Romeo i Julia

Prolog

Papieros. Godzina 22. Kolega obok, właśnie opowiada żart, który śmieszy tylko nas. I dobrze. Nasz świat to my. Plac zabaw, stworzony na potrzeby odcinka. Uspokajam. Słowotok ten, pełny będzie niezrozumianych zdań, wyrażeń, domyśleń i ukrytych przekazów. W gruncie rzeczy drogi odbiorco, jesteś obcym. Kończę papierosa. Moje ciało znajduje się w niezdobytej twierdzy. Piwnicy. Miejsce to zajmuje szczególną pozycje w moim odrobinkę wyblakłym sercu. Spędziłem tu piękne chwile, z ludźmi od zawsze mi pisanymi. Podobno nie potrafię kochać. W gruncie rzeczy zgadzam się z tym, jakże miłym stwierdzeniem. Jednak tych kilku Panów – tworzących moją rzeczywistość, zajmuje szczególne miejsce w mojej osobistej hierarchii. Są rodziną. Rodziną, samodzielnie wybraną. Wspomniałem już chyba w tym jakże długim i wyśmienicie podanym monologu, że wszyscy poza piwnicą są z innego świata. Nic się nie zmieniło od tamtej chwili. Pomysł – rejestrowany właśnie przez wasze oczy, pojawił się w mojej głowie, po skończonym czwartym piwie. To właśnie wtedy, postanowiłem zrobić wyjątek. Moja głowa wystosowała expose – no dobrze rozkaz. Mianowice poleciłem sam sobie, wysłanie listu do sąsiedniego świata. Listu o tematyce, kręcącej się wokół – nazwijmy to miłości. Na potrzeby waszej gwary – drogi czytelniku, użyłem wyrazu w mojej piwnicznej miejscowości, oznaczającego śmierć. Śmierć dla osoby, której hańba ta, była wstanie przejść przez gardło. Wydaje mi się, że jasno ukazałem moją męczenniczą role. Przechodzimy więc do historii. Jak z bajki. Musiałem. Gdzieś tam przecież w każdym z nas drzemie romantyk. Chyba. Nie ważne. Tematy filozoficzne można poruszać jedynie w otoczeniu piwnicznym. Piąte piwo dodało mi odwagi. Koniec dywagacji, Panie obcy. Romeo i Julia przychodzi dziś w gości.

 

Księga I

 

Początek

 

Ostatnia ławka. Tak, nawet tak zasłużeni obywatele, wierni nacji piwnicznej, odbywają lekcje. Zdradzę wam sekret. Dzielę miejsce z głównym bohaterem tejże historii. Chciałbym zaznaczyć, że fakt ten powinien ukierunkować was w stronę pewnej refleksji. Dla bardziej leniwych, o to jej treść. Dotknął mnie większy zaszczyt, niż was. Rycerz z piwnicy, głosi wszem i wobec o przyjaźni, dostarczonej mi lata temu. Muszę przyznać, że wyszła mi wykwintna-cukierkowa laurka. Ostatnia ławka swoją drogą, również ma swoje miejsce w dekalogu piwnicznym. Miejsce to, od zarania dziejów towarzyszy obywatelom, w ciężkiej i nierównej walce z edukacją. Sam osobiście doświadczyłem wielu wspaniałych chwil siedząc przy niej. Wspólnie z bohaterem – tej jakże elokwentnej historii, mieliśmy nawet opracowany system obronny, pomagający nam w odbywaniu spokojnych rozmów. Tajemnicza bohaterka mojego wywodu, zajmowała zazwyczaj miejsce po naszej lewej stronie i zazwyczaj była dla nas osobą kompletnie anonimową. Ale po kolei. Zaczynam od tego dnia, tej chwili, ponieważ cechuje mnie bezpośredniość i chciałbym oszczędzić wam poprzednich 11 lat z naszego życia. Tego dnia, stała się rzecz, wymykająca się prawom logiki. W tym miejscu zmuszony jestem ujawnić, kolejną rzecz z rodzinnego kodeksu. Zakaz płci pięknej, w naszych sercach, umysłach, w naszych wolnych chwilach. Oczywiście prawo to, jak to prawo, bywało łamane. Po słowach z ust mojego kompana, przeszła mi przez głowę myśl, że o to nasz ród, być może zostanie wystawiony na kolejną próbę. Z ust jego mianowicie wypłynęła propozycja spotkania z kobietami. Odjęło mi mowę. Damian, zdradzam wam rzecz, za którą mogę być powieszony – jego imię, był jednym z najbardziej oddanych abstynencji od płci żeńskiej. Tym bardziej zostałem postawiony w sytuacji, nie mającej prawa się wydarzyć. On jednak nalegał. W tym miejscu warto przekazać do waszej wiadomości jeszcze jedną – dosyć istotną rzecz. Do moich największych słabości, zaliczam wyrażanie zgody, na wszelkie, nawet tak poronione pomysły Damiana. Pełen obaw, zgodziłem się, czym jak się później okazało, rozpocząłem sagę o owocu zakazanym. Reszta dnia w ukochanym miejscu, o jakże wdzięcznej nazwie – szkoła, minęła jak zawsze. Rycerz, był rycerzem, ja byłem zgredem, a reszta świata tłem, dodanym z konieczności wyższej, niż nasza władza.

 

Bum. Jestem w parku. Szybki przeskok. Przyzwyczajcie się. To jest moja historia, więc ciąg narracyjny, przedstawiony będzie według moich zachcianek. Altanka została zajęta, przez dwójkę dżentelmenów i dwie Panie, zaproszone przez przedstawiciela wybitnych cnot – lekko draśniętych nożycami. Wzrok Damiana, wędrował ku Sylwii częściej, niż założyłem w moich wstępnych obliczeniach. Oczywiście, obserwacje ich zachowania, musiałem współdzielić z grą aktorską. Brałem udział w wymagających dyskusjach o cyckach i głupich dupach, denerwujących obie Panie. Obiecałem sobie jednak, że wytrzymam. Wraz z kolejnymi intelektualnymi występkami moich towarzyszy i pustymi butelkami, przybywającymi w zawrotnym tempie, Damian przybliżał się ku Sylwii. Jako, że nasi bohaterowie zajęli się sobą – oczywiście bez seksualnych doznań, wyjaśniam tym mniej bystrym, ja musiałem zająć czymś głowę. Koleżanka – przyprowadzona przez Sylwię, nie była moim wymarzonym rozmówcą. Podczas, gdy ona przekazywała mi – pod wpływem złotego płynu, historie swojego życia, ja zastanawiałem się jak Rysiek zareaguje na występki swoich przyjaciół. Jest on – musicie wiedzieć, w miarę inteligenty, jak na obywatela piwnicy, więc dodając dwa do dwóch, szybko przerazić go może fakt związku, wiszącego nad piwnicą, jako największe zagrożenie ostatnich lat. Fakt. Być może dla was, moje wnioski wybiegają za daleko w przyszłość. Ja jednak znam realia piwniczne i mogę was zapewnić, że u nas nic nie wyglada tak, jak u normalnych ludzi. A już zwłaszcza, gdy do gry wchodzi Pan Apollo. Mojego przyjaciela bowiem, miłość uderza zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Na potwierdzenie moich słów, być może przytoczę wam pewną poboczną opowiastkę. Słowo klucz – być może. Niczego nie obiecuję. Jak już wspomniałem, jesteście w moim królestwie, w którym to ja wyznaczam reguły gry. Dalsza sceneria wieczoru, przebiegła zgodnie z moimi założeniami. Damian, zafascynowany, pięknym ciałem nowego obiektu pożądania, zapomniał o otaczającym go iluzjonistycznym świecie. Ja z kolei w tym przedstawieniu, odgrywałem rolę przyzwoitki. Byłem piątym kołem u wozu. Zasady piwniczne, jednak zabraniały mi oddalenia się z miejsca zdarzenia, wcześniej niż brat. Siedziałem więc cierpliwie dumając i słuchając opowieści księżniczki – w troszkę zepsutej obudowie. Rozterki i refleksje towarzyszyły mi przez zdecydowaną większość życia, więc przyjąłem je tego wieczoru, jako miłe umilenie oczekiwania na księcia. Gorzej zniosłem wywody damy po mojej prawej stronie. Gdyby nie świadomość o niebagatelnym znaczeniu poświęceń w konstrukcji każdej przyjaźni, odszedłbym pewnie w kierunku znacznie milszych miejsc. Niestety. Pan Świadomość, to jeden z moich największych wrogów. Niesiony więc moralnością - nabytą przez cień wiatru, zostałem z Damianem na placu boju. Tak wiem – nieopłacalna postawa. Pod ostrzałem słów – przebijających mi mózg, byłem prawie do samego końca. Wszystko co dobre szybko się kończy. Prawda. Wszystko co złe - trwa troszkę dłużej, ale – co ważne, również w zdecydowanej wielkości posiada swój kres. Tak też było w tym przypadku. Miła Pani - ku mojej wielkiej, wewnętrznej radości, zaprzestała umilania mi czasu i odeszła w tylko sobie znanym kierunku. Wreszcie – pomyślałem, uśmiechając się w stylu Ledgera. Przyszli zakochani, po krótkiej chwili również zdecydowali się opuścić miejsce, towarzyszące nam przez ostatnie godziny. I tak – przez całą drogę powrotną, byłem świadkiem uśmiechów, igraszek i słodkiej kokieterii. A, bym zapomniał. Po drodze również przypomniałem sobie o makabrycznej zbrodni, jakiej dopuściliśmy się tego dnia. Byliśmy umówieni z Ryśkiem. Oczywiście, jak pewnie zdążyliście wychwycić, nie udaliśmy się w wyznaczone miejsce. Byłem świadom konsekwencji, jednak ten historycznie ważny dzień – jak się później okazało, postanowiłem dokończyć w spokoju ducha. Trzęsienie ziemi i obrócenie naszego życia, miało dopiero nadejść. Być może wiedziałem o tym już wtedy, a być może jedynie stosuje odpowiedni zabieg narracyjny. Sam nie wiem i ty odbiorco również się tego nie dowiesz.

 

Sen. Najbliższy kuzyn śmieci. Z racji, że odbywam z nim właśnie przemiłą konwersacje, pozwolę sobie na drobną przerwę – w opisywaniu romansu, aspirującego do dzieł Pani Blanki. Wyjaśnię wam w tym czasie pewne fakty. Równie ważne, jak i nudne. Przechodząc do fundamentu wywodu, zamierzam po krótce opisać relacje naszych bohaterów, zanim wpadli oni w wir miłosnych uniesień. Po krótce, o dziwo tym razem nie z powodu lenistwa, a z prostego faktu. Relacja ich, moi mili, praktycznie nie istniała. Przekraczając próg świątyni szkolnej, obaj byliśmy zbuntowani. Ani nam się śniło podporządkowywać regułom panującym w świecie sąsiednim. Władaliśmy potężnym cesarstwem, o potędze niezrozumianej przez zwykłych śmiertelników. Co za tym idzie, czas podczas ugrupowań lekcyjnych, spędzaliśmy głównie we dwóch. Damian, czyli wściekły Shrek i ja. Z racji wrodzonej skromności, pozwolę odpuścić sobie różowate epitety, adresowane w kierunki mojej postaci. Gdzieś w tle bitwy o przetrwanie w świecie ludzi, znajdowała się Sylwia. Zwykła dziewczynka, której synonim w naszym świecie to powietrze. Przez dwa długie lata – jeżeli już zasłużyła ona na moją uwagę, to tylko ze względu na grubiańskie odzywki skierowane w jej stronę z ust Adonisa. Nie było to jednak błagalne proszenie o atencję ze strony Damiana. Styl Wikinga z piwnicy, był zupełnie inny, niezrozumiany przez większą część populacji. W wyzwiskach tych, chodziło o konwencje, teatrzyk jak w szkole. Pani jeziora, pełniła funkcje kukiełki. W oczach Damiana, zyskała dusze, dopiero po jakimś czasie. W tamtym okresie była dla tego jakże urokliwego dżentelmena jedynie tarczą, do realizacji postawionych sobie zadań aktorskich. Nasza bohaterka nie była wtedy tym faktem zbytnio zawiedziona. Żyła ona bowiem w tamtym okresie z księciem z Łużnej. Nie wyglądała na osobę, poniżaną przez los. Przynajmniej takie wnioski, podsuwała mi moja wybitnie średnia umiejetność obserwacji. Tak jak my składaliśmy śluby abstynencji miłosnej, tak ona, mimo naszej znikomej znajomości, skutecznie nadrabiała sprawy, oddane przez nas na łaskę Panu. Światy tej dwójki, w żadnym uniwersum nie miały prawa splątać ze sobą swojego przeznaczenia. Świat Sylwii, był światem należącym do uniwersum rzeczywistość. My z kolei, żyliśmy własnym – pomalowanym przez średniej klasy malarza obrazem. Podczas, gdy ona spędzała czas jak nastolatka, my przemierzaliśmy korytarze, ze wzrokiem mordercy, nienawidzącego wszystkiego co się rusza. Światy te miały prawo przyłączyć się do siebie jedynie na krótką chwile. Chwile, w których Damian ukazywał swój kunszt władania słowem, wyzywając panienkę, iście poetyckimi epitetami. Z racji, że zdecydowałem się na spisanie ich w języku literackim, pozwolę sobie nie cytować, odzywek Herkulesa naszych czasów. Bohaterem tej historii, jest jednak rycerz piwnicy. Zdania, przed chwilą przez was przeczytane, kiedyś już wypowiedziałem w jego przypadku. Historie te jednak zostawię na później. Tak – wiem, że to dziwne, ale zamierzam jeszcze spać, podczas tej niezwykle ekscytującej przygody. Zresztą co za dużo to niezdrowo. Przemęczać również się nie powinienem. Narazie – drogi odbiorco, zadowolić się musisz, przedszkolnym przedstawieniem postaci. Ostrzegam, dalej poziom literacki wcale nie wzrasta, a ciarki wstydu występują w odwrotnej wartości, do mojego kunsztu władania słowem. Czytasz – mój drogi odbiorco na własne ryzyko. Ostrzegam niepierwszy i nieostatni raz.

 

Piękny poranek, przywitałem ogromnym bólem głowy. Spokojnie, jako narrator mogę przypisać sobie wszystkie cnoty tego świata. Ból ten więc nie był spowodowany wlaniem w siebie sporej ilości magicznego płynu. Wręcz przeciwnie. Trzeźwość umysłu dała o sobie znać. Martwiłem się konsekwencjami, jakie mogły nadejść. Kobieta, była wstanie wywrócić nasz świat do góry nogami. Mimo pełnej wiary, w możliwości gorlickiego Boga, zdawałem sobie sprawę z możliwości, jakie płyną przez zakochaną dziewczynę. Gatunek ten, sam w sobie jest wybitnie niebezpieczny. Kiedy jednak do ich niespotykanej w świecie samców natury, dolejemy odrobine magii, dostaniemy mieszkankę, gotową zburzyć, nawet tak pięknie postawione mury, jak nasze. Wiem, skromność ważna cecha. Zrozumcie więc, że spokój nie jest możliwy, w tak trudnych dla świata sytuacjach. Zadawałem sobie sporo pytań. Z jednej strony, lojalność do ugrupowania, nie pozwalała mi wydać oficjalnego poparcia dla zachcianek miłosnych mojego przyjaciela. Rozumiałem jednak zawiłość otaczającej nasz rzeczywistości. Magii, moi drodzy, oprzeć się może nawet tak wyśmienitej klasy żołnierz, jak Damian z Konopnickiej. Doszedłem więc niestety do miejsca, w którym wojnę mogły stoczyć moje dwa wewnętrzne kodeksy. Nie wykluczałem buntu, jaki mogli wnieść obywatele piwniczni, nie wykluczałem również twardej postawy i teatralnego bronienia miłości przez jeźdźca bez głowy. Bałem się, co najgorsze w tym wszystkim, że tym razem moja umiejetność dyplomatycznego wymijania kłód rzucanych przez świat, nie zda egzaminu, co oznaczałoby konieczność wystosowania jasnego i dobitnego przekazu. Do tego dochodziła kwestia ewentualnej wojny z zakonem łużniarskim. Wspominałem już, że w przypadku czarnego hulka, nic nie może być prostolinijne. Nawet z miłości jest wstanie stworzyć dramat, którego nie powstydziliby się pradawni twórcy. Dobrze. Powstydziliby się. Jednak to ja tu jestem jedynym opiniotwórcą, więc wolna wola w tym przypadku jest nieograniczona. Wracając jednak do poważnych rozterek. Istniały oczywiście kolorowe możliwości. Nagięcie zasad, występowało już u nas w wyjątkowych przypadkach. Szczerze mówiąc, jeżeli w czymś mialem kłaść szczególną nadzieje, to właśnie w tej sprawie. Zgoda, na działania miłosne ze strony Damiana, odjęłaby mi sporo zmartwień. Szczerze mówiąc, wojny z przeciwnym zakonem nie za bardzo się obawiałem. Najtrudniejsze i najistotniejsze sprawy, zawsze kręcą się w okół kręgu danej osoby. Reszta to tylko miłe i piękne, lub brzydkie i zaniedbane gałęzie. Samotne spotkanie z herbatką i poetyckimi refleksjami, musiało w końcu dobiec końca. Czekało mnie spotkanie z człowiekiem, którego zdanie, mogło się okazać najbardziej brutalne ze wszystkich. Do tego został on zdradzony przez naszą dwójkę poprzedniego wieczoru. Mimo, że uciekanie od problemów to coś na zasadzie zajawki, tym razem postanowiłem odbyć te jakże pięknie zapowiadającą się rozmowę. Ruszyłem więc drogą, wrytą w pamięć z dokładnością większą niż tabliczka mnożenia. Mój towarzysz oczekiwał mnie w drugim świętym miejscu. Na czwórce.

 

Spotkanie to, jak się pewnie domyślacie, pełne było bardzo miłych i wdzięcznych gestów. Rysiek nie mógł zrozumieć, jak mogliśmy potraktować go w tak okrutny sposób. Wystawienie członka piwnicy w naszym gronie, jest jedną z największych możliwości znieważenia przyjaciela. Wiedząc, że dyskusja przez brak argumentów nie ma większego sensu, cierpliwie słuchałem. Przez 15 minut emocjonalnego wywodu, nie przerwałem mojemu kompanowi ani razu. W końcu jednak emocje opadły i zdecydowałem się podjąć próbę nieporadnego tłumaczenia mojego wczorajszego zachowania. Na swoją obronę zacząłem przytaczać moje poranne rozterki. Tłumaczyłem mu, że jestem też długoletnim przyjacielem Damiana i ciężko było mi odmówić, widząc w jaki sposób błyszczą mu oczy. Przedstawiłem również wizje świata, w którym Sylwia zajmie miejsce w naszym ugrupowaniu. Starałem się mówić tak, żeby uwierzył w miejsce – na tyle abstrakcyjne, aby kobieta mogła odegrać jakąś role. Małą, ale jednak. Prowadziłem te rozmowę w takim kierunku, ponieważ idąc na czwórkę, ustaliłem sam ze sobą, że nie będę przeszkadzał Damianowi w realizacji celów, aspirujących do średniej klasy romansu, leżącego na półce w kiosku, do kupienia za pół ceny. Nie byłem w stanie stanąć przeciwko niemu, nie byłem w stanie przeciwstawić się miłości, nie posiadałem przecież magicznych zdolności, dzięki którym mógłbym zdjąć z niego czar, rzucony przez Panią jeziora. Rysiek jednak, mimo moich manipulacyjnych zdolności i czarującego uśmiechu – z tym to akurat żartowałem, nie był do końca przekonany. Liczyłem jednak na to, że po tym jak ochłonie i przemyśli moje słowa w zaciszu domowym, zaakceptuje kierunek, w jakim może udać się piwnica. Liczyłem jedynie na akceptacje – czyli brak działań kontrofensywnych. Nie było bowiem możliwości, żeby oficjalnie poparł próbę doprowadzenia do związku, między naszymi bohaterami. Po dyskusji pełnej poważnych min i wzajemnego przekonywania się do swoich racji, wspólnie uznaliśmy, że po takim wysiłku, potrzebny jest relaks. Rozegraliśmy więc el clasico na stole do gry w tenisa stołowego.

 

Podczas gdy ja walczyłem o akceptacje uczuć rycerza jak z bajki, Damian siedział samotnie w ciemnym pokoju. Skąd to wiem? Wiem wszystko, jestem przecież narratorem tejże historii. Prosiłbym więc – oczywiście z pełnym poważaniem, o ślepą wiarę we wszystko co tu napisze. Weryfikacja faktów, ma sens, przy poważnych reportażach o ludzkości. Ja jedynie marnuje swój czas, opisując dwójkę nastolatków, wkładających powoli swoje serca do pieca, mogącego wypalić im na nich ślad już do końca tego, co ludzie lubią zwać życiem. Przepraszam, postaram się już nie odbiegać od zaczętych wątków. Wracają więc. Jak tak dłużej się zastanowić, nasz bohater nie siedział jednak sam. Towarzyszyła mu – mocno już zużyta zbroja, uparcie przez niego noszona od wielu lat. Ściągał ja tylko w takich chwilach jak ta. W chwilach, gdy serce dobijało się do niego, prosząc o chwile rozmowy. Nasz rycerz, przypominał sobie każde zdanie płynące z ust Sylwii tamtego wieczoru. Z przerażeniem stwierdzał, że z dnia na dzień uczucie, którym zaczyna darzyć Sylwię, rośnie w nieubłagalnym tempie. Miłość, jeżeli już go dosięgała, to zawsze w najmniej oczekiwanym momencie i z niespotykaną mu w żadnych innych sytuacjach intensywnością. Tym razem było jednak inaczej. Czuł, że uczucie które w nim kiełkuje, było jakieś inne. Dojrzalsze. Zdecydowanie bardziej niebezpieczne. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć. Znał przecież Sylwię już jakiś czas i nigdy jego myśli nie uciekały w tę stronę. To znaczy, zdarzały mu się erotyczne fantazje z jej udziałem, lecz serce - za każdym razem, gdy już Sylwia wkradała się do snów naszego bohatera, w stroju, nazwijmy to nieprzyzwoitym – lub w częstszych przypadkach całkowicie bez odzienia, odwracało wzrok w przeciwnym kierunku. Teraz siedząc w pokoju, który towarzyszył mu od dziecka, już wiedział. Wiedział, że ruchy – do których będzie zmuszony, jeżeli uzna serce, za wystarczającego doradcę, będą wymagały od niego niemałych poświęceń. Być może też, świat który zna, już nigdy nie wróci. Rozmowa z moją skromną osobą, była nieunikniona. Zawsze, gdy bohater z innej planety, zadawał sobie męczące go pytania, zwracał się z nimi do mnie. Ja z kolei, nabierałem wtedy, niespotykanej mocy merytorycznej, starając się w jak największym stopniu, udzielić mu jak najlepszych rad. Rozmowa ta, jak się później okazało, odbyć miała się jeszcze dzisiejszego dnia. Wieczorem.

 

Jako, że już trochę męczę wasze oczy, swoimi nieudolnymi pisarskimi próbami, przedstawię kolejną osobę, której udział w poszukiwaniu szczęścia naszych bohaterów, był niebagatelny. Sylwia mianowicie posiadała siostrę bliźniaczkę. Jak się pewnie domyślacie, przedstawienie jej relacji, z tego co spotkało Panią jeziora poprzedniego wieczoru, było nieuniknione. Wybranka serca dotąd niezdobytego, żaliła się Agnieszce – bo tak miała na imię siostra pięknej damy, z uczuć które z piorunującą mocą targały nią od środka. Dziewczyna, właśnie wchodziła w okres, w którym emocje rozpoczynały ze sobą wielką bitwę. Zauroczenie sposobem w jaki Damian zwracał się do niej, uderzyło w nią z zabójczą siłą. Czułość, jakiej nie zaznała przez ostatni rok relacji z Panem – zasiadającym na tronie w Łużnej, rozmroziła jej serce, napełniając je gorącym żarem. Znowu poczuła się, jak nastolatka, olśniona piękną twarzą towarzysza płci męskiej. Uśmiech, podczas relacjonowania wszystkiego co powoli przejmowało kontrole nad jej życiem, był nieunikniony. Bowiem przez jej związek z obecnym mężczyzną, zatraciła wszystko to, co kiedyś pozwalało jej latać trzydzieści centymetrów ponad chodnikami. Aga, starała się być osobą, do wszystkiego podchodzącą na chłodno. Próbowała więc uspokoić siostrę, słusznie przypominając jej, że jeszcze nie tak dawno, jej niechęć do Damiana była aż nadto widoczna. Sylwia jednak, udając skupioną, myślami była zupełnie w innym miejscu. W głowie widziała jedynie obraz, ukazujący twarz Damiana. No i bym zapomniał. Czuła również strach, przed konsekwencjami, jakie mogły nadejść, przez serce, zaczynające płatać jej figle.

 

Telefon od Damiana zadzwonił niedługo po powrocie z czwórki. Na rozmowę – którą jak wiecie przewidziałem, umówiliśmy się na godzinę 20. W miejscu dobrze mi znanym, czczonym przez nas równie mocno, jak chociażby czwórka. Spotkać się mieliśmy na ławeczce. Zastanawiałem się jaki ton narracyjny przyjmie mój przyjaciel. Byłem pewny, znając go już tyle lat, że w środku targają nim bardzo mocne, być może nieznane do tej pory, aż w takim stopniu emocje. Wiedziałem jednak, że wywodzi się on ze starej szkoły mężczyzn. Nie liczyłem więc, że otworzy się przede mną od razu. Musiałem umiejętnie poprowadzić tę rozmowę. Nie właściwy dobór słów, źle odebrany gest, mógł oddalić mnie od poznania prawdy i próby pomocy. Najbliższe dni zapowiadały, że na mojej drodze czekają bardzo ciekawe zjawiska. Jeżeli sytuacja potoczy się w tym kierunku, w którym podpowiada mi to instynkt, czeka nas wojna z wsią o wdzięcznej nazwie Łużna. Z kolei, jeśli Sylwia odrzuci zaloty naszego Romeo, moją rolą będzie doprowadzenie go do porządku i powolne układanie puzzli z jego serduszka. W mojej głowie tworzyło się jeszcze kilka scenariuszy. Każdy zakładał mój większy lub mniejszy udział. Pewne było też to, że nasza grupa nie będzie w stanie uniknąć drogi, w której kierunki będzie wyznaczała miłość Damiana. Był on na tyle silną osobowością, że przez najbliższy okres musiał zostać centralną postacią, w historii naszego ugrupowania. Niezależnie jednak od tego, co miało się wydarzyć w najbliższej przyszłości, nie mogłem odpuścić biegu dnia dzisiejszego. Odpowiednio nastawiony, ruszyłem na wybitnie zapowiadającą się rozmowę z zakresu nieznanych dotąd tajników miłości, którą jak wiecie, miałem odbyć z moim przyjacielem.

 

Spotkanie to, potoczyło się według jednego z moich ulubionych scenariuszy. Zaczęło się od luźnych tematów, wypowiadanych przez obie strony pod napięciem elektrycznym. W naszym towarzystwie, właśnie w taki sposób budowało się odpowiedni grunt, do wystosowania najgrubszych dział. Sposób w jaki Damian wypowiadał słowa i nerwowy wzrok uciekający mu we wszystkie znane mi kierunki świata, nastawił mnie na terapeutyczną rozmowę, z romantycznym człowiekiem, tracącym kontrole nad własnym sercem. Po kilku minutach rozmowy – mającej charakter poznawczy, mimo że uczestnicy znali się ze sobą kilka dobrych lat, nastąpiło przejście do tematów zdecydowanie bardziej mnie interesujących. Thor ze świata obecnego, wziął głęboki oddech, zbadał mnie swoim niepewnym wzrokiem i przeszedł do sedna sprawy. Zaskakujący dla mnie, był jedynie sposób w jaki układał zdania. Jego głos drżał. Wylewała się z niego nadzieja, wymieszana z niepewnością. Starał się ze wszystkich sił idealnie nakreślić mi zaistniałą sytuacje. Tłumaczył uczucia, które powędrowały własną ścieżką, wygrywając zaciekłą walkę z rozumem. Za każdym razem, kiedy do jego wypowiedzi wkradało się imię Sylwia, na jego twarzy pojawiał się mimowolny uśmiech. Jednocześnie zdradził mi swoje obawy, o jego umiejętności dzielenia życia z drugą osobą. Bał się, że ucieknie od odpowiedzialności z porównywalną prędkością z jaką w nią wszedł. W odpowiedzi usłyszał słowa otuchy. Każdy dźwięk - wymykający się z moich ust, starałem się wypowiadać z odpowiednim akcentem, działającym na niego kojąco. Przypominałem mu piękne słowa, które jeszcze przed chwilą kierował pod adresem Sylwii. Ciągnąłem go za język, ukazując mu w ten sposób proste odpowiedzi, na pytania, malujące się w jego głowie, jako największe zagwozdki otaczającego nas świata. Tłumaczyłem mu, że podejście, sugerujące mu wydalenie miłości ze swojego życia jedynie ze strachu, może nieść za sobą dużo więcej negatywnych, niż pozytywnych zdarzeń w przyszłości. Są bowiem chwile w życiu, gdy zdrowy rozsądek powinien udać się na wakacje, a uczucia i serce prowadzić człowieka w badanie nieznanych terenów. Jednocześnie, starałem się okazać słuszną wyrozumiałość. Tłumaczyłem Damianowi, że wątpliwości są nieodrębną częścią życia każdego z nas. Czeka go droga, będąca do tej pory dla niego czymś całkowicie obcym. Nieznanym terenem, obrośniętym strasznymi roślinami – w wyobraźni przybierającymi postać persony: „BOBO” – dla niewtajemniczonych, BOBO, to upiór mający za zadanie trzymać w ryzach małe dzieci. Wracając. Byłby zwyczajnie głupi, gdyby w jego głowie nie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Zaznaczyłem, że moim zdaniem, jeżeli zdecyduje się podążyć drogą, utkwioną mu przez los, czekają go niezapomniane chwile. Oczywiście, nie musiały one uzyskać szczęśliwego zakończenia. Żal, jaki mógłby dopaść jego serce, w przypadku tchórzliwej rezygnacji, byłby jednak zdecydowanie gorszy i mógłby bić go przez lata, niczym młody Tyson, w swoich najlepszych walkach. W rozmowie tej, użyłem również wiele pięknych zwrotów, pod adresem miłości, jednak z racji na moją przynależność – do mocno ukierunkowanej grupy, jeżeli chodzi o tematy z nią związane, pozwolę sobie nie zacytować większości z nich. Zdradzę wam jedynie, że efekt końcowy był dla mnie zadowalający. Damian co prawda, na zakończenie stwierdził, że musi to jeszcze wszystko dokładnie przemyśleć, ale ja wiedziałem, że w głębi duszy podjął już decyzje, która nakieruje nasze losy, ku pięknej i bardzo niebezpiecznej przygodzie. Pożegnaliśmy się serdecznym uściskiem ręki i zadowolony udałem się na zasłużony odpoczynek do mojej komnaty.

 

Z racji wymuszonej przerwy, odpoczynkiem, w gruncie rzeczy wpisanym w życie każdego człowieka, pozwolę sobie na przytoczenie obiecanej wcześniej historii. Pierwsza miłość czekała na Damiana w czasach, w których mieliśmy jeszcze dosyć krótkie nogi, spore ubytki w mózgu i potężne przeświadczenie o własnej racji i nieomylności. Osoba, przez niego wybrana, pokazała mi dobitnie, że decydując się na współdzielenie już i tak ciężkej wędrówki – z człowiekiem takim jak on, niczego nie mogę być pewnym. Wybrał on bowiem osobę, z którą darliśmy koty, od samego początku naszej znajomości. Ów wybór, padł na Panią o blond włosach. Przez dwa lata – jakie minęły od ich pierwszego spotkania, widywał ją w każdy dzień, wymieniając przez cały ten okres, może dwa zdania w stylu, łagodnie rzecz ujmując, nie aspirującym do dżentelmena. Niespodziewany zwrot akcji nastąpił w momencie, w którym opuścił on szkolną ławkę – dotychczas współdzieloną ze mną, na rzecz miejsca u boku faceta, również nie cieszącego się najlepszą opinią wśród naszych ludzi. Jak się później okazało, był to sposób na bliższe poznanie się z obiektem westchnień. Dawid – bo tak na imię miał jego chwilowy towarzysz, posłużył mu jako przedmiot, potrzebny do wykonania zadania. Siedział on bowiem za Justyną. Podryw naszego księcia, nie był jednak w tamtych czasach jego mocną stroną. Zamiast adorować pięknymi słówkami dziewczynę, rozmawiał on głównie z partnerem z ławki. Oczywiście próbował wkręcić się we wspólne spotkania, lecz przy każdym do którego udało mu się doprowadzić, towarzyszył im ktoś jeszcze. Poświęcenia Damiana – domyślam się – nie mogły być zauważalne dla Justyny. Próbował on na przykład, zaimponować jej pierwszym w życiu wypitym kieliszkiem. Obracała się ona jednak w towarzystwie, w którym alkohol witał człowieka wraz ze słowem mama, więc heroizm naszej postaci, wydał się jej zwykłym rutynowym zajęciem, towarzyszącym jej przy wszelakich spotkaniach z towarzyszami broni. Oczywiście, wspierałem również w tamtym okresie przyjaciela, w walce o uznanie niewiasty. Niestety. Puenta tej historii, oszczędziła nam pozytywnego zakończenia – chociaż może lepiej napisać, że nie zakończyła się związkiem. Brak królowej uboższych sfer intelektualnych w naszym gronie był – jak się pewnie domyślacie, nie najgorszym wyjściem. Sam Damian po początkowych młodzieńczych łezkach, wyszedł z tej sytuacji bez większych dolegliwości. Potraktował to jako nieuniknioną lekcje związaną z pierwszym zauroczeniem. Oczywiście, nasz udział w jego bardzo szybkim powrocie do zdrowia, był niebagatelny – jak przystało na wiernych towarzyszy. Oddaliśmy całe serce, żeby nie czuł się on samotny, na opustoszałym polu bitwy. Często też, musieliśmy gasić nieprzyjemne docinki, płynące w jego stronę z ust Dawida. W tej kwestii również odnieśliśmy sukces. Z historii - wyżej przytoczonej, wyniosłem cenne lekcje. Truizm, że człowiek nigdy niczego nie powinien być pewien, nabrał w moim życiu ogromnego znaczenia. Wiedziałem od tamtej pory, że Damian jest zaprogramowany troszeczkę inaczej od reszty, a moje czujne oko pracować musi na dużo wyższych obrotach, niż dotychczas. W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że na następne podboje bohaterskiego wiedźmina XXI, czekać musiałem, aż do opowiadanej przeze mnie historii.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania