Scenki z uśmiechem. Część IV: "Boso przez Toruń"
Wakacyjny weekend zapowiadał się obiecująco, a to za sprawą długo wyczekiwanego spotkania z przyjaciółmi - dawnymi współlokatorami, w centrum Torunia. Tylko niezbyt optymistycznie zapowiadała się pogoda. Już w drodze, błekitne niebo przykryły ciężkie chmury, z których wkrótce zaczął kropić przelotny deszcz.
Umówiłem się z kumplem Kornelem w okolicach parku w centrum miasta. Na szczęście chwilowo przestało padać. Po krótkim przywitaniu przeszliśmy na starówkę, gdzie czekała na nas przyjaciółka Ania. Wspólnie uzgodniliśmy na szybko plany na wieczór, ale też pogodzić się z faktem, że spotkamy się w okrojonym składzie. Olek i Patryk ostatecznie nie dotarli z powodu odmiennych planów na weekend i pracy.
Korzystając z chwili wolnego czasu podjęliśmy akcje prankowe w mieście, czyli spontaniczne poprawianie humoru przechodniom . W planie było: dziwne pytania o drogę, na przykład: do bankomatu, stojąc przy bankomacie, albo do Disneylandu… oraz publiczne komplementowanie nieznajomych. Tym razem chcieliśmy zaangażować Anię –do przełamania się i odwagi. Krótko mówiąc, żeby dołączyła do nas. Początkowo, nie dała się namówić. Obserwowała nas z lekkim niedowierzaniem. Z uśmiechem, przyznała że ten pomysł średnio jej się podoba. Wspólnie czatowaliśmy pod restauracją na okazje, tylko, że ludzi zaczęło jakby ubywać… Spojrzeliśmy w niebo , a tam naszym oczom ukazała się wielka, czarna chmura i zbierał się coraz silniejszy wiatr! Po cichu mówiliśmy sobie, że deszcz na pewno tym razem ominie…
Nic podobnego! Kilka kropel w jednej chwili zamieniło się w potężną, rzęsistą ulewę, a my nawet nie mieliśmy parasola, a tym bardziej kurtek przeciwdeszczowych… Czekaliśmy bezczynnie pod dachem.
Przez chwile nie opuszczał nas dobry nastrój. Jeszcze w ramach prankowania wbiegaliśmy pod parasole przechodniów z pytaniem: - Czy Pan/Pani nas nie przygarnie, byśmy nie przemokli? Pozytywnie, ale nie było już nikomu do śmiechu. Ulica Szeroka opustoszała, wcale nie zanosiło się na odejście deszczowego frontu, a przecież musieliśmy przejść na Plac Teatralny, by dostać się do internatu. Nie było wyjścia. Miesiliśmy zaznać deszczowej kąpieli. Ja swój letni strój i tenisówki miałem całe przemoczone, a Kornel wyluzowany, znalazł rozwiązanie – zdjął buty i szedł na bosaka! Ania aż się zmartwiła, żeby się nie przeziębił lub na coś nie nadepnął, a ja odrzekłem: - Boso przez świat – Boso przez Toruń!!! – dodał i tak wszedł do autobusu linii nr 27, budząc niemałe zdziwienie wśród współpasażerów. Wysiedliśmy na niegdyś doskonale znanej ulicy– Bartkiewiczówny. Cali mokrzy i zmęczeni. Kornel nie dał za wygraną i po drodze zamoczył nogi w kałuży i błocie, niczym w jeziorze, budząc u wszystkich śmiech i niedowierzanie…
Zmęczeni przekroczyliśmy próg do internatu. . W swoim pokoju zastaliśmy… porządek, i suszarkę do prania na środku. Zajęliśmy swoje łóżka. Na początek jednak szybko przebraliśmy całkowicie przemoczone ubrania. Zrobiło się chłodno, a grzejniki były wyłączone, w końcu był środek lipca, a suszarka niewiele pomogła na krótką metę. Na szczęcie wkrótce zostaliśmy zawołani na rozgrzewający obiadek, który przygotowała Ania była to wiejska zupa grzybowa z makaronem. W trakcie posiłku z niedowierzaniem spojrzeliśmy w kuchenne okno. Wyszło piękne, popołudniowe słońce. Szkoda, że nie stało się to dwie godziny wcześniej…
Komentarze (2)
Daję 5 i pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania