Poprzednie częściPięćset siedemdziesiąt - (1)

Pięćset siedemdziesiąt - (3)

96’

 

Facet był ubrany w jakieś stare, cerowane łachmany. Niedogolona twarz wyglądała żałośnie i wołała o politowanie, choć Ellen od początku podskórnie bała się jego dziwnego spojrzenia.

– Dzień dobry, chyba się zgubiliśmy. Jedziemy do granicy stanu, czy to dobra droga? Bo chyba nie ma jej na oficjalnych mapach

Mężczyzna przeniósł wzrok z Ellen na Johna. Małe, wyblakłe oczka przesunęły się w głębokich oczodołach jak dwie szklane kulki.

– Do granicy – powtórzył i ponownie skierował wzrok na kobietę, a po krótkiej chwili, wyraźnie zniechęcony, zaczął na nowo gapić się w las.

– Aha, zrobiliśmy sobie taką małą wycieczkę, wie pan, niezobowiązujący wypad poza miasto – wtrąciła Ellen, chcąc przełamać dziwną barierę niepokoju.

– Za miasto – powiedział nieznajomy, nie odrywając wzroku od leśnej głuszy.

John spojrzał na Ellen pytającym wzrokiem. Kobieta poczuła pewną satysfakcję, udając, że nie wie, o co chodzi. Niech sobie radzi, pomyślała. Najpierw gra buca, a potem oczekuje pomocy. Nie dała poznać, że chodzi o zemstę. Udała głupią.

– Pomoże nam pan? Tej drogi nie ma na mapie.

– Na mapie, droga, szkoła… szkoła… szkoła.

– Uznam to za odpowiedź przeczącą – powiedział John i ze zrezygnowaniem na twarzy odpalił auto.

Odjechali powoli, patrząc w boczne lusterka na nieznajomego. Ciągle patrzył się w las, opierając dłonie na siodełku roweru – starego, w wielu miejscach zardzewiałego.

– To jakiś wariat – stwierdził John.

– Może jest po prostu samotny.

– Tak, samotny i pierdolnięty, to chciałaś powiedzieć. Nie mów, że nie. Nie lubisz wariatów przecież.

Ellen miała na końcu języka, że właśnie obok jednego siedzi i udaje się z nim na „wesołą” wyprawę w nieznane, ale przełknęła złe emocje i po prostu kiwnęła potakująco głową.

– Teraz na pewno się zgubimy – powiedział po dłuższej pauzie. – Ciągle tylko las i las.

– Jedź przed siebie, droga musi się gdzieś kończyć.

John, tym razem wyraźnie dając po sobie poznać irytację, spojrzał na Ellen.

– Dziękuję ci. Nie wiedziałem, że tak dobrze się znasz na nawigowaniu.

Kobieta puściła mimo uszu tę uwagę. Odwróciła głowę i skupiła wzrok na mijanych drzewach – były niepokojące, otaczały ich ze wszystkich stron, ale wolała je niż twarz Johna.

 

                                                                ***

 

05’

 

Ruch był mizerny. Na sto siódemce kręciło się trochę tutejszego badziewia, ale auto jechały mozolnie, jakby kierowane przez podstarzałych członków klubu emeryta. Minęli pierwszą od ostatniego postoju stację benzynową i przydrożny warsztat, lekko zapuszczony, ale działający. Mike milcząco obserwował drogę, a Stephen z wyraźnym niezadowoleniem musiał chłonąć krajobraz lasu i licznych nieużytków, pośród których jednak nie było żadnych ruder, opuszczonych gospodarstw, ani starych, zamkniętych barów. Po prostu las. Od pewnego momentu bardzo gęsty, wręcz przytłaczający.

Mike zjechał na pobocze nagle.

– Co jest? – spytał Stephen.

– Pójdę się odlać. Za dużo piwa.

– Paskudna okolica.

– Po prostu las.

– O tym mówię. Paskudny, pieprzony las.

Mike wzruszył ramionami i wyszedł z auta. Po chwili zniknął wśród zarośli. Stephen przez moment zastanawiał się, czy też nie wykorzystać okazji, ale uznał, że nie będzie się zmuszać. Zamiast tego postanowił nieco poczytać o zaginięciach, które przywiodły ich w tę okolicę z drugiego końca stanu.

Te wcześniejsze nie były aż tak istotne. Wiele osób udało się odnaleźć, więc nie byli w kręgu zainteresowań Mike’a i Stephena. Ich interesowali ci nieodnalezieni, a szczególnie pewnie małżeństwo, które w tę okolicę trafiło w dziewięćdziesiątym szóstym, a po czterech latach poszukiwań przepadło na dobre, uznane za zmarłych. Ich temat był szczególnie żywy na forum internetowym, gdzie Stephen udzielał się jako jeden z najbardziej aktywnych. Zrobił z tej sprawy i innych swoje hobby, a po pewnym czasie wkręcił również Mike’a – kumpla jeszcze z liceum.

– Pieprzony las – zaklął Mike, wsiadając do auta.

Stephen, pochłonięty artykułem w gazecie tylko podskoczył, zaskoczony.

– No, mówiłem przecież.

– Pełno robactwa i jakiegoś parzącego zielska.

– Może to trujący bluszcz.

– Nie wiem, mniejsza, co tam czytasz?

Stephen pokazał przyjacielowi znajomy artykuł.

– Z niego już wiele pożytku nie ma. W sumie, z innych też nie. Musimy znaleźć tę drogę.

– O ile jedziemy w dobrym kierunku.

– Czuję w kościach, że już niedługo będziemy na miejscu. Pamiętasz tego gościa z forum?

Stephen przełknął ślinę. Wiedział, o kogo chodzi, o jakiegoś typka z nickiem: SzalonyBilly78. Facet nie miał równo pod sufitem, ale za to miał sporo ciekawych informacji o tajemniczej drodze. Po tym jak poszła fama, namnożyło się wiele plotek, ale nie było żadnych dowodów, żadnych poszlak, aby je potwierdzić. Wtedy pojawił się SzalonyBilly78 i zaczął wszystko tłumaczyć, tak jakby był tam i widział więcej niż ktokolwiek inny.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP 9 miesięcy temu
    Czyżby szalony Bill był szalonym rowerzystą🤔🤔
  • Aleks99 9 miesięcy temu
    Na pewno jest szalony, ale czy lubi rowery??? Kto wie, kto wie... ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania