt z rzeczywistością, zachęcając do porzucenia normalności.

 

– Zło jest w tobie Piotrze. – Jej słowa cięły niczym sztylet. – Dołącz, a spotkasz wieczność.

Nierealność zalewała myśli, nie pozwalając na ucieczkę. Promienie słońca podświetlając krwistą mgiełkę, prowadziły do paranoi. Czas zaś wariował, raz przyspieszając, innym razem wlekąc się niemiłosiernie.

– Dołącz do nas. – Słowa wypływały z ust Magdy, ale to nie były jej słowa.

– Dołącz. – Również i Wojtek zachęcał do sztuczności.

 

Patrzyłem na zamykające się oczy Magdy, jak kręci się wokół własnej osi, a dookoła niej podąża Wojtek. Stali się całym moim światem, unurzanym w nieskończonej fiksacji. Wokół ich ciał widziałem setki nitek, prowadzonych przez nieznaną siłę. Chciałem się wydostać, jednak ciało nie było wstanie wykonać nawet najprostszych czynności. Stałem się widzem, niemającym prawa kwestionować genialności reżysera.

 

– Pracuj! – krzyknął Wojtek i nagle zapadła głucha cisza.

– Pieprz mnie – stanowczo powiedziała Magda i zaczęła się wić wokół Wojtka.

 

Z ich oczu biła bezgraniczna pustka. Niespodziewanie pojawiła się psychodeliczna muzyka, porywając przyjaciół do irracjonalnych pląsów. Nagle zatrzymali się w połowie wykonywanego ruchu, by chwilę potem ruszyć z powrotem, jakby byli w filmie odtwarzanym od tyłu.

 

– Pieprz mnie – Tym razem głos Magdy był beznamiętny i nieprzyjemny.

 

Ileż to razy marzyłem, by powoli, krok po kroku poznawać jej ciało i zatopić się w jej blasku, pięknie, które każdego dnia zostawiało ślad w myślach, by w końcu zbudować z nich ideał kobiety. Jakże pragnąłem jej dotyku, pobudzającego zmysły i zachęcającego do oddania całego siebie, by podzielić się sobą i zasnąć przy niej. Malowane obrazy nieraz wydawały się rzeczywistością, a sny podrzucane przez podświadomość, budowały i ugruntowały nieistniejący związek.

 

– Kurwa pracuj! Masz terminy! – Krzyknął Wojtek i spojrzał na mnie nieprzeniknioną pustką.

 

Zapadła nieprzyjemna cisza, a ja czułem, że to nie są już moi przyjaciele, a martwe ciała kierowane przez nieznane byty. Ze zdziwieniem zauważyłem, że ponownie mogę się ruszać. Usłyszałem skrzypienie fotelu, z którego się podniosłem i odgłos kroków. Moich kroków. Podszedłem do Magdy i ją dotknąłem. Pod palcami wyczułem martwe zwierzę, miesiącami wiszące w chłodni, a nie koleżankę, w której się podkochiwałem. Wzdrygałem się, czując, że jestem w objęciach pustki.

 

– Pieprz mnie. – Usłyszałem martwy szept. – Zawsze tego chciałeś. – Na jej twarzy pojawił się nienaturalny uśmiech.

 

Sztuczność niszczyła wyobrażenia i ideał stał się przekleństwem. Czułem obrzydzenie do tej obcej kobiety, która nie była już Magdą ze snów. To była kukła ukazująca najgorsze cechy. Tylko kogo, jej?

 

– Dołącz do nas.

 

To Wojtek wydał z siebie skrzeczące dźwięki. Chwilę później ponownie tańczyli w zatraceniu, nie umiejąc wyrwać się z ułudy, wciąż wydobywając z siebie nieznośne chichoty. Dwa manekiny czekały na mnie, puszczając porozumiewawcze oczka i machając rękami.

 

– Nie jesteś sam. Poddaj się i dołącz do nas. – Dławiąca słodkość wypływała z dawnej Magdy, powodując paniczny lęk.

 

W końcu przyszło otrzeźwienie i korzystając z okienka rzeczywistości, wybiegłem z pokoju. Chwilę potem byłem już na schodach i zbiegałem w dół. Byle dalej od nieznanego, byle uwolnić się od szaleństwa. Z oddali wciąż dochodziły coraz mniej wyraźne nawoływania dawnych przyjaciół.

 

– Dołącz do nas.

 

Słyszałem i nie zatrzymywałem się. Poczułem wolność i gnałem przed

siebie, zatapiając się w ciemności. Im byłem niżej, tym mrok był gęstszy, aż w końcu nie pozwolił na szybką ucieczkę. Parłem do przodu, trzymając się poręczy, a wokół nie widziałem już prawie niczego. W końcu tylko barierka pozwalała iść we właściwym kierunku. Ostrożnie stąpałem po niewidzialnych schodach, przesuwając ręce po poręczy. Mrok stał się nieprzeniknioną czernią, a ja uparcie schodziłem, modląc się o zbawienie. I nagle jedyne oparcie, na którym zbudowałem nadzieję, skończyło się. Nie było balustrady prowadzącej do wolności. Rozpacz wkradała się w serce i podpowiadała niechciane scenariusze. Stałem, szukając nadziei, oparcia, które utraciłem.

 

Blask, który równie dobrze mógł być ułudą, pojawił się w nieokreślonej odległości. Teraz to on stawał się zalążkiem nadziei, do której zmierzałem. On musiał coś znaczyć, w końcu nic nie dzieje się bez powodu. Byłem w nieprzyjaznej, nieznanej rzeczywistości, ale musiałem z niej znaleźć wyjście. Ostrożnie stawiałem stopy, które raz za razem trafiały na kolejny schodek. Światło stawało się wyraźniejsze, wskrzeszając umierającą nadzieję, zakłócaną jedynie przez niewyraźny głos Magdy.

 

– Czekam na ciebie. Cieplutka i wilgotna. Wciąż czekam.

 

A w głowie pojawiały się jej dwa obrazy, ten wyidealizowany i ten, od którego z całych sił uciekałem. Nie miałem ochoty na powrót, a ratunek stawał się coraz pewniejszy. Już nie było schodów, a gładka tafla, której pokonanie nie mogło być trudne.

 

– Umarłem?

 

Wypowiedziałem na głos pytanie, które wypłynęło z ust bez świadomego udziału. Poczułem irracjonalny lęk, spowodowany niechcianą tezą. Może najlepszym wyjściem było poddanie się i oczekiwanie na nieuniknione. Zatrzymałem się, stojąc na wydawałoby się twardej nawierzchni, a ona zaczęła się zapadać. Tafla ożyła, przypominając kleistą smołę, do której nieopatrznie wpadłem. Obejmowała mnie nieznoszącym sprzeciwu uciskiem, od którego nie było ucieczki. Każda próba wyrwania się z niej powodowała, że zanurzałem się coraz to głębiej.

 

Zapadałem się, a w głowie pojawiła się niepokojąca myśl. A jeżeli miałem iść w kierunku światła? Jeśli to była jedyna szansa? Chciałem się wyrwać, uciec od coraz mocniej trzymającej mnie smolistej cieczy. Im gwałtowniej się szamotałem, tym głębiej zatapiałem się w czerni, a każdy ruch przyśpieszał koniec. W oczach pojawiły się łzy, a nadzieja topiła się wraz ze mną. Patrzyłem na światło, które zdawało się przybliżać. Zamarłem, gdyż tylko w ten sposób mogłem utrzymać się na powierzchni. Niestety raz uaktywniona masa, nie zatrzymała się wraz ze mną. Pojawiały się bąble wypełnione powietrzem i pękały, a ja powoli osuwałem się. Kołyszące się światło było coraz bliżej, niestety już tylko moja głowa była ponad taflą. Zacząłem mieć olbrzymie problemy z oddychaniem, gdyż kleista ciecz, przywierając do ciała, uniemożliwiała ruch klatki piersiowej. Powoli tonąłem, błagając o ratunek, a światło było tuż, tuż.

 

Walka o każdą sekundę stawała się coraz trudniejsza. Czarna maź zaczęła wlewać się do ust, mimo iż zaciskałem je z całych sił. Wpadała do gardła i wypełniała wnętrze, a ja wciąż żyłem nadzieją. Światło nie było ułudą, ale promieniem oślepiającym oczy. Czułem jego siłę i możliwości, których nie rozumiałem, ale święcie w nie wierzyłem. Boże, jakże chciałem otrzymać szansę życia, którego nigdy nie doceniałem, bo przecież to była oczywistość. Byłem sprawny, dosyć inteligentny, z miarę normalnym życiem. Czy "byłem" będzie moim przeznaczeniem i tak o mnie będą myśleli bliscy i znajomi? Nie umiałem złapać oddechu, ból rozrywał klatkę piersiową, a głowa niemal pękała, błagając o odrobinę tlenu.

 

Na progu końca, męka nie do opisania przypominała, że jestem. Otoczony przez smołowatą substancję, oślepiony przez promienie światła, trwałem w bezruchu i ten bezruch udzielił się otoczeniu. Przestałem opadać w dół wciąż oślepiony przez blask. Niestety ból nie malał i raczej nie miałem szansy na odrobinę powietrza. Czułem się zawieszony w niekończącym się cierpieniu i już nawet nie miałem siły na walkę. Błagałem i modliłem się, by w końcu zostać uwolnionym od cierpienia. Obiecałbym wszystko, było jednak na to za późno. Pozostały mi jedynie oczy oślepione przez kłujący blask.

 

Czerń i biel igrały ze zmysłami, bawiąc się nimi jak nowo kupioną zabawką. Światło nie było lepsze od czerni. Wdzierało się do świadomości, drażniąc niemal każdy neuron, rzucając mnie tym samym na pastwę szaleństwa. Trwałem w matni, od której nie było ucieczki. Uciskająca czerń przywierała do mnie już nie tylko na zewnątrz, ale wypełniła także całe ciało. Czułem jego ciężar i siłę. Cierpienie to było jedyne, czego byłem świadomy. Stałem się nieskończoną udręką porzuconą przez Boga.

Zamknąłem oczy, czekając na koniec. W zamian poczułem, jak moje powieki brutalnie zostały otwarte, a w oczy wbił się blask. Wytężyłem wszystkie mięśnie i po raz ostatni spróbowałem się uwolnić. Uścisk niespodziewanie zelżał.

 

– Aleś się najarał stary. – Usłyszałem znajomy głos. – Ja pierdolę, nigdy więcej nie bierz kwasu.

– Żyję? – Z krtani wydobył się mój głos.

– Żyjesz debilu. Kurwa, w sześciu musieliśmy cię trzymać, byś nie rozpierdolił całego domu. Ale jazda.

 

Usłyszałem rechotanie kolegów i niepokój momentalnie zniknął. To był jedynie odlot, po zażyciu zbyt dużej dawki narkotyków. Poczułem tak długo oczekiwaną ulgę i radość. To wszystko było co prawda koszmarnym, ale jednak nieprawdziwym doznaniem. Uspokojony przetarłem nos wewnętrzną częścią dłoni i poczułem krew z niego spływającą. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem moich kolegów, do których niemal niezauważalnie zostały przymocowane nitki. Oni zaś rechotali i patrzyli się na mnie pustymi oczodołami.

Następne częściOpowieść o przemijaniu

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Anonim 24.12.2020
    Niezły tekst. Jest klimat, jest odlot. Ale...

    krzyknęła i zaczęła tańczyć, równocześnie rozbierając niebieską bluzkę, która jak w zwolnionym tempie płynęła -- zdejmując bluzkę (rozbierać to można siebie lub kogoś)

    Oboje mieli otwarte oczy, z których biła bezgraniczna pustka. -- Skoro w tym wypadku ich otwarte oczy to stan normalny, co wynika z wcześniejszego tekstu, to nie pisz, że mieli otwarte oczy, bo to oczywistość.

    Im gwałtowniej się szamotałem, tym głębiej zatapiałem się w czerni, a każdy ruch przyśpieszał koniec. -- przyspieszał czas do końca albo zbliżał do końca.

    Otoczony przez smołowatą substancję, oślepiony przez promienie światła, trwałem w bezruchu i ten bezruch udzielił się otoczeniu. -- To przykład zdania, jakich masz pod koniec całą masę. To próba stworzenia klimatu za pomocą samych słów. Tymczasem klimat powinno się tworzyć za pomocą obrazów, czy wydarzeń. W Twoim przypadku pod koniec tekst jest bardzo przegadany.

    Pozdrawiam
  • Józef Kemilk 25.12.2020
    Dzięki Antoni za komentarz i rady. Całkiem możliwe, że zbytnio wyciągnąłem koniec, może kiedyś nieco skrócę.
    Co do tego zwrotu "a każdy ruch przyśpieszał koniec." nie jestem przekonany, że to jest źle. Koniec w tym przypadku jest śmiercią. Resztę nieco skorygowałem.
    Pozdrawiam
  • Anonim 25.12.2020
    Józef Kemilk
    koniec to jest "punkt". A punktu nie można przyspieszyć, można przyspieszyć drogę do niego.
  • Anonim 25.12.2020
    Można przyspieszyć nadejście końca.
  • Józef Kemilk 25.12.2020
    Antoni Grycuk U nas się tak mówi, np. Kolejny papieros przyśpieszył śmierć. Wydaje mi się to naturalne.
  • Anonim 25.12.2020
    Józef Kemilk
    może i masz rację. Bo ja to chciałem w pełni logicznie.
  • Józef Kemilk 25.12.2020
    Antoni Grycuk Po prostu sam nie wiem. Pewnie mam jakieś naleciałości regionalne?
  • Dobrze napisane i ciekawe opowiadanie. Finał fajny, chociaż trochę sztampowy. Pozdrawiam i życzę wesołych świat. 4
  • Józef Kemilk 25.12.2020
    Dzięki Marku, Koniec sztampowy, bo tak mi się kojarzą horrory, że na końcu tak naprawdę nie wygraliśmy ze złem, tylko ono wciąż jest.
    Z okazji świąt także ci życzę wszystkiego najlepszego.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania