Sanitariuszka - rozdział 1
- Mamo kupiłam sok pomarańczowy. Może być? – zapytała piętnastoletnia Lorey.
- Oczywiście, skarbie dziękuję. – odpowiedziała Scarlett, matka Lorey.
Lorey była niska i szczupła. Miała oliwkową karnację oraz kasztanowe włosy. Była z urody Azjatką ale tak naprawdę mieszkała na wsi w Chicago. Jej zielone oczy przypominały z koloru łąki otaczające wieś. Jej pełne usta były bladoróżowe, a nos nieprzeciętnie kształtny. Wszyscy zazdrościli jej urody. Podobnie było z jej matką, czarnowłosej piękności z Nowego Jorku. Identyczne usta i nos jak Lorey, ale oczy miała zupełnie inne. Chociaż obie miały je duże, kolorem w ogóle nie były podobne. Scarlett miała je błękitne jak bezchmurne niebo.
Ojciec Lorey zmarł gdy jej dwunastoletnia siostra, Corrie miała dwa lata.
Corrie wygląda tak samo jak Lorey z wyjątkiem kolory włosów. Corrie ma je blond.
- A gdzie Corrie? – spytała Lorey.
- Odrabia lekcje w swoim pokoju, a właśnie, miałam ci powiedzieć. Dzwonił Pedro, chciał żebyś do niego wpadła. – Odparła matka.
Pedro był przyjacielem Lorey. Miał szesnaście lat. Jego bujne włosy były kolory pnia starego drzewa, miał ciemną karnację. Był szczupły i wysportowany. On też mieszkał we wsi razem z Lorey.
Z resztą wieś ta nazywała się San Orio, mieszkały w nim zaledwie trzy rodziny. Rodzina Lorey, rodzina Pedra oraz rodzina Marie, której Lorey prawie nie znała. Był też jeszcze jeden dom, lecz opuszczony, od pięciu lat nikt w nim nie mieszka.
- Dzięki, że powiedziałaś. Zaraz do niego pójdę, ale najpierw pójdę do Corrie, może potrzebuje mojej pomocy. – powiedziała nastolatka.
Pokój Corrie był cały zielony. Zielone jednoosobowe łóżko, zielone ściany, zielony, puszysty, okrągły dywan, leżący na środku pokoju. Jedynie biurko było brązowe, za to krzesło było czarne ale z zieloną narzutą.
- Hej Corrie. Co zadane? – zapytała Lorey.
- Coś idealnego dla ciebie. Polski. Wypracowanie o tym, kim bym chciała być w przyszłości. – No to w czym problem? To chyba jedno z łatwiejszych wypracowań. Musisz po prostu zadać sobie pytanie: kim chciałabyś być - powiedziała Lorey.
- No właśnie, a przecież nie mogę napisać, że chciałabym być sanitariuszką na wojnie, która rozgrywa się w Chicago. – odpowiedziała Corrie, z takim smutkiem, że Lorey ścisnęło serce.
- Mała, nie możesz być sanitariuszką. Nie powolę, abyś była na wojnie, która z ledwością nas omija. – oznajmiła Lorey, chociaż wiedziała, że jej siostra jest strasznie uparta i nie da się jej wybić niczego z głowy.
- No niby tak, ale…
- Corrie! Nie i koniec kropka! – krzyknęła Lorey, która za wszelką cenę chce chronić życie siostry. Wyszła z pokoju, lecz w drzwiach przystanęła i dodała – Ale chętnie pozwolę ci być architektem. I właśnie o tym napisz.
- Dzięki Lor! – krzyknęła w ostatniej chwili Corrie.
Lorey wyszła z domu i pobiegła szybko do Pedra, który mieszkał jedno pole dalej. Podeszła do drzwi i zapukała.
- Kto tam? – usłyszała dwudziestoletnią Christinę, siostrę Pedra. Mieszkają tylko we dwójkę, ponieważ ich rodzice zginęli rok temu w wypadku samochodowym.
- To ja, Lorey.
- Och, Lorey. Wejdź, proszę. – Powiedziała Christina. – Pedro już czeka.
- Cześć Lorey! – wykrzyknął Pedro, gdy tylko Lorey weszła do domu. Przytulił ją i pocałował w policzek na przywitanie. – Miło cię wiedzieć. Christina, idziemy na łąkę się przejść. Wrócimy za godzinę może dwie.
- Pedro, wiem, że wasze spotkania trwają długo. – uśmiechnęła się Christina.
Gdy Lorey i Pedro szli łąką, chłopak przerwał ciszę.
- Wiesz co się dzieje w Chicago?
- Oczywiście, ale na szczęście, wojna do nas nie doszła i nie dojdzie miejmy nadzieję.
- Lorey, błagam! Przecież wiesz, że z sąsiednich wsi brali młodzież od dwunastu lat na sanitariuszki i żołnierzy! Wiesz, że u nas może być identycznie.
- Niby tak, ale… Pedro, wiesz, że Corrie ma dwanaście lat. Jeżeli wezmą ją na sanitariuszkę to po moim trupie! – nawrzeszczała na niego Lorey.
- Ale tu nie chodzi o Corrie! Przecież nie możesz bronić jej przez całe życie! – teraz i Pedro krzyczał.
- Ale ona jest jeszcze mała! Z resztą nie zostawię mamy i … - przerwała, bo coś sobie uświadomiła – Zaczęłam na ciebie wrzeszczeć.
- No tak jag by, nie da się tego ukryć. – powiedział zirytowany Pedro.
- Przepraszam, poniosło mnie, nie chciałam. – oznajmiła Lorey i przytuliła go.
- Nic się nie stało. Z resztą to nasza nie pierwsza kłótnia. – powiedział - Chodźmy już. Christina zrobiła dzisiaj gorącą czekoladę.
*****
San Orio - miasto wymyślone przeze mnie jak coś ;)
Komentarze (5)
Ps: Jeśli akcja dzieje się na wsi w Chicago, to powątpiewam, aby tamtejsi uczniowie mieli w planie lekcji Polski. ;)
Ps2: Jak na pierwszy rozdział, mogłabyś nie przygniatać czytelnika taką ilością bohaterów, trochę trudno na samym początku ich wszystkich pomieścić w głowie i przy tym, cały czas pamiętać kto jest kim.
Ps3: jakby*
Daję 4, podoba mi się klimat jaki panuje w opowiadaniu, taki przyjazny. Czekam na drugi rozdział!:)
Mroczhna: No tak, o polskim nie pomyślałam, ale ciiii... :D a co do iości bohaterów, zapewne masz rację :D i dziękuję za komentarze ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania