Poprzednie częściSlave - rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

SLAVE 4

Minął już tydzień od urodzin buni, a ja cały czas rozmyślam o przenikliwym spojrzeniu pana policjanta. Na początku nie byłam przekonania, żeby uczestniczyć w rodzinnej imprezie, ale kiedy dziewczyny i bunia mnie osaczyły nie miałam wyjścia, musiałam się pojawić. Ogólnie, nie było tak źle, jak się spodziewałam, cała rodzina okazała się bardzo sympatyczna, no prawie cała. Wszystko było dobrze, dopóki nie pojawił się Max, najstarszy wnuk babci Ester. Od samego początku patrzył na mnie tak, jakby wiedział, czym się zajmowałam i kim do niedawna byłam. Cały wieczór odpowiadał zdawkowo na zadawane mu pytania. Czułam jakby śledził każdy mój ruch, trochę mnie to peszyło, bo widział mnie pierwszy raz w życiu, a zachowywał się tak jakbym nadepnęła mu na odcisk. Przez niego znowu zaczęłam myśleć, że jestem tylko balastem dla jego rodziny, że nie powinnam w ogóle tutaj przychodzić.

 

Dziewczyny były wniebowzięte, naiwne myślały, że Max jest mną zainteresowany, bo nie spuszczał ze mnie wzorku. Jednak ja nie dałam się na to nabrać, on mnie nie lubił. Nawet nie dał mi szansy, a już postawił na mnie krzyżyk. W sumie nie zależało mi i tak nie będę go często widywała, zresztą nie jestem zainteresowana poznaniem go z ten sposób. Mam dość facetów. Nigdy nie zwracałam uwagi na ich wygląd, więc dlaczego teraz przypominam sobie i wzdycham do męskiego, wyrzeźbionego ciała Maxa?

 

– Halo, gdzie byłaś? – Wyrywam się z transu, kiedy Elena macha mi dłonią przed twarzą.

 

– Przepraszam, zamyśliłam się. – Posyłam jej słaby uśmiech

 

– Czy coś się stało? – dopytuje, zagradzając mi drogę swoją małą sylwetką.

 

– Wszystko jest w porządku –zapewniam ją.

 

– Dlaczego jakoś ci w to nie wierzę? – Marszczy na mnie brwi.

 

– Nie wiem, może dlatego, że jesteś strasznie ciekawska i lubisz ostatnio wciskać nos w moje sprawy. – Wypinam jej język, za co dostaję ścierką po tyłku. Razem wychodzimy z kuchni na salę, śmiejąc się.

 

Później przez kolejne godziny pracujemy bez przerwy, dopiero pod koniec dnia robi się spokojniej i mogę odetchnąć. Kiedy wygłupiam się z Eliotem, słyszę wołającą mnie Liz. Odkręcam się do niej w ostatnim momencie, zanim ląduje w moich ramionach, oplatając mnie swoimi malutkim ciałkiem jak małpka. Wtedy dostrzegam osobę, której wolałabym unikać.

 

– Zobacz, kto z nami przyszedł – mówi zadowolona Liz. – Babcia powiedziała, że pomoże nam naprawić kuchnię, żeby woda znowu płynęła.

 

– Zlew kochanie, nie kuchnię. – Daję Liz pstryczka w nos, na co chichocze.

 

– To miło z babci strony, ale El po pracy miał mi pomóc – zwracam się do buni.

 

– Przestań gadać głupoty, skoro mój wnuk tu jest, to ci pomoże. Prawda Max? – Z babcią Ester jest tak, że nawet, jeśli jest coś nie po twojej myśli, to nie ma opcji, musisz się jej podporządkować. Tak, więc nie zostało mi nic innego, jak zaprosić Maxa do siebie na górę.

 

Ponownie sprawia, że czuję się nieswojo w jego obecności, a nawet się nie odezwał, tylko kiwnął do mnie głową na powitanie. Babcia Ester zostawiła nas samych, bo podobno miała coś ważnego do załatwienia. Ta na pewno. Idziemy razem w kompletniej ciszy, dopóki nie odzywa się moja malutka siostrzyczka. Dzięki ci za nią.

 

– Opowiadałam Maxowi o naszym dawnym domu – trajkocze Liz.

 

Ta wiadomość mrozi mi krew z żyłach. Nikomu nie mówiłam o naszej przeszłości, nie chciałam, żeby to wyszło na jaw. A znając już trochę pana prawo i jego stosunek do mnie, to nie jest dobra nowina.

 

Kiedy wchodzimy do mieszkania, Liz od razu biegnie do swojego pokoju po lalki, bo podobno umówiła się z nową koleżanką w parku, a babcia ma ją tam

 

zaprowadzić i spotkać się przy okazji ze swoją koleżanką. Takie jest przynajmniej tłumaczenie mojej młodszej siostry, gdy pytam, gdzie się wybiera. Teatralnie wzdycha i opowiada mi o swoich planach, jakbym to ja była dzieckiem i nic nie rozumiała, a nie ona. Zgadzam się na jej wyjście po wcześniejszym zatelefonowaniu do buni. Liz jest moim oczkiem w głowie i nie chcę, żeby jej się coś stało. Minął już jakiś czas, odkąd uciekłyśmy od Marco, wiem, że dzielą nas kilometry, ale…

 

– To, co jest z tym zlewem? – Chyba po raz pierwszy ten mężczyzna odzywa się bezpośrednio do mnie. No w sumie nie ma wyboru, w mieszkaniu jesteśmy tylko ja i on.

 

– Wydaje mi się, że zlew zwyczajnie się zapchał. Woda nie chce zlatywać, próbowałam sama odkręcić te wszystkie rurki pod spodem, ale nie mogłam dać rady, więc poprosiłam o pomoc przyjaciela. Tak w ogóle nie musisz się tym zajmować, bunia nie powinna cię do tego zmuszać – mówię to wszystko na jednym wdechu.

 

– To żaden problem. – No to, żeś się nagadał drogi panie. Jezu, czy on potrzebuje czasu, tak jak Jack? Tamten przyjemniaczek na początku, również traktował mnie przez dłuższy czas jak powietrze.

 

– Skoro tak mówisz – mówię sama do siebie, pod nosem. Jednak chyba nie za cicho, bo widzę jak po moich słowach drga mu jeden kącik ust.

 

– Przyszedłem tak z marszu, masz może jakieś narzędzia? – Jedyne, co mam to klucz francuski, a o jego nazwie dowiedziałam się od jednego z chłopaków na kuchni, kiedy mi go pożyczał z samochodu.

 

– Czy to wystarczy? – Kiedy wracam z korytarza, Max właśnie ściąga swoją koszulę i stoi teraz przede mną w zwykłym t-shirt, który opina się na jego wyrzeźbionym, zapewne twardym jak skała ciele.

 

Oczywiście, że na niego zerkam, każda żywa kobieta na moim miejscu oblukałaby go z góry na dół. W chwili, kiedy podaję mu klucz, zabiera się za

 

pracę. Przez kilka pierwszych chwil stałam nad nim, chciałam jakoś zagadać czy coś, ale w końcu podarowałam to sobie. Jemu chyba nie przeszkadzała ta cisza, więc postanowiłam posiedzieć sobie przez ten czas w salonie i pooglądać telewizję. Kilka razy słyszę jak przeklina sam do siebie, co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

 

– Czy to twoje? – Jestem pochłonięta oglądaniem programu kulinarnego, kiedy słyszę za sobą głos Maxa.

 

Odkręcam się w jego stronę i przyglądam się dziwnej szmatce, którą trzyma w ręku.

 

– A co to do diabła jest? – pytam ze zmarszczonymi brwiami.

 

– Niby skąd ja to mam wiedzieć, to twoje mieszkanie. – Zagadka zostaje wyjaśniona, kiedy Liz wchodzi z babcią Ester do naszego mieszkania.

 

– Znalazłeś. – Liz, przytula się do nóg Maxa.

 

– Co znalazłem smerfie? – Sama jestem tego ciekawa, kiedy zadaje jej to pytanie.

 

– Kostium kąpielowy Fiony, ostatnio z Kenem pojechali na basen i zgubiła swój strój, a ty go znalazłeś. Jesteś moim bohaterem. – Razem z bunią spoglądamy na siebie zdezorientowane.

 

– Zrobiłaś im ze zlewu basen? – pyta Max.

 

– Tak! – wykrzykuje dumna z siebie Liz.

 

– No to teraz wiesz, co ci zapchało zlew, strój Fiony. – Kiedy to mówi nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. Ta sytuacja była tak absurdalna, że nie dało się w żaden inny sposób zareagować.

 

– Dobrze kochani, kolacja czeka na dole, chodźcie – zarządza bunia.

 

Tym razem udaje mi się wywinąć z zaproszenia, oczywiście kochana babunia posyła mi przeszywające spojrzenie. Oznacza to, że podpadłam i jutro będę miała z nią do czynienia.

 

Po kąpieli, kładę Liz do łóżka i zabieram się za sprzątanie bałaganu, jaki zrobił Max. Wchodząc do kuchni od razu czuję intensywny zapach męskich perfum, świeży i zmysłowy zapach piżma i szałwii. Ta mieszanka działa na mój zmysł węchu, kiedy zaciągam się nim głęboko. Ten mężczyzna nie zwraca na mnie uwagi i w ogóle się nie odzywa, to dlaczego w taki sposób na mnie działa? Sama nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie próbował wyciągnąć ode mnie tego skąd pochodzę, ani nie zadawał żadnych pytań, jednak czułam się tak jakby wiedział o mnie wszystko. To nieodparte wrażenie czuję za każdym razem, gdy przebywam w jego towarzystwie. Dlatego powinnam go unikać, skoro ma dostęp do policyjnej bazy danych, wystarczy moja nieuwaga, a będzie wiedział o nas wszystko. A tego nie chcę.

 

Zamierzam wyjść z kuchni, gdy mój wzrok przykuwa czarna koszula wisząca na krześle. Kurcze, teraz będę musiała mu to w jakiś sposób oddać. Najprościej będzie zanieść to do buni, ale czuję, że ona mi tego nie ułatwi. Raczej jest tak samo zadowolona, jak Elena i Rose. Widzi we mnie potencjalną dziewczynę dla swojego wnuka. Dobra, pomyślę o tym z rana, teraz jestem padnięta. Szybko biorę prysznic i rzucam się jak kłoda na łóżko.

 

– Cześć piękna, to co dzisiaj mamy trójkącik – El puszcza mi oczko – ty, ja

 

twój zlew.

 

Rany ten chłopak jest niepoprawny, słysząc te słowa nie pozostaje mi nic innego jak zachichotać.

 

– Spóźniłeś się Romeo, wczoraj nasza Nat miała swojego prywatnego, seksownego pana hydraulika. – Wiedziałam, że jej nic nie umknie, teraz będzie mnie przez cały dzień męczyła o jakieś szczegóły, których nie było.

– Zraniłaś me uczucia Nat. – Teatralnie łapie się za serce. – Możesz zdradzić porzuconemu facetowi, kto to był?

 

– Zapytaj siostry swojego kumpla, ona wie więcej o mnie niż ja sama. – Specjalnie tak mówię, żeby powkurzać Elenę.

 

– El, no weź powiedz – marudzi Eliot.

 

– Nat! – słyszę, jak babcia woła mnie z zaplecza.

 

– Tak? – Kiedy widzę ją z koszulą Maxa, wiem już, że coś dla mnie szykuje. Na śniadaniu poprosiłam bunię, aby oddała Maxowi jego zgubę zasłaniając się tym, że szybciej się z nim zobaczy niż ja. Taki był plan, ale teraz coś czuję, że sama będę musiała mu ją oddać.

 

– Miałam zanieść obiad i przy okazji koszulę Maxa, którą u ciebie wczoraj zostawił, ale z Liz mamy już inne plany, więc możesz wyskoczyć i mu to zanieść?

 

– A to przebiegła staruszka. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że mnie wyroluje.

 

– Dobrze buniu – przewracam oczami. – A tak w ogóle gdzie wybieracie się

 

z Liz?

 

– Zakupy, przydadzą się jej nowe ubrania. – Babcia wraz z dziadkiem Luisem, mają na punkcie Liz bzika. Kochają ją jak własną wnuczę, rozpieszczają jak tylko mogą. Któregoś dnia chciałam zaprotestować, innym razem planowałam oddać im pieniądze za te drobiazgi, które od nich dostaje, ale oczywiście dostało mi się. Od tamtej pory już nic nie mówię, skoro chcą ją i siebie uszczęśliwić, niech tak będzie.

 

– To my już uciekamy, prawda kochanie? – zwraca się do Liz.

 

– Chcesz coś Nat? Mogę ci coś kupić – oferuje Liz z tym swoim bezzębnym uśmiechem.

 

– Nie kochanie, nic nie potrzebuję. – Nachylam się i daję jej całusa w czółko.

 

– Księżniczko, a ja? Ja chcę prezent – upomina się Eliot. Zaczynają się ze sobą wygłupiać, a później już ich nie ma.

 

– Czyli Max cię odwiedził? – pyta El.

 

– Słyszałeś, co chcesz jeszcze wiedzieć? – Ta dwójka to inwigilacja, cieszę się, że nie ma Rose, wtedy nie wiem, co by to było.

 

– Nat, obiad! – Uratowana przez Leo.

 

Chociaż nie wiem, czy powinnam być uradowana, wpadłam prosto z deszczu pod rynnę. Teraz muszę iść do pracy Maxa, nie wiem co wolę, spotkanie z nim czy przesłuchanie moich przyjaciół.

 

Dobra Nat, oddasz mu koszulę, zaniesiesz obiad i szybko się ulotnisz. Ok, plan już mam, czas go wykonać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Anika 21.07.2017
    Świetne opowiadanie już nie mogę się doczekać kolejnej części :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania