Poprzednie częściStrach przed nieznanym - Prolog

Strach przed nieznanym - Rozdział I

Rozdział I

Przekraczając pomost dzielący Vaerg'avern od otulającego zamek miasta Vaergik, Segul Barten klął w myślach. - Pies chędożył tego sukinpatę. Jak to możliwe, że władający całą Unią Król po raz kolejny dał się namówić na polowanie na noworodki. Cholera, oczywiście na dzieci sadzić musi się dowódca Gwardii Królewskiej. Już nawet podwładni zaczynają szeptać „dzieciobójca” za moimi plecami. Mam nadzieję, że tym razem uprzedzi mnie, któreś z tych czarujących dziwadeł.

- Kapitanie. - z prawej strony jechał jego najwierniejszy gwardzista, wielki jak góra i równie oddany królowi co prosty i okrutny Jargul Rzeźnik - gdzie tym razem kurwa magiczny pomiot z kniapy wypluła? - Segul Barten dobrze znał niechęć Jargula do czarodziejów mentalistów, a ten nigdy i nikomu nie pozwalał o niej zapomnieć.

- Widzący Makawity Wenerand twierdzi, że gdzieś na polach pszenicy należących do gospodarki Lorda Oberdyna.

- Hej, to ledwie trzy mile od stolicy. Puśćmy się Kapitanie galopem, to może zdążymy przed cholernymi czarusiami, psimi synami, pewno który już tam zmierza. A jak szczęście dopisze, może nabije się na miecz Rzeźnika nim ogarnie, że nie jest pierwszy na miejscu.

Jargul Rzeźnik sławił się tym, że jako jedynemu znanemu człowiekowi udało się zabić czarodzieja mentalistę przy pomocy broni ręcznej. Jeśli już komuś innemu ta sztuka się powiodła to przy użyciu łuków, kusz lub innych broni rażących na odległość. W bezpośrednim starciu mentaliści tak sprytnie modelowali vrill wokół siebie, że nie szło ich tknąć, jeśli tylko mieli czas zareagować na nadchodzące uderzenie. Jargulowi udało się tylko dlatego, jak sądził Segul Barten, że jakiś niedoświadczony czarodziej teleportował się w nieodpowiednim miejscu i czasie, w momencie gdy Jargul wymachiwał mieczem wpadając do chaty, w której według relacji miejscowych wieśniaków doszło do matkobójstwa dokonanego przez niemowlę.

- Wstrzymaj lejce chojraku. Nie ma pośpiechu. Pewnie jak zwykle dotrzemy na miejsce i zastaniemy matkę z bachorem przy cycku, a nie magika, ani tym bardziej zwłoki rodziców. Ile razy w ostatnich miesiącach okazywało się, że wizje Makawity Weneranda okazywały się fałszywym larum?

- Nie wiem co Kapitan ma na myśli – zasępił się Jargul – to, że rodzice żywi nie znaczy, że Widzący się myli. Bachora o łeb skrócić trzeba nim mentalisty połapią się, że nowego ziomka im jaka kurwa urodziła. Jak Kapitan woli, ja te sucze pomioty mogę zarzynać – zaoferował się gwardzista.

- Jeszcze tego brakowało – zaoponował Segul Barten – żeby Kapitan Gwardii Królewskiej wysługiwał się podwładnymi w realizacji jasnych rozkazów. Król Amadest wyraźnie zaznaczył, kto ma wykonać królewski wyrok i, że tą osobą z ramienia Najwyższego Sędziego Królestwa ma być Kapitan Gwardii Królewskiej. Nie suponuj mi więc, że możesz wyroki królewski wykonywać, bo co? Bo twoim zdaniem Kapitan jaja ma za małe?! - Segul Barten wstrzymał konia, za nim zatrzymał się cały oddział.

- Jaja Kapitan ma jako te jabłka wyrośnięte albo i większe. Żem nie raz był świadkiem jakeśmy zbójów tłukli albo w bitwie nacierali, że Kapitan zawsze pierwszy przed szereg cwałuje i ostatni z pola bitwy schodzi. A i Jargula życie parę razy z ramion śmierci wydarł. Ale jak Kapitan wątpi czy Widzący się nie myli, mogę ten ciężar Kapitanowi z barków ulżyć, bo kto jak kto ale Widzący Makawity Wenerand na swej robocie się zna.

- I ja się znam na swojej, jeno dzieciaków ubijać nie lubię. A ty jeśli jeszcze raz moje oddanie Królowi zakwestionujesz, swoje jabłka z ziemi zbierać będziesz, zaś następnej napotkanej pannie samotną kiełbaską przed oczami pomachasz! - Gwardziści wybuchnęli śmiechem.

- Nic z tych rzeczy na myśli nie miałem. W pańską wierność tak nie wątpię, jak w to, że i jajca własne z ziemi zbierać będę jeśli Kapitana nie udobrucham.

- Będziesz miał ku temu okazję, jeśli spotkamy po drodze kłusowników czy innych spod prawa wyjętych. Tymczasem ruszajmy już w drogę. Do gospodarki Lorda Oberdyna powinniśmy dotrzeć przed południem, przyśpieszymy tylko jeśli larum jaki wieśniak okoliczny podniesienie, że rzeczy niestworzone widział.

 

***

Gdy zbliżali się leśnym traktem do gospodarki Lorda Oberdyna pierwsze co rzucało się w oczy to młyn. Sama budowla miała ze trzydzieści pięć stóp wysokości, a do tego okręcały się osadzone niemal przy samym szczycie drewniane skrzydła wiatraków, każdy zdało się dłuższy niż dziesięć stóp. Młyn Oberdyna był prawdopodobnie najwyższą tego typu budowlą w Unii, przynoszącą właścicielowi ogromne zyski. Lord Oberdyn to jeden z najbogatszych ludzi w tej części Królestwa. Dzięki nadanym za zasługi ziemiom oraz zdobytym w niedawnych wojnach łupom stał się największym posiadaczem ziemskim. Chcąc pozbyć się pośredników wybudował nieopodal dworu i pól młyn, w którym uzyskiwane ziarna zbóż na miejscu przerabia na mąkę. W ten sposób tnąc koszty sprzedaje swój produkt do wielu okolicznych miast, a nawet górskich osad krasnoludzkich. W stolicy gadają wręcz, że bez Oberdyna Vaergik nie podniosłoby się po ostatniej wojnie, a i teraz bez jego mąki ludzie pozdychaliby z głodu.

Po minięciu młyna oddział Gwardzistów przeszedł przez bramę w niskim kamiennym murze otaczającym rezydencję Lorda. Za pokaźnym dworkiem widać było wielkie spichlerze, w których przechowywano ziarno i gotową do sprzedaży mąkę. Kiedy zbliżyli się do głównych drzwi pałacyku, te rozwarły się z hukiem i wyszedł przez nie dosyć wyrośnięty krasnolud.

- To jest kurrrwa skandal! - zaklął kładąc wyraźny nacisk na literę „r” - to jest skandal, żeby mnie Dagnusa Wysokiego w ten sposób traktować. To ja patrzcie Lordowi broń za półdarmo oferuję, złotem obsypuję, a stary drań mi mąki sprzedać nie chce!

- Licz się ze słowami krasnoludzie – z dworu wyszedł młody mężczyzna, a za nim dwóch uzbrojonych w lekkie miecze pachołków – pamiętaj gdzie jesteś i z kim rozmawiasz. Polityka handlowa Lorda Oberdyna się zmieniła. Mąki nie dostaniesz.

- Kamienie żreć mamy w tych górach i owczym mlekiem popijać?! Złotem starego Lorda chcę obrzucić, a on rzycią na mój towar się odwraca!

- Jedzcie sobie co tam chcecie. Krasnoludzkiego złota i broni mamy już pod dostatkiem. A na zachodzie i północy towar potrzebniejszy za mąkę dostaniemy. A wy czego tu Panowie szukacie? - młodzieniec zwrócił się do gwardzistów.

- Jestem Segul Barten, Kapitan Gwardii Królewskiej jaśnie panującego nam Króla Amadesta, a to moi kompani.

- Wiem kim jesteście – przerwał młodzieniec - pytam czego szukacie w gospodarce Lorda Oberdyna i czemu nieproszeni nas niepokoicie.

- Patrzcie gówniarza – odezwał się Dagnus Wysoki – nawet majestatu królewskiego uszanować nie potrafi.

- Faktycznie jakiś rzutki ten chłopaczek. Mam z nim zrobić porządek Kapitanie? - Rzeźnik wystąpił przed oddział.

- Spokojnie Jargul. W prawdzie chłopak na Lorda Oberdyna nie wygląda, ale zdaje się za gospodarza tu robi. Przedstaw się chłopcze i powiedz gdzie jest Lord Oberdyn. Mamy ważny rozkaz do wykonania na jego ziemi, a nie chcemy bez wiedzy gospodarza wkraczać.

- Bez wiedzy, hę? A co ze zgodą? Jestem Abert Kłos, najstarszy syn eee, bękart Lorda Oberdyna. Mój ojciec jest zajęty, właśnie urodził mu się pierworodny syn z prawego łoża. W jego imieniu ja pełnię rolę gospodarza i pytam się po raz kolejny co tu robi Gwardia Królewska?

- Będzie ciekawie – mruknął pod nosem Jargul.

Segul Barten zeskoczył z konia. Jargul zrobił to samo, a za nim jeszcze dwóch najbliższych gwardzistów.

- Nie obchodzi mnie – zaczął Kapitan – co porabia Lord Oberdyn. Charakter rozkazu, który mam wykonać, w tych okolicznościach zmusza mnie, abym zażądał żebyś mnie do niego zaprowadził.

- Zażądał, hę? Zmiatać mi stąd, ale już! Jak nie znikniecie z posesji w ciągu mrugnięcia okiem, wezwę cały zastęp Oberdyński, żeby skopał wam tyłki i ...

Jargul chwycił i ścisnął Aberta za krtań, a w ślad za nim dwaj gwardziści, którzy nie siedzieli na koniach doskoczyli do pachołków i przystawili im do szyi dobyte zza pasów noże. Również pozostali gwardziści wyciągnęli miecze w obawie przed członkami służby Oberdyna.

- Jeszcze jedno niewłaściwe słowo wylezie z twej parszywej gęby, a własnoręcznie wyrwę ci język. – Jargul zbliżył twarz do twarzy młodego Aberta – Pytam się więc po raz ostatni w imieniu Kapitana, gdzie jest twój ojciec?!

- Taam... tam szanowni panowie – wskazał po chwili milczenia – trzeba obejść dworek po wschodniej stronie, później ścieżką prowadzącą do zajazdu gościnnego, w którym rodziła Lady Igna.

- Świetnie, prowadź zatem gospodarzu, tfu – Jargul splunął i pchnął Aberta we wskazanym kierunku.

- Chłopcy poczekajcie tu, sami załatwimy sprawę z Jargulem. A pan panie Krasnolud, niech lepiej szuka interesów gdzieś indziej. Na tym dworze dzisiaj na pewno się pan nie wzbogacisz.

- Pies chędożył ten dwór i jego właściciela. Żegnam Gwardziści, zabieram swoje wozy i jadę do miasta, tam z pewnością złotem nie pogardzą.

Kapitan z gospodarzem i popychającym go co chwilę Jargulem ruszyli za dworek. Kiedy minęli budynek weszli na ścieżkę prowadzącą przez biegnące na wschodzie po horyzont pola pszenicy, doglądane gdzieniegdzie przez służbę Oberdyna. W oddali po prawej stronie widzieli ogromne spichlerze, a dziesięć minut drogi przed nimi stał zajazd, do którego wejść można było również od drugiego traktu biegnącego wzdłuż północnych granic ziem Lorda Oberdyna. Przez całą drogę żaden z maszerujących nie odezwał się słowem. Kiedy dotarli do zajazdu Abert otworzył drzwi i pierwszy wszedł do przedsionka, za nim gwardziści.

- Ty tu zaczekasz – Segul Barten złapał młodzieńca za ramię – wskaż tylko, którędy mamy iść.

- Na końcu korytarza po prawej są schody, wejdziecie nimi do głównego holu na piętrze. W którymś z pokoi na górze powinniście znaleźć ojca.

Po pokonaniu schodów nie musieli długo szukać. Z pomieszczenia znajdującego się na wprost dobiegał płacz dziecka. Gwardziści przekroczyli próg wielkiej, bogato zdobionej izby, w której na sienniku leżała młoda dziewczyna, Igna najpewniej, trzymająca w ręku łkające zawiniątko. Po przeciwnej stronie, na podwyższeniu imitującym jak się wydawało tron siedział Lord Oberdyn odziany jedynie w zwiewny szlafrok, spod którego wylewało się tłuste cielsko. Wokół niego uwijały się cztery niemal nagie, otulone tylko skąpą spódniczką elfki. Jedna dolewała Lordowi wina do kielicha, druga trzymała tacę z owocami, trzecia siedziała staremu lordowi na kolanach, ten zaś ręką, która nie trzymała kielicha sięgał elfce pod spódniczkę. Czwarta stała obok i notowała na pergaminie słowa dyktowane przez gospodarza. Towarzystwo w pomieszczeniu uzupełniali jeszcze dwaj strażnicy, którzy stali przy drzwiach i po wejściu gwardzistów znaleźli się za ich plecami.

- Kapitan Segul Barten – odezwał się na widok przybyszy gospodarz – co cię sprowadza w moje skromne progi? Czyżbyś razem ze mną chciał świętować poród mojej młodej żony, czy może poklepać po dupie, którąś z tych uroczych niewolnic? - mówiąc to sięgnął ręką głębiej pod spódniczkę, a elfka wyraźnie podskoczyła.

- Właśnie piszę zaproszenia na bal, który organizuję z okazji narodzin dziedzica. Hej, polać gościom wina!

- Nie tym razem Lordzie Ogelu. W imieniu Króla Amadesta przybywam tu aby wykonać wyrok. Skazany przebywa w twoim gospodarstwie.

- Wyrok? Skoro ty masz go wykonać, znaczy się skrócić kogoś o głowę przybyłeś. Czyżby, któryś z moich podwładnych narozrabiał? A może który z niewolników, co? Wtedy chętnie cię uprzedzę i pierwej sam gnojkowi tuzin batów wystosuję. Komu trzeba krwi upuścić mów natychmiast. - Lord wstał gwałtownie, a siedząca mu na kolanach elfka spadła w sposób niekontrolowany, uderzając głową o ziemię.

- Lordzie Ogeście Oberdynie wyrok śmierci wydany został na noworodka. Jeśli żadna inna kobieta w tym gospodarstwie dzisiaj nie rodziła, znaczy się twój syn musi umrzeć.

- Co ty pieprzysz Segul?! Nie waż się tknąć mojego syna. Zaraz wyślę chłopców na zwiad, niech mi wszystkie kurwy w gospodarstwie przetrzepią, pewnie która w tajemnicy bachora w bebechu nosiła.

- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Nie jest sekretem, że w swoim gospodarstwie tylko elfie baby trzymasz, żeby chłopcy mogli bezkarnie poużywać. Przyjąć więc za pewne można, że żadna z nich nie rodziła, bo i elfich samców tu nie ma, a półelfa noworodka żadna by żywego nie poczęła. Nie protestuj więc Lordzie, bo nic to nie da. Ja wyrok wykonać muszę, a ty syna stracić. Jeśli zaś spróbujesz w wykonaniu wyroku przeszkodzić, do zamku w kajdanach cię zawlokę, a ziemie twoje Skarb Koronny przejmie. Żądam zatem po raz pierwszy i ostatni, Lordzie Ogeście Oberdynie wydaj mi dziecko.

- Wyrok powiadasz? Cóż to za wyrok, że mi pierworodnego syna z prawego łoża odbiera?

- Wszyscy w Królestwie wiedzą, że stary Oberdyn syna-dziedzica doczekać się nie może, same córki lub bękarty mu się rodzą. Tym trudniej wyrok będzie mi wykonać. Całe Królestwo też wie, że po zeszłorocznej masakrze we wsi Gurag, gdzie niemowlę wszystkich mieszkańców i pół oddziału Gwardii Królewskiej wybiło, nim o głowę je skrócili, na mocy Królewskiego Wyroku, każde dziecko objawiające czarodziejskie zdolności mentalistyczne musi zginąć.

- Jakie kurwa zdolności mentalistyczne?! - wrzasnął Lord Oberdyn – Czy widzisz żebym trupem leżał ja lub moja żona, albo każdy inny kto tu z dzieckiem w izbie siedzi?! Ani innych czarodziejów tu nie widzę, co by po bachora przyszli. Jak inaczej stwierdzić można, że dzieciak magiem może zostać?! Gadaj zatem, co komu do głowy przyszło, żeby syna mi ubijać?!

- Widzący Makawity Wenerand służący na dworze Króla Amadesta najzdolniejszym telepatą jest jak mawiają – zaczął Kapitan.

- Nie jak mawiają, tylko jest – wtrącił Jargul – sam żem widział jak czarami innych ludzi i bestie najróżniejsze omotywał.

- Otóż to. – uciszył go gestem Segul Barten – Tak więc Makawity Wenerand mocy swych używa na pożytek Królestwa i telepatycznie dzieci magiczne wyszukuje, czasem życie rodzicom ich ratując, jak twoje w tym wypadku.

- Sram na Króla i jego wyrok, zaraz was nakażę.....

Zanim skończył mówić z siennika wstała Igna. Podeszła do Lorda Oberdyna, złapała za ramię i spojrzała mu głęboko w oczy. W drugiej ręce trzymając zawiniątko.

- Nie martw się Mężu-Panie. Oddam mu dziecko. Rozkaz Królewski rzecz święta. Nie sprzeciwiaj się już więcej.

Skończyła mówić i podeszła z dzieckiem do Segula Bartena. Gospodarz stał jak wmurowany, gdy jego żona rozwinęła zawiniątko, odchyliła delikatnie główkę dziecka – Tnij Gwardzisto. - Segul spojrzał w oczy dziewczyny, były martwe. Od razu domyślił się, że przemawia przez nią Makawity. Rozejrzał się po pozostałych osobach, ich oczy z wyjątkiem Jargula były takie jak Igny, pozbawione jakichkolwiek emocji i patrzące jakby w dal.

- Tnij Gwardzisto – zawtórował Ignie Lord Oberdyn. - Tnij i uciekajcie stąd bo was nie obronię przed całą służbą tego głupca – odezwała się ponownie Igna.

- Nie ma wyboru Kapitanie. Lepszej okazji nie będzie. Skróć gówniarza o głowę i w nogi.

- Nie zastanawiaj się Kapitanie, bo Król może się o tym dowiedzieć – ponownie odezwała się Igna, mocniej odchylając głowę dziecka, które zaczęło się dławić.

Niech ci Siryx rzyć rozsadzi telepato. Sam dziecko możesz ubić. Co żem ci zrobił, że mi to każesz robić?

- Masz ostatnią szansę Kapitanie. Liczę do pięciu. Jeśli do tej pory dziecko będzie żywe, uwolnię wszystkich w gospodarstwie i radźcie sobie sami. Abert poszedł po służbę. Są przy wejściu, wystarczy tylko pozwolić im działać – powiedziała wyraźnie rozbawionym głosem Igna. - Raz, dwa,...

Segul Barten wyciągnął miecz i ciął głęboko. Główka dziecka opadła gwardzistom pod nogi. Igna trzymając krwawiące ciałko bez głowy w ręce zaczęła się śmiać. Zawtórowali jej Lord Oberdyn i strażnicy. Tylko elfki patrzyły przerażone na gwardzistów.

- Kapitanie! W nogi! - Jargul szarpnął Segula Bartena za ramię i pociągnął w kierunku schodów.

Zbiegli na dół. W korytarzu minęli pięciu strażników w obecności Aberta. Wszyscy uśmiechali się do uciekających i tylko pusty wzrok oznaczał, że Makawity wciąż ma ich we władaniu. Po wyjściu z zajazdu przebiegli obok kolejnych kilkunastu strażników z mieczami w dłoniach. Machali im na pożegnanie. Dalej biegnąc ile sił w nogach ścieżką w kierunku dworu mijali kolejnych strażników i pachołków, dzierżących miecze i kosy. Niektóre miecze były zakrwawione. - to oznacza kłopoty - pomyślał Kapitan. W polach chowały się przed nimi nieliczne elfki, które najwyraźniej Makawity zostawił w spokoju, a Segul nie mógł się nadziwić czemu nie uciekają z gospodarki. Zanim dotarli do dworu, na ścieżce przeskakiwali nad kilkoma trupami, w tym dwoma Gwardzistami.

- Cholerny bękart – zaklął Jargul – kazał wyrżnąć naszych, mimo że nie wiedział po cośmy tu przyleźli. Wracam urwać jaja suczemu synowi.

- Stój matole. Nie wiadomo jak długo czarodziej będzie jeszcze nas ochraniał. Stary Oberdyn i jego bękart i tak już nie żyją. Król dowie się co zrobili z Gwardzistami i wszystkich o głowę skróci albo suche gałęzie nimi przyozdobi. Jak chcemy własne głowy na karku do stolicy dowieźć lepiej się pośpieszmy.

- Pierwszy będę, który z chłopcami tu po zemstę pod Królewską chorągwią przyjedzie.

- Tymczasem łap konie, wygląda na to, że nikt z naszych nie przeżył.

Weszli na część posesji przed dworkiem. Wszędzie było czerwono i lepko od świeżej krwi. Kapitan naliczył ponad dwadzieścia trupów. Marne to pocieszenie, że tamtych więcej padło – pomyślał. Jargul przywiódł konie. Pognali galopem w kierunku Vaergik mijając wielki młyn i zapuszczając się coraz głębiej w las, którym wiódł trakt do stolicy. Segul Barten kilkukrotnie odwracał się oczekując pościgu, ale najwyraźniej nikt ich nie gonił, lub nie był w stanie doścignąć.

Do miasta dotarli przed zmierzchem. Po przejściu bramy wschodniej w końcu odetchnęli. Zostawili konie stajennemu za bramą, a stamtąd udali się w kierunku zamku.

- Jargul zaczekaj. Nie mam ochoty meldować się w koszarach, ani tym bardziej pisać raportu z dzisiejszej jatki.

- Ja raportu nie napiszę Kapitanie. Pisać nie umiem.

- Nie w tym rzecz. Raport nie ucieknie. Jutro go napiszę. Dziś napijmy się czegoś mocniejszego, nażryjmy się jak pany i zaśnijmy w objęciach rynsztokowych kurtyzan.

- Dwa razy namawiać mnie nie trzeba Kapitanie. Ale co z meldunkiem, przecie żeśmy konie u stajennych zostawili. Już wiedzą, żeśmy do miasta zjechali. Przynajmniej w koszarach pojawić się trzeba.

- Srał pies meldunek. Jestem Kapitanem Gwardii. Jutro chłopakom w koszarach i stajni powiem, żeby raporty poprawili i meldunek będziemy jutrzejszy mieli, że niby na noc do miasta nie wróciliśmy.

- Zatem idziemy do Rynsztokowej – Jargul skręcił entuzjastycznie w najbliższą boczną uliczkę, a za nim ruszył Segul Barten.

- Kapitan Gwardii Królewskiej Segul Barten? - obcy, nieco piskliwy głos wstrzymał gwardzistów, którzy musieli się obrócić, żeby zobaczyć kto ich niepokoi.

- To ja, a kto pyta? - odrzekł Jargul.

- Proszę wybaczyć panie Jargul Rzeźnik, ale wiem kim pan jest. Ja jestem Ander Vander – odrzekł drobny młodzian w wieku około piętnastu lat.

- Pamiętam cię – odezwał się Segul – jesteś telepatą, uczniem Makawitego Weneranda. Czego ode mnie chcesz?

- Król Pana wzywa, Kapitanie. Niezwłocznie domaga się relacji z wydarzeń mających dziś miejsce na gospodarce Lorda Oberdyna. - Pan również jest wzywany – zwrócił się do Jargula.

- Dziwne trochę, że Król takiego smarka wysłał po nas, co nie Kapitanie?

- To chyba znak nadchodzących czasów. Chodźmy do zamku. Mam złe przeczucia co do tej wizyty.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania