Recenzje - IV - "Nomadland"
Ktoś powiedział kiedyś, że w życiu trzeba przeżyć choć parę wielkich przygód, by stać się człowiekiem spełnionym. Przed obejrzeniem tego filmu czułem, że z kilkoma takimi miałem styczność i - w co nie wątpiłem - że "Nomadland" nie może okazać się większą niż one. Nie za bardzo wierzyłem też w hasło reklamowe produkcji, czyli: "Odmieni twoje życie". Cóż, odmienił. Mało tego - okazał się czymś więcej niż zwykłym seansem.
Zaczynając jednak od początku - "Nomadland" to drugi w karierze film reżyserki Chloe Zhao. O ile o pierwszym z nich, "Jeźdźcu", nie było specjalnie głośno, o tyle o najnowszym jej dziele można było przeczytać prawie wszędzie. Opinie były różne - raz, że ckliwy i bez sedna; innym razem magiczny, medytacyjny. Nie wspominając o licznych nagrodach na wielu festiwalach, w tym tej najważniejszej - Oscarze.
Ja, jeśli mam być szczery, nie wiązałem z nim dużych nadziei. Bo skoro Oscar i głośno, to pewnie kwestia marketingu, czegoś co owszem, przyciąga uwagę, ale jest tanie. Jak wielkie było jednak moje zdziwienie, kiedy wyszedłem z sali kinowej.
Film, który po zwiastunie wydawał mi się pustą przejażdżką po pięknych amerykańskich terenach, okazał się jak już wspominałem, magicznym przeżyciem. Każdy jego składnik - poczynając od scenariusza, idąc przez zdystansowane, acz czułe zdjęcia, grę aktorską, a na rozczulającej muzyce kończąc - sprawiał, że z rozrzewnieniem wyobrażałem sobie, jakbym to właśnie ja szukał sobie miejsca na ziemi. Przecież to arcydzieło! - krzyknęła moja znajoma zaraz po zakończeniu projekcji. Zgadzam się z nią w pełni.
Najciekawsze jest to, że ten tak rozdmuchiwany wszędzie film, wcale nie jest wypełniony po brzegi gwiazdami Hollywood i obowiązkowymi bywalcami prestiżowych gal. Wręcz przeciwnie - na ekranie (prócz fantastycznej skąd inąd Mc Dormand) pojawiają się w większości ludzie anonimowi, a czasem naturszczycy. Zhao osiągnęła coś, czego w kinie nie widziałem od dawna - z postaciami można było porozmawiać bez słów, przytulić, poczuć, co nimi targa, kiedy opowiadają o swoich, mniejszych lub większych marzeniach, a ich wyznania okryte są niesamowitymi kompozycjami Einaudiego. Choć nie mówi się tu wiele, słychać wszystko bardzo dobrze, a co najważniejsze - wszystko czuć, wszystko jest dla nas namacalne.
Kiedy McDormand przemierzała kolejne krainy w poszukiwaniu "siebie", ja siedząc w wygodnym fotelu w kinie starałem się zamaskować łzy w oczach. Już dawno nie poczułem się tak poruszony po czymś tak prostym. Sztuka, kiedy jest prosta, jest najbardziej wymagająca, bo potrzeba ogromu wrażliwości, by doprowadzić do hipnozy i efektu osłupienia u widza. Cieszy mnie, że tak kameralne i skromne produkcje docenia się w każdym zakątku świata. Widocznie oprócz czysto filmowego kunsztu, historia ta jest też niezwykle bliska każdemu człowiekowi. W końcu sentymentalizm to jedna z ważniejszych cech "Nomadland", dzięki czemu dzieło staje się również uniwersalne.
To film o nas - każdy przecież podróżuje. Autobiografia ludzkości. Historia Nomadów - ciekawskich ludzi, którzy szukają. Bez ustanku.
Moja ocena: 10/10
Komentarze (2)
Maurycy proponuję dwa odmienne tematy, choć można je przepleść w jeden.
1) Cztery łapy, ogon i ogromne serce.
2) Wojna i pokój.
To takie proste. Napisz, oznacz wg. zasady, wrzuć na Główną i wklej link na Forum.
Potem czytaj i komentuj i czekaj na głosowanie.
Liczymy na Ciebie!!!
Termin do 18 września ?północ/
Literkowa
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania