Rezydencja - 3 - Lustro
Część trzecią tego gówna dedykuję każdemu, kto przeczytał dwie poprzednie, zabiera się za tą i się nie porzygał :)
A tak na serio mam nadzieję, że się poprawiłam. Oceńcie sami. I bardzo bym prosiła o wyłapanie błędów.
No to lecimy z tym koksem.
__________________________
Środek budynku spowijał półmrok. W powietrzu unosił się dziwny zapach, stęchlizny połączonej ze spalenizną. Przy moim każdym kroku podłoga wydawała dziwne skrzypienie, jakby miała się właśnie zapaść. Z przymrużonymi oczami starałam się wyłapać podstawowe zarysy kształtów mebli, przedmiotów, czegokolwiek. Skierowałam się w stronę pokoju po lewej, skąd przez uchylone drzwi wpadało trochę światła. Wślizgnęłam się do środka.
Była tam stara karmazynowa sofa, przeżarta przez grzyb i myszy, spróchniałe krzesła dosunięte do wysokiego stołu, z którego blatu spoglądały na mnie dwie zwiędłe róże wciśnięte we flakon.
Podeszłam do nich i wyciągnęłam. Było mi tak strasznie żal tych biednych kwiatów, chciałam je zanieść do domu, do rodziców, pokazać im co znalazłam i czy da się uratować. Ale już w tak młodym wieku wiedziałam, że rodzice zamknięci w cyfrowym świecie nie będą chcieli mnie słuchać. Nie uwierzą ani w ludzi pozamykanych w skrzynkach, ani w cienie spowite w płaszcze, nie przejmą się zwiędłymi kwiatkami i uznają, że to wszystko są wytwory mojej zbyt wybujałej wyobraźni.
Róże wylądowały na ziemi.
Teraz moją uwagę zwróciły zdjęcia porozwieszane na ścianach. Było ich bardzo dużo, wszystkie zostały wykonane w czerni i bieli, a przedstawiały twarze młodych ludzi. Ludzie ci byli zmartwieni, zapatrzeni w coś znajdującego się poza obiektywem aparatu. Przyglądnęłam się dokładnie każdemu z nich. Niektóre zdjęcia zostały pokreślone czerwonym flamastrem, niektóre otoczone w koło.
- Mama, tata – uśmiechnęłam się, widząc swoich rodziców na fotografii. Mimowolnie ściągnęłam ją ze ściany i włożyłam do kieszeni zadowolona.
- Co ty robisz? - usłyszałam za sobą cichy szept, jakby wiatru.
Obróciłam się gwałtownie przestraszona, jakby ktoś właśnie przyłapał mnie na czymś bardzo wstydliwym. Ale za mną nikogo nie było. Rozglądnęłam się – nic.
Wybiegłam z tego pokoju, dość już tam zobaczyłam. Naprzeciw było pomieszczenie o wiele bardziej ciekawsze. Odszukałam włącznik światła, bo bez niego dalsza eksploracja byłaby niemożliwa; nie znajdowały się tam żadne okna. Ściany pokrywała w większości biała farba, gdzieniegdzie widać było ciemno bordowe plamy jakby ktoś wymachiwał pędzlem, chlapiąc naokoło. Po płytkach na podłodze i starej, chyba od dawna nie używanej wannie poznałam, że znajdowałam się w łazience. Z kranu umywalki kapała dziwna, ciemna woda. Wystawiłam rączkę i pozwoliłam, by ściekła mi na dłoń. Polizałam. Ciepła i słodka.
Potem zbliżyłam się do lustra, oczekując, że zobaczę w nim swoje odbicie; małą, chudą dziewczynkę o czarnych włosach i dużych, zielonych oczach. Zamiast niej, w lustrze machał do mnie chłopiec. Jego biała koszula miała te same plamy, które znajdowały się na ścianach. Uśmiechał się sympatycznie, ale w jego oczach był dziwny smutek, jak tych ludzi na fotografiach.
Zrobiło mi się go żal, chciałam go jakoś pocieszyć.
Odmachałam mu. Wtedy wyciągnął rękę w moją stronę. Ale ja bałam się ją złapać. Wszystkie elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsca i mój mózg stwierdził, że coś było nie w porządku. Cofnęłam się. Wtedy chłopiec zniknął, a lustro rozprysnęło się na milion kawałków, które wbiły się w każdą część mojego ciała.
Komentarze (21)
5
Wiem, pisanie wymaga czasu. Sama opowiadanie pisze ponad tydzień.
Rozumiem. Każdy ma inny styl tworzenia.
'' nie używanej '' - nieużywanej
Gdzieś tam mignęły mi powtórzenia, ale poprawa jest znaczna. Musisz dać czytelnikowi więcej tekstu, akcji, a tym samym możliwości uczestniczenia w wydarzeniach. Czekam na ciąg dalszy, pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania