Random #10, czyli jak już upaść, to...
W drugiej klasie liceum miałam okazję uczyć się jazdy na snowboardzie. (Już czuję miłość od wszystkich narciarzy…) To był mój piąty – i jak na razie ostatni, choć nie wykluczam powrotu – zjazd. Drugi dzień nauki. Pierwszego opanowałam zjazd kołyską przodem do kierunku opadania stoku i podobno szło mi bardzo dobrze.
Wtedy – od czwartego zjazdu – nadszedł czas na naukę kołyski tyłem do kierunku opadania. Nie szło mi już tak świetnie. Może po prostu trudniejszy element, może to było bardziej złożone… na dodatek pierwszy dzień zrobił swoje i ból i zmęczenie w nogach odezwały się dużo szybciej. Frustrował mnie brak (oczekiwanego) postępu.
Nie wiem, skąd wtedy u mnie ta brawura. Zwykle jestem ostrożna, wolę się kilka razy przymierzyć, zamiast z miejsca skakać „na główkę”. Ale tutaj zmuszałam siebie do wstawania po każdym upadku (głównie był to upadek do przodu, na kolana) i kontynuowania jazdy NATYCHMIAST – coraz bardziej nieostrożnie i nierozważnie, byle tylko jechać, jechać, jechać. Opanować to wreszcie.
Kiedy po raz n-ty poczułam, że tracę równowagę, zaczęłam z całej siły walczyć, żeby nie upaść, z myślą „byle nie znowu na kolana!”.
No i sukces. Zamiast tego wywaliłam się z impetem do tyłu.
Na swoją prawą rękę.
(Udawajmy, że nikt z Was jeszcze nie wiedział, do czego to zmierza…)
Po długiej i pełnej przeszkód podróży na SOR (okoliczności tego to materiał na osobną historię…) i prześwietleniu okazało się, że złamałam kość ręki z przemieszczeniem. Nastawiali mi to pod pełną narkozą. Kość złamana tuż przy nadgarstku, a gips praktycznie na całą rękę.
*
Więc, no… czasem już lepiej upaść na kolana. Bo jak za wszelką cenę tego unikasz, to w rezultacie możesz zrobić sobie znacznie większą krzywdę.
Komentarze (12)
Dziękuję za komentarz ~
Nie, nie byłam na snowboardzie od tamtej pory. Powód prozaiczny - mój kierunek studiów wymaga sprawnych 4 kończyn (choć przypuszczam, że dla upartego nic niemożliwego), a z odrabianiem zajęć jest straszny cyrk. Wolę nie ryzykować.
Pozdrawiam :)
Zjechałam z górki 2 razy po czym czułam się tak pewnie, że czując prędkość i brak kontroli przechyliłam się do tyłu aby upaść bezpiecznie po czym śmiesznie na biodrze zaczęłam kręcić bączki w miejscu, jakby głowa i nogi były wskazówkami zegara 😂
Instruktor miał bekę, ja zresztą też.
Bo upadać trzeba umieć hahaha wielokrotnie wyszłam "cało" z niebezpiecznych upadków.
Jak się upada to się nie myśli, trzeba poddać się instynktowi naszego ciała które wie jak najlepiej ma się chronić.
Ta anegdota to dość wyjątkowy epizod, też zazwyczaj daję radę jak sytuacja wygląda nieciekawie. A przynajmniej "daję radę" w porównaniu z tym, jakby być mogło, gdybym nie dała ;)
Cóż, przypuszczam, że moje ciało uznało, że lepiej, by większość upadku przyjęła na siebie prawa ręka niż tył mojej głowy. Zgadzam się z nim.
Dzięki za komentarz :)
proszę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania