Pozwól, że nauczę Cię kochać. Cz.3

Rafał:

W powietrzu czuć było napiętą atmosferę. Esmę, Magda i Omar nie odzywali się, zupełnie jakby coś przede mną ukrywali. Gdybym był podejrzliwy mógłbym zacząć domyślać się, że coś wydarzyło się między nimi. W oczach mojej przyszłej żony dostrzegłem żal. Nie wiedziałem czego żałowała, straty mojego brata, czy wolności, którą za chwile mieliśmy porzucić. I chociaż dziś spełniało się moje marzenie, które zapragnąłem kilka lat temu, nie czułem satysfakcji, ani też radości. Przeciwnie kroczyłem u boku Esme z myślą, że ranię i unieszczęśliwiam dwie tak bliskie mi osoby. Nie rozumiem troszkę postawy Esme, ale może to i lepiej. Lepiej dla mnie, że nie walczy o Omara, że nie stara się wszystkiego wyjaśnić. Słyszymy marsz weselny i kroczymy ku księdzu, który czeka na nas, by udzielić nam ślubu. Rozglądamy się dookoła i widzimy tłum ludzi, który porozsiadał się w ławkach, a świadomość, że każdy z nich przyszedł, czy przyjechał tu, by być z nami w tak ważnym dla nas dniu, sprawia, że radość gości na naszych twarzach. Widzę łzy w oczach jej rodziców i uśmiecham się do nich. Od dziś to ja zajmę się nią i jej dzieckiem, nie teraz już naszym dzieckiem. Zatrzymujemy się przy księdzu i posłusznie wykonujemy jego polecenia. Rozpoczyna się msza, a ja już nie mogę doczekać się, kiedy udzieli nam sakramentu.

- Kochani - zaczyna swoją przemowę ksiądz, a ja biorę Esme za rękę i łącze nasze ręce. Esme patrzy na mnie zapłakanym wzrokiem, a ja zastanawiam się z jakiego powodu płaczę. Patrze w tył i również widzę łzy w oczach Magdy i Omara. Nasz lub bardziej przypomina stypę niż najszczęśliwszy dzień dwóch zakochanych osób. Jest jeden tylko problem. Esme nie jest we mnie zakochana. To ja beznadziejnie się w niej zakochałem i wykorzystałem jej dość kiepską sytuację. Można powiedzieć, że sytuację, do której sam się przyczyniłem. W oczach brata widzę jakąś dziwną pustkę i jedno wiem na pewno. Coś musiało się między nimi wydarzyć. Mój wzrok powędrował na księdza i już dalej w ciszy skupiłem się na jego jak ważnych dla nas słowach.

 

- Ja Rafał biorę Ciebie Esmę za żonę i ślubuje Ci - powtarzam za księdzem słowa i patrze na ból w jej oczach. Ból, który kieruje w moją stronę jest na tyle silny, że nie potrafię mówić dalej. Czy my naprawdę dobrze robimy? czy nie popełniamy błędu? Zatrzymuje się, a wszyscy wstrzymują oddech. W jej oczach widzę coś dziwnego. Ulgę? wdzięczność? strach? błaganie? nie jestem już w tego wszystkiego pewny. Nasze spojrzenie spotyka się i już wiem co mam zrobić. Kontynuuje dalej. Zakładam na jej palcu obrączkę, którą chwile temu dostałem od brata, jej prawdziwej miłości i wypuszczam powietrze z ust.

- Przyjmij tą obrączkę jako znak mojej - powtarzam za księdzem, ale czuje się jakby ktoś obdarł mnie z uczuć. Działam jak maszyna, która wyłączyła wszystkie mechanizmy. Wyłączam serce, rozum. Staram się nie myśleć o tym, co narozrabiałem. Przecież na myślenie, na zastanawianie, na żałowanie mam czas. Dużo, dużo naszego wspólnego czasu.

 

***

Omar:

W mojej głowie roiło się od różnych sprzecznych sobie uczuć. Jaka ona była śliczna, jaka piękna. Tak wiele razy od dostania tego zaproszenia wyobrażałem sobie tą scenę, wyobrażałem sobie, że to ja stoję w miejscu Rafała, że to ja składam jej przysięgę. Teraz natomiast stałem tu sam, może nie tyle sam, bo przecież przy młodych i Magdzie i żałowałem, że nie potrafiłem przyznać się do swoich uczuć. Już przez moment miałem nadzieje, że ślubu nie będzie. Chyba wszyscy mieli takie obawy, gdy Rafał zatrzymał się, a z tyłu ławek było słychać szepty i wstrzymywane oddechy. Jednak on po chwili zaczął kontynuować, a teraz zakładał jej obrączkę, te same obrączkę jakie z całą pewnością wybrałbym ja, dla swojej żony. Te obrączki miały szczególne znaczenie dla mnie, Omara i Magdy, bo były takie same jak naszych rodziców, które dla wszystkich byli wzorem do naśladowania. Miałem cichą nadzieje, że małżeństwo mojego brata będzie równie udane jak ich. I chociaż umierałem minuta po minucie, czułem się, jakby ktoś wyrywał mi serce, jakby ktoś powoli odbierał mi tlen, jakby ktoś kawałek po kawałku zabijał mnie od środka, życzyłem Esme jak najlepiej.

 

Czy uwierzyła w słowa wypowiedziane tak nie dawno? czy uwierzyła w te kłamstwo, które padło z moich ust? czy naprawdę uwierzyła w to, że moje uczucia do niej się wypaliły? gdy trzymałem rękę na jej brzuchu, gdy patrzyłem jej wtedy głęboko w oczy, poczułem się tak dziwnie. Poczułem się tak, jakbym to ja był ojcem jej dziecka. Jakby ono było owocem naszej miłości. Ile bym dał by tak było. Tak bardzo pragnąłem, tak bardzo chciałem by tak było. Musiałem pogodzić się z okrutną prawda, musiałem odpuścić, bo przecież nie chodziło tu już tylko o mnie, Rafała i Esme. Chodziło o kogoś tak małego, tak niewinnego, tak kruchego, że byłbym bez serca, gdybym kazał jej wybierać, gdybym zrujnował dziecku życie. Czy ja miałem wtedy inne wyjście? czy ktoś zakochany postąpiłby inaczej niż ja? czy powiedziałby tak kocham Cię i zostań ze mną? może i tak. Może i walczyłby o miłość, może i chciałby być z ukochaną osobą, ale ja taki nie byłem. Nie jestem taki i nigdy nie będę. Jeszcze wtedy, jeszcze tam za granicą miałem nadzieje. Chciałem wrócić i walczyć o miłość Esmeraldy, ale w chwili, gdy zobaczyłem jej brzuch, zrozumiałem. Nie mogłem postąpić inaczej.

 

Nasze spojrzenia spotykają się raz po raz. Nie wiem czy to ja, czy ona szukała mojego spojrzenia, nie ważne. Ważne jest tylko to, co teraz czujemy, co teraz robimy, co teraz między nami będzie. Nic nie będzie. Musiałem tylko zdecydować co teraz. Znów wyjechać? znów uciec i mieć świadomość, że i tak o niej nie zapomnę? a może zostać i nauczyć się żyć blisko niej, jako jej przyjaciel, szwagier? nie wiedziałem. Nie chciałem decydować o tym teraz. Nie mogłem. Jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, błądziła po niej, jakby chciała coś wyczytać z moich oczów. Czy domyśliła się prawdy?

- Ogłaszam Was mężem i żoną - usłyszałem słowa księdza. Przepadło. Po prostu wszystko przepadło. Usłyszałem marsz i powędrowałem za nimi na dwór. Promienie słońca oświetliły jej twarz. Chociaż usta śmiały się, w oczach nie widziałem radości.

- Kochani czego mogę Wam życzyć - usłyszałem głos Magdy. Moje kolej. Zaraz będzie moja kolej. Podszedłem do nich i zamarłem. Nie potrafiłem patrzeć jej w oczy.

 

***

Esme:

Wstrzymałam oddech, gdy Rafał przerwał. W moich oczach zagościł strach, a co będzie jeżeli się wycofa? co wtedy z moim dzieckiem? czy wychowam go bez ojca? jednak po chwili kontynuował, a ja wypuściłam powietrze z ust. Przez całą przysięgę nie spuszczaliśmy z siebie wzroku. I chociaż przysięgałam Rafałowi, bez przerwy szukałam spojrzenia Omara. Potrzebowałam go. Pragnęłam. Chciałam z nim być. Dość! Spuścił wzrok, a ja poczułam żal. Żal straconych lat, żal tego, co jeszcze mogło nas spotkać. Zamknęłam oczy i odleciałam. Wyobrażałam sobie jak leżymy na łóżku, a nasze dziecko szczęśliwie gaworzy między nami. Dość!

- Ogłaszam was mężem i żoną - usłyszałam. Spojrzałam w oczy Omarowi i zobaczyłam w nich ból. Tak wielki ból, że nie potrafiłam złapać oddechu. Było coś między nami, nadal coś iskrzyło i nie potrafiłam udawać, że tego nie widzę. Więc w takim razie co miały oznaczać jego słowa? dlaczego powiedział, że się coś między nami wypaliło? czy zrobił to dlatego, że? O mój Boże! Spojrzałam na jego twarz i wszystko zrozumiałam. Wszystko do mnie dotarło. Patrzyłam a właściwie błądziłam po jego twarzy, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Znów moje oczy zaszkliły się. Zrobił to wszystko specjalnie. Widziałam ból na jego twarzy. Mój wzrok powędrował na twarz Rafała, mojego już męża i spojrzałam na śliczną, złotą obrączkę na naszych palcach. Boże co ja najlepszego zrobiłam? Marsz weselny wyrwał mnie z zamyślenia. Rafał pociągnął mnie w stronę wyjścia i trzymając się pod rękę kroczyliśmy ku wolności. Teraz dopiero poczułam jak duszno było mi w kościele. Na moim czole pojawiły się malutkie krople potu, a ja nie wiedziałam, czy dlatego, że zdałam sobie sprawy z tego jaki wielki błąd popełniłam, czy dlatego, że było tam tak gorąco. Bliska omdlenia kroczyłam w stronę światła. Byle tylko nie upaść! Tylko nie upaść! Przed oczami przeleciał mi obraz naszych chwil i poczułam jak robię się słaba. Rafał chyba wyczuł to, bo jeszcze mocniej złapał mnie za rękę. Zatrzymał się i spojrzał na moją bladą twarz. Co ja takiego zrobiłam? Ukradkiem spojrzałam na twarz Omara i spuściłam wzrok. Tylko ja byłam winna naszego rozstania.

- Kochanie wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony Rafał. Uśmiechnęłam się do niego i pociągnęłam go w stronę wyjścia. Chciałam być tylko na dworze, tylko na tym cholernym dworze.

 

- Nie wiem czego mogę Wam życzyć - patrzyłam w oczy Magdy, ale nie potrafiłam skupić się na jej życzeniach. Za nią zestresowany stał Omar, a ja chciałam jak najszybciej mieć to za sobą. Boże! Co ja najlepszego zrobiłam? Wyściskałam się z Magdą, a po chwili poczułam ciepłe ramiona mojego byłego.

- Wszystkiego dobrego Esme - szepnął a do ucha rzekł krótkie Przepraszam. Próbował oswobodzić się z moich ramion, ale nie chciałam mu na to pozwolić. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy.

- Słabo mi - wyznałam i w ostatniej chwili wylądowałam w jego ramionach. Kwadrans później siedziałam na bryczce, otoczona grupką zebranych ludzi i próbowałam sobie przypomnieć to, co się wydarzyło. Zapamiętałam tylko wielkie gorąco i zimno i urwał mi się film.

- Jak się czujesz? - usłyszałam głos mamy.

- Już lepiej. Co się stało? - zapytałam. Spojrzałam na przerażone, zatroskane oczy Omara i wzięłam głęboki wdech. Znów zakręciło mi się w głowie.

- Może pojedziemy rodziców samochodem? - zapytał zatroskany Rafał.

- Nie. Chcę jechać bryczką - powiedziałam stanowczym głosem. Kierowca bryczki spojrzał na mnie przerażony i nieśmiało się uśmiechnął. Kobieta w ciąży zasłabła tuż przed kościołem, cudownie.

- Za dużo wrażeń, za dużo - wyznałam cichutko, popijając lodowatą wodę. Znów poczułam promienie słońca i wzięłam głęboki wdech. Dlaczego akurat dziś musiało być tak gorąco?

- Resztę życzeń będzie w sali! - zadecydował mój mąż i dał gościom znak, by szykowali się do odjazdu.

- Na pewno jesteś na siłach, by jechać? - upewniła się Magda, porozumiewawczo patrząc na przerażoną twarz Omara.

- Tak kochana, dziękuje - zapewniłam a po chwili Omar, ona i mój mąż siedzieli już w bryczce, która miała zawieźć nas do sali. Trzydzieści pięć minut później zatrzymaliśmy się przed salą, gdzie z chlebem, woda i solą czekali na nas rodzice. Omar z Rafałem pomogli zejść mi z Bryczki i podparta przez męża poszłam do rodziców. Zjedliśmy po kawałku chleba z solą, popiliśmy woda i weszliśmy do sali, gdzie już w kolejce czekali na nas goście, by złożyć nam życzenia. Zajęło nam to dobre pół godziny, jak nie więcej. Miałam już dość tych życzeń i pytań typu jak się czujesz, czy nie potrzebujesz wody? ale jesteś słaba! Gdy ostatni goście wręczyli nam prezenty i złożyli życzenia, odetchnęłam z ulgą i usiadłam. Dziękowałam Bogu za klimatyzację, która delikatnie chłodziła moje ciało. Goście pozajmowali miejsca, a po chwili utworzyły wielkie koło, a my znieśliśmy toast. Kieliszki oczywiście zbiliśmy na drobny mak, co podobno miało przynieść nam szczęście i poszliśmy usiąść.

- Kochanie naprawdę wszystko dobrze? - zapytał zatroskany Rafał. Kiwnęłam głową i spojrzałam w oczy Omarowi, ten uśmiechnął się do mnie, ale ja nie odwzajemniłam jego uśmiechu. Nie miałam na to odwagi. Kelnerzy przynieśli obiad, zespół zaczął cichutko grać, a wszyscy goście pochłaniały jedzenie. Czas na nasze wesele.

 

Setny raz zapewniłam Rafała, że czuje się na siłach by tańczyć. Chociaż jego wzrok mówił krótkie:nie wierze Ci, nie protestował, gdy za rękę prowadziłam go na środek sali. Naprawdę czułam się już lepiej, może wpływ na to miało to, że zjadałam, a może po prostu chłód, który powodowała klimatyzacja. Zawroty minęły jak ręką odjąć, a ja byłam winna mężowi ten pierwszy z nim taniec. Podałam mu dłoń, muzyk włączył nasza piosenkę i pozwoliłam by mnie przytulił. Tańczyliśmy po całej sali, otoczeni gośćmi, a ja dodatkowo cichutko nuciłam słowa piosenki.

- Dziękuje Ci - wyznałam cichutko do ucha męża

- Kocham Cię Esmę. Nie strasz tak mnie - rzekł i spojrzał mi głęboko w oczy. Mój wzrok właśnie zatrzymał się na spojrzeniu Omara, gdy usłyszeliśmy krótkie gorzko. Mąż mocniej przyciągnął mnie do siebie i delikatnie, z czułością pocałował moje pomalowane usta.

- ja Ciebie kocham - skłamałam. Zamknęłam oczy, czując na ciele jego błądzące ręce. Pomyślałam o nocy poślubnej i aż zadrżałam. Jak miałam mu się oddać? Rafał, jakby czytając mi w myślach uśmiechnął się i wyszeptał mi do ucha, coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.

- Jeżeli źle się czujesz to nie musimy - rzekł i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Owszem musimy - szepnęłam i uśmiechnęłam się do niego chyba tak szczerze pierwszy raz. - Musimy - przekonywałam sama siebie i zamknęłam oczy. Chciałam mieć to już za sobą. Piosenka skończyła się i pocałował moją dłoń, ponownie wyszeptał mi do ucha słowa miłości, a ja ponownie bez jakichkolwiek uczuć skłamałam, zapewniając, że ja jego też. Nie była to prawda. Mimo szczerych chęci, nie potrafiłam jeszcze go pokochać.

 

Kolejne tańce należały do naszych rodziców. Zatańczyłam z moim ojcem, jego ojcem, z moją mamą i jego mamą. Chowając się w ramionach rodziców, poczułam się jak mała bezbronna dziewczynka.

- Wyszłaś dziś za mąż moja dziecinko - wyszeptał mi ojciec do ucha, a w jego oczach widziałam łzy.

- Oj tato - rzekłam i poczułam jak po policzkach płynął mi łzy. Omar znikł gdzieś w tym tłumie, a ja po kolei lądowałam w każdych męskich ramionach. Po dwóch godzinach, gdzie byłam już naprawdę zmęczona, zamierzałam poszukać Omara. Chciałam podarować mu ten jeden, niezwykły dla nas taniec.

- Tu się ukryłeś - rzekłam, znajdując go w magicznym ogrodzie, tuż za salą. - Chodź ludzie już szepczą. Musisz być przy Rafale. Jesteś jego świadkiem - wyznałam, chcąc ochronić jego reputację. - Zresztą - zawahałam się. Spojrzałam mu głęboko w oczy. - Zresztą winny jesteś mi taniec - szepnęłam. Omar spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Wróciliśmy na salę. światła zgasły, powodując przy tym jakże romantyczną atmosferę. Poczułam pociągniecie i nie patrząc na nic, dałam się komuś porwać do tańca.Odwróciłam się i spojrzałam na męża.

- Z każdym tańczysz z wyjątkiem mnie - słyszałam żal w jego glosie. Spojrzałam na niego zaskoczona wyrzutami.

- Przecież mieliśmy pierwszy taniec - wyznałam.

- E tam. Pierwszy taniec to tradycja. Ten będzie tylko nasz, taki normalny, jak normalne będzie nasze życie - zaśmiał się, a ja wyczułam od niego woń alkoholu.

- Nie pij - skarciłam go, bojąc się, że mój mąż spije się na własnym weselu. - Nie pije - oburzył się, ale nie wypuścił mnie z ramion.

- Jeszcze tak długo muszę czekać - rzekł. Pocałował mnie zachłannie, a ja zadrżałam przypominając sobie o obowiązku, jaki na mnie czeka.

- Noc szybko minie - zapewniłam i poddałam się rytmie muzyki.

 

Po zakończonej piosence usłyszeliśmy tak bardzo znajomy głos. Odwróciłam się w stronę Omara i spojrzałam mu głęboko w oczy.

- Podarujesz szwagrowi ten taniec? - zapytał. Spojrzał na mojego męża, a ten kiwnął głowa i oddalił się w stronę baru.

- Nie za dużo pije? - usłyszałam głos Omara.

- Chyba tak - powiedziałam smutno. - Jednak nic nie mogę na to poradzić. Nie słucha mnie - dodałam. Sala zrobiła się dość pusta, oprócz nas tańczyło może jeszcze parę par. Wtuliłam się w ramiona ukochanego, usprawiedliwiona tym, że muzyk puścił wolny kawałek i oparłam głowę na jego ramieniu.

- Skłamałeś prawda? - ściszyłam głos, bojąc się, że nie usłyszy mnie w tym hałasie.

- Kiedy? podczas dzisiejszej rozmowy? - zapytał, jakby udawał, że nie wie o czym do niego mówię. Kiwnęłam głową. - Tak skłamałem. Nie pozostawiłaś mi wyboru. Nosisz w sobie jego dziecko Esmę - usłyszałam. Chciałam powiedzieć, że twoje, ale powstrzymałam się. Nie było już w tym sensu. - Kocham Cię Esmę, kocham i nigdy nie przestałem - zapewnił.

- Przestań - poprosiłam patrząc mu głęboko w oczy. - Przestań bo to nie ma już sensu. Wyszłam za twojego męża. Mogliśmy jeszcze coś zmienić, mogliśmy temu zapobiec. Teraz musimy nauczyć się z tym żyć - wyznałam i bez słowa odeszłam w kierunku męża. Stałam przy mężu i patrzyłam na niego, jak stoi na środku parkietu. Był taki smutny, a jednocześnie tak cholernie przystojny. - Musimy nauczyć się z tym żyć - powtórzyłam w myślach i wtuliłam się w ramiona Rafała.

 

***

Omar:

A jednak znaliśmy się bez słów. Moje obawy okazały się bezpodstawne, co bardzo mnie ucieszyło. Nie zmieniło się między nami prawie nic. Nic, z wyjątkiem tego, że była teraz żoną mojego brata. Miała rację. Było za późno. Jednak poczułem jakąś ulgę, sam nie wiem jak to nazwać. Było tak jak myślałem, tak jak zapamiętałem. Upewniłem się po tym, jak domyśliła się tego, że wtedy kłamałem. Obawiałem się, że rozstaniemy się z przekonaniem, że coś się wypaliło. Nie było tak. Nie wypaliło się. A rozstaliśmy się przez popełnione błędy. Nie łudziłem się. Nadal nie wiedziałem co zrobię, nie wiedziałem, czy zostanę, czy wyjadę. Nie chciałem o tym myśleć. Nie potrafiłem, nie teraz.

- Oboje popełniliście błąd - usłyszałem głos Magdy. Odwróciłem się do siostry i posłałem jej uśmiech. Nadal stałem na parkiecie i patrzyłem jak Rafał​ ją obejmuje. Chciałem odejść, ale siostra mnie powstrzymała.

- Nie możesz - wyznała. Miała rację. Nie mogłem. Poszliśmy do ogrodu by spokojnie porozmawiać. Chociaż nie wiedziałem co jeszcze jej powiem, nie chciałem być na sali i patrzeć na to, jacy są szczęśliwi. Nie mogłem.

- Ona Cię kocha - usłyszałem jej głos.

- Wiem - zapewniłem i spojrzałem na przepiękną twarz siostrzyczki. - Nigdy w to nie wątpiłem - dodałem

- To dlaczego? - zapytała. Wiedziałem o co mnie pyta.

- Sam nie wiem - rzekłem zastanawiając się, jak to się tak naprawdę stało, że się rozstaliśmy. Gdzie popełniliśmy błąd. - Chyba mylnie uważałem, że lepiej jej będzie z kimś innym. Nie chciałem dłużej jej ranić - wyjaśniłem. Magda spuściła wzrok i posmutniała. Nie rozumiała naszych decyzji, ale dzielnie nas wspierała.

- Co teraz masz zamiar zrobić? - zapytała.

- A mam jakieś wyjście siostrzyczko? odpuścić. Myślałem nad wyjazdem, ale nie wiem. Może zostanę? może zacznę układać sobie życie? - zamyśliłem się.

- Przykro mi - rzekła

- A mi nie. Tak widocznie miało być. To my popełniliśmy dane błędy, my tak zadecydowaliśmy. My tak postąpiliśmy. To niczyja wina. To tylko my odpuściliśmy, zamiast walczyć o naszą miłość - rzekłem i bez słowa odszedłem, zostawiając ją samą.

 

Omar:

Nie wiem co mną kierowało, co mnie prowadziło pod dom Esme. Jednak musiałem. Dziś akurat miałem wolne i postanowiłem odwiedzić moją szwagierkę. Już powoli przyzwyczajałem się do faktu, że jest żoną mojego brata. Tak wiele się wydarzyło po dniu ich ślubu. Planowałem, chciałem wyjechać, ale nie zrobiłem tego. Zostałem, ponieważ znalazłem świetną pracę w biurze turystycznym i cóż, zamieszkałem nie daleko nich. Dziś miałem wolne, ponieważ zamieniłem się kumplem dniami, bo chodziło o jakieś jego sprawy rodzinne. Nie wnikałem. Jakaś dziwne, niewyjaśniona siła pchała mnie pod mieszanie mojego brata, zupełnie jakby od tego miało zależeć czyjeś życie. Jechałem szybko, za szybko, jeżeli chodziło o mnie, ale nie potrafiłem zwolnić. Czułem się tak, jakby coś kierowało moim losem. Przeznaczenie? jakaś niewyobrażalnie silna siła? zaparkowałem samochód, zdając sobie sprawę, że nie ma auta mojego brata. Czyżby już się zaczęło? wziąłem głęboki wdech i zadzwoniłem. Jeden drugi, trzeci raz i zamarłem. Co ja miałem jej powiedzieć? przyjechałem bo? no właśnie bo co? pochyliłem drzwi i wszedłem do środku.

- Kochanie zaczęło się! - usłyszałem słaby, spanikowany głos Esme. Spojrzała na mnie i zamarła, zapewne pomyliła mnie z Rafałem.

- Co się zaczęło? - zapytałem jak dupek, bojąc się tego, co zaraz usłyszę. Nie potrzebowałem jej słów, by się zorientować. Zabrałem spakowane do szpitala rzeczy dziecka i trzymając ją w ramionach, delikatnie prowadziłem w stronę mojego auta. Ulokowałem ją w samochodzie, rzuciłem niedbale rzeczy na tył auta i piskiem opon ruszyłem samochodem. Nie wiem co mną kierowało, ale nie było to przypadkowe. Mój licznik w samochodzie nie schodził poniżej stówy. Czy to aby naprawdę ja miałem zawieść ją do szpitala? czy to ja miałem być tym, kto ją zawiezie? kto będzie przy niej? nie chciałem o tym teraz myśleć. Przyspieszyłem a na liczniku było sto dwadzieścia. Niech tylko wytrzyma! Niech tylko nie rodzi tutaj! - Jak się czujesz? - zapytałem w panice. Gdy nie odpowiedziała spojrzałem w tył, gdzie była ulokowana i odetchnąłem z ulgą. - Esme zaraz dojedziemy. Wytrzymaj! - krzyczałem. Po chwili piskiem opon, o mało nie uderzając w stojącą karetkę, zaparkowałem auto i pobiegłem po pielęgniarkę. Wydarłem się co się stało i po chwili ze mną pobiegły dwie pielęgniarki z wózkiem. - Esme! Kochana wytrzymaj! - krzyczałem.

- Na porodówkę! Na porodówkę! Natychmiast! - krzyczała pielęgniarka, a po chwili na korytarzu zrobiło się pusto.

- Ojciec dziecka może wejść z nami jeżeli chcę - zaśmiał się lekarz. Zawahałem się, ale zrobiłem krok w przód i poszedłem za nim. Przebrałem się i już po chwili byłem na sali porodowej. Trzymałem ją za ręce i oddychałem wraz z nią. Dalej nie pamiętam, bo gdy zobaczyłem jak wychodzi dziecko, upadłem jak długi. Pielęgniarka wyprowadziła mnie z sali i posadziła na korytarzu. Gdzie do cholery jest Rafał?

- Nie jest pan pierwszym ojcem, który nam odleciał - zaśmiała się starsza kobieta i posłała mi uśmiech. - Będzie dobrze - dodała i odeszła. Ojcem przypomniały mi się słowa lekarza i uśmiechnąłem się. Jednak po chwili uśmiech znikł, a do moich oczów naleciały łzy. Tak bardzo żałowałem tego, że nie jestem prawdziwy ojcem dziecka.

Nie wiem jak długo to trwało, zdecydowanie za długo. Rafał nie odbierał ode mnie telefonu, a ja chodziłem od korytarza do korytarza i rozmyślałem. Modliłem się, by wszystko poszło jak należy. Nagle usłyszałem jeden, pojedynczy płacz, po chwili dziecko rozpłakało się, a ja o mało nie upadłem. To było jej dziecko. Z sali wyszła uśmiechnięta pielęgniarka i przekazała mi dobre wieści.

- Ma pan zdrowego synka. Jest tak do pana podobny - rozczuliła się. Spojrzałem na nią oszołomiony jej słowami i uśmiechnąłem się. Chciałem powiedzieć jej, że nie jestem ojcem, ale nie mogłem. Po chwili z sali wyszła inna pielęgniarka z dzieckiem, a ja zaniemówiłem. Rzeczywiście dziecko było kopią mnie i Rafała.

- Ma pan ślicznego synka - powiedziała i pozwoliła mi się z nim przywitać. Gdy wziąłem dziecko na ręce, zamarłem. Nie potrafię opisać tego uczucia, jakie mi towarzyszyło. To, co poczułem w sercu było kompletnie nie do opisania. Poczułem z tym dzieckiem jakaś tajemniczą, nie rozerwalną więź. Pocałowałem go w czoło i oddałem pielęgniarce. Dowiedziałem się, że zaraz będę mógł wejść do żony. Żony. Uśmiechnąłem się na dźwięk tych słów.

 

***

Esme:

Nie ma słów, którymi można opisać moment, gdy matka po raz pierwszy trzyma swoje dziecko na rękach. Wtedy wszystkie problemy, troski, cały trud porodu odchodzi w zapomnienie. Liczy się ta jedna, jedyna niepowtarzalna chwila, ten moment, gdy patrzysz dziecku w oczy i wiesz, że od teraz, od dziś będzie towarzyszył Ci już na zawsze.

 

Trzymałam synka w ramionach i nie mogłam oderwać od niego wzroku. Żałowałam, że nie ma przy mnie Rafała, ale też cieszyłam się, bo mogłam zatrzymać tą chwile tylko dla siebie. Nie chciałam nikim się dzielić z uczuciem, które towarzyszyło mojemu sercu. Patrzyłam na tą maleńką, bezbronną istotę i byłam pewna słuszności podjętej decyzji. Nie żałowałam dnia ślubu, nie żałowałam poświęceń, na jakie zdobyłam się dla tej malutkiej istotki. Policzyłam jej paluszki i nóg i rączek, to chyba już taki rytuał każdej młodej, szczęśliwej matki. Szczęście. To idealne słowo, jakie mogłam teraz powiedzieć. Szczęście, ale też strach, że coś pójdzie nie tak, obawa, że wydarzy się coś, co będzie zagrażało mojemu dziecku. Nie wiem, czy to kobieca intuicja, czy coś innego, ale coś nie kazało mi za długo cieszyć się spokojem.Chciałam wymazać tą myśl, chciałam przestać się tym zadręczać, ale nie potrafiłam.

- Można? - usłyszałam głos Omara. Spojrzałam na biologicznego ojca dziecka i zamarłam. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się. Byłam mu tak wiele winna. Wdzięczna za to, co mi dał, za to, co mi zostawił i za to, że zawiózł mnie tutaj na czas. Omar usiadł na łóżku i spojrzał to raz na mnie, raz na dzieciątko. Ciekawiło mnie, czy coś podejrzewa, czy widzi to podobieństwo dziecka do siebie. Do sali weszła pielęgniarka. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się do nas,

- Jaka szczęśliwa rodzinka a dziecko - zawahała się i spojrzała na małego chłopczyka, zawiniętego w kocyk - Dziecko jest wykapany tata - rzekła i sprawdziła mi tętno. - Wszystko dobrze. Proszę dać odpocząć żonie - rzekła do Omara i opuściła salę.

- Powinnaś odpocząć - rzekł, nie odrywając wzroku od dziecka.

- Dziękuje Ci. Dziękuje - zawahałam się i spuściłam wzrok - Za wszystko - dodałam i wypuściłam powietrze z ust. Chciałam powiedzieć dziękuje za dziecko, ale odpuściłam.

Omar pocałował dziecko, które dzieliło nas od siebie i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Ono jest, jest - nie mógł wypowiedzieć słowa. - Czasami mam - znów nie dokończył zdania.

- Masz wrażenie, że dziecko jest twoje? - dokończyłam za niego i spojrzałam mu głęboko w oczy. Widziałam w jego oczach wahanie i nutkę niepewności. Powiedz mu! Powiedz do cholery! - Też mam czasem takie wrażenie. Jest takie do Ciebie podobne - wyznałam.

- No właśnie. Proszę powiedz, że nie jest moje - jego oczy zaszkliły się. Chciałam mu powiedzieć jakie to ma teraz znaczenie, ale zawahałam się. Zamilkłam.

- To wszystko nie powinno się wydarzyć Omarze - rzekłam i już chciałam wyznać mu prawdę, gdy usłyszałam Rafała głos.

- Kochanie! Jest taki cudowny! Taki wspaniały! - zawołał mój mąż i usiadł obok nas. - Dzięki Omar - rzucił oschle do brata i dał mu do zrozumienia, by już szedł. Omar spuścił wzrok i odszedł, a ja nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. - Nie chciałaś chyba mu powiedzieć? - usłyszałam głos męża. Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na dziecko i uśmiechnęłam się. Cieszyło mnie to, że moje dziecko będzie nosiło to samo nazwisko, co jego biologiczny ojciec. Jednak żałowałam tego, że Omar przegapi tyle niezwykłych chwil. Pierwszy krok, pierwsze słowo, pierwszy uśmiech dziecka. Zamknęłam oczy, czując jak spod powiek płynął pojedyncze krople łez.

 

Esme:

Trzymałam czteroletniego synka na ręce i nie mogłam się mu nadziwić. Z miesiąca na miesiąc, z roku, na rok stawał się coraz piękniejszy, coraz mądrzejszy i coraz fajniejszy. Nadchodził świąteczny czas i tym razem święta wyjątkowo miały być u nas. Oczywiście dla dzieci to zawsze frajda, ale dla mnie ogromne wyzwanie. Oczywiście niezastąpiona Magda, miała przyjechać do nas kilka dni wcześniej i pomóc nam w przygotowaniach, bo jak zawsze Rafał pracował od rana do wieczora i nie miałam co liczyć na męża. Pierwsze nasze wspólne święta spędziliśmy u moich rodziców, wraz z całą nasza rodziną, trzy lata temu święta były u Jego rodziców, dwa lata temu u Omara, a teraz cóż nasza kolej. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, ponieważ dziecko było już na tyle samodzielne, że miałam czas na zabawę w kuchni. Chciałam wrócić do pracy, ale oczywiście Rafałowi nie spodobało się to i dla spokoju zrezygnowałam. To nie tak, że się nie dogadywaliśmy, dogadywaliśmy, gdy tylko bywał w domu, a ostatnio bywał coraz rzadziej. Jego, nie nasza wspólna firma już rozkręcała się na dobre i musiał co raz częściej wyjeżdżać do innego miasta, czy kraju. Ja siedziałam w naszym za dużym domu i żałowałam, że cztery lata temu popełniłam ten błąd i wyszłam za Rafała.Wtedy jeszcze nie wiedziałam jaki on jest i nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Teraz natomiast było za późno, by cokolwiek zmieniać.

- Mamo ! Kiedy upieczesz ciasteczka? - zawołało dziecko, a ja spojrzałam na co raz bardziej podobnego do Omara synka. Miał jego oczy i brodę.

- Nie długo - odpowiedziałam a chłopczyk znikł, gdzieś w pokoju, zapewne bawiąc się klockami od ukochanej chrzestnej Magdy. Swoja drogą moja szwagierka uwielbiała go rozpieszczać. No ciekawe jak długo jeszcze będzie tak go uwielbiała? uśmiechnęła się na tą myśl i wstawiłam ciasto na ciasteczka do piekarnika i nastawiłam piekarnik na odpowiednią temperaturę. Tylko czekać. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi i w pośpiechu zdjęłam fartuch. Czyżby mój mąż wrócił tak wcześnie? podeszłam do drzwi i po chwili do mieszkania weszła zapłakana, znajoma kobieta.

- Co się stało? - zapytałam.

- Pokłóciliśmy się. Zerwaliśmy - dodała blondynka, a ja spojrzałam na nią z żalem.

- Miałaś rację? - rzuciłam krótko, a ona spuściła wzrok.

- Tak mi przykro - dodałam. Spojrzałam na aktualną dziewczynę Omara i poczułam na niego złość. Spotykali się zaledwie od pół roku, a już tak podle potraktował tą biedną i nieszczęśliwie zakochaną w nim dziewczynę - Zdradził Cię? - zapytałam prosto z mostu. Dziewczyna kiwnęła głowa i rozpłakała się, a ja bez słowa podałam jej chusteczki. Zamknęłam oczy, przypominając sobie, jak pewnego dnia przyprowadził ją do domu. Przedstawił ją jako swoją dziewczynę, a ja współczułam jej, bojąc się, że stanie się jego kolejną ofiarą. Czasami miała wrażenie, że robi to specjalnie. Co pół roku, kilka miesięcy przyprowadzał niczemu nie świadome kobiety do mojego domu, a ja zastanawiałam się z mężem, ile tym razem razem wytrzymają. Nie wiem czy robił to specjalnie, by wzbudzić we mnie zazdrość? z początku bolało mnie to, każdą jego nową wybrankę serca, odbierałam jako policzek, ale później, stopniowo przyzwyczaiłam się do jego niestałych uczuć. Kochałam go i wiedziałam, że zawsze go będę kochała, ale nie miałam wyjścia. Moim mężem był Rafał i nie zamierzałam tego zmieniać, nie przez kogoś takiego jak Omar.

- Co teraz masz zamiar zrobić? - zapytałam.

- Jak to co? - zapytała, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Wrócę do Rodziców. Pojadę do Kalisza - wyznała i upiła łyk kawy, którą nie tak dawno jej podałam.

 

***

Rafał:

Zapinałem spodnie i rzuciłem spojrzenie w stronę kobiety, która wciąż leżała bez niczego.

- Żałujesz? - zapytała, chyba wyczuwając mój nastrój.

- Nie - dodałem pospiesznie. - Jednak chyba nie sądziłaś, że to będzie trwało wiecznie? mam kogoś. Uprzedzałem - rzekłem chłodnym tonem i zakładałem marynarkę.

- Wiem - szepnęła kobieta. - Jednak ja niczego nie żałuje - szepnęła i podniosła się z łózka.

- Musze lecieć. W domu czeka na mnie żona i dziecko - przyznałem i bez słowa zabrałem swoje rzeczy - Na razie - szepnąłem i zamknąłem za sobą drzwi. Nie wahałem się ani minuty. Chciałem tą noc spędzić w ramionach Esme, potrzebowałem jej.

 

Owszem zdradzałem czasem moją żonę, sam nie wiem dlaczego. Po prostu. Każdy facet potrzebuje czasami takiej odskoczni, czegoś innego od życia niż to, co oferuje mu żona. A ja no cóż, uwielbiałem łóżkowe eksperymenty. Dlatego odwiedzałem znajome w mieście, w którym aktualnie pracowałem i cóż stało się. Między mną a Esme bywało różnie. Czasami miałem wrażenie, że nie ma już czego ratować, że to nie ma już najmniejszego sensu. Nie wiedziałem nawet, czy ją nadal kocham. Owszem pociągała mnie, owszem czułem coś do niej, ale chyba nigdy nie wybaczyłem jej, że nie udało jej się mnie pokochać. Jeszcze po ślubie miałem jakieś nadzieje, łudziłem się, oszukiwałem. Jednak po narodzinach dziecka przestałem się łudzić. Całą swoją uwagę, całą miłość skupiła na synku, a my zaczęliśmy zachowywać się, jak ktoś sobie obcy. Nie rozmawialiśmy, unikaliśmy swojego towarzystwa. Czasami ktoś nas odwiedzał, czasami mieliśmy gości, a wtedy udawaliśmy kochającą się rodzinę, ale to tylko była gra pozorów. Z zamyśleń wyrwał mnie sygnał telefonu, spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem numer Esme.

- Tak kochanie? - odebrałem po drugim sygnale.

- Będziesz? - zapytała, jakby chciała upewnić się, że przyjadę tak jak obiecałem.

- No tak już wyjeżdżam - wyznałem

- Była Paula. Rozstali się - rzekła, a w jej głosie wyczułem coś dziwnego.

- Pogadamy w domu - szepnąłem i rozłączyłem się. Znów on. Omar to, Omar tamto. Ostatnio naszym tematem rozmów był tylko mój brat. Miałem już tego dość, przeszkadzało mi to, wkurzało mnie. Nacisnąłem pedał gazu i ruszyłem przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ramionach mojej żony.

 

***

Omar:

Dni, miesiące, lata. Czas tak szybko leciał, a ja wciąż miałem jej twarz przed oczami. Wciąż jakby to było wczoraj słyszałem jej słowa, a za każdym razem czułem się jeszcze podlej. Moment, gdy trzymałem dziecko w ramionach, był nie do opisania i chociaż od tego czasu, wydarzyło się tak wiele, tak wiele się zmieniło, nie zmieniło się jedno - Moja miłość do Esme. Skakałem z kwiatka na kwiatek, wierząc, że w ten sposób wypełnię pustkę po kobiecie, którą przez własną głupotę straciłem. Jednak tak się nie stało. Każdą z nich, bez wyjątku, czy to była ta, czy tamta porównywałem do Esmę i przez to, rozwalał się mój związek. Szukałem później kolejnej i kolejnej, a później jeszcze następnej. Nawet nie wiem w którym momencie uciekły mi cztery lata. Esme nic się nie zmieniła. Dziecko rosło jak na drożdżach, a mój brat no cóż uciekał w prace, jakby chciał jak najmniej czasu spędzać z nimi. Ja natomiast dałbym wszystko, by spędzić z nimi dni, miesiące lata. Chłopiec podbił moje serce. Był tak bardzo podobny do mnie i Rafała, że co raz częściej przyłapywałem się na zastanowieniu, czy to nie mój syn. Do tamtej, przerwanej rozmowy z Esme nie wróciliśmy. Nie wiem, czy dlatego, że nie pamiętała jej, dlatego, że nie chciała a może po prostu nie było ku temu okazji. Teraz jechałem do niej, chcąc się komuś wygadać. Magda miała już dość mojego ględzenia, a Rafał był zbyt zajęty, by poświęcić mi swój czas. Kupiłem dziecku samochodzik, bo uwielbiałem go rozpieszczać i zapukałem do mieszkania Esme.

- Chwileczkę! - usłyszałem podenerwowany głos szwagierki. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się i spojrzałem na szczupłą sylwetkę kobiety.

- Była tu - Wiem - przerwałem jej i spojrzałem na jej podenerwowana twarz

- Domyśliłem się, że pójdzie do Ciebie, lub do Magdy. Dzwoniłem do siostry i w ten sposób skapnąłem się, że była tutaj - wyjaśniłem. Wszedłem za nią do mieszkania i rozebrałem kurtkę. Położyłem prezent dla dziecka na półce i wszedłem do kuchni.

- Co mówiła? - zapytałem.

- Wraca do matki. Co ty jej znów zrobiłeś? - zapytała zmęczonym głosem. Po jej wyrazie twarzy, zorientowałem się, że jest jej ciężej niż sądziłem.

- Mały tak dał Ci w kość? - zapytałem, lekko dotykając jej policzka. We włosach miała kawałek ciasta, a czoło miała brudne od czekolady.

- Robiłam babeczki - wyjaśniła. - Chcesz? - zapytała, wyciągając upieczone babeczki z piekarnika.

- Pewnie! - zawołałem, zabierając od niej gorącą blachę.

- Zawołam go - rzuciła i po chwili znikła mi z oczów a z góry, słychać było ich głosy.

- Wuja wuja! - krzyczało dziecko, zbiegając po schodach - Wuja masz coś dla mnie? - zapytał, rzucając mi się w ramionach. Podałem chłopcu zabawkę, a po chwili dziecka już nie było.

- I cała robota na nic - podsumowała Esme i usiadła wykończona przy stole.

- Napijesz się czegoś? - zapytałem, mając zamiar obsłużyć siebie dzisiaj sam. Wiedziałem gdzie co jest, więc bez problemu znalazłem herbatę i cukier. Nie wiedziałem jak długo Esme jeszcze wytrzyma, ale nie dawałem jej za wiele czasu. Wyglądała na przemęczoną. Kwadrans później zalałem herbatę zagotowana wodą i osłodziłem na szklanki, pamiętając, że moja szwagierka słodzi dwie łyżeczki cukru.

- To powiesz mi co się stało? dlaczego skaczesz z kwiatka na kwiatek? - zapytała, a w jej głosie wyczuwałem nutkę zdenerwowania.

- Bo żadna nie jest Tobą - wypaliłem nagle i bez słowa chwyciłem jej dłoń. Patrzyliśmy sobie w oczy, ale nikt z nas niczego nie powiedział.

- Daj spokój - zabrała swoją rękę i spojrzała na mnie przerażona. Jednak ja nie chciałem dać spokoju, nie mogłem. Wstałem i zamknąłem drzwi od kuchni. Chwyciłem jej dłoń i pociągnąłem w stronę drzwi. Oparłem ją o nie i uwięziłem między nimi a sobą. Nie pozwoliłem jej tym razem uciec.

- Kocham Cię - wyszeptałem do jej ucha i delikatnie błądziłem ręką po jej ciele.

- Przestań! - jej głos drżał.

- Skakałem z kwiatka na kwiatem, bo wciąż kocham Ciebie Esme. Nie potrafię i nie chcę o Tobie zapomnieć - wyznałem

- Proszę przestań! - rzekła, ale jej głos zawahał się. - Przes

- Nie. Nie przestanę - przerwałem jej i zanim się zorientowała, nasze języki tańczyły taniec miłości.

- Nie! - oderwała się po kilku sekundach, przerażona, tym co nastąpiło. - Nie mogę - wyznała i schowała twarz w dłoniach

- Esme- wyznałem drżącym głosem - Esme spójrz na mnie - poprosiłem - Nie robimy nic złego. Kochamy się, nie zaprzeczysz. Kochamy się, a to uczucie jest silniejsze niż zdrowy rozsądek

- Ale - przerwała mi i spojrzała głęboko w oczy

- Nie ma Ale Esme. Kiedyś to nastąpi i nie zaprzeczaj - poprosiłem.

- Ale - znów się zawahała. Wziąłem jej twarz w dłonie i pocałowałem ją, tym razem mnie nie odtrąciła. Odwzajemniła każdy mój pocałunek, a jej spragnione usta, chciały co raz więcej. - Kocham Cię - wyznała i bez słowa przytuliła mnie tak, jakbyśmy mieli widzieć się ostatni raz. CDN

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania