Palacze traw - część 3
Po chwili ogień rozgorzał na dobre. Nie palił się on jednak jak zwyczajny ziemski odpowiednik, a zaczął rozchodzić koliście i nas otaczać niczym wilcza wataha.
- No pięknie. Coś ty narobił? – zbeształem Chucka.
- No, trochę chyba przesadziłem.
- Jak się teraz stąd wydostaniemy?
- Spoko. Ten ogień nie parzy. Zobacz… Ouuaaaa! Kurrrr….
Chuck po zbliżeniu się do płomieni, szybko odskoczył. Fragment koszuli zajął mu się ogniem, ale szybko go zgasił, w przeciwieństwie do pożaru, który trawił okolicę.
- No co? Tylko lekko łaskotało, a nie lubię gilgotania.
- A te bąble na ręce?
- Miałem je od urodzenia.
Ogień tymczasem wyraźnie zmienił kształt, podzielił się na kilka mniejszych płonących fragmentów, aż w końcu każdy z nich uformował się w coś na podobieństwo ludzkiego osobnika. Otoczyła nas grupa ognistych postaci.
- Czy to aby nie moment, kiedy powinniśmy się ocknąć? – zapytałem z nadzieją, że Chuck ma plan B.
- Wyglądają mi na tubylców. Dogadamy się.
Wtedy jedna z postaci wydała z siebie dźwięki podobne do skwierczenia mięsa opiekanego nad ogniem.
- To ich prymitywna mowa – dodał Chuck.
- I co takiego powiedzieli?
- Że nasz gwałcony przez demony kolega ma farta. W przeciwieństwie do nas.
- A skąd ty tak dobrze znasz ich mowę?
- Nie znam. Czytam z ruchu warg. Teraz mówią, że mamy iść przed siebie, jeśli nie chcemy spłonąć.
Płonące osobniki utworzyły szpaler i nie mieliśmy nic do gadania, gdyż po chwili ociągania się poczułem okropne gorąco na plecach i agresorzy zaczęli napierać. Jedynym wyjściem było dostosowanie się i ruszenie tam, gdzie wskazywali.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania