Poprzednie częściPoranna Rossa

Poranna Rossa - rozdział 5

Rozdział 5

We śnie ujrzałem Selenę, tak jak wtedy, była przy mym łóżku. Uśmiechała się Delikatnie. –Jesteś piękna...-wyznałem tonąc w jej oczach. Wstała tak nagle, poczułem lęk iż jej już nie zobaczę, złapałem jej dłoń. –Nie odchodź, nie teraz...,proszę zostań ze mną...

– Znajdź mnie...! – rzekła wglądając w najczarniejsze odmęty mej duszy. Wyrwała swą rękę. Stała nadal obok mnie, a jej sylwetka zdawała się rozpływać w powietrzu. Usłyszałem szum, gdy spojrzałem za okno, jak tańczą drzewa, uginane wiatrem. Zniknęła, jakby jeden podmuch porwał mi jej obraz. Huragan się rozpętał, a wraz z nim potok moich łez i mój krzyk: –Wróć do mnie! Padam na kolana i błagam, wiem że słyszysz... Nie opuszczaj mnie teraz... Mówiłem we śnie do jej wspomnienia:

– Oddaje ci siebie... Zabij mnie, jeśli to zbyt mało, bo życie nabrało wartości, kolorów i sensu, przy tobie. – przeogromny ból, czuję w rejonach serca. Chyba je wyrwała, i dobrze, cóż więcej mogę. Jestem błaznem, we śnie płakać, tak bardzo jest jej brak. Łzy spływają po policzkach, słowa się przez nie zacinają, trwać, kochać, tu mogę wszystko, bo gdy się obudzę, jej tu nie będzie. Każdy szczegół pamiętam, oby ślepy los nie wymazał z mej pamięci jej obrazu, malowanego sercem. Może jedynie w nim istniejesz, tylko dla mnie.

Ktoś chyba mnie dotyka i coś mówi:

–Obudź się Oliverze! Wszystko dobrze? Obudź się...! –Dorian usiłował mnie dobudzić. Otworzyłem oczy, za oknem był już dzień a on stojąc przejęty nade mną mówił:

– Musiałeś mieć gorączkę w nocy. Ciągle majaczyłeś, kiedy zacząłeś płakać i krzyczeć postanowiłem cię obudzić.

– Nie mam gorączki... – cichnącym głosem, tak od niechcenia, wyznałem.

– To porządny koszmar ci się przyśnił. – stwierdził mężczyzna, wzruszająca ramionami jakby z ulgą że ze mną wszystko w porządku. Bardzo chciałem powiedzieć iż nie był to koszmar. Ze snu wyrwany, za zamkniętymi powiekami widzę ją jeszcze. Trwać z nią, w mej wyobraźni, czy otworzyć oczy by zobaczyć świat bez niej, ile jest wart, gdy jej brakuje. Miała jedno życzenie, bym ją odnalazł, we śnie lub na jawie znajdę cię, choć wiem że godzien nigdy nie będę. Własna świadomość po raz wtórny mnie dobija, bo zapragnąłem czegoś bardziej niż życia. Mogę być masochistą, ale przynajmniej z każdym kolejnym porankiem, miałbym po co wstawać. Nie cieszy mnie nowy dzień, smutek zagościł mi na twarz. Bez chęci ubrałem się i poszedłem na dół. Od razu usłyszałem pytanie, czy nie jestem głodny. Straciłem apetyt, poprosiłem jedynie o szklankę wody. Siedząc na fotelu sączyłem ją powoli przez zęby, jakby na przymus, gdy Dorian przyglądając się przez chwilę mojej osobie, powiedział:

– Cóż cię tak gryzie chłepcze ? –Miałeś tak kiedyś, spędziłeś z kimś krótki moment i od razu wiedziałeś że chcesz spędzić z tym kimś resztę życia? - słysząc moje pytanie, Dorian uśmiechnął się szeroko , dobrze wiedział o co mi chodzi.

– Tak, byłem na zabój zakochany... Szczerze mówiąc, tak między nami, to straciłem dla niej głowę. – wspominał z błyskiem w oczach, lecz nie widzę by byli razem.

– Więc gdzie ona teraz jest...? – do pytałem, on tylko spojrzał za okno na jakiś domek, wyraźnie zszedł mu z twarzy uśmiech, gdy odpowiadał.

– Umarła młodo..., była chora. – wyraźnie widziałem że nie chce tego rozgryzać, po prostu zmienił minimalnie temat.

– A gdzie jest miłość twoje życia? – spytał, patrząc się na mnie w taki sposób, iż poczułem się bardzo nie mile dotknięty.

–Masz mnie za głupca, a jeśli nie to za chwilę będziesz tak uważać. – trafił bez błędnie swym pytaniem, teraz również ja nie widzę sensu dalszej dyskusji.

– Będziesz chciał, to kiedyś opowiesz... Dam Ci radę, takim gdybanie, marzeniem i katowaniem się myślami..., nic nie zdziałasz. Jeśli kochasz dość mocno, weź się w garść, walcz i nie odpuszczaj. –mówił do mnie jakbym był jego bratem, tak od serca. Było mi to potrzebne, chciałem to usłyszeć.

Nie znacznie poprawiło się moje samo poczucie. Dorian zasugerował mi bardzo delikatnie iż mógłbym mu pomóc w codziennych obowiązkach. Przystałem na to bez wahania, chociaż w taki sposób mogę okazać mu wdzięczność. Z kurniku zebrałem jajka, sypiąc kurką ziarno. Wydoiłem kozy i również nakarmiłem. Ostatnim moim zadaniem miało być wyczyszczenie boksów u koni, wtedy właśnie moje myśli powróciły. Zwolniłem tępo pracy, stałem się nie obecny. Gdyby tylko gospodarz wiedział kogo przygarnął pod swój dach. Nie dawałby złotych rad, może w ogóle by mnie tu nie było, nie chciałby mieć nic wspólnego z człowiekiem mojego pokroju. Mówił że mam walczyć o kobietę którą kocham, ale przecież ona wie kim jestem, nie zechce kogoś takiego jak ja.

Kończyłem już oporządzać stajnie. To co było wczoraj, pytania oraz wszelakie dylematy, odeszły do historii. Wysiłek fizyczny, dał mi trochę wytchnienia po mimo myśli krążących nadal w mej głowie. Niby nadszedł kolejny dzień, jak zwykle wstało słońce, powinienem się nim cieszyć, w końcu wszystko przestało mnie boleć. Można rzec iż się wyspałem jak normalny człowiek, nie czuję głodu ani pragnienia. Dlaczego właśnie tak to jest poukładane, że ile by nie miał człowiek, zawsze będzie wyciągał ręce po więcej?Uparcie w ciąż twierdzę iż pragnę miłości, tej jednej, jedynej kobiety. Chciałbym cieszyć się z tego co mam, lecz los postawił na mej drodze ją.

Czas płynął tak szybko, kiedy miałem ją przed oczyma, jakby wieczność wydawała się zbyt krótka. Teraz bez litośnie każda minuta dłuży się jak godzina.

Wychodząc ze stajni, postanowiłem narąbać trochę drewna, gdyż pieniek był zaraz przy stajni. Wyżywałem się na nie winnych drwach, za moje życie. Bardzo chciałbym, żeby ktoś, ukrócił moje męki. Przecież jestem zwykłym żebrakiem, kiedy świat miałem u stóp, nie zdawałem sobie sprawy z własnej wygody. Czegóż teraz mogę od losu żądać, czegoś ponad moje zepsute życie?

Następne częściPoranna Rossa - rozdział 6

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania