Przepraszam, ja nie umiem życia — Skrzydła (4)
Słyszę.
Głośne dudnienie dobiega od strony drzwi, tak okrutnie, tak złośliwie, tak perfidnie przerywa tę chwilę wolności, ten moment wytchnienia, i dudni, i dudni mocniej, coraz mocniej łomocze ktoś w te drzwi, a ja stoję i słyszę, wcześniej patrzę, potem idę, coby drzwi otworzyć i by łomot ustał.
Ustaje — patrzą na mnie te brązowe oczy, dogłębnie wpatrują się w moją marną postać i nic prócz mego serca nie dudni już tak okrutnie mocno.
— Idiotka! — krzyczy.
Bolą te oczy strasznie, patrzą, wwiercają się we mnie, potem krążą zawiedzione dokoła, widzę ten zawód w brązowych tęczówkach, widzę to rozczarowanie, ból okrutny serca — wzrok pada i na okno. Otwarte na oścież, rozwarte dogłębnie, jaśniejące wolnością i wzywające do siebie okno mam w pokoju, na które patrzą teraz brązowe oczy i zapewne próbują zrozumieć, a zrozumienie przychodzi prędko, wcale nietrudno — to zrozumienie boli jeszcze mocniej, całkiem mocno, rozczarowanie nie mija, pewnie nie minie, co przyjmuję z pokorą i pochylam głowę.
Te oczy bolą okrutnie.
I wszystko milczy dokoła, wzrok pali, pali całe ciało — od góry do dołu, od prawej do lewej, przeszywa ten ogień całe wnętrze zupełnie zasłużenie, ale nic nie mówią te brązowe oczy, lecz nic mówić nie muszą, bo ja słyszę wszystko aż za mocno, aż zanadto, wszystko słyszę, pobrzmiewają wyrzuty w mych uszach, w mej głowie — okrutnie, przeraźliwie zawisły nade mną.
Okno wciąż woła.
A wewnątrz już spokój, już cisza panuje i ta obojętność wkradła się na nowo, jedynie przez moment skłócona przez wyrzut — i już nic nie czuję, i już nic nie boli, i znów czarne skrzydła wolności tej upragnionej, tej wymarzonej, modlonej codziennie rozdzierają me wnętrze tak okrutnie srodze, i ciągną, i biegiem ku tej mej wolności gonią aż do okna, które tam rozwarte woła coraz głośniej. Tylko że one patrzą tak mocno i okrutnie, i trzymają w miejscu z daleka od okna, i chociaż nie mówią, to słyszę ich krzyki i znieść ich nie mogę, nie chcę, nie potrafię — bo od tego życia tej wolności chciałam, a brązowe oczy niszczą wszystko doszczętnie — one nie pozwolą, one tu trzymają i już sama nie wiem, czy chcę pozwolenia, czy jeszcze mocniej pragnę utrzymania, przy życiu, przy świecie, przy niedoli okrutnej, zwanej czasem życiem, częściej wręcz torturą, lecz słodkie tortury i też słodsze życie, gdy brązowe oczy krzyczą tak zawzięcie.
I czy skrzydła czarne wiodące od życia, czy brązowe oczy trzymające uparcie — nic nie jest w stanie ukoić tej pustki, która wypełnia tak mocno, tak zacnie, całe me wnętrze tej obojętności, która nie boli, lecz i nie osładza — tak tkwię zawieszona w bezkresnej niewiedzy do czego to życie służy i ma służyć — i boli tak właśnie ta nieumiejętność — życia, przeżycia, dożycia do kresu, a co z tego kresu, skoro życie to życiem wcale nie będzie, a jedynie namiastką, ułudą życiową, której kres niczym się różnić nie będzie od wstępu.
Czarna dusza woła, słyszę ją wyraźnie — już czas, to czas, właśnie teraz, by wybrać tę wolność nad splątanie życiem, i ciągnie tak mocno, i wyrywa się nieustannie w stronę okna, wolności tej bez zobowiązań, a ja wiem, że pragnę jej mocniej niż wszystko, nad życie ja marzę o tej chwili wytchnienia.
Ale potem patrzą te brązowe oczy, a chociaż wołanie to nie ustępuje, ja stoję i czekam aż milczenie głośne, zamieni się w słowa, aż mnie uratuje.
I milczy, i patrzy, ja słyszę, i znikam.
Dotyk. Wzrok. Wciąż milczy.
Potem szepcze cicho:
— Przecież nie masz skrzydeł.
Komentarze (16)
No i może jeszcze raz, bo w sumie tyle tylko mogę ofiarować - dziękuję ;)
"Słyszę"
"Dotyk. Wzrok. Wciąż milczy."
Jest w tym moc - i chociaż to tylko jedno słowo, to jednak dalszy ciąg sprawia, że jak wracam do tego "słyszę", to czuję takie "kuchwa, dobre, mocne". Stylistycznie, wybacz, przypominasz mi nieco moja gawędę z szortów i moich obyczajówek - nie mówię, że to źle, ba, to pewnie nawet moje pobożne życzenia, ale czuję fragment siebie w tym szorcie.
Podobają mi się te nienachalne powtórzenia, całość przywodzi na myśl takie wewnętrzne, bezskładne, ludzkie gadanie, które jednak ma jakiś ukierunkowany temat, do którego zmierza - ot, gadanie sam ze sobą jest chaotyczne, ale w tym chaosie się odnajduje ino jeden człek. I chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że to opowiadanie o samobójczych skłonnościach, tak osobiście doszedłem do wniosku, że bardziej pasuje mi interpretacja o samooszukiwaniu się - o pragnieniu, że chce się więcej niż może, bo tak trzeba, że trzeba cały czas więcej, więcej i więcej - bo tak kazał Bóg, matka, ojciec, starszy brat, sąsiadka, pies srający nam na wycieraczkę i brązowe oko spoglądające nań duszę ubogą w lustrzanych odbiciu. Bo przecież drzwi nie są jedynie do otwierania, lecz też do zamykania - zwłaszcza tych nad zlewem, w łazience, gdzie tak często określamy sami siebie porannymi mdłościami do codziennego wstawania.
Ogółem - tekst skłonił mnie do myślenia, i to nie do myślenia o tym, co sobie autor właściwie kurwa myślał, lecz do całkiem fajnej rozkminy metafizycznej. Inspiruje mnie do napisania kolejnych Myślobójców. Na lepszy komplement chyba mnie nie stać, bo na ogół ich sprzedawać nie potrafię - ale gdyby Twoje opowiadania były kobietą, to tylko u wybrzeży Cypru z fal zrodzonych.
Bardzo zadowolony jestem, za bełkot wybacz, ale Twoje opowiadanie mi się na mózg rzuciło stylem. A że mamy w miarę podobne, przynajmniej w tej konwencji, to łatwo poszło :D
Porównanie do Twojego stylu, wierz lub nie, to zdecydowany komplement, bo jest to poziom, do jakiego wciąż dążę; chociaż cały czas szukam czegoś swojego, w czym będę się czuła dobrze i wyjdzie z tego coś wartego uwagi. Ale powstanie tego tekstu to coś koło marca, miesiąc musiało odleżeć przed wstawieniem, więc dość sporo przed przeczytaniem szortów, które wstawiałeś. Niemniej jednak, biorę to za progres w moim pisaniu, co cieszy mnie jeszcze bardziej.
Ah, uwielbiam tę interpretację, naprawdę, całym sercem! Że to coś więcej niż portret osoby, która nie dość, że życia nie umie, to jeszcze nie potrafi go skończyć. Uśmiecham się szeroko, czytając ją raz za razem :D
Biorę wszystkie komplementy i uwagi ("ale gdyby Twoje opowiadania były kobietą, to tylko u wybrzeży Cypru z fal zrodzonych." - ten sobie nad łóżkiem powieszę), bez wyjątku, jak miód na moje palce, coby zabrać się za pisanie i dziękuję ogromnie! ;)
A teraz jeśli chodzi o tekst:
Uwielbiam, gdy opowiadanie zaczyna się od jednego słowa lub krótkiego zdania, takiego wyodrębnionego. To nadaje siły reszcie utworu, pozwala się wczuć i daje taki nieopisany efekt. U Ciebie idealnie wpasowało się w następny akapit. Jedno słowo – a podkreśliło całe zdanie. Dobre, mocne.
Całość jest takim, jak to mówią, artystycznym nieładem, chaosem, chaosem myśli, myśli człowieka zagubionego w świecie, zatrzymanego pomiędzy, rozdartego. Tak, on tkwi w tej dziurze, pomiędzy, niczym marmurowy posąg i mijają sekundy, dni, lata, aż wszystko, szczęście i smutek, dobro i zło, zamieniają się w nic, w obojętność, a ta obojętność już nie będzie przygwożdżona do podłogi, ona pozwoli oderwać się od wszystkiego i zapomnieć. Świetne, naprawdę świetne. Twój dobór słów powalił mnie, tak pokochałam ten tekst, że przeczytałam go niezliczoną ilość razy.
Oh, trafiłaś z interpretacją tak mocno, że serce mi się raduje. Zagubienie. Chaos myśli. Chaos życia. Obojętność. Granica życia-nieżycia.
Chyba nic więcej dodać bym nie mogła.
Strasznie dziękuję za wszystko i ogromnie się cieszę, że tekst się spodobał ;)
Naprawdę? To bardzo się cieszę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania